popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Chaka Khanhttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/24173/Chaka-KhanNovember 15, 2024, 1:54 ampl_PL © 2024 Admin stronySpike Lee's Joint #3: Clockershttps://popkiller.kingapp.pl/2013-03-07,spike-lees-joint-3-clockershttps://popkiller.kingapp.pl/2013-03-07,spike-lees-joint-3-clockersMarch 25, 2013, 10:28 amDaniel Wardziński"Clockers" trafiło na ekrany kin w Stanach Zjednoczonych we wrześniu 1995 roku, stanowiąc uzupełnienie obrazu ukochanej dzielnicy Spike'a Lee, który widzieliśmy w "Crooklynie". Singlem promującym soundtrack jest sequel legendarnego "Crooklyn Dodgers" gdzie w miejsce Buckshota, Masta Ace'a i Special Eda pojawiają się Chubb Rock, O.C. i Jeru The Damaja. Zarówno kawałek jak i film z czasem zyskały status klasycznych, ale "Clockers" okazał się porażką amerykańskiego box-office'u. Nie jestem w stanie tego zrozumieć, ale 25 milionów zielonych zainwestowanych przez producentów (samego Spike'a, ale również... Martina Scorsese) nigdy się nie zwróciło.Scenariusz wraz z bohaterem naszego tygodnia stworzył Richard Price, autor powieści "Clockers", na podstawie której stworzono fabułę filmu. Perspektywę patrzenia na Nowy Jork zmieniono z oczu dziecka w "Crooklynie" na oczy clockersów czyli narkotykowych dilerów z podwórek projektów NYC. To jeden z najbardziej brutalnych filmów Spike'a nie tylko ze względu na ilość krwi na ekranie, ale również w aspekcie moralnym. Mnóstwo tutaj scen, które zostają w pamięci jak drzazgi, ale jednocześnie wyjaśniają pewne mechanizmy, które dla białego Europejczyka niekoniecznie muszą być w pełni zrozumiałe.O filmieJak to zwykle u Spike'a bywa już intro z drastycznymi scenami ukazującymi ciała zamordowanych i tłumy gapiów z tłem rewelacyjnego numeru Marca Dorseya jest małym arcydziełem. Pierwsza scena filmu będzie łakomym kąskiem dla fanów rapu. Najpierw klasyczne ujęcie projektów z tłem Crooklyn Dodgers, a potem rozmowa na temat tego, że Chuck D i Speech z Arrested Development to chujowi raperzy, bo nie nawijają o przemocy i sexie. Co ciekawe uczestnikami rozmowy są m.in. grający drugoplanowe role Sticky Fingaz i Fredro Star ze składu Onyx. Fani serialu "The Wire" też wypatrzą jedną znajomą twarz.Głównym bohaterem filmu jest Strike, jeden z handlarzy, grany przez debiutującego tu Mekhi Phifera (na pewno pamiętacie go chociażby z "8 Mili"), który w mojej opinii zalicza tutaj rolę życia. Jednymi z głównych wątków są jego relacje z innymi bohaterami - Rodneyem - jego przełożonym, który zapewnia Strike'a, że ten jest dla niego jak syn co dosyć brutalnie weryfikuje czas (w tej roli występuje Delroy Lindo znany z "Crooklynu" choć postać niemalże skrajnie odmienna), Victorem - bratem bohatera, jedyną właściwie krystaliczną postacią w filmie czy Tyronem - dwunastoletnim wyrostkiem, którego Strike bierze pod swoje skrzydła ku wielkiemu niezadowoleniu matki dzieciaka. Mnóstwo tu zresztą postaci drugiego czy nawet trzeciego planu na tyle barwnych, że zostają w pamięci na długo. Weźmy na przykład Errola Barnesa, podupadłego psychopatycznego gangstera zniszczonego przez narkotyki i AIDS czy Andre, czarnego policjanta, który bardziej niż paragrafami przejmuje się kondycją swojej społeczności. W filmie pojawia się też sam Spike. Grany przez niego Chucky stoi ze swoim 40's na scenach zbrodni i dwukrotnie rozmawia z policjantami zgodnie z obowiązującym kodeksem nie mówiąc im właściwie nic. Znaczące jest to, że film pozostawia wiele znaków zapytania dotyczących nieukazanych fragmentów fabuły - chociażby to jak doszło do tego, że dawny szef Rodneya - Errol przestał nim być. Film zostawia z niedosytem. Nie dlatego, że czegoś w nim brakuje, ale dlatego, że historia jest na tyle wciągająca, że chciałoby się poznać jej pozostałe wątki."Clockers" przede wszystkim wygrywa klimatem, sposobem w jaki ukazane są miejsca, relacje ludzi, członków rodziny, kumpli i przełożonych... Zaczynamy lubić głównego bohatera, ale jednocześnie sposób w jaki podchodzi np. do swojego brata kreuje dwuznaczność postaci. Złe cechy dobrego chłopaka dodają mu wiarygodności. Scena w której pokazuje Tyrone'owi swoją broń uzmysławia nam, że nie jest to natural born killa tylko wytwór swojego środowiska świadom tego czego ono od niego oczekuje. Sposób w jaki mówi o zabijaniu jest sztuczny, nienaturalny, a moment w którym dostaje zlecenie od Rodneya pokazuje, że ten stawia go w bardzo kłopotliwej sytuacji. Kiedy wtajemnicza Tyronne'a w tajniki pracy dilera przedstawia nam go z kolei jako dużego dzieciaka, który powtarza innym to co usłyszał kiedyś sam. Kapitalnie w całość wpasowano też scenę przesłuchania, gdzie Harvey Keitel rozmawia z dwunastolatkiem. Specyficzny dla filmów Spike'a nieco abstrakcyjny obrazek kręcony z postacią "poruszającą się bez chodzenia" i monolog policjanta mówiącego o tym, że dzieciak uległ presji rówieśników dla których fakt, że mówi poprawnie po angielsku i ma dobre oceny jest mocno dyskredytujący. Takich scen jest więcej. Po raz kolejny świetnie wpleciono symbolikę (widoczny na zdjęciu powyżej i przewijający się w filmie bilboard "No More Packing"), tło projektów (kapitalna scena w której Strike bawi się swoją kolejką z przebitkami na ćpunów) oraz trudności jakie stoją przed tymi, którzy chcą się z nich wydostać w legalny sposób (cała historia Victora). Wszystko co najlepsze u Spike'a - nie chodzi o samą historię, która i tak przecież prezentuje dobry poziom, ale o tło i to co znajdziemy między wierszami. Właśnie w tym kryje się klasa "Clockers", jak i większości pozostałych filmów Spike'a.O soundtrackuSoundtrack "Clockers" to z pewnością jeden z najlepszych pośród filmów Spike'a. Prezentujący nie tylko oczywiste postacie, ale również mniej znanych, wówczas i dziś artystów, którzy nie ustępują reszcie poziomem. Usłyszymy tutaj zarówno rewelacyjną soulową balladę Chaki Khan, niesamowicie przebojowy, pełen dobrej energii hit Des'ree, genialny osiedlowy banger w wykonaniu Ski Beatza i Seala w kapitalnej formie. W filmie pojawiają się również numery, których na OST nie znajdziemy, jak chociażby genialne "Children Of The Ghetto". Zarówno fani rapu jak i koneserzy soulu i zwolennicy R&B będą wniebowzięci słuchając tej płyty, która jest wspaniała w oderwaniu od filmu i jeszcze lepsza, kiedy sprawdzimy go wcześniej.Soundtrack, podobnie jak film otwiera Marc Dorsey, pierwszy z rozpoczynającego płytę w genialny sposób grona wokalistów odpowiadających za pierwsze cztery tracki. Wtedy wjeżdża "Return Of The Crooklyn Dodgers", które nic nie straciło z czasem i nadal stanowi wzór hip-hopu w czystej formie. Tego zresztą jest tu więcej. Bujający się na bicie Salaama Remiego w sposób niesamowity Rebelz Of Authority, wygrywający wszystko flow Strictly Difficult na genialnej produkcji Ski czy hołdujący swoim korzeniom nie tylko w nazwie, ale również w muzyce Brooklynites.Jak dużo więcej muszę wam napisać, żeby nakłonić was do szybkiego sprawdzenia? Jak usłyszycie pierwszy wjazd podkładu i hook "I'm feeling another part of reality" poczujecie to od razu. Może przez różnorodność coś może komuś nie przypaść do gustu, ale jak dla mnie toastujący Mega Banton też świetnie daje radę. Roi się tu od rewelacyjnych numerów, tracków, które mogą stać się waszymi faworytami u tych artystów, wielkiego kalibru sztosów, które nie będą chciały wyjść z wam głowy i wy nie będziecie chcieli, żeby przestały grać w waszych głośnikach. Sztuka robienia soundtracków w swoim najwyższym kunszcie nie tylko w black music. Terrance Blanchard współpracujący ze Spikiem przy wielu produkcjach miał momenty, kiedy był chyba najlepszym gościem w swojej dziedzienie na Świecie. Musicie to usłyszeć. "Clockers" trafiło na ekrany kin w Stanach Zjednoczonych we wrześniu 1995 roku, stanowiąc uzupełnienie obrazu ukochanej dzielnicy Spike'a Lee, który widzieliśmy w "Crooklynie". Singlem promującym soundtrack jest sequel legendarnego "Crooklyn Dodgers" gdzie w miejsce Buckshota, Masta Ace'a i Special Eda pojawiają się Chubb Rock, O.C. i Jeru The Damaja. Zarówno kawałek jak i film z czasem zyskały status klasycznych, ale "Clockers" okazał się porażką amerykańskiego box-office'u. Nie jestem w stanie tego zrozumieć, ale 25 milionów zielonych zainwestowanych przez producentów (samego Spike'a, ale również... Martina Scorsese) nigdy się nie zwróciło.

Scenariusz wraz z bohaterem naszego tygodnia stworzył Richard Price, autor powieści "Clockers", na podstawie której stworzono fabułę filmu. Perspektywę patrzenia na Nowy Jork zmieniono z oczu dziecka w "Crooklynie" na oczy clockersów czyli narkotykowych dilerów z podwórek projektów NYC. To jeden z najbardziej brutalnych filmów Spike'a nie tylko ze względu na ilość krwi na ekranie, ale również w aspekcie moralnym. Mnóstwo tutaj scen, które zostają w pamięci jak drzazgi, ale jednocześnie wyjaśniają pewne mechanizmy, które dla białego Europejczyka niekoniecznie muszą być w pełni zrozumiałe.

O filmie

Jak to zwykle u Spike'a bywa już intro z drastycznymi scenami ukazującymi ciała zamordowanych i tłumy gapiów z tłem rewelacyjnego numeru Marca Dorseya jest małym arcydziełem. Pierwsza scena filmu będzie łakomym kąskiem dla fanów rapu. Najpierw klasyczne ujęcie projektów z tłem Crooklyn Dodgers, a potem rozmowa na temat tego, że Chuck D i Speech z Arrested Development to chujowi raperzy, bo nie nawijają o przemocy i sexie. Co ciekawe uczestnikami rozmowy są m.in. grający drugoplanowe role Sticky Fingaz i Fredro Star ze składu Onyx. Fani serialu "The Wire" też wypatrzą jedną znajomą twarz.

Głównym bohaterem filmu jest Strike, jeden z handlarzy, grany przez debiutującego tu Mekhi Phifera (na pewno pamiętacie go chociażby z "8 Mili"), który w mojej opinii zalicza tutaj rolę życia. Jednymi z głównych wątków są jego relacje z innymi bohaterami - Rodneyem - jego przełożonym, który zapewnia Strike'a, że ten jest dla niego jak syn co dosyć brutalnie weryfikuje czas (w tej roli występuje Delroy Lindo znany z "Crooklynu" choć postać niemalże skrajnie odmienna), Victorem - bratem bohatera, jedyną właściwie krystaliczną postacią w filmie czy Tyronem - dwunastoletnim wyrostkiem, którego Strike bierze pod swoje skrzydła ku wielkiemu niezadowoleniu matki dzieciaka. Mnóstwo tu zresztą postaci drugiego czy nawet trzeciego planu na tyle barwnych, że zostają w pamięci na długo. Weźmy na przykład Errola Barnesa, podupadłego psychopatycznego gangstera zniszczonego przez narkotyki i AIDS czy Andre, czarnego policjanta, który bardziej niż paragrafami przejmuje się kondycją swojej społeczności. W filmie pojawia się też sam Spike. Grany przez niego Chucky stoi ze swoim 40's na scenach zbrodni i dwukrotnie rozmawia z policjantami zgodnie z obowiązującym kodeksem nie mówiąc im właściwie nic. Znaczące jest to, że film pozostawia wiele znaków zapytania dotyczących nieukazanych fragmentów fabuły - chociażby to jak doszło do tego, że dawny szef Rodneya - Errol przestał nim być. Film zostawia z niedosytem. Nie dlatego, że czegoś w nim brakuje, ale dlatego, że historia jest na tyle wciągająca, że chciałoby się poznać jej pozostałe wątki.

"Clockers" przede wszystkim wygrywa klimatem, sposobem w jaki ukazane są miejsca, relacje ludzi, członków rodziny, kumpli i przełożonych... Zaczynamy lubić głównego bohatera, ale jednocześnie sposób w jaki podchodzi np. do swojego brata kreuje dwuznaczność postaci. Złe cechy dobrego chłopaka dodają mu wiarygodności. Scena w której pokazuje Tyrone'owi swoją broń uzmysławia nam, że nie jest to natural born killa tylko wytwór swojego środowiska świadom tego czego ono od niego oczekuje. Sposób w jaki mówi o zabijaniu jest sztuczny, nienaturalny, a moment w którym dostaje zlecenie od Rodneya pokazuje, że ten stawia go w bardzo kłopotliwej sytuacji. Kiedy wtajemnicza Tyronne'a w tajniki pracy dilera przedstawia nam go z kolei jako dużego dzieciaka, który powtarza innym to co usłyszał kiedyś sam. Kapitalnie w całość wpasowano też scenę przesłuchania, gdzie Harvey Keitel rozmawia z dwunastolatkiem. Specyficzny dla filmów Spike'a nieco abstrakcyjny obrazek kręcony z postacią "poruszającą się bez chodzenia" i monolog policjanta mówiącego o tym, że dzieciak uległ presji rówieśników dla których fakt, że mówi poprawnie po angielsku i ma dobre oceny jest mocno dyskredytujący. Takich scen jest więcej. Po raz kolejny świetnie wpleciono symbolikę (widoczny na zdjęciu powyżej i przewijający się w filmie bilboard "No More Packing"), tło projektów (kapitalna scena w której Strike bawi się swoją kolejką z przebitkami na ćpunów) oraz trudności jakie stoją przed tymi, którzy chcą się z nich wydostać w legalny sposób (cała historia Victora). Wszystko co najlepsze u Spike'a - nie chodzi o samą historię, która i tak przecież prezentuje dobry poziom, ale o tło i to co znajdziemy między wierszami. Właśnie w tym kryje się klasa "Clockers", jak i większości pozostałych filmów Spike'a.

O soundtracku

Soundtrack "Clockers" to z pewnością jeden z najlepszych pośród filmów Spike'a. Prezentujący nie tylko oczywiste postacie, ale również mniej znanych, wówczas i dziś artystów, którzy nie ustępują reszcie poziomem. Usłyszymy tutaj zarówno rewelacyjną soulową balladę Chaki Khan, niesamowicie przebojowy, pełen dobrej energii hit Des'ree, genialny osiedlowy banger w wykonaniu Ski Beatza i Seala w kapitalnej formie. W filmie pojawiają się również numery, których na OST nie znajdziemy, jak chociażby genialne "Children Of The Ghetto". Zarówno fani rapu jak i koneserzy soulu i zwolennicy R&B będą wniebowzięci słuchając tej płyty, która jest wspaniała w oderwaniu od filmu i jeszcze lepsza, kiedy sprawdzimy go wcześniej.

Soundtrack, podobnie jak film otwiera Marc Dorsey, pierwszy z rozpoczynającego płytę w genialny sposób grona wokalistów odpowiadających za pierwsze cztery tracki. Wtedy wjeżdża "Return Of The Crooklyn Dodgers", które nic nie straciło z czasem i nadal stanowi wzór hip-hopu w czystej formie. Tego zresztą jest tu więcej. Bujający się na bicie Salaama Remiego w sposób niesamowity Rebelz Of Authority, wygrywający wszystko flow Strictly Difficult na genialnej produkcji Ski czy hołdujący swoim korzeniom nie tylko w nazwie, ale również w muzyce Brooklynites.

Jak dużo więcej muszę wam napisać, żeby nakłonić was do szybkiego sprawdzenia? Jak usłyszycie pierwszy wjazd podkładu i hook "I'm feeling another part of reality" poczujecie to od razu. Może przez różnorodność coś może komuś nie przypaść do gustu, ale jak dla mnie toastujący Mega Banton też świetnie daje radę. Roi się tu od rewelacyjnych numerów, tracków, które mogą stać się waszymi faworytami u tych artystów, wielkiego kalibru sztosów, które nie będą chciały wyjść z wam głowy i wy nie będziecie chcieli, żeby przestały grać w waszych głośnikach. Sztuka robienia soundtracków w swoim najwyższym kunszcie nie tylko w black music. Terrance Blanchard współpracujący ze Spikiem przy wielu produkcjach miał momenty, kiedy był chyba najlepszym gościem w swojej dziedzienie na Świecie. Musicie to usłyszeć.

 

]]>
22 petardy na Sylwestra 2012https://popkiller.kingapp.pl/2012-12-31,22-petardy-na-sylwestra-2012https://popkiller.kingapp.pl/2012-12-31,22-petardy-na-sylwestra-2012October 12, 2020, 12:01 amDaniel WardzińskiKiedy przeczytałem zestawienie Mateusza, które podsumował wnioskiem "Możecie oczywiście pieklić się poniżej, że jak to Popkiller i FloRida czy Nicki Minaj i że "Ante Up" czy "Full Clip" również rozpalą każdą imprezę... ale nie gwarantujemy, że zróżnicowane gustem środowisko nie uzna, że to dobry czas, by odciąć was od sprzętu i odpalić "Gangnam Style" lub "Ona Tańczy Dla Mnie"" pomyślałem sobie - bez kitu. Wybrać 20 numerów, które będą hulać jak zbierze się 20 psychopatów zajaranych rapem to małe piwko przy tym, żeby wybrać 20 numerów, które rozbujają imprezę niezależnie od tego, kto się na niej znajdzie. Porywające, taneczne, przebojowe, w jakiś sposób muzyczne nie rapowe, uniwersalne, a nie "dla smakoszy". Postanowiłem również pogrzebać trochę w albumach i znaleźć parę petard z odpowiednim impetem, które jednocześnie nie będą odstraszały osób nieosłuchanych z rapem. A nawet jeśli będą, to przynajmniej powinny porwać je rytmem i energią.Zestawienie jest kompletnie autorskie i nie mogę zagwarantować wam skuteczności działania, ale myślę, że każdy znajdzie wśród tych numerów przynajmniej kilka, które sprawdzą się na jego imprezie. W zestawieniu znalazło się miejsce i dla Big Boia z Outkastu i Pharoahe Moncha, znalazł się numer, który mogą dobrze pamiętać wasze mamy, ale też zdecydowana większość pochodzi z XXI wieku. To jednak nie ma znaczenia - kryterium doboru dla mnie nie dotyczyło czasu powstania. Jak zrobić tak, żeby bawili się wszyscy a jednocześnie samemu móc posłuchać np. Q-Tipa czy EPMD? Wydaje mi się, że to wbrew pozorom naprawdę możliwe. Zapraszam do zestawienia 22 petardy na Sylwestra 2012 roku. Christina Aguilera "Slow Down Baby"Zanim wydacie na mnie ekskomunikę i napiszecie, że nigdy więcej nie będziecie czytać tego co piszę, włączcie sobie ten numer. To nie przypadek, że Kryśka dostała kiedyś od Andrzeja Cały 5/6 za ten album. "Slow Down Baby" to z pewnością jeden z największych highlightów pierwszego CD "Back To Basics" w którym swoje paluchy maczał DJ Premier. Świat jest mały, a dobra muzyka bardzo często może powstawać tam, gdzie wielu by się jej nie spodziewało, co?Big Boi "Shutterbug"Singiel z "Sir Lucious Leftfoot" musiał się tu znaleźć nie dlatego, że numer może być po prostu znany przez waszych ludzi, ale bardziej dlatego, że choć "Shutterbug" to zupełnie co innego niż wcześniejsze dokonania tego hitmakera to Scott Storch znów przypomniał sobie jak bujać. Tempo jest moim zdaniem megataneczne, refren włazi w głowę, a flow Big Boia dodaje temu takiej energii, że nie wyobrażam sobie za bardzo jak można jej nie poczuć.Chiddy Bang ft. Q-Tip "Here We Go"Słuchając tego numeru można szybko zrozumieć dlaczego Chiddy Bang bardziej lubią w UK niż USA. Nieskrępowane korzystanie Xaphoon Jones'a z elektroniki brzmi zwyczajnie świeżo i pomysłowo, rytmika porywa, a refren Q-Tipa to też coś nieprzypadkowego. Myślę, że kiedy będzie wjeżdżał za trzecim razem, gdy puścicie ten kawałek, wiele osób będzie go już śpiewać razem z frontmanem ATCQ.EPMD ft. Teddy Riley "Listen Up"To just give people something funky to listen to. Wielki powrót EPMD dla wielu nierapowych mord żądnych melanżu może nie być imponujące, podobnie jak to, że obok nich pojawia się Teddy Riley znany ze współpracy z Michaelem Jacksonem, Usherem, zespołem Blackstreet, multiplatynowych nagrań i nagród Grammy. Imponujący będzie na pewno impet tego singla przy którym ciężko jest kontrolować ruchy całego ciała.DJ Hi-Tek & Jonell "Round & Round"Mocno trzeba było się ukrywać, żeby tego nie znać, ale tutaj ważniejsza od popularności jest jakość, a przecież jest to porywające R&B pełne emocji. Imprezę czasem warto chociaż na chwilę uspokoić, chociaż nie widzę większego problemu w tym, żeby tańczyć do bitu Hi-Teka, który już od 99 płynie. I to jak płynie. A Jonell jak śpiewa. Swoją drogą - nie spotkałem jeszcze kobiety, która nie lubiła tego numeru.Jadakiss ft. Mary J. Blige "Grind Hard"Syntetyczny bit nie zawsze kojarzy mi się z czymś najwyższej klasy i najbardziej pożadanym. Do momentu, kiedy syntetycznych brzmień nie używa się z odpowiednim smakiem, doborem, w odpowiednim celu i wiedząc jak zrobić, że to brzmiało najlepiej. Tak to zadziałało w przypadku "Grind Hard", które w mojej opinii ma w sobie tak olbrzymi singlowy potencjał, że ciężko mi racjonalnie wyjaśnić czemu nie zarobiło to fury zielonych. Mary J. trafiła z melodią optymalnie, Jada z krótkimi bardzo mocnymi wejściami podobnie. Sztos.Fatboy Slim "Rockefeller Skank"Każdy to zna. To było w co drugiej reklamie i co trzeciej grze. Numer w którym Slim bawi się frazą wypowiedzianą przez Lorda Finesse to coś więcej niż hit. To jest kasowa bomba, najmocniejszy singiel z płyty z której był nim co drugi numer. To powiew świeżości w ówczesnej muzyki pozostający poza zasięgiem czasu - niestarzejący się. Klasyczna rzecz jak na moje ucho.Ludacris "The Potion"Nie wyobrażam sobie, żeby mówić o rapowych numerach, które mają rozpalać parkiety i nie wspomnieć o Timbalandzie. Nie jest moim ulubionym producentem, ale nikt mu nie zabierze tego, że były czasy, kiedy w kwestii klubowych bangerów to on był numerem jeden. Perkusje w numerze z Ludacrisem i ten przedziwny motyw są po prostu jak zapalnik. Ludacris natomiast rapuje tak, że można tańczyć do jego flow i nawet jeśli brzmi to jak linijka z jego bragga, to tak po prostu jest.N.A.S.A. ft. David Byrne, Chuck D, Ras Congo, Seu Jorge, Z-Trip "Money"Projekt N.A.S.A. faktycznie jest nieco kosmiczny, w swoim posuniętym do granic skrajnym eklektyzmie. W tym nieludzko tętniącym funkiem numerze o pieniądzach z bardzo chwytliwym refrenem znalazło się miejsce zarówno dla rezydentów Rock & Roll Hall Of Fame, zdobywców Oscara, pionierów zaangażowanego politycznie rapu z NYC i brazylijskiego wychowanka faveli grającego muzykę kompletnie otwartą. Dajcie to głośniej i spróbujcie się nie ruszać. No fuckin' way.Pac Div "Anti-Freeze"Tytuł mówi sam za siebie. Bas rządzi tym numerem, a jeśli bit ma być w takiej rytmice, z mocno eksponowanymi hatami, to niech rapuje na tym ktoś kto wie jak to robić. Bez dwóch zdań trójka z Cali wie, a jeśli raz poczuje się ten popierdzielony rytm napędzanym absolutnie kosmicznym basem, to ciężko sobie to wybić z głowy.Pharoahe Monch "Body Baby"To, że członek Organized Konfusion lubi oldschool, wiedzieliśmy zawsze, ale że sięga w przeszłość tak daleko uświadomił dopiero na "Desire". Z tym gościem to nigdy nie wiadomo do końca czy jeszcze rapuje czy już śpiewa, tak czy siak zawsze brzmi rewelacyjnie. Tutaj dodatkowo porywa do tańca i to... gospelowo?! Chyba na to wychodzi, choć na pewno nie w tematyce, ale tak czy inaczej to jest moc niesamowita, a rytmika prosta i strasznie efektowna. Muzyka, która może spodobać się niezależnie od twojego rocznika i muzycznych fascynacji. Wszystko w tym jest.The Knux "Bang Bang" To, że tych dwóch wariatów z południa, którzy po huraganie Katrina przenieśli się do Kalifornii i zaczęli robić coś wyjątkowego w zestawieniu nie zabraknie było dla mnie wiadome od razu. Znak zapytania nie był przypadkowy, bo dla mnie zarówno ten numer jak i pochodzące z tego samego albumu "F!RE (Put It In The Air)" i "Roxanne" mogłyby się w tym miejscu znaleźć. "Fire" porywa w lżejszym tempie, a "Roxanne" to zdecydowanie uptempo i to na dodatek z dobrym refrenem. A "Bang Bang" - tam po 5 sekundach wiadomo, że to hicior.Too $hort ft. Jazze Pha, Baby "Checkin' My Hoes"Żeńska część imprezy może nie być zachwycona jak zacznie wyłapywać co nawija tu Too $hort. Każda część powinna jednak szybko poczuć funkową wibrację, która porywa tutaj niesamowicie. Refren niesie to tak, że aż ciężko uwierzyć, że to nie stało się szeroko rozpoznawalnym szlagierem, ale tak też się zdarza. Nic to nie powinno zmienić w muzycznym odbiorze tego w opór gorącego kawałka.Q-Tip "Move"Sam tytuł mówi, że Q-Tip chce cię ruszyć z miejsca, a ten koleżka akurat wie jak to zrobić. Pochodzący z "The Renaissance" sztos powinien wpaść w ucho każdemu, kto chociaż trochę czuje rytm. Jak będziecie wystarczająco sprytni może uda się wam przemycić nawet ukryty tutaj kawałek tytułowy, który na pewno mniej taneczny, ale nie znaczy, że choć troszkę gorszy. Zarówno on jak i "Move" oczywiście najlepiej smakuje w kontekście pochodzącego z 2008 albumu Tipa, ale myślę, że z takim numerem fajnie rozpoczynać nowy rok. Muzyka, która bawi i rozwija, zamiast uproszczać i ogłupiać.Reflection Eternal ft. Estelle "Midnight Hour"Analogicznie jak w przypadku "Body Baby" mamy tutaj klasyczny przypadek powrotu do rozwiązań znacznie starszych niż hip-hop, które sprawdzają się świetnie. Różnie bywało z formą Estelle na jej własnych płytach, ale tutaj moim zdaniem tworzy z Kwelim jeden z ciekawszych duetów raper/wokalistka w konwencji bliższej Dianie Ross niż Jay'owi i Alicii.Slaughterhouse "The One"Pamiętam jaką bibę wywołali tym numerem we Freshu i myślę, że nie tylko będąc na żywo mogą rozskakać pomieszczenie. Jeden prosty gitarowy motyw, kilka świetnych przełamań i powstaje numer praktycznie idealny. Czasem tak niewiele potrzeba, żeby stworzyć potwora. To jest pierdolony hit.=Wiz Khalifa "In The Cut"Ten numer ma w sobie coś tak fascynującego, że nawet jak na chwilę zapomnę, potem natknę się przypadkiem i nie mogę się go pozbyć tygodniami. Pochodzący z najlepszego chyba mixtape'u Wiza powinien w warunkach celebracji nowego roku sprawdzić się świetnie. Taylor Gang Or Die.Chase & Status ft. Cee-Lo "Brixton Briefcase"Znowu rozterka - "Brixton Briefcase" z Cee-Lo Greenem z Goodie Mob robiącym kolejny już hit w jego karierze czy nie mniej kozacką energetyczną petardę z gościnnym udziałem Mavericka Sabre'a - "Fire In Your Eyes". Ostatecznie padło na to pierwsze, bo to jeden z najlepszych numerów Cee-Lo w ostatnim czasie, a jego głos potrafi bardzo pociągnąć za sobą ludzi. "Brixton Briefcase" jest tak zaśpiewane, że nawet oczekiwanie na wybuch tej nieludzko hitowej kompozycji się nie dłuży - wokalista fascynowałby nawet śpiewając to a capella.ABC "Za dużo chcesz"A tak mi się przypomniało. Funk w Polsce zazwyczaj miał trochę pod górę i dlatego jego dawniejszych okazów nie jest wiele. Tym bardziej warto pielęgnować takie perełki jak ta, nagrana przez zespół ABC. "Za Dużo Chcesz" swoją naiwną wręcz prostotą zwala z nóg pomimo wielu lat, które minęły. W końcu nie samymi nowościami człowiek żyje.Chaka Khan ft. Mary J. Blige "Disrespectful"Kiedy Chaka otwiera potężnym wokalnym wjazdem wiadomo, że będzie to coś niesamowitego. Ta panie zresztą miały przyjemność śpiewać ze sobą wcześniej, były zresztą za ten duet obsypane nagrodami, ale to pochodzące z 2007 roku Disrespectful wydaje mi się ich najlepszym wspólnym numerem. Po pierwsze uzupełniają się jakby znały się na wylot, a porywający perkusją i mocą wokalu numer w pewnym momencie łamie się wnosząc cudowny refren i mnóstwo emocji.VV Brown "Everybody"Podobnie jak w przypadku Knuxów miałem poważne wątpliwości związane tylko z tym, który z numerów albumu VV Brown wybrać. Już otwierające "Quick Fix" jest przecież świetnym kandydatem do porwania na parkiet. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku "LEAVE!" i "Crying Blood". W przypadku tych trzech tracków "Everybody" wygląda najbardziej spokojnie, ale również jest numerem bardzo żywym i mocno nasyconym emocjami. Może świetnie sprawdzić się, kiedy pary raczej będą chciały usiąść i sobie, że tak powiem poszeptać do uszek. Dużo w tym też prywaty, bo to mój osobisty faworyt z albumu i nigdy mi się nie znudzi. Kiedy przeczytałem zestawienie Mateusza, które podsumował wnioskiem "Możecie oczywiście pieklić się poniżej, że jak to Popkiller i FloRida czy Nicki Minaj i że "Ante Up" czy "Full Clip" również rozpalą każdą imprezę... ale nie gwarantujemy, że zróżnicowane gustem środowisko nie uzna, że to dobry czas, by odciąć was od sprzętu i odpalić "Gangnam Style" lub "Ona Tańczy Dla Mnie"" pomyślałem sobie - bez kitu. Wybrać 20 numerów, które będą hulać jak zbierze się 20 psychopatów zajaranych rapem to małe piwko przy tym, żeby wybrać 20 numerów, które rozbujają imprezę niezależnie od tego, kto się na niej znajdzie. Porywające, taneczne, przebojowe, w jakiś sposób muzyczne nie rapowe, uniwersalne, a nie "dla smakoszy". Postanowiłem również pogrzebać trochę w albumach i znaleźć parę petard z odpowiednim impetem, które jednocześnie nie będą odstraszały osób nieosłuchanych z rapem. A nawet jeśli będą, to przynajmniej powinny porwać je rytmem i energią.

Zestawienie jest kompletnie autorskie i nie mogę zagwarantować wam skuteczności działania, ale myślę, że każdy znajdzie wśród tych numerów przynajmniej kilka, które sprawdzą się na jego imprezie. W zestawieniu znalazło się miejsce i dla Big Boia z Outkastu i Pharoahe Moncha, znalazł się numer, który mogą dobrze pamiętać wasze mamy, ale też zdecydowana większość pochodzi z XXI wieku. To jednak nie ma znaczenia - kryterium doboru dla mnie nie dotyczyło czasu powstania. Jak zrobić tak, żeby bawili się wszyscy a jednocześnie samemu móc posłuchać np. Q-Tipa czy EPMD? Wydaje mi się, że to wbrew pozorom naprawdę możliwe. Zapraszam do zestawienia 22 petardy na Sylwestra 2012 roku.

Christina Aguilera "Slow Down Baby"

Zanim wydacie na mnie ekskomunikę i napiszecie, że nigdy więcej nie będziecie czytać tego co piszę, włączcie sobie ten numer. To nie przypadek, że Kryśka dostała kiedyś od Andrzeja Cały 5/6 za ten album. "Slow Down Baby" to z pewnością jeden z największych highlightów pierwszego CD "Back To Basics" w którym swoje paluchy maczał DJ Premier. Świat jest mały, a dobra muzyka bardzo często może powstawać tam, gdzie wielu by się jej nie spodziewało, co?

Big Boi "Shutterbug"

Singiel z "Sir Lucious Leftfoot" musiał się tu znaleźć nie dlatego, że numer może być po prostu znany przez waszych ludzi, ale bardziej dlatego, że choć "Shutterbug" to zupełnie co innego niż wcześniejsze dokonania tego hitmakera to Scott Storch znów przypomniał sobie jak bujać. Tempo jest moim zdaniem megataneczne, refren włazi w głowę, a flow Big Boia dodaje temu takiej energii, że nie wyobrażam sobie za bardzo jak można jej nie poczuć.

Chiddy Bang ft. Q-Tip "Here We Go"

Słuchając tego numeru można szybko zrozumieć dlaczego Chiddy Bang bardziej lubią w UK niż USA. Nieskrępowane korzystanie Xaphoon Jones'a z elektroniki brzmi zwyczajnie świeżo i pomysłowo, rytmika porywa, a refren Q-Tipa to też coś nieprzypadkowego. Myślę, że kiedy będzie wjeżdżał za trzecim razem, gdy puścicie ten kawałek, wiele osób będzie go już śpiewać razem z frontmanem ATCQ.

EPMD ft. Teddy Riley "Listen Up"

To just give people something funky to listen to. Wielki powrót EPMD dla wielu nierapowych mord żądnych melanżu może nie być imponujące, podobnie jak to, że obok nich pojawia się Teddy Riley znany ze współpracy z Michaelem Jacksonem, Usherem, zespołem Blackstreet, multiplatynowych nagrań i nagród Grammy. Imponujący będzie na pewno impet tego singla przy którym ciężko jest kontrolować ruchy całego ciała.

DJ Hi-Tek & Jonell "Round & Round"

Mocno trzeba było się ukrywać, żeby tego nie znać, ale tutaj ważniejsza od popularności jest jakość, a przecież jest to porywające R&B pełne emocji. Imprezę czasem warto chociaż na chwilę uspokoić, chociaż nie widzę większego problemu w tym, żeby tańczyć do bitu Hi-Teka, który już od 99 płynie. I to jak płynie. A Jonell jak śpiewa. Swoją drogą - nie spotkałem jeszcze kobiety, która nie lubiła tego numeru.

Jadakiss ft. Mary J. Blige "Grind Hard"

Syntetyczny bit nie zawsze kojarzy mi się z czymś najwyższej klasy i najbardziej pożadanym. Do momentu, kiedy syntetycznych brzmień nie używa się z odpowiednim smakiem, doborem, w odpowiednim celu i wiedząc jak zrobić, że to brzmiało najlepiej. Tak to zadziałało w przypadku "Grind Hard", które w mojej opinii ma w sobie tak olbrzymi singlowy potencjał, że ciężko mi racjonalnie wyjaśnić czemu nie zarobiło to fury zielonych. Mary J. trafiła z melodią optymalnie, Jada z krótkimi bardzo mocnymi wejściami podobnie. Sztos.

Fatboy Slim "Rockefeller Skank"

Każdy to zna. To było w co drugiej reklamie i co trzeciej grze. Numer w którym Slim bawi się frazą wypowiedzianą przez Lorda Finesse to coś więcej niż hit. To jest kasowa bomba, najmocniejszy singiel z płyty z której był nim co drugi numer. To powiew świeżości w ówczesnej muzyki pozostający poza zasięgiem czasu - niestarzejący się. Klasyczna rzecz jak na moje ucho.

Ludacris "The Potion"

Nie wyobrażam sobie, żeby mówić o rapowych numerach, które mają rozpalać parkiety i nie wspomnieć o Timbalandzie. Nie jest moim ulubionym producentem, ale nikt mu nie zabierze tego, że były czasy, kiedy w kwestii klubowych bangerów to on był numerem jeden. Perkusje w numerze z Ludacrisem i ten przedziwny motyw są po prostu jak zapalnik. Ludacris natomiast rapuje tak, że można tańczyć do jego flow i nawet jeśli brzmi to jak linijka z jego bragga, to tak po prostu jest.

N.A.S.A. ft. David Byrne, Chuck D, Ras Congo, Seu Jorge, Z-Trip "Money"

Projekt N.A.S.A. faktycznie jest nieco kosmiczny, w swoim posuniętym do granic skrajnym eklektyzmie. W tym nieludzko tętniącym funkiem numerze o pieniądzach z bardzo chwytliwym refrenem znalazło się miejsce zarówno dla rezydentów Rock & Roll Hall Of Fame, zdobywców Oscara, pionierów zaangażowanego politycznie rapu z NYC i brazylijskiego wychowanka faveli grającego muzykę kompletnie otwartą. Dajcie to głośniej i spróbujcie się nie ruszać. No fuckin' way.

Pac Div "Anti-Freeze"

Tytuł mówi sam za siebie. Bas rządzi tym numerem, a jeśli bit ma być w takiej rytmice, z mocno eksponowanymi hatami, to niech rapuje na tym ktoś kto wie jak to robić. Bez dwóch zdań trójka z Cali wie, a jeśli raz poczuje się ten popierdzielony rytm napędzanym absolutnie kosmicznym basem, to ciężko sobie to wybić z głowy.

Pharoahe Monch "Body Baby"

To, że członek Organized Konfusion lubi oldschool, wiedzieliśmy zawsze, ale że sięga w przeszłość tak daleko uświadomił dopiero na "Desire". Z tym gościem to nigdy nie wiadomo do końca czy jeszcze rapuje czy już śpiewa, tak czy siak zawsze brzmi rewelacyjnie. Tutaj dodatkowo porywa do tańca i to... gospelowo?! Chyba na to wychodzi, choć na pewno nie w tematyce, ale tak czy inaczej to jest moc niesamowita, a rytmika prosta i strasznie efektowna. Muzyka, która może spodobać się niezależnie od twojego rocznika i muzycznych fascynacji. Wszystko w tym jest.

The Knux "Bang Bang"

 To, że tych dwóch wariatów z południa, którzy po huraganie Katrina przenieśli się do Kalifornii i zaczęli robić coś wyjątkowego w zestawieniu nie zabraknie było dla mnie wiadome od razu. Znak zapytania nie był przypadkowy, bo dla mnie zarówno ten numer jak i pochodzące z tego samego albumu "F!RE (Put It In The Air)" i "Roxanne" mogłyby się w tym miejscu znaleźć. "Fire" porywa w lżejszym tempie, a "Roxanne" to zdecydowanie uptempo i to na dodatek z dobrym refrenem. A "Bang Bang" - tam po 5 sekundach wiadomo, że to hicior.

Too $hort ft. Jazze Pha, Baby "Checkin' My Hoes"

Żeńska część imprezy może nie być zachwycona jak zacznie wyłapywać co nawija tu Too $hort. Każda część powinna jednak szybko poczuć funkową wibrację, która porywa tutaj niesamowicie. Refren niesie to tak, że aż ciężko uwierzyć, że to nie stało się szeroko rozpoznawalnym szlagierem, ale tak też się zdarza. Nic to nie powinno zmienić w muzycznym odbiorze tego w opór gorącego kawałka.

Q-Tip "Move"

Sam tytuł mówi, że Q-Tip chce cię ruszyć z miejsca, a ten koleżka akurat wie jak to zrobić. Pochodzący z "The Renaissance" sztos powinien wpaść w ucho każdemu, kto chociaż trochę czuje rytm. Jak będziecie wystarczająco sprytni może uda się wam przemycić nawet ukryty tutaj kawałek tytułowy, który na pewno mniej taneczny, ale nie znaczy, że choć troszkę gorszy. Zarówno on jak i "Move" oczywiście najlepiej smakuje w kontekście pochodzącego z 2008 albumu Tipa, ale myślę, że z takim numerem fajnie rozpoczynać nowy rok. Muzyka, która bawi i rozwija, zamiast uproszczać i ogłupiać.

Reflection Eternal ft. Estelle "Midnight Hour"

Analogicznie jak w przypadku "Body Baby" mamy tutaj klasyczny przypadek powrotu do rozwiązań znacznie starszych niż hip-hop, które sprawdzają się świetnie. Różnie bywało z formą Estelle na jej własnych płytach, ale tutaj moim zdaniem tworzy z Kwelim jeden z ciekawszych duetów raper/wokalistka w konwencji bliższej Dianie Ross niż Jay'owi i Alicii.

Slaughterhouse "The One"

Pamiętam jaką bibę wywołali tym numerem we Freshu i myślę, że nie tylko będąc na żywo mogą rozskakać pomieszczenie. Jeden prosty gitarowy motyw, kilka świetnych przełamań i powstaje numer praktycznie idealny. Czasem tak niewiele potrzeba, żeby stworzyć potwora. To jest pierdolony hit.=

Wiz Khalifa "In The Cut"

Ten numer ma w sobie coś tak fascynującego, że nawet jak na chwilę zapomnę, potem natknę się przypadkiem i nie mogę się go pozbyć tygodniami. Pochodzący z najlepszego chyba mixtape'u Wiza powinien w warunkach celebracji nowego roku sprawdzić się świetnie. Taylor Gang Or Die.

Chase & Status ft. Cee-Lo "Brixton Briefcase"

Znowu rozterka - "Brixton Briefcase" z Cee-Lo Greenem z Goodie Mob robiącym kolejny już hit w jego karierze czy nie mniej kozacką energetyczną petardę z gościnnym udziałem Mavericka Sabre'a - "Fire In Your Eyes". Ostatecznie padło na to pierwsze, bo to jeden z najlepszych numerów Cee-Lo w ostatnim czasie, a jego głos potrafi bardzo pociągnąć za sobą ludzi. "Brixton Briefcase" jest tak zaśpiewane, że nawet oczekiwanie na wybuch tej nieludzko hitowej kompozycji się nie dłuży - wokalista fascynowałby nawet śpiewając to a capella.

ABC "Za dużo chcesz"

A tak mi się przypomniało. Funk w Polsce zazwyczaj miał trochę pod górę i dlatego jego dawniejszych okazów nie jest wiele. Tym bardziej warto pielęgnować takie perełki jak ta, nagrana przez zespół ABC. "Za Dużo Chcesz" swoją naiwną wręcz prostotą zwala z nóg pomimo wielu lat, które minęły. W końcu nie samymi nowościami człowiek żyje.

Chaka Khan ft. Mary J. Blige "Disrespectful"

Kiedy Chaka otwiera potężnym wokalnym wjazdem wiadomo, że będzie to coś niesamowitego. Ta panie zresztą miały przyjemność śpiewać ze sobą wcześniej, były zresztą za ten duet obsypane nagrodami, ale to pochodzące z 2007 roku Disrespectful wydaje mi się ich najlepszym wspólnym numerem. Po pierwsze uzupełniają się jakby znały się na wylot, a porywający perkusją i mocą wokalu numer w pewnym momencie łamie się wnosząc cudowny refren i mnóstwo emocji.

VV Brown "Everybody"

Podobnie jak w przypadku Knuxów miałem poważne wątpliwości związane tylko z tym, który z numerów albumu VV Brown wybrać. Już otwierające "Quick Fix" jest przecież świetnym kandydatem do porwania na parkiet. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku "LEAVE!" i "Crying Blood". W przypadku tych trzech tracków "Everybody" wygląda najbardziej spokojnie, ale również jest numerem bardzo żywym i mocno nasyconym emocjami. Może świetnie sprawdzić się, kiedy pary raczej będą chciały usiąść i sobie, że tak powiem poszeptać do uszek. Dużo w tym też prywaty, bo to mój osobisty faworyt z albumu i nigdy mi się nie znudzi.

 

]]>