popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Mastermindhttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/26355/MastermindNovember 14, 2024, 11:06 pmpl_PL © 2024 Admin stronyRick Ross feat. French Montana "What A Shame" - teledyskhttps://popkiller.kingapp.pl/2014-08-08,rick-ross-feat-french-montana-what-a-shame-teledyskhttps://popkiller.kingapp.pl/2014-08-08,rick-ross-feat-french-montana-what-a-shame-teledyskAugust 7, 2014, 6:25 amKrzysztof CyrychGdy siły łączą tacy raperzy jak Rick Ross i French Montana emocje sięgają zenitu i chociaż od premiery krążka (a zatem też samego kawałka) trochę już minęło przyznacie chyba, że wideo takie jak to zasługuje na wiele uwagi.Gdy siły łączą tacy raperzy jak Rick Ross i French Montana emocje sięgają zenitu i chociaż od premiery krążka (a zatem też samego kawałka) trochę już minęło przyznacie chyba, że wideo takie jak to zasługuje na wiele uwagi.

]]>
Rick Ross "Mastermind" - recenzja nr 2https://popkiller.kingapp.pl/2014-03-23,rick-ross-mastermind-recenzja-nr-2https://popkiller.kingapp.pl/2014-03-23,rick-ross-mastermind-recenzja-nr-2March 22, 2014, 11:57 pmMichał ZdrojewskiDla wielu słuchaczy ksywa Rick Ross oraz słowo "klasyk" nie powinno stać w jednym zdaniu. Ilu ludzi tyle pojęć "klasyka" dlatego na ten temat dyskutować nie będziemy. Nie można jednak podważyć tego, że William Leonard Roberts II jest jedną z najbardziej wpływowych osób w rap grze dwudziestego pierwszego wieku. Nie ma co ukrywać, dla Rick Rossa przyszedł już czas aby nagrać swoisty klasyk. Raper z Miami jest już na takim stadium swojej kariery, że szósty studyjny album szefa MMG noszący dumną nazwę "Mastermind" powinien być jednym z tych albumów, które znajdą się za powiedzmy 7 lat na wszelakich listach określających najlepsze albumy tego wieku. Czy Rozay sprostał temu zadaniu?Według wielu fanów nadal najlepszym albumem Rossa jest "Port of Miami". Trudno się temu dziwić, przecież debiut naszpikowany hitami zapoczątkował przygodę z mainstreamowym hip-hopem jednego z najpotężniejszych obecnie ludzi w tym biznesie. Mimo wszystko, "Port Of Miami" cechowało się gorszymi tekstami, techniką oraz produkcją ze strony Ricka. Był to bardzo hitowy materiał, a wystarczy przytoczyć tu przykład singla "Hustlin", ale trzeba przyznać, że obecnie Baws jest na wyższym levelu rapersko. Później były bardziej ("Teflon Don") i mniej ("Trilla") udane albumy i dlatego właśnie "Mastermind" zapowiadał swoisty break out project od Rossa, który zapewni mu miejsce w Hall Of Fame rapu. Niestety nie udało się. Single na LP nie były tak nośne jak chociażby 4-letnie już "BMF". Najlepszy z nich "Devil Is A Lie" został przyćmiony aferą producencką, w której rzekomy producent kawałka KE on The Track ukradł go nieznanemu szerszemu gronu Majorowi Seven. Nie pomogła tu świetna zwrotka Jaya Z ani to, że bit był świetny i razem z pozostałymi singlami, czyli "War Ready" i "Nobody" przeszedł bez echa. I tutaj pojawia się kwestia "Nobody"... Ja wiem, że czasy są inne, rap biznes jest inny, ale raper z Miami na sto procent wiedział, że nie ominie porównań z klasycznym "You're Nobody 'Til Somebody Kills You" Biggiego. Moim zdaniem powinien tego uniknąć, ponieważ wersy opisujące ostrzelanie jego Rolls Royce'a nijak się mają do zwrotek zaprezentowanych przez Notoriousa. Na plus w przypadku "Nobody" jest na pewno intro, czyli świetna przemowa Diddy'ego, która wyszła równie ciekawie i intrygująco, co recytacja Psalmu 23:4-6 w utworze z legendarnego "Life After Death" (swoją drogą, jak myślicie do kogo Diddy kierował swój mocny wykład? Plotki głosiły, że do Frencha Montany, lecz zostało to zdementowane przez samego Ricka).Oczywiście na "Mastermind" nie jest tak źle, wspomniane single to kawałki naprawdę dobre i najlepsze na płycie. Do nich można by dodać "The Vein" z genialnym The Weekndem budującym świetny klimat, w którym Baws się doskonale odnalazł oraz "Drug Dealer Dream", ale to nadal nie są "TAK" dobre kawałki. Jasnymi punktami również są "Sanctified" z Kanye Westem adresującym zwrotkę do swoich hejterów oraz świetne "Blessing In Disguise" z legendarnymi reprezentantami Dirty Southu, czyli Scarfacee'm oraz Z-Ro, którzy pokazują jak kiedyś zwykła brzmieć muzycznie ta część Stanów. Obok tych kawałkôw jest dużo również takich, które są po prostu słabe i nadają się jedynie do skipowania. Tutaj chciałbym przytoczyć miałkie "Blk and Wht", niezauważalne "Thug's Cry" z Weezym, które zapowiadało się na tak dobry kawałek oraz zrobione na siłę a'la reggae "Mafia Music III". Z niecierpliwością czekałem na premierę tracku "Supreme" głównie ze względu na fakt, że produkcją zająć się tu miał Scott Storch. Bitem się nie zawiodłem, lecz Ross nie zrobił na nim kompletnie nic, co mogłoby zapaść w pamięć. Trzeba przyznać, że bity robią naprawdę dużo na tym albumie. Produkcja jest różnorodna i ciekawa, brak tutaj jakiejkolwiek monotonii czy powielania obecnych schematów, ale i tak brakuje mi tutaj takiego jednego, najgrubszego bangera, które śmiało znaleźć mogliśmy na poprzednich projektach bossa MMG.Za plus rapera z Florydy zawsze uważałem fakt, że stworzył on swój własny odrębny klimat, nie próbuje na siłę dopasować się w stu procentach do nowości na rynku. Ma swoją własną formułę, która się sprzedaje i jest charakterystyczna. Słuchając jego projektów można było poczuć słoneczne Miami i z tej lepszej, pełnej bogactwa i splendoru strony oraz tej gorszej, brudnej, pełnej narkotyków i zbrodni. W przypadku "Mastermind" też tak jest, ale tym razem Ross powinien dorzucić coś jeszcze. Po prostu powinien pójść do przodu, rozwinąć się, a tak się nie stało. Nie jest to najlepszy projekt Rossa, ale też nie jest najgorszy. Na coś, co wgniecie w ziemię całą scenę musimy jednak jeszcze poczekać. Oby tylko już nie było za późno. 4-/6Dla wielu słuchaczy ksywa Rick Ross oraz słowo "klasyk" nie powinno stać w jednym zdaniu. Ilu ludzi tyle pojęć "klasyka" dlatego na ten temat dyskutować nie będziemy. Nie można jednak podważyć tego, że William Leonard Roberts II jest jedną z najbardziej wpływowych osób w rap grze dwudziestego pierwszego wieku. Nie ma co ukrywać, dla Rick Rossa przyszedł już czas aby nagrać swoisty klasyk. Raper z Miami jest już na takim stadium swojej kariery, że szósty studyjny album szefa MMG noszący dumną nazwę "Mastermind" powinien być jednym z tych albumów, które znajdą się za powiedzmy 7 lat na wszelakich listach określających najlepsze albumy tego wieku. Czy Rozay sprostał temu zadaniu?

Według wielu fanów nadal najlepszym albumem Rossa jest "Port of Miami". Trudno się temu dziwić, przecież debiut naszpikowany hitami zapoczątkował przygodę z mainstreamowym hip-hopem jednego z najpotężniejszych obecnie ludzi w tym biznesie. Mimo wszystko, "Port Of Miami" cechowało się gorszymi tekstami, techniką oraz produkcją ze strony Ricka. Był to bardzo hitowy materiał, a wystarczy przytoczyć tu przykład singla "Hustlin", ale trzeba przyznać, że obecnie Baws jest na wyższym levelu rapersko. Później były bardziej ("Teflon Don") i mniej ("Trilla") udane albumy i dlatego właśnie "Mastermind" zapowiadał swoisty break out project od Rossa, który zapewni mu miejsce w Hall Of Fame rapu. Niestety nie udało się. Single na LP nie były tak nośne jak chociażby 4-letnie już "BMF". Najlepszy z nich "Devil Is A Lie" został przyćmiony aferą producencką, w której rzekomy producent kawałka KE on The Track ukradł go nieznanemu szerszemu gronu Majorowi Seven. Nie pomogła tu świetna zwrotka Jaya Z ani to, że bit był świetny i razem z pozostałymi singlami, czyli "War Ready" i "Nobody" przeszedł bez echa. I tutaj pojawia się kwestia "Nobody"... Ja wiem, że czasy są inne, rap biznes jest inny, ale raper z Miami na sto procent wiedział, że nie ominie porównań z klasycznym "You're Nobody 'Til Somebody Kills You" Biggiego. Moim zdaniem powinien tego uniknąć, ponieważ wersy opisujące ostrzelanie jego Rolls Royce'a nijak się mają do zwrotek zaprezentowanych przez Notoriousa. Na plus w przypadku "Nobody" jest na pewno intro, czyli świetna przemowa Diddy'ego, która wyszła równie ciekawie i intrygująco, co recytacja Psalmu 23:4-6 w utworze z legendarnego "Life After Death" (swoją drogą, jak myślicie do kogo Diddy kierował swój mocny wykład? Plotki głosiły, że do Frencha Montany, lecz zostało to zdementowane przez samego Ricka).

Oczywiście na "Mastermind" nie jest tak źle, wspomniane single to kawałki naprawdę dobre i najlepsze na płycie. Do nich można by dodać "The Vein" z genialnym The Weekndem budującym świetny klimat, w którym Baws się doskonale odnalazł oraz "Drug Dealer Dream", ale to nadal nie są "TAK" dobre kawałki. Jasnymi punktami również są "Sanctified" z Kanye Westem adresującym zwrotkę do swoich hejterów oraz świetne "Blessing In Disguise" z legendarnymi reprezentantami Dirty Southu, czyli Scarfacee'm oraz Z-Ro, którzy pokazują jak kiedyś zwykła brzmieć muzycznie ta część Stanów. Obok tych kawałkôw jest dużo również takich, które są po prostu słabe i nadają się jedynie do skipowania. Tutaj chciałbym przytoczyć miałkie "Blk and Wht", niezauważalne "Thug's Cry" z Weezym, które zapowiadało się na tak dobry kawałek oraz zrobione na siłę a'la reggae "Mafia Music III".  Z niecierpliwością czekałem na premierę tracku "Supreme" głównie ze względu na fakt, że produkcją zająć się tu miał Scott Storch. Bitem się nie zawiodłem, lecz Ross nie zrobił na nim kompletnie nic, co mogłoby zapaść w pamięć. Trzeba przyznać, że bity robią naprawdę dużo na tym albumie. Produkcja jest różnorodna i ciekawa, brak tutaj jakiejkolwiek monotonii czy powielania obecnych schematów, ale i tak brakuje mi tutaj takiego jednego, najgrubszego bangera, które śmiało znaleźć mogliśmy na poprzednich projektach bossa MMG.

Za plus rapera z Florydy zawsze uważałem fakt, że stworzył on swój własny odrębny klimat, nie próbuje na siłę dopasować się w stu procentach do nowości na rynku. Ma swoją własną formułę, która się sprzedaje i jest charakterystyczna. Słuchając jego projektów można było poczuć słoneczne Miami i z tej lepszej, pełnej bogactwa i splendoru strony oraz tej gorszej, brudnej, pełnej narkotyków i zbrodni. W przypadku "Mastermind" też tak jest, ale tym razem Ross powinien dorzucić coś jeszcze. Po prostu powinien pójść do przodu, rozwinąć się, a tak się nie stało. Nie jest to najlepszy projekt Rossa, ale też nie jest najgorszy. Na coś, co wgniecie w ziemię całą scenę musimy jednak jeszcze poczekać. Oby tylko już nie było za późno. 4-/6

]]>
Rick Ross "Mastermind" - recenzja nr 1https://popkiller.kingapp.pl/2014-03-23,rick-ross-mastermind-recenzja-nr-1https://popkiller.kingapp.pl/2014-03-23,rick-ross-mastermind-recenzja-nr-1March 22, 2014, 11:50 pmMateusz MarcolaChoć żaden z promujących nowy album Ricka Rossa singli komercyjnej furory nie zrobił, a w tym samym okresie krążek wydał również będący na fali Pharrell, to „Mastermind” i tak wywędrowało na szczyt listy Billboardu. Like a bawse! – chciałoby się krzyknąć. Jak samozwańczy szef poradził sobie w szóstej już solowej próbie?Rick Ross nie jest może wybitnym artystą, ale dysponuje za to talentem, który we współczesnej muzyce znaczy równie dużo, a kto wie, czy nawet nie więcej – jest wybitnym marketingowcem, mianowicie. Można odnieść wrażenie, że każda jego wypowiedź udzielona mediom, każdy post zamieszczony na Facebooku, zdjęcie wrzucone na Instagrama czy ćwierknięcie na Twitterze, ma na celu wyłącznie jedno: zachęcić słuchaczy do kupna produktu sygnowanego ksywką Rick Ross. Tuż przed premierą „Mastermind” 38-letni raper znów dał próbkę swoich pijarowskich umiejętności, oznajmiając wszem i wobec, że gdyby tylko sytuacja tego wymagała, znów przywdziałby strażniczy mundurek. Genialne w swojej prostocie. Tym samym chyba definitywnie wygrał długoletnią walkę ze swoją cholernie niehiphopową, czy wręcz – antyhiphopową, przeszłością. A przecież jeszcze kilka lat temu wydawało się to zadaniem z rodzaju mission impossible.Jak się okazało – nie dla Rick Rossa. Jeśli zatem „Mastermind” dorównywałoby swoim muzycznym poziomem marketingowym zdolnościom reprezentanta Miami, rzeczywiście mielibyśmy do czynienia z klasykiem, o którym przebąkiwał w wywiadach Diddy. Ten najlepszy obok Jaya-Z rapowy biznesmen, przy okazji producent wykonawczy recenzowanego krążka, dość często w przeszłości tracił kontakt z rzeczywistością, ale tym razem odpłynął w absurdalne rejony. Szósty longplay w dorobku Rossa nie jest w żadnym wypadku albumem klasycznym. Sporo mu do tego miana brakuje. Ale Diddy to w końcu również prawdziwe crême de la crême wśród hip-hopowych marketingowców, dlatego jego wypowiedź w zasadzie nie powinna dziwić. Nie twierdzę przy tym, że „Mastermind” to album słaby. Matka natura obdarzyła Rick Rossa zbyt dużym wyczuciem muzycznym, żeby ten pozwolił sobie na spłodzenie albumu jednoznacznie słabego. Niemniej – nie jest to również krążek, który odcisnąłby znaczące piętno na hip-hopowym krajobrazie ani spowodował spontanicznych owacji na stojąco. Ot, rzecz doskonale wyprodukowana, solidnie zarapowana, dobrze obsadzona. Ale w żadnym wypadku rewolucyjna. Ani tym bardziej klasyczna. Jak zwykle imponować mogą realizacyjny rozmach i instynkt Rozaya przy doborze podkładów. Weźmy otwierające album, triumfujące „Rich Is Gangsta”, którego nie powstydziłby się sam Just Blaze w optymalnej formie. Rozbrzmiewa to takim luksusem i bogactwem, że wyobrażam sobie XXI-wiecznego Scarface’a, słuchającego owego numeru w swoim Porsche 928. Efekt za moment zabija całkiem zgrabny, acz nieporywający trap w „Drug Dealer Dreams” i nudnawy skit, ale z ratunkiem przychodzą udany remake Biggiego w „Nobody”, w którym to Rozay udanie podrabia flow zmarłego tragicznie rapera, a French Montana znów ujawnia swój talent do zaraźliwych refrenów, a także napędzane ryczącymi trąbkami „The Devil Is A Lie” (doskonała zwrotka Jaya-Z). Potem jest równie dobrze: długaśne, potężne „War Ready” za każdym razem wywołuje u mnie usilną chęć przydzwonienia komuś w twarz; „Supreme” to sympatyczny powrót po latach Scotta Storcha, miejmy nadzieję, że na stałe; „BLK & WHT” i „In Vein” przyjemnie hipnotyzują, a wyjęte spod ręki Kanye Westa „Sanctified” to brzmieniowe mistrzostwo świata – ten ciepły, soulujący podkład przywodzi na myśl wczesne albumy Yeezusa. Tak, warstwie muzycznej „Mastermind” – a przynajmniej przeważającej jej części – doprawdy trudno cokolwiek zarzucić. Największym problemem szóstego krążka w dorobku Ricka Rossa jest… sam Rick Ross. I nie czepiam się nawet do bólu ograniczonego spektrum poruszanych przez niego tematów. Nie mam nic przeciwko ciągłym opowieściom o handlu narkotykami (chociaż w tych momentach ironiczny uśmieszek jakoś nie chce zejść z moich ust); nie przeszkadzają mi mało wyrafinowane historie o super-hiper-bogatym życiu, w którym podopieczni Rozaya obdarowywani są zegarkami Cartiera za 50 tysięcy dolarów, a kobiety Rozaya myją włosy nie jakimś tam zwyczajnym szamponem dla szaraczków, a luksusowym szampanem (chociaż mimowolnie odczuwam wówczas zazdrość po kilkunastu minutach przeistaczającą się w znużenie). No dobra, wyszło na to, że się jednak czepiam. Ale zdecydowanie bardziej czepiam się technicznej strony raperskiego warsztatu Williama Leonarda Robertsa II, bo mniej więcej tak ma w dowodzie Ross. Flow, na przykład. Na pierwszy rzut ucha – bez zastrzeżeń. Rozay wie, jak radzić sobie z beatami maści wszelakiej, ale nie jest to wirtuozeria, a momentami piekielnie nudna i monotonna solidność, która prędzej czy później doprowadza do ziewania. Dość powiedzieć, że większość zaproszonych na „Mastermind” gości – Jay-Z, Jeezy, Kanye West („God sent me a message, said I'm too aggressive/ Really!? Me!? Too aggressive!?”), Lil’ Wayne – bez większego problemu gospodarza przyćmiewają. Ale ów gospodarz raczej się tym fantem nie przejmuje. W końcu jego najnowsze dzieło zadebiutowało na pierwszym miejscu Billboardu, pozostawiło w tyle Pharrella Williamsa, a Rossowi zagwarantowało kolejny przypływ gotówki. Na kolejnym albumie miejsce zegarków Cartier zastąpią pewnie odrzutowce, natomiast kobiety Rozaya zamiast oblewać swoje włosy szampanem, zaczną wcierać w nie wywar z kawioru Almas i piemonckich trufli. W końcu – kto bogatemu zabroni. Czwóra na szynach. Choć żaden z promujących nowy album Ricka Rossa singli komercyjnej furory nie zrobił, a w tym samym okresie krążek wydał również będący na fali Pharrell, to „Mastermind” i tak wywędrowało na szczyt listy Billboardu. Like a bawse! – chciałoby się krzyknąć. Jak samozwańczy szef poradził sobie w szóstej już solowej próbie?

Rick Ross nie jest może wybitnym artystą, ale dysponuje za to talentem, który we współczesnej muzyce znaczy równie dużo, a kto wie, czy nawet nie więcej – jest wybitnym marketingowcem, mianowicie. Można odnieść wrażenie, że każda jego wypowiedź udzielona mediom, każdy post zamieszczony na Facebooku, zdjęcie wrzucone na Instagrama czy ćwierknięcie na Twitterze, ma na celu wyłącznie jedno: zachęcić słuchaczy do kupna produktu sygnowanego ksywką Rick Ross. Tuż przed premierą „Mastermind” 38-letni raper znów dał próbkę swoich pijarowskich umiejętności, oznajmiając wszem i wobec, że gdyby tylko sytuacja tego wymagała, znów przywdziałby strażniczy mundurek. Genialne w swojej prostocie. Tym samym chyba definitywnie wygrał długoletnią walkę ze swoją cholernie niehiphopową, czy wręcz – antyhiphopową, przeszłością. A przecież jeszcze kilka lat temu wydawało się to zadaniem z rodzaju mission impossible.

Jak się okazało – nie dla Rick Rossa. Jeśli zatem „Mastermind” dorównywałoby swoim muzycznym poziomem marketingowym zdolnościom reprezentanta Miami, rzeczywiście mielibyśmy do czynienia z klasykiem, o którym przebąkiwał w wywiadach Diddy. Ten najlepszy obok Jaya-Z rapowy biznesmen, przy okazji producent wykonawczy recenzowanego krążka, dość często w przeszłości tracił kontakt z rzeczywistością, ale tym razem odpłynął w absurdalne rejony. Szósty longplay w dorobku Rossa nie jest w żadnym wypadku albumem klasycznym. Sporo mu do tego miana brakuje. Ale Diddy to w końcu również prawdziwe crême de la crême wśród hip-hopowych marketingowców, dlatego jego wypowiedź w zasadzie nie powinna dziwić. 

Nie twierdzę przy tym, że „Mastermind” to album słaby. Matka natura obdarzyła Rick Rossa zbyt dużym wyczuciem muzycznym, żeby ten pozwolił sobie na spłodzenie albumu jednoznacznie słabego. Niemniej – nie jest to również krążek, który odcisnąłby znaczące piętno na hip-hopowym krajobrazie ani spowodował spontanicznych owacji na stojąco. Ot, rzecz doskonale wyprodukowana, solidnie zarapowana, dobrze obsadzona. Ale w żadnym wypadku rewolucyjna. Ani tym bardziej klasyczna. 

Jak zwykle imponować mogą realizacyjny rozmach i instynkt Rozaya przy doborze podkładów. Weźmy otwierające album, triumfujące „Rich Is Gangsta”, którego nie powstydziłby się sam Just Blaze w optymalnej formie. Rozbrzmiewa to takim luksusem i bogactwem, że wyobrażam sobie XXI-wiecznego Scarface’a, słuchającego owego numeru w swoim Porsche 928. Efekt za moment zabija całkiem zgrabny, acz nieporywający trap w „Drug Dealer Dreams” i nudnawy skit, ale z ratunkiem przychodzą udany remake Biggiego w „Nobody”, w którym to Rozay udanie podrabia flow zmarłego tragicznie rapera, a French Montana znów ujawnia swój talent do zaraźliwych refrenów, a także napędzane ryczącymi trąbkami „The Devil Is A Lie” (doskonała zwrotka Jaya-Z). Potem jest równie dobrze: długaśne, potężne „War Ready” za każdym razem wywołuje u mnie usilną chęć przydzwonienia komuś w twarz; „Supreme” to sympatyczny powrót po latach Scotta Storcha, miejmy nadzieję, że na stałe; „BLK & WHT” i „In Vein” przyjemnie hipnotyzują, a wyjęte spod ręki Kanye Westa „Sanctified” to brzmieniowe mistrzostwo świata – ten ciepły, soulujący podkład przywodzi na myśl wczesne albumy Yeezusa. Tak, warstwie muzycznej „Mastermind” – a przynajmniej przeważającej jej części – doprawdy trudno cokolwiek zarzucić. 

Największym problemem szóstego krążka w dorobku Ricka Rossa jest… sam Rick Ross. I nie czepiam się nawet do bólu ograniczonego spektrum poruszanych przez niego tematów. Nie mam nic przeciwko ciągłym opowieściom o handlu narkotykami (chociaż w tych momentach ironiczny uśmieszek jakoś nie chce zejść z moich ust); nie przeszkadzają mi mało wyrafinowane historie o super-hiper-bogatym życiu, w którym podopieczni Rozaya obdarowywani są zegarkami Cartiera za 50 tysięcy dolarów, a  kobiety Rozaya myją włosy nie jakimś tam zwyczajnym szamponem dla szaraczków, a luksusowym szampanem (chociaż mimowolnie odczuwam wówczas zazdrość po kilkunastu minutach przeistaczającą się w znużenie). No dobra, wyszło na to, że się jednak czepiam. Ale zdecydowanie bardziej czepiam się technicznej strony raperskiego warsztatu Williama Leonarda Robertsa II, bo mniej więcej tak ma w dowodzie Ross. Flow, na przykład. Na pierwszy rzut ucha – bez zastrzeżeń. Rozay wie, jak radzić sobie z beatami maści wszelakiej, ale nie jest to wirtuozeria, a momentami piekielnie nudna i monotonna solidność, która prędzej czy później doprowadza do ziewania. Dość powiedzieć, że większość zaproszonych na „Mastermind” gości – Jay-Z, Jeezy, Kanye West („God sent me a message, said I'm too aggressive/ Really!? Me!? Too aggressive!?”), Lil’ Wayne – bez większego problemu gospodarza przyćmiewają. 

Ale ów gospodarz raczej się tym fantem nie przejmuje. W końcu jego najnowsze dzieło zadebiutowało na pierwszym miejscu Billboardu, pozostawiło w tyle Pharrella Williamsa, a Rossowi zagwarantowało kolejny przypływ gotówki. Na kolejnym albumie miejsce zegarków Cartier zastąpią pewnie odrzutowce, natomiast kobiety Rozaya zamiast oblewać swoje włosy szampanem, zaczną wcierać w nie wywar z kawioru Almas i piemonckich trufli. W końcu – kto bogatemu zabroni. Czwóra na szynach. 

]]>
Rick Ross feat. Jeezy, Tracy T "War Ready" - teledyskhttps://popkiller.kingapp.pl/2014-03-08,rick-ross-feat-jeezy-tracy-t-war-ready-teledyskhttps://popkiller.kingapp.pl/2014-03-08,rick-ross-feat-jeezy-tracy-t-war-ready-teledyskMarch 9, 2014, 12:33 amAdmin stronyKolejnym singlem z "Mastermind" jest kooperacja raperów, którzy jeszcze nie tak dawno mieli ze sobą "na pieńku". Ross i Jeezy pogodzili się jednak, a efektem "War Ready".[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"11463","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]Kolejnym singlem z "Mastermind" jest kooperacja raperów, którzy jeszcze nie tak dawno mieli ze sobą "na pieńku". Ross i Jeezy pogodzili się jednak, a efektem "War Ready".

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"11463","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

]]>
Rick Ross "Mastermind" - okładka i tracklistahttps://popkiller.kingapp.pl/2014-02-08,rick-ross-mastermind-okladka-i-tracklistahttps://popkiller.kingapp.pl/2014-02-08,rick-ross-mastermind-okladka-i-tracklistaFebruary 8, 2014, 11:50 amWojciech GraczykPowiem szczerze, że bardzo czekam na ten album. Abstrahując od lirycznych możliwości Ryśka, jego płytom nie można odmówić wspaniałego brzmienia. Dla mnie Ross to może nie "good raper", ale na pewno "good entertainer". Właśnie wyciekła lista utworów, które składają się na szósty legal Ricka.Niespodzianką jest na pewno brak singla "No Games". Moim prywatnym żalem jest to, że track ze Scarfacem i Z-Ro jest tylko bonusem. Poniżej mozecie sprawdzić tytuły kawałków wraz z goścmi. Premiera "Mastemind" przypada na 4 marca.Powiem szczerze, że bardzo czekam na ten album. Abstrahując od lirycznych możliwości Ryśka, jego płytom nie można odmówić wspaniałego brzmienia. Dla mnie Ross to może nie "good raper", ale na pewno "good entertainer". Właśnie wyciekła lista utworów, które składają się na szósty legal Ricka.

Niespodzianką jest na pewno brak singla "No Games". Moim prywatnym żalem jest to, że track ze Scarfacem i Z-Ro jest tylko bonusem. Poniżej mozecie sprawdzić tytuły kawałków wraz z goścmi. Premiera "Mastemind" przypada na 4 marca.

]]>