Thurz, znany wcześniej jako Thurzday, czy też połówka duetu U-N-I (który wystąpił na Hip Hop Kempie w 2009 roku), wydał w sierpniu swój pierwszy solowy projekt. "L.A. Riot" zebrało masę pozytywnych opinii, a sam raper, wspólnie ze stroną DjBooth.net postanowił udostępnić teraz płytę do legalnego ściągnięcia za darmo (przez limitowany czas; link na końcu). Z tej okazji zabrałem się wreszcie do pisania recenzji.
Przyznam na wstępie, że o ile słyszałem starsze produkcje Thurza w ramach U-N-I, to nigdy nie spodziewałbym się, że MC pójdzie w aż tak innym kierunku. "L.A. Riot" było dla mnie zaskoczeniem... Pozytywnym.
"L.A. Riot" to koncept album opisujący wydarzenia z lat 1991-92 w Los Angeles- od pobicia przez 4 policjantów Rodneya Kinga, przez wyrok ich uniewinniający, a następnie wybuch i przebieg zamieszek na ulicach South Central. Nie były to byle niepokoje, o czym świadczą statystyki - w ciągu 6 dni odnotowano 53 osoby zabite i tysiące rannych.
Thurz uznał, że ten epizod z historii jego miasta został zapomniany, i postanowił przybliżyć całą sprawę szerszej publiczności. Tak jak same wydarzenia, muzyka na albumie jest gwałtowna, energiczna, wręcz rewolucyjna. Już tytuły kawałków ("Molotov Cocktail", "Fuck The Police", "Riot", "The Killers") mówią same za siebie. Cała płyta w klimacie trochę przypomina "Untitled" Nasa i "W.A.R." Pharoahe Moncha, tyle, że brzmieniowo jest chyba jeszcze ostrzejsza i bardziej surowa. W dużej części to mocne, brudne bębny, głębokie basy, rockowe gitary i smyczki. Warto też zwrócić uwagę na rozbudowane aranżacje, które nieraz sprawiają, że utwory brzmią wzniośle i epicko ("Rodney King").
Jednymi ze spokojniejszych, a zarazem moich ulubionych numerów są "Hell's Angel" ze świetnym refrenem BJ'a The Chicago Kida, oraz niesamowity "Prayer". Bardzo fajnie wypadł też luźniejszy i dobrze bujający "Big Ball". W schemat całości idealnie wpisał się Black Thought w "Riot", (na bicie DJ Khalil), który choć nawinął bardzo dobrą zwrotkę, to jednak nie przyćmił gospodarza.
Cały czas bowiem to Thurz gra tu pierwsze skrzypce. Wie, co chce osiągnąć, i nie marnuje miejsca na płycie na żadne cukierkowe "kawałki dla radia". Jego celem jest jak najlepsze i najbardziej wiarygodne przekazanie wydarzeń z Miasta Aniołów przełomu kwietnia i maja 1992. Temu też mają służyć zgrabnie powklejane w utwory cytaty, fragmenty wywiadów czy też wiadomości pochodzących z tego okresu. W głosie Thurza słychać pewność siebie, odwagę oraz pełne zaangażowanie w sprawę. Niejednokrotnie wypowiada tu prowokacyjne zdania i poglądy, bez pardonu mówi, co myśli. Naświetla hipokryzję i fałszywość pseudo-gangsterów ("Colors"), porusza temat wojny gangów Bloodsów i Cripsów ("Two Clips"), a także złożoną problematykę słowa "Nigga" ("Niggas"). Nie szczędzi też policji, której wytyka kolejne głośne przykłady jej brutalności ("Fuck The Police").
Utwory nie są tylko biernym zapisem historii, artysta zgrabnie łączy tamte wydarzenia ze współczesnością i dzisiejszą walką. Walką o co? Jak stwierdza w LA Riot Manifesto, czyli "manifeście" napisanym z okazji wydania płyty:
"(...) I Riot, because the artists that are forced upon the masses are hybrid clones with the same content in every song. (...)
I Riot, for the freedom of music and art that has been incarcerated."
Trudno się z tymi zdaniami nie zgodzić.
Jeśli chodzi o minusy płyty, to nie ma ich wiele. "L.A. Riot" to koncept album wykonany prawie bezbłędnie, dopracowany w najmniejszych szczegółach. Zarówno muzycznie, jak i rapowo ciężko się do czegoś przyczepić. Ewentualnie trąbka w "Los Angeles" może po dłuższym czasie trochę męczyć, a mocno wykręcony bit w "Dope" średnio pasuje do reszty. Minusem może być też fakt, że nie wszystkie numery w równym stopniu porywają, a pojedynczo nie brzmią aż tak klimatycznie. Zdecydowanie tej płyty powinno się słuchać jako całości.
"L.A. Riot" przypomina nam, jak wielką siłę może mieć hip-hop. Muzyka ulic, środek wyrażania swoich emocji - zarówno pozytywnych, jak i tych wynikających ze złości, frustracji. Muzyka płynąca z głębi duszy, tworzona z potrzeby serca. W takim sensie "L.A. Riot" to esencja hip-hopu, album przywołujący na myśl gniewne wydawnictwa Public Enemy. Thurz to bardzo dobry tekściarz i raper, mający naprawdę dużo do powiedzenia. "L.A. Riot" to na pewno jedna z ciekawszych niezależnych pozycji w tym roku, album, jakich ostatnio mało. Ode mnie czwórka z plusem.
Odsłuchaj/ściągnij "L.A. Riot"
Newsletter
Chcesz być na bieżąco? Nasz newsletter wyeliminuje wszystkie szumy i pozwoli skupić się na tym, co w muzyce naprawdę wartościowe. Zero spamu, same konkrety! I tylko wtedy, gdy faktycznie warto!
Komentarze