popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) N'fa Joneshttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/29890/N%27fa-JonesNovember 15, 2024, 7:41 ampl_PL © 2024 Admin stronyN'fa Jones & Billy Hoyle prezentują nowy, darmowy album! (Czarodzieje z Oz #16)https://popkiller.kingapp.pl/2017-03-04,nfa-jones-billy-hoyle-prezentuja-nowy-darmowy-album-czarodzieje-z-oz-16https://popkiller.kingapp.pl/2017-03-04,nfa-jones-billy-hoyle-prezentuja-nowy-darmowy-album-czarodzieje-z-oz-16March 3, 2017, 9:05 pmMaciej WojszkunCo to jest globalizacja? To sytuacja, gdy dwaj Australijczycy, w tym jeden urodzony w Londynie syn Angielki i obywatela Sierra Leone, nagrywa album reinterpretujący album-monument brazylijskiej samby... Innymi słowy - N'fa Jones, weteran australijskiej rap-sceny, bohater naszego ostatniego wywiadu - zaprezentował na Bandcampie nowy album, nagrany wraz z beatmakerem Billym Hoyle'em. "Os Afro Sambas - The Billy Hoyle & N'fa Jones Reworks" to półgodzinna uczta dla zmysłów, korzenny rap na beatach opartych wyłącznie na samplach z albumu "Os Afro Sambas" Badena Powella i Viniciusa de Moraesa.Inicjatorem projektu był Billy Hoyle. Zafascynowany brazylijską muzyką, skomponował beat na podstawie jednego utworu z "Os Afro Sambas" - albumu "głęboko zakorzenionego w afro-brazylijskim folklorze i synkretycznej religii Candomblé, z pierwotnymi rytmami i mistycznymi wokalami"... Owo pierwotne brzmienie spodobało się Billy'emu tak bardzo, że postanowił kontynuować eksplorację Ścieżek Rytmu tegoż nagrania, tnąc sample, tworząc zeń kolejne beaty, dodając także żywe instrumenty. Usłyszawszy końcowy efekt, N'fa nie mógł się powstrzymać - i wskoczył na beaty. Efektów tej kooperacji możecie posłuchać - i pobrać w opcji "name your price" - na bandcampie artysty. Smacznego!<a href="https://nfajones.bandcamp.com/album/cool-out-sun-presents-os-afro-sambas-the-billy-hoyle-x-nfa-jones-reworks">Cool Out Sun presents Os Afro Sambas The Billy Hoyle x N'fa Jones reworks. by N'fa Jones x Billy Hoyle</a>Co to jest globalizacja? To sytuacja, gdy dwaj Australijczycy, w tym jeden urodzony w Londynie syn Angielki i obywatela Sierra Leone, nagrywa album reinterpretujący album-monument brazylijskiej samby... Innymi słowy - N'fa Jones, weteran australijskiej rap-sceny, bohater naszego ostatniego wywiadu - zaprezentował na Bandcampie nowy album, nagrany wraz z beatmakerem Billym Hoyle'em. "Os Afro Sambas - The Billy Hoyle & N'fa Jones Reworks" to półgodzinna uczta dla zmysłów, korzenny rap na beatach opartych wyłącznie na samplach z albumu "Os Afro Sambas" Badena Powella i Viniciusa de Moraesa.

Inicjatorem projektu był Billy Hoyle. Zafascynowany brazylijską muzyką, skomponował beat na podstawie jednego utworu z "Os Afro Sambas" - albumu "głęboko zakorzenionego w afro-brazylijskim folklorze i synkretycznej religii Candomblé, z pierwotnymi rytmami i mistycznymi wokalami"... Owo pierwotne brzmienie spodobało się Billy'emu tak bardzo, że postanowił kontynuować eksplorację Ścieżek Rytmu tegoż nagrania, tnąc sample, tworząc zeń kolejne beaty, dodając także żywe instrumenty. Usłyszawszy końcowy efekt, N'fa nie mógł się powstrzymać - i wskoczył na beaty. 

Efektów tej kooperacji możecie posłuchać - i pobrać w opcji "name your price" - na bandcampie artysty. Smacznego!

]]>
N'fa Jones - wywiad (Czarodzieje z Oz #14)https://popkiller.kingapp.pl/2017-02-26,nfa-jones-wywiad-czarodzieje-z-oz-14https://popkiller.kingapp.pl/2017-02-26,nfa-jones-wywiad-czarodzieje-z-oz-14March 3, 2017, 9:14 pmMaciej WojszkunCzłowiek-orkiestra. Dziecko wielu kultur, raper, aktor, sportsman (niegdyś jeden z najlepszych płotkarzy Australii, specjalizujący się na dystansie 110 m). Z niejednego pieca chleb jadł, podbił serca słuchaczy, wprowadzając nową jakość w australijskim hip-hopie wraz z 1200 Techniques (o których poczytać możecie w czwartkowym artykule). Przemierzył świat wzdłuż i wszerz, opanował multum (1200?) technik łączenia brzmień, nagrywał z przeróżnymi uznanymi muzykami, był i jest członkiem kilku kolektywów (m.in. powstałego w Singapurze AOS Collective, zrzeszającego DJ'ów i MC rejonu Pacyfiku), jest filarem świetnego niezależnego labelu House of Beige, mentorem utalentowanych artystów, o których jeszcze poczytacie w naszym cyklu... Był bliskim przyjacielem ś.p. Heatha Ledgera (który nakręcił nawet dwa teledyski do albumu "Cause an Effect"...), miał okazję współpracować z nieodżałowanej pamięci Aaliyah... N'fa Forster-Jones, jeden z raperów, którzy na własne oczy widzieli rozkwit kultury hip-hop w Australii. Z Nfamasem spotkałem się podczas swojego krótkiego pobytu w Melbourne. To był jeden z tych wywiadów, co do których życzyłbym sobie, że trwałby całe dni - N'fa okazał się przesympatycznym i błyskotliwym gawędziarzem, dysponującym ogromną wiedzą na przeróżne tematy ("właściwy" wywiad rozpoczęliśmy po około 40-minutowej dyskusji o rdzennych mieszkańcach Australii...) Z braku czasu nie udało mi się zadać bodaj połowy pytań, które ułożyłem (hm... może jednak kiepski ze mnie dziennikarz?), jednak i tak to jeden z najprzyjemniejszych i najbardziej interesujących wywiadów, jakie dane było mi przeprowadzić. Pogadaliśmy sporo o historii 1200 Techniques, o przełomowym dla sceny singlu i teledysku "Karma", o początkach hip-hopu w Australii, jak i o jego podróżach i koncertach na całym świecie.... Zapraszam do lektury - i odsłuchania materiałów sygnowanych tą ksywą. Angielską wersję wywiadu znajdziecie TUTAJ. MW: Dzięki jeszcze raz, że zgodziłeś się na wywiad. Chciałbym najpierw spytać o czasy przed 1200 Techniques - można powiedzieć, że Wasza trójka na własne oczy widziała początki kultury hip-hop w Australii, a przynajmniej w Melbourne. Jak wspominasz owe początki?NFJ: Ja osobiście nie mogę do końca tak powiedzieć - urodziłem się w Londynie, a wychowałem się w Perth. Gdy byłem mały, hip-hop nie był popularny. Była garstka fanów, która, zobaczywszy graffiti i breakdancing w telewizji, zaczęła również się w to bawić. Pierwszy raz zetknąłem się z hip-hopem w sklepie płytowym we Fremantle, gdzie zachodziliśmy razem z moim starszym bratem Kabbą. Słuchaliśmy jazzu, bluesa, reggae, artystów jak Michael Jackson. Wkrótce jednak zaczęliśmy widzieć hip-hop, raperzy tacy jak LL Cool J, Rakim czy KRS-One, zaczęli zyskiwać coraz większą popularność. Słyszeliśmy oczywiście także "ojców" - Sugarhill Gang, Grandmastera Flasha, Melle Mela... Gdy miałem jakieś 9 lat, zacząłem wraz z bratem rapować. We Fremantle był taki klub The Edge, gdzie spotykała się zbuntowana dzieciarnia, skaterzy, grafficiarze, b-boye itd. Mój brat Kabba i ja często tam chodziliśmy i rapowaliśmy. Więc hip-hop istniał, mój świat kręcił się wokół niego - jednak nie był jeszcze tak powszechny w Australii. Peril - Jason Foretti - dorastał w Melbourne, wkręcił się w breakdance w wieku 12 lat, czyli około roku... 1982-1983. Powiedziałbym, że to on właśnie widział początki graffiti i breakdancingu w Australii. Był legendą wśród swoich rówieśników. Od 12. roku życia był całkowicie zaangażowany w scenę, miał świetnie wyrobioną technikę i był członkiem wielu ekip, ich nazwy możesz znaleźć na jego tagach... On i jego brat Simon - Kemstar - siedzieli w tym głęboko. Graffiti i breakdancing - tak wyglądał hip-hop w Melbourne w latach 80.Peril kochał muzykę, w pewnym momencie zaczął kupować winyle i próbować swych sił w tworzeniu własnych tape'ów i DJ'ingu - po prostu zaczął celebrować każdy element tej kultury. W tym samym czasie cały świat to robił - wszyscy stawali się "dziećmi hip-hopu"...MW: Jak skumałeś się z Perilem? Jak powstało 1200 Techniques?NFJ: Peril był członkiem kilku projektów muzycznych, m.in. grupy The Island Boys/Big Pacific, razem z raperami Nemo i Nui - która niemal podpisała kontrakt z labelem. Gdyby to zrobiła, byłaby pierwszym hip-hopowym składem z Australii, który miałby kontrakt z wytwórnią... Niestety nie wyszło. W tym samym czasie aktywna była też scena Sydney, składy takie jak Sound Unlimited Posse (który to był właśnie pierwszym australijskim składem z kontraktem z majorsem - Sony BMG) czy Def Wish Cast. Widziałem, jak grali na żywo, w wieku 12-13 lat rapowałem na ich koncertach.Nie wiedziałem jeszcze wtedy, kim jest Peril. W wieku 17 lat, po skończeniu szkoły, przeniosłem się do Melbourne. Był tam klub o nazwie Evelyn, często tam chodziłem, zawsze mogłem liczyć na parę darmowych piw, mogłem poznać tam nowych ludzi i - co najważniejsze - rapować. Uwielbiałem rap, byłem w grupie freestyle'owej, w wieku 17 lat mieliśmy już nawet nagrany album - wykręcony miks hip-hopu i world music. Jednak nigdy go nie wydaliśmy. Peril usłyszał o nas, i poznaliśmy się właśnie w Evelyn. Pamiętam, że był w 100% FRESH - dres i złoty kajdan. Nic się nie zmieniło przez te lata, nadal ubiera się tak samo. Peril był fajnym gościem. Szybko złapaliśmy wspólny kontakt, nawet pomimo faktu, że był on ode mnie 9 lat starszy. Byłem przyzwyczajony do przebywania ze starszymi - mój brat jest ode mnie starszy o 6 lat - więc nie stanowiło to dla mnie problemu. Często widywaliśmy się z Perilem, któregoś dnia dał nam on kilka swoich beatów. Szczerze mówiąc, były one dla mnie trochę "zbyt" hip-hopowe - interesowałem się wtedy bardziej world music, nieco inaczej brzmiącymi rzeczami. Nie chciałem kopiować tego, co powstawało w Nowym Jorku czy Los Angeles, chciałem stworzyć własną, bardziej "afrykańską" rzecz. Ale kilka utworów Perila spodobało mi się, zacząłem na nich rapować, wysłałem mu swoje sugestie... I w końcu nagraliśmy coś na 4 albo 8 ścieżkach. I tak się zaczęło. "Hej, stary, chodźmy z tym do studia mojego znajomego Danny'ego i nagrajmy to profesjonalnie. Krok po kroku zarejestrowaliśmy parę utworów, ja, Peril i mój brat Kabba. Zaczęliśmy też koncertować - Peril był DJ'em, graliśmy swój materiał,jak i rapowaliśmy na słynnych breakach. Krok po kroku zaczęliśmy zdobywać dużą popularność... Jednak w pewnym momencie mój brat zadeklarował, że chce wracać do Anglii. Miałem przed sobą wybór - albo poświęcić się pracy, jak mój brat, albo skoncentrować się na naszym muzycznym projekcie, który dostarczał mi sporo radości. To była wyjątkowo ciężka sytuacja... Koniec końców, mój brat wrócił do Londynu, a ja zostałem. Po jakimś czasie, krzątając się po domu, wymyśliłem melodię i napisałem tekst do utworu "Karma"... Z Perilem nagraliśmy "podstawową" wersję tracku, na której freestyle'owałem pierwsze 8-10 linijek. Odłożyliśmy to potem na bok, skupiliśmy się na koncertach. Kemstar, brat Perila, tak samo jak on b-boy i writer, zaczął grać razem z nami. Słuchał bardzo dużo rocka, bluesa i psychedelii, nie rozstawał się z gitarą....MW: Właśnie, chciałem też poruszyć tę sprawę - w kawałkach 1200 Techniques słychać sporo różnych gatunków, jak rock, funk czy electro. "Karma" dla przykładu ma zajebistą bluesową solówkę na samym końcu... Czy taka była Wasza wizja od samego początku? "Zróbmy coś odmiennego niż prosty boom bap"?NFJ: Kiedy zrozumiałem, że Peril kocha muzykę i różne style łączące się z hip-hopem - sam zapragnąłem tworzyć muzykę. Nigdy nie chciałem być standardowym, boom bapowym raperem. Nie chciałem kopiować, chciałem tworzyć coś własnego. Peril tak samo. Pierwszym kawałkiem, który nagraliśmy z Kemstarem, był "Hard as Hell". To mój brat Kabba - który jeszcze wtedy przebywał w Australii - był głównym pomysłodawcą tego utworu. Kabba bardzo lubił hard rock i metal, brzmienie takie jak Public Enemy, przekonał więc Perila, który stworzył przyjemny dla ucha, bujający beat, żeby dodał do niego nieco więcej mocy... Tak też się stało. Nie pamiętam, kto dokładnie wymyślił ten układ akordów, czy Kemstar, czy Kabba. Powstała świetna, mocna hybryda hip-hopu i rocka. Mój brat napisał większość tekstu kawałka, ja napisałem swoją zwrotkę i trochę pomogłem z refrenem... To był punkt zwrotny. Do naszego repertuaru swobodnych kawałków do bounce'u dołączył potężny, rockowy sztos - który jednak wciąż mieścił się w naszej definicji hip-hopu.Zaczęliśmy grać częściej z Kemem, nakłanialiśmy go, by grał bardziej "funkowo". Na "Karmie", opartej na znanym, bardzo laidbackowym samplu - "Hot Chocolate", Kems dodał tę świetną partię gitary, o której wspomniałeś. Kem rozumie hip-hop bardzo dobrze. To wszystko było bardzo organiczne, nic nie planowaliśmy, nie byliśmy grupą muzyków z konkretnym celem do osiągnięcia - byliśmy po prostu kolegami o wspólnych zainteresowaniach, wszyscy byliśmy połączeni muzyką. Drugi album też "zadziałał", ponieważ wciąż byliśmy tymi samymi gośćmi. Potem jednak rozeszliśmy się, ponieważ ta energia, ten moment, okres - już go nie było. MW: Przestaliście stanowić zgrany zespół? NFJ: Ciężko odpowiedzieć na to pytanie. Być może, gdybyśmy od razu zrobili trzeci album, nadal stanowilibyśmy "jedność", ale... stanęło nam na drodze sporo przeszkód. Różnorakiej natury, np. mój pobyt za granicą... Wierzę, że ten nasz "złoty" okres - pierwszy i drugi album - sporo zmieniły w australijskiej muzyce. Może trochę czuliśmy się nawet wtedy, że jesteśmy o kilka kroków do przodu... Pamiętam, że dissowali nas za to, że graliśmy z live bandem. "To nie jest hip-hop! Używajcie winyli!" Stary... Robimy muzykę. Gitara i perkusja to też muzykę. To feeling, stary, nie kalkulacja. Namyślacie się nad każdą linijką i akcentem, a my po prostu czujemy. Na tym - na feelingu - powinna działać muzyka. Bo kiedy feeling jest zły - wszystko staje się trudniejsze. MW: Wracając na chwilę - "Karma" to nie tylko świetny singiel, ale i znakomity teledysk... NFJ: To wideo jest szalone! I kawałek też jest sztosem. Nagrywanie go to były wspaniałe chwile. Napisaliśmy ten numer w 1999 roku, ale wypuściliśmy dopiero w 2002 roku. "Karma" zmieniła wszystko. Wtedy żaden australijski rap-kawałek nie mógł liczyć na porządny radio-play bez chwytliwej nuty i żeńskiego wokalu na refrenie. Wszystko brzmiało podobnie do siebie... Ale wtedy wkroczyliśmy my i "Karma".Co do teledysku - nakręcił go genialny gość o imieniu Michael Gracey. Stał on na czele drużyny kilku animatorów 3D - jego studio nazywało się Babyfoot. Znaliśmy się z Michaelem - albo MG, jak go nazywaliśmy - bardzo dobrze, często przychodził na nasze koncerty i tańczył jak szalony w pierwszym rzędzie. Uwielbiał "Karmę", zaproponował, że nakręci nam teledysk. Wytłumaczyłem mu swoją wizję klipu - teatr kukiełkowy, z historią ilustrującą tytułowy cykl karmy. Pamiętam, że rozmawialiśmy o tym przez telefon na Central Station, przed sklepem z płytami, w którym pracował wtedy Peril. "Ja mógłbym być narratorem, a Kem i Peril odgrywaliby role. Nie jestem pewien, jak moglibyśmy to zrobić - ale tak to widzę!" Michael zadzwonił do mnie jeszcze tego samego dnia: "Ok, to będzie teatrzyk kukiełkowy, tak jak wymyśliłeś - ale wszystkie tła będą połączeniem rysunków i animacji 3D, a głowy lalek będą animacją 3D". "O czym Ty mówisz?!" - zapytałem go. Nie potrafiłem sobie tego wyobrazić, nie miałem wtedy jeszcze do czynienia tak naprawdę z animacją 3D. Wszystkie te popularne filmy 3D, jak "Gdzie jest Nemo?" - nie widzieliśmy ich. Michael wytłumaczył to prościej - "Twarze i usta lalek będą się ruszać. Będziemy musieli Was sfilmować w Sydney - tam wtedy mieszkał Michael - i zrobić motion capture Twoich ust i twarzy". To brzmiało fantastycznie. "Stary, nie mogę się doczekać!" Zrobiliśmy parę zdjęć Kemowi i Perilowi, a artyści - Adam i Thomas - przerysowali je na modele. To była czysta magia, patrzeć na powstawanie tego teledysku... To wideo było przełomowe.Popełniliśmy jednak jeden wielki błąd: mieliśmy kontrakt na światową dystrybucję. Powinniśmy byli podpisać kontrakt "terytorialny". Sporo krajów chciało wydać nasz album, ale wydawca albumu w Australii miał pierwszeństwo w dystrybucji międzynarodowej. A oni nie byli pewni, czy poza Australią album się przyjmie, więc nie wydali go za granicą. Byliśmy tym bardzo sfrustrowani - wiedząc, że jest możliwość, że album pojawi się na pólkach w Polsce, w Niemczech, w Kanadzie, gdziekolwiek - ale label przekreślił te szanse. To była bardzo bolesna nauczka. Ale wciąż - nasza muzyka zmieniła klimat w australijskiej muzyce. Australijski hip-hop zaczął pojawiać się częściej w mediach, w Triple J, w rankingu Hot 100... "Karma" otrzymał nagrodę ARIA w kategorii "najlepsze wydawnictwo niezależne", bo nie było wtedy jeszcze żadnej Urban Category. Pokonaliśmy popularne zespoły folkowe czy rockowe! Pomyśleć, że dwóch Włochów w dresach i z łańcuchami na szyi i jeden mieszany, afrykańsko-australijski dzieciak z dredami i brodą wprowadzili taką zmianę - i byli w stanie zagrać na scenach, na które nie mógł się dostać żaden hip-hopowy rodzimy skład. Zaczęliśmy być headlinerami, wyruszaliśmy na całkiem spore trasy koncertowe. Musieliśmy przekonywać wręcz właścicieli niektórych scen i klubów, żeby pozwolili nam wprowadzić hip-hop do ich budynków. Nie chcę się chełpić jak nie wiadomo kto, ale żaden z moich znajomych, którzy teraz odnoszą w hip-hopie sukcesy, nie musieli się borykać z takimi problemami, co my. Gdy rozmawiam teraz z młodszymi stażem artystami, którymi się opiekuję, mówię czasem: "Tak, grałem tutaj. Powinieneś był widzieć menedżera backstage'u, facet dosłownie nas nienawidził. Musieliśmy go przekonać do nas i naszej muzyki". Nie zarabialiśmy dużo, ale stawaliśmy się coraz bardziej popularni. Niestety, zaczęliśmy na serio zarabiać, już jak 1200 się rozpadło...MW: Jak przebiegła Twoja kariera po rozwiązaniu 1200 Techniques?NFJ: Rozwiązaliśmy się z powodu braku komunikacji. Nie byłem dobry w porozumiewaniu się, wolałem raczej pisać utwory, porozumiewać się w ten sposób. Peril ciężko pracował nad stworzeniem własnego labelu o nazwie Street Elite, zrzeszającego lokalne talenty. To było dla mnie frustrujące, nie otrzymywałem od niego żadnych beatów, przez co 1200 Techniques jakby odeszło na dalszy plan. Potrzebowałem pisać. Podczas tras koncertowych ludzie dawali mi swoje beaty, zacząłem ich słuchać, jak znalazłem jakiś dobry, od razu pisałem do niego tekst. Napisałem w ten sposób jakieś 7 utworów. Zaproponowałem chłopakom, żebyśmy wyprodukowali mój solowy album, a potem zajęli się nowym 1200... Nie chciałem wyłamać się, nie chciałem sławy za wszelką cenę - po prostu chciałem coś z siebie wyrzucić. Chciałem dać szansę beatmakerom - amatorom, jak i zaprosić na tracki amatorskich MC z Sydney czy Byron Bay, z różnych miejsc. Taka była moja wizja. Sporo podróżowałem, spotkałem różnych ludzi. Na festiwalu Big Day Out poznałem Terence'a Yoshiaki, producenta kilku singli The Black Eyed Peas (m.in. "Let's Get it Started")- zaprosił mnie do Los Angeles. W trakcie podróży spotkałem także DBridge'a, jednego z najlepszych producentów muzyki drum'n'bass, poznałem i nagrałem wspólny numer z Roots Manuvą... Poleciałem do Los Angeles, spotkać się z moim dobrym przyjacielem Heathem Ledgerem, przy okazji spotkałem się z Terence'em - wyprodukował on znakomity beat do kawałka "Universal King". Ani się obejrzałem, a miałem już w dłoni pierwszy solowy album. Jednocześnie jednak sprawy z 1200 Techniques mocno się pokomplikowały. Po wydaniu albumu w 2006 roku nastąpił u mnie osobisty kryzys. Sporo osobistych problemów, spraw rodzinnych... Ilekroć próbowałem nagrać coś z chłopakami, tym trudniej przychodziło mi wejść w tryb "nagrywam tylko z nimi, z nikim innym". Byłem zbyt samolubny, jeśli chodzi o kreatywność. Nie pokłóciliśmy się, nie zaczęliśmy się nagle nienawidzić czy coś w tym guście. Brak komunikacji spowodował ten "rozpad" 1200, każdy z nas poszedł w swoją stronę. Ja przez pewien czas mieszkałem w Londynie, ale nawet jak wróciłem do Australii, przez ważniejsze sprawy nie mogłem skupić się na muzyce. Z "muzycznego" punktu widzenia - wszystko kręci się wokół wydania nowego materiału, do tworzenia tej muzycznej magii, jednak z osobistego punktu widzenia - muzyka to po prostu jedna z "rzeczy, które robisz". Musisz myśleć o swoim prawdziwym życiu. Jeśli wszystko jest w nim w porządku, i możesz do niego wcisnąć jeszcze muzykę - świetnie. Ale gdy zaczynają się problemy, musisz wybrać - czy być obsesyjnym, samolubnym muzykiem, czy głową rodziny. Takie jest życie. Trzeba wybierać. Jeśli nie jesteś szczęśliwy poza muzyką, nie będziesz szczęśliwy w niej. Jeśli nie wychodzi Ci tworzenie muzyki, czujesz się, jakbyś przegrywał. Podchodź do muzyki ostrożnie, traktuj ją z szcaunkiem, bo to niełatwa droga do sukcesu. W 1200 Techniques, choć wszyscy mieliśmy inne wizje, wszystko zagrało wyśmienicie i harmonijnie - aż uwierzyłem, że tak zwykle jest. Nie zdawałem sobie sprawy, że jesteśmy zaledwie w pięknym, określonym momencie, który normalnie by się nie wydarzył. Paraliśmy się różnymi rzeczami - możesz to robić, gdy masz 17-23 lata, nie masz jeszcze żony, dzieci, kredytu na głowie... Możesz poświęcić godziny na cokolwiek, nic Cię nie obchodzi. Ale gdy przychodzą "dorosłe" problemy - musisz nauczyć się żyć w nowych realiach. Myślę, że tak miało być - było nam pisane nagrać dwa świetne albumy, plus singiel, który zmienił w dużym stopniu scenę muzyczną kraju... Czasem ciężko nie tęsknić za tymi chwilami. Byłem częścią wielkiej zmiany. W historycznych książkach może stać, że to grupy takie jak Hilltop Hoods wszystko zmieniły. Ale oni wiedzą, jak było, to moi dobrzy ziomale. Pamiętają nasze shout-outy. Teraz nie możemy nawet marzyć o supportowaniu ich - przecież oni wyprzedają ogromne areny, to niesamowite! Ale był czas, kiedy to oni supportowali nas. Mam nadzieję, że księga historii australijskiej muzyki nie wymaże nas - grupy, która stanowiła pomost między zagranicznym a lokalnym hip-hopem. Tak pomost musiał zaistnieć - i to my nim byliśmy. Nasze beaty, my sami, ja ze swym dziwnym - ni to australijskim, ni to angielskim, ni to amerykańskim - akcentem, nasza kultura stworzyły platformę na tyle silną, by ludzie mogli się nią zainteresować, poruszać w rytm muzyki, która pozwoliła nam nagrać z takimi artystami jak Rodney P. Myślę, że bycie tym pomostem - to była nasza historyczna misja.MW: Wracając do Twojej kariery solowej... NFJ: Moja kariera solowa... nie była jakoś specjalnie planowana. Po wydaniu paru EPek, wypuściłem mój drugi album, "Black & White Noise". Tak naprawdę napisałem go w 2009 roku, ale wypuściłem dopiero w 2014. Ostatnio, wydaliśmy nową EPkę 1200 Techniques - "Time Has Come". Mamy na niej świetny track, "Flow is Trouble", z gościnnym udziałem Ghostface Killaha. Ta EPka to było trochę frustrujące doświadczenie dla nas, mieliśmy problem z radiem - nie chcieli kupić naszego materiału, bo szukali nowszego, bardziej trapowego brzmienia. To było jak cios w żołądek. Ale cóż - nasz "złoty" okres mamy już za sobą, kontynuowanie naszego dziedzictwa teraz jest trudne, i nie daje żadnych gwarancji. Plus wszyscy mamy rodziny. Fajnie by było zrobić parę pop-up show jako 1200 Techniques, albo zrobić reedycję za granicą, jeśli są tam jacyś fani... Ale - wszyscy jesteśmy zadowoleni, nie mamy powodów do narzekań. Peril wciąż udziela się w wielu rożnych projektach, plus wciąż zajmuje się graffiti, jak i organizuje świetne wieczory z hip-hope, funkiem i soulem. Ja kontynuuję swoją współpracę z kolektywem House of Beige. MW: Więc "Cause an Effect" z 2006 roku był Twoim pierwszym albumem... NFJ: Tak. Uzyskał całkiem szeroki rozgłos. Koncerty też były fajne, choć byłem przyzwyczajony do występów 1200 Techniques, gdzie przychodziło z 1200 osób, więc wydawało mi się, że koncert dla 400 osób to tragedia. Ale było świetnie. Miałem skrzywioną perspektywę. Gdybym mógł wrócić do siebie z przeszłości, z pewnością postarałbym się jeszcze bardziej. Powiedziałbym sobie: "Dawaj, nie zamulaj. Następne wydawnictwo, a potem następne. Jeśli Twoje projekty są dobre, to album 1200 Techniques też będzie niczego sobie". MW: Koncertowałeś w Australii, w Ameryce, ale także w Azji i w Europie. NFJ: Tak. Bardziej jako undergroundowy gracz. Mieszkając w Londynie, koncertowałem z projektem No Fixed Abode, czyli w zasadzie "Cause an Effect" na żywo, plus kilka innych tracków. Projekt był całkiem popularny na festiwalach takich jak Camden Crawl czy Breakthrough Festival. Zyskaliśmy całkiem fajną renomę, ale niestety z powodów rodzinnych musiałem opuścić Londyn.MW; Gdybyś mógł "porównać" publiczność - czym różnią się np. azjatyccy fani od europejskich? NFJ: Azjatycka publiczność jest bardzo nakierowana na komercję. Są wśród nich "prawdziwi" hiphopheadzi, ale jest to raczej mała grupka - organizują małe, ale fantastyczne imprezy raz w miesiącu. W Azji bardziej bawiłem się i chłonąłem kulturę, rozkręcałem imprezy ze znajomymi DJ'ami, czasem zapodałem jakiś oryginalny track, zwykle jednak wybierałem jakiś modny hit - dajmy na to, produkcję Neptunesów - znajdowałem breaka, robiłem z tego loop i freestyle'owałem do niego. Albo rapowałem do beatboxu. Tak się bawi w Azji. W Europie publiczność rozumie hip-hop bardzo dobrze. Rap, rytm, timing - bardzo się tym jarali. Australijscy fani też są cool, ale mają małą spinę na punkcie pewnych zasad i "australijskiej tożsamości", typu - "Z jakim akcentem mam rapować"? Chcą, żebym rymował z australijskim akcentem, choć wcale tak nie mówię. Z drugiej strony jest publika, która chce, żebym mówił z amerykańskim akcentem. Ten sam problem. Ale Stany były bardzo otwarte. Freestyle'owaliśmy raz z dzieciakami z Lower East Side - i podobał im się mój akcent, nasze różnice kulturowe. Ze wszystkich publiczności, jakie widziałem, to ta w Stanach była najbardziej otwarta. Co do różnic - myślę, że zależą one od edukacji, obeznania w kulturze hip-hop. Australijczycy uwielbiają aktualne trendy w hip-hopie, jak i brzmienie złotej ery. Jednak coś bardziej soulowego - raczej nie słuchają, przynajmniej większość z nich. Pojedyncze jednostki i małe grupki - tak, ale nie masy. W Stanach możesz mieć kompletnie abstrakcyjne, eksperymentalne nagranie - i ludzie będą je kochać. Uwielbiam to w publice. Osobiście uwielbiam poznawać nową muzykę, słuchać tego, czego wcześniej nie słyszałem.MW: Co chciałbyś przekazać słuchaczom i fanom w Polsce?NFJ: Kochajcie muzykę. Ja kocham dzielić się muzyką. Jestem daleko od Was, ale i tak jesteśmy połączeni przez tą niewidzialną, misterną formę... Muzyka to jeden z niewielu magicznych elementów świata. Wszyscy musimy wierzyć w i tworzyć tę magię. Nie zrywajcie połączenia, bądźcie otwarci, zarówno w umyśle, jak i w sercu - być może Twoja ulubiona piosenka jeszcze nie została napisana...Człowiek-orkiestra. Dziecko wielu kultur, raper, aktor, sportsman (niegdyś jeden z najlepszych płotkarzy Australii, specjalizujący się na dystansie 110 m). Z niejednego pieca chleb jadł, podbił serca słuchaczy, wprowadzając nową jakość w australijskim hip-hopie wraz z 1200 Techniques (o których poczytać możecie w czwartkowym artykule). Przemierzył świat wzdłuż i wszerz, opanował multum (1200?) technik łączenia brzmień, nagrywał z przeróżnymi uznanymi muzykami, był i jest członkiem kilku kolektywów (m.in. powstałego w Singapurze AOS Collective, zrzeszającego DJ'ów i MC rejonu Pacyfiku), jest filarem świetnego niezależnego labelu House of Beige, mentorem utalentowanych artystów, o których jeszcze poczytacie w naszym cyklu... Był bliskim przyjacielem ś.p. Heatha Ledgera (który nakręcił nawet dwa teledyski do albumu "Cause an Effect"...), miał okazję współpracować z nieodżałowanej pamięci Aaliyah... N'fa Forster-Jones, jeden z raperów, którzy na własne oczy widzieli rozkwit kultury hip-hop w Australii. 

Z Nfamasem spotkałem się podczas swojego krótkiego pobytu w Melbourne. To był jeden z tych wywiadów, co do których życzyłbym sobie, że trwałby całe dni - N'fa okazał się przesympatycznym i błyskotliwym gawędziarzem, dysponującym ogromną wiedzą na przeróżne tematy ("właściwy" wywiad rozpoczęliśmy po około 40-minutowej dyskusji o rdzennych mieszkańcach Australii...) Z braku czasu nie udało mi się zadać bodaj połowy pytań, które ułożyłem (hm... może jednak kiepski ze mnie dziennikarz?), jednak i tak to jeden z najprzyjemniejszych i najbardziej interesujących wywiadów, jakie dane było mi przeprowadzić. Pogadaliśmy sporo o historii 1200 Techniques, o przełomowym dla sceny singlu i teledysku "Karma", o początkach hip-hopu w Australii, jak i o jego podróżach i koncertach na całym świecie.... Zapraszam do lektury - i odsłuchania materiałów sygnowanych tą ksywą. 

Angielską wersję wywiadu znajdziecie TUTAJ

MW: Dzięki jeszcze raz, że zgodziłeś się na wywiad. Chciałbym najpierw spytać o czasy przed 1200 Techniques - można powiedzieć, że Wasza trójka na własne oczy widziała początki kultury hip-hop w Australii, a przynajmniej w Melbourne. Jak wspominasz owe początki?

NFJ: Ja osobiście nie mogę do końca tak powiedzieć - urodziłem się w Londynie, a wychowałem się w Perth. Gdy byłem mały, hip-hop nie był popularny. Była garstka fanów, która, zobaczywszy graffiti i breakdancing w telewizji, zaczęła również się w to bawić. Pierwszy raz zetknąłem się z hip-hopem w sklepie płytowym we Fremantle, gdzie zachodziliśmy razem z moim starszym bratem Kabbą. Słuchaliśmy jazzu, bluesa, reggae, artystów jak Michael Jackson. Wkrótce jednak zaczęliśmy widzieć hip-hop, raperzy tacy jak LL Cool J, Rakim czy KRS-One, zaczęli zyskiwać coraz większą popularność. Słyszeliśmy oczywiście także "ojców" - Sugarhill Gang, Grandmastera Flasha, Melle Mela... Gdy miałem jakieś 9 lat, zacząłem wraz z bratem rapować. We Fremantle był taki klub The Edge, gdzie spotykała się zbuntowana dzieciarnia, skaterzy, grafficiarze, b-boye itd. Mój brat Kabba i ja często tam chodziliśmy i rapowaliśmy. Więc hip-hop istniał, mój świat kręcił się wokół niego - jednak nie był jeszcze tak powszechny w Australii. 

Peril - Jason Foretti - dorastał w Melbourne, wkręcił się w breakdance w wieku 12 lat, czyli około roku... 1982-1983. Powiedziałbym, że to on właśnie widział początki graffiti i breakdancingu w Australii. Był legendą wśród swoich rówieśników. Od 12. roku życia był całkowicie zaangażowany w scenę, miał świetnie wyrobioną technikę i był członkiem wielu ekip, ich nazwy możesz znaleźć na jego tagach... On i jego brat Simon - Kemstar - siedzieli w tym głęboko. Graffiti i breakdancing - tak wyglądał hip-hop w Melbourne w latach 80.

Peril kochał muzykę, w pewnym momencie zaczął kupować winyle i próbować swych sił w tworzeniu własnych tape'ów i DJ'ingu - po prostu zaczął celebrować każdy element tej kultury. W tym samym czasie cały świat to robił - wszyscy stawali się "dziećmi hip-hopu"...

MW: Jak skumałeś się z Perilem? Jak powstało 1200 Techniques?

NFJ: Peril był członkiem kilku projektów muzycznych, m.in. grupy The Island Boys/Big Pacific, razem z raperami Nemo i Nui - która niemal podpisała kontrakt z labelem. Gdyby to zrobiła, byłaby pierwszym hip-hopowym składem z Australii, który miałby kontrakt z wytwórnią... Niestety nie wyszło. W tym samym czasie aktywna była też scena Sydney, składy takie jak Sound Unlimited Posse (który to był właśnie pierwszym australijskim składem z kontraktem z majorsem - Sony BMG) czy Def Wish Cast. Widziałem, jak grali na żywo, w wieku 12-13 lat rapowałem na ich koncertach.

Nie wiedziałem jeszcze wtedy, kim jest Peril. W wieku 17 lat, po skończeniu szkoły, przeniosłem się do Melbourne. Był tam klub o nazwie Evelyn, często tam chodziłem, zawsze mogłem liczyć na parę darmowych piw, mogłem poznać tam nowych ludzi i - co najważniejsze - rapować. Uwielbiałem rap, byłem w grupie freestyle'owej, w wieku 17 lat mieliśmy już nawet nagrany album - wykręcony miks hip-hopu i world music. Jednak nigdy go nie wydaliśmy. Peril usłyszał o nas, i poznaliśmy się właśnie w Evelyn. Pamiętam, że był w 100% FRESH - dres i złoty kajdan. Nic się nie zmieniło przez te lata, nadal ubiera się tak samo. Peril był fajnym gościem. Szybko złapaliśmy wspólny kontakt, nawet pomimo faktu, że był on ode mnie 9 lat starszy. Byłem przyzwyczajony do przebywania ze starszymi - mój brat jest ode mnie starszy o 6 lat - więc nie stanowiło to dla mnie problemu. Często widywaliśmy się z Perilem, któregoś dnia dał nam on kilka swoich beatów. Szczerze mówiąc, były one dla mnie trochę "zbyt" hip-hopowe - interesowałem się wtedy bardziej world music, nieco inaczej brzmiącymi rzeczami. Nie chciałem kopiować tego, co powstawało w Nowym Jorku czy Los Angeles, chciałem stworzyć własną, bardziej "afrykańską" rzecz. Ale kilka utworów Perila spodobało mi się, zacząłem na nich rapować, wysłałem mu swoje sugestie... I w końcu nagraliśmy coś na 4 albo 8 ścieżkach. 

I tak się zaczęło. "Hej, stary, chodźmy z tym do studia mojego znajomego Danny'ego i nagrajmy to profesjonalnie. Krok po kroku zarejestrowaliśmy parę utworów, ja, Peril i mój brat Kabba. Zaczęliśmy też koncertować - Peril był DJ'em, graliśmy swój materiał,jak i rapowaliśmy na słynnych breakach. Krok po kroku zaczęliśmy zdobywać dużą popularność... Jednak w pewnym momencie mój brat zadeklarował, że chce wracać do Anglii. Miałem przed sobą wybór - albo poświęcić się pracy, jak mój brat, albo skoncentrować się na naszym muzycznym projekcie, który dostarczał mi sporo radości. To była wyjątkowo ciężka sytuacja... Koniec końców, mój brat wrócił do Londynu, a ja zostałem. Po jakimś czasie, krzątając się po domu, wymyśliłem melodię i napisałem tekst do utworu "Karma"... Z Perilem nagraliśmy "podstawową" wersję tracku, na której freestyle'owałem pierwsze 8-10 linijek. Odłożyliśmy to potem na bok, skupiliśmy się na koncertach. Kemstar, brat Perila, tak samo jak on b-boy i writer, zaczął grać razem z nami. Słuchał bardzo dużo rocka, bluesa i psychedelii, nie rozstawał się z gitarą....

MW: Właśnie, chciałem też poruszyć tę sprawę - w kawałkach 1200 Techniques słychać sporo różnych gatunków, jak rock, funk czy electro. "Karma" dla przykładu ma zajebistą bluesową solówkę na samym końcu... Czy taka była Wasza wizja od samego początku? "Zróbmy coś odmiennego niż prosty boom bap"?

NFJ: Kiedy zrozumiałem, że Peril kocha muzykę i różne style łączące się z hip-hopem - sam zapragnąłem tworzyć muzykę. Nigdy nie chciałem być standardowym, boom bapowym raperem. Nie chciałem kopiować, chciałem tworzyć coś własnego. Peril tak samo. 

Pierwszym kawałkiem, który nagraliśmy z Kemstarem, był "Hard as Hell". To mój brat Kabba - który jeszcze wtedy przebywał w Australii - był głównym pomysłodawcą tego utworu. Kabba bardzo lubił hard rock i metal, brzmienie takie jak Public Enemy, przekonał więc Perila, który stworzył przyjemny dla ucha, bujający beat, żeby dodał do niego nieco więcej mocy... Tak też się stało. Nie pamiętam, kto dokładnie wymyślił ten układ akordów, czy Kemstar, czy Kabba. Powstała świetna, mocna hybryda hip-hopu i rocka. Mój brat napisał większość tekstu kawałka, ja napisałem swoją zwrotkę i trochę pomogłem z refrenem... To był punkt zwrotny. Do naszego repertuaru swobodnych kawałków do bounce'u dołączył potężny, rockowy sztos - który jednak wciąż mieścił się w naszej definicji hip-hopu.

Zaczęliśmy grać częściej z Kemem, nakłanialiśmy go, by grał bardziej "funkowo". Na "Karmie", opartej na znanym, bardzo laidbackowym samplu - "Hot Chocolate", Kems dodał tę świetną partię gitary, o której wspomniałeś. Kem rozumie hip-hop bardzo dobrze. To wszystko było bardzo organiczne, nic nie planowaliśmy, nie byliśmy grupą muzyków z konkretnym celem do osiągnięcia - byliśmy po prostu kolegami o wspólnych zainteresowaniach, wszyscy byliśmy połączeni muzyką. Drugi album też "zadziałał", ponieważ wciąż byliśmy tymi samymi gośćmi. Potem jednak rozeszliśmy się, ponieważ ta energia, ten moment, okres - już go nie było. 

MW: Przestaliście stanowić zgrany zespół? 

NFJ: Ciężko odpowiedzieć na to pytanie. Być może, gdybyśmy od razu zrobili trzeci album, nadal stanowilibyśmy "jedność", ale... stanęło nam na drodze sporo przeszkód. Różnorakiej natury, np. mój pobyt za granicą... Wierzę, że ten nasz "złoty" okres - pierwszy i drugi album - sporo zmieniły w australijskiej muzyce. Może trochę czuliśmy się nawet wtedy, że jesteśmy o kilka kroków do przodu... Pamiętam, że dissowali nas za to, że graliśmy z live bandem. "To nie jest hip-hop! Używajcie winyli!" Stary... Robimy muzykę. Gitara i perkusja to też muzykę. To feeling, stary, nie kalkulacja. Namyślacie się nad każdą linijką i akcentem, a my po prostu czujemy. Na tym - na feelingu - powinna działać muzyka. Bo kiedy feeling jest zły - wszystko staje się trudniejsze. 

MW: Wracając na chwilę - "Karma" to nie tylko świetny singiel, ale i znakomity teledysk... 

NFJ: To wideo jest szalone! I kawałek też jest sztosem. Nagrywanie go to były wspaniałe chwile. Napisaliśmy ten numer w 1999 roku, ale wypuściliśmy dopiero w 2002 roku. "Karma" zmieniła wszystko. Wtedy żaden australijski rap-kawałek nie mógł liczyć na porządny radio-play bez chwytliwej nuty i żeńskiego wokalu na refrenie. Wszystko brzmiało podobnie do siebie... Ale wtedy wkroczyliśmy my i "Karma".

Co do teledysku - nakręcił go genialny gość o imieniu Michael Gracey. Stał on na czele drużyny kilku animatorów 3D - jego studio nazywało się Babyfoot. Znaliśmy się z Michaelem - albo MG, jak go nazywaliśmy - bardzo dobrze, często przychodził na nasze koncerty i tańczył jak szalony w pierwszym rzędzie. Uwielbiał "Karmę", zaproponował, że nakręci nam teledysk. Wytłumaczyłem mu swoją wizję klipu - teatr kukiełkowy, z historią ilustrującą tytułowy cykl karmy. Pamiętam, że rozmawialiśmy o tym przez telefon na Central Station, przed sklepem z płytami, w którym pracował wtedy Peril. "Ja mógłbym być narratorem, a Kem i Peril odgrywaliby role. Nie jestem pewien, jak moglibyśmy to zrobić - ale tak to widzę!" Michael zadzwonił do mnie jeszcze tego samego dnia: "Ok, to będzie teatrzyk kukiełkowy, tak jak wymyśliłeś - ale wszystkie tła będą połączeniem rysunków i animacji 3D, a głowy lalek będą animacją 3D". "O czym Ty mówisz?!" - zapytałem go. Nie potrafiłem sobie tego wyobrazić, nie miałem wtedy jeszcze do czynienia tak naprawdę z animacją 3D. Wszystkie te popularne filmy 3D, jak "Gdzie jest Nemo?" - nie widzieliśmy ich. Michael wytłumaczył to prościej - "Twarze i usta lalek będą się ruszać. Będziemy musieli Was sfilmować w Sydney - tam wtedy mieszkał Michael - i zrobić motion capture Twoich ust i twarzy". To brzmiało fantastycznie. "Stary, nie mogę się doczekać!" Zrobiliśmy parę zdjęć Kemowi i Perilowi, a artyści - Adam i Thomas - przerysowali je na modele. To była czysta magia, patrzeć na powstawanie tego teledysku... To wideo było przełomowe.

Popełniliśmy jednak jeden wielki błąd: mieliśmy kontrakt na światową dystrybucję. Powinniśmy byli podpisać kontrakt "terytorialny". Sporo krajów chciało wydać nasz album, ale wydawca albumu w Australii miał pierwszeństwo w dystrybucji międzynarodowej. A oni nie byli pewni, czy poza Australią album się przyjmie, więc nie wydali go za granicą. Byliśmy tym bardzo sfrustrowani - wiedząc, że jest możliwość, że album pojawi się na pólkach w Polsce, w Niemczech, w Kanadzie, gdziekolwiek - ale label przekreślił te szanse. To była bardzo bolesna nauczka. 

Ale wciąż - nasza muzyka zmieniła klimat w australijskiej muzyce. Australijski hip-hop zaczął pojawiać się częściej w mediach, w Triple J, w rankingu Hot 100... "Karma" otrzymał nagrodę ARIA w kategorii "najlepsze wydawnictwo niezależne", bo nie było wtedy jeszcze żadnej Urban Category. Pokonaliśmy popularne zespoły folkowe czy rockowe! Pomyśleć, że dwóch Włochów w dresach i z łańcuchami na szyi i jeden mieszany, afrykańsko-australijski dzieciak z dredami i brodą wprowadzili taką zmianę - i byli w stanie zagrać na scenach, na które nie mógł się dostać żaden hip-hopowy rodzimy skład. Zaczęliśmy być headlinerami, wyruszaliśmy na całkiem spore trasy koncertowe. Musieliśmy przekonywać wręcz właścicieli niektórych scen i klubów, żeby pozwolili nam wprowadzić hip-hop do ich budynków. 

Nie chcę się chełpić jak nie wiadomo kto, ale żaden z moich znajomych, którzy teraz odnoszą w hip-hopie sukcesy, nie musieli się borykać z takimi problemami, co my. Gdy rozmawiam teraz z młodszymi stażem artystami, którymi się opiekuję, mówię czasem: "Tak, grałem tutaj. Powinieneś był widzieć menedżera backstage'u, facet dosłownie nas nienawidził. Musieliśmy go przekonać do nas i naszej muzyki". Nie zarabialiśmy dużo, ale stawaliśmy się coraz bardziej popularni. Niestety, zaczęliśmy na serio zarabiać, już jak 1200 się rozpadło...

MW: Jak przebiegła Twoja kariera po rozwiązaniu 1200 Techniques?

NFJ: Rozwiązaliśmy się z powodu braku komunikacji. Nie byłem dobry w porozumiewaniu się, wolałem raczej pisać utwory, porozumiewać się w ten sposób. Peril ciężko pracował nad stworzeniem własnego labelu o nazwie Street Elite, zrzeszającego lokalne talenty. To było dla mnie frustrujące, nie otrzymywałem od niego żadnych beatów, przez co 1200 Techniques jakby odeszło na dalszy plan. Potrzebowałem pisać. Podczas tras koncertowych ludzie dawali mi swoje beaty, zacząłem ich słuchać, jak znalazłem jakiś dobry, od razu pisałem do niego tekst. Napisałem w ten sposób jakieś 7 utworów. Zaproponowałem chłopakom, żebyśmy wyprodukowali mój solowy album, a potem zajęli się nowym 1200... Nie chciałem wyłamać się, nie chciałem sławy za wszelką cenę - po prostu chciałem coś z siebie wyrzucić. Chciałem dać szansę beatmakerom - amatorom, jak i zaprosić na tracki amatorskich MC z Sydney czy Byron Bay, z różnych miejsc. Taka była moja wizja. Sporo podróżowałem, spotkałem różnych ludzi. Na festiwalu Big Day Out poznałem Terence'a Yoshiaki, producenta kilku singli The Black Eyed Peas (m.in. "Let's Get it Started")- zaprosił mnie do Los Angeles. W trakcie podróży spotkałem także DBridge'a, jednego z najlepszych producentów muzyki drum'n'bass, poznałem i nagrałem wspólny numer z Roots Manuvą... Poleciałem do Los Angeles, spotkać się z moim dobrym przyjacielem Heathem Ledgerem, przy okazji spotkałem się z Terence'em - wyprodukował on znakomity beat do kawałka "Universal King". Ani się obejrzałem, a miałem już w dłoni pierwszy solowy album. Jednocześnie jednak sprawy z 1200 Techniques mocno się pokomplikowały. Po wydaniu albumu w 2006 roku nastąpił u mnie osobisty kryzys. Sporo osobistych problemów, spraw rodzinnych... Ilekroć próbowałem nagrać coś z chłopakami, tym trudniej przychodziło mi wejść w tryb "nagrywam tylko z nimi, z nikim innym". Byłem zbyt samolubny, jeśli chodzi o kreatywność. Nie pokłóciliśmy się, nie zaczęliśmy się nagle nienawidzić czy coś w tym guście. Brak komunikacji spowodował ten "rozpad" 1200, każdy z nas poszedł w swoją stronę. Ja przez pewien czas mieszkałem w Londynie, ale nawet jak wróciłem do Australii, przez ważniejsze sprawy nie mogłem skupić się na muzyce. 

Z "muzycznego" punktu widzenia - wszystko kręci się wokół wydania nowego materiału, do tworzenia tej muzycznej magii, jednak z osobistego punktu widzenia - muzyka to po prostu jedna z "rzeczy, które robisz". Musisz myśleć o swoim prawdziwym życiu. Jeśli wszystko jest w nim w porządku, i możesz do niego wcisnąć jeszcze muzykę - świetnie. Ale gdy zaczynają się problemy, musisz wybrać - czy być obsesyjnym, samolubnym muzykiem, czy głową rodziny. Takie jest życie. Trzeba wybierać. Jeśli nie jesteś szczęśliwy poza muzyką, nie będziesz szczęśliwy w niej. Jeśli nie wychodzi Ci tworzenie muzyki, czujesz się, jakbyś przegrywał. Podchodź do muzyki ostrożnie, traktuj ją z szcaunkiem, bo to niełatwa droga do sukcesu. W 1200 Techniques, choć wszyscy mieliśmy inne wizje, wszystko zagrało wyśmienicie i harmonijnie - aż uwierzyłem, że tak zwykle jest. Nie zdawałem sobie sprawy, że jesteśmy zaledwie w pięknym, określonym momencie, który normalnie by się nie wydarzył. Paraliśmy się różnymi rzeczami - możesz to robić, gdy masz 17-23 lata, nie masz jeszcze żony, dzieci, kredytu na głowie... Możesz poświęcić godziny na cokolwiek, nic Cię nie obchodzi. Ale gdy przychodzą "dorosłe" problemy - musisz nauczyć się żyć w nowych realiach. 

Myślę, że tak miało być - było nam pisane nagrać dwa świetne albumy, plus singiel, który zmienił w dużym stopniu scenę muzyczną kraju... Czasem ciężko nie tęsknić za tymi chwilami. Byłem częścią wielkiej zmiany. W historycznych książkach może stać, że to grupy takie jak Hilltop Hoods wszystko zmieniły. Ale oni wiedzą, jak było, to moi dobrzy ziomale. Pamiętają nasze shout-outy. Teraz nie możemy nawet marzyć o supportowaniu ich - przecież oni wyprzedają ogromne areny, to niesamowite! Ale był czas, kiedy to oni supportowali nas. Mam nadzieję, że księga historii australijskiej muzyki nie wymaże nas - grupy, która stanowiła pomost między zagranicznym a lokalnym hip-hopem. Tak pomost musiał zaistnieć - i to my nim byliśmy. Nasze beaty, my sami, ja ze swym dziwnym - ni to australijskim, ni to angielskim, ni to amerykańskim - akcentem, nasza kultura stworzyły platformę na tyle silną, by ludzie mogli się nią zainteresować, poruszać w rytm muzyki, która pozwoliła nam nagrać z takimi artystami jak Rodney P. Myślę, że bycie tym pomostem - to była nasza historyczna misja.

MW: Wracając do Twojej kariery solowej... 

NFJ: Moja kariera solowa... nie była jakoś specjalnie planowana. Po wydaniu paru EPek, wypuściłem mój drugi album, "Black & White Noise". Tak naprawdę napisałem go w 2009 roku, ale wypuściłem dopiero w 2014. Ostatnio, wydaliśmy nową EPkę 1200 Techniques - "Time Has Come". Mamy na niej świetny track, "Flow is Trouble", z gościnnym udziałem Ghostface Killaha. Ta EPka to było trochę frustrujące doświadczenie dla nas, mieliśmy problem z radiem - nie chcieli kupić naszego materiału, bo szukali nowszego, bardziej trapowego brzmienia. To było jak cios w żołądek. Ale cóż - nasz "złoty" okres mamy już za sobą, kontynuowanie naszego dziedzictwa teraz jest trudne, i nie daje żadnych gwarancji. Plus wszyscy mamy rodziny. Fajnie by było zrobić parę pop-up show jako 1200 Techniques, albo zrobić reedycję za granicą, jeśli są tam jacyś fani... Ale - wszyscy jesteśmy zadowoleni, nie mamy powodów do narzekań. Peril wciąż udziela się w wielu rożnych projektach, plus wciąż zajmuje się graffiti, jak i organizuje świetne wieczory z hip-hope, funkiem i soulem. Ja kontynuuję swoją współpracę z kolektywem House of Beige. 

MW: Więc "Cause an Effect" z 2006 roku był Twoim pierwszym albumem... 

NFJ: Tak. Uzyskał całkiem szeroki rozgłos. Koncerty też były fajne, choć byłem przyzwyczajony do występów 1200 Techniques, gdzie przychodziło z 1200 osób, więc wydawało mi się, że koncert dla 400 osób to tragedia. Ale było świetnie. Miałem skrzywioną perspektywę. Gdybym mógł wrócić do siebie z przeszłości, z pewnością postarałbym się jeszcze bardziej. Powiedziałbym sobie: "Dawaj, nie zamulaj. Następne wydawnictwo, a potem następne. Jeśli Twoje projekty są dobre, to album 1200 Techniques też będzie niczego sobie". 

MW: Koncertowałeś w Australii, w Ameryce, ale także w Azji i w Europie. 

NFJ: Tak. Bardziej jako undergroundowy gracz. Mieszkając w Londynie, koncertowałem z projektem No Fixed Abode, czyli w zasadzie "Cause an Effect" na żywo, plus kilka innych tracków. Projekt był całkiem popularny na festiwalach takich jak Camden Crawl czy Breakthrough Festival. Zyskaliśmy całkiem fajną renomę, ale niestety z powodów rodzinnych musiałem opuścić Londyn.

MW; Gdybyś mógł "porównać" publiczność - czym różnią się np. azjatyccy fani od europejskich? 

NFJ: Azjatycka publiczność jest bardzo nakierowana na komercję. Są wśród nich "prawdziwi" hiphopheadzi, ale jest to raczej mała grupka - organizują małe, ale fantastyczne imprezy raz w miesiącu. W Azji bardziej bawiłem się i chłonąłem kulturę, rozkręcałem imprezy ze znajomymi DJ'ami, czasem zapodałem jakiś oryginalny track, zwykle jednak wybierałem jakiś modny hit - dajmy na to, produkcję Neptunesów - znajdowałem breaka, robiłem z tego loop i freestyle'owałem do niego. Albo rapowałem do beatboxu. Tak się bawi w Azji. W Europie publiczność rozumie hip-hop bardzo dobrze. Rap, rytm, timing - bardzo się tym jarali. Australijscy fani też są cool, ale mają małą spinę na punkcie pewnych zasad i "australijskiej tożsamości", typu - "Z jakim akcentem mam rapować"? Chcą, żebym rymował z australijskim akcentem, choć wcale tak nie mówię. Z drugiej strony jest publika, która chce, żebym mówił z amerykańskim akcentem. Ten sam problem. Ale Stany były bardzo otwarte. Freestyle'owaliśmy raz z dzieciakami z Lower East Side - i podobał im się mój akcent, nasze różnice kulturowe. Ze wszystkich publiczności, jakie widziałem, to ta w Stanach była najbardziej otwarta. Co do różnic - myślę, że zależą one od edukacji, obeznania w kulturze hip-hop. Australijczycy uwielbiają aktualne trendy w hip-hopie, jak i brzmienie złotej ery. Jednak coś bardziej soulowego - raczej nie słuchają, przynajmniej większość z nich. Pojedyncze jednostki i małe grupki - tak, ale nie masy. W Stanach możesz mieć kompletnie abstrakcyjne, eksperymentalne nagranie - i ludzie będą je kochać. Uwielbiam to w publice. Osobiście uwielbiam poznawać nową muzykę, słuchać tego, czego wcześniej nie słyszałem.

MW: Co chciałbyś przekazać słuchaczom i fanom w Polsce?

NFJ: Kochajcie muzykę. Ja kocham dzielić się muzyką. Jestem daleko od Was, ale i tak jesteśmy połączeni przez tą niewidzialną, misterną formę... Muzyka to jeden z niewielu magicznych elementów świata. Wszyscy musimy wierzyć w i tworzyć tę magię. Nie zrywajcie połączenia, bądźcie otwarci, zarówno w umyśle, jak i w sercu - być może Twoja ulubiona piosenka jeszcze nie została napisana...

]]>