popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Caskeyhttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/25674/CaskeyJuly 7, 2024, 4:14 pmpl_PL © 2024 Admin stronyCaskey "Black Sheep 4"https://popkiller.kingapp.pl/2020-01-12,caskey-black-sheep-4https://popkiller.kingapp.pl/2020-01-12,caskey-black-sheep-4January 12, 2020, 3:41 pmŁukasz RawskiKiedy wydawało się, że wydana w 2017 roku trzecia część sagii "Black Sheep" będzie tą ostatnią, Caskey wydaje kolejny street album o tym samym tytule, reklamując go jako zdecydowanie najlepszy z całej serii. Były członek Cash Money zaprosił do udziału między innymi Yelawolfa. Tracklista:B.T.K.O.55 M’sMad ManRemember ft. YelawolfCollect Calls ft. DoobieBetter by MyselfNo LovePostalLegends Never DiePlay Nice ft. ClicKlakBlueprintThree Point FiveSome Shit Never ChangeCamera PhoneComeback KidVoice of GodLoyaltyAdiosKiedy wydawało się, że wydana w 2017 roku trzecia część sagii "Black Sheep" będzie tą ostatnią, Caskey wydaje kolejny street album o tym samym tytule, reklamując go jako zdecydowanie najlepszy z całej serii. Były członek Cash Money zaprosił do udziału między innymi Yelawolfa.

 

Tracklista:

  1. B.T.K.O.
  2. 55 M’s
  3. Mad Man
  4. Remember ft. Yelawolf
  5. Collect Calls ft. Doobie
  6. Better by Myself
  7. No Love
  8. Postal
  9. Legends Never Die
  10. Play Nice ft. ClicKlak
  11. Blueprint
  12. Three Point Five
  13. Some Shit Never Change
  14. Camera Phone
  15. Comeback Kid
  16. Voice of God
  17. Loyalty
  18. Adios
]]>
Rapowe podsumowanie półrocza - cz.1https://popkiller.kingapp.pl/2018-08-27,rapowe-podsumowanie-polrocza-cz1https://popkiller.kingapp.pl/2018-08-27,rapowe-podsumowanie-polrocza-cz1August 27, 2018, 12:17 amŁukasz RawskiKońca dobiegają wakacje a przed nami druga połowa "właściwego roku", dobrze więc zamknąć pewną klamrą ostatnie miesiące. 2018 rok przyniósł nam za granicą ogrom ciekawych albumów, ciężko je wszystkie wymienić (staramy się to robić w dziale Premiery Płyt, który polecamy śledzić) a co dopiero przesłuchać - wszystkie wykazy i podsumowania muszą być więc na swój sposób subiektywne. My mamy dla Was przelot przez pierwsze półrocze autorstwa Łukasza Rawskiego, który premierowych krążków przesłuchał całą masę i postanowił zebrać swoje wrażenia w obszernym tekście - sprawdźcie specjalne subiektywne podsumowanie, podzielone na 3 dwumiesięczne części! Druga z nich pojawi się w środę a trzecia w piątek, tak by odpowiednio zamknąć sierpień. Miłego czytania no i oczywiście słuchania! [Mateusz Natali]StyczeńCaskey "Speak of the devil"Bodaj najsłynniejszy reprezentant Orlando, jednocześnie dla przeciętnego słuchacza nadal postać anonimowa. Wiele miało mu dać podpisanie kontraktu z Cash Money, muzyczne błogosławieństwo Birdmana na nic jednak się zdało. Od powiązań z labelem z Nowego Orleanu minęło trochę czasu, a Caskey nadal kroczy uliczną ścieżką, wydając mikstejpy. "Speak of the devil" to próba dostosowania się pod obecne trendy. Jest tu dużo adlibów, a sam gospodarz momentami brzmi jak uboższa wersja Travisa Scotta. Nic odkrywczego, ot - projekt jakich wielu obecnie. POSŁUCHAJLil Skies "Life of a Dark Rose"Atlantic podpisując tego nastolatka z Pensylwanii prawdopodobnie ubił złoty interes. "Life of a Dark Rose" to przykład debiutu niemal idealnego. Modelowa kariera zdaje się zmierzać w dobrą stroną. Po wydaniu dwóch street albumów, przyszedł na oficjalny debiut, już pod banderą właśnie jednego z największych majorsów w Stanach. Lekki w odbiorze, jednocześnie nie odrzucający, jak to dziś często bywa. Gospodarz może nie grzeszy moralizującymi historiami, mimo to wydaje się być ksywką, którą zdecydowanie warto śledzić. POSŁUCHAJ.Juicy J "shutdafuckup"Każdy, kto zna mnie chociaż trochę, wie jakim kultem darzę Three 6 Mafię. Podobnie ma się sprawa z tym, jakie podejście mam do obecnej formy Juicy J'a. Nadal uważam, że ostatnie słuchalne, co wydał to "Stay Trippy", nadal nie podaruje mu jego podejścia do spraw z Mafią związanych. Nie mogę jednak powiedzieć, że "shutdafuckup" to materiał miałki i bez polotu. To solidny mixtape, gdzie świetną robotę wykonali Suicideboys. Klimat Memphis czuć tu na kilometr, co potwierdza tylko, że na brudnych, bardziej undergroundowych podkładach, Juicy odnajduje się zdecydowanie najlepiej. POSŁUCHAJ.Domo Genesis "Aren't U Glad You're U?"Chyba najbardziej hołdujący Golden Erze raper z kolektywu Odd Future. Dał się poznać już jako ponadprzeciętny raper, kiedy kilka lat temu wydał bardzo przyjemny mixtape z Alchemistem. Tym ośmionumerowym projektem przypomniał się w mojej świadomości. Domo Genesis to naprawdę, raper z bardzo fajnym warsztatem. Czasami nawet sobie coś tam podśpiewa. Dużo w tym wszystkim żywych instrumentów i świetnych pętli. "My swag ugly like Lonzo Ball shoot" - Domo jest surowy w obserwacji świata, robi to jednak z dużym kunsztem. POSŁUCHAJ.JPEGMAFIA "Veteran"Niesamowicie zróżnicowany aranż tej płyty powoduje, że ciężko w tym roku znaleźć równie oryginalną płytę, która będzie szczyciła się tak dobrym replay valule. Dużo tu alternatywnego grania, chcąc nie chcąc, słyszę w tym lżejszą wersję Death Grips. Taką bardziej przystępną dla słuchacza, wiecie - bardziej mainstreamową. JPEGMAFIA to właśnie taka szalona mieszanka, spokoju z poplątaniem. I chyba w tym wszystkim jest złoty środek. Warto wracać. POSŁUCHAJ. Maxo Kream "Punken"Rap Maxo Kreama nie jest Houston, jaki znamy z przełomu wieków. Potomek Nigeryjczyka i Amerykanki, człowiek który posiada jedno z najdziwniejszych imion w świecie rapu. To trafny obserwator, liryka to zresztą najmocniejsza strona tej płyty. Sam łapię się na tym, że nie wspominam często o tym krążku, a to bardzo niewłaściwe. Na nowocześniejszych bitach dostajemy bowiem nieco ambitniejszy rap, co stawia "Punken" bardzo wysoko w moich typach na koniec roku. POSŁUCHAJBerner "The Big Pescado"Dla mnie, czytaj człowieka, który dorastał w okresie prime time Scotta Storcha, każda jego próba powrotu do wielkiego świata to wielkie wydarzenie. Berner zaufał staremu wyjadaczowi i powierzył mu całą produkcję na swojej płycie. Nie wyszedł na tym źle, ba połączenie wyszło naprawdę ciekawe, a jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę to, że gościnnie znajdziemy tu same grube ryby - płyta wyszła przyzwoicie. Wielkim fanem Bernera nigdy nie byłem, uważam że jego nawijka momentami pozbawiona jest charyzmy. Nie zmienia to faktu, że to solidny nawijacz, a "The Big Pescado" to album, który warto sprawdzić, choćby dla bitów Scotta. POSŁUCHAJ.Migos "Culture II"Pierwsza część "Culture" była rzeczywiście jedną z ciekawszych premier ubiegłego roku, dlatego mimo wcześniejszych obiekcji, co do twórczości tego trio, nie powiem - nawet czekałem na kolejny ich album. W efekcie czego, po raz kolejny - rozczarowałem się. Wynudziłem się okropnie, dobrych higlightów na tej płycie jak na lekarstwo. Prze okrutnie długa, przez co nudzi już w połowie, bity jakieś takie nijakie. Gdyby album był krótszy o połowę, być może moglibyśmy inaczej rozprawiać na temat jego poziomu. Niestety, tak nie jest, przez co na pierwszy plan wyłania się zdecydowanie jego monotonność. POSŁUCHAJ.Payroll Giovanni & Cardo "Big Bossin Vol. 2"Szczerze zazdroszczę osobom, które sprawdzą ten album po raz pierwszy, w momencie kiedy za oknem iście kalifornijska pogoda. Mimo tego, że Payroll Giovanni to zawodnik z Detroit, we współpracy z Cardo stworzył świetny, chill outowy materiał, który aż prosi się by odpalić go, gdy przez szyby przebijają się promienie słońca. Jest lekko, przyjemnie i wydaje mi się, trzeba to znać. Próżno tu szukać przepychu, irytującej przewózki. Payroll to naturszczyk, wyluzowany w dodatku. Odpalajcie to! SŁUCHAJ. LutyGunna "Drip Season 3"To zdecydowanie przełomowy materiał dla Gunny. Producentem wykonawczym jest tutaj Metro Boomin, gościnnie między innymi Lil Uzi Vert, Young Thug, Lil Yachty. Całość utrzymana jest w typowym dla produkcji Metro stylu. Czy Gunna to kolejny mumble raper bez perspektyw? Cóż, momentami brzmi jak kalka Thuggera, jednak jest w nim coś takiego, co pozwala twierdzić, że nie przepadnie pośród wielu takich samych. "Drip Season 3" nie denerwuje, da się przetrwać do samego końca, z małymi skipami, bo przecież Hoodrich Pablo Juan jest najgorszy!. Mimo to, kolejna ciekawa premiera tego roku. POSŁUCHAJ.Rich Brian "Amen"RIch Chigga, czy raczej Rich Brian udowodnił, że nie trzeba bezpośrednio mieszkać i wychować się w Stanach by osiągnąć sukces. Sprzedał 20 tysięcy w pierwszym tygodniu, dograł mu się Offset z Migos - nie jest źle jak na gościa z drugiej półkuli. Nie zmienia to faktu, że "Amen" trochę mnie wynudziło, nic tu odkrywczego, ot - fajnie brzmiący album. Poprawny rap, kilka fajnych śpiewanych partii i lekko plastikowa produkcja. Do przesłuchania, ale nie należy to do moich ulubionych premier tego roku. POSŁUCHAJ.Various Artists "Black Panther: The Album"Czarnej Pantery do dziś nie zobaczyłem, za to soundtrack znam bardzo dobrze i muszę przyznać, że powierzenie go Kendrickowi było świetną decyzją. Jest mainstream ze sznytą, ambitna płyta, która powstała do ekranizacji komiksu - kto by się spodziewał?! Świetnie wyprodukowana, idealnie dobrani goście, a "King's Dead" to taki hit, że o ja cię. Zresztą, o tej płycie powiedziano już chyba wszystko. Czołówka. POSŁUCHAJ. LARS (King Gordy & Bizarre) "Last American Rock Stars"Oto wraca do żywych jeden z największych (dosłownie) horrorcore'owców! King Gordy to bestia mikrofonu, człowiek który ma niebanalny skill, z którego umie korzystać. Wydany nakładem Majik Ninja Ent. album ma jednak jedną wadę... jest nagrany z Bizarre. On nigdy nie nauczy się rapować, jest okropny. Gordy za to odnajduje się bardzo dobrze w nieco innym klimacie. Bo ta płyta, jak nazwa wskazuje, jest bardziej imprezowa. Nie ma tu mrożących krew w żyłach historii. I co, że Gordy znowu rozstawia po kątach, kiedy Bizarre... Oh God... POSŁUCHAJ.Nipsey Hussle "Victory Lap"Po latach oczekiwań, Nipsey puszcza w końcu pełnoprawny debiut. I udowadnia swoją wartość, i to jeszcze jak. Po tylu latach nadal jest głodny sławy, zresztą zasługuje na nią jak mało kto. Od samego początku album płynie, w dodatku z niesamowitą energią. Gospodarz ze swoim charakterystycznym głosem jest formie, chyba najlepszej w swojej karierze. Ten album zdecydowanie bardziej zainteresuje starszych, niż to, co wydaje się być towarem eksportowym na amerykańskiej scenie. Zwycięskie okrążenie pokonane, Nipsey wydał czołowy album tego roku. POSŁUCHAJ.Tyga "Kyoto"Tygę skreśliłem już jakiś czas temu, nigdy tak naprawdę jego rap do mnie nie trafiał, a "Kyoto" tylko potwierdziło, dlaczego tak było. Wszystko tutaj wieje kiczem. Zacznijmy od okładki, która jest fatalna. Brzmienie płyty jest płytkie, miałkie i bezpłciowe. Jeśli miałbym wybierać najgorsze albumy tego roku, z pewnością w czołówce znalazłoby się to "dzieło". Nie przemawia do mnie. POSŁUCHAJ. 6ix9ne "Day69"Największy troll obecnej sceny, niemożliwym jest, żeby wszystko, co robi nie było robione pod publikę. Jeśli jest inaczej, cóż - mamy do czynienia z jednym z największych imbecyli jacy chodzili po Ziemi. Anyway, "Day69" to takie moje gulity pleasure. Dlaczego? Jestem świadomy tego, że to jest OKROPNE, mimo to wielokrotnie zdarza mi się sięgnąć po ten album. Jedyne, czego odmówić nie można Tekashiemu to charyzmy, ma jej na pęczki. Cała reszta to jednak okrutne szambo. POSŁUCHAJ.Towkio "WWW."Miałem prawo oczekiwać coś więcej od Towkio. To jeden z tych alternatywnych raperów, których szczerze uwielbiam i wiem dobrze, że stać go na znacznie więcej. Nie jest to może tak tragiczny krążek jak "Day69", jednak od ludzi tworzących nieco ambitniejszą muzykę, można oczekiwać więcej. No i "WWW." nie wgniotło mnie w podłogę. Przeleciało, bez zachwytu, szybko przebrnąłem dalej. A szkoda, bo wiem jaki potencjał tkwi w ziomku Chance'a. POSŁUCHAJ. Końca dobiegają wakacje a przed nami druga połowa "właściwego roku", dobrze więc zamknąć pewną klamrą ostatnie miesiące. 2018 rok przyniósł nam za granicą ogrom ciekawych albumów, ciężko je wszystkie wymienić (staramy się to robić w dziale Premiery Płyt, który polecamy śledzić) a co dopiero przesłuchać - wszystkie wykazy i podsumowania muszą być więc na swój sposób subiektywne. My mamy dla Was przelot przez pierwsze półrocze autorstwa Łukasza Rawskiego, który premierowych krążków przesłuchał całą masę i postanowił zebrać swoje wrażenia w obszernym tekście - sprawdźcie specjalne subiektywne podsumowanie, podzielone na 3 dwumiesięczne części! Druga z nich pojawi się w środę a trzecia w piątek, tak by odpowiednio zamknąć sierpień. Miłego czytania no i oczywiście słuchania! [Mateusz Natali]

Styczeń

Caskey "Speak of the devil"

Bodaj najsłynniejszy reprezentant Orlando, jednocześnie dla przeciętnego słuchacza nadal postać anonimowa. Wiele miało mu dać podpisanie kontraktu z Cash Money, muzyczne błogosławieństwo Birdmana na nic jednak się zdało. Od powiązań z labelem z Nowego Orleanu minęło trochę czasu, a Caskey nadal kroczy uliczną ścieżką, wydając mikstejpy. "Speak of the devil" to próba dostosowania się pod obecne trendy. Jest tu dużo adlibów, a sam gospodarz momentami brzmi jak uboższa wersja Travisa Scotta. Nic odkrywczego, ot - projekt jakich wielu obecnie. POSŁUCHAJ

Lil Skies "Life of a Dark Rose"

Atlantic podpisując tego nastolatka z Pensylwanii prawdopodobnie ubił złoty interes. "Life of a Dark Rose" to przykład debiutu niemal idealnego. Modelowa kariera zdaje się zmierzać w dobrą stroną. Po wydaniu dwóch street albumów, przyszedł na oficjalny debiut, już pod banderą właśnie jednego z największych majorsów w Stanach. Lekki w odbiorze, jednocześnie nie odrzucający, jak to dziś często bywa. Gospodarz może nie grzeszy moralizującymi historiami, mimo to wydaje się być ksywką, którą zdecydowanie warto śledzić. POSŁUCHAJ.

Juicy J "shutdafuckup"

Każdy, kto zna mnie chociaż trochę, wie jakim kultem darzę Three 6 Mafię. Podobnie ma się sprawa z tym, jakie podejście mam do obecnej formy Juicy J'a. Nadal uważam, że ostatnie słuchalne, co wydał to "Stay Trippy", nadal nie podaruje mu jego podejścia do spraw z Mafią związanych. Nie mogę jednak powiedzieć, że "shutdafuckup" to materiał miałki i bez polotu. To solidny mixtape, gdzie świetną robotę wykonali Suicideboys. Klimat Memphis czuć tu na kilometr, co potwierdza tylko, że na brudnych, bardziej undergroundowych podkładach, Juicy odnajduje się zdecydowanie najlepiej. POSŁUCHAJ.

Domo Genesis "Aren't U Glad You're U?"

Chyba najbardziej hołdujący Golden Erze raper z kolektywu Odd Future. Dał się poznać już jako ponadprzeciętny raper, kiedy kilka lat temu wydał bardzo przyjemny mixtape z Alchemistem. Tym ośmionumerowym projektem przypomniał się w mojej świadomości. Domo Genesis to naprawdę, raper z bardzo fajnym warsztatem. Czasami nawet sobie coś tam podśpiewa. Dużo w tym wszystkim żywych instrumentów i świetnych pętli. "My swag ugly like Lonzo Ball shoot" - Domo jest surowy w obserwacji świata, robi to jednak z dużym kunsztem. POSŁUCHAJ.

JPEGMAFIA "Veteran"

Niesamowicie zróżnicowany aranż tej płyty powoduje, że ciężko w tym roku znaleźć równie oryginalną płytę, która będzie szczyciła się tak dobrym replay valule. Dużo tu alternatywnego grania, chcąc nie chcąc, słyszę w tym lżejszą wersję Death Grips. Taką bardziej przystępną dla słuchacza, wiecie - bardziej mainstreamową. JPEGMAFIA to właśnie taka szalona mieszanka, spokoju z poplątaniem. I chyba w tym wszystkim jest złoty środek. Warto wracać. POSŁUCHAJ.

Maxo Kream "Punken"

Rap Maxo Kreama nie jest Houston, jaki znamy z przełomu wieków. Potomek Nigeryjczyka i Amerykanki, człowiek który posiada jedno z najdziwniejszych imion w świecie rapu. To trafny obserwator, liryka to zresztą najmocniejsza strona tej płyty. Sam łapię się na tym, że nie wspominam często o tym krążku, a to bardzo niewłaściwe. Na nowocześniejszych bitach dostajemy bowiem nieco ambitniejszy rap, co stawia "Punken" bardzo wysoko w moich typach na koniec roku. POSŁUCHAJ

Berner "The Big Pescado"

Dla mnie, czytaj człowieka, który dorastał w okresie prime time Scotta Storcha, każda jego próba powrotu do wielkiego świata to wielkie wydarzenie. Berner zaufał staremu wyjadaczowi i powierzył mu całą produkcję na swojej płycie. Nie wyszedł na tym źle, ba połączenie wyszło naprawdę ciekawe, a jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę to, że gościnnie znajdziemy tu same grube ryby - płyta wyszła przyzwoicie. Wielkim fanem Bernera nigdy nie byłem, uważam że jego nawijka momentami pozbawiona jest charyzmy. Nie zmienia to faktu, że to solidny nawijacz, a "The Big Pescado" to album, który warto sprawdzić, choćby dla bitów Scotta. POSŁUCHAJ.

Migos "Culture II"

Pierwsza część "Culture" była rzeczywiście jedną z ciekawszych premier ubiegłego roku, dlatego mimo wcześniejszych obiekcji, co do twórczości tego trio, nie powiem - nawet czekałem na kolejny ich album. W efekcie czego, po raz kolejny - rozczarowałem się. Wynudziłem się okropnie, dobrych higlightów na tej płycie jak na lekarstwo. Prze okrutnie długa, przez co nudzi już w połowie, bity jakieś takie nijakie. Gdyby album był krótszy o połowę, być może moglibyśmy inaczej rozprawiać na temat jego poziomu. Niestety, tak nie jest, przez co na pierwszy plan wyłania się zdecydowanie jego monotonność. POSŁUCHAJ.

Payroll Giovanni & Cardo "Big Bossin Vol. 2"

Szczerze zazdroszczę osobom, które sprawdzą ten album po raz pierwszy, w momencie kiedy za oknem iście kalifornijska pogoda. Mimo tego, że Payroll Giovanni to zawodnik z Detroit, we współpracy z Cardo stworzył świetny, chill outowy materiał, który aż prosi się by odpalić go, gdy przez szyby przebijają się promienie słońca. Jest lekko, przyjemnie i wydaje mi się, trzeba to znać. Próżno tu szukać przepychu, irytującej przewózki. Payroll to naturszczyk, wyluzowany w dodatku. Odpalajcie to! SŁUCHAJ.

 

Luty

Gunna "Drip Season 3"

To zdecydowanie przełomowy materiał dla Gunny. Producentem wykonawczym jest tutaj Metro Boomin, gościnnie między innymi Lil Uzi Vert, Young Thug, Lil Yachty. Całość utrzymana jest w typowym dla produkcji Metro stylu. Czy Gunna to kolejny mumble raper bez perspektyw? Cóż, momentami brzmi jak kalka Thuggera, jednak jest w nim coś takiego, co pozwala twierdzić, że nie przepadnie pośród wielu takich samych. "Drip Season 3" nie denerwuje, da się przetrwać do samego końca, z małymi skipami, bo przecież Hoodrich Pablo Juan jest najgorszy!. Mimo to, kolejna ciekawa premiera tego roku. POSŁUCHAJ.

Rich Brian "Amen"

RIch Chigga, czy raczej Rich Brian udowodnił, że nie trzeba bezpośrednio mieszkać i wychować się w Stanach by osiągnąć sukces. Sprzedał 20 tysięcy w pierwszym tygodniu, dograł mu się Offset z Migos - nie jest źle jak na gościa z drugiej półkuli. Nie zmienia to faktu, że "Amen" trochę mnie wynudziło, nic tu odkrywczego, ot - fajnie brzmiący album. Poprawny rap, kilka fajnych śpiewanych partii i lekko plastikowa produkcja. Do przesłuchania, ale nie należy to do moich ulubionych premier tego roku. POSŁUCHAJ.

Various Artists "Black Panther: The Album"

Czarnej Pantery do dziś nie zobaczyłem, za to soundtrack znam bardzo dobrze i muszę przyznać, że powierzenie go Kendrickowi było świetną decyzją. Jest mainstream ze sznytą, ambitna płyta, która powstała do ekranizacji komiksu - kto by się spodziewał?! Świetnie wyprodukowana, idealnie dobrani goście, a "King's Dead" to taki hit, że o ja cię. Zresztą, o tej płycie powiedziano już chyba wszystko. Czołówka. POSŁUCHAJ.

LARS (King Gordy & Bizarre) "Last American Rock Stars"

Oto wraca do żywych jeden z największych (dosłownie) horrorcore'owców! King Gordy to bestia mikrofonu, człowiek który ma niebanalny skill, z którego umie korzystać. Wydany nakładem Majik Ninja Ent. album ma jednak jedną wadę... jest nagrany z Bizarre. On nigdy nie nauczy się rapować, jest okropny. Gordy za to odnajduje się bardzo dobrze w nieco innym klimacie. Bo ta płyta, jak nazwa wskazuje, jest bardziej imprezowa. Nie ma tu mrożących krew w żyłach historii. I co, że Gordy znowu rozstawia po kątach, kiedy Bizarre... Oh God... POSŁUCHAJ.

Nipsey Hussle "Victory Lap"

Po latach oczekiwań, Nipsey puszcza w końcu pełnoprawny debiut. I udowadnia swoją wartość, i to jeszcze jak. Po tylu latach nadal jest głodny sławy, zresztą zasługuje na nią jak mało kto. Od samego początku album płynie, w dodatku z niesamowitą energią. Gospodarz ze swoim charakterystycznym głosem jest formie, chyba najlepszej w swojej karierze. Ten album zdecydowanie bardziej zainteresuje starszych, niż to, co wydaje się być towarem eksportowym na amerykańskiej scenie. Zwycięskie okrążenie pokonane, Nipsey wydał czołowy album tego roku. POSŁUCHAJ.

Tyga "Kyoto"

Tygę skreśliłem już jakiś czas temu, nigdy tak naprawdę jego rap do mnie nie trafiał, a "Kyoto" tylko potwierdziło, dlaczego tak było. Wszystko tutaj wieje kiczem. Zacznijmy od okładki, która jest fatalna. Brzmienie płyty jest płytkie, miałkie i bezpłciowe. Jeśli miałbym wybierać najgorsze albumy tego roku, z pewnością w czołówce znalazłoby się to "dzieło". Nie przemawia do mnie. POSŁUCHAJ.

6ix9ne "Day69"

Największy troll obecnej sceny, niemożliwym jest, żeby wszystko, co robi nie było robione pod publikę. Jeśli jest inaczej, cóż - mamy do czynienia z jednym z największych imbecyli jacy chodzili po Ziemi. Anyway, "Day69" to takie moje gulity pleasure. Dlaczego? Jestem świadomy tego, że to jest OKROPNE, mimo to wielokrotnie zdarza mi się sięgnąć po ten album. Jedyne, czego odmówić nie można Tekashiemu to charyzmy, ma jej na pęczki. Cała reszta to jednak okrutne szambo. POSŁUCHAJ.

Towkio "WWW."

Miałem prawo oczekiwać coś więcej od Towkio. To jeden z tych alternatywnych raperów, których szczerze uwielbiam i wiem dobrze, że stać go na znacznie więcej. Nie jest to może tak tragiczny krążek jak "Day69", jednak od ludzi tworzących nieco ambitniejszą muzykę, można oczekiwać więcej. No i "WWW." nie wgniotło mnie w podłogę. Przeleciało, bez zachwytu, szybko przebrnąłem dalej. A szkoda, bo wiem jaki potencjał tkwi w ziomku Chance'a. POSŁUCHAJ.  

]]>
Top 10 najgorszych kooperacji rapowo-rockowych - subiektywny rankinghttps://popkiller.kingapp.pl/2013-09-07,top-10-najgorszych-kooperacji-rapowo-rockowych-subiektywny-rankinghttps://popkiller.kingapp.pl/2013-09-07,top-10-najgorszych-kooperacji-rapowo-rockowych-subiektywny-rankingSeptember 2, 2013, 10:58 pmMaciej WojszkunWitam ponownie w kolejnym etapie podróży przez kawałki, na których spotykają się i MC, i rockmani bądź metalowcy…. Dziś więc część druga, a więc tracki, które pomimo obecności doświadczonych producentów, gwiazd o światowej sławie itd. – ewidentnie się nie udały. A więc, zgniłe pomidory w dłoń - oto 10 najgorszych (W MOJEJ OPINII) spotkań świata rapu i rocka.10. GZA & The Black Lips – The Drop I Hold Najlepszy przykład na to, jak niepotrzebny featuring może zniszczyć przyjemny track. „The Drop I Hold” Black Lipsów, z albumu „200 Million Thousand”, to klimatyczny, melancholijny, charakterystycznie „garażowy” track z ciekawym, przytłumionym wokalem i przejmującym refrenem…. Ale mamy też wersję, którą opisuję, w której w pewnym momencie wchodzi GZA i rujnuje całą atmosferę swym monotonnym, płaczliwym głosem. Nie pasuje ni w ząb do tej produkcji nasz Genius, nic a nic. You got to diversify yo flow, nigga (kto wie, co sparafrazowałem, ma u mnie browca). [[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6233","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]09. Black Sabbath & Ice-T – The Illusion of Power (z albumu “Forbidden”, 1995)Jeśli nie chcesz zostać pobity, wytarzany w smole, w pierzu, potraktowany widłami, smoczym ogniem, wrzucony do wrzącego kotła (w tej dokładnie kolejności) – w rozmowie z fanem Black Sabbath NIE WSPOMINAJ o „Forbidden”. Ten album to całkowity, haniebny blamaż na dyskografii legendarnej przecież grupy… A „The Illusion of Power” to jeden z dziesięciu powodów, dlaczego. W tym kawałku nie gra nic. Po obiecującym wstępie otrzymujemy bowiem karykaturalną grę gitar (której celem było chyba oznajmienie – „My NAPRAWDĘ jesteśmy tą samą grupą, która nagrała utwór <<Black Sabbath>>>! Serio!”), słabą strukturę wokali, w której Tony Martin gubi się od razu, mierny refren oraz – całkowicie niepotrzebny fragment melorecytacji Ice-T, który tylko burzy i tak chwiejną konstrukcję utworu. Poważnie, kogo to był pomysł? Rap i Black Sabbath? To się nie mogło udać. [[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6234","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]08. Big Pun & Incubus – Still Not A Player (z albumu “Loud Rocks”, 2000) Kto słuchał “Duetów” Notoriousa B.I.G. i fatalnego kawałka z Kornem, wie, że odgrzebywanie trupów i nakazywanie im tańczyć do rockowych/ metalowych podkładów po prostu się nie udaje. „Still Not a Player”, czyli nieśmiertelny hit potężnego Punishera, udowadnia to jeszcze dobitniej – kogo to był pomysł, by prosty, oparty na klawiszach, ale i tak mocny beat oryginału zastąpić „wesolutkimi” gitarami, monotonną perkusją i zupełnie gryzącym się z wokalem Puna głosem Brandona Boyda? Efekt jest po prostu słaby, a odpowiedzialni za niego producenci powinni zostać skazani na Capital Punishment…[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6235","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]07. Q-Tip & Korn – End of Time (z albumu “Amplified”, 1998)Przyznam się do czegoś, czego jako fan hip-hopu chyba nie powinienem – ale co tam: mam ambiwalentny stosunek do beatów ś.p. J Dilli. Niektóre są spoko, niektóre wgniatają w ziemę (vide „House of Flying Daggers” Raekwona), niektóre zaś… są po prostu słabe – tak jak ten do „End of Time” Q-Tipa. Beat duszny, elektroniczny, ok – ale monotonnnyyyy….. na domiar złego dosiadają go, oprócz nieszczególnego Tipa – chłopaki z Kornu. To nie tak, że nie znoszę tego zespołu – po prostu jego kooperacje z raperami – od Cube’a (That’s Don Mega for you, you lil’ cocksucker…), poprzez Nasa, do Tre Hardsona z Pharcyde – są w mojej opinii… nijakie. Tak samo jest tutaj – histeryczne miauczenie Jonathana Davisa i gitary Heada, Munky’ego i Fieldy’ego wprowadzają tylko niepotrzebne zamieszanie na po prostu słabym kawalku. Wyszło z „End of Time” tyle dobrego, że można sobie zażartować, że w muzycznej konfrontacji Jonathan Davis kontra Jonathan Davis zwyciężył Jonathan Davis.[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6236","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]06. DMX & Marilyn Manson – The Omen (Damien II) (z albumu “Flesh of My Flesh, Blood of My Blood”, 1998)Szczerze uwielbiam pierwszy album DMX’a, “It’s Dark and Hell is Hot”, a szczególnie kawałek „Damien” na fenomenalnym beacie Dame’a Grease’a. Opowieść X’a o wejściu w komitywę z diabłem Damienem (Damien=Daemon – genialne w swej prostocie) naprawdę pozwala poczuć się nieswojo…. Jak pewnie wiecie, „Damien” to tylko część pierwsza trylogii utworów. Już na drugim albumie X zaprezentował Part II, nazwany „The Omen”, z featuringiem… samego Marilyna Mansona? O kurde, ziomeczki, przecież ten kawałek będzie tak zajebisty, że zmiecie wszystko!!! – tak pomyślałem w swej młodzieńczej naiwności. 'The Omen" rozczarowuje i to bardzo. Ale to nie wina X’a – choć wokal Damiena bardziej śmieszy niż straszy, tekstowo kawałek jest w porządku. Manson zapodaje demoniczny skrzek/szept w refrenie – rozczarowująco, ale jakoś tam brzmi. Utwór pada natomiast na pysk w sferze produkcyjnej – beat jest SŁABY. Niewiarygodny spadek jakości po świetnym „Damienie”, nędzne werble, przeszkadzające szepty i jakieś tam elektroniczne pitu-pitu… Kto jest winowajcą? Nie kto inny, lecz Swizz Beatz, który jeszcze w tym rankingu się pojawi.[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6237","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]05. KRS-One, Harmony & Michael Stipe – Civilization vs. Technology (z albumu “H.E.A.L. – Civilization vs. Technology”, 1991)Skłamałem nieco, pisząc w pierwszej części tego rankingu, że gościć będziemy ponownie świętej pamięci kapelę R.E.M., tym razem w sali niesławy… Nie do końca - ale mamy za to wokalistę tego zasłużonego zespołu, Michaela Stipe’a, który raz jeszcze, po baaardzo słabym „Radio Song” zjednoczył z siły z Tha Teacha. W kooperacji jeszcze gorszej…. „Civilization vs. Technology” to po prostu bałagan, kawałek, który muzycznie nie może się zdecydować, czy być subtelnym podkładem ze smyczkami dla śpiewu Harmony, czy mocnym beatem pod żywiołowe rapy Krisa, czy rockowym akompaniamentem pod Stipe’a. Koniec końców utwór łączy w sobie wszystkie wymienione „fazy” – z mizernym efektem. Do tego dochodzi nieznośne, powtarzam – NIEZNOŚNE nauczanie KRS’a o dbaniu o środowisko oraz rzecz najgorsza – wokal Stipe’a. Mike, co się stało, u diabła? Mimo że fanem R.E.M. nigdy nie byłem i nie będę, lubię charakterystyczny głos Michaela, ale tutaj brzmi on tragicznie – tak jakby Stipe stawił się w studiu nagraniowym, by zostać znienacka ogłuszonym, związanym i torturowanym, podczas gdy dźwiękowiec nagrywał jego krzyki. Cienizna. [[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6238","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]04. Limp Bizkit, Birdman, Flo Rida & Caskey – Sunshine (z albumu “Rich Gang”, 2013)Jeśli jest coś, co wyniosłem z “lektury” ostatniego albumu Limp Bizkit (oprócz krwawiącego czoła od bezsilnego walenia łbem o ścianę), to jest to przekonanie, że Fred Durst + autotune = apokalipsa. Miałem nadzieję, że kawałek „Autotunage” był tylko muzycznym żartem. Próżne okazały się moje nadzieje, jak pokazuje „Sunshine”. Nie będę zagłębiał się w zwrotki Birdmana, Flo Ridy i Caskeya (…kto to jest Caskey?), których poziom jest tak niski, że można się o niego potknąć – powiem tylko, że to prawdopodobnie NAJGORSZY utwór, jaki kiedykolwiek słyszałem, pod którym podpisał się zespół Limp Bizkit (Zaraz, ale czy w ogóle w „Sunshine” gra cała kapela? Przecież słyszę tylko ohydny refren Dursta)…[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6239","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]03. Handsome Boy Modeling School feat. Chino Moreno (The Deftones), El-P & Cage – The Hours (z albumu “White People”, 2004)Ah, tak. Handsome Boy Modeling School. Dawny kolaboracyjny projekt Dana the Automatora i Prince Paula przyniósł słuchaczom dwa arcyciekawe albumy, pełne zaskakujących tracków, wykraczających poza ramy “zwykłego hip-hopu”. Szczególnie drugi (i ostatni album) duetu, „White People”, wypełniony był po brzegi takimi utworami – na jakim bowiem hip-hopowym albumie można usłyszeć obok RZA, De La Soul, Del the Funkee Homosapiena – takich gości jak The Mars Volta, John Oates czy Jego Wysokość Mike Patton? Generalnie album trzyma wysoki poziom, z jednym wyjątkiem – „The Hours”. Kawałek typu „Co ja do cholery usłyszałem?!” na pokładzie z El-P, Cage’em i Chino Moreno z Deftonesów – po takim składzie nie spodziewam się łatwego w odbiorze utworu… Ale nie spodziewam się też kompletnego, asłuchalnego hałasu! Wszystko to przez Chino Moreno, którego wokal jest po prostu NAJGORSZY. Zupełnie, jakby Chino podczas nagrań nagle oszalał i zaczął wyć na całe gardło, próbując słowa „the hours” zaśpiewać na kilkanaście sposobów naraz, a wszyscy inni muzycy byli zbyt przestraszeni, żeby się do niego zbliżyć. Słuchać tylko na własną odpowiedzialność.[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6240","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]02. Kid Cudi feat. Michael Bolton & King Chip – Afterwards (Bring Yo Friends) (z albumu “indicud”, 2013)Michael Bolton. To nazwisko powoduje albo pusty śmiech, albo zgrzytanie zębów u każdego fana muzyki. Nierozwiązaną do dziś zagadką pozostaje bowiem, jak ktoś mógł przejść z całkiem zgrabnej hardrockowej kapeli (Blackjack) do tworzenia tych mdłych, absolutnie obrzydliwych softrockowo-popowych balladek, wyśpiewywanych tym rozdzierającym bębenki głosem (pamiętacie to?)?. Kawałek nagrany wespół z Cudim włączałem więc pełen najgorszych obaw… Nie byłem jednak przygotowany na to, co usłyszałem. „Afterwards” popełnił najgorszą zbrodnię, jaką może popełnić kooperacja rapowo-rockowa. Jest śmiertelnie, bezbrzeżnie, niewiarygodnie NUDNY. To 9 minut (!!!!) nieustannego, monotonnego łup-łup-łup, od czasu przetykanego (słabym, a jakże – a także dziwnie przytłumionym) wokalem Boltona, a od ok. 6 minuty – sennego, elektronicznego beatu. Zasnąłem 8 razy, próbując w całości przesłuchać ten kawałek – a jako fan prog rocka jestem przyzwyczajony do długaśnych utworów. Absolutnie odradzam przesłuchiwać ten ekwiwalent chińskiej wodnej tortury.[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6241","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]01. Swizz Beatz feat. Metallica & Ja Rule – We Did It Again (z albumu “Presents G.H.E.T.T.O. Stories”, 2002)De łorst. Upadek. Profanacja. Piekło. Przyczynek do powstania obydwu rankingów. Muzyczne kalectwo na każdym możliwym poziomie… Po prostu… wow. So, Swizz, we meet again. Jeśli naprawdę myślałeś, że ohydny, ochrypły głos Ja Rule’a idealnie nadaje się pod ciężkie riffy Metalliki – to myliłeś się NIEWIARYGODNIE grubo. Ja Rule wyje odrażająco (nie, you’re not a rock star – nawet nie myśl o tym, Ja), podczas gdy ekipa Hetfielda zapodaje ociężały, nie mogący określić, jakim tempem iść podkład. Nie wspomnę już o beznadziejnych wstawkach samego Hetfielda. Po prostu… zabierzcie to ode mnie w cholerę. Swizz musiał pomyśleć to samo, bo nie mogę znaleźć ani śladu jego obecności na tym kawałku (chociaż to może już ja ogłuchłem od prób jego przesłuchania). Nie tykać nawet kijem. [[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6242","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]Wyróżnienie specjalne – The Flaming Lips feat. Ke$ha, Biz Markie & Hour of the Time Majesty 12 – 2012 (You Should Be Upgraded) (z albumu “The Flaming Lips and Heady Fwends", 2012)Znalazłem. Sam w to nie wierzę, że znalazłem utwór gorszy niż bękart Hetfielda i Ja Rule’a. Mój zmysł słuchowy zdaje się wylewać krwistym potokiem przez uszy, ale znalazłem…. The Flaming Lips, znani z niedawnej „reedycji” Dark Side of the Moon Floydów, nagranej m.in. z Henrym Rollinsem, postanowili nagrać sobie kawałek o nazwie „2012 (You Should Be Upgraded)”. Po próbach przesłuchania jestem gotów się zgodzić z tym podtytułem – muszę jak najszybciej upgrade’ować zmysł słuchu, bo jego ośrodki we mnie całkowicie przez ten utwór umarły. Mdły, eksperymentalny, kaleczący uszy nagłymi, megagłośnymi uderzeniami gitar podkład pod topiące się w elektronicznym sosie słabe wokale Ke$hy i Wayne’a Coyne’a (…chyba). Ten kawałek jest tak ohydny, że z miejsca wrzuciłbym go na podium powyższego rankingu (w betonowych butach, dla pewności). Powstrzymała mnie od tego jedna rzecz, którą wyrażę w formie pytania…. GDZIE W TYM KAWAŁKU JEST BIZ MARKIE?! [[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6243","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]] Witam ponownie w kolejnym etapie podróży przez kawałki, na których spotykają się i MC, i rockmani bądź metalowcy…. Dziś więc część druga, a więc tracki, które pomimo obecności doświadczonych producentów, gwiazd o światowej sławie itd. – ewidentnie się nie udały. A więc, zgniłe pomidory w dłoń - oto 10 najgorszych (W MOJEJ OPINII) spotkań świata rapu i rocka.

10. GZA & The Black Lips – The Drop I Hold 

Najlepszy przykład na to, jak niepotrzebny featuring może zniszczyć przyjemny track. „The Drop I Hold” Black Lipsów, z albumu „200 Million Thousand”, to klimatyczny, melancholijny, charakterystycznie „garażowy” track z ciekawym, przytłumionym wokalem i przejmującym refrenem…. Ale mamy też wersję, którą opisuję, w której w pewnym momencie wchodzi GZA i rujnuje całą atmosferę swym monotonnym, płaczliwym głosem. Nie pasuje ni w ząb do tej produkcji nasz Genius, nic a nic. You got to diversify yo flow, nigga (kto wie, co sparafrazowałem, ma u mnie browca). 

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6233","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

09. Black Sabbath & Ice-T – The Illusion of Power (z albumu “Forbidden”, 1995)

Jeśli nie chcesz zostać pobity, wytarzany w smole, w pierzu, potraktowany widłami, smoczym ogniem, wrzucony do wrzącego kotła (w tej dokładnie kolejności) – w rozmowie z fanem Black Sabbath NIE WSPOMINAJ o „Forbidden”. Ten album to całkowity, haniebny blamaż na dyskografii legendarnej przecież grupy… A „The Illusion of Power” to jeden z dziesięciu powodów, dlaczego. W tym kawałku nie gra nic. Po obiecującym wstępie otrzymujemy bowiem karykaturalną grę gitar (której celem było chyba oznajmienie – „My NAPRAWDĘ jesteśmy tą samą grupą, która nagrała utwór <<Black Sabbath>>>! Serio!”), słabą strukturę wokali, w której Tony Martin gubi się od razu, mierny refren oraz – całkowicie niepotrzebny fragment melorecytacji Ice-T, który tylko burzy i tak chwiejną konstrukcję utworu. Poważnie, kogo to był pomysł? Rap i Black Sabbath? To się nie mogło udać. 

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6234","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

08. Big Pun & Incubus – Still Not A Player (z albumu “Loud Rocks”, 2000) 

Kto słuchał “Duetów” Notoriousa B.I.G. i fatalnego kawałka z Kornem, wie, że odgrzebywanie trupów i nakazywanie im tańczyć do rockowych/ metalowych podkładów po prostu się nie udaje. „Still Not a Player”, czyli nieśmiertelny hit potężnego Punishera, udowadnia to jeszcze dobitniej – kogo to był pomysł, by prosty, oparty na klawiszach, ale i tak mocny beat oryginału zastąpić „wesolutkimi” gitarami, monotonną perkusją i zupełnie gryzącym się z wokalem Puna głosem Brandona Boyda? Efekt jest po prostu słaby, a odpowiedzialni za niego producenci powinni zostać skazani na Capital Punishment…

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6235","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

07. Q-Tip & Korn – End of Time (z albumu “Amplified”, 1998)

Przyznam się do czegoś, czego jako fan hip-hopu chyba nie powinienem – ale co tam: mam ambiwalentny stosunek do beatów ś.p. J Dilli. Niektóre są spoko, niektóre wgniatają w ziemę (vide „House of Flying Daggers” Raekwona), niektóre zaś… są po prostu słabe – tak jak ten do „End of Time” Q-Tipa. Beat duszny, elektroniczny, ok – ale monotonnnyyyy….. na domiar złego dosiadają go, oprócz nieszczególnego Tipa – chłopaki z Kornu. To nie tak, że nie znoszę tego zespołu – po prostu jego kooperacje z raperami – od Cube’a (That’s Don Mega for you, you lil’ cocksucker…), poprzez Nasa, do Tre Hardsona z Pharcyde – są w mojej opinii… nijakie. Tak samo jest tutaj – histeryczne miauczenie Jonathana Davisa i gitary Heada, Munky’ego i Fieldy’ego wprowadzają tylko niepotrzebne zamieszanie na po prostu słabym kawalku. Wyszło z „End of Time” tyle dobrego, że można sobie zażartować, że w muzycznej konfrontacji Jonathan Davis kontra Jonathan Davis zwyciężył Jonathan Davis.

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6236","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

06. DMX & Marilyn Manson – The Omen (Damien II) (z albumu “Flesh of My Flesh, Blood of My Blood”, 1998)

Szczerze uwielbiam pierwszy album DMX’a, “It’s Dark and Hell is Hot”, a szczególnie kawałek „Damien” na fenomenalnym beacie Dame’a Grease’a. Opowieść X’a o wejściu w komitywę z diabłem Damienem (Damien=Daemon – genialne w swej prostocie) naprawdę pozwala poczuć się nieswojo…. Jak pewnie wiecie, „Damien” to tylko część pierwsza trylogii utworów. Już na drugim albumie X zaprezentował Part II, nazwany „The Omen”, z featuringiem… samego Marilyna Mansona? O kurde, ziomeczki, przecież ten kawałek będzie tak zajebisty, że zmiecie wszystko!!! – tak pomyślałem w swej młodzieńczej naiwności. 'The Omen" rozczarowuje i to bardzo. Ale to nie wina X’a – choć wokal Damiena bardziej śmieszy niż straszy, tekstowo kawałek jest w porządku. Manson zapodaje demoniczny skrzek/szept w refrenie – rozczarowująco, ale jakoś tam brzmi. Utwór pada natomiast na pysk w sferze produkcyjnej – beat jest SŁABY. Niewiarygodny spadek jakości po świetnym „Damienie”, nędzne werble, przeszkadzające szepty i jakieś tam elektroniczne pitu-pitu… Kto jest winowajcą? Nie kto inny, lecz Swizz Beatz, który jeszcze w tym rankingu się pojawi.

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6237","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

05. KRS-One, Harmony & Michael Stipe – Civilization vs. Technology (z albumu “H.E.A.L. – Civilization vs. Technology”, 1991)

Skłamałem nieco, pisząc w pierwszej części tego rankingu, że gościć będziemy ponownie świętej pamięci kapelę R.E.M., tym razem w sali niesławy…Nie do końca - ale mamy za to wokalistę tego zasłużonego zespołu, Michaela Stipe’a, który raz jeszcze, po baaardzo słabym „Radio Song” zjednoczył z siły z Tha Teacha. W kooperacji jeszcze gorszej…. „Civilization vs. Technology” to po prostu bałagan, kawałek, który muzycznie nie może się zdecydować, czy być subtelnym podkładem ze smyczkami dla śpiewu Harmony, czy mocnym beatem pod żywiołowe rapy Krisa, czy rockowym akompaniamentem pod Stipe’a. Koniec końców utwór łączy w sobie wszystkie wymienione „fazy” – z mizernym efektem. Do tego dochodzi nieznośne, powtarzam – NIEZNOŚNE nauczanie KRS’a o dbaniu o środowisko oraz rzecz najgorsza – wokal Stipe’a. Mike, co się stało, u diabła? Mimo że fanem R.E.M. nigdy nie byłem i nie będę, lubię charakterystyczny głos Michaela, ale tutaj brzmi on tragicznie – tak jakby Stipe stawił się w studiu nagraniowym, by zostać znienacka ogłuszonym, związanym i torturowanym, podczas gdy dźwiękowiec nagrywał jego krzyki. Cienizna. 

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6238","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

04. Limp Bizkit, Birdman, Flo Rida & Caskey – Sunshine (z albumu “Rich Gang”, 2013)

Jeśli jest coś, co wyniosłem z “lektury” ostatniego albumu Limp Bizkit (oprócz krwawiącego czoła od bezsilnego walenia łbem o ścianę), to jest to przekonanie, że Fred Durst + autotune = apokalipsa. Miałem nadzieję, że kawałek „Autotunage” był tylko muzycznym żartem. Próżne okazały się moje nadzieje, jak pokazuje „Sunshine”. Nie będę zagłębiał się w zwrotki Birdmana, Flo Ridy i Caskeya (…kto to jest Caskey?), których poziom jest tak niski, że można się o niego potknąć – powiem tylko, że to prawdopodobnie NAJGORSZY utwór, jaki kiedykolwiek słyszałem, pod którym podpisał się zespół Limp Bizkit (Zaraz, ale czy w ogóle w „Sunshine” gra cała kapela? Przecież słyszę tylko ohydny refren Dursta)…

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6239","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

03. Handsome Boy Modeling School feat. Chino Moreno (The Deftones), El-P & Cage – The Hours (z albumu “White People”, 2004)

Ah, tak. Handsome Boy Modeling School. Dawny kolaboracyjny projekt Dana the Automatora i Prince Paula przyniósł słuchaczom dwa arcyciekawe albumy, pełne zaskakujących tracków, wykraczających poza ramy “zwykłego hip-hopu”. Szczególnie drugi (i ostatni album) duetu, „White People”, wypełniony był po brzegi takimi utworami – na jakim bowiem hip-hopowym albumie można usłyszeć obok RZA, De La Soul, Del the Funkee Homosapiena – takich gości jak The Mars Volta, John Oates czy Jego Wysokość Mike Patton? Generalnie album trzyma wysoki poziom, z jednym wyjątkiem – „The Hours”. Kawałek typu „Co ja do cholery usłyszałem?!” na pokładzie z El-P, Cage’em i Chino Moreno z Deftonesów – po takim składzie nie spodziewam się łatwego w odbiorze utworu… Ale nie spodziewam się też kompletnego, asłuchalnego hałasu!Wszystko to przez Chino Moreno, którego wokal jest po prostu NAJGORSZY. Zupełnie, jakby Chino podczas nagrań nagle oszalał i zaczął wyć na całe gardło, próbując słowa „the hours” zaśpiewać na kilkanaście sposobów naraz, a wszyscy inni muzycy byli zbyt przestraszeni, żeby się do niego zbliżyć. Słuchać tylko na własną odpowiedzialność.

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6240","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

02. Kid Cudi feat. Michael Bolton & King Chip – Afterwards (Bring Yo Friends) (z albumu “indicud”, 2013)

Michael Bolton. To nazwisko powoduje albo pusty śmiech, albo zgrzytanie zębów u każdego fana muzyki. Nierozwiązaną do dziś zagadką pozostaje bowiem, jak ktoś mógł przejść z całkiem zgrabnej hardrockowej kapeli (Blackjack) do tworzenia tych mdłych, absolutnie obrzydliwych softrockowo-popowych balladek, wyśpiewywanych tym rozdzierającym bębenki głosem (pamiętacie to?)?. Kawałek nagrany wespół z Cudim włączałem więc pełen najgorszych obaw… Nie byłem jednak przygotowany na to, co usłyszałem. „Afterwards” popełnił najgorszą zbrodnię, jaką może popełnić kooperacja rapowo-rockowa. Jest śmiertelnie, bezbrzeżnie, niewiarygodnie NUDNY. To 9 minut (!!!!) nieustannego,  monotonnego łup-łup-łup, od czasu przetykanego (słabym, a jakże – a także dziwnie przytłumionym) wokalem Boltona, a od ok. 6 minuty – sennego, elektronicznego beatu. Zasnąłem 8 razy, próbując w całości przesłuchać ten kawałek – a jako fan prog rocka jestem przyzwyczajony do długaśnych utworów. Absolutnie odradzam przesłuchiwać ten ekwiwalent chińskiej wodnej tortury.

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6241","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

01. Swizz Beatz feat. Metallica & Ja Rule – We Did It Again (z albumu “Presents G.H.E.T.T.O. Stories”, 2002)

De łorst. Upadek. Profanacja. Piekło. Przyczynek do powstania obydwu rankingów. Muzyczne kalectwo na każdym możliwym poziomie… Po prostu… wow. So, Swizz, we meet again. Jeśli naprawdę myślałeś, że ohydny, ochrypły głos Ja Rule’a idealnie nadaje się pod ciężkie riffy Metalliki – to myliłeś się NIEWIARYGODNIE grubo. Ja Rule wyje odrażająco (nie, you’re not a rock star – nawet nie myśl o tym, Ja), podczas gdy ekipa Hetfielda zapodaje ociężały, nie mogący określić, jakim tempem iść podkład. Nie wspomnę już o beznadziejnych wstawkach samego Hetfielda. Po prostu… zabierzcie to ode mnie w cholerę. Swizz musiał pomyśleć to samo, bo nie mogę znaleźć ani śladu jego obecności na tym kawałku (chociaż to może już ja ogłuchłem od prób jego przesłuchania). Nie tykać nawet kijem. 

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6242","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

Wyróżnienie specjalne – The Flaming Lips feat. Ke$ha, Biz Markie & Hour of the Time Majesty 12 – 2012 (You Should Be Upgraded) (z albumu “The Flaming Lips and Heady Fwends", 2012)

Znalazłem. Sam w to nie wierzę, że znalazłem utwór gorszy niż bękart Hetfielda i Ja Rule’a. Mój zmysł słuchowy zdaje się wylewać krwistym potokiem przez uszy, ale znalazłem…. The Flaming Lips, znani z niedawnej „reedycji” Dark Side of the Moon Floydów, nagranej m.in. z Henrym Rollinsem, postanowili nagrać sobie kawałek o nazwie „2012 (You Should Be Upgraded)”. Po próbach przesłuchania jestem gotów się zgodzić z tym podtytułem – muszę jak najszybciej upgrade’ować zmysł słuchu, bo jego ośrodki we mnie całkowicie przez ten utwór umarły. Mdły, eksperymentalny, kaleczący uszy nagłymi, megagłośnymi uderzeniami gitar podkład pod topiące się w elektronicznym sosie słabe wokale Ke$hy i Wayne’a Coyne’a (…chyba). Ten kawałek jest tak ohydny, że z miejsca wrzuciłbym go na podium powyższego rankingu (w betonowych butach, dla pewności). Powstrzymała mnie od tego jedna rzecz, którą wyrażę w formie pytania…. GDZIE W TYM KAWAŁKU JEST BIZ MARKIE?! 

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6243","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

 

]]>