Nie jestem spokojny o nadchodzące podsumowania roku. Mam wrażenie, że znajdę gdzieś takie, w którym zabraknie debiutu Ńemego.
Owszem, niemała ilość wywiadów, kontrakt z Prosto, obecność na Olisie – to wszystko każe sądzić, że „Ń” gdzieś tam dotarło. Trudno się jednak pozbyć wrażenia, iż odbiór barwnej twórczości Marcina Niemczyka nosi znamiona wycieczki do zoo. Wiecie, fajnie jest tam pójść i popatrzeć na egzotyczne zwierzątka, ale żeby trzymać takiego, powiedzmy, nosorożca czy innego pawiana w domu, oj, to już nie.
W sumie nie ma się czemu dziwić – Ńemy ma ten problem, że dość trudno jednoznacznie zdefiniować jego target. Fanom czystego rapu zapewne przeszkodzi śpiewanie i popowość, ale niedzielnego słuchacza odstraszą eksperymenty z klimatem oraz instrumentarium. Dla alternatywnego umysłu przesiąkniętego ambitną elektroniką, shoegaze'ami i minimalem Ńemy będzie zbyt prostacki, noszący znamiona niskiej kultury. „Muzycy” odbiją zniesmaczeni wszechobecnym auto-tunem, „literatów” odrzuci duża liczba przypadkowych wersów-wypełniaczy i tak dalej, i tak dalej, i w ogóle na tej płycie teoretycznie nic nikomu nie powinno się spodobać. Smutek.
A jednak „Ń” siada na głowie od pierwszego przesłuchania i nie chce wychodzić. Jeśli przymknąć uwagę na wszystkie wymienione w poprzednim akapicie minusy, mamy do czynienia z czternastoma numerami, wśród których ciężko znaleźć taki, który nie jest chwytliwy. O ile gigantyczny replay value nie dziwi w przypadku naturalnie singlowego „Żyć wietrznie” ani klimatycznego, nocno-jesiennego „Słońca”, o tyle zaskakuje, ile hitowości udało się upchnąć w takim „Ń (Styl)”. To kawałek oparty na klasycznych cutach, skreczach i 90 BPMach, ale flow Ńemego tańczy na tym rytmie tak, że na długie godziny można zapomnieć o reszcie tracklisty.
A o to trudno, bo album nie pozwala się nudzić. Z jednej strony mamy połamaną rytmikę przeciętą energicznym refrenem w „Guziku”, ale z drugiej – „Byłaś tą”, prostą, rozskakaną definicję guilty pleasure. Delikatne, kominkowe „Duchy” i „Na 'p'” kontrowane są szalenie ofensywnymi „Tatuuję bity” i „Polish Dictionary” z powolną, sunącą gitarą. A jest jeszcze zarapowany w całości po angielsku „Pain” i dwa świetne, energiczne bonus tracki.
Ten galimatias wywołuje wrażenie wszechobecnego niezdecydowania, potęgowane jeszcze warstwą tekstową – Ńemy co chwila przywołuje swoje prawdziwe imię i nazwisko (średnio raz na dwa numery; przyznacie, rzadkość w rapie), ale nawija na ogół o wszystkim, tylko nie o sobie. Kiedy wydaje się, że już, już zamierza otworzyć swoją głowę przed słuchaczem, nagle zasłania się kurtyną z napisem „prywatne”. Stąd głos w większości kawałków proponuję traktować głównie jako kolejny instrument, nie jako nośnik treści. No, chyba że bawią Cię, drogi słuchaczu, pierwsze wersy „Polish Dictionary” brzmiące „When shit is blowing out your ass it means you got a sraka”. Mnie bawią.
Całość sprawia wrażenie mocno rozchwianego, targanego skrajnymi emocjami muzycznego pamiętnika, podczas tworzenia którego zgubiło się wszystko oprócz pomysłowości. I chyba właśnie to jest w „Ń” najbardziej urokliwe. To płyta, która skacze dookoła słuchacza, wołając „Posłuchaj, zobacz, dzieje się, jestem tu, patrz!”. Naiwne toto, miejscami irytujące, ale długowieczne, uniwersalne i nieprzyzwoicie zapamiętywalne. Za to, że leci u mnie już któryś miesiąc i wciąż nie mam dość – pięć z minusem.
[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"16840","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]
[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"17714","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]
Komentarze