Czekaliśmy długo na to, aż Talib Kweli i Hi-Tek postanowią ponownie razem wejść do studia. Jedenaście długich lat, kiedy "Train Of Thought" wracało do odtwarzaczy jak Janusz Korwin-Mikke do polityki (tylko częściej) i za każdym razem przyciągało myśl... "chcemy więcej"! Nie da się ukryć, że debiut zawiesił poprzeczkę nieomal nieosiągalnie wysoko. Ale czy na pewno?
"Revolutions Per Minute" to album, który zapowiadał się przepysznie i to właściwie od samego początku. "Back Again" z Res rzuciło mnie na kolana, "In This World" poprawiło prawym prostym, "Just Begun" przypomniało, że "rap ma być dobry". I jest...
Zdążyłem się już naczytać jakim to rozczarowaniem jest "RPM" i jak
bardzo się wszyscy zawiedliśmy. Co za bzdura! Jeden z najlepszych
producentów w grze i mistrz świadomego rapu zrobili album, który tak
zasadniczo różni się od wszystkiego co teraz wychodzi, ba... od
wszystkiego co wyszło dotąd, że przez chwilę nie mogłem oprzeć się
wrażeniu, że jestem świadkiem narodzin zupełnie nowej jakości. Ta
godzinna podróż jest jednym z najgłębszych albumów jakie miałem okazję
usłyszeć. Musicie uważać, żeby to nie wciągnęło was do środka. Mnie osobiście zabrało bardzo, bardzo dużo czasu. Skłamałbym mówiąc, że żałuję.
Hi-Tek odnalazł nowe brzmienie. Słuchając "City Playgrounds" czy "In
The Red" słyszymy jak bardzo chciał pokazać, że hip-hop to przede
wszystkim perkusja, bas i wypracowane latami brzmienie... Tutaj nie
dostaniecie łatwych bangerów, które po dziesięciu sekundach zyskują
sympatię, a po dziesięciu przesłuchaniach nie wracają do boomboxa. Jak
można coś takiego nazywać przesadnym minimalizmem? Te kawałki mają
warstwy, i to wcale nie jak ogry. Ogry nie są tak piękne jak "Ballad Of
The Black Gold", "Ends", "Get Loose" czy "So Good". Produkcyjnie ta
płyta jest absolutnie perfekcyjna. Trzeba tylko chcieć/umieć to dostrzec.
Kweliemu nie jestem w stanie zarzucić nic oprócz pożerania mi
astronomicznych ilości czasu, kiedy powinienem poświęcać go na inne
("bardzo odpowidzialne") rzeczy niż słuchanie muzyki. Jego flow się nie starzeje? Nie. Ono z płyty na płyty jest lepsze. Talib potrafi kombinować z brzmieniem swojego
głosu, zaskoczyć takimi pierdołami jak podbitki (skmińcie jak oni to
robią w "So Good"), nawinąć wers, który nie jest wcale rewelacyjny w taki sposób, że nie da się go zapomnieć przez samo brzmienie słów. Tekstowo jest niezniszczalny. Równie dobrze
zaskakuje konceptem kawałka, samą treścią jak i pojedynczymi linijkami.
Jest wielki pod każdym względem. Zrobić na jednym albumie numer o
"stanie nieważkości" i balladę o "braciach z Nigerii" i nie zachwiać spójności
albumu to naprawdę coś dużego.
Stawiam tej płycie szóstkę. Nie musicie mnie za to kochać, ale zamiast sączyć jad włączcie ten album na słuchawkach i słuchajcie.
Słuchajcie uważnie i ze świadomością, że obcujecie z wielkością. Mamy w
rękach klasyk i jestem tego w stu procentach pewien. Muzykę ocenia się
przez pryzmat gustu, ale nie umiem dostrzec innego powodu hejtingu tej
płyty niż nieuwaga i efekt domina wśród recenzentów. To jedna z
najpiękniejszych rzeczy jakie przytrafiły mi się w tym roku. Piękna,
ponadczasowa, odkrywcza muzyka na najwyższym poziomie.
Newsletter
Chcesz być na bieżąco? Nasz newsletter wyeliminuje wszystkie szumy i pozwoli skupić się na tym, co w muzyce naprawdę wartościowe. Zero spamu, same konkrety! I tylko wtedy, gdy faktycznie warto!
Komentarze