popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) 46 minut Sodomyhttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/27454/46-minut-SodomyAugust 21, 2024, 10:43 pmpl_PL © 2024 Admin stronyAfrojax (Afro Kolektyw) "Współczuję każdemu, kto próbuje robić muzykę" - wywiadhttps://popkiller.kingapp.pl/2015-04-20,afrojax-afro-kolektyw-wspolczuje-kazdemu-kto-probuje-robic-muzyke-wywiadhttps://popkiller.kingapp.pl/2015-04-20,afrojax-afro-kolektyw-wspolczuje-kazdemu-kto-probuje-robic-muzyke-wywiadApril 20, 2015, 7:33 pmPiotr ZdziarstekTo trudne pożegnanie dla fanów. Afro Kolektyw oficjalnie zakończył swoją działalność i na otarcie łez wyruszł w pożegnalną trasę koncertową po Polsce. Z frontmanem zespołu, Michałem "Afrojaxem" Hoffmanem, udało mi się porozmawiać po koncercie w Sopocie. Słysząc uprzednio przekrój utworów z całej dyskografii zespołu, zrobiło mi się autentycznie smutno; Afro Kolektyw był jedną z tych grup, na których muzyce się wychowałem, czego sam Afrojax nie omieszkał kąśliwie skomentować, mówiąc, że mi współczuje. Cóż, ja sobie nie współczuję wcale, jestem wręcz z tego faktu szalenie zadowolony. Pomimo całego zgorzknienia i niechęci do starego repertuaru (które doskonale rozumiem), panowie nie mogą zaprzeczyć, że stworzyli legendę. Być może niszową i lekko upośledzoną, ale zawsze (choć Afrojax zdaje się tę legendę wyśmiewać). Jestem szczęśliwy, że mogłem przez te wszystkie lata być ich fanem, a sama możliwość porozmawiania z nimi na żywo jest dla mnie spełnieniem gówniarskich marzeń. Podejrzewam, że kilku fanów rozczaruje się po lekturze; poznacie fakty, których być może wcale nie chcecie poznać, przez co wasze wyobrażenie o zespole i jego twórczości może ulec diametralnej zmianie. Jednak tam, gdzie jedni dostrzegą szarganie legendy "Płyty pilśniowej", inni znajdą kawał ciekawej rozmowy. Gorzkiej, przenikliwej, zabawnej, odpowiadającej na wiele pytań, których z pewnością jesteście ciekawi. Zapraszam.Sentymentalnie się zrobiło. Niemal łzy w oczach widzę.Tak miało być. Odczuwamy wielką ulgę i to są raczej łzy radości niż smutku.Łzy radości, gdyż możecie się już ostatecznie pożegnać z pewnym materiałem?Tak, nie ukrywam, że chodzi głównie o ten hip-hopowy. Nie będzie już nam "wisiał u dupy".Sądząc po waszych minach podczas koncertu, odnoszę wrażenie, że byliście zawiedzeni, że najlepsze reakcje zbierały stare numery z "Płyty pilśniowej". Absolutnie nie. Nie zwracamy większej uwagi na reakcje, tylko gramy jak najlepiej to, co mamy do zagrania. Moim zdaniem najlepiej dzisiaj wyszło i najlepiej zostało przyjęte wykonanie utworu „Najgorsza sobota w życiu”, ale czy ty to potwierdzisz, czy temu zaprzeczysz, to ja mam, wybacz, serdecznie w dupie. (śmiech) Dziękuję bardzo. Pisałem też recenzję waszego ostatniego albumu, więc za taki odbiór jestem bardzo wdzięczny. Nie może być już inaczej. Musimy przyjąć obronną postawę, bo widzimy, że ludzie jakoś nie bardzo kumają tę ostatnią płytę. Jak myślisz, dlaczego? Słuchaj, gdybym wiedział, to by mnie tutaj nie było. Nie miałbym też na koncie sześciuset złotych, tylko znacznie więcej, i ogólnie byłbym kimś mądrzejszym, większym, wspanialszym. Niestety uważałem, że ta płyta, którą zaproponowaliśmy, jest czymś, co powinniśmy zaprezentować światu. Świat nie docenił. To, co mnie zaskoczyło - chociaż teoretycznie nie powinno, znając waszą dyskografię - to przekrój publiki, jaka przychodzi na wasze koncerty. To niesamowite - od małych dzieci przychodzących po autografy, po naprute, hip-hopowe mordy. Zdecydowanie wolę małe dzieci, ale bez skojarzeń (śmiech). Wolę te niewinne oczka, które patrzą na mnie i nie wiedzą właściwie kim ja jestem, ale tatuś kazał im iść po autograf, bo sam się wstydzi. I ja się nie dziwię, też bym się wstydził i również posłałbym dziecko, mówiąc: "Idź za zapachem spirytusu do tego pana i poproś go o autograf". Pomyślałem o tym, że kiedyś zapraszaliście całkiem sporo raperów raperów na swoje płyty. Ty także częściej udzielałeś się u innych. O Boże! Jakież to było fantastyczne! (śmiech) Wystarczy tylko wymienić klasyczną zwrotkę w "Zrób to sam" u Tymona. FENOMENALNA. Genialna absolutnie, to jest mój szczyt. Stary, ja TOP 3 wszech czasów widzę tak: 1. Biggie, 2. Tupac, 3. Twoja zwrotka w "Zrób to Sam". Zgadzasz się z tym, prawda? Pomyślmy, kto jeszcze mógłby być ewentualnie na liście. Kendrick Lamar? Absolutnie nie! Jebać Kendricka Lamara. Słusznie, przecież w starciu „The Blacker The Berry” kontra „Zrób to sam” wynik jest oczywisty. Ten pierwszy się kurczy i wypierdala prosto do morza. Oczywiście się z tobą zgadzam, ale uważam, że zbyt nisko postawiłeś tę poprzeczkę. Powiedziałeś, że Biggie, Tupac i „Zrób to sam”. Ja uważam, że Biggie, „Zrób to sam” i dopiero potem Tupac. Ewentualnie możemy rozbudować ranking, by zmieściło się w nim więcej gatunków muzycznych. Jeszcze jakoś Chopina i Mozarta byśmy wcisnęli. Masz rację! (śmiech) Najpierw "Zrób to sam" potem Biggie i Chopin. Doskonałe. Ale pytam o to, ponieważ w którymś momencie zrezygnowaliście z zapraszania raperów na rzecz muzyków, czasami zresztą nietypowych, takich jak Filip Jaślar. Filip Jaślar po prostu genialnie gra na skrzypcach. My potrzebowaliśmy skrzypka, który ugra dość skomplikowane partie. Filip był pod ręką. Pod ręką mieliście pewnie też Adama Ostrowskiego, kolejnego wybitnego skrzypka. Nie wiem kto to jest. O.S.T.R. Aha. (śmiech) Wierz mi, że Adam Ostrowski by tego nie ugrał. Śmiem myśleć, że możesz mieć rację. No kurwa, nie ugrałby. To znaczy mało kto ugrałby to czysto, a wtedy ceniliśmy czystość. Na zaproszenie Filipa patrzyłem pod tym kątem, że on – podobnie jak jego kompani z grupy MoCarta - jest świetnym muzykiem, a jednak wszyscy widzą w nich tylko muzyczny kabaret. Tak samo jak i wy jesteście często utożsamiani z rapowym kabaretem i dopiero po pewnym czasie zaczęliście zrywać z tą łatką. Smutne jest dla mnie to, co mówisz, ponieważ odnoszę takie samo wrażenie. Ciągle jesteśmy odbierani jako kabaret i być może dlatego kończymy działalność pod tą nazwą. No właśnie, jak to jest z nazwą? Bo wydaje mi się, że będziecie wciąż tworzyć, być może w bardzo podobnym, albo nawet w takim samym składzie, ale zamkniecie rozdział pod tytułem Afro Kolektyw, żeby fani już się nie łudzili, że wrócicie do "Kokosów", podczas gdy was interesuje coś innego. Zdecydowanie zmiana akordu z d-moll na b-dur i z powrotem to nie jest to, co nam się marzy - niezależnie od tego jak to jest oprawione. Chcielibyśmy odkrywać nowe rzeczy dla nas i dla naszych słuchaczy, iść do przodu. Ale mam wrażenie, że ta nazwa nas hamuje. I nawet gdybyśmy temu przeczyli, to ona cały czas tam jest. Na przykład gdy na facebooku ktoś pisze "Afro to był, kurwa, dobry, ale na 'Płycie Pilśniowej'", albo jeszcze inne gówno. Dosyć tego, ja pierdolę! Mieliśmy wtedy, Boże kochany, po dwadzieścia lat. Łona do tej pory próbuje zerwać z łatką wiecznego optymisty. A przypomnijmy, że tylko jedna jego płyta była w gruncie rzeczy wesoła. Nawet na tej płycie, o której mówisz, wskazałbym jedynie jakieś trzy kawałki, które by zasługiwały na taką etykietkę, śmiech Łony jest często gorzki i wbrew. Współczuję Adamowi. Współczuję każdemu, kto próbuje robić muzykę. Zrobisz jeden numer o sraniu i już jesteś koprofagiem. A potem próbujesz zawrzeć w numerach filozofię, piszesz głębokie rzeczy, wiersze. Przypuśćmy, że jesteś lepszy niż Miłosz, lepszy niż Herbert, ale nie - ty jesteś gościem od sraki. Jak mówi klasyk: możesz wybudować tysiąc mostów, ale jeżeli obciągniesz jednego fiuta, to już w tym momencie nie jesteś budowniczym mostów, tylko lachociągiem. (śmiech) Wspaniałe, dokładnie to mam na myśli. Wróćmy do zmiany waszego sztandaru. Podobno całość rozbije się na dwa zespoły. Nie do końca. To się rozbije na zespół grający zwarte, singlowe piosenki i mój solowy projekt. To solo będzie ohydne. Naprawdę wszystkim, którzy liczą na to, że Afrojax wróci do rapowania, chciałem powiedzieć: "Chuj wam w dupę! Bardzo wielki chuj w waszą cienką, smutną dupę”. Bo nie wiedzą, co mówią. Kiedy cię widziałem ostatnio, miałeś krótkie włosy i gołą klatę. Mówię o Hot16challenge. Co cię skusiło, by wziąć udział w czymś, czym - wydawać by się mogło – gardzisz? Ale ja wcale nie gardzę rapem. Ja gardzę chujowym rapem. A tak się składa, że ostatnio dociera do mnie głównie chujowy rap. Przeważnie polski. To ciekawe. Bo zauważyłem, że na koncertach lubicie wplatać te „chujowizny” z muzycznego światka do waszego repertuaru. Kiedyś Stachursky, teraz "I'm in love with the Coco", który bardzo ładnie skomponował się z "Czytaj z ruchu moich ust". Michał [Szturomski - przyp. red.] mnie zmusił bym to zrobił. I tak myślę, że to wyszło lepiej niż Edowi Sheeranowi. Ed Sheeran ssie chuja. Tak powiedział Noel Gallagher i ja się z nim całkowicie zgadzam. To mnie totalnie zaskoczyło, bo miałem wrażenie, że jesteś odcięty od rapu i się nie nim nie interesujesz, a widzę, że ty wiesz, co w trawie piszczy. Ja się nie interesuję kiepskim rapem, a większość bym tak niestety zakwalifikował. Ale docierają do mnie też wspaniałe rzeczy i nawet nie będę próbował z nimi konkurować, ponieważ moja płyta solowa będzie zrobiona wyłącznie po to, żeby wszyscy po prostu się zrzygali. To będzie płyta o robieniu lachy i żarciu gówna. Wyłącznie. Ale naprawdę WYŁĄCZNIE. Nie ma innego tematu (śmiech). To będzie w stu procentach solowy projekt? Nie przewidujesz żadnych raperów gościnnie? Żadnych. Może zaproszę bitmejkerów, ale chwilowo jestem samowystarczalny. No właśnie! Cholera, dawno ciebie nie słyszałem na hip-hopowych bitach. Ostatnio chyba z Łoną w "Rzuć to!" na podkładzie Webbera. A ja robię bity cały czas. Przecież miałem swój projekt „Nonsense & Absurd”, gdzie wypuściłem nieco bitów mniej lub bardziej elektronicznie hip-hopowych. Ale teraz, kiedy robię swoją własną płytę, która cała jest - jeszcze raz powtarzam - o robieniu lachy i żarciu gówna, to bity muszą odpowiadać warstwie tekstowej. Rozumiem, że posamplujesz jakieś odgłosy gastryczne. Ja ci przybliżę jak powstawał bit do pierwszego kawałka z płyty, który nazywa się "Całujmy krzyż Jezuska". Bit powstawał następująco: wziąłem moduł z Amigi, spowolniłem go czterokrotnie, dołożyłem do tego bit własnej koncepcji, po czym wysamplowałem głos pewnego dziennikarza z Trójki radiowej (śmiech) który mówił sylabę WNO. (śmiech) to będzie singiel jak rozumiem. Tę sylabę WNO przyspieszyłem dwukrotnie i ułożyłem z niej melodię w programie Celemony Melodyne, który ukradłem z ruskiego forum. I słuchaj... Stay tuned (śmiech). Z taką zapowiedzią nie mogą się doczekać. Mój cel nie został zatem osiągnięty... Nie czekaj na to. Proszę! (śmiech) Boję się zapytać o ewentualne teledyski. Musiałyby być fascynujące. Na początku planowałem stworzyć taki minimalistyczny klip, ponieważ minimalizm i skromność przekazu to jest to, co mnie teraz pociąga. Skromność i bezpośredniość. Kupiłem okulary! NAKLEIŁEM OCZY! Współczuję czytelnikom wywiadu (śmiech) Najważniejsze, że dobrze się bawimy. Narysowałem oczy na papierze samoprzylepnym, nakleiłem je na szkła. I nakręciłem teledysk. Jaki tytuł będzie nosić płyta? „Lorem Ipsum”. To po łacinie? Tak. Jak tworzysz stronę internetową lub bloga to wpychasz to zdanie żeby zapchać miejsce. Dzięki temu wiesz jak będzie prezentował się szablon, chociaż sam tekst nie ma sensu. Przez te wszystkie lata po szyldem Afro Kolektywu robiliście przeróżne rzeczy, każda płyta była inna. Co najlepiej wspominacie przez ten czas? Najlepiej chyba wspominam sesję nagraniową ostatniej płyty... Zrobiona była na setkę. Tak. W cztery dni, przy czym nagrania trwały trzy. To było coś tak konkretnego i bezpośredniego... Nie wiedziałem, że potrafimy tak zebrać się w sześciu w kółku i w ciągu pół godziny nagrać 4 take'i numeru, które potem są do wzięcia, i z tego powstaje płyta... Już nie mówiąc o tym, że ten materiał ostatni - chociaż, kurwa, w ogóle niedoceniony - jest dla mnie czymś strasznie drogim. Nie wiem czy kiedykolwiek uda mi się to przebić, czy kiedykolwiek zdobędę się na wypowiedź bardziej szczerą, bezpośrednią i artystyczną; sięgającą do totalnego dna, jakie w sobie posiadam. Starałem się jednocześnie ubrać całość w takie słowa, żeby była strawna jako piosenki. Bo każdy może powiedzieć "Kurwa, źle się czuję! Zesrałem się w pory! Chuj mi stoi i nie mam kogo ruchać!", ale to jest literacko słabe. A ja próbowałem to wszystko tak... transmogryfikować? (śmiech) żeby były z tego piosenki poetyckie. Będę miał problem z zapisaniem, ale wygoogluję. Ale powiem ci więcej – sumując, płyta "46 minut Sodomy" również jest o robieniu lachy i żarciu gówna, tylko że tego kompletnie nie słychać. To tak jak z numerem "Czasem pada śnieg w styczniu", który jest bardzo subtelny. Przyznam, że początkowo również nie mogłem się do niego przekonać. Dopiero gdy trochę zastanowiłem się nad nim, poczytałem wywiady, zrozumiałem o czym on tak naprawdę jest i jak wiele trudu wymagało napisanie tego tekstu w taki, a nie inny sposób. …żeby moja dziewczyna go nie zrozumiała. Ja nie uważam, żeby to był mój najlepszy tekst, niemniej temat jest naprawdę ciekawy. Nie wiem czy ktoś pisał wcześniej o tym, że nie chce mu się ruchać – a o tym jest ten utwór, o drastycznym spadku libido. To jest dziwne i bolesne zjawisko. Mam wrażenie, że po pierwszych reakcjach na ten utwór, którym daleko było od przychylnych, gdy zdecydowaliście się nagrać go jeszcze raz w wersji pilśniowej, byłeś strasznie wkurwiony i zrobiłeś go na odpierdol. Słuchaj, ja wkurwiony nie byłem, przywykłem wcześniej. Wkurwiony był Remek Zawadzki. Mówił: "Kurwa, co za chuje! Oni nic nie rozumieją. Zróbmy tak, żeby do tych pustych łbów trafić! Weź to napisz jakbyś to pisał 10 lat temu. Ja zrobię taki chujowy bit lo-fi, zajmie mi to pięć minut.” I prawie tak było. Kwadrans powstawał bit, godzinę - tekst i pięć minut go nagrywałem. Najwyraźniej prowokacja się udała, skoro pierwsze komentarze mówiły mniej więcej: "no w końcu tak, jak powinno być!". To było przerażające. Nagraliśmy płytę, która stanowi krok naprzód, ale nie! Teraz mamy pajacować i żartować sobie z was. Wsadzamy żołądź do paszczy, a wy jeszcze się z tego cieszycie. Zajebiście, tylko iść się utopić. Nie myślałeś o tym, że sukces waszej pierwszej płyty i takiego „Czytaj z ruchu moich ust”, wyniknął z tego, że po prostu trafiliście w target, który identyfikował się z podmiotem lirycznym? Nerdy i chude, brytyjskie pedały, którymi pomiatano w szkołach, osoby nigdzie nie pasujące. To wyjaśniałoby również tych freaków, przychodzących na wasze koncerty. Bawiąc się razem przy waszej muzyce nie czują się outsiderami. Tyle, że ten numer nie jest prawdą, to czyste konfabulacje. Pierwszą konfabulacją jest to, że słuchałem od dzieciństwa czarnej muzyki. To było wówczas niemożliwe, słuchałem Pet Shop Boys a nie Funkadelic. Drugą konfabulacją jest to, że byłem gnębiony w szkole. To raczej ja bywałem katem, czego teraz się wstydzę; kazałem zabierać leszczom kloce z kibla i wyrzucać je do kosza i tak dalej. Wtedy już nie słuchałem Pet Shop Boys, tylko grunge, punka i metalu. I dopiero POTEM zacząłem słuchać rapu, co pierwotnie w powszechnej opinii faktycznie było równoznaczne z: „jestem szmatą, zgnójcie mnie, bo słucham chujowej muzyki, której nikt nie rozumie”. Ale to też nie trwało długo, bo szybko rap stał się czymś innym, modnym, nawet jeśli niezrozumiałym, i zamiast wstydu zacząłem odczuwać głupią dumę. Tekst napisałem gdy siedziałem w Bibliotece Narodowej i usiłowałem skończyć pracę magisterską. W głowie grały mi fujarki tony! Była to fujarka Tupaca! (śmiech) Usiłowałem jakoś to uczucie przekuć w słowa: „Czemu siedzę w jakimś zakurzonym, jebanym archiwum z tymi ludźmi, którzy nie zwracają na mnie najmniejszej uwagi?! A przecież jestem dobrym raperem. Jestem świetnym raperem, najlepszym, kurwa, w Polsce! Słucham Funkadelic, George'a Clintona, czy wam to coś, kurwa, mówi?!” Miałem to wszystko wówczas w duchu. Tak powstał utwór "Kokos". A teraz myślicie, że to jest utwór o mnie, ale to jest mój błąd, że go nagrałem. Sam sobie strzeliłem gola.Rozmawiał: Piotr "Northim Kismajes" ZdziarstekTo trudne pożegnanie dla fanów. Afro Kolektyw oficjalnie zakończył swoją działalność i na otarcie łez wyruszł w pożegnalną trasę koncertową po Polsce. Z frontmanem zespołu, Michałem "Afrojaxem" Hoffmanem, udało mi się porozmawiać po koncercie w Sopocie.  Słysząc uprzednio przekrój utworów z całej dyskografii zespołu, zrobiło mi się autentycznie smutno; Afro Kolektyw był jedną z tych grup, na których muzyce się wychowałem, czego sam Afrojax nie omieszkał kąśliwie skomentować, mówiąc, że mi współczuje. Cóż, ja sobie nie współczuję wcale, jestem wręcz z tego faktu szalenie zadowolony. Pomimo całego zgorzknienia i niechęci do starego repertuaru (które doskonale rozumiem), panowie nie mogą zaprzeczyć, że stworzyli legendę. Być może niszową i lekko upośledzoną, ale zawsze (choć Afrojax zdaje się tę legendę wyśmiewać). Jestem szczęśliwy, że mogłem przez te wszystkie lata być ich fanem, a sama możliwość porozmawiania z nimi na żywo jest dla mnie spełnieniem gówniarskich marzeń. Podejrzewam, że kilku fanów rozczaruje się po lekturze; poznacie fakty, których być może wcale nie chcecie poznać, przez co wasze wyobrażenie o zespole i jego twórczości może ulec diametralnej zmianie. Jednak tam, gdzie jedni dostrzegą szarganie legendy "Płyty pilśniowej", inni znajdą kawał ciekawej rozmowy. Gorzkiej, przenikliwej, zabawnej, odpowiadającej na wiele pytań, których z pewnością jesteście ciekawi. Zapraszam.

Sentymentalnie się zrobiło. Niemal łzy w oczach widzę.

Tak miało być. Odczuwamy wielką ulgę i to są raczej łzy radości niż smutku.

Łzy radości, gdyż możecie się już ostatecznie pożegnać z pewnym materiałem?

Tak, nie ukrywam, że chodzi głównie o ten hip-hopowy. Nie będzie już nam "wisiał u dupy".

Sądząc po waszych minach podczas koncertu, odnoszę wrażenie, że byliście zawiedzeni, że najlepsze reakcje zbierały stare numery z "Płyty pilśniowej". 

Absolutnie nie. Nie zwracamy większej uwagi na reakcje, tylko gramy jak najlepiej to, co mamy do zagrania. Moim zdaniem najlepiej dzisiaj wyszło i najlepiej zostało przyjęte wykonanie utworu „Najgorsza sobota w życiu”, ale czy ty to potwierdzisz, czy temu zaprzeczysz, to ja mam, wybacz, serdecznie w dupie.

(śmiech) Dziękuję bardzo. Pisałem też recenzję waszego ostatniego albumu, więc za taki odbiór jestem bardzo wdzięczny.

Nie może być już inaczej. Musimy przyjąć obronną postawę, bo widzimy, że ludzie jakoś nie bardzo kumają tę ostatnią płytę.

Jak myślisz, dlaczego?

Słuchaj, gdybym wiedział, to by mnie tutaj nie było. Nie miałbym też na koncie sześciuset złotych, tylko znacznie więcej, i ogólnie byłbym kimś mądrzejszym, większym, wspanialszym. Niestety uważałem, że ta płyta, którą zaproponowaliśmy, jest czymś, co powinniśmy zaprezentować światu. Świat nie docenił.

To, co mnie zaskoczyło - chociaż teoretycznie nie powinno, znając waszą dyskografię - to przekrój publiki, jaka przychodzi na wasze koncerty. To niesamowite - od małych dzieci przychodzących po autografy, po naprute, hip-hopowe mordy.

Zdecydowanie wolę małe dzieci, ale bez skojarzeń (śmiech). Wolę te niewinne oczka, które patrzą na mnie i nie wiedzą właściwie kim ja jestem, ale tatuś kazał im iść po autograf, bo sam się wstydzi. I ja się nie dziwię, też bym się wstydził i również posłałbym dziecko, mówiąc: "Idź za zapachem spirytusu do tego pana i poproś go o autograf".

Pomyślałem o tym, że kiedyś zapraszaliście całkiem sporo raperów raperów na swoje płyty. Ty także częściej udzielałeś się u innych.

O Boże! Jakież to było fantastyczne!

(śmiech) Wystarczy tylko wymienić klasyczną zwrotkę w "Zrób to sam" u Tymona.

FENOMENALNA. Genialna absolutnie, to jest mój szczyt.

Stary, ja TOP 3 wszech czasów widzę tak: 1. Biggie, 2. Tupac, 3. Twoja zwrotka w "Zrób to Sam". Zgadzasz się z tym, prawda?

Pomyślmy, kto jeszcze mógłby być ewentualnie na liście. Kendrick Lamar?

Absolutnie nie! Jebać Kendricka Lamara.

Słusznie, przecież w starciu „The Blacker The Berry” kontra „Zrób to sam” wynik jest oczywisty. Ten pierwszy się kurczy i wypierdala prosto do morza. Oczywiście się z tobą zgadzam, ale uważam, że zbyt nisko postawiłeś tę poprzeczkę. Powiedziałeś, że Biggie, Tupac i „Zrób to sam”. Ja uważam, że Biggie, „Zrób to sam” i dopiero potem Tupac.

Ewentualnie możemy rozbudować ranking, by zmieściło się w nim więcej gatunków muzycznych. Jeszcze jakoś Chopina i Mozarta byśmy wcisnęli.

Masz rację! (śmiech) Najpierw "Zrób to sam" potem Biggie i Chopin. Doskonałe.

Ale pytam o to, ponieważ w którymś momencie zrezygnowaliście z zapraszania raperów na rzecz muzyków, czasami zresztą nietypowych, takich jak Filip Jaślar. 

Filip Jaślar po prostu genialnie gra na skrzypcach. My potrzebowaliśmy skrzypka, który ugra dość skomplikowane partie. Filip był pod ręką.

Pod ręką mieliście pewnie też Adama Ostrowskiego, kolejnego wybitnego skrzypka.

Nie wiem kto to jest.

O.S.T.R.

Aha. (śmiech) Wierz mi, że Adam Ostrowski by tego nie ugrał.

Śmiem myśleć, że możesz mieć rację.

No kurwa, nie ugrałby. To znaczy mało kto ugrałby to czysto, a wtedy ceniliśmy czystość.

Na zaproszenie Filipa patrzyłem pod tym kątem, że on – podobnie jak jego kompani z grupy MoCarta - jest świetnym muzykiem, a jednak wszyscy widzą w nich tylko muzyczny kabaret. Tak samo jak i wy jesteście często utożsamiani z rapowym kabaretem i dopiero po pewnym czasie zaczęliście zrywać z tą łatką.

Smutne jest dla mnie to, co mówisz, ponieważ odnoszę takie samo wrażenie. Ciągle jesteśmy odbierani jako kabaret i być może dlatego kończymy działalność pod tą nazwą.

No właśnie, jak to jest z nazwą? Bo wydaje mi się, że będziecie wciąż tworzyć, być może w bardzo podobnym, albo nawet w takim samym składzie, ale zamkniecie rozdział pod tytułem Afro Kolektyw, żeby fani już się nie łudzili, że wrócicie do "Kokosów", podczas gdy was interesuje coś innego.

Zdecydowanie zmiana akordu z d-moll na b-dur i z powrotem to nie jest to, co nam się marzy - niezależnie od tego jak to jest oprawione. Chcielibyśmy odkrywać nowe rzeczy dla nas i dla naszych słuchaczy, iść do przodu. Ale mam wrażenie, że ta nazwa nas hamuje. I nawet gdybyśmy temu przeczyli, to ona cały czas tam jest. Na przykład gdy na facebooku ktoś pisze "Afro to był, kurwa, dobry, ale na 'Płycie Pilśniowej'", albo jeszcze inne gówno. Dosyć tego, ja pierdolę! Mieliśmy wtedy, Boże kochany, po dwadzieścia lat.

Łona do tej pory próbuje zerwać z łatką wiecznego optymisty. A przypomnijmy, że tylko jedna jego płyta była w gruncie rzeczy wesoła.

Nawet na tej płycie, o której mówisz, wskazałbym jedynie jakieś trzy kawałki, które by zasługiwały na taką etykietkę, śmiech Łony jest często gorzki i wbrew. Współczuję Adamowi. Współczuję każdemu, kto próbuje robić muzykę. Zrobisz jeden numer o sraniu i już jesteś koprofagiem. A potem próbujesz zawrzeć w numerach filozofię, piszesz głębokie rzeczy, wiersze. Przypuśćmy, że jesteś lepszy niż Miłosz, lepszy niż Herbert, ale nie - ty jesteś gościem od sraki.

Jak mówi klasyk: możesz wybudować tysiąc mostów, ale jeżeli obciągniesz jednego fiuta, to już w tym momencie nie jesteś budowniczym mostów, tylko lachociągiem. 

(śmiech) Wspaniałe, dokładnie to mam na myśli.

Wróćmy do zmiany waszego sztandaru. Podobno całość rozbije się na dwa zespoły.

Nie do końca. To się rozbije na zespół grający zwarte, singlowe piosenki i mój solowy projekt. To solo będzie ohydne. Naprawdę wszystkim, którzy liczą na to, że Afrojax wróci do rapowania, chciałem powiedzieć: "Chuj wam w dupę! Bardzo wielki chuj w waszą cienką, smutną dupę”. Bo nie wiedzą, co mówią.

Kiedy cię widziałem ostatnio, miałeś krótkie włosy i gołą klatę. Mówię o Hot16challenge. Co cię skusiło, by wziąć udział w czymś, czym - wydawać by się mogło – gardzisz?

Ale ja wcale nie gardzę rapem. Ja gardzę chujowym rapem. A tak się składa, że ostatnio dociera do mnie głównie chujowy rap. Przeważnie polski.

To ciekawe. Bo zauważyłem, że na koncertach lubicie wplatać te „chujowizny” z muzycznego światka do waszego repertuaru. Kiedyś Stachursky, teraz "I'm in love with the Coco", który bardzo ładnie skomponował się z "Czytaj z ruchu moich ust".

Michał [Szturomski - przyp. red.] mnie zmusił bym to zrobił. I tak myślę, że to wyszło lepiej niż Edowi Sheeranowi. Ed Sheeran ssie chuja. Tak powiedział Noel Gallagher i ja się z nim całkowicie zgadzam.

To mnie totalnie zaskoczyło, bo miałem wrażenie, że jesteś odcięty od rapu i się nie nim nie interesujesz, a widzę, że ty wiesz, co w trawie piszczy.

Ja się nie interesuję kiepskim rapem, a większość bym tak niestety zakwalifikował. Ale docierają do mnie też wspaniałe rzeczy i nawet nie będę próbował z nimi konkurować, ponieważ moja płyta solowa będzie zrobiona wyłącznie po to, żeby wszyscy po prostu się zrzygali. To będzie płyta o robieniu lachy i żarciu gówna. Wyłącznie. Ale naprawdę WYŁĄCZNIE. Nie ma innego tematu (śmiech). 

To będzie w stu procentach solowy projekt? Nie przewidujesz żadnych raperów gościnnie?

Żadnych. Może zaproszę bitmejkerów, ale chwilowo jestem samowystarczalny.

No właśnie! Cholera, dawno ciebie nie słyszałem na hip-hopowych bitach. Ostatnio chyba z Łoną w "Rzuć to!" na podkładzie Webbera.

A ja robię bity cały czas. Przecież miałem swój projekt „Nonsense & Absurd”, gdzie wypuściłem nieco bitów mniej lub bardziej elektronicznie hip-hopowych. Ale teraz, kiedy robię swoją własną płytę, która cała jest - jeszcze raz powtarzam - o robieniu lachy i żarciu gówna, to bity muszą odpowiadać warstwie tekstowej.

Rozumiem, że posamplujesz jakieś odgłosy gastryczne.

Ja ci przybliżę jak powstawał bit do pierwszego kawałka z płyty, który nazywa się "Całujmy krzyż Jezuska". Bit powstawał następująco: wziąłem moduł z Amigi, spowolniłem go czterokrotnie, dołożyłem do tego bit własnej koncepcji, po czym wysamplowałem głos pewnego dziennikarza z Trójki radiowej (śmiech) który mówił sylabę WNO.

(śmiech) to będzie singiel jak rozumiem.

Tę sylabę WNO przyspieszyłem dwukrotnie i ułożyłem z niej melodię w programie Celemony Melodyne, który ukradłem z ruskiego forum. I słuchaj... Stay tuned (śmiech).

Z taką zapowiedzią nie mogą się doczekać.

Mój cel nie został zatem osiągnięty... Nie czekaj na to. Proszę! (śmiech)

Boję się zapytać o ewentualne teledyski. Musiałyby być fascynujące.

Na początku planowałem stworzyć taki minimalistyczny klip, ponieważ minimalizm i skromność przekazu to jest to, co mnie teraz pociąga. Skromność i bezpośredniość. Kupiłem okulary! NAKLEIŁEM OCZY!

Współczuję czytelnikom wywiadu (śmiech)

Najważniejsze, że dobrze się bawimy. Narysowałem oczy na papierze samoprzylepnym, nakleiłem je na szkła. I nakręciłem teledysk.

Jaki tytuł będzie nosić płyta?

„Lorem Ipsum”.

To po łacinie?

Tak. Jak tworzysz stronę internetową lub bloga to wpychasz to zdanie żeby zapchać miejsce. Dzięki temu wiesz jak będzie prezentował się szablon, chociaż sam tekst nie ma sensu.

Przez te wszystkie lata po szyldem Afro Kolektywu robiliście przeróżne rzeczy, każda płyta była inna. Co najlepiej wspominacie przez ten czas?

Najlepiej chyba wspominam sesję nagraniową ostatniej płyty...

Zrobiona była na setkę.

Tak. W cztery dni, przy czym nagrania trwały trzy. To było coś tak konkretnego i bezpośredniego... Nie wiedziałem, że potrafimy tak zebrać się w sześciu w kółku i w ciągu pół godziny nagrać 4 take'i numeru, które potem są do wzięcia, i z tego powstaje płyta... Już nie mówiąc o tym, że ten materiał ostatni - chociaż, kurwa, w ogóle niedoceniony - jest dla mnie czymś strasznie drogim. Nie wiem czy kiedykolwiek uda mi się to przebić, czy kiedykolwiek zdobędę się na wypowiedź bardziej szczerą, bezpośrednią i artystyczną; sięgającą do totalnego dna, jakie w sobie posiadam. Starałem się jednocześnie ubrać całość w takie słowa, żeby była strawna jako piosenki. Bo każdy może powiedzieć "Kurwa, źle się czuję! Zesrałem się w pory! Chuj mi stoi i nie mam kogo ruchać!", ale to jest literacko słabe. A ja próbowałem to wszystko tak... transmogryfikować? (śmiech) żeby były z tego piosenki poetyckie.

Będę miał problem z zapisaniem, ale wygoogluję.

Ale powiem ci więcej – sumując, płyta "46 minut Sodomy" również jest o robieniu lachy i żarciu gówna, tylko że tego kompletnie nie słychać.

To tak jak z numerem "Czasem pada śnieg w styczniu", który jest bardzo subtelny. Przyznam, że początkowo również nie mogłem się do niego przekonać. Dopiero gdy trochę zastanowiłem się nad nim, poczytałem wywiady, zrozumiałem o czym on tak naprawdę jest i jak wiele trudu wymagało napisanie tego tekstu w taki, a nie inny sposób.

…żeby moja dziewczyna go nie zrozumiała. Ja nie uważam, żeby to był mój najlepszy tekst, niemniej temat jest naprawdę ciekawy. Nie wiem czy ktoś pisał wcześniej o tym, że nie chce mu się ruchać – a o tym jest ten utwór, o drastycznym spadku libido. To jest dziwne i bolesne zjawisko.

Mam wrażenie, że po pierwszych reakcjach na ten utwór, którym daleko było od przychylnych, gdy zdecydowaliście się nagrać go jeszcze raz w wersji pilśniowej, byłeś strasznie wkurwiony i zrobiłeś go na odpierdol.

Słuchaj, ja wkurwiony nie byłem, przywykłem wcześniej. Wkurwiony był Remek Zawadzki. Mówił: "Kurwa, co za chuje! Oni nic nie rozumieją. Zróbmy tak, żeby do tych pustych łbów trafić! Weź to napisz jakbyś to pisał 10 lat temu. Ja zrobię taki chujowy bit lo-fi, zajmie mi to pięć minut.” I prawie tak było. Kwadrans powstawał bit, godzinę - tekst i pięć minut go nagrywałem.

Najwyraźniej prowokacja się udała, skoro pierwsze komentarze mówiły mniej więcej: "no w końcu tak, jak powinno być!".

To było przerażające. Nagraliśmy płytę, która stanowi krok naprzód, ale nie! Teraz mamy pajacować i żartować sobie z was. Wsadzamy żołądź do paszczy, a wy jeszcze się z tego cieszycie. Zajebiście, tylko iść się utopić.

Nie myślałeś o tym, że sukces waszej pierwszej płyty i takiego „Czytaj z ruchu moich ust”, wyniknął z tego, że po prostu trafiliście w target, który identyfikował się z podmiotem lirycznym? Nerdy i chude, brytyjskie pedały, którymi pomiatano w szkołach, osoby nigdzie nie pasujące. To wyjaśniałoby również tych freaków, przychodzących na wasze koncerty. Bawiąc się razem przy waszej muzyce nie czują się outsiderami.

Tyle, że ten numer nie jest prawdą, to czyste konfabulacje. Pierwszą konfabulacją jest to, że słuchałem od dzieciństwa czarnej muzyki. To było wówczas niemożliwe, słuchałem Pet Shop Boys a nie Funkadelic. Drugą konfabulacją jest to, że byłem gnębiony w szkole. To raczej ja bywałem katem, czego teraz się wstydzę; kazałem zabierać leszczom kloce z kibla i wyrzucać je do kosza i tak dalej. Wtedy już nie słuchałem Pet Shop Boys, tylko grunge, punka i metalu. I dopiero POTEM zacząłem słuchać rapu, co pierwotnie w powszechnej opinii faktycznie było równoznaczne z: „jestem szmatą, zgnójcie mnie, bo słucham chujowej muzyki, której nikt nie rozumie”. Ale to też nie trwało długo, bo szybko rap stał się czymś innym, modnym, nawet jeśli niezrozumiałym, i zamiast wstydu zacząłem odczuwać głupią dumę. Tekst napisałem gdy siedziałem w Bibliotece Narodowej i usiłowałem skończyć pracę magisterską. W głowie grały mi fujarki tony! Była to fujarka Tupaca! (śmiech) Usiłowałem jakoś to uczucie przekuć w słowa: „Czemu siedzę w jakimś zakurzonym, jebanym archiwum z tymi ludźmi, którzy nie zwracają na mnie najmniejszej uwagi?! A przecież jestem dobrym raperem. Jestem świetnym raperem, najlepszym, kurwa, w Polsce! Słucham Funkadelic, George'a Clintona, czy wam to coś, kurwa, mówi?!” Miałem to wszystko wówczas w duchu. Tak powstał utwór "Kokos". A teraz myślicie, że to jest utwór o mnie, ale to jest mój błąd, że go nagrałem. Sam sobie strzeliłem gola.

Rozmawiał: Piotr "Northim Kismajes" Zdziarstek

]]>
Afro Kolektyw "46 minut Sodomy" - recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2015-01-08,afro-kolektyw-46-minut-sodomy-recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2015-01-08,afro-kolektyw-46-minut-sodomy-recenzjaJanuary 8, 2015, 6:52 pmPiotr ZdziarstekMuszę wstępnie zaznaczyć, że jestem wielkim fanem zarówno Afro Kolektywu jak i boskiego Markiza, nic zatem dziwnego, że zapowiedź "46 minut Sodomy" szczególnie mnie ucieszyła, a mojego entuzjazmu nie ugasił nawet nieporywający singiel (choć odbiór poprawia ciekawy teledysk). Konkluzja powinna być więc oczywista - płyta roku, instant classic, obożejakietodobre! - tak to przynajmniej wyglądało w przypadku premier ostatnich trzech płyt Kolektywu. Puenta tej historii jest jednak dość przykra - to najsłabszy album zespołu. Lecz czy to równoznaczne z tym, że brak na nim elementów, które potrafią sprać dupę, niczym sympatyczna czwórka z zamku Selling?Pierwszych kilka odsłuchów nie należy do najprzyjemniejszych, zaufajcie mi. "Sodomie" brakuje lekkości i tej bezczelnej przebojowości znanej z "Piosenek po polsku", które niegdyś tak bardzo mi przypadły do gustu. Nie uświadczymy też tutaj charakterystycznego, cudownie niedojrzałego poczucia humoru rodem z hip-hopowych płyt Afro Jaxa i spółki. Jest poważniej, zarówno tekstowo jak i muzycznie, co mi, niepoprawnemu miłośnikowi przyjemnych melodii, trochę przeszkadza, choć z pewnością zabieg ten doceniam. Zwłaszcza, że da się znaleźć na "Sodomie" numery znakomite, które co prawda wyłowimy dopiero po kilku kolejnych odsłuchach, niemniej zdecydowanie warto podjąć te masochistyczne kroki. Bo z tą płytą jest jak z kobietą, wyciągniesz z niej tyle, ile w nią włożysz - ni mniej, ni więcej.Cukierkowe brzmienie w funkowej polewie ustąpiło miejsca dusznym, gitarowym rytmom; więcej tu rocka i "pijackiej harmonii" niż popu, a tu i tam odnajdziemy satysfakcjonującą nutę nostalgii. Afro Jax zachował tutaj balans pomiędzy powagą i humorem, który owszem - pojawia się - ale w nieco innej, znacznie subtelniejszej formie niż przedtem. Mimowolnie uśmiecham się pod nosem, słysząc tyleż trafne, co pomysłowe, porównania w stylu "aureola grzeje mnie jak sweter, w którym wstyd wyjść". Również "Półskończona" to piosenka, która udanie bawi się sama sobą (#Julietta.PowodzenieWystępku), co ma w sobie pewen urok.Podoba mi się to, że Hoffman znów pogrzebał w swoich bebechach, jego teksty wydają się bardziej osobiste niż kiedykowiek. Genialny numer "Ochroniarzem być" jest według mnie tym samym dla "Sodomy", czym "Jeżeli kiedyś zabraknie mnie" było dla "Piosenek po polsku". Dla jednych - pedalskim smęceniem, dla mnie - niezwykle intymnym i, wbrew pozorom, brudnym numerem. Problem stanowią tutaj natomiast przeciętne utwory pokroju "Radio Zielone Oczy Marysi", które zajęły miejsce świetnemu "Zwei Koniak System". Tym samym całość jest jak tkanina - ładnie połatana, kolory też zostały gustownie dopasowane, ale niestety szwy są jakieś luźne i co rusz się prują.To niezła płyta, będąca jednocześnie najsłabszą pozycją w dyskografii grupy. Brakuje jej wyrazu, spójność niebezpiecznie romansuje z monotonią i nudą. Naprawdę poprawną, ale być może właśnie z tego powodu jeszcze bardziej rozczarowującą. Jedno jest pewne, przeciwnicy piosenkowego Afro Kolektywu nie mają czego tutaj szukać, lecz to jest ryzyko, które panowie podjęli w pełni świadomie. Natomiast reszta słuchaczy powinna rzucić uchem, uprzedzając zawczasu, że ta płyta to - wracając do pytania zadanego w pierwszym akapicie - nie flagellacja z prawdziwego zdarzenia. Sodoma? Nowowybrany prezydent Słupska, powiedziałby zapewne: "Eeee tam, dupy nie urywa, ale i tak jest przyjemnie". 3+/6.Muszę wstępnie zaznaczyć, że jestem wielkim fanem zarówno Afro Kolektywu jak i boskiego Markiza, nic zatem dziwnego, że zapowiedź "46 minut Sodomy" szczególnie mnie ucieszyła, a mojego entuzjazmu nie ugasił nawet nieporywający singiel (choć odbiór poprawia ciekawy teledysk). Konkluzja powinna być więc oczywista - płyta roku, instant classic, obożejakietodobre! - tak to przynajmniej wyglądało w przypadku premier ostatnich trzech płyt Kolektywu. Puenta tej historii jest jednak dość przykra - to najsłabszy album zespołu. Lecz czy to równoznaczne z tym, że brak na nim elementów, które potrafią sprać dupę, niczym sympatyczna czwórka z zamku Selling?

Pierwszych kilka odsłuchów nie należy do najprzyjemniejszych, zaufajcie mi. "Sodomie" brakuje lekkości i tej bezczelnej przebojowości znanej z "Piosenek po polsku", które niegdyś tak bardzo mi przypadły do gustu. Nie uświadczymy też tutaj charakterystycznego, cudownie niedojrzałego poczucia humoru rodem z hip-hopowych płyt Afro Jaxa i spółki. Jest poważniej, zarówno tekstowo jak i muzycznie, co mi, niepoprawnemu miłośnikowi przyjemnych melodii, trochę przeszkadza, choć z pewnością zabieg ten doceniam. Zwłaszcza, że da się znaleźć na "Sodomie" numery znakomite, które co prawda wyłowimy dopiero po kilku kolejnych odsłuchach, niemniej zdecydowanie warto podjąć te masochistyczne kroki. Bo z tą płytą jest jak z kobietą, wyciągniesz z niej tyle, ile w nią włożysz - ni mniej, ni więcej.

Cukierkowe brzmienie w funkowej polewie ustąpiło miejsca dusznym, gitarowym rytmom; więcej tu rocka i "pijackiej harmonii" niż popu, a tu i tam odnajdziemy satysfakcjonującą nutę nostalgii. Afro Jax zachował tutaj balans pomiędzy powagą i humorem, który owszem - pojawia się - ale w nieco innej, znacznie subtelniejszej formie niż przedtem. Mimowolnie uśmiecham się pod nosem, słysząc tyleż trafne, co pomysłowe, porównania w stylu "aureola grzeje mnie jak sweter, w którym wstyd wyjść". Również "Półskończona" to piosenka, która udanie bawi się sama sobą (#Julietta.PowodzenieWystępku), co ma w sobie pewen urok.

Podoba mi się to, że Hoffman znów pogrzebał w swoich bebechach, jego teksty wydają się bardziej osobiste niż kiedykowiek. Genialny numer "Ochroniarzem być" jest według mnie tym samym dla "Sodomy", czym "Jeżeli kiedyś zabraknie mnie" było dla "Piosenek po polsku". Dla jednych - pedalskim smęceniem, dla mnie - niezwykle intymnym i, wbrew pozorom, brudnym numerem. Problem stanowią tutaj natomiast przeciętne utwory pokroju "Radio Zielone Oczy Marysi", które zajęły miejsce świetnemu "Zwei Koniak System". Tym samym całość jest jak tkanina - ładnie połatana, kolory też zostały gustownie dopasowane, ale niestety szwy są jakieś luźne i co rusz się prują.

To niezła płyta, będąca jednocześnie najsłabszą pozycją w dyskografii grupy. Brakuje jej wyrazu, spójność niebezpiecznie romansuje z monotonią i nudą. Naprawdę poprawną, ale być może właśnie z tego powodu jeszcze bardziej rozczarowującą. Jedno jest pewne, przeciwnicy piosenkowego Afro Kolektywu nie mają czego tutaj szukać, lecz to jest ryzyko, które panowie podjęli w pełni świadomie. Natomiast reszta słuchaczy powinna rzucić uchem, uprzedzając zawczasu, że ta płyta to - wracając do pytania zadanego w pierwszym akapicie - nie flagellacja z prawdziwego zdarzenia. Sodoma? Nowowybrany prezydent Słupska, powiedziałby zapewne: "Eeee tam, dupy nie urywa, ale i tak jest przyjemnie". 3+/6.

]]>
Afro Kolektyw "46 minut Sodomy" - tracklista, okładka, singielhttps://popkiller.kingapp.pl/2014-10-16,afro-kolektyw-46-minut-sodomy-tracklista-okladka-singielhttps://popkiller.kingapp.pl/2014-10-16,afro-kolektyw-46-minut-sodomy-tracklista-okladka-singielOctober 15, 2014, 10:52 pmPiotr ZdziarstekNa początek mała uwaga. Jeżeli nie słyszeliście jeszcze jakiejś poprzedniej płyty zespołu Afro Kolektyw, to natychmiast odsyłam was choćby na youtube'a, byście mogli naprawić swój karygodny błąd, sprawdzając ich pierwszy lepszy numer. Następnie zachęcam was do rzucenia okiem na "Przegapifszy", gdzie opisałem ostatnią płytę grupy, "Piosenki po polsku". Jeżeli już to uczyniliście, to na pewno z uśmiechem na twarzy przyjmiecie nowe informacje na temat nadchodzącego albumu, który ma nosić tytuł "46 minut Sodomy". Jako wielki fan zarówno twórczości Afro Kolektywu jak i "boskiego markiza", sam już nie mogę się doczekać.Oddajmy głos liderowi grupy, Michałowi Hoffmanowi (.afrojaxowi.):Afro Kolektyw nagrał nową płytę - "46 minut Sodomy". Co na niej będzie - jeszcze nie wiecie, ale przygotujcie się oczywiście na podróż po dość ciemnych krajobrazach. Jeden z wczesnych recenzentów tej płyty, zresztą ceniony literat, opisał ją jako "nagraną jakby przez Jerzego Kosińskiego - człowieka utalentowanego, ale nieakceptowanego, dręczonego zmorami i szukającego pociechy w ekscesach", co raczej nie zapowiada lektury radosnej i prostej. Żarty na bok.Tak jak markiz de Sade napisał swoje dzieło życia krwią i gównem na prześcieradle w celi, tak ja próbowałem napisać swoje teksty. Bez owijania w cokolwiek, bez pozowania na kogokolwiek, tak jakbym śpiewał w nicość kiwając się w bramie, która to czynność jest dla mnie ostatnio zjawiskiem nierzadkim. Chciałem stworzyć instynktowną opowieść o tym, co współczesnego (nie)przeciętnego człowieka niszczy i tworzy, podnieca i hamuje, co jest jego przekleństwem i motorem działania zarazem. Czyli o miłości: do kobiety, do ludzkości, do samego siebie, do Boga, do rytuałów i przyjemności, do sukcesu, do władzy, do pieniędzy, do trucizny, do niedozwolonego, do samozniszczenia. Tak jak w "120 dniach", miłość ta bywa wysoce dziwna, obrazoburcza i zwichrowana przez okoliczności. Cytując słowa utworu (który akurat na nasze najnowsze wydawnictwo nie wszedł), są to piosenki wyrażające stan ducha człowieka, który pewnego dnia orientuje się, że "kim jest, kim być mógłby i kim chciałby być - to trzy różne osoby".Muzycznie, poczuliśmy się zmęczeni akademickim songwritingiem i stawiamy tym razem na wyrazistość przekazu, ekspresję (tak wokalną, jak instrumentalną), rozchełstanie i trudno uchwytywalną energię wspólnego grania. Co nie znaczy, że nie udało nam się napisać paru frapujących melodii i interesujących akordów: przyświecały nam jasno gwiazdy Boba Dylana, Toma Waitsa, Nicka Cave'a, Paolo Conte, Włodzimierza Wysockiego, The Pogues i rockowego JEBNIĘCIA, ale mieliśmy i kompas kierujący na Sea & Cake, Stereolab, XTC czy szeroko pojęty jazz. To ma być album brzmiący jak koncert znakomitej, acz skrzywionej i zamroczonej, kapeli w knajpie. To miała być tajemnica, ale ujawnijmy ją: żaden z utworów nie został ani napisany, ani wykonany na trzeźwo.Rzyg w Wasze szanowne, zdziwione twarze. Tryptyk z pijaństwa, rozpaczy i poezji. Nagrany w ciągu trzech dni w Gdańsku, na setkę, na 24-ścieżkowy magnetofon z poprzedniej epoki, w kilku zaledwie podejściach. Pod koniec października, dwanaście kawałków, "46 minut Sodomy".Zaintrygowani? Pod tym adresem znajdziecie snippety wszystkich numerów.Tracklista:1. Aaaureola 2. Najgorsza sobota w życiu 3. Ostatnie wyjście z szafy 4. Horyzontalni / XYU 5. Półskończona 6. Ochroniarzem być 7. Po co 8. Gdybyśmy rządzili światem 9. Tak sobie tłumacz 10. Bananowe drzewa 11. Radio zielone oczy marysi 12. Pijany mistrzA oto pierwszy singiel: Na początek mała uwaga. Jeżeli nie słyszeliście jeszcze jakiejś poprzedniej płyty zespołu Afro Kolektyw, to natychmiast odsyłam was choćby na youtube'a, byście mogli naprawić swój karygodny błąd, sprawdzając ich pierwszy lepszy numer. Następnie zachęcam was do rzucenia okiem na "Przegapifszy", gdzie opisałem ostatnią płytę grupy, "Piosenki po polsku". Jeżeli już to uczyniliście, to na pewno z uśmiechem na twarzy przyjmiecie nowe informacje na temat nadchodzącego albumu, który ma nosić tytuł "46 minut Sodomy". Jako wielki fan zarówno twórczości Afro Kolektywu jak i "boskiego markiza", sam już nie mogę się doczekać.

Oddajmy głos liderowi grupy, Michałowi Hoffmanowi (.afrojaxowi.):

Afro Kolektyw nagrał nową płytę - "46 minut Sodomy". Co na niej będzie - jeszcze nie wiecie, ale przygotujcie się oczywiście na podróż po dość ciemnych krajobrazach. Jeden z wczesnych recenzentów tej płyty, zresztą ceniony literat, opisał ją jako "nagraną jakby przez Jerzego Kosińskiego - człowieka utalentowanego, ale nieakceptowanego, dręczonego zmorami i szukającego pociechy w ekscesach", co raczej nie zapowiada lektury radosnej i prostej. Żarty na bok.

Tak jak markiz de Sade napisał swoje dzieło życia krwią i gównem na prześcieradle w celi, tak ja próbowałem napisać swoje teksty. Bez owijania w cokolwiek, bez pozowania na kogokolwiek, tak jakbym śpiewał w nicość kiwając się w bramie, która to czynność jest dla mnie ostatnio zjawiskiem nierzadkim. Chciałem stworzyć instynktowną opowieść o tym, co współczesnego (nie)przeciętnego człowieka niszczy i tworzy, podnieca i hamuje, co jest jego przekleństwem i motorem działania zarazem. Czyli o miłości: do kobiety, do ludzkości, do samego siebie, do Boga, do rytuałów i przyjemności, do sukcesu, do władzy, do pieniędzy, do trucizny, do niedozwolonego, do samozniszczenia. Tak jak w "120 dniach", miłość ta bywa wysoce dziwna, obrazoburcza i zwichrowana przez okoliczności. Cytując słowa utworu (który akurat na nasze najnowsze wydawnictwo nie wszedł), są to piosenki wyrażające stan ducha człowieka, który pewnego dnia orientuje się, że "kim jest, kim być mógłby i kim chciałby być - to trzy różne osoby".

Muzycznie, poczuliśmy się zmęczeni akademickim songwritingiem i stawiamy tym razem na wyrazistość przekazu, ekspresję (tak wokalną, jak instrumentalną), rozchełstanie i trudno uchwytywalną energię wspólnego grania. Co nie znaczy, że nie udało nam się napisać paru frapujących melodii i interesujących akordów: przyświecały nam jasno gwiazdy Boba Dylana, Toma Waitsa, Nicka Cave'a, Paolo Conte, Włodzimierza Wysockiego, The Pogues i rockowego JEBNIĘCIA, ale mieliśmy i kompas kierujący na Sea & Cake, Stereolab, XTC czy szeroko pojęty jazz. To ma być album brzmiący jak koncert znakomitej, acz skrzywionej i zamroczonej, kapeli w knajpie. To miała być tajemnica, ale ujawnijmy ją: żaden z utworów nie został ani napisany, ani wykonany na trzeźwo.

Rzyg w Wasze szanowne, zdziwione twarze. Tryptyk z pijaństwa, rozpaczy i poezji. Nagrany w ciągu trzech dni w Gdańsku, na setkę, na 24-ścieżkowy magnetofon z poprzedniej epoki, w kilku zaledwie podejściach. Pod koniec października, dwanaście kawałków, "46 minut Sodomy".

Zaintrygowani? Pod tym adresem znajdziecie snippety wszystkich numerów.

Tracklista:

1. Aaaureola
2. Najgorsza sobota w życiu
3. Ostatnie wyjście z szafy
4. Horyzontalni / XYU
5. Półskończona
6. Ochroniarzem być
7. Po co
8. Gdybyśmy rządzili światem
9. Tak sobie tłumacz
10. Bananowe drzewa
11. Radio zielone oczy marysi
12. Pijany mistrz

A oto pierwszy singiel:

 

]]>