popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Lalah Hathawayhttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/30008/Lalah-HathawayNovember 14, 2024, 10:51 pmpl_PL © 2024 Admin stronyCharlie Wilson "In It To Win It" - recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2017-06-18,charlie-wilson-in-it-to-win-it-recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2017-06-18,charlie-wilson-in-it-to-win-it-recenzjaJune 12, 2017, 7:46 pmMarcin NataliHistoria wzlotu, upadku i ponownego odrodzenia Charliego Wilsona to bez wątpienia jedna z najbardziej fascynujących historii we współczesnej muzyce. Od owocnej kariery jako lider funkowego zespołu The Gap Band w latach 70. i 80., przez problemy z narkotykami i alkoholem, bezdomność i spanie na ulicach Hollywood Boulevard w latach 90., po spektakularny powrót do mainstreamu u boku Snoop Dogga w początkach lat 2000., a następnie kolejny kryzys - walkę z rakiem prostaty, oraz kolejny sukces - wygraną z chorobą i kontynuację kariery w światłach relektorów - "Wujek Charlie" to gość, któremu po prostu nie sposób nie kibicować. Jego najnowszy album "In It To Win It" to natomiast celebracja drogi, którą przeszedł. Co na nim znajdziemy?Modliłem się, żeby Bóg nie dał mi zginąć, kiedy wylądowałem na ulicy i zanim mogłem wrócić. Obiecałem, że jeśli da mi jeszcze jedną szansę w życiu i muzyce, będę sławił Jego imię i dawał świadectwo - zdradza w intrze do "I'm Blessed" weteran rodem z Oklahomy i syn pastora, który pierwsze kroki muzyczne stawiał w kościelnym chórze ojca - co słychać m.in. w kończącym album, kapitalnym "Amazing God". Z samego "I'm Blessed", tętniącego życiem i szczęściem, bije wdzięczność za błogosławieństwa, a gospodarz, wsparty przez T.I.'a (również mającego na karku wiele przejść), dziękuje za szansę na nowe życie, odstawia wszelkie zmartwienia w kąt i cieszy się każdą chwilą. Podejście to, tak młodzieńcze, nadaje ton całej płycie, obfitej w beztroskie, elektryzujące i pełne funkowej energii numery takie jak "Chills", nagrane z Pitbullem "Good Time" czy old schoolowe "Dance Tonight". Wujaszek Charlie czuje się jak ryba w wodzie zarówno w porywających na parkiet, pulsujących kawałkach up-tempo, jak i klasycznie soulowych, wolniejszych, ciepłych aranżacjach i chętnie śpiewa o zauroczeniu, pragnieniu miłości, weekendowych rozrywkach czy determinacji w dążeniu do celu. Zdecydowanie nie jest to więc kolejny smutny krążek r&b o złamanym sercu, użalający się nad rozpadem związku - nic z tych rzeczy. Spokojniejsze ballady, takie jak "Made For Love" z Lalah Hathaway, "Precious Love" czy akustyczne "Better", stanowią tu okazję do wyrażenia dojrzałej, bezwarunkowej i bezgranicznej miłości, - takiej, która nie powoduje rozterek serca, a uskrzydla. "In It To Win It" to świetny soundtrack na nadchodzące lato, słoneczny chill i dni, gdy czujecie się jak Król Julian na parkiecie, ale to zarazem album, który w kiepskie dni może podnieść na duchu i przypomnieć o jakże ważnym i kluczowym dla samopoczucia życiowym motto - Count your blessings. Nie dziwne więc, że wiecznie uśmiechnięty, obecny na scenie już od 45 lat (!) Charles Kent Wilson wciąż błyszczy, inspiruje, zachwyca i przemawia do coraz nowszych pokoleń słuchaczy. Szkolna czwórka z plusikiem.Pod spodem numery z gościnnym udziałem T.I.'a, Wiza Khalify oraz Snoop Dogga, a także drugi singiel "Chills". Na płycie, dostępnej w polskich sklepach, pojawiają się też Robin Thicke i Lalah Hathaway. Historia wzlotu, upadku i ponownego odrodzenia Charliego Wilsona to bez wątpienia jedna z najbardziej fascynujących historii we współczesnej muzyce. Od owocnej kariery jako lider funkowego zespołu The Gap Band w latach 70. i 80., przez problemy z narkotykami i alkoholem, bezdomność i spanie na ulicach Hollywood Boulevard w latach 90., po spektakularny powrót do mainstreamu u boku Snoop Dogga w początkach lat 2000., a następnie kolejny kryzys - walkę z rakiem prostaty, oraz kolejny sukces - wygraną z chorobą i kontynuację kariery w światłach relektorów - "Wujek Charlie" to gość, któremu po prostu nie sposób nie kibicować.

Jego najnowszy album "In It To Win It" to natomiast celebracja drogi, którą przeszedł. Co na nim znajdziemy?

Modliłem się, żeby Bóg nie dał mi zginąć, kiedy wylądowałem na ulicy i zanim mogłem wrócić. Obiecałem, że jeśli da mi jeszcze jedną szansę w życiu i muzyce, będę sławił Jego imię i dawał świadectwo - zdradza w intrze do "I'm Blessed" weteran rodem z Oklahomy i syn pastora, który pierwsze kroki muzyczne stawiał w kościelnym chórze ojca - co słychać m.in. w kończącym album, kapitalnym "Amazing God". Z samego "I'm Blessed", tętniącego życiem i szczęściem, bije wdzięczność za błogosławieństwa, a gospodarz, wsparty przez T.I.'a (również mającego na karku wiele przejść), dziękuje za szansę na nowe życie, odstawia wszelkie zmartwienia w kąt i cieszy się każdą chwilą.

Podejście to, tak młodzieńcze, nadaje ton całej płycie, obfitej w beztroskie, elektryzujące i pełne funkowej energii numery takie jak "Chills", nagrane z Pitbullem "Good Time" czy old schoolowe "Dance Tonight". Wujaszek Charlie czuje się jak ryba w wodzie zarówno w porywających na parkiet, pulsujących kawałkach up-tempo, jak i klasycznie soulowych, wolniejszych, ciepłych aranżacjach i chętnie śpiewa o zauroczeniu, pragnieniu miłości, weekendowych rozrywkach czy determinacji w dążeniu do celu.

Zdecydowanie nie jest to więc kolejny smutny krążek r&b o złamanym sercu, użalający się nad rozpadem związku - nic z tych rzeczy. Spokojniejsze ballady, takie jak "Made For Love" z Lalah Hathaway, "Precious Love" czy akustyczne "Better", stanowią tu okazję do wyrażenia dojrzałej, bezwarunkowej i bezgranicznej miłości, - takiej, która nie powoduje rozterek serca, a uskrzydla.

"In It To Win It" to świetny soundtrack na nadchodzące lato, słoneczny chill i dni, gdy czujecie się jak Król Julian na parkiecie, ale to zarazem album, który w kiepskie dni może podnieść na duchu i przypomnieć o jakże ważnym i kluczowym dla samopoczucia życiowym motto - Count your blessings. Nie dziwne więc, że wiecznie uśmiechnięty, obecny na scenie już od 45 lat (!) Charles Kent Wilson wciąż błyszczy, inspiruje, zachwyca i przemawia do coraz nowszych pokoleń słuchaczy. Szkolna czwórka z plusikiem.

Pod spodem numery z gościnnym udziałem T.I.'a, Wiza Khalify oraz Snoop Dogga, a także drugi singiel "Chills". Na płycie, dostępnej w polskich sklepach, pojawiają się też Robin Thicke i Lalah Hathaway.

]]>
"Hidden Figures: The Album" - recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2017-04-23,hidden-figures-the-album-recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2017-04-23,hidden-figures-the-album-recenzjaApril 22, 2017, 12:30 pmMarcin NataliNieczęsto zdarza mi się recenzować soundtracki filmowe - ale nieczęsto też w dzisiejszych czasach zamiast prostej składanki znanych wcześniej hitów dostajemy oryginalny album, zawierający wyłącznie utwory stworzone specjalnie na potrzeby filmu. Jeszcze rzadziej za produkcję takiego dzieła bierze się gwiazda światowego formatu, odkładająca solowe projekty na bok i poświęcająca się w pełni zadaniu stworzenia jak najlepszej ścieżki filmowej.Producentom "Hidden Figures" udało się do tego zadania zatrudnić samego Pharrella Williamsa, który nie dość, że całość wyprodukował, to jeszcze w prawie wszystkich utworach udzielił się wokalnie. Z pomocą przyszły mu natomiast takie postacie jak Alicia Keys, grająca w filmie Janelle Monae czy Mary J. Blige. Co z tego wynikło?Zgodnie z fabułą "Hidden Figures", rozgrywającego się we wczesnych latach 60. w amerykańskiej Wirginii i opowiadającego o trzech inteligentnych, ambitnych Afroamerykankach, pracujących dla NASA, na krążku serwowanym przez Pharrella i spółkę już od pierwszej minuty słyszymy wpływy muzyczne tamtych lat. Skoczny bas, dźwięczne wysokie pianino, sekcja dęta i krzykliwe kobiece chórki witają nas w "Runnin", następujące po nim, gitarowe „Crave” podnosi temperaturę nieposkromioną, żywą energią, a niesione gęstym klaskaniem dłoni, trąbkami i kojącym wokalem Lalah Hathaway „Surrender” porywa i wynosi nas gdzieś w przestworza. Znany z eksperymentów i świeżego podejścia do muzyki współtwórca N.E.R.D. i The Neptunes nie byłby jednak sobą, gdyby ograniczył się do odtworzenia tego, co już słyszeliśmy sześć dekad temu. Zaśpiewane przez Mary J. Blige „Mirage” w ciekawy sposób łączy klasycznie pharrellowskie bębny z początków lat 2000. ze stylistyką retro, minimalistyczne i momentami sprawiające wrażenie nieładu „Able” wariuje i niemal wymyka się spod kontroli, a „Apple” absolutnie zaskakuje przemieszaniem wokali Alicii Keys oraz gospodarza z przebijającymi się w tle wybuchami śmiechu i luźnymi dialogami ze studia (Swizzy! Get it!). Brzmi to trochę tak, jakby duet z zespołem wykonywali swój utwór, ale jakaś gapa nie przymknęła drzwi od kabiny, no a towarzystwo w studiu miało jak zwykle niezły ubaw, no i – ups… nagrało się – ale ja to kupuję.Wspaniale wypada solowy track naszej filmowej gwiazdy Janelle Monae – spokojne, uczuciowe „Isn’t This The World”, osadzone w stylistyce lat 70. Wprawny słuchacz wyhaczy jedynie te hi-haty i bas typu 808, pochodzące z trochę innej epoki i sprawiające, że brzmi to inaczej, po swojemu. Jednym z najjaśniejszych punktów albumu jest też motywacyjne „I See A Victory” teksańskiej wokalistki Kim Burrell, łączące gitary i pokaźny wieloosobowy chór gospel z neptunesową perkusją i basem – cudo.Soundtrack do „Hidden Figures” to danie zarówno lekkostrawne (raptem 33 minuty), jak i wartościowe, pokazujące, że oddawanie hołdu minionej epoce wcale nie musi być wtórne i nudne, a silne inspiracje nie muszą oznaczać ślepego naśladownictwa. Ekipa pracująca nad tym albumem dołożyła wszelkich starań, aby odtworzyć klimat nagrań z lat 60., ale jednocześnie zachować luz, pozostać sobą i wykazać się kreatywnością oraz świadomością artystyczną. Coś jak wehikuł czasu – z tym, że zamiast na pustym polu, jak to na ogół bywa, lądujemy wśród roześmianej grupy dobrych znajomych, w samym środku muzycznej imprezy. Mocne szkolne cztery z plusem.Nieczęsto zdarza mi się recenzować soundtracki filmowe - ale nieczęsto też w dzisiejszych czasach zamiast prostej składanki znanych wcześniej hitów dostajemy oryginalny album, zawierający wyłącznie utwory stworzone specjalnie na potrzeby filmu. Jeszcze rzadziej za produkcję takiego dzieła bierze się gwiazda światowego formatu, odkładająca solowe projekty na bok i poświęcająca się w pełni zadaniu stworzenia jak najlepszej ścieżki filmowej.

Producentom "Hidden Figures" udało się do tego zadania zatrudnić samegoPharrella Williamsa, który nie dość, że całość wyprodukował, to jeszcze w prawie wszystkich utworach udzielił się wokalnie. Z pomocą przyszły mu natomiast takie postacie jak Alicia Keys, grająca w filmie Janelle Monae czy Mary J. Blige. Co z tego wynikło?

Zgodnie zfabułą "Hidden Figures", rozgrywającego się we wczesnych latach 60. w amerykańskiej Wirginii i opowiadającego o trzech inteligentnych, ambitnych Afroamerykankach, pracujących dla NASA, na krążku serwowanym przez Pharrella i spółkę już od pierwszej minuty słyszymy wpływy muzyczne tamtych lat. Skoczny bas, dźwięczne wysokie pianino, sekcja dęta i krzykliwe kobiece chórki witają nas w "Runnin", następujące po nim, gitarowe „Crave” podnosi temperaturę nieposkromioną, żywą energią, a niesione gęstym klaskaniem dłoni, trąbkami i kojącym wokalem Lalah Hathaway„Surrender” porywa i wynosi nas gdzieś w przestworza.  

Znany z eksperymentów i świeżego podejścia do muzyki współtwórca N.E.R.D. i The Neptunes nie byłby jednak sobą, gdyby ograniczył się do odtworzenia tego, co już słyszeliśmy sześć dekad temu. Zaśpiewane przez Mary J. Blige „Mirage” w ciekawy sposób łączy klasycznie pharrellowskie bębny z początków lat 2000. ze stylistyką retro, minimalistyczne i momentami sprawiające wrażenie nieładu „Able” wariuje i niemal wymyka się spod kontroli, a „Apple” absolutnie zaskakuje przemieszaniem wokali Alicii Keys oraz gospodarza z przebijającymi się w tle wybuchami śmiechu i luźnymi dialogami ze studia (Swizzy! Get it!). Brzmi to trochę tak, jakby duet z zespołem wykonywali swój utwór, ale jakaś gapa nie przymknęła drzwi od kabiny, no a towarzystwo w studiu miało jak zwykle niezły ubaw, no i – ups… nagrało się – ale ja to kupuję.

Wspaniale wypada solowy track naszej filmowej gwiazdy Janelle Monae – spokojne, uczuciowe „Isn’t This The World”, osadzone w stylistyce lat 70. Wprawny słuchacz wyhaczy jedynie te hi-haty i bas typu 808, pochodzące z trochę innej epoki i sprawiające, że brzmi to inaczej, po swojemu. Jednym z najjaśniejszych punktów albumu jest też motywacyjne „I See A Victory” teksańskiej wokalistki Kim Burrell, łączące gitary i pokaźny wieloosobowy chór gospel z neptunesową perkusją i basem – cudo.

Soundtrack do „Hidden Figures” to danie zarówno lekkostrawne (raptem 33 minuty), jak i wartościowe, pokazujące, że oddawanie hołdu minionej epoce wcale nie musi być wtórne i nudne, a silne inspiracje nie muszą oznaczać ślepego naśladownictwa. Ekipa pracująca nad tym albumem dołożyła wszelkich starań, aby odtworzyć klimat nagrań z lat 60., ale jednocześnie zachować luz, pozostać sobą i wykazać się kreatywnością oraz świadomością artystyczną. Coś jak wehikuł czasu – z tym, że zamiast na pustym polu, jak to na ogół bywa, lądujemy wśród roześmianej grupy dobrych znajomych, w samym środku muzycznej imprezy. Mocne szkolne cztery z plusem.

]]>