To już szósty joint Spike'a, który wam przedstawiamy i jeśli znacie poprzednie wiecie doskonale, że temat dyskryminacji rasowej u nowojorskiego reżysera jest motywem przewodnim większości filmografii. Nigdzie jednak jego złożoność nie została przedstawiona tak jak w "Jungle Fever" z 1991 roku. Wiele osób zwróci na niego uwagę ze względu na kapitalną obsadę - w roli głównej znany zapewne wszystkim Wesley Snipes, w drugoplanowych Samuel L. Jackson (dostał za tę rolę nagrodę na festiwalu w Cannes), młodziutka Halle Berry czy debiutująca na wielkim ekranie Queen Latifah. "Jungle Fever" to jednak przede wszystkim punkt wyjścia do dyskusji, film ukazujący przerażające zjawiska, ale zarazem jak to u Spike'a bywa zazwyczaj również ich przyczyny środowiskowe.
Tytułowa "Jungle Fever" (w polskiej dystrybucji jako "Malaria"...) to określenie związku dwójki osób różnych ras. W tym wypadku jest to związek Flippera, syna kaznodziei kościoła baptystów i Angie - włoskiej Amerykanki wychowanej w tradycyjnym, katolickim domu bez zmarłej matki. Postać grana przez Snipesa ma szczęśliwą rodzinę, piękną żonę i córkę, świetną i dobrze płatną pracę. Angie poznaje jako nową sekretarkę zatrudnioną bez jego wiedzy i aprobaty. Między postaciami zaczyna iskrzyć od pierwszego dnia wspólnej pracy, ale piękny romans ma nieoczekiwane skutki.
O filmie (Daniel Wardziński)
"Jungle Fever" to długi i bardzo złożony film ukazujący wiele zjawisk w sposób może nieco przesadzony, ale taki też miał być efekt. Z jednej strony jest to film o namiętności i jeśli będziecie oglądać go ze swoją drugą połówką prawdopodobnie nie obejrzycie go za jednym razem, ale nie jest to powód do zmartwień. Z drugiej strony obraz mówi o rasizmie w każdej postaci, od najbardziej oczywistej do groteskowych, ale niestety realnych odsłon. Wzajemnie napędzająca się niechęć białych do czarnych i czarnych do białych. Widzimy też to co kiedyś w swoim kawałku świetnie ujął Kam Moye (KLIK) - okropną sytuację mulatów, którzy przez swoją karnację mają problem z akceptacją obu grup z których się wywodzą. Granice budowane między ludźmi przez ich kolor skóry posuwają się do absurdu i tutaj doskonale to widać. W "Jungle Fever" rasizm jako zjawisko jest ukazany z każdej strony, co pozwala sobie wyrobić pełny ogląd, bo jeśli nie zrobi się tego samemu to wielu postaci z którymi będziemy się w tej kwestii zgadzać na ekranie nie znajdziemy.
Nie mniej ciekawe jest to co dzieje się trochę w tle głównego wątku. Motyw życia rodzinnego Pauliego i Angie, który robi z nich niewolników własnych rodzin i nieszczęśliwych ludzi. Zabawny i słodki motyw dziecka, które domaga się wyjaśnień hałasów dobiegających z sypialni rodziców czy wreszcie relacja granego przez Samuela L. Jacksona "Gatora", uzależnionego od cracku oraz jego matki, która nie może się pogodzić z problemem dziecka i oszukuje samą siebie nie dopuszczając myśli, że mogłaby go wykreślić ze swojego życia. Pięknie ukazano mechanizm plotki i rozchodzenia się informacji oraz tzw. solidarności jajników - m.in. dzięki postaci Cyrusa, przyjaciela głównego bohatera, którego rolę (całkiem sporą) gra sam Spike. To chyba największy atut tego filmu - każdy zobaczy w nim inny aspekt fabuły, zwróci uwagę na co innego, a film oglądany piąty raz nadal ukaże coś nowego - wiem, bo sprawdzałem.
Wiele tutaj znakomitych kreacji aktorskich, ale chciałbym zwrócić waszą uwagę szczególnie na jedną - rola Pauliego odtwarzana przez jednego z aktorów, który u Spike'a grał najwięcej - Johna Torturro. Jest on jedną z niewielu postaci w tym filmie, która pomimo środowiska w którym przebywa, nie jest skażona rasizmem. Ukazano go jednak jako odmieńca, a nie normę (podobnie jak jedna z koleżanek żony Flippera), a rola którą odgrywa - dobrego, sympatycznego i wrażliwego chłopaka jest z pewnością jedną z jego najtrudniejszych, ale i najlepszych w karierze. Nie lubię tego wyświechtanego zbitka słów, ale w tym wypadku naprawdę pasuje - film skłania do refleksji. Każe zastanowić się nad tym jak niewiele wystarczy, żeby postawić między sobą mur, żeby wypielęgnować bezpodstawną niechęć i podzielić się przez swoją różnorodność, w której nie ma przecież nic złego.
O soundtracku (Marcin Natali)
Pewnie co niektórzy, bardziej uszczypliwi pomyślą sobie na wstępie "Jak można powierzyć stworzenie soundtracku do filmu komuś, kto nigdy go nie widział?". Otóż można, pod warunkiem, że tym kimś jest jeden z największych artystów w historii czarnej muzyki, genialny Stevie Wonder. To zresztą nie pierwszy soundtrack na koncie Steviego – w 1979 roku skomponował muzykę do filmu dokumentalnego "The Secret Life of Plants" (album "Stevie Wonder’s Journey Through The Secret Life of Plants"), a w 1984 roku muzyką opatrzył komedię romantyczną z Gene’m Wilderem w roli głównej - "The Woman In Red". Ścieżka dźwiękowa do "Kobiety w czerwieni" pokryła się w samych Stanach Zjednoczonych platyną, a na płycie znalazł się jeden z największych hitów w karierze artysty – znane wszystkim "I Just Called To Say I Love You".
Powierzenie Stevie’mu zadania wyprodukowania całego soundtracku do "Jungle Fever" było więc od samego początku świetnym pomysłem i złotą inwestycją, o minimalnym stopniu ryzyka. Płyta pokryła się w USA złotem, a film zyskał dzięki niej naprawdę wiele... Pamiętajmy, mamy rok 1991 – energiczne, coraz bardziej nowoczesne i "komputerowe" r&b lat 80. zaczyna mieszać się z wpływami hip-hopu i nurtu New Jack Swing. Klimat ten wspaniale ukazuje tytułowy, otwierający film utwór "Jungle Fever", wprowadzający także elementy brzmień afrykańskich. Połączenie tego numeru z imponująco zrealizowaną, dającą nam wgląd w codziennie życie zawsze zabieganych Nowojorczyków czołówką, robi duże wrażenie i z miejsca wciąga nas w akcję.
Tę samą rolę na sścieżce dźwiękowej spełnia tryskające pozytywną energią, wręcz beztroskie "Fun Day". W sumie znajdziemy tu 11 oryginalnych, nagranych specjalnie na potrzeby produkcji Spike’a utworów. Stevie tradycyjnie odpowiada tu nie tylko za sam kapitalny wokal, ale też teksty i warstwę muzyczną. Niezależnie czy śpiewa piękne, spokojne ballady o miłości jak "These Three Words", maluje obraz niestałości uczuć w klimatycznym "Make Sure You’re Sure" czy też mówi o tym, jak bardzo ludzie lubią sobie skakać do gardeł w "Each Other’s Throat" - wszystko brzmi bardzo dobrze. Oczywiście Stevie z przełomu lat 80/90 to już zupełnie inna bajka niż "Innervisions" czy "Talking Book" i nie wszystkim może tak samo przypaść do gustu, ale niewątpliwie "Jungle Fever" to płyta również warta uwagi. Sprawdza się bowiem nie tylko jako wspaniałe tło dla burzliwych, często dramatycznych scen z filmu, ale też jako osobny krążek, stanowiący smakowite, treściwe uzupełnienie przebogatej dyskografii muzyka.
Pod spodem trzy teledyski z płyty - "Jungle Fever", "These Three Words" i "Gotta Have You", a także wspomniane "Make Sure You're Sure".
[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"3251","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]
[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"3252","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]
[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"3253","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]
[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"3254","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]
Komentarze