Materiał hostowany przez Don Cannona tak naprawdę jest pełnoprawnym albumem, który od oficjalnych produkcji odróżnia się tylko tym, że DJ i producent drze ryja w każdym kawałku starannie dbając o to, żeby choć trochę zepsuć nam dobrą zabawę, którą starają się zapewnić panowie z Pac Div. Trzeba dodać, że ich starania dają wręcz zaskakująco dobre efekty.
Już otwierające płytę "The Mirror" pokazuje, że mamy do czynienia nie tylko ze znakomitą muzyką, ale również z naprawdę dobrymi tekściarzami. Mocno zaangażowana życiówka przepełniona bardzo celnymi wersami robi świetne wrażenie na początek. Później wcale nie jest gorzej. Od miażdżącego basem "Anti-Freeze", przez niesamowicie chillujące "Take Me High", hitowe "Same Ol' Shit", aż po dziwaczne, ale chwytające od pierwszego wersu ("Best day of my fuckin' life, ain't nobody put me on/ Bitches gotta say I'm right, even if they know I'm wrong") "Your Fuckin' Song". Znalazło się tu miejsce na płynące w klasycznie kalifornijskim stylu "Show You" z BJ The Chicago Kidem, aż po kozacki freestyle na bicie "Chief Rocka" Lords Of The Underground. To bardzo różnorodny album, którego słucha się od początku do końca.
Raperzy nie są może największymi wirtuozami jakich słyszałem w swoim życiu, ale mają coś czego często brakuje ich kolegom po fachu. Otóż Pac Div doskonale pamiętają, że skillsy to nie tylko umiejętność sportowego wyrzucenia z siebie jak najbardziej poskładanych i zjadliwych wersów, ale również umiejętność dopasowania flow do klimatu numeru. Jak już wspomniałem wcześniej na "Mania!" możemy usłyszeć naprawdę nieprzeciętne teksty, które choć nie odkrywają Ameryki to niosą ze sobą mnóstwo energii, emocji i ciekawych przemyśleń, które nie wylatują z głowy wraz z wyłączeniem odtwarzacza. Może są niepozorni, ale na pewno nie są słabi.
Wady? Jak najbardziej... W swoich eksperymentach panowie lubią posunąć się kilka kroków poza granicę dobrego smaku. O ile bardzo ciekawe rytmicznie, oldschoolowe "SuperNegroes" można jeszcze zrozumieć, ba, nawet się zajarać o tyle "Still A Knucklehead" to już za dużo, a 53 minuty trwania tego mixtape'u dałoby się spokojnie przyciąć z korzyścią dla odbioru. Nie chodzi nawet o to, że wyrzuciłbym jakieś numery (oprócz wspomnianego, każdy ma coś w sobie), a raczej zastanowił się nad ich długością, bo "Take Me High", "Chief Rocka Freestyle" czy "SuperNegroes" to fajne pomysły, ale nie na tyle odkrywcze, żeby wlec je przez 4-5 minut. Przy trzecim kawałku miałem też ochotę pofatygować się do Don Cannona i powiedzieć mu, żeby wreszcie zamknął ryj, bo nic nie wnosi, a wkurza okropnie. To pierdółki, które jednak zsumowane obniżają ocenę do czwórki plus, z wydawałoby się pewnej piąteczki. Pod spodem mała próbka możliwości tych skubańców... Sprawdźcie, bo naprawdę warto.
Komentarze