popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Szjerdenehttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/25289/SzjerdeneNovember 15, 2024, 1:59 ampl_PL © 2024 Admin stronyBonobo "North Borders" - recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2013-06-11,bonobo-north-borders-recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2013-06-11,bonobo-north-borders-recenzjaJune 11, 2013, 2:44 amDaniel WardzińskiMuzyka ma to do siebie, że często jest kwestią gustu. Można np. mieć chroniczne uczulenie na szarpanie strun i z tego powodu nie być w stanie zaakceptować rockowych dzieł sztuki. Dla niektórych rapowanie może być formą przekazywania treści, która nie mieści się w głowie i będą obojętni na to co z mikrofonem robią Rakim czy Nas. W downtempo nie ma czego nie lubić, to muzyka ludzka, grająca na emocjach w sposób, który budzi je niezależnie od preferencji. Oczywiście mówimy o downtempo w najlepszej formie, kiedy muzyka jest skomponowana przez odpowiedniego artystę. Simon Green od czternastu lat znany jako Bonobo jest chyba największym artystą i zarazem liderem, który potrafi wskazać kierunek dla tego gatunku. 37-letni Anglik z Leeds ma pewną wybitną umiejętność. Potrafi tworzyć soundtracki, które każdy może sobie przywłaszczyć i dopasowywać do własnego życia.Poprzedni album "Black Sands" był praktycznie pozbawiony wad i okazał się chyba największym sukcesem w dorobku Bonobo. Na "North Borders" nie dostaliśmy rewolucji, a raczej dokładkę tego co smakowało najbardziej. Szczerze mówiąc jako fan nie życzę sobie niczego więcej. "North Borders" to kolejna znakomita płyta, a fakt, że producent niebawem zawita do Polski, żeby ją zaprezentować powinien zgromadzić w klubach tłumy.Simon Green nadal do swoich potrzeb lawiruje pomiędzy trip-hopowymi wkrętami, jazzowymi improwizacjami, nastrojową muzyką filmową i wieloma innymi elementami z których buduje swój dźwiękowy obraz. Odnalazł sposób w jaki chce mixować swoje płyty, jakie brzmienie chce wywołać i co podkreślić najbardziej. Umie hipnotyzować każdym elementem układanki, odważną ścianą basu, truchtającymi perkusjami albo wokalem którejś ze świetnych kobiecych featów. Nie brakuje też dziwnych dźwięków, ciężkich do określenia odgłosów jakby zaczerpniętych z życia codziennego, kuchennej krzątaniny czy miejskiego zgiełku. Pozornie buduje muzykę w tonacji refleksji, obserwacji, chilloutu, ale jednocześnie nie zapomina o dynamice i potrafi w którymś momencie rozbudowanych kompozycji porwać słuchacza ze sobą. Nadal ma rękę do genialnych w swej prostocie, chwytających z miejsca motywów. Ten urwany układ gitary w "Sapphire" to przecież cudo najwyższej próby, a takich jest tutaj znacznie więcej.Ciężko nie zachwycać się sposobem w jakim Bonobo żągluje motywami muzycznymi, które wychodzą na pierwszy plan. Żongluje, bo przeważnie jest tak, że ten który użył jako pierwszy ustępuje miejsca kolejnym by w końcu wrócić, mieszać się z nimi, testować się na zupełnie innych podziałach perkusyjnych i przez to wjeżdżać z zupełnie inną energią jednocześnie wkręcając proste układy nut do głowy tak, że płyta w pewnym momencie działa uzależniająco. Pozornie centralnym punktem całości wydawać się mógł numer z Eryką Badu, ale wcale nie jest to ani najlepszy numer, ani punkt zwrotny. Głos kobiet pojawia się tutaj zresztą nie tylko, kiedy jest to gościnny udział, ale także w samplach jak np. w "Jets" gdzie zresztą jak zwykle pasuje jak ulał. Z kobiecych wokali najbardziej pochwalić należy obecną w dwóch trackach i również wybierającą się do Polski Szjardene, której mglisty, odległy wokal w "Towers" i "Transits" jest kolejnym świetnie dobranym instrumentem.Jeden z brytyjskich recenzentów napisał "Bonobo daje nam poczucie bycia lepszym człowiekiem". Wydaje się mocno przesadzone, ale faktycznie jest to muzyka, która niewątpliwie rozwija człowieka emocjonalnie. Po przesłuchaniu "North Borders" zawsze nachodzi mnie refleksja, że w wykonaniu Bonobo sama muzyka mówi tysiąckroć więcej niż albumy zapełnione tekstami po brzegi. Nowy krążek nie jest gorszy od poprzedniego, jest bardziej jak drugi tom fascynującej powieści. Swoją drogą to muzyka bez tekstu i o bardzo nieinwazyjnym charakterze, więc doskonale sprawdza się również jako tło - kolacji, rozmowy, lektury, ale sprowadzenie jej jedynie do roli tła to trochę nietakt. To płyta na tysiące przesłuchań, dobry towarzysz podróży, odpoczynku i pracy. I jeden z najpoważniejszych kandydatów do miana albumu roku. Warto po nią sięgnąć niezależnie od tego czego słucha się na codzień. Muzyka ma to do siebie, że często jest kwestią gustu. Można np. mieć chroniczne uczulenie na szarpanie strun i z tego powodu nie być w stanie zaakceptować rockowych dzieł sztuki. Dla niektórych rapowanie może być formą przekazywania treści, która nie mieści się w głowie i będą obojętni na to co z mikrofonem robią Rakim czy Nas. W downtempo nie ma czego nie lubić, to muzyka ludzka, grająca na emocjach w sposób, który budzi je niezależnie od preferencji. Oczywiście mówimy o downtempo w najlepszej formie, kiedy muzyka jest skomponowana przez odpowiedniego artystę. Simon Green od czternastu lat znany jako Bonobo jest chyba największym artystą i zarazem liderem, który potrafi wskazać kierunek dla tego gatunku. 37-letni Anglik z Leeds ma pewną wybitną umiejętność. Potrafi tworzyć soundtracki, które każdy może sobie przywłaszczyć i dopasowywać do własnego życia.

Poprzedni album "Black Sands" był praktycznie pozbawiony wad i okazał się chyba największym sukcesem w dorobku Bonobo. Na "North Borders" nie dostaliśmy rewolucji, a raczej dokładkę tego co smakowało najbardziej. Szczerze mówiąc jako fan nie życzę sobie niczego więcej. "North Borders" to kolejna znakomita płyta, a fakt, że producent niebawem zawita do Polski, żeby ją zaprezentować powinien zgromadzić w klubach tłumy.

Simon Green nadal do swoich potrzeb lawiruje pomiędzy trip-hopowymi wkrętami, jazzowymi improwizacjami, nastrojową muzyką filmową i wieloma innymi elementami z których buduje swój dźwiękowy obraz. Odnalazł sposób w jaki chce mixować swoje płyty, jakie brzmienie chce wywołać i co podkreślić najbardziej. Umie hipnotyzować każdym elementem układanki, odważną ścianą basu, truchtającymi perkusjami albo wokalem którejś ze świetnych kobiecych featów. Nie brakuje też dziwnych dźwięków, ciężkich do określenia odgłosów jakby zaczerpniętych z życia codziennego, kuchennej krzątaniny czy miejskiego zgiełku. Pozornie buduje muzykę w tonacji refleksji, obserwacji, chilloutu, ale jednocześnie nie zapomina o dynamice i potrafi w którymś momencie rozbudowanych kompozycji porwać słuchacza ze sobą. Nadal ma rękę do genialnych w swej prostocie, chwytających z miejsca motywów. Ten urwany układ gitary w "Sapphire" to przecież cudo najwyższej próby, a takich jest tutaj znacznie więcej.

Ciężko nie zachwycać się sposobem w jakim Bonobo żągluje motywami muzycznymi, które wychodzą na pierwszy plan. Żongluje, bo przeważnie jest tak, że ten który użył jako pierwszy ustępuje miejsca kolejnym by w końcu wrócić, mieszać się z nimi, testować się na zupełnie innych podziałach perkusyjnych i przez to wjeżdżać z zupełnie inną energią jednocześnie wkręcając proste układy nut do głowy tak, że płyta w pewnym momencie działa uzależniająco. Pozornie centralnym punktem całości wydawać się mógł numer z Eryką Badu, ale wcale nie jest to ani najlepszy numer, ani punkt zwrotny. Głos kobiet pojawia się tutaj zresztą nie tylko, kiedy jest to gościnny udział, ale także w samplach jak np. w "Jets" gdzie zresztą jak zwykle pasuje jak ulał. Z kobiecych wokali najbardziej pochwalić należy obecną w dwóch trackach i również wybierającą się do Polski Szjardene, której mglisty, odległy wokal w "Towers" i "Transits" jest kolejnym świetnie dobranym instrumentem.

Jeden z brytyjskich recenzentów napisał "Bonobo daje nam poczucie bycia lepszym człowiekiem". Wydaje się mocno przesadzone, ale faktycznie jest to muzyka, która niewątpliwie rozwija człowieka emocjonalnie. Po przesłuchaniu "North Borders" zawsze nachodzi mnie refleksja, że w wykonaniu Bonobo sama muzyka mówi tysiąckroć więcej niż albumy zapełnione tekstami po brzegi. Nowy krążek nie jest gorszy od poprzedniego, jest bardziej jak drugi tom fascynującej powieści. Swoją drogą to muzyka bez tekstu i o bardzo nieinwazyjnym charakterze, więc doskonale sprawdza się również jako tło - kolacji, rozmowy, lektury, ale sprowadzenie jej jedynie do roli tła to trochę nietakt. To płyta na tysiące przesłuchań, dobry towarzysz podróży, odpoczynku i pracy. I jeden z najpoważniejszych kandydatów do miana albumu roku. Warto po nią sięgnąć niezależnie od tego czego słucha się na codzień.

 

]]>