popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Jayo Felonyhttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/29534/Jayo-FelonyNovember 14, 2024, 10:35 pmpl_PL © 2024 Admin stronyJayo Felony (James Savage) - wywiad: Xzibit, Jam Master Jay, Dr. Dre, "Broken Ground", "Take A Ride", Spice 1https://popkiller.kingapp.pl/2020-05-03,jayo-felony-james-savage-wywiad-xzibit-jam-master-jay-dr-dre-broken-ground-take-a-ridehttps://popkiller.kingapp.pl/2020-05-03,jayo-felony-james-savage-wywiad-xzibit-jam-master-jay-dr-dre-broken-ground-take-a-rideMay 3, 2020, 5:12 pmPaweł MiedzielecKończąc nasz tydzień z Jayo Felony na deser publikujemy Wam zapis rozmowy, do jakiej doszło podczas listopadowego koncertu w Warszawie, na którym w ramach #WestCoastTakeoverTour wystąpili: Xzibit, Problem, Ras Kass, Demrick, oraz Bullet Loco pod nowym pseudonimem James Savage. Z Jayo złapaliśmy się na zapleczu jakieś kilkadziesiąt minut przed jego solowym występem w ramach trwającej trasy, aby pogadać głównie o jego długiej scenicznej nieobecności i powrocie jako protegowany Xzibita pod nową ksywką i ze świeżym materiałem "Broken Ground", stworzonym przy pomocy Dr. Dre i wypuszczonym w sierpniu 2019 roku przez Open Bar Entertainment - ponad 18 lat po premierze ostatniego solowego albumu.Kwadrans rozmowy przed kamerą był również okazją, aby porozmawiać o debiutanckim klasyku "Take A Ride", a Loco opowiedział nam przy okazji, w jakich okolicznościach poznał swojego ówczesnego wydawcę i mentora - ś.p Jam Master Jaya. Poruszyliśmy też kwestię jego niepublikowanego materiału - od nigdy niewydanej solówki "In The Trenches" z początku lat 2000-nych, po projekt supergrupy Rifleman, w skład której wchodzili również Kurupt, 40 Glocc oraz ś.p Prodigy z Mobb Deep. Na sam koniec Savage uchylił też rąbka tajemnicy, nad czym pracuje obecnie i czego możemy się spodziewać z jego strony w przyszłości, oraz zdradził czy on i Spice 1 nagrają kolejny wspólny album pod szyldem Criminalz... zapraszam!Rozmowa: Paweł MiedzielecMontaż: Marcin NataliTłumaczenie: Paweł MiedzielecKamera: Jakub SandeckiFot. w miniaturce: Jakub SandeckiWywiad pod spodem, a tutaj artykuły opublikowane w ramach tygodnia z Jayo:Jayo Felony "Livin' Foe Dem 4 Thangz" (Ot tak #217)Jayo Felony "The Loc Is On His Own" (Diggin' In The Videos #365)Criminalz (Spice 1 | Celly Cel | Jayo Felony) "Criminal Activity" (Przegapifszy #87)Jayo Felony ft. DMX & Method Man "Whatcha Gonna Do?" (Diggin' In The Videos #366)Jayo Felony "Take A Ride" (Klasyk Na Weekend)Jayo Felony "James Savage: Broken Ground" - recenzjaKończąc nasz tydzień z Jayo Felony na deser publikujemy Wam zapis rozmowy, do jakiej doszło podczas listopadowego koncertu w Warszawie, na którym w ramach #WestCoastTakeoverTour wystąpili: Xzibit, Problem, Ras Kass, Demrick, oraz Bullet Loco pod nowym pseudonimem James Savage. Z Jayo złapaliśmy się na zapleczu jakieś kilkadziesiąt minut przed jego solowym występem w ramach trwającej trasy, aby pogadać głównie o jego długiej scenicznej nieobecności i powrocie jako protegowany Xzibita pod nową ksywką i ze świeżym materiałem "Broken Ground", stworzonym przy pomocy Dr. Dre i wypuszczonym w sierpniu 2019 roku przez Open Bar Entertainment - ponad 18 lat po premierze ostatniego solowego albumu.

Kwadrans rozmowy przed kamerą był również okazją, aby porozmawiać o debiutanckim klasyku "Take A Ride", a Loco opowiedział nam przy okazji, w jakich okolicznościach poznał swojego ówczesnego wydawcę i mentora - ś.p Jam Master Jaya. Poruszyliśmy też kwestię jego niepublikowanego materiału - od nigdy niewydanej solówki "In The Trenches" z początku lat 2000-nych, po projekt supergrupy Rifleman, w skład której wchodzili również Kurupt, 40 Glocc oraz ś.p Prodigy z Mobb Deep. Na sam koniec Savage uchylił też rąbka tajemnicy, nad czym pracuje obecnie i czego możemy się spodziewać z jego strony w przyszłości, oraz zdradził czy on i Spice 1 nagrają kolejny wspólny album pod szyldem Criminalz... zapraszam!

Rozmowa: Paweł Miedzielec
Montaż: Marcin Natali
Tłumaczenie: Paweł Miedzielec
Kamera: Jakub Sandecki
Fot. w miniaturce: Jakub Sandecki

Wywiad pod spodem, a tutaj artykuły opublikowane w ramach tygodnia z Jayo:

Jayo Felony "Livin' Foe Dem 4 Thangz" (Ot tak #217)

Jayo Felony "The Loc Is On His Own" (Diggin' In The Videos #365)

Criminalz (Spice 1 | Celly Cel | Jayo Felony) "Criminal Activity" (Przegapifszy #87)

Jayo Felony ft. DMX & Method Man "Whatcha Gonna Do?" (Diggin' In The Videos #366)

Jayo Felony "Take A Ride" (Klasyk Na Weekend)

Jayo Felony "James Savage: Broken Ground" - recenzja

]]>
Jayo Felony "James Savage: Broken Ground" - recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2020-05-02,jayo-felony-james-savage-broken-ground-recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2020-05-02,jayo-felony-james-savage-broken-ground-recenzjaMay 2, 2020, 8:11 pmPaweł MiedzielecNa premierę nowego albumu Jayo Felony kazał czekać swoim najwierniejszym fanom długo, bo nieco ponad 18 lat które minęły od premiery płyty "Crip Hop" – ostatniego oficjalnego wydawnictwa od Bullet Loco. Przez ten czas w życiu artysty działo się bardzo dużo… burzliwe rozstanie z Def Jam, które nie było zainteresowane wydaniem kolejnego krążka ("Hotta Than Fish Grease") i późniejsze nietrafione decyzje biznesowe, owocujące jedynie tym, że nowo nagrany materiał w postaci kompaktów "In The Trenches" oraz "Don't Get Meatballed" nigdy się nie ukazał. Do tego brak finalizacji projektu Rifleman, w skład którego – obok rapera, wchodziły jeszcze takie postaci jak Kurupt, Prodigy z Mobb Deep (R.I.P) i 40 Glocc oraz kupa beefów po drodze z pierwszoplanowymi postaciami hip-hopu (Snoop Dogg, Jay-Z), a wszystko to zakończone kilkuletnią odsiadką. Muzyczny ślad urywa się finalnie w 2011 roku, tuż po wypuszczeniu do sieci projektu "We On On Purpose" - zlepku przypadkowych, niepublikowanych wcześniej kawałków i na temat Jayo Felony zapada cisza w eterze przez kilka następnych lat... Kiedy dalsza kariera reprezentanta Daygo zawisła na włosku, z pomocą przyszedł nieoczekiwanie sam Xzibit (którego Loco wiele kilka lat wcześniej ostro dissował), oraz Open Bar Entertainment, pod szyldem którego raper wypuścił w końcu swój najnowszy materiał. Czego zatem możemy się spodziewać po tak długiej przerwie ze strony albumu "James Savage: Broken Ground"?Pierwsze co rzuca się w oczy to zmiana ksywki z Jayo Felony i posługiwanie się przez rapera prawdziwym imieniem i nazwiskiem: James Savage. Dalej niespodzianek jest jeszcze więcej. Album podany został w inny, niecodzienny sposób niż ma to przeważnie miejsce - do płyty dołączony jest mini film na DVD, który pozwala zobrazować nam sobie wydarzenia, dziejące się w tekstach w formie wizualnej historii. Dodatkowo, ku mojemu zaskoczeniu, pojawiają się w nim Sticky Fingaz oraz G. Perico, co mnie szczególnie uradowało, bo to jeden z moich ulubionych nowych raperów z zachodniego wybrzeża, jacy pojawili się na scenie w ostatnich kilku latach. Sam obrazek wygląda solidnie i widać, że zarówno pomysłodawca jak i reżyser nie cierpieli na brak gotówki – budżet się zgadza, a produkcja nie jest zrobiona po kosztach. Motywy żywcem wyjęte z kultowego filmu "Scarface" można sobie było jednak darować, bo są już do bólu ograne i kolejna wersja w innej interpretacji w zasadzie nie wnosi nic nowego do tematu.Zajmijmy się jednak muzyką. Krążek pierwotnie miał nosić tytuł "Call Me By My Goverment", ale w ostatniej chwili zmieniono jego nazwę na "Broken Ground". Po pierwszym odsłuchu materiał brzmi solidnie – jest dobrze wyprodukowany i ma kilka jasnych momentów, jak choćby otwierające materiał "Where I Grew Up", które jest moim ulubionym numerem na płycie a sposób w jaki James Savage wchodzi pierwszymi wersami na bit sprawia, że słuchając utworu masz ochotę za każdym razem wykrzyczeć: Loco is back!Przyznam szczerze, że nie miałem dużych oczekiwań co do tego krążka – tym bardziej po wielu miesiącach zapowiedzi, z których nie wynikało nic, więc po usłyszeniu takiego wstępu byłem naprawdę mocno zaskoczony sposobem w jaki Jayo porusza się na bitach. Generalnie robi to taki dobrze, a miejscami nawet lepiej niż na debiucie. Słychać, że jest głodny nawijki i ma sobie oraz słuchaczom coś do udowodnienia. Pomimo długiej absencji od mikrofonu, pazur nie stępił mu się nawet na moment i nadal potrafi stosować te swoje świetne przyśpieszenia, z których słynął przez całą karierę. Drugim lśniącym punktem tracklisty jest dla mnie ładnie nawinięte "Time Flies", dokumentujące wzloty i upadki artysty, spięte nieco biograficzną klamrą. Na uwagę zasługuje także wyróżniające się na tle reszty "Test Me" produkcji Dem Jointz, mocno przypominające mi brzmieniem obecny na "Compton" utwór "Genocide", który również wyszedł spod jego ręki. Singlowe "Ape Shit" z Xzibitem również na plus, aczkolwiek trochę zdążyło mi się ograć bo pierwszy raz usłyszałem je pod koniec wakacji 2016 roku.Nie mogę za to kompletnie przebić się przez "Pull Up", "Nah Bitch" i "Running" – rapowo wszystko się zgadza, ale muzycznie to zupełnie nie mój klimat. Drażni też trochę wykonanie niektórych refrenów. Zdecydowanie przydałby się tutaj jakiś specjalista pokroju Kokane'a, Butcha Cassidy czy LV, ale starczyłby nawet BJ The Chicago Kid aby wykonać to porządnie. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby każdy z nich był wykonany w stopniu podobnym do tego, jak robi to Sly Peper w "Please Don't Shoot". Najważniejsze jednak, że gospodarz nie stracił formy a słysząc niektóre wersy można nawet odnieść wrażenie, że James Savage dopiero wchodzi w swój prime. Na oklaski zasługuje też zaangażowanie Xzibita, który jako executive wspiera także rapera zwrotkami, dostarczając na album aż trzy gościnne występy.Być może niektórzy wierni fani poczują się zasmuceni faktem, że znani z wcześniejszych płyt DJ Silk czy T-Funk nie byli zaangażowani w powstanie tego materiału. James Savage postawił na zupełnie nowy team producencki, a lista obecności jest naprawdę imponująca – Focus, DJ Khalil, Rick Rock, Dae One czy Dem Jointz sprawiają swoją obecnością, że odnosimy wrażenie jakbyśmy słuchali klasycznego projektu spod znaku Aftermath. Nowe, odświeżone brzmienie zachodniego wybrzeża ma w założeniu iść z duchem czasu oraz przekonać do siebie słuchaczy urodzonych po 2000 roku, którzy nigdy nie słyszeli "Take A Ride", oraz tych którzy nie utknęli muzycznie w latach 90-tych. Osobiście nie mam nic do newschoolu pod warunkiem, że zachowuje on swoją jakość, ale jestem zwolennikiem bardziej przyjemniejszych dla ucha produkcji, które płyną niczym "Time Flies". Na "Broken Ground" spora ilość bitów jest po prostu ciężka i mroczna, a niektóre z nich brzmią nieco jak odrzuty z "Compton", które Dre wyjął z szuflady i podarował X’owi dla Jayo. Dlatego jeśli macie podobne podejście do mnie w kwestii muzyki – na pewno będzie Wam potrzebny więcej niż jeden odsłuch, aby wbić się odpowiednio w klimat krążka.Reasumując, "Broken Ground" to bardzo solidny projekt wychodzący spod ręki weterana, który nie wydał oficjalnego albumu od przeszło kilkunastu lat. Można powiedzieć, że to jedno z największych zaskoczeń ostatnich lat, bo spora większość słuchaczy nie dawała pewnie szans na powrót Jayo Felony po tak długiej nieobecności i to w dodatku z materiałem, który nie stanowiłby jednego wielkiego rozczarowania po pierwszym przesłuchaniu. Osobiście bardzo cieszę się, że Xzibit sprostał wyzwaniu i wypełnił swoją rolę jako producenta wykonawczego, który tchnie aby tchnąć w Jayo nowego ducha i ożywić ponownie jego karierę, bo przyznam szczerze że Loco wydawał mi się po prostu zagubiony jako artysta po premierze "Crip Hop" - osamotniony i uwikłany w zbyt dużą ilość negatywnych historii, które prowadziły go artystycznie donikąd. Dobrze, że X zainwestował w rozwój Jayo a ten jako James Savage powrócił na scenę z wysokiej jakości materiałem. Teraz nie pozostaje nam nic innego, jak modlić się by na kolejny album ok "One Shot Kill" nie przyszło nam czekać następnych kilkunastu lat, oraz wyglądać już zapowiadanej przez Open Bar Entertainment kontynuacji, jaką będzie drugi sezon "Broken Ground", w postaci solówki Xzibita – "King Maker".W normalnej sytuacji, kiedy raper zachowuje wydawniczą konsekwencję i raczy nas co 2-3 lata nowym LP – krążek dostałby ode mnie trójkę z plusem. W tym przypadku jednak, biorąc pod uwagę ogromnie długą przerwę, James Savage za „Broken Ground” dostaje ode mnie czwórkę na szynach. Welcome back! #DaygoStandUp Na premierę nowego albumu Jayo Felony kazał czekać swoim najwierniejszym fanom długo, bo nieco ponad 18 lat które minęły od premiery płyty "Crip Hop" – ostatniego oficjalnego wydawnictwa od Bullet Loco. Przez ten czas w życiu artysty działo się bardzo dużo… burzliwe rozstanie z Def Jam, które nie było zainteresowane wydaniem kolejnego krążka ("Hotta Than Fish Grease") i późniejsze nietrafione decyzje biznesowe, owocujące jedynie tym, że nowo nagrany materiał w postaci kompaktów "In The Trenches" oraz "Don't Get Meatballed" nigdy się nie ukazał. Do tego brak finalizacji projektu Rifleman, w skład którego – obok rapera, wchodziły jeszcze takie postaci jak Kurupt, Prodigy z Mobb Deep (R.I.P) i 40 Glocc oraz kupa beefów po drodze z pierwszoplanowymi postaciami hip-hopu (Snoop Dogg, Jay-Z), a wszystko to zakończone kilkuletnią odsiadką. Muzyczny ślad urywa się finalnie w 2011 roku, tuż po wypuszczeniu do sieci projektu "We On On Purpose" - zlepku przypadkowych, niepublikowanych wcześniej kawałków i na temat Jayo Felony zapada cisza w eterze przez kilka następnych lat... Kiedy dalsza kariera reprezentanta Daygo zawisła na włosku, z pomocą przyszedł nieoczekiwanie sam Xzibit (którego Loco wiele kilka lat wcześniej ostro dissował), oraz Open Bar Entertainment, pod szyldem którego raper wypuścił w końcu swój najnowszy materiał. Czego zatem możemy się spodziewać po tak długiej przerwie ze strony albumu "James Savage: Broken Ground"?

Pierwsze co rzuca się w oczy to zmiana ksywki z Jayo Felony i posługiwanie się przez rapera prawdziwym imieniem i nazwiskiem: James Savage. Dalej niespodzianek jest jeszcze więcej. Album podany został w inny, niecodzienny sposób niż ma to przeważnie miejsce - do płyty dołączony jest mini film na DVD, który pozwala zobrazować nam sobie wydarzenia, dziejące się w tekstach w formie wizualnej historii. Dodatkowo, ku mojemu zaskoczeniu, pojawiają się w nim Sticky Fingaz oraz G. Perico, co mnie szczególnie uradowało, bo to jeden z moich ulubionych nowych raperów z zachodniego wybrzeża, jacy pojawili się na scenie w ostatnich kilku latach. Sam obrazek wygląda solidnie i widać, że zarówno pomysłodawca jak i reżyser nie cierpieli na brak gotówki – budżet się zgadza, a produkcja nie jest zrobiona po kosztach. Motywy żywcem wyjęte z kultowego filmu "Scarface" można sobie było jednak darować, bo są już do bólu ograne i kolejna wersja w innej interpretacji w zasadzie nie wnosi nic nowego do tematu.

Zajmijmy się jednak muzyką. Krążek pierwotnie miał nosić tytuł "Call Me By My Goverment", ale w ostatniej chwili zmieniono jego nazwę na "Broken Ground". Po pierwszym odsłuchu materiał brzmi solidnie – jest dobrze wyprodukowany i ma kilka jasnych momentów, jak choćby otwierające materiał "Where I Grew Up", które jest moim ulubionym numerem na płycie a sposób w jaki James Savage wchodzi pierwszymi wersami na bit sprawia, że słuchając utworu masz ochotę za każdym razem wykrzyczeć: Loco is back!

Przyznam szczerze, że nie miałem dużych oczekiwań co do tego krążka – tym bardziej po wielu miesiącach zapowiedzi, z których nie wynikało nic, więc po usłyszeniu takiego wstępu byłem naprawdę mocno zaskoczony sposobem w jaki Jayo porusza się na bitach. Generalnie robi to taki dobrze, a miejscami nawet lepiej niż na debiucie. Słychać, że jest głodny nawijki i ma sobie oraz słuchaczom coś do udowodnienia. Pomimo długiej absencji od mikrofonu, pazur nie stępił mu się nawet na moment i nadal potrafi stosować te swoje świetne przyśpieszenia, z których słynął przez całą karierę. Drugim lśniącym punktem tracklisty jest dla mnie ładnie nawinięte "Time Flies", dokumentujące wzloty i upadki artysty, spięte nieco biograficzną klamrą. Na uwagę zasługuje także wyróżniające się na tle reszty "Test Me" produkcji Dem Jointz, mocno przypominające mi brzmieniem obecny na "Compton" utwór "Genocide", który również wyszedł spod jego ręki. Singlowe "Ape Shit" z Xzibitem również na plus, aczkolwiek trochę zdążyło mi się ograć bo pierwszy raz usłyszałem je pod koniec wakacji 2016 roku.

Nie mogę za to kompletnie przebić się przez "Pull Up", "Nah Bitch" i "Running" – rapowo wszystko się zgadza, ale muzycznie to zupełnie nie mój klimat. Drażni też trochę wykonanie niektórych refrenów. Zdecydowanie przydałby się tutaj jakiś specjalista pokroju Kokane'a, Butcha Cassidy czy LV, ale starczyłby nawet BJ The Chicago Kid aby wykonać to porządnie. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby każdy z nich był wykonany w stopniu podobnym do tego, jak robi to Sly Peper w "Please Don't Shoot". Najważniejsze jednak, że gospodarz nie stracił formy a słysząc niektóre wersy można nawet odnieść wrażenie, że James Savage dopiero wchodzi w swój prime. Na oklaski zasługuje też zaangażowanie Xzibita, który jako executive wspiera także rapera zwrotkami, dostarczając na album aż trzy gościnne występy.

Być może niektórzy wierni fani poczują się zasmuceni faktem, że znani z wcześniejszych płyt DJ Silk czy T-Funk nie byli zaangażowani w powstanie tego materiału.James Savage postawił na zupełnie nowy team producencki, a lista obecności jest naprawdę imponująca – Focus, DJ Khalil, Rick Rock, Dae One czy Dem Jointz sprawiają swoją obecnością, że odnosimy wrażenie jakbyśmy słuchali klasycznego projektu spod znaku Aftermath. Nowe, odświeżone brzmienie zachodniego wybrzeża ma w założeniu iść z duchem czasu oraz przekonać do siebie słuchaczy urodzonych po 2000 roku, którzy nigdy nie słyszeli "Take A Ride", oraz tych którzy nie utknęli muzycznie w latach 90-tych. Osobiście nie mam nic do newschoolu pod warunkiem, że zachowuje on swoją jakość, ale jestem zwolennikiem bardziej przyjemniejszych dla ucha produkcji, które płyną niczym "Time Flies". Na "Broken Ground" spora ilość bitów jest po prostu ciężka i mroczna, a niektóre z nich brzmią nieco jak odrzuty z "Compton", które Dre wyjął z szuflady i podarował X’owi dla Jayo. Dlatego jeśli macie podobne podejście do mnie w kwestii muzyki – na pewno będzie Wam potrzebny więcej niż jeden odsłuch, aby wbić się odpowiednio w klimat krążka.

Reasumując, "Broken Ground" to bardzo solidny projekt wychodzący spod ręki weterana, który nie wydał oficjalnego albumu od przeszło kilkunastu lat. Można powiedzieć, że to jedno z największych zaskoczeń ostatnich lat, bo spora większość słuchaczy nie dawała pewnie szans na powrót Jayo Felony po tak długiej nieobecności i to w dodatku z materiałem, który nie stanowiłby jednego wielkiego rozczarowania po pierwszym przesłuchaniu. Osobiście bardzo cieszę się, że Xzibit sprostał wyzwaniu i wypełnił swoją rolę jako producenta wykonawczego, który tchnie aby tchnąć w Jayo nowego ducha i ożywić ponownie jego karierę, bo przyznam szczerze że Loco wydawał mi się po prostu zagubiony jako artysta po premierze "Crip Hop" - osamotniony i uwikłany w zbyt dużą ilość negatywnych historii, które prowadziły go artystycznie donikąd. Dobrze, że X zainwestował w rozwój Jayo a ten jako James Savage powrócił na scenę z wysokiej jakości materiałem. Teraz nie pozostaje nam nic innego, jak modlić się by na kolejny album ok "One Shot Kill" nie przyszło nam czekać następnych kilkunastu lat, oraz wyglądać już zapowiadanej przez Open BarEntertainment kontynuacji, jaką będzie drugi sezon "Broken Ground", w postaci solówki Xzibita – "King Maker".

W normalnej sytuacji, kiedy raper zachowuje wydawniczą konsekwencję i raczy nas co 2-3 lata nowym LP – krążek dostałby ode mnie trójkę z plusem.  W tym przypadku jednak, biorąc pod uwagę ogromnie długą przerwę, James Savage za „Broken Ground” dostaje ode mnie czwórkę na szynach. Welcome back! #DaygoStandUp

]]>
Jayo Felony "Take A Ride" (Klasyk Na Weekend)https://popkiller.kingapp.pl/2020-05-01,jayo-felony-take-a-ride-klasyk-na-weekendhttps://popkiller.kingapp.pl/2020-05-01,jayo-felony-take-a-ride-klasyk-na-weekendMay 1, 2020, 4:01 pmPaweł MiedzielecNie ma co ukrywać, że lata 1994-1996 to czasy absolutnej dominacji zachodniego wybrzeża na mapie hip-hopu – zarówno pod kątem sprzedażowym, jak i samej popularności. W samym środku tego gorącego wydawniczo okresu, do głosu dochodzi również w końcu Jayo Felony, wypuszczając wiosną 1995 roku nakładem JMJ Records swój debiutancki krążek "Take A Ride". Płyta szybko zostaje doceniona przez fanów i krytyków, stając się klasykiem G-Funk ery. Paradoksalnie jednak, z biegiem lat został zarazem jednym z najbardziej niedocenionych oraz pomijanych arcydzieł, jakie ukazały się w epoce zdominowanej przez wykręcone piszczały i ciężko uderzające basy. Dlaczego zatem album, będący osobistym faworytem pewnie w niejednej kolekcji fana kalifornijskiego gangsta rapu, nie odniósł sukcesu komercyjnego na poziomie równym debiutu Tha Dogg Pound, czy pierwszego solo Warrena G?Niestety to LP obnażyło całą niemoc wytwórni Def Jam – która poprzez swoją dywizję Rush Associated Labels, wspierała marketingowo JMJ Records, do promowania artystów spoza wschodniego wybrzeża. Wystarczy przypomnieć sobie perturbacje towarzyszące premierom płyt WC, The Dove Shack, South Central Cartel, Richie Richa czy Twinz, a nawet Scarface’a, by gołym okiem zauważyć że Def Jam West i South nigdy nie angażowały się pod kątem promocji w równym stopniu, co główny oddział przy wydawaniu krążków nowojorskich raperów. Nie przeszkodziło to jednak w osiągnięciu przez "Take a Ride" kultowego statusu wśród zdecydowanej większości słuchaczy g-funkowego nurtu.Klimatyczny wstęp wprowadza nas w narrację albumu, który zaczyna się z przytupem dzięki otwierającemu „The Loc Is On His Own” – singlowej odzie dla ziomków z penitencjarki, opisującej więzienny żywot zza krat California Youth Authority i utrudniony przez tokontakt z najbliższymi. Generalnie po samych nazwach kawałków można się domyślić, że w tekstach przewijają się głównie gangsterskie opowieści o śmierci, narkotykach i przemocy, które wypełniają najmroczniejsze zakamarki San Diego. Ze znaną sobie liryczną gracją, Bullet Loco kreśli nam w "Imma Keep Bangin'" własną aktywność jako członek jednego z setów Crips, by za chwilę przy pomocy "Homicide" zobrazować nam kulisy przestępczości na swoim podwórku. Bluesowy akompaniament utworu perfekcyjnie wprowadza nas po drodze przez "Love Boat" (które pewnie znajdzie uznanie głównie w uszach miłośników jarania PCP) w leniwy klimat "Sherm Stick" – bezsprzecznie największej perełki na krążku i jednego z najlepszych kawałków w artystycznym dorobku Jayo Felony. "Brothas & Sistas", lub jak kto woli – "Niggas And Bitches" - zapożyczone z sountracku do "Jason’s Lyric", czy "Bitch I’m Through" to kolejne numery o trudnościach w relacjach damsko-męskich, które można traktować jako chwilowy przerywnik i odskocznię od motywu przewodniego płyty, jakim jest gangbang shit (on Crip). Dzięki mrocznej gitarze elektrycznej rozbrzmiewającej w "Can’t Keep A Gee Down" oraz "Day 1" szybko jednak wracamy z contentem na właściwe tory, lądując przy dźwiękach fortepianu za kratami "Penitentiary Bound", gdzie rozgrywa się prawdziwa szkoła przetrwania. To właśnie zakładzie karnym Bullet Loco musi zmierzyć się z rasizmem strażników, opisanym w "Don’t Call Me Nigga", zaś lekarstwem na całe zło i odskocznią od stresu oraz problemów psychologicznych wydają się być jedynie używki. Tak przynajmniej przedstawia nam to na "They Got Me On My Medication", rozszerzając jeszcze swoją prywatną listę rozweselaczy o dobrą muzykę w rytmie g-funku i letni cruising przez miasto w zamykających krążek "Funk 2 Da Head" oraz tytułowym "Take A Ride".Płycie tak naprawdę nie brakuje niczego. Pod kątem lirycznym stoi na dużo wyższym poziomie niż wydawane w tamtym okresie albumy g-funkowe – głównie za sprawą rapu gospodarza, który jest tekściarzem w krwi i kości, potrafiącym na swój unikalny sposób opowiedzieć wydawać by się mogło dość płytką oraz ograną już tematykę. Świetna zabawa słowem, leniwe flow z wrzucanymi miejscami przyśpieszeniami, a nawet lekkimi podśpiewkami tu i ówdzie sprawiają, że rap Bullet Loco jest po prostu inny, ciekawszy. Jego storytelling na temat ulicznego życia potrafi wciągnąć słuchacza, a opowieści o życiu penitencjarnym które zna od podszewki, pozwalają zatrzymać go na dłużej przy sobie. Podobnie jak wylewane z żalem frustracje, związane z całym amerykańskim systemem prawnym połowy lat 90-tych, które tak doskonale tu uwypuklił.Muzycznie także nie ma się do czego przyczepić. Dominuje tutaj g-funkowe brzmienie, z którego West Coast słynął w tych latach, zaskarbiając sobie coraz to nowsze rzesze sympatyków. Dzięki głębokim basom, ciężkim werblom i wszechobecnym syntezatorom, płyta weszła do kanonu gatunku pomimo tego, że ilość instrumentów obecnych na bitach nie jest tak obszerna, jak chociażby w produkcjach DJ Quika. Dominuje tu jednak bardziej ponury G-Funk, pełny mroczniejszych elementów, które cementują wizerunek Jayo Felony jako not to be fucked with. Słychać też nieco samplowanej klasyki (George Clinton, Teddy Pendergrass), bez której żadna tego typu płyta nie ma racji bytu. Co ciekawe, oprócz roli wydawcy i producenta wykonawczego, Jam Master Jay udzielił tu również pomocy w sferze produkcyjnej, stając za konsolą prawie połowy dostępnych na krążku utworów i dostarczając na album g-funkowe bomby najgrubszego kalibru ("Sherm Stick", "Imma Keep Bangin'", "Take A RIde"). Dzielnie wspierają go w tym Marlin Wiggins, Tony "T-Funk" Pearyer, Randy Allen i Prodagee Productions, a całość tworzy spójną muzycznie konsystencję, gdzie nawet motywy użyte w skreczach wydają się być idealnie dopasowane."Take A Ride" to dla wielu perła gatunku i materiał kompletny, pozbawiony słabszych momentów czy kawałków, które trzeba by usilnie skipować. Osobiście uważam go za niedoceniony klasyk – bardzo dopracowany przede wszystkim pod kątem lirycznym i mogący umknąć Waszemu radarowi w zalewie naprawdę mistrzowskich płyt z datą wydania wskazującą na rocznik 1995. Niestety ogrom konkurencji połączony z brakiem należytej promocji sprawiły, że premierę materiału przespało wiele osób i do dzisiaj łatwo go przeoczyć nadrabiając muzyczne zaległości. Niezależnie od tego, jest to pozycja obowiązkowa na półce każdego fana rapu z zachodniego wybrzeża, bo przed wydanie "Take A RIde" Jayo umieścił Daygo na mapie liczących się ośrodków hip-hopowych i mam nadzieję, że doczekamy się kiedyś reedycji tego albumu z prawdziwego zdarzenia, na której w formie bonusu Bullet dorzuci także "Zoom Zooms And Wam Wam", "Livin’ Foe Them 4 Thangz", "Piss On Your Tombstone" oraz oryginalną wersję "Imma Keep Bangin'" w należytej jakości. Loco! Nie ma co ukrywać, że lata 1994-1996 to czasy absolutnej dominacji zachodniego wybrzeża na mapie hip-hopu – zarówno pod kątem sprzedażowym, jak i samej popularności. W samym środku tego gorącego wydawniczo okresu, do głosu dochodzi również w końcu Jayo Felony, wypuszczając wiosną 1995 roku nakładem JMJ Records swój debiutancki krążek "Take A Ride". Płyta szybko zostaje doceniona przez fanów i krytyków, stając się klasykiem G-Funk ery. Paradoksalnie jednak, z biegiem lat został zarazem jednym z najbardziej niedocenionych oraz pomijanych arcydzieł, jakie ukazały się w epoce zdominowanej przez wykręcone piszczały i ciężko uderzające basy. Dlaczego zatem album, będący osobistym faworytem pewnie w niejednej kolekcji fana kalifornijskiego gangsta rapu, nie odniósł sukcesu komercyjnego na poziomie równym debiutu Tha Dogg Pound, czy pierwszego solo Warrena G?

Niestety to LP obnażyło całą niemoc wytwórni Def Jam – która poprzez swoją dywizję Rush Associated Labels, wspierała marketingowo JMJ Records, do promowania artystów spoza wschodniego wybrzeża. Wystarczy przypomnieć sobie perturbacje towarzyszące premierom płyt WC, The Dove Shack, South Central Cartel, Richie Richa czy Twinz, a nawet Scarface’a, by gołym okiem zauważyć że Def Jam West i South nigdy nie angażowały się pod kątem promocji w równym stopniu, co główny oddział przy wydawaniu krążków nowojorskich raperów. Nie przeszkodziło to jednak w osiągnięciu przez "Take a Ride" kultowego statusu wśród zdecydowanej większości słuchaczy g-funkowego nurtu.

Klimatyczny wstęp wprowadza nas w narrację albumu, który zaczyna się z przytupem dzięki otwierającemu „The Loc Is On His Own” – singlowej odzie dla ziomków z penitencjarki, opisującej więzienny żywot zza krat California Youth Authority i utrudniony przez tokontakt z najbliższymi. Generalnie po samych nazwach kawałków można się domyślić, że w tekstach przewijają się głównie gangsterskie opowieści o śmierci, narkotykach i przemocy, które wypełniają najmroczniejsze zakamarki San Diego. Ze znaną sobie liryczną gracją, Bullet Loco kreśli nam w "Imma Keep Bangin'" własną aktywność jako członek jednego z setów Crips, by za chwilę przy pomocy "Homicide" zobrazować nam kulisy przestępczości na swoim podwórku. Bluesowy akompaniament utworu perfekcyjnie wprowadza nas po drodze przez "Love Boat" (które pewnie znajdzie uznanie głównie w uszach miłośników jarania PCP) w leniwy klimat "Sherm Stick" – bezsprzecznie największej perełki na krążku i jednego z najlepszych kawałków w artystycznym dorobku Jayo Felony. "Brothas & Sistas", lub jak kto woli – "Niggas And Bitches" - zapożyczone z sountracku do "Jason’s Lyric", czy "Bitch I’m Through" to kolejne numery o trudnościach w relacjach damsko-męskich, które można traktować jako chwilowy przerywnik i odskocznię od motywu przewodniego płyty, jakim jest gangbang shit (on Crip). Dzięki mrocznej gitarze elektrycznej rozbrzmiewającej w "Can’t Keep A Gee Down" oraz "Day 1" szybko jednak wracamy z contentem na właściwe tory, lądując przy dźwiękach fortepianu za kratami "Penitentiary Bound", gdzie rozgrywa się prawdziwa szkoła przetrwania. To właśnie zakładzie karnym Bullet Loco musi zmierzyć się z rasizmem strażników, opisanym w "Don’t Call Me Nigga", zaś lekarstwem na całe zło i odskocznią od stresu oraz problemów psychologicznych wydają się być jedynie używki. Tak przynajmniej przedstawia nam to na "They Got Me On My Medication", rozszerzając jeszcze swoją prywatną listę rozweselaczy o dobrą muzykę w rytmie g-funku i letni cruising przez miasto w zamykających krążek "Funk 2 Da Head" oraz tytułowym "Take A Ride".

Płycie tak naprawdę nie brakuje niczego. Pod kątem lirycznym stoi na dużo wyższym poziomie niż wydawane w tamtym okresie albumy g-funkowe – głównie za sprawą rapu gospodarza, który jest tekściarzem w krwi i kości, potrafiącym na swój unikalny sposób opowiedzieć wydawać by się mogło dość płytką oraz ograną już tematykę. Świetna zabawa słowem, leniwe flow z wrzucanymi miejscami przyśpieszeniami, a nawet lekkimi podśpiewkami tu i ówdzie sprawiają, że rap Bullet Loco jest po prostu inny, ciekawszy. Jego storytelling na temat ulicznego życia potrafi wciągnąć słuchacza, a opowieści o życiu penitencjarnym które zna od podszewki, pozwalają zatrzymać go na dłużej przy sobie. Podobnie jak wylewane z żalem frustracje, związane z całym amerykańskim systemem prawnym połowy lat 90-tych, które tak doskonale tu uwypuklił.

Muzycznie także nie ma się do czego przyczepić. Dominuje tutaj g-funkowe brzmienie, z którego West Coast słynął w tych latach, zaskarbiając sobie coraz to nowsze rzesze sympatyków. Dzięki głębokim basom, ciężkim werblom i wszechobecnym syntezatorom, płyta weszła do kanonu gatunku pomimo tego, że ilość instrumentów obecnych na bitach nie jest tak obszerna, jak chociażby w produkcjach DJ Quika. Dominuje tu jednak bardziej ponury G-Funk, pełny mroczniejszych elementów, które cementują wizerunek Jayo Felony jako not to be fucked with. Słychać też nieco samplowanej klasyki (George Clinton, Teddy Pendergrass), bez której żadna tego typu płyta nie ma racji bytu. Co ciekawe, oprócz roli wydawcy i producenta wykonawczego, Jam Master Jay udzielił tu również pomocy w sferze produkcyjnej, stając za konsolą prawie połowy dostępnych na krążku utworów i dostarczając na album g-funkowe bomby najgrubszego kalibru ("Sherm Stick", "Imma Keep Bangin'", "Take A RIde"). Dzielnie wspierają go w tym Marlin Wiggins, Tony "T-Funk" Pearyer, Randy Allen i Prodagee Productions, a całość tworzy spójną muzycznie konsystencję, gdzie nawet motywy użyte w skreczach wydają się być idealnie dopasowane.

"Take A Ride"to dla wielu perła gatunku i materiał kompletny, pozbawiony słabszych momentów czy kawałków, które trzeba by usilnie skipować. Osobiście uważam go za niedoceniony klasyk – bardzo dopracowany przede wszystkim pod kątem lirycznym i mogący umknąć Waszemu radarowi w zalewie naprawdę mistrzowskich płyt z datą wydania wskazującą na rocznik 1995. Niestety ogrom konkurencji połączony z brakiem należytej promocji sprawiły, że premierę materiału przespało wiele osób i do dzisiaj łatwo go przeoczyć nadrabiając muzyczne zaległości. Niezależnie od tego, jest to pozycja obowiązkowa na półce każdego fana rapu z zachodniego wybrzeża, bo przed wydanie "Take A RIde" Jayo umieścił Daygo na mapie liczących się ośrodków hip-hopowych i mam nadzieję, że doczekamy się kiedyś reedycji tego albumu z prawdziwego zdarzenia, na której w formie bonusu Bullet dorzuci także "Zoom Zooms And Wam Wam", "Livin’ Foe Them 4 Thangz", "Piss On Your Tombstone" oraz oryginalną wersję "Imma Keep Bangin'" w należytej jakości. Loco!

]]>
Jayo Felony ft. DMX & Method Man "Whatcha Gonna Do?" (Diggin' In The Videos #366)https://popkiller.kingapp.pl/2020-04-30,jayo-felony-ft-dmx-method-man-whatcha-gonna-do-diggin-in-the-videos-366https://popkiller.kingapp.pl/2020-04-30,jayo-felony-ft-dmx-method-man-whatcha-gonna-do-diggin-in-the-videos-366April 30, 2020, 3:31 pmPaweł MiedzielecSukces debiutanckiego krążka "Take A Ride" z pewnością otworzył dla Jayo Felony mnóstwo drzwi, za którymi czaiły się kolejne okazje by wznieść swoją karierę na jeszcze wyższy poziom. Pierwsza z nich nadarzyła się dość szybko, kiedy Jam Master Jay - mentor i dotychczasowy wydawca rapera, pomógł mu sfinalizować kontakt z legendarnym nowojorskim labelem Def Jam Records. Tym sposobem, niecałe 3 lata później po debiucie, na sklepowych półkach ląduje drugi solowy album artysty: "Whatcha Gonna Do?".Wspierana promocyjnie singlem z tytułowego kawałka, płyta wydana w dużej wytwórni miała w założeniu być przeznaczona głównie dla mainstreamowego odbiorcy. Stąd pojawienie się w głównym utworze ksywek wielkiego formatu jak DMX i Method Man, którzy w tamtym okresie rozdawali karty, jeśli chodzi o popularność i sprzedaż (szczególnie pierwszy z nich). Produkcją numeru dla przeciwwagi East Coastowej prezencji zajął się DJ Silk (odpowiadający za lwią część bitów na samym albumie), który zadbał o to, aby zachować odpowiedni West Coast feel kawałka, samplując klasyczne "More Bounce To The Ounce", wykonane przez ikony funku – ekipę Zapp. "Whatcha Gonna Do?" cieszyło się na tyle sporym sukcesem komercyjnym, że track dotarł do 45 miejsca listy Billboard R&B/Hip-Hop Airplay, a następnie został uwzględniony obok nagrań innych znanych artystów (Jay-Z, Faith Evans, Babyface czy Erykah Badu) na soundtracku do komedii romantycznej "Hav Plenty".Dodatkowo – co do dnia dzisiejszego jest rzadkim zabiegiem, na płycie ukazał się też oficjalny remix utworu (przeważnie wędrują one na wersję fizyczną singla) z gościnnym udziałem Redmana oraz członków Westside Connection: Mack 10 i WC. Nowa odsłona kawałka wyszła ponownie spod ręki producenta oryginału i trzeba przyznać, że Funk Doctor skradł tutaj show, zjadając ten utwór swoją zwrotką."Whatcha Gonna Do?" do dziś jest pewnie najbardziej rozpoznawalnym nagraniem w dorobku Jayo Felony w oczach przeciętnego słuchacza i patrząc z perspektywy czasu, można mieć jedynie pretensje do władz Def Jam Records, że nie zainwestowali oni odpowiednio dużo czasu i pieniędzy ani w promocję samego materiału, ani dalszy rozwój kariery Bullet Loco. W efekcie czego kolejny LP artysty – zapowiadane na końcówkę 2000 roku "Hotter Than Fish Grease" nigdy się nie okazało, a on sam opuścił finalnie label w niesławie, podążając śladami innych Kalifornijskich mc’s, jak chociażby Warren G, których potencjału wytwórnia również nie potrafiła nigdy w pełnym stopniu wykorzystać… szkoda.Sukces debiutanckiego krążka "Take A Ride" z pewnością otworzył dla Jayo Felony mnóstwo drzwi, za którymi czaiły się kolejne okazje by wznieść swoją karierę na jeszcze wyższy poziom. Pierwsza z nich nadarzyła się dość szybko, kiedy Jam Master Jay - mentor i dotychczasowy wydawca rapera, pomógł mu sfinalizować kontakt z legendarnym nowojorskim labelem Def Jam Records. Tym sposobem, niecałe 3 lata później po debiucie, na sklepowych półkach ląduje drugi solowy album artysty: "Whatcha Gonna Do?".

Wspierana promocyjnie singlem z tytułowego kawałka, płyta wydana w dużej wytwórni miała w założeniu być przeznaczona głównie dla mainstreamowego odbiorcy. Stąd pojawienie się w głównym utworze ksywek wielkiego formatu jak DMX i Method Man, którzy w tamtym okresie rozdawali karty, jeśli chodzi o popularność i sprzedaż (szczególnie pierwszy z nich). Produkcją numeru dla przeciwwagi East Coastowej prezencji zajął się DJ Silk (odpowiadający za lwią część bitów na samym albumie), który zadbał o to, aby zachować odpowiedni West Coast feel kawałka, samplując klasyczne "More Bounce To The Ounce", wykonane przez ikony funku – ekipę Zapp. "Whatcha Gonna Do?" cieszyło się na tyle sporym sukcesem komercyjnym, że track dotarł do 45 miejsca listy Billboard R&B/Hip-Hop Airplay, a następnie został uwzględniony obok nagrań innych znanych artystów (Jay-Z, Faith Evans, Babyface czy Erykah Badu) na soundtracku do komedii romantycznej "Hav Plenty".

Dodatkowo – co do dnia dzisiejszego jest rzadkim zabiegiem, na płycie ukazał się też oficjalny remix utworu (przeważnie wędrują one na wersję fizyczną singla) z gościnnym udziałem Redmana oraz członków Westside Connection: Mack 10 i WC. Nowa odsłona kawałka wyszła ponownie spod ręki producenta oryginału i trzeba przyznać, że Funk Doctor skradł tutaj show, zjadając ten utwór swoją zwrotką.

"Whatcha Gonna Do?" do dziś jest pewnie najbardziej rozpoznawalnym nagraniem w dorobku Jayo Felony w oczach przeciętnego słuchacza i patrząc z perspektywy czasu, można mieć jedynie pretensje do władz Def Jam Records, że nie zainwestowali oni odpowiednio dużo czasu i pieniędzy ani w promocję samego materiału, ani dalszy rozwój kariery Bullet Loco. W efekcie czego kolejny LP artysty – zapowiadane na końcówkę 2000 roku "Hotter Than Fish Grease" nigdy się nie okazało, a on sam opuścił finalnie label w niesławie, podążając śladami innych Kalifornijskich mc’s, jak chociażby Warren G, których potencjału wytwórnia również nie potrafiła nigdy w pełnym stopniu wykorzystać… szkoda.

]]>
Criminalz (Spice 1 | Celly Cel | Jayo Felony) "Criminal Activity" (Przegapifszy #87)https://popkiller.kingapp.pl/2020-04-29,criminalz-spice-1-celly-cel-jayo-felony-criminal-activity-przegapifszy-87https://popkiller.kingapp.pl/2020-04-29,criminalz-spice-1-celly-cel-jayo-felony-criminal-activity-przegapifszy-87April 29, 2020, 4:29 pmPaweł MiedzielecSpróbujcie wyobrazić sobie sytuację, w której na jednym z największych i najbardziej chłonnych rapowych rynków tworzy się supergrupa, złożona z trzech uznanych artystów, potrafiących jeszcze parę lat wstecz sprzedawać w pojedynkę naprawdę duże ilości solowych dokonań, a jakby tego było mało – do współpracy zostają także zaproszeni topowi raperzy i producenci z regionu. Każdy z Was na pierwszy strzał pomyśli pewnie to samo, co ja przed laty reagując na wzmianki o tym przedsięwzięciu - projekt skazany na murowany sukces. Niestety nic bardziej mylnego i to właśnie komercyjna klapa tercetu Criminalz najlepiej obrazuje wydawniczy stan zachodniego wybrzeża i stosunek ówczesnego mainstreamu do kalifornijskiego gangsta rapu na początku nowego millenium.Pomysł był dobry, na papierze wszystko wyglądało w porządku a i sama koncepcja była dosyć nowatorska, jak na tamte czasy. Czego zatem zabrakło, że dziś o płycie "Criminal Activity" nie rozpisujemy się kategoriami klasyka, a pozycji która mogła umknąć uwadze nawet dobrze zorientowanemu w dyskografii West Coastu słuchaczowi?Ciężko wskazać jednoznaczną przyczynę, efekt końcowy jest wypadkową wielu elementów które po drodze nie zagrały. Oczekiwania były spore od pierwszego newsa, a przyjęta w poprzedniej dekadzie formuła wydawać by się mogło, nigdy się nie wyczerpie. Bierzesz trójkę prawdopodobnie najtwardszych raperów zachodniego wybrzeża lat 90-tych – każdą z uznanym już solowym dorobkiem (wszak Spice 1 miał do tego momentu kilka złotych płyt na koncie, a Celly Cel i Jayo Felony przynajmniej po jednym 'critically acclaimed' albumie za pasem) i zamykasz razem w studiu, by nagrali wspólnie kilkanaście numerów, angażując jednocześnie uznanych producentów jak G-Man Stan, spod ręki którego niejeden hit już wyszedł, by zadbali o odpowiednią oprawę muzyczną i dorzucasz kilka gościnnych występów od uznanych graczy na terenie Kalifornii (Yukmouth, Tray Deee) i nie tylko (Bun B). Całość zamykasz na selekcji finalnych 13-15 najlepszych utworów i rzucasz płytę-matkę do największych wytwórni, czekając która z nich zaproponuje najgrubszy czek za wydanie krążka pod swoim szyldem. Right?Wrong. Nic z tych rzeczy nie miało finalnie miejsca. Raz że LP wypuszczono na rynek w sierpniu 2001 roku, tuż przed wydarzeniami 9/11, a to – mówiąc delikatnie, nie był dobry czas wydawniczo dla nikogo. Tym bardziej dla nurtu West Coast Gangsta Rap i płyty, której pełen przemocy lyrical content mógłby być (i pewnie w wielu przypadkach był) tłem niejednego drive-by. Dwa, ciężar producenta wykonawczego wziął na swoje barki Celly Cel i niestety jako 'Executive Producer' poległ w nowej roli na całego, nie potrafiąc wydobyć ułamka potencjału marketingowego grupy, która była reklamowana jako najlepsza od czasów uformowania się ekip N.W.A. i Geto Boys. Trzy – nawet pomimo tego, że album koniec końców wychodził niezależnie rękoma należącego do Celly Cela labelu Realside Records, nie uniknął kontrowersji i prawnych zawirowań. Wystarczy zerknąć na okładkę wydawnictwa i brakującą tam facjatę trzeciego z oficjalnych członków grupy, by jeszcze przed odsłuchem zauważyć że coś jest nie tak. W wyniku konfliktu interesów kilku wytwórni, rola Jayo Felony została więc na papierze zredukowana do pozycji gościa – pomimo tego, że słyszymy jego głos na 7 z 11 dostępnych na albumie utworów!A muzyka? Jak zwykle broni się sama, choć trzeba przyznać że mogło z tego wyjść dużo mocniejsze collabo, patrząc przez pryzmat skillsów całej trójki. Brakuje trochę płynności w przejściach pomiędzy numerami, słuchając albumu ma się wrażenie że powstawał on jakby etapami, przez co całość sekwencyjnie leży i brzmi bardziej jak niedopracowany zlepek kawałków. Pod kątem lirycznym jednak nie zawodzi, dostarczając to czego każdy mógł się spodziewać – czysty West Coast gangsta shit: ostre wersy i charakterystyczny dla całego tria wordplay, chociaż miejscami brakuje w tej wspólnej nawijce chemii. Każdy, kto zna jednak solowe dokonania tych trzech dżentelmenów wie, że Spice 1, Celly Cel i Jayo Felony rzadko kładą na bit kiepskie 16-tki, choć trzeba przyznać że z niektórych numerów zawartych na "Criminal Activity" bije momentami przeciętnością w kwestii liryki. Niekiedy rekompensuje to jednak solidne wsparcie gości, którzy nie zawodzą w swojej misji i potrafią dolać trochę ognia tam, gdzie bijący z płyty żar wydaje się ustawać. Całość, jak wspominałem, jest produkcyjnie obsługiwana przez duet G-Man Stan & Doyle, serwujący nam mieszankę piszczałek, mocnych bębnów i drżących basów, połączoną miejscami samplem z innych klasycznych nagrań westu ("Ambitionz Az A Rydah" ‘Paca, czy "187 Proof" Fetty Chico). Stanowi przez to bardzo fajny miks charakterystycznego dla Bay Area brzmienia Mobb z dodaną szczyptą starego i nowego G-Funku tu i tam, co wystarczy, by wyposażyć album w odpowiedni groove. Naprawdę wielka szkoda, że nad krążkiem nie spędzono większej ilości czasu, bo wrzucając na odsłuch takie numery jak rozkminkowe i pięknie płynące "Reminisce" oraz "My Life", oparte o klawisze "Puttin' In Work", "What They Hittin' Fo?", które buja jak podwózka dobrą Impalą, słychać że końcowa wydajność tego projektu mogła być zgoła odmienna.Koniec końców, otrzymaliśmy jednak dość krótki krążek (gra ledwie 45 minut) z tak naprawdę 10-cioma nowymi numerami, nie licząc wstępu i kawałka "Boss Up", który wcześniej Black Bossalini umieścił na trackliście kompilacji "The Playa Rich Project". Dodając do tego legislacyjny chaos, związany ze statusem Bullet Loco jako oficjalnego członka grupy, oraz brak marketingowego zaplecza któregoś z majorsów, wydaje się zrozumiałe dlaczego album "Criminal Activity" mógł zostać przeoczony przez niejednego fana talentu każdego z uczestników tego projektu, a aspirujące do miana supergrupy trio Criminalz nigdy nie doświadczyło nawet ułamka sukcesu, którym mogli pochwalić się N.W.A. czy Geto Boys. Biorąc pod uwagę wszystkie te okoliczności, płyta komercyjnie poradziła sobie jednak zaskakująco dobrze, lądując na 57 miejscu listy Billboard Top R&B/Hip-Hop Albums i dochodząc do 26 pozycji zestawienia Billboard Independent Albums.Szkoda, że sprawy wydawniczo nie potoczyły się jednak inaczej i drugi album "Criminal Intent" (w okrojonym składzie Spice 1 & Jayo Felony) podzielił w 2007 roku niejako los prekursora, wyciekając do sieci przed premierą, co sprawiło że nigdy oficjalnie się nie ukazał… sami zainteresowani wyrażają co jakiś czas w wywiadach chęć nagrania trzeciej odsłony Criminalz, ale minie jeszcze pewnie przynajmniej kilka lat nim ujrzy ona światło dzienne. "Criminal Activity" warto jednak sprawdzić choćby dla tych kilku świetnych kawałków, które wymieniłem, a po przesłuchaniu całości zapewne dojdzie do Was taka sama refleksja, jaka pojawia się u mnie za każdym razem gdy odpalam ten materiał… what if? What if things were different? Szkoda, że nigdy nie poznamy odpowiedzi na to pytanie. Spróbujcie wyobrazić sobie sytuację, w której na jednym z największych i najbardziej chłonnych rapowych rynków tworzy się supergrupa, złożona z trzech uznanych artystów, potrafiących jeszcze parę lat wstecz sprzedawać w pojedynkę naprawdę duże ilości solowych dokonań, a jakby tego było mało – do współpracy zostają także zaproszeni topowi raperzy i producenci z regionu. Każdy z Was na pierwszy strzał pomyśli pewnie to samo, co ja przed laty reagując na wzmianki o tym przedsięwzięciu - projekt skazany na murowany sukces. Niestety nic bardziej mylnego i to właśnie komercyjna klapa tercetu Criminalz najlepiej obrazuje wydawniczy stan zachodniego wybrzeża i stosunek ówczesnego mainstreamu do kalifornijskiego gangsta rapu na początku nowego millenium.

Pomysł był dobry, na papierze wszystko wyglądało w porządku a i sama koncepcja była dosyć nowatorska, jak na tamte czasy. Czego zatem zabrakło, że dziś o płycie "Criminal Activity" nie rozpisujemy się kategoriami klasyka, a pozycji która mogła umknąć uwadze nawet dobrze zorientowanemu w dyskografii West Coastu słuchaczowi?

Ciężko wskazać jednoznaczną przyczynę, efekt końcowy jest wypadkową wielu elementów które po drodze nie zagrały. Oczekiwania były spore od pierwszego newsa, a przyjęta w poprzedniej dekadzie formuła wydawać by się mogło, nigdy się nie wyczerpie. Bierzesz trójkę prawdopodobnie najtwardszych raperów zachodniego wybrzeża lat 90-tych – każdą z uznanym już solowym dorobkiem (wszak Spice 1 miał do tego momentu kilka złotych płyt na koncie, a Celly Cel i Jayo Felony przynajmniej po jednym 'critically acclaimed' albumie za pasem) i zamykasz razem w studiu, by nagrali wspólnie kilkanaście numerów, angażując jednocześnie uznanych producentów jak G-Man Stan, spod ręki którego niejeden hit już wyszedł, by zadbali o odpowiednią oprawę muzyczną i dorzucasz kilka gościnnych występów od uznanych graczy na terenie Kalifornii (Yukmouth, Tray Deee) i nie tylko (Bun B). Całość zamykasz na selekcji finalnych 13-15 najlepszych utworów i rzucasz płytę-matkę do największych wytwórni, czekając która z nich zaproponuje najgrubszy czek za wydanie krążka pod swoim szyldem. Right?

Wrong. Nic z tych rzeczy nie miało finalnie miejsca. Raz że LP wypuszczono na rynek w sierpniu 2001 roku, tuż przed wydarzeniami 9/11, a to – mówiąc delikatnie, nie był dobry czas wydawniczo dla nikogo. Tym bardziej dla nurtu West Coast Gangsta Rap i płyty, której pełen przemocy lyrical content mógłby być (i pewnie w wielu przypadkach był) tłem niejednego drive-by. Dwa, ciężar producenta wykonawczego wziął na swoje barki Celly Cel i niestety jako 'Executive Producer' poległ w nowej roli na całego, nie potrafiąc wydobyć ułamka potencjału marketingowego grupy, która była reklamowana jako najlepsza od czasów uformowania się ekip N.W.A. i Geto Boys. Trzy – nawet pomimo tego, że album koniec końców wychodził niezależnie rękoma należącego do Celly Cela labelu Realside Records, nie uniknął kontrowersji i prawnych zawirowań. Wystarczy zerknąć na okładkę wydawnictwa i brakującą tam facjatę trzeciego z oficjalnych członków grupy, by jeszcze przed odsłuchem zauważyć że coś jest nie tak. W wyniku konfliktu interesów kilku wytwórni, rola Jayo Felony została więc na papierze zredukowana do pozycji gościa – pomimo tego, że słyszymy jego głos na 7 z 11 dostępnych na albumie utworów!

A muzyka? Jak zwykle broni się sama, choć trzeba przyznać że mogło z tego wyjść dużo mocniejsze collabo, patrząc przez pryzmat skillsów całej trójki. Brakuje  trochę płynności w przejściach pomiędzy numerami, słuchając albumu ma się wrażenie że powstawał on jakby etapami, przez co całość sekwencyjnie leży i brzmi bardziej jak niedopracowany zlepek kawałków. Pod kątem lirycznym jednak nie zawodzi, dostarczając to czego każdy mógł się spodziewać – czysty West Coast gangsta shit: ostre wersy i charakterystyczny dla całego tria wordplay, chociaż miejscami brakuje w tej wspólnej nawijce chemii. Każdy, kto zna jednak solowe dokonania tych trzech dżentelmenów wie, że Spice 1, Celly Cel i Jayo Felony rzadko kładą na bit kiepskie 16-tki, choć trzeba przyznać że z niektórych numerów zawartych na "Criminal Activity" bije momentami przeciętnością w kwestii liryki. Niekiedy rekompensuje to jednak solidne wsparcie gości, którzy nie zawodzą w swojej misji i potrafią dolać trochę ognia tam, gdzie bijący z płyty żar wydaje się ustawać. Całość, jak wspominałem, jest produkcyjnie obsługiwana przez duet G-Man Stan & Doyle, serwujący nam mieszankę piszczałek, mocnych bębnów i drżących basów, połączoną miejscami samplem z innych klasycznych nagrań westu ("Ambitionz Az A Rydah" ‘Paca, czy "187 Proof" Fetty Chico). Stanowi przez to bardzo fajny miks charakterystycznego dla Bay Area brzmienia Mobb z dodaną szczyptą starego i nowego G-Funku tu i tam, co wystarczy, by wyposażyć album w odpowiedni groove. Naprawdę wielka szkoda, że nad krążkiem nie spędzono większej ilości czasu, bo wrzucając na odsłuch takie numery jak rozkminkowe i pięknie płynące "Reminisce" oraz "My Life", oparte o klawisze "Puttin' In Work", "What They Hittin' Fo?", które buja jak podwózka dobrą Impalą, słychać że końcowa wydajność tego projektu mogła być zgoła odmienna.

Koniec końców, otrzymaliśmy jednak dość krótki krążek (gra ledwie 45 minut) z tak naprawdę 10-cioma nowymi numerami, nie licząc wstępu i kawałka "Boss Up", który wcześniej Black Bossalini umieścił na trackliście kompilacji "The Playa Rich Project". Dodając do tego legislacyjny chaos, związany ze statusem Bullet Loco jako oficjalnego członka grupy, oraz brak marketingowego zaplecza któregoś z majorsów, wydaje się zrozumiałe dlaczego album "Criminal Activity" mógł zostać przeoczony przez niejednego fana talentu każdego z uczestników tego projektu, a aspirujące do miana supergrupy trio Criminalz nigdy nie doświadczyło nawet ułamka sukcesu, którym mogli pochwalić się N.W.A. czy Geto Boys. Biorąc pod uwagę wszystkie te okoliczności, płyta komercyjnie poradziła sobie jednak zaskakująco dobrze, lądując na 57 miejscu listy Billboard Top R&B/Hip-Hop Albums i dochodząc do 26 pozycji zestawienia Billboard Independent Albums.

Szkoda, że sprawy wydawniczo nie potoczyły się jednak inaczej i drugi album "Criminal Intent" (w okrojonym składzie Spice 1 & Jayo Felony) podzielił w 2007 roku niejako los prekursora, wyciekając do sieci przed premierą, co sprawiło że nigdy oficjalnie się nie ukazał… sami zainteresowani wyrażają co jakiś czas w wywiadach chęć nagrania trzeciej odsłony Criminalz, ale minie jeszcze pewnie przynajmniej kilka lat nim ujrzy ona światło dzienne. "Criminal Activity" warto jednak sprawdzić choćby dla tych kilku świetnych kawałków, które wymieniłem, a po przesłuchaniu całości zapewne dojdzie do Was taka sama refleksja, jaka pojawia się u mnie za każdym razem gdy odpalam ten materiał… what if? What if things were different? Szkoda, że nigdy nie poznamy odpowiedzi na to pytanie.

]]>
Jayo Felony "The Loc Is On His Own" (Diggin' In The Videos #365)https://popkiller.kingapp.pl/2020-04-28,jayo-felony-the-loc-is-on-his-own-diggin-in-the-videos-365https://popkiller.kingapp.pl/2020-04-28,jayo-felony-the-loc-is-on-his-own-diggin-in-the-videos-365April 28, 2020, 2:35 pmPaweł MiedzielecDzisiejszym wpisem przenosimy się do roku 1995, kiedy swoją premierę ma już debiutancki album Jayo Felony - "Take A Ride", któremu więcej miejsca poświęcę w osobnym wpisie. Płyta szybko staje się kamienien milowym w ówczesnej karierze rapera, a jednym z najjaśniejszych momentów na krążku jest bez wątpienia otwierający całe LP utwór "The Loc Is On His Own", który szybko wędruje na singiel mający wesprzeć promocyjnie cały materiał i pociągnąć go dalej sprzedażowo.Piękna, laidbackowa produkcja z piszczałami od Prodagee Productions, zgrabnie wykorzystująca dorobek George'a Clintona i P-Funk All Stars w postaci sampla z utworu "T.A.P.O.A.F.O.M. (Fly Away)", po który niecały rok później sięgnie również Big Myke przy okazji pracy nad własnym kawałkiem "All Uv It" na poczet ścieżki dźwiękowej do filmu "Sunset Park". Pierwsze skrzypce w tym numerze gra jednak Bullet Loco, który pokazując pełnię swoich lirycznych możliwości, gniecie świetny bit jeszcze lepszą warstwą liryczną."The Loc Is On His Own" to utwór kompletny, mający w sobie wszystko, co powinno cechować ponadczasowe nagranie - unikalny koncept, świetną treść, mistrzowskie wykonanie i ładne opakowanie w postaci obrazka, który wizualizuje nam całość zdarzeń w tekście. Sam zainteresowany tak po latach wspominał proces twórczy nad tym kawałkiem:Chciałem nagrać numer dla ludzi, którzy przebywają z dala od domu. Nie koniecznie w więzieniu. bo możesz być gdziekolwiek - np. w collage'u... Jesteś z dala od swoich bliskich, którzy sponsorują Twój pobyt, a Ty nie możesz nawet zadzwonić do nich tak często jakbyś chciał. Każdy kto kiedykolwiek przeżył dłuższą rozłąkę z życzliwymi mu osobami, może utożsamić się z tym kawałkiem. Szczególnie będąc osadzonym, bo to już w ogóle pokręcona sytuacja... osoby z zewnątrz nie zdają sobie sprawy, na jak absurdalnie wysokim poziomie są połączenia z zakładu, ale tak ten system jest skonstruowany. Dlatego chciałem, by ludzie poczuli to uczucie odseparowania i towarzyszące temu emocje kiedy nagrywałem ten track... To wciąż jeden z moich ulubionych utwórów w karierze."Singiel swoją kreatywnością nadal bije na głowę większość wypuszczanych obecnie rzeczy, choć ciężko uwierzyć że od momentu jego powstania minęło już ćwierć wieku. Jeśli zatem dopiero zaczynasz swoją przygodę z rapem Jayo Felony - "The Loc Is On His Own" będzie dla Ciebie idealnym otwarciem i ciężko wyobrazić sobie lepszy start w poznawaniu dyskografii jakiegokolwiek artysty.Dzisiejszym wpisem przenosimy się do roku 1995, kiedy swoją premierę ma już debiutancki album Jayo Felony - "Take A Ride", któremu więcej miejsca poświęcę w osobnym wpisie. Płyta szybko staje się kamienien milowym w ówczesnej karierze rapera, a jednym z najjaśniejszych momentów na krążku jest bez wątpienia otwierający całe LP utwór "The Loc Is On His Own", który szybko wędruje na singiel mający wesprzeć promocyjnie cały materiał i pociągnąć go dalej sprzedażowo.

Piękna, laidbackowa produkcja z piszczałami od Prodagee Productions, zgrabnie wykorzystująca dorobek George'a Clintona i P-Funk All Stars w postaci sampla z utworu "T.A.P.O.A.F.O.M. (Fly Away)", po który niecały rok później sięgnie również Big Myke przy okazji pracy nad własnym kawałkiem "All Uv It" na poczet ścieżki dźwiękowej do filmu "Sunset Park". Pierwsze skrzypce w tym numerze gra jednak Bullet Loco, który pokazując pełnię swoich lirycznych możliwości, gniecie świetny bit jeszcze lepszą warstwą liryczną.

"The Loc Is On His Own" to utwór kompletny, mający w sobie wszystko, co powinno cechować ponadczasowe nagranie - unikalny koncept, świetną treść, mistrzowskie wykonanie i ładne opakowanie w postaci obrazka, który wizualizuje nam całość zdarzeń w tekście. Sam zainteresowany tak po latach wspominał proces twórczy nad tym kawałkiem:

Chciałem nagrać numer dla ludzi, którzy przebywają z dala od domu. Nie koniecznie w więzieniu. bo możesz być gdziekolwiek - np. w collage'u... Jesteś z dala od swoich bliskich, którzy sponsorują Twój pobyt, a Ty nie możesz nawet zadzwonić do nich tak często jakbyś chciał. Każdy kto kiedykolwiek przeżył dłuższą rozłąkę z życzliwymi mu osobami, może utożsamić się z tym kawałkiem. Szczególnie będąc osadzonym, bo to już w ogóle pokręcona sytuacja... osoby z zewnątrz nie zdają sobie sprawy, na jak absurdalnie wysokim poziomie są połączenia z zakładu, ale tak ten system jest skonstruowany. Dlatego chciałem, by ludzie poczuli to uczucie odseparowania i towarzyszące temu emocje kiedy nagrywałem ten track... To wciąż jeden z moich ulubionych utwórów w karierze."

Singiel swoją kreatywnością nadal bije na głowę większość wypuszczanych obecnie rzeczy, choć ciężko uwierzyć że od momentu jego powstania minęło już ćwierć wieku. Jeśli zatem dopiero zaczynasz swoją przygodę z rapem Jayo Felony - "The Loc Is On His Own" będzie dla Ciebie idealnym otwarciem i ciężko wyobrazić sobie lepszy start w poznawaniu dyskografii jakiegokolwiek artysty.

]]>
Jayo Felony "Livin' Foe Dem 4 Thangz" (Ot tak #217)https://popkiller.kingapp.pl/2020-04-27,jayo-felony-livin-foe-dem-4-thangz-ot-tak-217https://popkiller.kingapp.pl/2020-04-27,jayo-felony-livin-foe-dem-4-thangz-ot-tak-217April 27, 2020, 2:55 pmPaweł MiedzielecPrzybliżenie postaci Jayo Felony w ramach naszego tygodnia z artystą nie mogłoby się odbyć w inny sposób jak powrót do źródła, zatem - let's take it right back to where it all began. Przegląd twórczości rapera z San Diego rozpoczynamy więc od singla, który utorował mu drogę do wielkiej kariery i otworzył przed nim mainstreamowe wrota. Był to rok 1993, kiedy młody i zadziorny Bullet Loco – jako lokalna sensacja, świeżo po kolejnej wizycie w poprawczaku wypuszcza (jeszcze i tylko) na kasecie swój pierwszy breakout numer: "Livin' Foe Dem 4 Thangz".Maxi-singiel, na którym pojawia się także utwór "Piss On Your TOmbstone", zostaje wyprodukowany własnym sumptem i wydany niezależnie pod szyldem Locco Records, które z czasem przekształci się we własne wydawnictwo Locco Entertainment. Sam kawałek w kwestii muzycznej brzmi jeszcze surowo, ale wokalnie słyszymy już tutaj pierwsze przebłyski talentu, którym niewątpliwie 23-letni wówczas James Savage już dysponował. Wyraziste flow oraz niekonwencjonalny styl delivery, polegający na celowym przyśpieszeniu i spowolnieniu tempa wypluwanych z siebie wersów, który z czasem stanie się cechą charakterystyczną jego nawijki.Z perspektywy czasu, "Livin' Foe Dem 4 Thangz" można traktować jako przedsmak nadchodzących wydarzeń w życiu muzyka. Kawałek zapisze się bowiem jako pierwszy jasny punkt na mapie dokonań reprezentanta Daygo, pokazując drzemiący w nim potencjał jako rapera oraz autora tekstów, którego od podboju mainstreamu dzielą tylko dwie rzeczy: dostęp do porządnego studia, oraz brak mentora który poprowadziłby go przez jasne i ciemne strony rap biznesu. Tym kimś niecały rok później okaże się Jam Master Jay, przygarniając młodego JayO pod swoje skrzydła i pomagając zrealizować profesjonalnie brzmiący materiał, którym będzie debiutancki klasyk "Take A Ride".Przybliżenie postaci Jayo Felony w ramach naszego tygodnia z artystą nie mogłoby się odbyć w inny sposób jak powrót do źródła, zatem - let's take it right back to where it all began. Przegląd twórczości rapera z San Diego rozpoczynamy więc od singla, który utorował mu drogę do wielkiej kariery i otworzył przed nim mainstreamowe wrota. Był to rok 1993, kiedy młody i zadziorny Bullet Loco – jako lokalna sensacja, świeżo po kolejnej wizycie w poprawczaku wypuszcza (jeszcze i tylko) na kasecie swój pierwszy breakout numer: "Livin' Foe Dem 4 Thangz".

Maxi-singiel, na którym pojawia się także utwór "Piss On Your TOmbstone", zostaje wyprodukowany własnym sumptem i wydany niezależnie pod szyldem Locco Records, które z czasem przekształci się we własne wydawnictwo Locco Entertainment. Sam kawałek w kwestii muzycznej brzmi jeszcze surowo, ale wokalnie słyszymy już tutaj pierwsze przebłyski talentu, którym niewątpliwie 23-letni wówczas James Savage już dysponował. Wyraziste flow oraz niekonwencjonalny styl delivery, polegający na celowym przyśpieszeniu i spowolnieniu tempa wypluwanych z siebie wersów, który z czasem stanie się cechą charakterystyczną jego nawijki.

Z perspektywy czasu, "Livin' Foe Dem 4 Thangz" można traktować jako przedsmak nadchodzących wydarzeń w życiu muzyka. Kawałek zapisze się bowiem jako pierwszy jasny punkt na mapie dokonań reprezentanta Daygo, pokazując drzemiący w nim potencjał jako rapera oraz autora tekstów, którego od podboju mainstreamu dzielą tylko dwie rzeczy: dostęp do porządnego studia, oraz brak mentora który poprowadziłby go przez jasne i ciemne strony rap biznesu. Tym kimś niecały rok później okaże się Jam Master Jay, przygarniając młodego JayO pod swoje skrzydła i pomagając zrealizować profesjonalnie brzmiący materiał, którym będzie debiutancki klasyk "Take A Ride".

]]>
Jayo Felony naszym Artystą Tygodniahttps://popkiller.kingapp.pl/2020-04-26,jayo-felony-naszym-artysta-tygodniahttps://popkiller.kingapp.pl/2020-04-26,jayo-felony-naszym-artysta-tygodniaOctober 11, 2020, 11:14 pmPaweł MiedzielecHardkorowi fani od 25 lat wołają na niego zwyczajnie Bullet Loco. Nowemu pokoleniu słuchaczy dał się poznać całkiem nie dawno z imienia i nazwiska, jako James Savage. Pierwsze wrażenie pozostaje jednak niezmienne - każdy, kto przez ostatnie ćwierć wieku przynajmniej raz zetknął się z twórczością Jayo Felony wie, że po tym kontakcie nie tylko ksywka zapada w pamięć. Legenda West Coastu, jeden z najlepszych tekściarzy od Los Angeles, przez Houston i Atlantę, aż po Nowy Jork oraz człowiek, który w pojedynkę wprowadził San Diego na rapowe salony. Zatwardziały crip, niestroniący od beefów, z klasycznym albumem za pasem oraz przynajmniej kilkoma gościnnymi występami, które każdy szanujący się koneser zachodniego wybrzeża powinien wymienić z pamięci niezależnie od okoliczności.W nadchodzącym tygodniu przedstawię Wam jego Crip-Hop z bliższej perspektywy - od najważniejszych klasyków aż po najnowszy materiał, którego premiery doczekaliśmy się w końcu po dłuższej nieobecności w zeszłym roku. Całość zwieńczy zapis kilkunastominutowej rozmowy, jaką miałem okazję przeprowadzić z artystą przy okazji listopadowego koncertu w Warszawie, w ramach trasy "West Coast Takeover Tour", której przewodniczył Xzibit. Panie i Panowie - Jayo Felony Week uważam za otwarty! #DaygoFinestWszystkie artykuły znajdziecie na bieżąco tutajHardkorowi fani od 25 lat wołają na niego zwyczajnie Bullet Loco. Nowemu pokoleniu słuchaczy dał się poznać całkiem nie dawno z imienia i nazwiska, jako James Savage.Pierwsze wrażenie pozostaje jednak niezmienne - każdy, kto przez ostatnie ćwierć wieku przynajmniej raz zetknął się z twórczością Jayo Felony wie, że po tym kontakcie nie tylko ksywka zapada w pamięć. Legenda West Coastu, jeden z najlepszych tekściarzy od Los Angeles, przez Houston i Atlantę, aż po Nowy Jork oraz człowiek, który w pojedynkę wprowadził San Diego na rapowe salony. Zatwardziały crip, niestroniący od beefów, z klasycznym albumem za pasem oraz przynajmniej kilkoma gościnnymi występami, które każdy szanujący się koneser zachodniego wybrzeża powinien wymienić z pamięci niezależnie od okoliczności.

W nadchodzącym tygodniu przedstawię Wam jego Crip-Hop z bliższej perspektywy - od najważniejszych klasyków aż po najnowszy materiał, którego premiery doczekaliśmy się w końcu po dłuższej nieobecności w zeszłym roku. Całość zwieńczy zapis kilkunastominutowej rozmowy, jaką miałem okazję przeprowadzić z artystą przy okazji listopadowego koncertu w Warszawie, w ramach trasy "West Coast Takeover Tour", której przewodniczył Xzibit. Panie i Panowie - Jayo Felony Week uważam za otwarty! #DaygoFinest

Wszystkie artykuły znajdziecie na bieżąco tutaj

]]>
Wakacyjne klasyki Mietka 2017 - Część #3https://popkiller.kingapp.pl/2017-07-17,wakacyjne-klasyki-mietka-2017-czesc-3https://popkiller.kingapp.pl/2017-07-17,wakacyjne-klasyki-mietka-2017-czesc-3July 17, 2017, 7:44 pmPaweł MiedzielecW kolejnej części mojej wakacyjnej playlisty pozostajemy nadal w latach 2001-2010, kiedy nad zachodnim wybrzeżem zebrały się paradoksalnie czarne chmury i większość artystów tamtego okresu siłą rzeczy musiało zejść ze swoją twórczością do podziemia (czasem wręcz głębokiego), oraz nauczyć się działać na rynku niezależnym, wydając swoje projekty własnym sumptem. Mam świadomość, że przez ten fakt wasze radary mogły nie zarejestrować naprawdę sporej dawki ciekawych albumów i licznej gamy kozackich utworów, których skromny promil postaram się dzisiaj przedstawić... let's get it on!Sly Boogie feat. Mack 10, Jayo Felony, E-40, Kurupt, Crooked I & Roscoe "California"Zaczynamy od jednego z licznych przedstawicieli ówczesnej młodej gwardii, która miała szansę na zawojowanie mainstreamu. Niestety, jak większość z nich Sly Boogie pojawił się znienacka z mocnym materiałem pełnym doborowych gości, wywołując z miejsca sporo szumu i przepadł równie szybko nie zostawiając po sobie LP z prawdziwego znaczenia (debiutanckie "Judgement Day" z 2002 roku można traktować jako rozgrzewkę). Na otarcie łez pozostały nam jedynie mocne single w postaci letniaków jak "Keep On", czy lokalnych hymnów w stylu numeru "California", na remix którego raper zaprosił cała plejadę ikon i west coast'owych graczy pierwszego kalibru. Let me show these mothafuckaz how the West Coast rock!Disko feat. Nipsey Hussle "California State Of Mind"W poprzedniej części prezentowałem wam inny kawałek z repertuaru Disko Boogie, w którym po mistrzowsku użyto patentu ze znanego i na pozór oklepanego do granic możliwości klasyka. Raper i producent z Inglewood zastosował podobny manewr przy kolejnym singlu, promującym jego następny album - wydane pod koniec 2009 roku "iProduce", z którego pochodzi nagrane wspólnie z Nipsey Hussle "California State Of Mind". Nigdy nie sądziłem, że ograne do bólu "California Love", które znają wszyscy i wszędzie można jeszcze wykorzystać w taki umiejętny sposób i tchnąć w ten talkbox'owy refren nowego ducha... brawo!Compton's Most Wanted "Still A Menace"Wake yo' punk-ass up! Każdy szanujący się fan Kalifornii zna ten catchphrase i ultra-klasyczny singiel Mc Eihta promujący soundtrack do nie mniej kultowego filmu "Menace To Society". Nic więc dziwnego, że kiedy lata później doszło w końcu do oczekiwanej reaktywacji Compton's Most Wanted, nie mogło się obejść bez krótkiej wzmianki lub choćby jakiegokolwiek nawiązania do tego legendarnego singla... w ten oto sposób powstał follow-up "Still A Menace", zapowiadający "Music To Gang Bang" - mocno przespaną moim zdaniem pozycję w dyskografii CMW.Spice 1 & Mc Eiht "That's The Way Life Goes"W tym samym roku co comeback album Compton's Most Wanted - frontman grupy: Mc Eiht nagrał też kolejny wspólny projekt z inną ikoną regionu, czyli Fetty Chico. Wypuszczone nakładem Real Talk Entertainment collabo "Keep It Gangsta", dawało fanom to czego oczekiwali - porcję klasycznego gangsta rapu w west coast'owym wydaniu, gdzie twarda nawijka przenika się z wszechobecnymi piszczałami i charakterystycznym pierdzącym basem. Kwintesencją tego LP był niewątpliwie utwór "That's The Way Life Goes", wjeżdżający idealnie kiedy słupek rtęci za oknem zaczyna wędrować mocno w górę.Spice 1 feat. Eastsidaz "Gangbang Muzic"Zostając jeszcze przez chwilę w gangsterskich klimatach East Bay, warto wspomnieć o innym często pomijanym materiale znad Zatoki, czyli płycie "The Ridah". Brak jej może tej błyskotliwości, która cechowała krążki Black Bossalini nagrane w okresie największej popularności, ale to właśnie z tego LP pochodzi jeden z najmocniejszych numerów poprzedniej dekady i moich ulubionych kawałków, jakie ukazały się w tamtych latach. "Gangbang Muzic" pokazuje, że nawet w czasach kiedy zachodnim wybrzeżem rządził chaos przez wszechogarniające scenę konflikty na wielu płaszczyznach, część weteranów potrafiła pokazać jedność nie zmieniając formuły i nagrywać cały czas to, co wychodzi im najlepiej - bezkompromisowy gangsta shit.Tha Realest feat. Lady Ice & Yukmouth "West Coast"Wydawniczy brak zainteresowania materiałem kalifornijskich mc's najlepiej uwypuklają tracklisty mało znanych kompilacji, wydawanych w minionej dekadzie często i gęsto z których większość przepadła w niebyt chwilę po premierze. Wystarczy dokopać się do składanki "Music Fo Tha Taliban", którą sygnował swoją ksywką Messy Marv, aby przekonać się że mam rację. Wypuszczony 10 lat temu materiał ciężko obecnie znaleźć do pobrania w sieci (co w obecnej cyfrowej erze jest sporym wyczynem) a jeśli cudem się do tej płyty dokopiesz, jej zawartość zaskoczy cię kompletnie, bo znajdziesz tam chociażby takie bomby jak "West Coast" - Kolejny przykład jedności na linii Bay 2 L.A., który z powodzeniem mógłby zasilić playlistę "Witness Tha Realest", czy którejś solówki Yukmoutha a powędrował na jeden z totalnie niszowych projektów, jakim ww kompozycja.Eastwood feat. Ya Boy "I Get Money"Najbardziej zmarnowanym talentom zachodniego wybrzeża poświęciłem osobny ranking, ale jeśli miałbym kiedykolwiek pochylić się nad jego kontynuacją - drugą dziesiątkę mc's z pewnością otwierałby Eastwood. Po zmarnowanych latach spędzonych za kratami Death Row i transferze do Black Wall Street, który także okazał się niewypałem, wydawało się że szef ekipy Self Made Anterahz w 2008 roku w końcu ruszył z kopyta przed siebie. Współpraca z Meech Wellsem zaowocowała potężnym bangierem w postaci "West Really", zapowiadającym w końcu wyczekiwane solo Eastwooda. Chwilę później za pierwszym singlem podążył następny, czyli "I Get Money" na którym pojawiła się kolejna wielka nadzieja Cali - Ya Boy. I w zasadzie na tym się skończyło... cały hype rozszedł się po kościach i East nigdy już nie wzleciał wyżej zainteresowania własną osobą w tamtym momencie. Podobnie jak wspomniany Ya Boy, który walczył dzielnie jeszcze przez kilka lat ale poddał się chyba ostatecznie po rozstaniu z Konvict Muzik.The Game feat. Ice Cube "State Of Emergency"W tej samej epoce zgoła odmiennie od sytuacji Eastwooda wyglądała kariera jego bliskiego ziomka - The Game'a, który niesiony sukcesem krążka "Doctor's Advocate" wypuścił na rynek swoje kolejne LP: "L.A.X.", na którym także nie zabrakło mocarnych kalifornijskich bangierów, którymi wypełniony był poprzednik. Na pierwszy plan wysuwał się na pewno "State Of Emergency" - owoc współpracy z jednym z najlepszych i w moim przekonaniu bardzo niedocenionych producentów, J.R. Rotem'em. Zawsze kiedy przesłuchuję ten materiał zachodzę w głowę jakim cudem nie nakręcono do tego numeru teledysku... myślę, że z odpowiednią oprawą i puszczeniem tego jako pierwszy singiel kosztem "Game's Pain", "L.A.X." sprzedałoby się w duuużo większym nakładzie na korzennym gruncie. California ain't a state - it's a army!Daz Dillinger feat. Nate Dogg "Come Close"Ze słonecznego L.A. przenosimy się na południe, do położonego nieopodal Long Beach, czyli terenu na którym rządzi ekipa Dogg Pound Gangsta Click. To tutaj jeden z jej najgłośniejszych reprezentantów - Dat Nigga Daz Dillinger, wydał w połowie ubiegłego dziesięciolecia jeden ze swoich najlepszych solowych krążków - album "Tha Dogg Pound Gangsta LP", który był powrotem do g-funkowego brzmienia ze złotego okresu kiedy label Death Row Records trząsł całym przemysłem muzycznym od Nowego Jorku aż po Kalifornię. To właśnie na tym albumie znajduje się też jeden z najmniej znanych i najczęściej pomijanych gościnnych występów ś.p Nate Dogga. "Come Close" to idealny przykład jak genialny kawałek z jeszcze lepszym refrenem i potencjałem na murowany hit może zagubić się w nawale materiału z powodu znikomej promocji, która przekłada się na słabą sprzedaż... it's a god damn shame.Glasses Malone feat. Snoop Dogg & Jay Rock "Before It All Ends"Ofiarą braku środków na promocję padali wszyscy - zarówno weterani o ugruntowanej pozycji, jak i perspektywiczni zawodnicy, wchodzący dopiero na rynek. Żaden przykład nie oddaje tego lepiej niż West Coast w pierwszej dekadzie lat dwutysięcznych, gdzie jedni i drudzy walczyli o przetrwanie na rynku muzycznym. Glasses Malone wpisuje się idealnie w tę drugą kategorię - po kilku latach oczekiwania jego debiutancki krążek "The Beach Cruiser" był gotowy do wjazdu na sklepowe półki - napakowany bitami od topowych ówcześnie producentów i zwrotkami od pierwszoligowych mc's oraz młodych gniewnych. Taki właśnie jest numer "Before It All Ends", który wstawiam na sam koniec - laidbackowy utwór będący muzycznym pomostem pomiędzy światem muzycznych ikon reprezentowanych przez Snoop Dogga, a krainą raperów aspirujących do tego tytułu obrazowanych przez Jay Rocka i samego gospodarza... check it.Ciężko upchnąć w jedno zestawienie masę świetnych kawałków, które Kalifornia wypuściła na świat w ubiegłym dziesięcioleciu, ale mam nadzieję że te kilka utworów "zmusi" was niejako do własnego researchu i jak po pajęczynie, dojdziecie dzięki nim do podobnych wniosków co ja - poprzednia dekada była rzeczywiście ciężkim okresem dla muzyki z zachodniego wybrzeża, ale przy odpowiednim zaparciu i poświęceniu chwili na poszperanie, można odnaleźć na wydawanych wtedy albumach naprawdę ogrom świetnych utworów, które z wielu powodów umknęły uwadze znacznej części słuchaczy. W ten sposób przejdziemy do czasów teraźniejszych i za tydzień pobujamy się w rytmie west coast'owych bangierów nowej ery. See You next week!W kolejnej części mojej wakacyjnej playlisty pozostajemy nadal w latach 2001-2010, kiedy nad zachodnim wybrzeżem zebrały się paradoksalnie czarne chmury i większość artystów tamtego okresu siłą rzeczy musiało zejść ze swoją twórczością do podziemia (czasem wręcz głębokiego), oraz nauczyć się działać na rynku niezależnym, wydając swoje projekty własnym sumptem. Mam świadomość, że przez ten fakt wasze radary mogły nie zarejestrować naprawdę sporej dawki ciekawych albumów i licznej gamy kozackich utworów, których skromny promil postaram się dzisiaj przedstawić... let's get it on!

Sly Boogie feat. Mack 10, Jayo Felony, E-40, Kurupt, Crooked I & Roscoe "California"
Zaczynamy od jednego z licznych przedstawicieli ówczesnej młodej gwardii, która miała szansę na zawojowanie mainstreamu. Niestety, jak większość z nich Sly Boogie pojawił się znienacka z mocnym materiałem pełnym doborowych gości, wywołując z miejsca sporo szumu i przepadł równie szybko nie zostawiając po sobie LP z prawdziwego znaczenia (debiutanckie "Judgement Day" z 2002 roku można traktować jako rozgrzewkę). Na otarcie łez pozostały nam jedynie mocne single w postaci letniaków jak "Keep On", czy lokalnych hymnów w stylu numeru "California", na remix którego raper zaprosił cała plejadę ikon i west coast'owych graczy pierwszego kalibru. Let me show these mothafuckaz how the West Coast rock!

Disko feat. Nipsey Hussle "California State Of Mind"
W poprzedniej części prezentowałem wam inny kawałek z repertuaru Disko Boogie, w którym po mistrzowsku użyto patentu ze znanego i na pozór oklepanego do granic możliwości klasyka. Raper i producent z Inglewood zastosował podobny manewr przy kolejnym singlu, promującym jego następny album - wydane pod koniec 2009 roku "iProduce", z którego pochodzi nagrane wspólnie z Nipsey Hussle "California State Of Mind". Nigdy nie sądziłem, że ograne do bólu "California Love", które znają wszyscy i wszędzie można jeszcze wykorzystać w taki umiejętny sposób i tchnąć w ten talkbox'owy refren nowego ducha... brawo!

Compton's Most Wanted "Still A Menace"
Wake yo' punk-ass up! Każdy szanujący się fan Kalifornii zna ten catchphrase i ultra-klasyczny singiel Mc Eihta promujący soundtrack do nie mniej kultowego filmu "Menace To Society". Nic więc dziwnego, że kiedy lata później doszło w końcu do oczekiwanej reaktywacji Compton's Most Wanted, nie mogło się obejść bez krótkiej wzmianki lub choćby jakiegokolwiek nawiązania do tego legendarnego singla... w ten oto sposób powstał follow-up "Still A Menace", zapowiadający "Music To Gang Bang" - mocno przespaną moim zdaniem pozycję w dyskografii CMW.

Spice 1 & Mc Eiht "That's The Way Life Goes"
W tym samym roku co comeback album Compton's Most Wanted - frontman grupy: Mc Eiht nagrał też kolejny wspólny projekt z inną ikoną regionu, czyli Fetty Chico. Wypuszczone nakładem Real Talk Entertainment collabo "Keep It Gangsta", dawało fanom to czego oczekiwali - porcję klasycznego gangsta rapu w west coast'owym wydaniu, gdzie twarda nawijka przenika się z wszechobecnymi piszczałami i charakterystycznym pierdzącym basem. Kwintesencją tego LP był niewątpliwie utwór "That's The Way Life Goes", wjeżdżający idealnie kiedy słupek rtęci za oknem zaczyna wędrować mocno w górę.

Spice 1 feat. Eastsidaz "Gangbang Muzic"
Zostając jeszcze przez chwilę w gangsterskich klimatach East Bay, warto wspomnieć o innym często pomijanym materiale znad Zatoki, czyli płycie "The Ridah". Brak jej może tej błyskotliwości, która cechowała krążki Black Bossalini nagrane w okresie największej popularności, ale to właśnie z tego LP pochodzi jeden z najmocniejszych numerów poprzedniej dekady i moich ulubionych kawałków, jakie ukazały się w tamtych latach. "Gangbang Muzic" pokazuje, że nawet w czasach kiedy zachodnim wybrzeżem rządził chaos przez wszechogarniające scenę konflikty na wielu płaszczyznach, część weteranów potrafiła pokazać jedność nie zmieniając formuły i nagrywać cały czas to, co wychodzi im najlepiej - bezkompromisowy gangsta shit.

Tha Realest feat. Lady Ice & Yukmouth "West Coast"
Wydawniczy brak zainteresowania materiałem kalifornijskich mc's najlepiej uwypuklają tracklisty mało znanych kompilacji, wydawanych w minionej dekadzie często i gęsto z których większość przepadła w niebyt chwilę po premierze. Wystarczy dokopać się do składanki "Music Fo Tha Taliban", którą sygnował swoją ksywką Messy Marv, aby przekonać się że mam rację. Wypuszczony 10 lat temu materiał ciężko obecnie znaleźć do pobrania w sieci (co w obecnej cyfrowej erze jest sporym wyczynem) a jeśli cudem się do tej płyty dokopiesz, jej zawartość zaskoczy cię kompletnie, bo znajdziesz tam chociażby takie bomby jak "West Coast" - Kolejny przykład jedności na linii Bay 2 L.A., który z powodzeniem mógłby zasilić playlistę "Witness Tha Realest", czy którejś solówki Yukmoutha a powędrował na jeden z totalnie niszowych projektów, jakim ww kompozycja.

Eastwood feat. Ya Boy "I Get Money"
Najbardziej zmarnowanym talentom zachodniego wybrzeża poświęciłem osobny ranking, ale jeśli miałbym kiedykolwiek pochylić się nad jego kontynuacją - drugą dziesiątkę mc's z pewnością otwierałby Eastwood. Po zmarnowanych latach spędzonych za kratami Death Row i transferze do Black Wall Street, który także okazał się niewypałem, wydawało się że szef ekipy Self Made Anterahz w 2008 roku w końcu ruszył z kopyta przed siebie. Współpraca z Meech Wellsem zaowocowała potężnym bangierem w postaci "West Really", zapowiadającym w końcu wyczekiwane solo Eastwooda. Chwilę później za pierwszym singlem podążył następny, czyli "I Get Money" na którym pojawiła się kolejna wielka nadzieja Cali - Ya Boy. I w zasadzie na tym się skończyło... cały hype rozszedł się po kościach i East nigdy już nie wzleciał wyżej zainteresowania własną osobą w tamtym momencie. Podobnie jak wspomniany Ya Boy, który walczył dzielnie jeszcze przez kilka lat ale poddał się chyba ostatecznie po rozstaniu z Konvict Muzik.

The Game feat. Ice Cube "State Of Emergency"
W tej samej epoce zgoła odmiennie od sytuacji Eastwooda wyglądała kariera jego bliskiego ziomka - The Game'a, który niesiony sukcesem krążka "Doctor's Advocate" wypuścił na rynek swoje kolejne LP: "L.A.X.", na którym także nie zabrakło mocarnych kalifornijskich bangierów, którymi wypełniony był poprzednik. Na pierwszy plan wysuwał się na pewno "State Of Emergency" - owoc współpracy z jednym z najlepszych i w moim przekonaniu bardzo niedocenionych producentów, J.R. Rotem'em. Zawsze kiedy przesłuchuję ten materiał zachodzę w głowę jakim cudem nie nakręcono do tego numeru teledysku... myślę, że z odpowiednią oprawą i puszczeniem tego jako pierwszy singiel kosztem "Game's Pain", "L.A.X." sprzedałoby się w duuużo większym nakładzie na korzennym gruncie. California ain't a state - it's a army!

Daz Dillinger feat. Nate Dogg "Come Close"
Ze słonecznego L.A. przenosimy się na południe, do położonego nieopodal Long Beach, czyli terenu na którym rządzi ekipa Dogg Pound Gangsta Click. To tutaj jeden z jej najgłośniejszych reprezentantów - Dat Nigga Daz Dillinger, wydał w połowie ubiegłego dziesięciolecia jeden ze swoich najlepszych solowych krążków - album "Tha Dogg Pound Gangsta LP", który był powrotem do g-funkowego brzmienia ze złotego okresu kiedy label Death Row Records trząsł całym przemysłem muzycznym od Nowego Jorku aż po Kalifornię. To właśnie na tym albumie znajduje się też jeden z najmniej znanych i najczęściej pomijanych gościnnych występów ś.p Nate Dogga. "Come Close" to idealny przykład jak genialny kawałek z jeszcze lepszym refrenem i potencjałem na murowany hit może zagubić się w nawale materiału z powodu znikomej promocji, która przekłada się na słabą sprzedaż... it's a god damn shame.

Glasses Malone feat. Snoop Dogg & Jay Rock "Before It All Ends"
Ofiarą braku środków na promocję padali wszyscy - zarówno weterani o ugruntowanej pozycji, jak i perspektywiczni zawodnicy, wchodzący dopiero na rynek. Żaden przykład nie oddaje tego lepiej niż West Coast w pierwszej dekadzie lat dwutysięcznych, gdzie jedni i drudzy walczyli o przetrwanie na rynku muzycznym. Glasses Malone wpisuje się idealnie w tę drugą kategorię - po kilku latach oczekiwania jego debiutancki krążek "The Beach Cruiser" był gotowy do wjazdu na sklepowe półki - napakowany bitami od topowych ówcześnie producentów i zwrotkami od pierwszoligowych mc's oraz młodych gniewnych. Taki właśnie jest numer "Before It All Ends", który wstawiam na sam koniec - laidbackowy utwór będący muzycznym pomostem pomiędzy światem muzycznych ikon reprezentowanych przez Snoop Dogga, a krainą raperów aspirujących do tego tytułu obrazowanych przez Jay Rocka i samego gospodarza... check it.

Ciężko upchnąć w jedno zestawienie masę świetnych kawałków, które Kalifornia wypuściła na świat w ubiegłym dziesięcioleciu, ale mam nadzieję że te kilka utworów "zmusi" was niejako do własnego researchu i jak po pajęczynie, dojdziecie dzięki nim do podobnych wniosków co ja - poprzednia dekada była rzeczywiście ciężkim okresem dla muzyki z zachodniego wybrzeża, ale przy odpowiednim zaparciu i poświęceniu chwili na poszperanie, można odnaleźć na wydawanych wtedy albumach naprawdę ogrom świetnych utworów, które z wielu powodów umknęły uwadze znacznej części słuchaczy. W ten sposób przejdziemy do czasów teraźniejszych i za tydzień pobujamy się w rytmie west coast'owych bangierów nowej ery. See You next week!

]]>
Jayo Felony feat. Xzibit "Ape Shit" - nowy singiel, album w drodzehttps://popkiller.kingapp.pl/2016-09-01,jayo-felony-feat-xzibit-ape-shit-nowy-singiel-album-w-drodzehttps://popkiller.kingapp.pl/2016-09-01,jayo-felony-feat-xzibit-ape-shit-nowy-singiel-album-w-drodzeAugust 31, 2016, 7:46 pmPaweł MiedzielecW szeregi należącej do Xzibita wytwórnii Open Bar Entertainment oprócz Bishop Lamonta wstąpił nie dawno również Jayo Felony. Bulet Loco pracuje właśnie nad nowym krążkiem - "James Savage", który ma się ukazać na rynku pod koniec tego roku. Swoją premierę miał właśnie pierwszy singiel promujących nadchodzący materiał.Został nim numer "Ape Shit", w którym gościnnie udzielił się Xzibit, zaś bit bardzo przypomina produkcje wychodzące spod ręki DJ Khalila. Utwór miał swoją premierę w "The Pharmacy Show" - przy okazji zostało również potwierdzone, że Dr. Dre dostarczy przynajmniej jedną produkcję na nowy krążek Jayo. Zanim jednak dostaniemy w swoje ręce album "James Savage", Bulet Loco wypuści na rynek projekt "Call Me By My Goverement" - 6-trackowe EP wyprodukowane w całości przez Focusa z Aftermath. Zapraszam do sprawdzenia singla:W szeregi należącej do Xzibita wytwórnii Open Bar Entertainment oprócz Bishop Lamonta wstąpił nie dawno również Jayo Felony. Bulet Loco pracuje właśnie nad nowym krążkiem - "James Savage", który ma się ukazać na rynku pod koniec tego roku. Swoją premierę miał właśnie pierwszy singiel promujących nadchodzący materiał.

Został nim numer "Ape Shit", w którym gościnnie udzielił się Xzibit, zaś bit bardzo przypomina produkcje wychodzące spod ręki DJ Khalila. Utwór miał swoją premierę w "The Pharmacy Show" - przy okazji zostało również potwierdzone, że Dr. Dre dostarczy przynajmniej jedną produkcję na nowy krążek Jayo.
 
Zanim jednak dostaniemy w swoje ręce album "James Savage", Bulet Loco wypuści na rynek projekt "Call Me By My Goverement" - 6-trackowe EP wyprodukowane w całości przez Focusa z Aftermath
 

Zapraszam do sprawdzenia singla:

]]>