Każdy kto scenę z Memphis zna w stopniu dobrym, czyli nie ogranicza się do znajomości tylko Three 6 Mafii oraz 8Balla oraz MJG powinien bez problemu skojarzyć kim jest i co sobą prezentuje Mr. Sche. Kiedy dowiedziałem się, że pracuje nad nowym albumem, który ma wydać w tym roku miałem mieszane uczucia. Z jednej strony, Sche cieszył się zawsze moim wielkim szacunkiem, z drugiej strony jednak trochę obawiałem się jak tam z jego formą. Ostatnie "wynalazki" prezentowały różny poziom.
Czy "Devil Haze" jest takie jakie być powinno?
Płyta spędziła w moim odtwarzaczu dość sporo czasu i mogę spokojnie powiedzieć, że przekatowałem ją "od deski do deski". To wydawnictwo, na które składa się 12 pozycji zostało świetnie wyprodukowane przez młodego producenta, pochodzącego z Francji - RIT'a. I właśnie w pierwszej kolei do niego powinny polecieć propsy. RIT nadał albumowi świetny, spójny i niepowtarzalny klimat. Mimo młodego wieku czuć w tych produkcjach "duszę Memphis lat 90-tych". Czuć to, co najbardziej uwielbiam w nagraniach z tego miasta. Jest mrok, zagadka i klimat obłędu wzbogacony świetnymi wstawkami. Słuchanie tego albumu nocą jest co najmniej wskazane, "wchodzi" dwa razy lepiej i właściwie dopiero wtedy docenia się kunszt produkcji RIT'a.
Sam Sche na tej płycie płynie jak za najlepszych lat, a to jak przewija "Lost & Found" jest ponad wszelkimi podziałami. Nie dosyć, że ten kawałek ma prosty, aczkolwiek znakomity bit to sam Sche bezsprzecznie pochłonął go swoim flow i poświęceniem. Znakomity, zarówno tekst jak i styl oddawania emocji.
Podobnie jest zresztą z całą resztą kawałków. Momentami Sche przypomina mi Z-Ro, szczególnie kiedy próbuje śpiewać. Oczywiście nie jest to złe, jest to wręcz niezauważalne, ba daje płycie kolejne małe plusiki, które tylko i wyłącznie podnoszą jej poziom. Wymieszano tutaj mrok z melancholią i depresyjnym klimatem, stworzono album wydawać by się mogło na jesienne klimaty, problem w tym że słucha się tego dobrze również w słoneczne dni. Całokształt broni się sam, wszystko jest dopracowane i pozwala twierdzić, że Memphis ani trochę nie zwalnia i rok w rok daje nam kolejne wyśmienite produkcje.
Nie wiem czemu, ale ten album przypomina mi trochę "K.O.D." Tech N9ne'a. Łączy chory klimat w najlepszym wydaniu z przytłaczającym klimatem, przepełnionym emocjami. W dodatku ma idealną długość. Niecałe 50 minut materiału, który w żadnym stopniu nie przynudza, wręcz przeciwnie, aż chce się go słuchać znowu.
Podsumowując, Mr. Sche dał nam esencję tego co Memphis zaserwować może. Dał nam brudny klimat, chore teksty wymieszane z przejmującymi historiami (znakomite "Daddy Don't Leave!", czy "Lost & Found"), a przede wszystkim jest w świetnej formie, zresztą podobnie jak producent tego albumu - RIT, z którym Sche czuje świetną chemię i słychać to kiedy słuchamy ich wspólnego dzieła. "Devil Haze" to coś dla fanów klasycznego Memphis, coś dla wielbicieli podziemnego rapu, niekoniecznie trueschool'owego, niekoniecznie mówiącego o miłości do rapu. Na tej płycie znajdziecie emocje oraz mrok zarazem. Każdy, kto ceni sobie takie coś powinien czym prędzej zabrać się za tą płytę. Warto poświęcić każdą sekundę, ten album musi być wysoko w moich podsumowaniach na koniec roku.
Newsletter
Chcesz być na bieżąco? Nasz newsletter wyeliminuje wszystkie szumy i pozwoli skupić się na tym, co w muzyce naprawdę wartościowe. Zero spamu, same konkrety! I tylko wtedy, gdy faktycznie warto!
Komentarze