popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Białyhttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/28959/Bia%C5%82ySeptember 17, 2024, 8:15 pmpl_PL © 2024 Admin stronyToczek x Biały "Intro" - singielhttps://popkiller.kingapp.pl/2017-12-02,toczek-x-bialy-intro-singielhttps://popkiller.kingapp.pl/2017-12-02,toczek-x-bialy-intro-singielDecember 2, 2017, 2:21 pmSebastian RydzewskiOtrzymaliśmy od Toczka i Białego "Intro", czyli kolejny track promujący ich wspólne wydawnictwo "#TruskulAlert". Za produkcję numeru odpowiada Fuso. Data premiery albumu nie jest jeszcze znana. Raperzy dali się poznać widowni przede wszystkim na bitwach freestylowych, w których obydwaj nie raz gościli na podium. Sprawdźcie jak radzą sobie podczas nagrywek.Sprawdź najnowsze i nadchodzące premiery płytoweSprawdź wszystkie najnowsze teledyskiOtrzymaliśmy od Toczka i Białego "Intro", czyli kolejny track promujący ich wspólne wydawnictwo "#TruskulAlert". Za produkcję numeru odpowiada Fuso. Data premiery albumu nie jest jeszcze znana. Raperzy dali się poznać widowni przede wszystkim na bitwach freestylowych, w których obydwaj nie raz gościli na podium. Sprawdźcie jak radzą sobie podczas nagrywek.

Sprawdź najnowsze i nadchodzące premiery płytowe

Sprawdź wszystkie najnowsze teledyski

]]>
Toczek i Biały z kolejnymi dwoma klipami z #Truskulalerthttps://popkiller.kingapp.pl/2017-10-14,toczek-i-bialy-z-kolejnymi-dwoma-klipami-z-truskulalerthttps://popkiller.kingapp.pl/2017-10-14,toczek-i-bialy-z-kolejnymi-dwoma-klipami-z-truskulalertOctober 14, 2017, 10:09 amTadeusz TurnauToczek i Biały, dwaj utytułowani polscy freestyle'owcy kontynuują promocję swojego wspólnego krążka pod tytułem #TruskulAlert. W ostatnich tygodniach raperzy wypuścili do sieci dwa kolejne na klipy, a na jednym z nich możemy zobaczyć i usłyszeć równie mocno związanego ze sceną freestyle'ową, Flinta. Album, który ma ujrzeć światło dzienne w najbliższych miesiącach, zostanie w całości wyprodukowany przez cenionego beatmakera, Fusa, a jego założeniem jest powrót do rapowych korzeni, kultywowanie klasycznych podkładów i stawianie mocnego nacisku na przekaz warstwy lirycznej. Tak prezentują się dwa kolejne klipy z #TruskulAlert. Przypominamy, że już wcześniej do sieci zostały również wypuszczone kawałki "Kiedyś" oraz "Sąsiad", gdzie gościnną zwrotkę zrobił inny czołowy freestyle'owiec, Murzyn. Toczek i Biały, dwaj utytułowani polscy freestyle'owcy kontynuują promocję swojego wspólnego krążka pod tytułem #TruskulAlert. W ostatnich tygodniach raperzy wypuścili do sieci dwa kolejne na klipy, a na jednym z nich możemy zobaczyć i usłyszeć równie mocno związanego ze sceną freestyle'ową, Flinta

Album, który ma ujrzeć światło dzienne w najbliższych miesiącach, zostanie w całości wyprodukowany przez cenionego beatmakera, Fusa, a jego założeniem jest powrót do rapowych korzeni, kultywowanie klasycznych podkładów i stawianie mocnego nacisku na przekaz warstwy lirycznej. 

Tak prezentują się dwa kolejne klipy z #TruskulAlert. Przypominamy, że już wcześniej do sieci zostały również wypuszczone kawałki "Kiedyś" oraz "Sąsiad", gdzie gościnną zwrotkę zrobił inny czołowy freestyle'owiec, Murzyn.

]]>
Toczek i Biały rozpoczynają promocję wspólnego krążkahttps://popkiller.kingapp.pl/2017-09-23,toczek-i-bialy-rozpoczynaja-promocje-wspolnego-krazkahttps://popkiller.kingapp.pl/2017-09-23,toczek-i-bialy-rozpoczynaja-promocje-wspolnego-krazkaSeptember 22, 2017, 5:48 pmTadeusz TurnauDwaj czołowi polscy freestyle'owcy, finaliści WBW oraz triumfatorzy wielu innych bitew w całym kraju, Toczek oraz Biały wypuścili ostatnimi czasy do sieci dwa pierwsze teledyski promujące ich nadchodzący album pod tytułem #TruskulAlert.Toczek to bardzo doświadczony raper studyjny – na swoim koncie ma dwa długogrające krążki nagrane wspólnie z Prusem, solowe mixtape'y oraz dwa albumy zrobione w przeciągu ostatniego półtora roku – świetnie przyjęte "Marzenia z Osiedla" oraz wydany sumptem District Area, krążek pod tytułem "Na granicy Szaleństwa". Biały z kolei zadebiutował na scenie na początku zeszłego roku, wydając ciekawą, konceptową epkę pod tytułem "7 grzechów głównych". Następnie wypuścił parę pojedynczych numerów, dogrywał się na płyty innych a raperów, by dziś stanąć u boku Toczka i realizować dotychczas najważniejszy w swojej karierze muzycznej projekt. #TruskulAlert to jak sama nazwa wskazuje powrót do korzeni. Rap z przekazem, a nie "pierdolenie", który w całości zostanie wypuszczony na bitach Fuso. Póki co nie wiadomo jeszcze, kiedy dane nam będzie usłyszeć cały album, jednak panowie przekonują, że w niedługim czasie zostanie on w pełni dokończony.A tak oto prezentują się dwa pierwsze klipy promujące krążek Toczka i Białego.Dwaj czołowi polscy freestyle'owcy, finaliści WBW oraz triumfatorzy wielu innych bitew w całym kraju, Toczek oraz Biały wypuścili ostatnimi czasy do sieci dwa pierwsze teledyski promujące ich nadchodzący album pod tytułem #TruskulAlert.

Toczek to bardzo doświadczony raper studyjny – na swoim koncie ma dwa długogrające krążki nagrane wspólnie z Prusem, solowe mixtape'y oraz dwa albumy zrobione w przeciągu ostatniego półtora roku – świetnie przyjęte "Marzenia z Osiedla" oraz wydany sumptem District Area, krążek pod tytułem "Na granicy Szaleństwa"

Biały z kolei zadebiutował na scenie na początku zeszłego roku, wydając ciekawą, konceptową epkę pod tytułem "7 grzechów głównych". Następnie wypuścił parę pojedynczych numerów, dogrywał się na płyty innych a raperów, by dziś stanąć u boku Toczka i realizować dotychczas najważniejszy w swojej karierze muzycznej projekt. 

#TruskulAlert to jak sama nazwa wskazuje powrót do korzeni. Rap z przekazem, a nie "pierdolenie", który w całości zostanie wypuszczony na bitach Fuso. Póki co nie wiadomo jeszcze, kiedy dane nam będzie usłyszeć cały album, jednak panowie przekonują, że w niedługim czasie zostanie on w pełni dokończony.

A tak oto prezentują się dwa pierwsze klipy promujące krążek Toczka i Białego.

]]>
Runda wiosenna na free (podsumowanie)https://popkiller.kingapp.pl/2017-08-12,runda-wiosenna-na-free-podsumowaniehttps://popkiller.kingapp.pl/2017-08-12,runda-wiosenna-na-free-podsumowanieAugust 11, 2017, 12:54 pmTadeusz TurnauFreestyle'u mieliśmy minionej wiosny aż potąd. Chyba jeszcze nigdy w pierwszej połowie roku nie odbyło się tyle znaczących i silnie obsadzonych imprez. Jednych wspomniany natłok bitew szybko przyprawiał o zalążki freestyle'owego pawia, a u innych spowodował jeszcze większy głód śledzenia wolnostylowej rywalizacji. Tak czy inaczej pozostawiliśmy za sobą w ostatnich miesiącach kawał battle'owej historii i bez dwóch zdań warto rzucić okiem wstecz, by przypomnieć sobie najciekawsze wydarzenia na bitewnym podwórku pierwszej połowy 2017 roku.A polecimy klasycznie miesiąc po miesiącu, wydobywając z każdych 30 dni w roku najlepsze freestyle'owe wspomnienia!STYCZEŃ: Południe z hukiem otwiera nowy rok!Najważniejszym wydarzeniem otwierającym kolejne 12 miesięcy wolnostylowej rywalizacji była bez cienia wątpliwości mająca miejsce pod koniec stycznia w Bielsku Bitwa o Południe. Za organizację eventu wziął się finalista WBW 2014 oraz triumfator Bitwy o Pitos III, Pueblos, a jego innowacyjne podejście do tego przedsięwzięcia zapewniło widzom mnóstwo atrakcji. Cała bitwa odbyła się w formule "obrazkowej", gdzie zamiast na treści losowanych tematów zawodnicy musieli się skupiać w swej nawijce na zawartości wyświetlanych na projektorze zdjęć. Prócz tego MC's zmuszeni byli losować bity, nie wiedząc czy przyjdzie im rapować pod klasyczne podkłady czy też bardziej nowoczesne brzmienia. Wszystko to dopełniło bardzo silne grono rozstawionych zawodników tworzone kolejno przez Bobera, Mila, Peusa oraz Czeskiego. Bitwa okazała się absolutnym strzałem w dziesiątke, a jej triumfator Bober z hukiem rozpoczął nowy rok, pokonując w bielskim finale znajdującego się w niegorzej formie Mila. Poza głównym daniem z południa w styczniu byliśmy również świadkami między innymi wygranego przez Spartiaka finału II sezonu Poznań Freestyle League, a także zdominowaje przez Oseta Bitwy Chojnice, która to rozpoczęła imponującą passę bitewnych zwycięstw Łodzianina. Skupmy się jednak na tym, co najlepsze:) LUTY: Godny powrót Mistrzów Mikrofonu!Nadciągnął luty, a wraz z nimi na scenę po dłuższej przerwie powrócił kultowy cykl o nazwie Microphone Masters. Tym razem w rolę mistrzów mikrofonu wcielili się w Lublinie Filipek, Bober, Szyderca i Dolar, a imprezę kozacko poprowadził Flint. Co prawda XI odsłona eventu organizowanego przez WBW nie obeszła się aż tak szerokim echem w rapowym półświatku, jednak na poziom wydarzeń na scenie z pewnością nie mogliśmy narzekać. Imponował przede wszystkim będący w gazie po wygranej w Bielsku Bober, w zapodawaniu świetnych wejść wturowali mu Filipek i Dolar, a Szydercy udało się wręcz w znakomity sposób zrewanżować mistrzowi WBW za porażkę z zeszłorocznego finału warszawskiej bitwy. Lekkim niewypałem okazała się jedynie próba łączenia freestyle'owych wjazdów z beatboxowym podkładem od Muzamana, którego nowoczesne brzmienia w połączeniu z kiepskim odsłuchem na scenie okazywały się często dla zawodników zbyt dużym wyzwaniem...Poza tegorocznymi Mistrzami Mikrofonu wyłoniliśmy w lutym także i zwycięzcę Finału WLW Sezonu 2016. Podobnie jak w całej lidze, także i w tegorocznym finale najlepszy okazał się Toczek, który to w decydującym starciu zdołał uporać się z Murzynem.A tu łapcie rewanż Szydiego:) MARZEC: WBW wraca szybciej niż kiedykolwiek!Wiosenny start, nowe zasady i mnóstwo niewiadomych. Wielka Bitwa Warszawska rozpoczęła się w tym roku już pod koniec marca w Poznaniu, a jej inauguracja okazała się być jedną z lepszych imprez bitewnych całej wiosny. Do Klubu Trops przyjechało spore grono najmocniejszych MC's, a finalnie rywali w świetnym stylu po kątach porozstawiał Kaz. Jego walki z Milem i Toczkiem to pojedynki na absolutnie najwyższym poziomie, a parę pojedynczych wjazdów z tych bitew autorstwa reprezentanta Działdowa to pieprzony majstersztyk. Smaczku całej imprezie dodał z pewnością świetny występ 15-letniego Trampa, który zdobył serca publiki, pokonując w kozackim, punchline'owym stylu Murzyna oraz Q-keya. Tydzień po poznańskiej inauguracji odbyły się drugie el. WBW 2017 w Krakowie, które to jednak – pomimo silnego rozstawienia – stały na znacznie niższym poziomie, a triumfował na nich wyluzowany i zapijaczony Milu. Ciekawym wydarzeniem w marcu była również wygrana przez Oseta 5 ustawka Bydgoskiej Bitwy Freestyle, która zakończyła się finałowym pojedynkiem Łodzianina z powracającym na scenę po długiej przerwie weteranem, Mełcinem....tak, warto przetrawić fatalny dźwięk, by posłuchać treści bitwy;) KWIECIEŃ: Miesiąc Oseta, 7 minut Spartiaka!Po nieco spokojniejszym marcu w kwietniu uderzyła w nas cała fala kozackich battle'owych eventów. Dwie świetne imprezy z ramienia WBW, trzecia odsłona pokaźnie obsadzonej Bitwy o Trójmiasto czy też ciesząca się niewiele mniejszą popularnością Bitwa o Łuków. Ale zacznijmy od początku. A zaczęło się w Łukowie, gdzie po świetnym, punchline'owym finale Szyderca zdołał uporać się z Rybą i odnieść triumf na całej bitwie. Następnie znaleźliśmy się w Zielonej Górze podczas chyba najlepszych z dotychczasowych el. WBW 2017. Na zachodnim krańcu Polski triumfował weteran Peus, jednak głównym wydarzeniem imprezy okazała się ćwierćfinałowa walka Spartiaka z Toczkiem, w której to ten pierwszy pokazał trzy najlepsze freestyle'owe wejścia, jakie dane mi było usłyszeć w ostatnich miesiącach. Druga połowa kwietnia stała z kolei pod znakiem dominacji Oseta, który w jeden weekend najpierw triumfował na swym rodzinnym podwórku w Łodzi podczas kolejnych el. WBW 2017, a następnie okazał się bezkonkurencji na Bitwie o Trójmiasto III. Co ciekawe na obu imprezach zawodnik słynący z nietuzinkowej stylówki musiał mierzyć się w finałach z reprezentantami WLW, odpowiednio Murzynem oraz Rybą. Aż sam przez chwilę nie wiedziałem, co tu zostawić, ale wybór chyba musi być jeden:) Miazga! MAJ: El Classico dla Mila, przepowiedziana sensacja na WBW!W maju battle'owa scena poszła ewidentnie za ciosem. Zaczęło się w Olsztynie, gdzie Ryba po kozackich walkach z Toczkiem, Yoweem i Osetem wygrał swoje pierwsze w tym roku el. WBW. Juź dzień później uderzyliśmy do Szczenina, w którym to odbyła się świetnie obsadzona Bitwa o Hype. W finale imprezy dostaliśmy kolejne już freestyle'owe "El Classico", czyli starcie Mila z Boberem. Na południe górą okazał się być zawodnik z Bielska, jednak na zachodzie po kapitalnej walce zakończonej dogrywką udanie zrewanżował mu się pochodzący z Wrocławia aktualny lider ligowej tabeli WBW 2017. Z kolei na koniec miesiąca dane nam było wybrać się do Tych, gdzie zobaczyliśmy drugie z majowych elimek największej polskiej bitwy. Na Śląsk przyjechali między innymi Peus, Bober, Murzyn czy też Biały, jednak głównych faworytów imprezy w imponującym stylu pogodził nie kto inny jak Wudo. Punchline'owy MC z Radlina tydzień po triumfie na Bitwie o Bielsko wpadł do Tych, po świetnych walkach uporał się z Buczim, Lukim, Boberem oraz Peusem i zdołał zgarnąć aż 30 pkt. do ligowej tabeli eliminacji WBW 2017, które to z dużą dozą prawdopodobieństwa zapewnią mu udział w jesiennych półfinałach bitwy. Powinienem może zarzucić którymś z kozackich wjazdów Wudo, ale...El Classico to jednak El Classico ;) Inny poziom! CZERWIEC: Mistrz wraca na tron, Redbull do biznesu!Po paru niespodziewanych niepowodzeniach na el. WBW 2017 aktualny posiadacz pasa Bober udał się na początku czerwca na ostatnie z wiosennych elimek do Rzeszowa. W stolicy Podkarpacia obejrzeliśmy zdecydowanie najgorszą z dotychczasowych imprez z ramienia WBW 2017, a stabilna, pozbawiona zbytnich fajerwerków forma mistrza w pełni wystarczyła mu, by zakończyć event zwycięstwem. Z kolei już tydzień później Bober cieszył się z kolejnego, tym razem znacznie bardziej okazałego triumfu, który udało mu się wywieźć z Ciechanowa. Tam mistrz WBW 2016 triumfował na organizowanej przez Białego bitwie, zwyciężając po drodze m.in. Oseta oraz rewanżując się w finale Milowi za niedawną porażkę ze Szczecina. W czerwcu byliśmy również świadkami zupełnie nowej inicjatywy na scenie bitewnej, czyli Redbull Kontrowersy. Po czterech, zorganizowanych w całkiem ciekawej formule przystankach eliminacyjnych finałową bitwę imprezy sponsorowanej przez słynny napój energetyczny wygrał reprezentant Białegostoku, Radzias. Trzeba jednak przyznać, iż choć organizacyjnie Kontrowersy wypadły na pięć z plusem, to jednak poprzez brak uczestnictwa najlepszych MC's bitwa ta mogła nas nieco rozczarować... Cóż, oby był to jedynie przedsmak;) LIPIEC: Pitos, Pitos i jeszcze raz Pitos!W związku z rozpoczynającymi się wakacjami w lipcu mieliśmy jedynie jedno, za to wybitnie okazałe wydarzenie na scenie freestyle'owej. Na trzecią edycję słynnej Bitwy o Pitos Duże Pe zaprosił aż 12 rozstawionych zawodników, którzy to – spójrzmy prawdzie w oczy – są obecnie zdecydowanie najmocniejszymi przedstawicielami polskiej sceny bitewnej. Do rywalizacji z nimi stanęło czterech najlepszych MC's czerwcowych elimek, a rozegrana w stolicy bitwa ani przez moment nie ucierpiała na takim rozwiązaniu. Z Pitosu III z pewnością zapamiętamy pierwsze, kozackie wejście Babinciego, liczne mega wysokiej klasy wjazdy Bobera, a także kosmiczną formę ostatecznego zwycięzcy bitwy, Pueblosa. Walką wieczoru okazało się być z kolei półfinałowe, bratobójcze starcie zawodników z Bielska, o którym to parę dni po fakcie Duże Pe napisał na fb, iż wejdzie na stałe do kanonu polskiego free.No cóż, chyba ciężko się z nim nie zgodzić...;) Freestyle'u mieliśmy minionej wiosny aż potąd. Chyba jeszcze nigdy w pierwszej połowie roku nie odbyło się tyle znaczących i silnie obsadzonych imprez. Jednych wspomniany natłok bitew szybko przyprawiał o zalążki freestyle'owego pawia, a u innych spowodował jeszcze większy głód śledzenia wolnostylowej rywalizacji. Tak czy inaczej pozostawiliśmy za sobą w ostatnich miesiącach kawał battle'owej historii i bez dwóch zdań warto rzucić okiem wstecz, by przypomnieć sobie najciekawsze wydarzenia na bitewnym podwórku pierwszej połowy 2017 roku.

A polecimy klasycznie miesiąc po miesiącu, wydobywając z każdych 30 dni w roku najlepsze freestyle'owe wspomnienia!

  • STYCZEŃ: Południe z hukiem otwiera nowy rok!

Najważniejszym wydarzeniem otwierającym kolejne 12 miesięcy wolnostylowej rywalizacji była bez cienia wątpliwości mająca miejsce pod koniec stycznia w Bielsku Bitwa o Południe. Za organizację eventu wziął się finalista WBW 2014 oraz triumfator Bitwy o Pitos III, Pueblos, a jego innowacyjne podejście do tego przedsięwzięcia zapewniło widzom mnóstwo atrakcji. Cała bitwa odbyła się w formule "obrazkowej", gdzie zamiast na treści losowanych tematów zawodnicy musieli się skupiać w swej nawijce na zawartości wyświetlanych na projektorze zdjęć. Prócz tego MC's zmuszeni byli losować bity, nie wiedząc czy przyjdzie im rapować pod klasyczne podkłady czy też bardziej nowoczesne brzmienia. Wszystko to dopełniło bardzo silne grono rozstawionych zawodników tworzone kolejno przez Bobera, Mila, Peusa oraz Czeskiego. Bitwa okazała się absolutnym strzałem w dziesiątke, a jej triumfator Bober z hukiem rozpoczął nowy rok, pokonując w bielskim finale znajdującego się w niegorzej formie Mila. 

Poza głównym daniem z południa w styczniu byliśmy również świadkami między innymi wygranego przez Spartiaka finału II sezonu Poznań Freestyle League, a także zdominowaje przez Oseta Bitwy Chojnice, która to rozpoczęła imponującą passę bitewnych zwycięstw Łodzianina. 

Skupmy się jednak na tym, co najlepsze:)

 

  • LUTY: Godny powrót Mistrzów Mikrofonu!

Nadciągnął luty, a wraz z nimi na scenę po dłuższej przerwie powrócił kultowy cykl o nazwie Microphone Masters. Tym razem w rolę mistrzów mikrofonu wcielili się w Lublinie Filipek, Bober, Szyderca i Dolar, a imprezę kozacko poprowadził Flint. Co prawda XI odsłona eventu organizowanego przez WBW nie obeszła się aż tak szerokim echem w rapowym półświatku, jednak na poziom wydarzeń na scenie z pewnością nie mogliśmy narzekać. Imponował przede wszystkim będący w gazie po wygranej w Bielsku Bober, w zapodawaniu świetnych wejść wturowali mu Filipek i Dolar, a Szydercy udało się wręcz w znakomity sposób zrewanżować mistrzowi WBW za porażkę z zeszłorocznego finału warszawskiej bitwy. Lekkim niewypałem okazała się jedynie próba łączenia freestyle'owych wjazdów z beatboxowym podkładem od Muzamana, którego nowoczesne brzmienia w połączeniu z kiepskim odsłuchem na scenie okazywały się często dla zawodników zbyt dużym wyzwaniem...

Poza tegorocznymi Mistrzami Mikrofonu wyłoniliśmy w lutym także i zwycięzcę Finału WLW Sezonu 2016. Podobnie jak w całej lidze, także i w tegorocznym finale najlepszy okazał się Toczek, który to w decydującym starciu zdołał uporać się z Murzynem.

A tu łapcie rewanż Szydiego:)

 

  • MARZEC: WBW wraca szybciej niż kiedykolwiek!

Wiosenny start, nowe zasady i mnóstwo niewiadomych. Wielka Bitwa Warszawska rozpoczęła się w tym roku już pod koniec marca w Poznaniu, a jej inauguracja okazała się być jedną z lepszych imprez bitewnych całej wiosny. Do Klubu Trops przyjechało spore grono najmocniejszych MC's, a finalnie rywali w świetnym stylu po kątach porozstawiał Kaz. Jego walki z Milem i Toczkiem to pojedynki na absolutnie najwyższym poziomie, a parę pojedynczych wjazdów z tych bitew autorstwa reprezentanta Działdowa to pieprzony majstersztyk. Smaczku całej imprezie dodał z pewnością świetny występ 15-letniego Trampa, który zdobył serca publiki, pokonując w kozackim, punchline'owym stylu Murzyna oraz Q-keya. 

Tydzień po poznańskiej inauguracji odbyły się drugie el. WBW 2017 w Krakowie, które to jednak – pomimo silnego rozstawienia – stały na znacznie niższym poziomie, a triumfował na nich wyluzowany i zapijaczony Milu. Ciekawym wydarzeniem w marcu była również wygrana przez Oseta 5 ustawka Bydgoskiej Bitwy Freestyle, która zakończyła się finałowym pojedynkiem Łodzianina z powracającym na scenę po długiej przerwie weteranem, Mełcinem.

...tak, warto przetrawić fatalny dźwięk, by posłuchać treści bitwy;)

 

  • KWIECIEŃ: Miesiąc Oseta, 7 minut Spartiaka!

Po nieco spokojniejszym marcu w kwietniu uderzyła w nas cała fala kozackich battle'owych eventów. Dwie świetne imprezy z ramienia WBW, trzecia odsłona pokaźnie obsadzonej Bitwy o Trójmiasto czy też ciesząca się niewiele mniejszą popularnością Bitwa o Łuków. Ale zacznijmy od początku. A zaczęło się w Łukowie, gdzie po świetnym, punchline'owym finale Szyderca zdołał uporać się z Rybą i odnieść triumf na całej bitwie. Następnie znaleźliśmy się w Zielonej Górze podczas chyba najlepszych z dotychczasowych el. WBW 2017. Na zachodnim krańcu Polski triumfował weteran Peus, jednak głównym wydarzeniem imprezy okazała się ćwierćfinałowa walka Spartiaka z Toczkiem, w której to ten pierwszy pokazał trzy najlepsze freestyle'owe wejścia, jakie dane mi było usłyszeć w ostatnich miesiącach

Druga połowa kwietnia stała z kolei pod znakiem dominacji Oseta, który w jeden weekend najpierw triumfował na swym rodzinnym podwórku w Łodzi podczas kolejnych el. WBW 2017, a następnie okazał się bezkonkurencji na Bitwie o Trójmiasto III. Co ciekawe na obu imprezach zawodnik słynący z nietuzinkowej stylówki musiał mierzyć się w finałach z reprezentantami WLW, odpowiednio Murzynem oraz Rybą. 

Aż sam przez chwilę nie wiedziałem, co tu zostawić, ale wybór chyba musi być jeden:) Miazga!

 

  • MAJ: El Classico dla Mila, przepowiedziana sensacja na WBW!

W maju battle'owa scena poszła ewidentnie za ciosem. Zaczęło się w Olsztynie, gdzie Ryba po kozackich walkach z Toczkiem, Yoweem i Osetem wygrał swoje pierwsze w tym roku el. WBW. Juź dzień później uderzyliśmy do Szczenina, w którym to odbyła się świetnie obsadzona Bitwa o Hype. W finale imprezy dostaliśmy kolejne już freestyle'owe "El Classico", czyli starcie Mila z Boberem. Na południe górą okazał się być zawodnik z Bielska, jednak na zachodzie po kapitalnej walce zakończonej dogrywką udanie zrewanżował mu się pochodzący z Wrocławia aktualny lider ligowej tabeli WBW 2017. 

Z kolei na koniec miesiąca dane nam było wybrać się do Tych, gdzie zobaczyliśmy drugie z majowych elimek największej polskiej bitwy. Na Śląsk przyjechali między innymi Peus, Bober, Murzyn czy też Biały, jednak głównych faworytów imprezy w imponującym stylu pogodził nie kto inny jak Wudo. Punchline'owy MC z Radlina tydzień po triumfie na Bitwie o Bielsko wpadł do Tych, po świetnych walkach uporał się z Buczim, Lukim, Boberem oraz Peusem i zdołał zgarnąć aż 30 pkt. do ligowej tabeli eliminacji WBW 2017, które to z dużą dozą prawdopodobieństwa zapewnią mu udział w jesiennych półfinałach bitwy. 

Powinienem może zarzucić którymś z kozackich wjazdów Wudo, ale...El Classico to jednak El Classico ;) Inny poziom!

 

  • CZERWIEC: Mistrz wraca na tron, Redbull do biznesu!

Po paru niespodziewanych niepowodzeniach na el. WBW 2017 aktualny posiadacz pasa Bober udał się na początku czerwca na ostatnie z wiosennych elimek do Rzeszowa. W stolicy Podkarpacia obejrzeliśmy zdecydowanie najgorszą z dotychczasowych imprez z ramienia WBW 2017, a stabilna, pozbawiona zbytnich fajerwerków forma mistrza w pełni wystarczyła mu, by zakończyć event zwycięstwem. Z kolei już tydzień później Bober cieszył się z kolejnego, tym razem znacznie bardziej okazałego triumfu, który udało mu się wywieźć z Ciechanowa. Tam mistrz WBW 2016 triumfował na organizowanej przez Białego bitwie, zwyciężając po drodze m.in. Oseta oraz rewanżując się w finale Milowi za niedawną porażkę ze Szczecina. 

W czerwcu byliśmy również świadkami zupełnie nowej inicjatywy na scenie bitewnej, czyli Redbull Kontrowersy. Po czterech, zorganizowanych w całkiem ciekawej formule przystankach eliminacyjnych finałową bitwę imprezy sponsorowanej przez słynny napój energetyczny wygrał reprezentant Białegostoku, Radzias. Trzeba jednak przyznać, iż choć organizacyjnie Kontrowersy wypadły na pięć z plusem, to jednak poprzez brak uczestnictwa najlepszych MC's bitwa ta mogła nas nieco rozczarować... 

Cóż, oby był to jedynie przedsmak;)

 

  •  LIPIEC: Pitos, Pitos i jeszcze raz Pitos!

W związku z rozpoczynającymi się wakacjami w lipcu mieliśmy jedynie jedno, za to wybitnie okazałe wydarzenie na scenie freestyle'owej. Na trzecią edycję słynnej Bitwy o Pitos Duże Pe zaprosił aż 12 rozstawionych zawodników, którzy to – spójrzmy prawdzie w oczy – są obecnie zdecydowanie najmocniejszymi przedstawicielami polskiej sceny bitewnej. Do rywalizacji z nimi stanęło czterech najlepszych MC's czerwcowych elimek, a rozegrana w stolicy bitwa ani przez moment nie ucierpiała na takim rozwiązaniu. Z Pitosu III z pewnością zapamiętamy pierwsze, kozackie wejście Babinciego, liczne mega wysokiej klasy wjazdy Bobera, a także kosmiczną formę ostatecznego zwycięzcy bitwy, Pueblosa. Walką wieczoru okazało się być z kolei półfinałowe, bratobójcze starcie zawodników z Bielska, o którym to parę dni po fakcie Duże Pe napisał na fb, iż wejdzie na stałe do kanonu polskiego free.

No cóż, chyba ciężko się z nim nie zgodzić...;)

 

]]>
Babinci x Profesor Smok "Achtung Mixtape" – odsłuch albumuhttps://popkiller.kingapp.pl/2017-04-03,babinci-x-profesor-smok-achtung-mixtape-odsluch-albumuhttps://popkiller.kingapp.pl/2017-04-03,babinci-x-profesor-smok-achtung-mixtape-odsluch-albumuApril 2, 2017, 11:26 pmTadeusz TurnauPłocko-poznański duet raperów wypuścił do sieci zapowiadany od dawna projekt pod tytułem "Achtung Mixtape". Materiał powstał na wskutek inspiracji albumem "Der Holland Job" autorstwa niemieckiego zespołu Coup, z którego to pochodzą wszystkie instrumentale. Żywe zainteresowanie niemieckim rapem znajdziemy również w warstwie tekstowej krążka, którego jeden z numerów nosi wręcz znamienną nazwę "Schwesta Ewa". Z kolei w pierwszym z kawałków zawartych na płycie Babinci opowiada nam trochę o swojej przygodzie z freestyle'em, a do dwóch innych tracków panowie zaprosili przedstawicieli sceny bitewnej, finalistę WBW 2014, Białego oraz Poznaniaka, KapslaPn. Mixtape napisany jest przede wszystkim w konwencji braggadocio, choć znajdują się na nim również numery bardziej tematyczne jak chociażby opowieść o pokoleniu internetowych gangsterów czy wyraz sprzeciwu wobec zachowań kobiet lekkich obyczajów. Obaj raperzy prezentują solidny warsztat i mają w sobie niemało charyzmy, a ich wspólny mixtape ma być jedynie prologiem do wydania większych, solowych materiałów. Płytę można darmowo pobrać pod linkiem: https://www.dropbox.com/sh/xj6vbl75lyk7hgl/AADYGHTi4qAgS1sm7Z8uuNOba?dl=0A tak o to prezentuje się jej pełen odsłuch na YouTube: Płocko-poznański duet raperów wypuścił do sieci zapowiadany od dawna projekt pod tytułem "Achtung Mixtape". Materiał powstał na wskutek inspiracji albumem "Der Holland Job" autorstwa niemieckiego zespołu Coup, z którego to pochodzą wszystkie instrumentale. 

Żywe zainteresowanie niemieckim rapem znajdziemy również w warstwie tekstowej krążka, którego jeden z numerów nosi wręcz znamienną nazwę "Schwesta Ewa". Z kolei w pierwszym z kawałków zawartych na płycie Babinci opowiada nam trochę o swojej przygodzie z freestyle'em, a do dwóch innych tracków panowie zaprosili przedstawicieli sceny bitewnej, finalistę WBW 2014, Białego oraz Poznaniaka, KapslaPn

Mixtape napisany jest przede wszystkim w konwencji braggadocio, choć znajdują się na nim również numery bardziej tematyczne jak chociażby opowieść o pokoleniu internetowych gangsterów czy wyraz sprzeciwu wobec zachowań kobiet lekkich obyczajów. Obaj raperzy prezentują solidny warsztat i mają w sobie niemało charyzmy, a ich wspólny mixtape ma być jedynie prologiem do wydania większych, solowych materiałów. 

Płytę można darmowo pobrać pod linkiem: https://www.dropbox.com/sh/xj6vbl75lyk7hgl/AADYGHTi4qAgS1sm7Z8uuNOba?dl=0

A tak o to prezentuje się jej pełen odsłuch na YouTube: 

]]>
O tej sceniczności (i nie tylko) słów jeszcze kilka(set) - komentarz do felietonu Puociahttps://popkiller.kingapp.pl/2016-01-12,o-tej-scenicznosci-i-nie-tylko-slow-jeszcze-kilkaset-komentarz-do-felietonu-puociahttps://popkiller.kingapp.pl/2016-01-12,o-tej-scenicznosci-i-nie-tylko-slow-jeszcze-kilkaset-komentarz-do-felietonu-puociaJanuary 13, 2016, 12:43 amJacek Adamiec Nie będę ukrywał, że tekst ten jest inspirowany nie tylko własnymi spostrzeżeniami, ale też stosunkowo niedawno opublikowanym felietonem Michała "Puocia" Płocińskiego. Jego artykuł to jedna z najbardziej rzetelnych wypowiedzi na temat bitewnego freestyle'u, a z pewnością ta najlepiej skonstruowana. Samo w sobie stwierdzenie to nie jest niestety żadnym wyróżnieniem, bo konkurencja praktycznie nie istnieje. Niemniej Puoć w przystępny sposób opisał współczesne starcie freestyle'owych pokoleń, które ja przyrównuję do dziewiętnastowiecznego sporu klasyków z romantykami. Tyle że tym razem to reprezentowani przez pokolenie Puocia klasycyści apelują o różnorodność i odbicie się od obowiązujących form, a romantycy chcą ujednolicenia, czyli po prostu wepchnięcia całego freestyle'u do szufladki z napisem panczlajn. Michał mimowolnie doprowadził do jeszcze jednego pęknięcia w środowisku – podzielił fanów improwizowanych starć na tych, którzy zgadzają się z jego tezami, tylko nie chciało im się wypowiadać i na tych, którzy tl:dr (lol). Mimo tego, że na ogół propsujemy się z Puociem nawzajem i zgadzamy w wielu kwestiach, to siłą rzeczy nasze wypowiedzi będą się od siebie różniły. U niego widać ten dziennikarski szlif, zatem jego tekst jest bardziej spójny. Mój jest pełen dygresji, ale słuchacie przecież freestyle'u, więc już nic nie powinno was dziwić. W grę wchodzi również różnica wieku: jestem co prawda o kilka lat starszy od większości aktywnych zawodników, jednak od Puocia starszy jest już tylko Wujek. I trzecie, najważniejsze – Puoć był trzykrotnym finalistą WBW i pewnie nie raz wygrał jakąś Bitwę o Manowce, do tego przez jakiś czas był mentorem waszego ukochanego Muflona. Ja natomiast jestem tylko słuchaczem i do tego głównie youtube'owym. Freestyle'owałem podobno raz, ale następnego poranka obudziłem się z potężnym bólem głowy i jeszcze silniejszymi wyrzutami sumienia. Tej nieszczęsnej niedzieli o mdłości przyprawiał mnie dochodzący zza ściany odgłos tłuczenia kotletów, który swą miarowością przywodził na myśl hip-hopowy podkład. Ta jednorazowa przygoda z wolnym słowem wystarczyła mi w zupełności. Król punchline'ów i jego poddani Pragnę zaznaczyć, że nie mam nic do punchlinerów. Ja im zazdroszczę. Gdybym był tak błyskotliwy i pamiętliwy, byłbym już na tyle bogaty, że mógłbym sfinansować zamach stanu w jakimś małym państwie Trzeciego Świata, po czym zostać tam jednowładcą i nakazać wszystkim porozumiewać się wierszem. Bez bitu, żeby było bardziej patetycznie. Zamiast tego piszę teksty pro publico bono i wykłócam się w komentarzach. Więc serio, chłopaki, czy na pewno rap jest tym, czym chcecie się zajmować? A może jednak sukces? Piję za to (z nieopamiętaniem Chyry) do wszystkich tych, którzy traktują ten performance tak poważnie, jak niegdyś Pezet muzykę. Serio myślicie, że w domu wasz idol bije swoją kobietę punchem w twarz za to, że odpowiedziała nie na temat? Nie bez powodu istnieje takie określenie, jak proza życia. W mufloniastej audycji któryś z chłopaków (Ematei, Puoć albo właśnie Muflon) mówił o narastającym kulcie zawodników, którzy teraz stają się dla swoich fanów obiektem modłów. Na szczęście żaden z freestyle'owców, których znam, nie zaczął gwiazdorzyć i z przymrużeniem oka patrzy na te wszystkie bitwy. Każdy z nich traktuje to po prostu jako ekwiwalent dobrej imprezy i śmieje się do rozpuku z fanpage'u Głupio mi, kiedy moi znajomi fristajlują. Właśnie przez takie podejście nie rzuciłem jeszcze pisania o freestylu na rzecz, nie wiem, opowiadania o zachowaniach społecznych surykatek. Dlatego też wspierać będę inicjatywy takie jak WLW, gdzie wszystko odbywa się w przyjaznej atmosferze, bez jakiejkolwiek zawiści. Zobaczcie – nie tak dawno Konstruktor rozprawił się tam z Pueblosem. Poza pewnymi komentatorami na YouTube, nikt nie czuł się pokrzywdzony. Gdy jednak ten sam zawodnik wszedł podpity „na salony” i został zjedzony przez Filipa, publika chciała go rozszarpać. Czy była to właśnie profanacja owego sacrum? Nie pamiętam, co się liczy: skillsy, delivery, punchczy flow Z poczynaniami freestyle'owców na bieżąco jestem od roku 2007. Oprócz filmików z walk, WBW udostępniło po tej edycji również ich nagrania w formie plików mp3, toteż każdy z nas, ówczesnych gimbusów, katował dziewczyny na przerwach, zagłuszając naszymi telefonami ich Shakiry i Rihanny. Dwóch kolegów poszło nawet o krok dalej i urządziło bitwę wolnostylową w toalecie. Zmagania przerwał pan polonista, który co prawda nazwał chłopaków poetami, jednak bardzo wulgarnymi i śmierdzącymi papierosami. Mieli później obniżone zachowania i mistrzowskie pasy na tyłkach. Dlaczego przywołałem tę anegdotkę? Ażeby podkreślić to, jak duży wpływ miała na nas ta edycja, która przecież była wyjątkowa pod względem różnorodności. Każdy z naszej paczki miał zgrane na telefon co ciekawsze walki. Pamiętaliśmy je z pewnością lepiej od samych zawodników. Tak, Puoć, Twoje również. Sęk w tym, że ktoś, kogo przygoda z freestyle'em, nawet ta odbiorcza, rozpoczęła się od edycji, w której każdy z zawodników odznaczał się swoim niepowtarzalnym stylem, zawsze doszukiwać się będzie w bitwach tego, co zaskakujące. I tak było w tym 2007 roku – pojawił się Eskobar, który swoją osobowością zamiótł cały festiwal. Bo przecież nie skomplikowanymi punchami, to było już wtedy domeną Muflona. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że przecież lata 2006-2008, to już okres zwycięstwa punchy nad wszystkimi innymi elementami wolnego stylu. Poza wyjątkiem, któremu na ksywkę dane było Eskobar, to Muflon dominował (zazwyczaj, przecież wiem) nad wszystkimi. Ale Muflon nie był przecież pozbawioną charakteru maszynką do klepania dwuznaczności, miał ten stand-up'owy sznyt. Z pewnością w konwencji roastowej mógłby sprawdzić się o wiele lepiej, niż się w niej sprawdził dotychczas. Liczy się show. Właśnie dlatego widząc Babinciego, który w prosty, ale zabawny sposób wchodzi w interakcję z publiką, przypominam sobie Muflona przełamującego piątą ścianę, gdy podczas walki z Ensonem na Bitwie o Mokotów pukał w szybkę kamery i zwracał się odbiorcy, który walkę zobaczy za kilka tygodni na LimTV. Albo Spinnerze, to nie jest w tej chwili istotne. Ważne jest to, że w tych momentach czuję, że freestyle mnie nie zawiódł. Podobnie gdy Jędrzej aktywizuje publikę na Pitosie albo Biały wykorzystuje ją przeciw naszemu śmieszkowi. Przecież to to samo, co zrobił Białas w 2009 w walce z Greenem. Pseudo też się prawie zgadza. Nie jest to wtórność, to jest umiejętność grania na sentymentach, a co za tym idzie – wywoływania emocji i wyprowadzania freestyle'u ze sfery chłodnych kalkulacji. To jest ta nie zdefiniowana w pełni sceniczność, która jak widać niejedno ma imię. Idąc tym tropem, zaraz doszedłbym do słynnego follow-upu i tego, jak niedobry ziomek Dolar sprzedał cały hip-hop za marne 300 srebrników, Czeski, jak ksywka wskazuje, reprezentował obcy kapitał, a Flint to... dopisz sobie dowolne wyzwisko, będzie pasować. Tylko zwyczajnie nie chce mi się już śmiać z tego, jak Związek Gimnazjalistów Polskich jednogłośnie wyraził swoją pogardę i zażenowanie. Zainteresowanych odsyłam w tym miejscu do drugiego śródrozdzialiku. Czucie i wiara silniej mówi do mnie, niż mędrca szkiełko i oko Teraz przechodzimy do niezwykle ważnej kwestii i polemicznej części artykułu. Czy osoba mająca styczność z bitwami wyłącznie za pośrednictwem Internetu ma prawo oceniać ich przebieg? Oczywiście, że tak i nie musi się to przecież wiązać ze skrupulatnym rozbijaniem ich na czynniki pierwsze. Rozumiem, co miał na myśli Puoć – mnie też bardzo nie podoba się to youtube'owe punktowanie poszczególnych wejść i niezgadzanie się z każdym werdyktem z zasady, tylko dlatego, że wydało go jury, ale jest też druga storna medalu – co z tymi bitwami, których widz obecny w klubie nie jest w stanie zrozumieć, bo zawodnicy zagłuszani są albo przez lokalnych patriotów, albo globalnych haterów? Znam kilka osób, które przyznały, że nie słyszały kompletnie nic z półfinałowych wejść Babinciego i dopiero nagrania dały im tę możliwość. Jestem pewien, że to nie jedyna taka sytuacja. To samo z zawodnikami, których teraz traktujemy jako legendarnych. Nie oszukujmy się, przykładowy fan wolnego stylu jest nie tylko dużo młodszy od Puocia, ale też ode mnie. Jutro ma próbną maturę, a w gorszym przypadku sprawdzian z wuefu. Gdyby nie mógł oceniać walk Te-Trisa, Dużego Pe czy Trzysia, myślałby, że freestyle wyglądał zawsze tak samo. Kto wie, jak by teraz reagował na sceniczne zagrywki raperów, gdyby nie te pamiętne walki krążące po sieci. W końcu przecież taki Pueblos, którego uwielbiamy za flow, styl i gestykulację, przyznawał w kawałku, że to nagrania rozbudziły w nim zajawkę. Nie neguję istnienia magii chwili i nie twierdzę, że w uczestnictwie w bitewnym amoku nie ma niczego niezwykłego. To oczywiste, że to wyjątkowe przeżycie. Zachęcam do chodzenia na bitwy i uważam, że żadna relacja tego nie zastąpi. Nie ma szans. Jednak jeżeli freestyle jest przede wszystkim dla ludzi w klubie, to przecież nie tylko dla nich. Wykluczmy na ten moment gigabajty napinaczy i załóżmy, że człowiek jest z natury dobry. Niektórym z tych dobrych ludzi brak czasu, środków albo po prostu mają na tyle inną osobowość, że nie do końca uśmiecha im się uczestniczyć w całym zamieszaniu. Wcale nie oznacza to, że nie są w stanie dokonywać interesujących i wnikliwych interpretacji wydarzeń w oparciu o materiały filmowe. Gwoli ścisłości: nie przywołuję tu typowej figury krytyka-malkontenta, raczej pełnego entuzjazmu kinomana. Osoby, o których mowa, kochać mogą freestyle na odległość jakże szczerą miłością platoniczną, a im dłużej będzie to uczucie niezaspokojone, tym piękniejsze powstawać będą peany na cześć obiektu zauroczenia. Wiem, co chciałeś przekazać Puociu i z większością myśli zgadzam się w stu procentach. Staję jednak niejako w obronie tych osób, które mogłyby poczuć się w pewien sposób wykluczone z prawa do wzięcia udziału w dyskusji ze względu na to, że zachowują od freestyle'u fizyczny dystans. Tak samo, jak nie powinniśmy rozbijać go na poszczególne elementy, które moglibyśmy wpisać do tabeli i po wciśnięciu klawisza enter w ułamku sekundy otrzymać zwycięzcę, tak samo nie powinniśmy ograniczać starć wolnostylowych do samej atmosfery panującej w klubie, ponieważ w ten sposób ja nie mógłbym powiedzieć nic o Twoim walkach, a Ty mógłbyś zanegować moje prawo do pisania o bitwach w ogóle. Układ krzywdzący zarówno dla nas obu, jak i całego świata. Porzućmy na chwilę nasze jednostkowe doświadczenia, niech to nie będzie dyskusja Jacka „Subiektywnie o rapie” Adamca z Michałem „Puociem” Płocińskim, tylko zdystansowanego obserwatora z czynnym uczestnikiem. Niby dzieli nas olbrzymia różnica doświadczenia, jednak w kluczowych kwestiach się zgadzamy. Tak więc mogę, (a raczej chcę) wierzyć, że wolnostylowy dialog międzypokoleniowy (jak również interdyscyplinarny) ma rację bytu, są ku temu liczne przesłanki. Kluczowe okaże się to, jak postąpią żołnierze na bitewnych frontach, o których losach tutaj debatujemy. Prawda ekranu Przyjrzyjmy się temu, jak owa postulowana przeze mnie i Puocia sceniczność wypada poza obrębami klubu, gdy raper oddzielony zostaje od odbiorcy ekranem monitora. Nadal sprawdzają się te same mechanizmy, które oddziałują z tak wielką siłą na osoby zebrane w lokalu. Tyle że jest to doświadczenie bardziej indywidualne, niż kolektywne – oglądający walkę nie przeżywa widowiska wraz z innymi, co nie zmienia faktu, że bierze pod uwagę reakcje osób widzianych na monitorze. Wiem, że to w dużej mierze kwestia fachowości nagrań i nagłośnienia, ale darujmy sobie teorię spiskową o nagminnym wyciszaniu publiki. Przez to, co zaraz zasugeruję, z pewnością wiele osób nazwie mnie mordercą zajawki, ale trudno, piszę przecież o hip-hopie, w którym oskarża się wszystkich o wszystko. Oglądanie walk przed monitorem ma dla wielu również swój elitarny wymiar. W końcu przypatrujący się zmaganiom gladiatorów możesz się poczuć jak siedzący w loży konsul, a nie jak miażdżony przez tłum obywatel cesarstwa. Odrobina luksusu za cenę abonamentu za Internet. Nie każdy chce mieć wpływ na zmagania. Ja nie chcę, ja doceniam komfort i umywam ręce. Zawodnicy się z tym liczą. Wchodząc na scenę godzą się z faktem, że zostają osobami medialnymi i ich walki będą oceniane przez kilkadziesiąt tysięcy anonimowych osób z Internetu, które napędzą ich hype. To nie cypher na ławce pod blokiem, to XXI wiek. Pora na wstawkę humorystyczną: istnieje jeszcze kwestia „świeżości umysłu”, z którą podchodzi się do zmagań zawodników. Nie jestem przecież jedynym, który będąc kiedyś na bitwie, zapamiętał z niej wyłącznie preelimki. Nie wiem jak bardzo wdzięczni są zawodnicy za doping na zerwanym filmie, myślę jednak, że nie do końca to kryje się pod enigmatycznym, ale jakże dumnym, określeniem o nazwie świadomy słuchacz. Koniec żartów.Teraz, skoro już wcieliłem się w rolę adwokata diabła, pokażę, że te czynniki sceniczne (takie jak charyzma, spontaniczność, „błysk”) porywające ludzi w klubie, działają nie dość, że na osoby, które nie chodzą na bitwy, to mało tego – freestyle widziały co najwyżej w 8 mili. W tym celu przeprowadziłem doświadczenie: pokazałem mojej przyjaciółce walki Filipka, Szydercy i Pejtera. Uśmiechnęła się i przyznała, że to niezwykle inteligentni i pewni siebie goście. Nie rozumiała jednak, skąd nagle w ich tekstach pojawiają się wzmianki o politykach, raperach, mitologii, jak się to ma do tego konkretnego starcia. Gdzie Rzym, gdzie Krym? Następnie pokazałem jej występy Eskobara z Bitwy o Pitos. I to było to. Spontaniczne odpowiedzi, proste teksty nawiązujące do wejść swoich przeciwników, umiejętność porwania tłumu. Do czerpania satysfakcji z jego rapu nie było potrzebne rozeznanie w polskim freestyle'u, rozumienie rapowych inside joke'ów. To jest właśnie ta charyzma sceniczna, która nie ogranicza się do wpływu na obecnych na imprezie zajawkowiczów. Ten show, który wykracza poza ramy hip-hopu, to jest istota sceniczności. Wróćmy do przyjaciółki – ona poczuła to tu i teraz, oglądając nagranie w domowym zaciszu, ale gdyby była wtedy na miejscu wydarzenia, jedyne, czego by doświadczyła, to skrępowanie, bo to przecież nie jej idol, nie jej cyrk. Zanim posypią się lawiny hate'ów za atak na idoli, którym rzekomo bym coś ujmował, pragnę nadmienić, że powyższy fragment nie jest próbą wartościowania. To tak, jakbyśmy porównali Level up 7 Laika z Tripem Quebonafide. Z tego pierwszego numeru wyciągniesz niewiele, jeżeli nie znasz rapowych realiów. Tym drugim możesz się cieszyć, nawet jeżeli to pierwszy kawałek hip-hopowy, jaki dane ci było słyszeć. Jeżeli się uprzesz, to pewnie napiszesz, że jeden z tych wykonawców jest wackiem i w ten sposób będziesz chciał udowodnić moje złe intencje. Ale to mylny trop, nie idź tą drogą. Nie będę ukrywał, że tekst ten jest inspirowany nie tylko własnymi spostrzeżeniami, ale też stosunkowo niedawno opublikowanym felietonem Michała "Puocia" Płocińskiego. Jego artykuł to jedna z najbardziej rzetelnych wypowiedzi na temat bitewnego freestyle'u, a z pewnością ta najlepiej skonstruowana. Samo w sobie stwierdzenie to nie jest niestety żadnym wyróżnieniem, bo konkurencja praktycznie nie istnieje. Niemniej Puoć w przystępny sposób opisał współczesne starcie freestyle'owych pokoleń, które ja przyrównuję do dziewiętnastowiecznego sporu klasyków z romantykami. Tyle że tym razem to reprezentowani przez pokolenie Puocia klasycyści apelują o różnorodność i odbicie się od obowiązujących form, a romantycy chcą ujednolicenia, czyli po prostu wepchnięcia całego freestyle'u do szufladki z napisem panczlajn.

Michał mimowolnie doprowadził do jeszcze jednego pęknięcia w środowisku – podzielił fanów improwizowanych starć na tych, którzy zgadzają się z jego tezami, tylko nie chciało im się wypowiadać i na tych, którzy tl:dr (lol).

Mimo tego, że na ogół propsujemy się z Puociem nawzajem i zgadzamy w wielu kwestiach, to siłą rzeczy nasze wypowiedzi będą się od siebie różniły. U niego widać ten dziennikarski szlif, zatem jego tekst jest bardziej spójny. Mój jest pełen dygresji, ale słuchacie przecież freestyle'u, więc już nic nie powinno was dziwić. W grę wchodzi również różnica wieku: jestem co prawda o kilka lat starszy od większości aktywnych zawodników, jednak od Puocia starszy jest już tylko Wujek. I trzecie, najważniejsze – Puoć był trzykrotnym finalistą WBW i pewnie nie raz wygrał jakąś Bitwę o Manowce, do tego przez jakiś czas był mentorem waszego ukochanego Muflona. Ja natomiast jestem tylko słuchaczem i do tego głównie youtube'owym. Freestyle'owałem podobno raz, ale następnego poranka obudziłem się z potężnym bólem głowy i jeszcze silniejszymi wyrzutami sumienia. Tej nieszczęsnej niedzieli o mdłości przyprawiał mnie dochodzący zza ściany odgłos tłuczenia kotletów, który swą miarowością przywodził na myśl hip-hopowy podkład. Ta jednorazowa przygoda z wolnym słowem wystarczyła mi w zupełności.

 

Król punchline'ów i jego poddani

Pragnę zaznaczyć, że nie mam nic do punchlinerów. Ja im zazdroszczę. Gdybym był tak błyskotliwy i pamiętliwy, byłbym już na tyle bogaty, że mógłbym sfinansować zamach stanu w jakimś małym państwie Trzeciego Świata, po czym zostać tam jednowładcą i nakazać wszystkim porozumiewać się wierszem. Bez bitu, żeby było bardziej patetycznie. Zamiast tego piszę teksty pro publico bono i wykłócam się w komentarzach. Więc serio, chłopaki, czy na pewno rap jest tym, czym chcecie się zajmować? A może jednak sukces?

Piję za to (z nieopamiętaniem Chyry) do wszystkich tych, którzy traktują ten performance tak poważnie, jak niegdyś Pezet muzykę. Serio myślicie, że w domu wasz idol bije swoją kobietę punchem w twarz za to, że odpowiedziała nie na temat? Nie bez powodu istnieje takie określenie, jak proza życia.

W mufloniastej audycji któryś z chłopaków (Ematei, Puoć albo właśnie Muflon) mówił o narastającym kulcie zawodników, którzy teraz stają się dla swoich fanów obiektem modłów. Na szczęście żaden z freestyle'owców, których znam, nie zaczął gwiazdorzyć i z przymrużeniem oka patrzy na te wszystkie bitwy. Każdy z nich traktuje to po prostu jako ekwiwalent dobrej imprezy i śmieje się do rozpuku z fanpage'u Głupio mi, kiedy moi znajomi fristajlują. Właśnie przez takie podejście nie rzuciłem jeszcze pisania o freestylu na rzecz, nie wiem, opowiadania o zachowaniach społecznych surykatek. Dlatego też wspierać będę inicjatywy takie jak WLW, gdzie wszystko odbywa się w przyjaznej atmosferze, bez jakiejkolwiek zawiści. Zobaczcie – nie tak dawno Konstruktor rozprawił się tam z Pueblosem. Poza pewnymi komentatorami na YouTube, nikt nie czuł się pokrzywdzony. Gdy jednak ten sam zawodnik wszedł podpity „na salony” i został zjedzony przez Filipa, publika chciała go rozszarpać. Czy była to właśnie profanacja owego sacrum?

 

Nie pamiętam, co się liczy: skillsy, delivery, punchczy flow

Z poczynaniami freestyle'owców na bieżąco jestem od roku 2007. Oprócz filmików z walk, WBW udostępniło po tej edycji również ich nagrania w formie plików mp3, toteż każdy z nas, ówczesnych gimbusów, katował dziewczyny na przerwach, zagłuszając naszymi telefonami ich Shakiry i Rihanny. Dwóch kolegów poszło nawet o krok dalej i urządziło bitwę wolnostylową w toalecie. Zmagania przerwał pan polonista, który co prawda nazwał chłopaków poetami, jednak bardzo wulgarnymi i śmierdzącymi papierosami. Mieli później obniżone zachowania i mistrzowskie pasy na tyłkach.

Dlaczego przywołałem tę anegdotkę? Ażeby podkreślić to, jak duży wpływ miała na nas ta edycja, która przecież była wyjątkowa pod względem różnorodności. Każdy z naszej paczki miał zgrane na telefon co ciekawsze walki. Pamiętaliśmy je z pewnością lepiej od samych zawodników. Tak, Puoć, Twoje również. Sęk w tym, że ktoś, kogo przygoda z freestyle'em, nawet ta odbiorcza, rozpoczęła się od edycji, w której każdy z zawodników odznaczał się swoim niepowtarzalnym stylem, zawsze doszukiwać się będzie w bitwach tego, co zaskakujące. I tak było w tym 2007 roku – pojawił się Eskobar, który swoją osobowością zamiótł cały festiwal. Bo przecież nie skomplikowanymi punchami, to było już wtedy domeną Muflona.

Oczywiście ktoś może powiedzieć, że przecież lata 2006-2008, to już okres zwycięstwa punchy nad wszystkimi innymi elementami wolnego stylu. Poza wyjątkiem, któremu na ksywkę dane było Eskobar, to Muflon dominował (zazwyczaj, przecież wiem) nad wszystkimi. Ale Muflon nie był przecież pozbawioną charakteru maszynką do klepania dwuznaczności, miał ten stand-up'owy sznyt. Z pewnością w konwencji roastowej mógłby sprawdzić się o wiele lepiej, niż się w niej sprawdził dotychczas. Liczy się show. Właśnie dlatego widząc Babinciego, który w prosty, ale zabawny sposób wchodzi w interakcję z publiką, przypominam sobie Muflona przełamującego piątą ścianę, gdy podczas walki z Ensonem na Bitwie o Mokotów pukał w szybkę kamery i zwracał się odbiorcy, który walkę zobaczy za kilka tygodni na LimTV. Albo Spinnerze, to nie jest w tej chwili istotne. Ważne jest to, że w tych momentach czuję, że freestyle mnie nie zawiódł. Podobnie gdy Jędrzej aktywizuje publikę na Pitosie albo Biały wykorzystuje ją przeciw naszemu śmieszkowi. Przecież to to samo, co zrobił Białas w 2009 w walce z Greenem. Pseudo też się prawie zgadza. Nie jest to wtórność, to jest umiejętność grania na sentymentach, a co za tym idzie – wywoływania emocji i wyprowadzania freestyle'u ze sfery chłodnych kalkulacji. To jest ta nie zdefiniowana w pełni sceniczność, która jak widać niejedno ma imię.

Idąc tym tropem, zaraz doszedłbym do słynnego follow-upu i tego, jak niedobry ziomek Dolar sprzedał cały hip-hop za marne 300 srebrników, Czeski, jak ksywka wskazuje, reprezentował obcy kapitał, a Flint to... dopisz sobie dowolne wyzwisko, będzie pasować. Tylko zwyczajnie nie chce mi się już śmiać z tego, jak Związek Gimnazjalistów Polskich jednogłośnie wyraził swoją pogardę i zażenowanie. Zainteresowanych odsyłam w tym miejscu do drugiego śródrozdzialiku.

 

Czucie i wiara silniej mówi do mnie, niż mędrca szkiełko i oko

Teraz przechodzimy do niezwykle ważnej kwestii i polemicznej części artykułu. Czy osoba mająca styczność z bitwami wyłącznie za pośrednictwem Internetu ma prawo oceniać ich przebieg? Oczywiście, że tak i nie musi się to przecież wiązać ze skrupulatnym rozbijaniem ich na czynniki pierwsze. Rozumiem, co miał na myśli Puoć – mnie też bardzo nie podoba się to youtube'owe punktowanie poszczególnych wejść i niezgadzanie się z każdym werdyktem z zasady, tylko dlatego, że wydało go jury, ale jest też druga storna medalu – co z tymi bitwami, których widz obecny w klubie nie jest w stanie zrozumieć, bo zawodnicy zagłuszani są albo przez lokalnych patriotów, albo globalnych haterów? Znam kilka osób, które przyznały, że nie słyszały kompletnie nic z półfinałowych wejść Babinciego i dopiero nagrania dały im tę możliwość. Jestem pewien, że to nie jedyna taka sytuacja.

To samo z zawodnikami, których teraz traktujemy jako legendarnych. Nie oszukujmy się, przykładowy fan wolnego stylu jest nie tylko dużo młodszy od Puocia, ale też ode mnie. Jutro ma próbną maturę, a w gorszym przypadku sprawdzian z wuefu. Gdyby nie mógł oceniać walk Te-Trisa, Dużego Pe czy Trzysia, myślałby, że freestyle wyglądał zawsze tak samo. Kto wie, jak by teraz reagował na sceniczne zagrywki raperów, gdyby nie te pamiętne walki krążące po sieci. W końcu przecież taki Pueblos, którego uwielbiamy za flow, styl i gestykulację, przyznawał w kawałku, że to nagrania rozbudziły w nim zajawkę.

Nie neguję istnienia magii chwili i nie twierdzę, że w uczestnictwie w bitewnym amoku nie ma niczego niezwykłego. To oczywiste, że to wyjątkowe przeżycie. Zachęcam do chodzenia na bitwy i uważam, że żadna relacja tego nie zastąpi. Nie ma szans. Jednak jeżeli freestyle jest przede wszystkim dla ludzi w klubie, to przecież nie tylko dla nich. Wykluczmy na ten moment gigabajty napinaczy i załóżmy, że człowiek jest z natury dobry. Niektórym z tych dobrych ludzi brak czasu, środków albo po prostu mają na tyle inną osobowość, że nie do końca uśmiecha im się uczestniczyć w całym zamieszaniu. Wcale nie oznacza to, że nie są w stanie dokonywać interesujących i wnikliwych interpretacji wydarzeń w oparciu o materiały filmowe. Gwoli ścisłości: nie przywołuję tu typowej figury krytyka-malkontenta, raczej pełnego entuzjazmu kinomana. Osoby, o których mowa, kochać mogą freestyle na odległość jakże szczerą miłością platoniczną, a im dłużej będzie to uczucie niezaspokojone, tym piękniejsze powstawać będą peany na cześć obiektu zauroczenia.

Wiem, co chciałeś przekazać Puociu i z większością myśli zgadzam się w stu procentach. Staję jednak niejako w obronie tych osób, które mogłyby poczuć się w pewien sposób wykluczone z prawa do wzięcia udziału w dyskusji ze względu na to, że zachowują od freestyle'u fizyczny dystans. Tak samo, jak nie powinniśmy rozbijać go na poszczególne elementy, które moglibyśmy wpisać do tabeli i po wciśnięciu klawisza enter w ułamku sekundy otrzymać zwycięzcę, tak samo nie powinniśmy ograniczać starć wolnostylowych do samej atmosfery panującej w klubie, ponieważ w ten sposób ja nie mógłbym powiedzieć nic o Twoim walkach, a Ty mógłbyś zanegować moje prawo do pisania o bitwach w ogóle. Układ krzywdzący zarówno dla nas obu, jak i całego świata.

Porzućmy na chwilę nasze jednostkowe doświadczenia, niech to nie będzie dyskusja Jacka „Subiektywnie o rapie” Adamca z Michałem „Puociem” Płocińskim, tylko zdystansowanego obserwatora z czynnym uczestnikiem. Niby dzieli nas olbrzymia różnica doświadczenia, jednak w kluczowych kwestiach się zgadzamy. Tak więc mogę, (a raczej chcę) wierzyć, że wolnostylowy dialog międzypokoleniowy (jak również interdyscyplinarny) ma rację bytu, są ku temu liczne przesłanki. Kluczowe okaże się to, jak postąpią żołnierze na bitewnych frontach, o których losach tutaj debatujemy.

 

Prawda ekranu

Przyjrzyjmy się temu, jak owa postulowana przeze mnie i Puocia sceniczność wypada poza obrębami klubu, gdy raper oddzielony zostaje od odbiorcy ekranem monitora. Nadal sprawdzają się te same mechanizmy, które oddziałują z tak wielką siłą na osoby zebrane w lokalu. Tyle że jest to doświadczenie bardziej indywidualne, niż kolektywne – oglądający walkę nie przeżywa widowiska wraz z innymi, co nie zmienia faktu, że bierze pod uwagę reakcje osób widzianych na monitorze. Wiem, że to w dużej mierze kwestia fachowości nagrań i nagłośnienia, ale darujmy sobie teorię spiskową o nagminnym wyciszaniu publiki.

Przez to, co zaraz zasugeruję, z pewnością wiele osób nazwie mnie mordercą zajawki, ale trudno, piszę przecież o hip-hopie, w którym oskarża się wszystkich o wszystko. Oglądanie walk przed monitorem ma dla wielu również swój elitarny wymiar. W końcu przypatrujący się zmaganiom gladiatorów możesz się poczuć jak siedzący w loży konsul, a nie jak miażdżony przez tłum obywatel cesarstwa. Odrobina luksusu za cenę abonamentu za Internet. Nie każdy chce mieć wpływ na zmagania. Ja nie chcę, ja doceniam komfort i umywam ręce. Zawodnicy się z tym liczą. Wchodząc na scenę godzą się z faktem, że zostają osobami medialnymi i ich walki będą oceniane przez kilkadziesiąt tysięcy anonimowych osób z Internetu, które napędzą ich hype. To nie cypher na ławce pod blokiem, to XXI wiek.

Pora na wstawkę humorystyczną: istnieje jeszcze kwestia „świeżości umysłu”, z którą podchodzi się do zmagań zawodników. Nie jestem przecież jedynym, który będąc kiedyś na bitwie, zapamiętał z niej wyłącznie preelimki. Nie wiem jak bardzo wdzięczni są zawodnicy za doping na zerwanym filmie, myślę jednak, że nie do końca to kryje się pod enigmatycznym, ale jakże dumnym, określeniem o nazwie świadomy słuchacz. Koniec żartów.

Teraz, skoro już wcieliłem się w rolę adwokata diabła, pokażę, że te czynniki sceniczne (takie jak charyzma, spontaniczność, „błysk”) porywające ludzi w klubie, działają nie dość, że na osoby, które nie chodzą na bitwy, to mało tego – freestyle widziały co najwyżej w 8 mili. W tym celu przeprowadziłem doświadczenie: pokazałem mojej przyjaciółce walki Filipka, Szydercy i Pejtera. Uśmiechnęła się i przyznała, że to niezwykle inteligentni i pewni siebie goście. Nie rozumiała jednak, skąd nagle w ich tekstach pojawiają się wzmianki o politykach, raperach, mitologii, jak się to ma do tego konkretnego starcia. Gdzie Rzym, gdzie Krym? Następnie pokazałem jej występy Eskobara z Bitwy o Pitos. I to było to. Spontaniczne odpowiedzi, proste teksty nawiązujące do wejść swoich przeciwników, umiejętność porwania tłumu. Do czerpania satysfakcji z jego rapu nie było potrzebne rozeznanie w polskim freestyle'u, rozumienie rapowych inside joke'ów. To jest właśnie ta charyzma sceniczna, która nie ogranicza się do wpływu na obecnych na imprezie zajawkowiczów. Ten show, który wykracza poza ramy hip-hopu, to jest istota sceniczności. Wróćmy do przyjaciółki – ona poczuła to tu i teraz, oglądając nagranie w domowym zaciszu, ale gdyby była wtedy na miejscu wydarzenia, jedyne, czego by doświadczyła, to skrępowanie, bo to przecież nie jej idol, nie jej cyrk.

Zanim posypią się lawiny hate'ów za atak na idoli, którym rzekomo bym coś ujmował, pragnę nadmienić, że powyższy fragment nie jest próbą wartościowania. To tak, jakbyśmy porównali Level up 7 Laika z Tripem Quebonafide. Z tego pierwszego numeru wyciągniesz niewiele, jeżeli nie znasz rapowych realiów. Tym drugim możesz się cieszyć, nawet jeżeli to pierwszy kawałek hip-hopowy, jaki dane ci było słyszeć. Jeżeli się uprzesz, to pewnie napiszesz, że jeden z tych wykonawców jest wackiem i w ten sposób będziesz chciał udowodnić moje złe intencje. Ale to mylny trop, nie idź tą drogą.

]]>
Freestyle'owi Freshmeni 2015 - podsumowanie rokuhttps://popkiller.kingapp.pl/2016-01-03,freestyleowi-freshmeni-2015-podsumowanie-rokuhttps://popkiller.kingapp.pl/2016-01-03,freestyleowi-freshmeni-2015-podsumowanie-rokuJanuary 4, 2016, 9:15 amJacek AdamiecNasz ukochany freestyle – dla jednych błysk geniuszu i szelest papieru, dla drugich tylko niedopracowana i naiwna forma rapu. Niezależnie od naszego stosunku do tej formy zabawy, styl wolny na rodzimym podwórku ma się dobrze i co rusz wydaje na świat kolejnych swoich oratorów. Nieustannie pojawiają się entuzjastyczne nowe twarze, a stare tracą wiarę w sens całego przedsięwzięcia i w konflikcie priorytetów między zajawką i życiem wybierają to drugie. Zanim jednak zajmiemy się tymi optymistami, warto przypomnieć sobie w kilku zdaniach, co ostatnie dwanaście miesięcy miało nam do zaoferowania, również ze strony tych, którzy posłuchali głosu rozsądku.O tym, że freestyle'owy rok 2015 należał do Edzia i Filipka, pisać wiele więcej nie trzeba. Ten pierwszy zdobył po raz drugi pas mistrzowski WBW i powtórzył, a nawet przebił dokonania Muflona (który też był dwukrotnym mistrzem, jednak nie jak Edzio dwukrotnie z rzędu), oprócz tego wygrał między innymi świetnie obstawione Bitwy o Stocznię i Wrocław. Filipek natomiast zakończył wolnostylową karierę nie zdobywszy upragnionego tytułu, jednakże przez niemalże cały rok był na ustach wszystkich osób traktujących te zawody poważnie: Bitwa o Pitos, wygrana Bitwa o Ząbkowską, zniszczenie TomBa na jego własne życzenie, w końcu świetny występ na WBS i niezliczona liczba półfinałów.Duży progress w stosunku do roku poprzedniego zaliczyli pozostali ubiegłoroczni finaliści WBW, czyli Oset, Pejter, Jędrzej, Pueblos, Biały i Gml. O ile część z nich odnosiła sukcesy na mniej znanych bitwach, to na tych najważniejszych nie szło im tak dobrze, jak byśmy mogli się tego spodziewać. W skrócie – walczyli jak lwy, ale padali jak muchy. Tylko Pejterowi udało się poprawić ubiegłoroczny wynik na Wielkiej Bitwie Warszawskiej, której został wicemistrzem.Rok 2015 to również wielki powrót, epizodyczny co prawda, ale zawsze powrót, na areny starej gwardii: Dolar udowodnił, że mimo kryzysu dalej jest w cenie (nie chodzi o jurorowanie, śmieszki), Esko, jak to Esko, przypomniał czym jest charyzma sceniczna, Sosen i Kopek przekonali samych siebie, że jeszcze coś rymują. Kolejny powrót zaliczył WSZ, który mogąc być ojcem młodszych zawodników, postanowił wskrzesić freestyle uskuteczniany na przełomie wieków. Szyderca i Feranzo, czyli zawodnicy pozostający jeszcze w naszej świeższej pamięci, potwierdzili natomiast, że gdyby im się bardziej chciało, to by więcej mogli.Długo zastanawiałem się, jak napisać o freestyle'u w sposób wpisujący się w popkillerową konwencję. O problemach związanych z zaczynaniem wspominał kiedyś Mr. Nice i muszę przyznać mu rację. Porzuciłem myśl o tworzeniu rankingu zawodników roku, ponieważ dla zaspokojenia własnej potrzeby opiniotwórczej napisać musiałbym, że najlepsze, co spotkało polski freestyle to Eskobar. Domyślam się, że zaowocowałoby to masą złośliwych komentarzy, dlatego wybrałem rozwiązanie istnie popkillerowe – ranking wolnostylowych freshmanów, świeżych albo odświeżonych twarzy sceny. To takie Młode Wilki w wersji freestylowej, parafrazując w dość swobodny sposób słowa Muflona. A co oni potrafią, ci młodzi wilcy? A no wymyślać na poczekaniu rapowy content (to powiedziałby Optymista; Sceptyk zaznaczyłby, że to raczej kwestia nienagannej pamięci). Szanowni Państwo, prezentuję freshmenów roku 2015! Nie, nie wiąże się to z żadną gratyfikacją ani z możliwością nagrania profesjonalnego klipu. Z niczym się to nie wiąże. Pozostaje jednak to bezcenne uczucie, gdy Jakiś Koleś z Internetu wirtualnie poklepuje po plecach, szepcząc: zagrałeś to zuchu.I nie oszukujmy się, gdyby chłopakom zależało na jakichkolwiek korzyściach materialnych, zamiast pisać wiersze, zajęliby się uczciwą pracą. It’s all about respect.Pierwszym wyróżnionym zostaje Bober, który odnalazł złoty środek. Uwielbiany przez antyfanów Filipka za odstrzelenie go w elimkach, szanowany przez jego sajko za bycie przez niego odstrzelonym nieco później Bober to postać antytragiczna – czegokolwiek nie zrobi, wychodzi mu to na dobre i zyskuje nowych fanów. Zwyciężył Bitwę o Twierdzę, na której dorobił się więcej niż Edzio na trzech finałach WBW, z których wygrał dwa. Bober to twarz świeża, sympatyczna i przyozdobiona niewielką bródką świadczącą o rapowej mądrości. Bardzo dobrze się zapowiada, szczególnie na bitwach. Jednakże o ile na nich zazwyczaj ma coś ciekawego do powiedzenia, to pytany o nowy Level milczał jak zaklęty.Asem numer dwa jest Ryba. O ile jego ksywa wskazuje na upodobanie do środowiska wodnego w stopniu znacznie większym niż naszego pierwszego laureata, to z płynięciem nasz Rybak jeszcze zbyt wiele wspólnego nie ma. To nic, patrząc na to, że pożera przeciwników jak wyposzczony rekin. Jak ryba w wodzie czuje się w dogrywkach bez bitu. Po fakcie łatwo powiedzieć, że wierzyło się w niego od początku, jednakże muszę napisać, iż byłem pewien, że namiesza w finale. Nie myślałem tylko, że już w najbliższym... Ości zostały rzucone znaczenie wcześniej, niż się spodziewałem. Z biegiem czasu coraz mniej ekscytują mnie zabójcze panczlajny, jednak Ryba z pewnością jest jednym z moich ulubieńców w tej mało wdzięcznej dziedzinie.Trzecie miejsce na liście, podobnie jak w eliminacjach gdańskich, zajmuje Kaz. Najciekawsze flow WBW 2015 – wygrał w tej kategorii z Dejwidem, po tym jak ten zaczął przyspieszać. Taki Jesse Pinkman z Działdowa, tylko bystrzejszy. Świetnie bawi się na bitwach, klepie przeciwników po plecach, aby wykrztusili dobre punche. Nawet, jeżeli przez to ostatecznie przegrywa. Kaza koniecznie chcę słyszeć częściej, bo potencjał ma olbrzymi. Jeżeli czyta to jakiś jego znajomy, to niech ciśnie go, żeby startował, gdzie popadnie, a najlepiej tam, gdzie zapowiedziano jakąś profesjonalną ekipę nagrywającą walki. Miluto koleś, przez którego na cypherze dostaniecie mandat za zakłócanie ciszy nocnej. I to z wykrzyknikiem. Jak celnie zauważył Puoć w Rap Sesji, jego problemem są zbyt przekombinowane wersy. Odbywa się to z korzyścią dla szarych komórek osób oglądających walki na YouTube, jednak ze stratą dla samego rapera, ponieważ wielokroć zarówno publika, jak i jurorzy w ferworze walki nie mają czasu rozwiązać zagadki przed wydaniem werdyktu. Milu w swoim stylu nawijania przypomina Konrada z dawnych lat, co nie jest w żadnym przypadku zarzutem, a raczej wyrazem uznania. Niech tylko przestanie tak krzyczeć, aczkolwiek powinniśmy być wyrozumiali – wszak młodość to okres buntu, a ze wszystkich finalistów WBW 2015 to Milu był tym najmłodszym.Na koniec zostawiłem sobie postać najbardziej kontrowersyjną, wzbudzającą zarówno fale nienawiści jak i morze miłości. To drugie dotyczy w szczególności osób przez niego zarażonych. Babinci, twarz niekoniecznie nowa, jednak w obecnej formie dopiero teraz przez nas poznana. Gość chciał po prostu ponawijać i dobrze się bawić, a doprowadził do rozpadu sceny freestyle'owej w Polsce. Popracować musi nad dykcją, bo zdarza mu się zabełkotać coś bez sensu, ale jego nieszablonowe podejście do wolnostylowego rzemiosła i umiejętność interakcji z publiką z pewnością kwalifikują go do grona wyróżnionych freshmanów. Babinci pokazał, że można do tego wszystkiego podejść zupełnie inaczej i sprawić mnóstwo problemów najbardziej utytułowanym przeciwnikom.Dlaczego akurat pięciu wyróżnionych? Bo pięć to magiczna freestyle'owa liczba wykrzykiwana przez prowadzących na niemalże każdej bitwie, nie oznaczająca bynajmniej oceny końcowej za występ. Ale to nie wszystko – w naszej Wielkiej Grze o Nic wręczam również honorowe wyróżnienia dla zawodników, którzy coś w 2015 roku pokazali, ale nie zabłysnęli aż tak, jak wyżej wymieniona piątka: tak więc warte odnotowania były między innymi występy Bucziego i Przemka w kategorii Trzeba było zostać piłkarzem, Yowee'ego, któremu brakuje płynności w rapowaniu, ale zaskakiwał nas doskonałymi panczlajnami, Milana, któremu na WBW nie poszło, lecz na Bitwie o Ząbkowską pokazał, że coś w nim drzemie, Murzyna, za progres czy cokolwiek, Radziasa i Toczka, za wyrównane i solidne starcia na elimkach WBW i Aliasa Blekaut'a, bo chociaż ja o nim nic nie wiem, to koledzy mówili, że jest dobry. Rok 2015 był ciekawym okresem dla freestyle'u, a nawet jeżeli tak nie było, to przez ludzką skłonność do gloryfikowania przeszłości będziemy tak mówić za jakiś czas. Młodzież zachwyci się nagromadzeniem punchline'ów, starsi natomiast uronią łezkę wzruszenia słuchając takiego Dolara czy właśnie Babinciego. Na potępienie zasługuje ten cały internetowy shitstorm powstały po finale WBW, przez który mogłoby się wydawać, że idzie o coś istotnego. Niestety, mimo najszczerszych chęci zawodników, freestyle nadal pozostanie tylko festiwalem piosenki improwizowanej, na którym chyba nikt nie potrafi śpiewać. Dwóch gości wyzywa się na scenie, a później spotyka i nagrywa wspólny kawałek. Czy warto prowadzić o to wojny? Potraktujmy to jako zabawę oraz ciekawe widowisko i pozbywszy się całego jadu czerpmy radość z sukcesów naszych ulubieńców.Fotografia z profilu facebook'owego Rap Sesji.Nasz ukochany freestyle – dla jednych błysk geniuszu i szelest papieru, dla drugich tylko niedopracowana i naiwna forma rapu. Niezależnie od naszego stosunku do tej formy zabawy, styl wolny na rodzimym podwórku ma się dobrze i co rusz wydaje na świat kolejnych swoich oratorów. Nieustannie pojawiają się entuzjastyczne nowe twarze, a stare tracą wiarę w sens całego przedsięwzięcia i w konflikcie priorytetów między zajawką i życiem wybierają to drugie. Zanim jednak zajmiemy się tymi optymistami, warto przypomnieć sobie w kilku zdaniach, co ostatnie dwanaście miesięcy miało nam do zaoferowania, również ze strony tych, którzy posłuchali głosu rozsądku.

O tym, że freestyle'owy rok 2015 należał do Edzia i Filipka, pisać wiele więcej nie trzeba. Ten pierwszy zdobył po raz drugi pas mistrzowski WBW i powtórzył, a nawet przebił dokonania Muflona (który też był dwukrotnym mistrzem, jednak nie jak Edzio dwukrotnie z rzędu), oprócz tego wygrał między innymi świetnie obstawione Bitwy o Stocznię i Wrocław. Filipek natomiast zakończył wolnostylową karierę nie zdobywszy upragnionego tytułu, jednakże przez niemalże cały rok był na ustach wszystkich osób traktujących te zawody poważnie: Bitwa o Pitos, wygrana Bitwa o Ząbkowską, zniszczenie TomBa na jego własne życzenie, w końcu świetny występ na WBS i niezliczona liczba półfinałów.

Duży progress w stosunku do roku poprzedniego zaliczyli pozostali ubiegłoroczni finaliści WBW, czyli Oset, Pejter, Jędrzej, Pueblos, Biały i Gml. O ile część z nich odnosiła sukcesy na mniej znanych bitwach, to na tych najważniejszych nie szło im tak dobrze, jak byśmy mogli się tego spodziewać. W skrócie – walczyli jak lwy, ale padali jak muchy. Tylko Pejterowi udało się poprawić ubiegłoroczny wynik na Wielkiej Bitwie Warszawskiej, której został wicemistrzem.

Rok 2015 to również wielki powrót, epizodyczny co prawda, ale zawsze powrót, na areny starej gwardii: Dolar udowodnił, że mimo kryzysu dalej jest w cenie (nie chodzi o jurorowanie, śmieszki), Esko, jak to Esko, przypomniał czym jest charyzma sceniczna, Sosen i Kopek przekonali samych siebie, że jeszcze coś rymują. Kolejny powrót zaliczył WSZ, który mogąc być ojcem młodszych zawodników, postanowił wskrzesić freestyle uskuteczniany na przełomie wieków. Szyderca i Feranzo, czyli zawodnicy pozostający jeszcze w naszej świeższej pamięci, potwierdzili natomiast, że gdyby im się bardziej chciało, to by więcej mogli.

Długo zastanawiałem się, jak napisać o freestyle'u w sposób wpisujący się w popkillerową konwencję. O problemach związanych z zaczynaniem wspominał kiedyś Mr. Nice i muszę przyznać mu rację. Porzuciłem myśl o tworzeniu rankingu zawodników roku, ponieważ dla zaspokojenia własnej potrzeby opiniotwórczej napisać musiałbym, że najlepsze, co spotkało polski freestyle to Eskobar. Domyślam się, że zaowocowałoby to masą złośliwych komentarzy, dlatego wybrałem rozwiązanie istnie popkillerowe – ranking wolnostylowych freshmanów, świeżych albo odświeżonych twarzy sceny. To takie Młode Wilki w wersji freestylowej, parafrazując w dość swobodny sposób słowa Muflona. A co oni potrafią, ci młodzi wilcy? A no wymyślać na poczekaniu rapowy content (to powiedziałby Optymista; Sceptyk zaznaczyłby, że to raczej kwestia nienagannej pamięci). Szanowni Państwo, prezentuję freshmenów roku 2015! Nie, nie wiąże się to z żadną gratyfikacją ani z możliwością nagrania profesjonalnego klipu. Z niczym się to nie wiąże. Pozostaje jednak to bezcenne uczucie, gdy Jakiś Koleś z Internetu wirtualnie poklepuje po plecach, szepcząc: zagrałeś to zuchu.

I nie oszukujmy się, gdyby chłopakom zależało na jakichkolwiek korzyściach materialnych, zamiast pisać wiersze, zajęliby się uczciwą pracą. It’s all about respect.

Pierwszym wyróżnionym zostaje Bober, który odnalazł złoty środek. Uwielbiany przez antyfanów Filipka za odstrzelenie go w elimkach, szanowany przez jego sajko za bycie przez niego odstrzelonym nieco później Bober to postać antytragiczna – czegokolwiek nie zrobi, wychodzi mu to na dobre i zyskuje nowych fanów. Zwyciężył Bitwę o Twierdzę, na której dorobił się więcej niż Edzio na trzech finałach WBW, z których wygrał dwa. Bober to twarz świeża, sympatyczna i przyozdobiona niewielką bródką świadczącą o rapowej mądrości. Bardzo dobrze się zapowiada, szczególnie na bitwach. Jednakże o ile na nich zazwyczaj ma coś ciekawego do powiedzenia, to pytany o nowy Level milczał jak zaklęty.

Asem numer dwa jestRyba. O ile jego ksywa wskazuje na upodobanie do środowiska wodnego w stopniu znacznie większym niż naszego pierwszego laureata, to z płynięciem nasz Rybak jeszcze zbyt wiele wspólnego nie ma. To nic, patrząc na to, że pożera przeciwników jak wyposzczony rekin. Jak ryba w wodzie czuje się w dogrywkach bez bitu. Po fakcie łatwo powiedzieć, że wierzyło się w niego od początku, jednakże muszę napisać, iż byłem pewien, że namiesza w finale. Nie myślałem tylko, że już w najbliższym... Ości zostały rzucone znaczenie wcześniej, niż się spodziewałem. Z biegiem czasu coraz mniej ekscytują mnie zabójcze panczlajny, jednak Ryba z pewnością jest jednym z moich ulubieńców w tej mało wdzięcznej dziedzinie.

Trzecie miejsce na liście, podobnie jak w eliminacjach gdańskich, zajmuje Kaz. Najciekawsze flow WBW 2015 – wygrał w tej kategorii z Dejwidem, po tym jak ten zaczął przyspieszać. Taki Jesse Pinkman z Działdowa, tylko bystrzejszy. Świetnie bawi się na bitwach, klepie przeciwników po plecach, aby wykrztusili dobre punche. Nawet, jeżeli przez to ostatecznie przegrywa. Kaza koniecznie chcę słyszeć częściej, bo potencjał ma olbrzymi. Jeżeli czyta to jakiś jego znajomy, to niech ciśnie go, żeby startował, gdzie popadnie, a najlepiej tam, gdzie zapowiedziano jakąś profesjonalną ekipę nagrywającą walki.

Miluto koleś, przez którego na cypherze dostaniecie mandat za zakłócanie ciszy nocnej. I to z wykrzyknikiem. Jak celnie zauważył Puoć w Rap Sesji, jego problemem są zbyt przekombinowane wersy. Odbywa się to z korzyścią dla szarych komórek osób oglądających walki na YouTube, jednak ze stratą dla samego rapera, ponieważ wielokroć zarówno publika, jak i jurorzy w ferworze walki nie mają czasu rozwiązać zagadki przed wydaniem werdyktu. Milu w swoim stylu nawijania przypomina Konrada z dawnych lat, co nie jest w żadnym przypadku zarzutem, a raczej wyrazem uznania. Niech tylko przestanie tak krzyczeć, aczkolwiek powinniśmy być wyrozumiali – wszak młodość to okres buntu, a ze wszystkich finalistów WBW 2015 to Milu był tym najmłodszym.

Na koniec zostawiłem sobie postać najbardziej kontrowersyjną, wzbudzającą zarówno fale nienawiści jak i morze miłości. To drugie dotyczy w szczególności osób przez niego zarażonych. Babinci, twarz niekoniecznie nowa, jednak w obecnej formie dopiero teraz przez nas poznana. Gość chciał po prostu ponawijać i dobrze się bawić, a doprowadził do rozpadu sceny freestyle'owej w Polsce. Popracować musi nad dykcją, bo zdarza mu się zabełkotać coś bez sensu, ale jego nieszablonowe podejście do wolnostylowego rzemiosła i umiejętność interakcji z publiką z pewnością kwalifikują go do grona wyróżnionych freshmanów. Babinci pokazał, że można do tego wszystkiego podejść zupełnie inaczej i sprawić mnóstwo problemów najbardziej utytułowanym przeciwnikom.

Dlaczego akurat pięciu wyróżnionych? Bo pięć to magiczna freestyle'owa liczba wykrzykiwana przez prowadzących na niemalże każdej bitwie, nie oznaczająca bynajmniej oceny końcowej za występ. Ale to nie wszystko – w naszej Wielkiej Grze o Nic wręczam również honorowe wyróżnienia dla zawodników, którzy coś w 2015 roku pokazali, ale nie zabłysnęli aż tak, jak wyżej wymieniona piątka: tak więc warte odnotowania były między innymi występy Bucziego i Przemka w kategorii Trzeba było zostać piłkarzem, Yowee'ego, któremu brakuje płynności w rapowaniu, ale zaskakiwał nas doskonałymi panczlajnami, Milana, któremu na WBW nie poszło, lecz na Bitwie o Ząbkowską pokazał, że coś w nim drzemie, Murzyna, za progres czy cokolwiek,  Radziasa i Toczka, za wyrównane i solidne starcia na elimkach WBW i Aliasa Blekaut'a, bo chociaż ja o nim nic nie wiem, to koledzy mówili, że jest dobry.

Rok 2015 był ciekawym okresem dla freestyle'u, a nawet jeżeli tak nie było, to przez ludzką skłonność do gloryfikowania przeszłości będziemy tak mówić za jakiś czas. Młodzież zachwyci się nagromadzeniem punchline'ów, starsi natomiast uronią łezkę wzruszenia słuchając takiego Dolara czy właśnie Babinciego. Na potępienie zasługuje ten cały internetowy shitstorm powstały po finale WBW, przez który mogłoby się wydawać, że idzie o coś istotnego. Niestety, mimo najszczerszych chęci zawodników, freestyle nadal pozostanie tylko festiwalem piosenki improwizowanej, na którym chyba nikt nie potrafi śpiewać. Dwóch gości wyzywa się na scenie, a później spotyka i nagrywa wspólny kawałek. Czy warto prowadzić o to wojny? Potraktujmy to jako zabawę oraz ciekawe widowisko i pozbywszy się całego jadu czerpmy radość z sukcesów naszych ulubieńców.

Fotografia  z profilu facebook'owego Rap Sesji.

]]>