Nawet największym postaciom rapu, czy to z kraju, czy z zagranicy, podczas zapisywania kolejnych rozdziałów w swoich bogatych dyskografiach zdarzają się, choćby nawet najlżejsze, wahnięcia formy. Przykłady pierwsze z brzegu – taki Nas, czy Jay-Z, będący żywymi legendami i jednymi z czołowych rymoskładaczy na globie niejednokrotnie rozczarowywali, kolejnymi krążkami nie potrafiąc sięgnąć tej poprzeczki, którą sami sobie ustawili, a i ich debiuty są im stale przez lata przypominane. Im pokaźniejsza dyskografia, tym większe zróżnicowanie pod względem poziomu i obok tych bardzo dobrych i dobrych zdarzą się albumy tylko solidne, ledwo średnie, czy też po prostu słabe. Do których zaliczyłbym najnowsze dzieło Slums Attack? Chyba do tych... pośrodku - solidnych.
Jasne, oburzone głosy mogą się zaraz odezwać, że gdzie tam Ryśkowi do Nasira i Hovy, których przywołałem do porównania. Tylko że kogo innego w naszym kraju mielibyśmy wskazać jako żyjącą legendę gatunku? Liczby nie kłamią – sprzedaż płyt, w tym złota i platyny po kilku dniach, szczyty OLIS w pierwszych tygodniach obecności bez pomocy singli, rzesze fanów i wśród nich dość spory (wbrew pozorom) odsetek starszych… Przede wszystkim jednak – ilu raperów może się poszczycić taką ilością nagranych krążków? Abstrahując od oceny umiejętności, co jest rzeczą często subiektywną, Peja to wielka postać. Na pewno jedna z największych. Czy "CNO2" zasługuje na osiągnięty sukces komercyjny? Nie odbieram królowi co królewskie, rzecz rozchodzi się jednak o aspekt niby błahy. O tytuł.
Bo żadne to nowe oblicze niestety. Owszem, daje się wyczuć ciut odświeżone inspiracje i rozwiązania muzyczne w bitach Decksa, no ale umówmy się – rewolucji nie ma co się doszukiwać. Poza obręb dotychczasowej stylistyki nie wykraczamy, a wręcz brakuje tu jakiegoś... elementu zaskoczenia. Pewnie, podkłady Dariazawsze były z gatunku tych "w porządku" i tak też jest tym razem. Ma on tę umiejętność utrzymania równego poziomu przez cały album, bo faktycznie ciężko znaleźć na "CNO2" jakiś numer, który by wyraźnie odstawał od reszty. W porównaniu do "Reedukacji" na pewno jest więcej gitar (m.in. świetny "Podły POPIS"), czasami nawet w ostrzejszej postaci ("ZONA"), trąbka w refrenie „Samotności po zmroku” niesie cały numer i robi go najlepszym na płycie (i będę bronił Kroolika, który wg niektórych sprofanował tutaj Ryśka Riedla), a i nawet te klasyczne, krótkie pętle w "Domu Złym" i "Colabo" wypadają jak zawsze pozytywnie. No właśnie, jak zawsze. Nadal są to raczej standardowe, klasyczne samplowane podkłady, może tylko bardziej dopieszczone, cieplejsze brzmieniowo, czasami z jakimś dogranym instrumentem, czy małym syntetycznym akcentem. Nie ma się co kreować na siłę na jakiegoś super otwartego na innowacje newschoolowca (choć może i przydałoby się tych syntetyków trochę więcej?), ale czy rzeczywiście to zapowiadane "nowe" oblicze jest takie… CAŁKIEM nowe?
Tak samo z Ryśkiem. Wspomniany "Podły POPIS" to takie „pierdolę rząd, prezydenta, ministrów, polityków”, tylko 10 razy lepiej napisane, podobnie jak "Acid King" w stosunku do "997". Nie wspominając już o "Staszica Story 5"... Przeginam? Nie, po prostu chyba wszyscy zdają sobie sprawę, że nie ma co oczekiwać u RPSa jakiejś nagłej zmiany tematyki. Standardowo – trochę o hip-hopie, o ciężkich doświadczeniach życiowych, o Polsce, no i oczywiście kawałki gościnne o tym, że "nagrywamy kawałek gościnny". Będzie wybaczone, jeśli są to numery z Onyx i Masta Ace’em – w końcu niewielu członków naszej sceny może sobie pozwolić na takie kolaboracje. Niewątpliwym plusem z kolei jest fakt, że Rychu, wbrew temu co mówią niektórzy, wcale nie stoi w miejscu. Pisze lepiej, dojrzalej (choć tym akurat emanował już na dwóch poprzednich produkcjach) i po uważnym wsłuchaniu się – ciekawiej. Nawija niestety tak samo, wręcz jakby odrobinę mniej przykuwa uwagę niż poprzednio i zachodzę w głowę, w czym miałoby się to nowe oblicze w kwestii rapowania objawiać. W dodatku najwyraźniej zwichrował mu się celownik trafiania w sedno, jeśli chodzi o refreny. Tak jak zawsze miał talent do pisania hitów, tutaj refreny o dziwo stanowią bolączkę albumu. No chyba że pomoże Kroolik Underwood (niechby tylko popracował nad tekstami, a naprawdę mogą być z niego ludzie) czy ewentualnie Dono z Tewu. Tym razem nie pomoże Glaca, którego sam bardzo lubiłem na Sweet Noise, jednak było widać już na przykładzie Pawła Kukiza, że facet po czterdziestce bawiący się w "bunt" wygląda niezbyt poważnie... Na zwrotkach pomogą za to Pezet, ekipa z Trzeciego Wymiaru, no i rzecz jasna młody Śliwa.
Być może wyzwanie zmierzenia się z tytułem albumu z 1999 roku zwyczajnie przerosło możliwości Slums Attack, bo nowa płyta duetu, wbrew temu co ów tytuł miałby sugerować, nie wnosi niczego nowego. Jednak daleko mi do wylewania pomyj na ten krążek, bo w końcu nawet lekkie dołowania w twórczości Peji w postaci "Szacunku Ludzi Ulicy", czy "Stylu Życia G'N.O.J.A." trzymały zawsze niezły poziom. I tak też jest w przypadku "CNO2", a już fani na pewno są usatysfakcjonowani. Tylko jedna sprawa – Ryszardzie, „Reedukacja” na serio jest płytą lepszą... no, nie mówiąc już o "Na Serio". Mam wielką nadzieję, że kolejna, czyli zamykający trylogię solówek "Książę", będzie godnym ukoronowaniem tej jakże bogatej kariery - co nie znaczy, że jej zwieńczeniem. Za ten album czwórka z minusem.
Komentarze