Ciekawa sprawa z tym Def Jam i nowym albumem Sheek Loucha. Wydawać pierwszy krążek w wielkiej wytwórni, licząc na lepszą promocję i sprzedaż, a zarazem dawać okładkę, która z powodzeniem mogłaby znaleźć się w naszym rankingu najgorszych...
Choć może o to chodziło? Uwagę zwraca na pewno. Ale porzućmy już okładkę. Jak jest z materiałem?
To solidny mainstreamowy krążek. Tylko tyle i aż tyle. Bity bujają karkiem i nie brak im niczego w kwestii brzmieniowej, brak jednak wyrazistości i czegoś ponad solidność. Ciężko się do nich przyczepić, ale zarazem ciężko zajarać. A Sheek? Podobnie. Nawija konkretnie i bez warsztatowych braków, ale tacy goście jak Fabolous, Bun B czy Jadakiss pokazują, ile dzieli go jeszcze od czołówki. Tematyka? Tradycyjnie - coś dla klubu, coś na ulicę, coś dla kobiet. Zawieszone gdzieś pomiędzy tymi trzema opcjami, jakby weteran z The L.O.X. chciał na debiucie zadowolić wszystkich. Jest schematycznie, mało oryginalnie i tak, że nawet przebłyski skillsowe Loucha giną w rzemieślniczej całości. Praktycznie jedyny numer, który wybija się jakoś i prezentuje lepiej niż nieźle to "Ol Skool" z Bunem, gdzie także gospodarz jakby na chwilę budzi się i leci ciekawiej, z większą energią.
"Donnie G: Don Gorilla" to album, któremu ciężko wytknąć konkretne wady (no, poza okładką), ale ciężko też wymienić konkretne zalety. Płyta, przy której niby nie ma się do czego przyczepić, ale też o której szybko zapomnimy. Trója z minusem.
Newsletter
Chcesz być na bieżąco? Nasz newsletter wyeliminuje wszystkie szumy i pozwoli skupić się na tym, co w muzyce naprawdę wartościowe. Zero spamu, same konkrety! I tylko wtedy, gdy faktycznie warto!
Komentarze