popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Glass House 2: Life Ain't Nuthin' But...https://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/29003/Glass-House-2-Life-Ain%27t-Nuthin%27-ButNovember 15, 2024, 4:09 ampl_PL © 2024 Admin stronyGlasses Malone "Glass House 2: Life Ain't Nuthin' But..." - recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2016-01-07,glasses-malone-glass-house-2-life-aint-nuthin-but-recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2016-01-07,glasses-malone-glass-house-2-life-aint-nuthin-but-recenzjaJanuary 7, 2016, 9:02 amPaweł MiedzielecDekadę temu Glasses Malone był jednym z tych przedstawicieli młodego pokolenia kalifornijskich mc's, którym wróżono największe szanse na zawojowanie mainstreamu. Reprezentant Watts szybko piął się w górę po szczeblach kariery, zdobywając kolejne rzesze fanów spragnionych debiutanckiego krążka na odpowiednim poziomie - w tym momencie zaczęły się jednak schody... zaliczanie kolejnych wytwórni, wśród których znalazły się kolejno Black Wall Street, Sony Urban Music Group i finalnie Cash Money, oraz niekończące się obsuwy sprawiły, że w dniu premiery wyczekiwanego "Beach Cruiser", materiał był już mocno przedawniony i skazany na komercyjną wtopę, jaką było 3200 sprzedanych egzemplarzy w pierwszym tygodniu oraz miejsce w drugiej połowie drugiej setki listy Billboardu.Od tamtej chwili minęły cztery długie lata, w czasie których G. Malone spadł do drugiej ligi raperów mających rozszerzać dalszą hegemonię zachodniego wybrzeża na rynku i zamiast ogrzewać się w blasku mainstreamowych fleszy, raper balansuje gdzieś na granicy pomiędzy ziemią obiecaną każdego artysty a punktem startu, którym było wypłynięcie na szerokie wody. Bez wsparcia najgorętszej rap stajni w biznesie jak Jay Rock czy nietuzinkowych sposobów promocji ala Nipsey Hussle, za to pozbawiony kompleksów i presji, Glasses Malone oddaje w nasze ręce swój drugi studyjny album - "Glass House 2: Life Ain’t Nuthin’ But...", będący jednocześnie kontynuacją mixtape'u z 2012 roku.Wydany niezależnie przy pomocy własnej wytwórni Division Media Co. krążek oferuje nam blisko godzinę dobrej muzyki, na którą składa się 14 kawałków, powstałych z pomocą doborowych gości (m.in. The Game, Kendrick Lamar, Ty Dolla $ign, itp.) oraz najlepszych new i oldschoolowych producentów jak League of Starz czy Teddy Riley. Sporą niespodziankę sprawił także sam gospodarz, odpowiadający nie tylko za warstwę tekstową, ale i debiutujący za konsolą jako autor 3/4 bitów na płycie. Sugeruję jednak odstawić ten album miłośnikom szukania w numerach drugiego dna oraz rapu "o czymś", a uwielbiającym tzw. "przekaz" polecam wrzucić na odsłuch coś bardziej "głębokiego". "Glass House 2" to materiał dla osób poszukujących odskoczni od trosk życia codziennego, chcących chociaż na chwilę wyrwać się z szarej rzeczywistości. Krążek emanuje imprezowo-rozrywkowym klimatem i stawia raczej na błogą zabawę do białego rana aniżeli górnolotną tematykę utrzymaną w poważnym tonie. Właściwie to idealnym podsumowaniem płytkości warstwy tekstowej jest sam podtytuł płyty, stanowiący cytat Ice Cube'a z klasycznego kawałka N.W.A. - "Gangsta Gangsta" ("cause life ain't nuthin' but bitches and money"), który został zsamplowany w tytułowym kawałku otwierającym album. Można więc powiedzieć, że ten jeden numer wyczerpuje w 90% tematykę całego LP, kręcącą się wokół wyrywania dupeczek na niekończących się balangach, z wrzutkami tu i tam o obłudnych pseudo-ziomkach ("Brand New") czy ulicznym know-how w byciu gościem, z którym nie warto mieć na pieńku ("Thuggin", "Too Hood"). Dodajmy jeszcze do tego współczesne klubowe petardy jak "Get Busy", w rytm którego większość lasek pokręci tyłkiem na parkiecie, leniwe "After Hours", które przyda się wrzucić na playlistę organizatorom każdego after party i mogące posłużyć za odpowiednik rapowej przyśpiewki o miłości "Long Way", a otrzymamy lekkie, przyjemne LP o luźnym charakterze. Skomplikowany intelektualizm został zastąpiony wulgarną prostotą i jedynie "Price Tag" wyłamuje się koncepcyjnie na tle większości numerów, stanowiąc miłą odskocznię z namiastką storytellingu na poziomie.Panujący w tekstach hedonizm rodem ze starej szkoły gangsta rapu został opakowany w zmodernizowane brzmienie Kaliforni lat 90-tych, które jest dla mnie najmocniejszym punktem krążka i nadrabia znacząco braki tematycznej różnorodności. Klasyczny west coastowy vibe z ciepłymi piszczałkami osadzony na werblach i cykaczach z obecnej trap ery przypomina bardzo produkcje wychodzące spod ręki DJ Mustarda, a numery takie jak "Give It Up" stanowią kwintesencję tego jak powinno brzmieć moim zdaniem dzisiejsze zachodnie wybrzeże. Mamy też fajny ukłon w stronę klasyki w postaci sampli z kultowych nagrań - "Big Poppa" Biggiego w "Nuthin' Else" czy "Rockstar" Cypress Hill w "Somebody", kontrastujących z bardziej modernistycznymi utworami jak "Step" i "OG", cechującymi się teraźniejszym minimalizmem.Główną bolączką płyty jest jednak brak drastycznej zmiany topików, które same w sobie nie są z gatunku tych stymulujących wybitnie szare komórki. Również leniwy styl nawijki rapera połączony z brakiem jakichkolwiek prób zmiany flow na dłuższą chwilę męczy - szczególnie biorąc pod uwagę do jakich ekwilibrystyk był zdolny Jay Rock na swoim najnowszym krążku, a obaj panowie przebyli w sumie podobną drogę w branży i dlatego często ich ze sobą porównuję. W tym zestawieniu G. Malone wypada niestety blado. Do tego dochodzą też zmiany w opublikowanej w lipcu trackliście - m.in. brak 50 Centa na "Knock It Out" i nieobecny Schoolboy Q w "Nuthin' Else", którzy z pewnością urozmaiciliby bardziej krążek."Glass House 2: Life Ain't Nuthin But..." to solidny materiał z paroma pamiętnymi momentami, który jednak nie każdemu przypadnie do gustu. Wymieszanie klasyki z nowoczesnością sprawia, że album brzmi naprawdę mocno ale beztroskość topików i brak różnorodności odbijają się niestety czkawką po dłuższym obcowaniu z płytą, utrudniając realizację jej pełnego potencjału. Ile w końcu można słuchać pustych przechwałek o byciu wielkim bossem mogącym mieć każdą panienkę - czy to topowa modelka czy przypadkowa piękność, przed konfrontacją z którym drży każdy gość? Szczególnie jeśli zestawimy te śmiałe tezy z faktyczną sytuacją rapera, którego kariera póki co nie może przebić szklanego sufitu do jakiego dotarła. Co prawda w optymalnej formie i z życzliwą pomocą kolegów po fachu w wymianie wersów, ale nadal z brakiem na koncie albumu, który popchnąłby jego twórczość do przodu, zapewniając jej większy rozgłos i wsparcie. Lekko opóźnione i słabo promowane "Glass House 2: Life Ain't Nuthin But..." nim niestety nie jest. Czwórka z minusem. Dekadę temu Glasses Malone był jednym z tych przedstawicieli młodego pokolenia kalifornijskich mc's, którym wróżono największe szanse na zawojowanie mainstreamu. Reprezentant Watts szybko piął się w górę po szczeblach kariery, zdobywając kolejne rzesze fanów spragnionych debiutanckiego krążka na odpowiednim poziomie - w tym momencie zaczęły się jednak schody... zaliczanie kolejnych wytwórni, wśród których znalazły się kolejno Black Wall Street, Sony Urban Music Group i finalnie Cash Money, oraz niekończące się obsuwy sprawiły, że w dniu premiery wyczekiwanego "Beach Cruiser", materiał był już mocno przedawniony i skazany na komercyjną wtopę, jaką było 3200 sprzedanych egzemplarzy w pierwszym tygodniu oraz miejsce w drugiej połowie drugiej setki listy Billboardu.

Od tamtej chwili minęły cztery długie lata, w czasie których G. Malone spadł do drugiej ligi raperów mających rozszerzać dalszą hegemonię zachodniego wybrzeża na rynku i zamiast ogrzewać się w blasku mainstreamowych fleszy, raper balansuje gdzieś na granicy pomiędzy ziemią obiecaną każdego artysty a punktem startu, którym było wypłynięcie na szerokie wody. Bez wsparcia najgorętszej rap stajni w biznesie jak Jay Rock czy nietuzinkowych sposobów promocji ala Nipsey Hussle, za to pozbawiony kompleksów i presji, Glasses Malone oddaje w nasze ręce swój drugi studyjny album - "Glass House 2: Life Ain’t Nuthin’ But...", będący jednocześnie kontynuacją mixtape'u z 2012 roku.

Wydany niezależnie przy pomocy własnej wytwórni Division Media Co. krążek oferuje nam blisko godzinę dobrej muzyki, na którą składa się 14 kawałków, powstałych z pomocą doborowych gości (m.in. The Game, Kendrick Lamar, Ty Dolla $ign, itp.) oraz najlepszych new i oldschoolowych producentów jak League of Starz czy Teddy Riley. Sporą niespodziankę sprawił także sam gospodarz, odpowiadający nie tylko za warstwę tekstową, ale i debiutujący za konsolą jako autor 3/4 bitów na płycie. Sugeruję jednak odstawić ten album miłośnikom szukania w numerach drugiego dna oraz rapu "o czymś", a uwielbiającym tzw. "przekaz" polecam wrzucić na odsłuch coś bardziej "głębokiego". "Glass House 2" to materiał dla osób poszukujących odskoczni od trosk życia codziennego, chcących chociaż na chwilę wyrwać się z szarej rzeczywistości. Krążek emanuje imprezowo-rozrywkowym klimatem i stawia raczej na błogą zabawę do białego rana aniżeli górnolotną tematykę utrzymaną w poważnym tonie. Właściwie to idealnym podsumowaniem płytkości warstwy tekstowej jest sam podtytuł płyty, stanowiący cytat Ice Cube'a z klasycznego kawałka N.W.A. - "Gangsta Gangsta" ("cause life ain't nuthin' but bitches and money"), który został zsamplowany w tytułowym kawałku otwierającym album. Można więc powiedzieć, że ten jeden numer wyczerpuje w 90% tematykę całego LP, kręcącą się wokół wyrywania dupeczek na niekończących się balangach, z wrzutkami tu i tam o obłudnych pseudo-ziomkach ("Brand New") czy ulicznym know-how w byciu gościem, z którym nie warto mieć na pieńku ("Thuggin", "Too Hood"). Dodajmy jeszcze do tego współczesne klubowe petardy jak "Get Busy", w rytm którego większość lasek pokręci tyłkiem na parkiecie, leniwe "After Hours", które przyda się wrzucić na playlistę organizatorom każdego after party i mogące posłużyć za odpowiednik rapowej przyśpiewki o miłości "Long Way", a otrzymamy lekkie, przyjemne LP o luźnym charakterze. Skomplikowany intelektualizm został zastąpiony wulgarną prostotą i jedynie "Price Tag" wyłamuje się koncepcyjnie na tle większości numerów, stanowiąc miłą odskocznię z namiastką storytellingu na poziomie.
Panujący w tekstach hedonizm rodem ze starej szkoły gangsta rapu został opakowany w zmodernizowane brzmienie Kaliforni lat 90-tych, które jest dla mnie najmocniejszym punktem krążka i nadrabia znacząco braki tematycznej różnorodności. Klasyczny west coastowy vibe z ciepłymi piszczałkami osadzony na werblach i cykaczach z obecnej trap ery przypomina bardzo produkcje wychodzące spod ręki DJ Mustarda, a numery takie jak "Give It Up" stanowią kwintesencję tego jak powinno brzmieć moim zdaniem dzisiejsze zachodnie wybrzeże. Mamy też fajny ukłon w stronę klasyki w postaci sampli z kultowych nagrań - "Big Poppa" Biggiego w "Nuthin' Else" czy "Rockstar" Cypress Hill w "Somebody", kontrastujących z bardziej modernistycznymi utworami jak "Step" i "OG", cechującymi się teraźniejszym minimalizmem.
Główną bolączką płyty jest jednak brak drastycznej zmiany topików, które same w sobie nie są z gatunku tych stymulujących wybitnie szare komórki. Również leniwy styl nawijki rapera połączony z brakiem jakichkolwiek prób zmiany flow na dłuższą chwilę męczy - szczególnie biorąc pod uwagę do jakich ekwilibrystyk był zdolny Jay Rock na swoim najnowszym krążku, a obaj panowie przebyli w sumie podobną drogę w branży i dlatego często ich ze sobą porównuję. W tym zestawieniu G. Malone wypada niestety blado. Do tego dochodzą też zmiany w opublikowanej w lipcu trackliście - m.in. brak 50 Centa na "Knock It Out" i nieobecny Schoolboy Q w "Nuthin' Else", którzy z pewnością urozmaiciliby bardziej krążek.

"Glass House 2: Life Ain't Nuthin But..." to solidny materiał z paroma pamiętnymi momentami, który jednak nie każdemu przypadnie do gustu. Wymieszanie klasyki z nowoczesnością sprawia, że album brzmi naprawdę mocno ale beztroskość topików i brak różnorodności odbijają się niestety czkawką po dłuższym obcowaniu z płytą, utrudniając realizację jej pełnego potencjału. Ile w końcu można słuchać pustych przechwałek o byciu wielkim bossem mogącym mieć każdą panienkę - czy to topowa modelka czy przypadkowa piękność, przed konfrontacją z którym drży każdy gość? Szczególnie jeśli zestawimy te śmiałe tezy z faktyczną sytuacją rapera, którego kariera póki co nie może przebić szklanego sufitu do jakiego dotarła. Co prawda w optymalnej formie i z życzliwą pomocą kolegów po fachu w wymianie wersów, ale nadal z brakiem na koncie albumu, który popchnąłby jego twórczość do przodu, zapewniając jej większy rozgłos i wsparcie. Lekko opóźnione i słabo promowane "Glass House 2: Life Ain't Nuthin But..." nim niestety nie jest. Czwórka z minusem.

]]>