"Westcoast po polsku" to mimo popularyzacji ze strony 2cztery7 i grill-funkowców wciąż rap, którego zdecydowanie brak. Dlatego też szkoda, że takie albumy jak świetnie wyprodukowane i stylowo przerapowane "Wchodzę Do Gry" potrafią przejść bez echa.
Cztery lata po debiucie Brahu wraca jednak z drugim krążkiem, tym razem w barwach Prosto a nie Vabanku, co skupia na nim większą uwagę. Jak jest z samą muzyką?
Już na wejściu witają nas mocne trąby, bujające pianina i pulsujące bity. Kalifornijski vibe najlepszego sortu, choć nie tylko słoneczny, bo trafiają się też brudniejsze i cięższe, bardziej mroczne produkcje (takie jak singlowe "Szybkie Życie"). "Jedno Niebo" czy "Dobre Życie" przynoszą lekkość i pozytywny nastrój, "Mimo Wszystko" nasuwa skojarzenia z najlepszymi produkcjami Doctora Dre a "Drugi Dom" to przykład, że i z crunkowymi klimatami Brahu Brat jest za pan... brat. Zmieniając nastroje potrafi zarazem utrzymać spójność i klimat oraz ustrzec się słabszych momentów, bo słabego bitu tu nie uświadczymy. Natomiast brzmienie, rozbudowanie, przestrzenność i masa smaczków tylko potwierdzają, że to czołowy polski producent.
Brahu na bitach to mocniejsza marka niż Brahu na mikrofonie, ale nieprawdą byłoby stwierdzenie, że poza bitami nic tu ciekawego nie ma. Przede wszystkim - tak jak nowy nabytek Prosto doskonale czuje kalifornijski vibe jako beatmaker, tak samo czuje go jako raper. Wyczucie, naturalność i to, że takie bity siedzą mu po prostu najlepiej słychać od początku do końca. Leniwe, trochę zmanierowane flow, pełne przeciągnięć i luźnej, ale pewnej siebie nawijki (w której słychać inspiracje Tupakiem) oraz umiejętnie podśpiewywanych fragmentów to coś, co do takich soczystych westside'owych produkcji pasuje idealnie.
Mimo nietypowego jak na Polskę brzmienia tematyka jest już dość przyziemna, miejska, momentami uliczna. Szarości życia, wszechobecne problemy, kace, ból, ludzka zawiść. A na drugim biegunie melanże, parcie po swoje, luz, dobre życie. Tekściarzem Brahu jest po prostu niezłym, nie odkrywa Ameryki, nie powala rozkminami, a raczej trzyma się dobrze znanych tematów i prostym życiowym zasadom, ale dzięki nietypowemu flow i bitom słucha się go naprawdę dobrze. Natomiast umiejętnie i z głową dobrani goście ubarwiają całość i dodają jej smaczku, ale trzeba przyznać, że gospodarz nie daje się zdominować i to raczej inni dopasowują się do stylistyki albumu (poza PTP i crunkowym "Drugim Domu"). Chada jedzie ostro i po bandzie, Peja doradza a ZIP-y (na szczęście bez Jędkera) fajnie wpasowują się w rozkminkowo-wspominkową konwencję numeru, którego vibe najbardziej kojarzy się z "Moim Rapem" z debiutu.
Dochodzimy w końcu do najważniejszego pytania. Czy "Chaos" to lepszy materiał niż "Wchodzę Do Gry". Tu jednak - przynajmniej na świeżo - nie jestem pewien i mam duże wątpliwości. Z jednej strony wydaje mi się trochę słabszy przez brak takich kozaków jak "Mój Rap", "Dom" czy "Lamusy Się Prują" (całość jest równa, jednak nic nie powala aż tak jak 3 powyższe tracki), ale z drugiej plejada pierwszoligowych gości to coś, czego na debiucie nie było. Tak czy tak - jeśli jaraliście się "Wchodzę Do Gry" to zajaracie się pewnie i "Chaosem" a jeśli nie czuliście płyty z 2007 to bardzo możliwe, że nie poczujecie i tej. Na pewno jest to płyta jakich w Polsce mało, świetnie wyprodukowana, fajnie zarapowana i klimatyczna. Ode mnie mocna czwórka z małym plusikiem, ale jeśli jaracie się kalifornijskim vibe'em i czujecie niedosyt takich produkcji na rodzimym rynku to możecie podnieść ją do piątki z minusem.
Newsletter
Chcesz być na bieżąco? Nasz newsletter wyeliminuje wszystkie szumy i pozwoli skupić się na tym, co w muzyce naprawdę wartościowe. Zero spamu, same konkrety! I tylko wtedy, gdy faktycznie warto!
Komentarze