Alkohol, dragi, kobiety - tematy na tyle banalne, że muzyka "przeruchała" je już na wszystkie możliwe sposoby... Dosłownie wszystkie. Wydaje się, że nie ma szans na to by w tej kwestii coś jeszcze wymyślić. Nieszczęśliwa miłośc i odreagowywanie w narkotykach i alkoholu to przecież w świecie muzyki podstawa. Często artyści to ćpuny i alkoholicy, a spory odsetek nie ukrywa tego przed światem. Powiedzcie mi, jak można więc nazwać Ricky Hila - człowieka który swój debiut nazwał "SYLDD". Rozwinięcie skrótu to "Support Your Local Drug Dealer". Tatuś pewnie nie był zadowolony.
Ricky Hil to syn pana Tommy'ego Hilfigera - Jankesa, który dorobił się na projektowaniu ciuchów. Pierwsza myśl - masz plecy, łatwiej jest wbić się w rynek. Póki co w przypadku Ricky'ego to tak nie działa, co nie zmienia faktu, że na liczącym 11 utworów debiucie zebrał całkiem ciekawą ekipę gości. Począwszy od The Weeknda, przez Fat Trela a skończywszy na Leonie Lewis. Za darmo to oni raczej się nie dograli. Nie mam jednak zamiaru robić z niego męskiej Lany Del Rey, raczej chciałbym napisać kilka zdań na temat jednej z ciekawszych premier R&B roku 2013.
Album o tyle ciekawy, co dla niektórych pewnie irytujący. Mroczne r'n'b? Jest The Weeknd, jest JMSN, powoli zaczyna się boom na Johnny Raina - po co więc kolejni? W przypadku Ricky Hila początkowo myślałem, że to tylko echo sukcesu Kanadyjczyka, tym bardziej że pierwszym numerem jaki usłyszałem z tej płyty było "Nomands", gdzie gościnnie udzielil się właśnie Abel Tesfaye. Całość jednak zweryfikowała opinię, bo "SYLDD" to album na tyle ciekawy, nieprzewidywalny i zagadkowy, że zdecydowanie wart jest rekomendacji.
Facet to też człowiek (wbrew pozorom), może chyba mieć uczucia i niekoniecznie być przez to pizdą? Przez wahania nastrojów uciekać można w przeróżne, mniej lub bardziej rozsądne rozwiązania. Jednym pomaga muzyka, innym Xanax, kodeina czy Oxycotton. Wystarczy przewertować dorobek artystyczny raperów z południa by wiedzieć o czym mówię. Dla jednych to rozrywka, dla innych styl życia, jeszcze inni uciekają dzięki temu od problemów. Nie wiem w której grupie jest Ricky, wiem że tworząc "SYLDD" pokazał nam się ze swojej "bardziej miękkiej" strony. Laski przeważnie to kupują. Ja rozpoznałem w Hilu ciekawego, nietuzinkowego artystę, któremu może brakuje ciut warsztatu.Produkcja stoi tutaj na najwyższym poziomie, raz jest spokojnie, raz zupełnie dziko, często przejmująco. Słychać trochę inspiracji Odd Future. Przypuszczam, że jesienią i zimą album będzie wchodził zdecydowanie najlepiej.
Polecam wam "SYLDD" jako jeden z ciekawszych tegorocznych debiutów. Nie zainwestujecie wiele czasu, album trwa trochę ponad 46 minut, a możliwe, że znajdziecie w Rickym Hilu swojego nowego faworyta. Szczególnie prawdopodobne u miłośników The Weeknda, czy JMSN'a. Szkolne cztery.
Komentarze