popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Long Live A$APhttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/24143/Long-Live-A%24APNovember 15, 2024, 1:42 ampl_PL © 2024 Admin stronyVideo Dnia: A$AP Rocky "Fashion Killa"https://popkiller.kingapp.pl/2013-09-30,video-dnia-aap-rocky-fashion-killahttps://popkiller.kingapp.pl/2013-09-30,video-dnia-aap-rocky-fashion-killaSeptember 30, 2013, 6:31 pmAdmin stronyDlaczego: Mój ulubiony numer na debiutanckim krążku A$AP Rocky'ego również doczekał się swojego teledysku, do tego wzbogaconego wyjątkowo miłym dla oka cameo. Sprawdźcie jak Rocky z Rihanną spędzają czas w świecie mody.Dlaczego: Mój ulubiony numer na debiutanckim krążku A$AP Rocky'ego również doczekał się swojego teledysku, do tego wzbogaconego wyjątkowo miłym dla oka cameo. Sprawdźcie jak Rocky z Rihanną spędzają czas w świecie mody.

]]>
Video Dnia: A$AP Rocky "Wild For The Night"https://popkiller.kingapp.pl/2013-03-26,video-dnia-aap-rocky-wild-for-the-nighthttps://popkiller.kingapp.pl/2013-03-26,video-dnia-aap-rocky-wild-for-the-nightMarch 25, 2013, 11:43 pmAdmin stronyDlaczego: Video Dnia, a właściwie Video Nocy. W czasach, gdy klipy stają się coraz prostsze i tańsze fajnie ogląda się produkcje z takim przepychem. A$AP Rocky i Skrillex pojechali na Dominikanę żeby narobić tam trochę zamieszania i chyba im się to udało. Sprawdźcie sami.Dlaczego: Video Dnia, a właściwie Video Nocy. W czasach, gdy klipy stają się coraz prostsze i tańsze fajnie ogląda się produkcje z takim przepychem. A$AP Rocky i Skrillex pojechali na Dominikanę żeby narobić tam trochę zamieszania i chyba im się to udało. Sprawdźcie sami.

]]>
A$AP Rocky "LongLiveA$AP (Deluxe Edition)" - wygraj płytę w konkursie!https://popkiller.kingapp.pl/2013-01-28,aap-rocky-longliveaap-deluxe-edition-wygraj-plyte-w-konkursiehttps://popkiller.kingapp.pl/2013-01-28,aap-rocky-longliveaap-deluxe-edition-wygraj-plyte-w-konkursieJanuary 27, 2013, 10:55 pmAdmin stronyJuż jutro, 29.01. do sklepów w całej Polsce dzięki dystrybucji Sony Music trafi najgłośniejszy album początku 2013 roku - "LongLiveA$AP" A$AP Rocky'ego, frontmana kolektywu A$AP Mob i najgorętszej nowej twarzy na nowojorskiej scenie. U nas mogliście przeczytać już aż trzy recenzje tego materiału - a teraz dodatkowo możecie wygrać wersję deluxe, wzbogaconą względem oryginału o 4 numery, m.in. świetne "I Come Apart" z Florence Welch! Co trzeba zrobić?1) Wystarczy udostępnić publicznie (żebyśmy widzieli) link do recenzji "LongLiveA$AP" napisanej przez Hadero poprzez ten wpis na naszym facebookowym fanpage'u, dołączając w opisie swój krótki komentarz. Spośród wszystkich udostępniających wylosujemy jedną osobę, która wygra album. Czas macie do niedzieli do godziny 19:00, wyniki na fanpage'u jeszcze w niedzielę. Powodzenia! Już jutro, 29.01. do sklepów w całej Polsce dzięki dystrybucji Sony Music trafi najgłośniejszy album początku 2013 roku - "LongLiveA$AP" A$AP Rocky'ego, frontmana kolektywu A$AP Mob i najgorętszej nowej twarzy na nowojorskiej scenie. U nas mogliście przeczytać już aż trzy recenzje tego materiału - a teraz dodatkowo możecie wygrać wersję deluxe, wzbogaconą względem oryginału o 4 numery, m.in. świetne "I Come Apart" z Florence Welch! Co trzeba zrobić?

1) Wystarczy udostępnić publicznie (żebyśmy widzieli) link do recenzji"LongLiveA$AP" napisanej przez Hadero poprzez ten wpis na naszym facebookowym fanpage'u, dołączając w opisie swój krótki komentarz. Spośród wszystkich udostępniających wylosujemy jedną osobę, która wygra album. Czas macie do niedzieli do godziny 19:00, wyniki na fanpage'u jeszcze w niedzielę. Powodzenia!

 

 

]]>
A$AP Rocky "LongLiveA$AP" - recenzja nr 3https://popkiller.kingapp.pl/2013-01-22,aap-rocky-longliveaap-recenzja-nr-3https://popkiller.kingapp.pl/2013-01-22,aap-rocky-longliveaap-recenzja-nr-3January 23, 2013, 10:22 pmPaweł HaderoNa czarno-białej okładce swego przełomowego mixtape’u "Live.Love.A$AP", Rocky stał przed amerykańską flagą ubrany we flanelową koszulę i snapback. Na lekko zamazanym coverze debiutanckiego albumu koszuli już nie widać, czapka też zniknęła, a wspomniana flaga owija postać nowojorczyka. To nie jedyna różnica – w 2011 raper patrzył bezczelnie w obiektyw; tym razem ma głowę spuszczoną, a oczy zamknięte, zupełnie jakby chciał nam dać do zrozumienia, że jego amerykański sen bliski jest spełnienia. W najnowszych klipach nosi najdroższe płaszcze, w kawałkach z płyty ostentacyjnie reklamuje luksusowych designerów, w jego garażu zamiast wczorajszego Mustanga stoi dziś najnowsze Lamborghini. Jak się domyślamy, Rocky odniósł sukces i nie zamierza tego ukrywać. Tymczasem kilka odsłuchów "Long.Live.A$AP" pokazuje, ze kontraktowe trzy miliony dolarów i szum związany z premierą krążka nie przekładają się na współmierny poziom.Łatwo było przy okazji mikstejpu punktować Rocky’ego za kiepskie teksty - i w przypadku albumu również nie jest to zadaniem specjalnie trudnym. I nie, nie chodzi tu wcale o brak głębszych linijek, ani o to, że Rocky pierdoli conscious rap. To nic złego w czasach, w których raperzy pokroju Danny Browna czy Action Bronsona potrafią z rapowania o dziwkach i narkotykach uczynić sztukę, wypełniając swe wersy horrendalnie śmiesznymi linijkami; w czasach gdy Rick Ross czy Jay-Z pokazują jak nawinąć w ciekawy sposób o marmurowych posadzkach czy samochodach, o których istnieniu nie miałeś nawet pojęcia; w czasach gdy Pusha T jednym dobitnym wersem pokazuje tragizm uzależnienia narkotykowego. Ignorant shit może brzmieć interesująco, pod warunkiem, że zrobiony jest z finezją. Problem w tym, że rap Rocky’ego przypomina podręcznikowe abc dla żółtodziobów. Podstawowe zbitki shit/bitch/dick/tit/shit czy smash that/that’s that za pierwszym razem dają się znieść, ale przy trzecim zderzeniu zaczynają nudzić lub irytować, w zależności od tego jaki masz temperament. Gry słowne są tu rzadkością, mało która linijka zapada w pamięć, a na zatrzymanie słuchacza na dłużej brakuje Rocky’emu charyzmy, co doskonale pokazują ożywiające album gościnne zwrotki Schoolboya Q, Danny’ego Browna, Big K.R.I.T.a czy coraz lepszego Gunplaya.Podchodząc do kwestii tekstów statystycznie, quasi-Rapgenius.com-style, mamy na "Long.Live.A$AP" dwa follow upy do Ol’ Dirty Bastarda, salut dla Three 6 Mafia, hołd dla Pimpa C i Project Pat oraz jeszcze ze dwa ukłony w stronę Mastera P i Outkast. Mało? Jest obowiązkowe od jakiegoś czasu w rapie odwołanie do Basquiata, a także niezbyt zrozumiałe porównanie do Kurt Cobaine’a. Zliczenia mniej lub bardziej ekskluzywnych marek ciuchów nie będziemy tu się podejmować. W międzyczasie Rocky rapuje o tym, że ma gdzieś wrogów i hejterów, jest ładny, modny i zarobiony, osiągnął sukces, więc ma jeszcze więcej wrogów i dziwek gotowych mu zrobić dobrze. Dalej słyszymy, że A$AP ma gdzieś wrogów i hejterów, jest ładny, modny i zarobiony, osiągnął sukces… Powtarzam to celowo, bo świat wykreowany na płycie przez Rocky’ego wygląda właśnie tak. Niewiele się tu dzieje, a jeśli już to nie brzmi jakby było czymś pasjonującym. Nawet A$APowa próba stworzenia love songu niezbyt się udała, pomimio wzbogacenia jej o zachwycajacą Florence Welch. Rakim Mayers zanotował jednak od mixtape’u rozwój. Nie należy on może do gatunku wstrząsających, ale da się go odczuć. Jest kilka momentów, w których słychać, że raper chwilę nad tekstem przesiedział (wspomnienia ulicznenej przeszłości w "Suddenly", kilka niezłych wordplay'ów w "Goldie"), zdarzają się skromne techniczne popisy, akcentowane tak dobitnie, że siatka abab narzuca się podczas słuchania samoczynnie. Przepadły momenty śpiewano-rapowane przywołujące na myśl casting do musicalu o Bone Thugs-n-Harmony, Rocky rapuje z większą pewnością siebie, przyspiesza, zwalnia, zmienia ton głosu, zwalnia go efektem screw i kilka razy można się nabrać, zerknąjąc na tracklistę w poszukiwaniu tajemniczego featuringu. Ale to za mało. W przeciwnieństwie do mikstejpu, na którym panował dość jednostajny klimat, "Long.Live.A$AP" jest jak kolejne abc - tudzież set Dja Shadowa – all bases covered. "PMW" z lekko trapującym bitem idealnie wpasowuje się w to, co dziś najbardziej trendy. "1train" w wykonaniu rozchwytywanego od jakiegoś czasu Hit-Boya brzmi jak współczesna próba zadowolenia – jak to ładnie ujął Nas – ludzi uwięzionych w latach 90.tych; z mocną perkusją, Wu-Tangową pętlą skrzypiec, partią pianina z dolnych rejestrów i pojawiającym się co chwilę scratchem robi mocne wrażenie. Drugie dzieło Hit-Boya, "Goldie" też zdobią scratche, ale tym razem to już pełna nowoczesność, oparta na potężnych stopach i poszatkowanym werblu przyozdobionymi syntezatorowym motywem i stłamszonym w tle wokalem. Dwa bity Clams Casino, choć powoli tracą magiczne efekty świeżości, nie powinny nikogo rozczarować, nawet pomimo braku charakterystycznych dla Clamsa sampli wokalnych. Kilka innych utworów skłania się w stronę cloud rapu, ku lepszym ("Phoenix" z całkiem nieźle wprowadzoną dramaturgią, i lekko paranoiczne "Angels"), lub gorszym (przesłodzone "Pain" i dość dziwne, chaotyczne "Jodye") efektom. Echa cloud rapowej produkcji słychać nawet w "Ghetto Symphony", w końcu przypadkowo wklejone fragmenty twórczości Imogen Heap to nieodzowny fundament zamków lewitujących w chmurach. Jest też kilka zupełnych pomyłek. "Fuckin Problem" bez refrenu 2 Chainza to najbardziej nijaki singiel ubiegłego roku, banalne "Fashion Killa" nie powinno nigdy opuścic studia, a przebojowe, choć nieznośne "Wild For The Night" pasuje na tej płycie jak słowo nigga do aparycji Skrillexa. Pozostaje więc pytanie, czy nie za wcześnie Rocky usadowił sie na tronie każąc się w kawałku "LVL" całować w królewski pierścień. Patrząc bowiem na popremierowe prognozy sprzedaży można by krzyknąć "król jest nagi!". W tym samym utworze słyszymy bowiem, że to co mamy przed sobą to film z nową obsadą. Nie wiadomo o jaki konkretny film chodzi, ale pierwsze co przychodzi na myśl, to coś między „Nowymi szatami króla” i „Diabeł ubiera się u Prady”. Słucha się tego dobrze, ale zapomina równie łatwo, w związku z czym ocena przekraczająca liczbę cztery byłaby przesadą. Dużo wyżej cenię płyty z większym replay value. I to jest mój pieprzony problem. Na czarno-białej okładce swego przełomowego mixtape’u "Live.Love.A$AP", Rocky stał przed amerykańską flagą ubrany we flanelową koszulę i snapback. Na lekko zamazanym coverze debiutanckiego albumu koszuli już nie widać, czapka też zniknęła, a wspomniana flaga owija postać nowojorczyka. To nie jedyna różnica – w 2011 raper patrzył bezczelnie w obiektyw; tym razem ma głowę spuszczoną, a oczy zamknięte, zupełnie jakby chciał nam dać do zrozumienia, że jego amerykański sen bliski jest spełnienia. W najnowszych klipach nosi najdroższe płaszcze, w kawałkach z płyty ostentacyjnie reklamuje luksusowych designerów, w jego garażu zamiast wczorajszego Mustanga stoi dziś najnowsze Lamborghini. Jak się domyślamy, Rocky odniósł sukces i nie zamierza tego ukrywać. Tymczasem kilka odsłuchów "Long.Live.A$AP" pokazuje, ze kontraktowe trzy miliony dolarów i szum związany z premierą krążka nie przekładają się na współmierny poziom.

Łatwo było przy okazji mikstejpu punktować Rocky’ego za kiepskie teksty - i w przypadku albumu również nie jest to zadaniem specjalnie trudnym. I nie, nie chodzi tu wcale o brak głębszych linijek, ani o to, że Rocky pierdoli conscious rap. To nic złego w czasach, w których raperzy pokroju Danny Browna czy Action Bronsona potrafią z rapowania o dziwkach i narkotykach uczynić sztukę, wypełniając swe wersy horrendalnie śmiesznymi linijkami; w czasach gdy Rick Ross czy Jay-Z pokazują jak nawinąć w ciekawy sposób o marmurowych posadzkach czy samochodach, o których istnieniu nie miałeś nawet pojęcia; w czasach gdy Pusha T jednym dobitnym wersem pokazuje tragizm uzależnienia narkotykowego. Ignorant shit może brzmieć interesująco, pod warunkiem, że zrobiony jest z finezją. Problem w tym, że rap Rocky’ego przypomina podręcznikowe abc dla żółtodziobów. Podstawowe zbitki shit/bitch/dick/tit/shit czy smash that/that’s that za pierwszym razem dają się znieść, ale przy trzecim zderzeniu zaczynają nudzić lub irytować, w zależności od tego jaki masz temperament. Gry słowne są tu rzadkością, mało która linijka zapada w pamięć, a na zatrzymanie słuchacza na dłużej brakuje Rocky’emu charyzmy, co doskonale pokazują ożywiające album gościnne zwrotki Schoolboya Q, Danny’ego Browna, Big K.R.I.T.a czy coraz lepszego Gunplaya.

Podchodząc do kwestii tekstów statystycznie, quasi-Rapgenius.com-style, mamy na "Long.Live.A$AP" dwa follow upy do Ol’ Dirty Bastarda, salut dla Three 6 Mafia, hołd dla Pimpa C i Project Pat oraz jeszcze ze dwa ukłony w stronę Mastera P i Outkast. Mało? Jest obowiązkowe od jakiegoś czasu w rapie odwołanie do Basquiata, a także niezbyt zrozumiałe porównanie do Kurt Cobaine’a. Zliczenia mniej lub bardziej ekskluzywnych marek ciuchów nie będziemy tu się podejmować. W międzyczasie Rocky rapuje o tym, że ma gdzieś wrogów i hejterów, jest ładny, modny i zarobiony, osiągnął sukces, więc ma jeszcze więcej wrogów i dziwek gotowych mu zrobić dobrze. Dalej słyszymy, że A$AP ma gdzieś wrogów i hejterów, jest ładny, modny i zarobiony, osiągnął sukces… Powtarzam to celowo, bo świat wykreowany na płycie przez Rocky’ego wygląda właśnie tak. Niewiele się tu dzieje, a jeśli już to nie brzmi jakby było czymś pasjonującym. Nawet A$APowa próba stworzenia love songu niezbyt się udała, pomimio wzbogacenia jej o zachwycajacą Florence Welch.  

Rakim Mayers zanotował jednak od mixtape’u rozwój. Nie należy on może do gatunku wstrząsających, ale da się go odczuć. Jest kilka momentów, w których słychać, że raper chwilę nad tekstem przesiedział (wspomnienia ulicznenej przeszłości w "Suddenly", kilka niezłych wordplay'ów w "Goldie"), zdarzają się skromne techniczne popisy, akcentowane tak dobitnie, że siatka abab narzuca się podczas słuchania samoczynnie. Przepadły momenty śpiewano-rapowane przywołujące na myśl casting do musicalu o Bone Thugs-n-Harmony, Rocky rapuje z większą pewnością siebie, przyspiesza, zwalnia, zmienia ton głosu, zwalnia go efektem screw i kilka razy można się nabrać, zerknąjąc na tracklistę w poszukiwaniu tajemniczego featuringu. Ale to za mało. 

W przeciwnieństwie do mikstejpu, na którym panował dość jednostajny klimat, "Long.Live.A$AP" jest jak kolejne abc - tudzież set Dja Shadowa – all bases covered. "PMW" z lekko trapującym bitem idealnie wpasowuje się w to, co dziś najbardziej trendy. "1train" w wykonaniu rozchwytywanego od jakiegoś czasu Hit-Boya brzmi jak współczesna próba zadowolenia – jak to ładnie ujął Nas – ludzi uwięzionych w latach 90.tych; z mocną perkusją, Wu-Tangową pętlą skrzypiec, partią pianina z dolnych rejestrów i pojawiającym się co chwilę scratchem robi mocne wrażenie. Drugie dzieło Hit-Boya, "Goldie" też zdobią scratche, ale tym razem to już pełna nowoczesność, oparta na potężnych stopach i poszatkowanym werblu przyozdobionymi syntezatorowym motywem i stłamszonym w tle wokalem. Dwa bity Clams Casino, choć powoli tracą magiczne efekty świeżości, nie powinny nikogo rozczarować, nawet pomimo braku charakterystycznych dla Clamsa sampli wokalnych. Kilka innych utworów skłania się w stronę cloud rapu, ku lepszym ("Phoenix" z całkiem nieźle wprowadzoną dramaturgią, i lekko paranoiczne "Angels"), lub gorszym (przesłodzone "Pain" i dość dziwne, chaotyczne "Jodye") efektom. Echa cloud rapowej produkcji słychać nawet w "Ghetto Symphony", w końcu przypadkowo wklejone fragmenty twórczości Imogen Heap to nieodzowny fundament zamków lewitujących w chmurach. Jest też kilka zupełnych pomyłek. "Fuckin Problem" bez refrenu 2 Chainza to najbardziej nijaki singiel ubiegłego roku, banalne "Fashion Killa" nie powinno nigdy opuścic studia, a przebojowe, choć nieznośne "Wild For The Night" pasuje na tej płycie jak słowo nigga do aparycji Skrillexa. 

Pozostaje więc pytanie, czy nie za wcześnie Rocky usadowił sie na tronie każąc się w kawałku "LVL" całować w królewski pierścień. Patrząc bowiem na popremierowe prognozy sprzedaży można by krzyknąć "król jest nagi!". W tym samym  utworze słyszymy bowiem, że to co mamy przed sobą to film z nową obsadą. Nie wiadomo o jaki konkretny film chodzi, ale pierwsze co przychodzi na myśl, to coś między „Nowymi szatami króla” i „Diabeł ubiera się u Prady”. Słucha się tego dobrze, ale zapomina równie łatwo, w związku z czym ocena przekraczająca  liczbę cztery byłaby przesadą. Dużo wyżej cenię płyty z większym replay value. I to jest mój pieprzony problem. 

]]>
A$AP Rocky "LongLiveA$AP" - recenzja nr 1https://popkiller.kingapp.pl/2013-01-21,aap-rocky-longliveaap-recenzja-nr-1https://popkiller.kingapp.pl/2013-01-21,aap-rocky-longliveaap-recenzja-nr-1January 18, 2013, 5:05 pmMateusz MarcolaWydaje się, że w przypadku A$AP Rocky'ego działa tak zwany efekt Midasa - czego się tylko ten 24-letni reprezentant Harlemu nie dotknie, prędko zamienia w złoto. Nie tylko wydał jeden z najlepszych materiałów 2011 roku, okraszony znakomitymi singlami "LiveLoveA$AP", nie tylko wypromował Clamsa Casino, nie tylko podłożył podwaliny pod gatunek zwany cloud rapem, ale i zdążył wystąpić w teledysku Lany Del Rey, wyruszyć w trasę z Rihanną, dać gościnne zwrotki na płyty T.I.'a czy Big Boi'a, ba, stać się nawet komplementowaną przez Kanye Westa ikoną stylu.Nieźle, prawda? A to wszystko jeszcze przed wydaniem oficjalnego debiutu! Czy tuż po jego premierze A$AP wciąż może mówić o sobie: "jestem królem Midasem hip-hopu"?Przyznam, że od dawna nie wyczekiwałem żadnego albumu tak intensywnie, jak to miało miejsce w przypadku "LongLiveA$AP". Rocky budował napięcie już od 2011 roku, czy to racząc nas świetnym darmowym albumem, czy wydając kompilacje A$AP Mob, czy wreszcie prezentując coraz to nowe utwory ze swojego oficjalnego debiutu: kolejno "Goldie", "Fuckin' Problems", "1 Train", a także tytułowe "LongLiveA$AP". I cóż to były za utwory! Ten pierwszy, producenckie cacuszko od Hit-Boya, czarował muzycznym przepychem, definiował coś, co za Oceanem nazywają luxury rapem, i błyszczałby nawet na "Watch The Throne". "Fuckin' Problems" natomiast to banger na miarę drugiej dekady XXI wieku - z mocarnym podkładem, potężnym nakładem energii, gwiazdorską obsadą, w dodatku zarapowany na najwyższym poziomie. "1 Train"? To posse-cut najwyższych lotów, przywracający wiarę nie tylko w to, że numery tego typu mają jeszcze sens, ale i że rap jako taki ma się dobrze, a takiego wysypu talentów nie mieliśmy od dawna. Jak to zwykle w takich przypadkach bywa, wśród słuchaczy powstały dwa obozy: jedni sądzili, że oto szykuje się jeden z lepszych krążków ostatnich lat, inni - że A$AP jeszcze przed premierą odkrył wszystkie karty, wystrzelał się, a reszta albumu będzie mieszanką perfum i szamba. I, rzecz jasna, żaden z tych obozów nie miał racji. Bo "LongLiveA$AP" to ani najlepszy album ostatnich lat, ani totalny badziew opierający się na nośnych singlach. Choć trzeba oddać, że zdecydowanie bliżej prawdy byli ci pierwsi; A$AP wprawdzie nie ustrzegł się błędów, mniej lub bardziej rażących, jednak nie przeszkodziło mu to w nagraniu płyty, która może namieszać w końcoworocznych podsumowaniach. To co w płycie, oprócz wcześniej wymienionych utworów, dobrego? Na pewno forma samego gospodarza. Często zarzucano mu, że jest mniej utalentowaną kalką raperów z okolic Houston, ewentualnie Cleveland; raperem, który w młodości nasłuchał się za dużo UGK, Three Six Mafii, a także mikstejpów DJ Screwa i płyt pędziwiatrów z Bone Thugs-N-Harmony. To wszystko prawda, inspiracje są wyraźnie słyszalne (zresztą Rocky nigdy ich nie ukrywał), lecz nie jest to bynajmniej bezmyślna zżynka - A$AP do owych inspiracji dodaje mnóstwo od siebie, inaczej nie udałoby mu się z takim powodzeniem przenieść teksańskiego brzmienia na grunt Nowego Jorku. Kolejny zarzut - że teksty Rocky'ego nie mają w sobie żadnej wartości, wszystkie pisane są na jedno kopyto. Owszem, trudno nazwać go najlepszym tekściarzem na świecie, w "1 Train" - utworze będącym przecież pokazem lirycznych umiejętności - został wszak daleko za peletonem, ale ma swoje momenty. Na "LongLiveA$AP" potrafi rzucić znośną metaforą (utwór tytułowy), trafnym spostrzeżeniem czy niegłupim dowcipem ("Cristal go by the cases, wait hold up that was racist"), potrafi nakreślić też ciekawą historię ("Suddenly"). Wersy pokroju "And my bitch white, but my cock black" chluby mu wprawdzie nie przynoszą, lecz i tak A$AP zaliczył wyraźny progres i wchodzi on w skład ewolucji, jaką urodzony w Harlemie raper przeszedł na przestrzeni ostatnich dwóch lat. Kolejną składową wspomnianej wyżej ewolucji jest dobór podkładów. Nazywa się Rocky'ego pionierem cloud rapu, z tym to właśnie (pod)gatunkiem kojarzony jest na pierwszym miejscu, jednak wiele wskazuje na to, że A$AP nie zamierza zamykać swojej muzyki w ograniczającej swobodę szufladzie. Ten zadymiony klimat jest na "Long..." obecny, jednak po pierwsze - nie wychodzi na plan główny, a po drugie - stanowi słabszą część krążka (o czym później). Gospodarz zebrał tutaj producentów z najwyższej półki: Jim Jonsin zapewnia Rocky'emu wymarzone otwarcie albumu, Hit-Boy nie tylko porywa kluby w singlowym "Goldie", ale i puszcza oko do tych "trapped in the 90's" w "1 Train", 40 potwierdza swoje mainstreamowe wyczucie w "Fuckin' Problems", Danger Mouse wprowadza w nastrojowy klimat swoim "Phoenix", a sam A$AP Rocky - kryjący się pod ksywką LORD FLACKO - udanie eksperymentuje w zamykającym podstawową wersję albumu "Suddenly". Jest jeszcze T-Minus, który przebija chyba wszystkich, po raz kolejny racząc nas beatem bezbłędnym; w "PMW (All I Really Need)" potwierdza się nie tylko klasa producenta, ale i niezwykła chemia na linii Rocky-Schoolboy Q, która już wcześniej była dostarczycielem hitów typu "Brand New Guy" czy "Hands On The Wheel". Co się nie udało? Przede wszystkim - elektroniczny niewypał autorstwa Francuzów z Birdy Nam Nam do spółki ze Skrillexem, który odstaje od reszty nie tylko brzmieniem, ale i poziomem wykonania. W tym wypadku eksperyment Rocky'ego okazał się być strzałem w kolano; z tego połączenia dwóch muzycznych światów wyszedł niestety produkt niebezpiecznie zbliżający się do wcześniej wspomnianego szamba. Zawiodło również to, co - wydawałoby się - zawieść nie miało prawa. Clams Casino, mianowicie. Jeden z najzdolniejszych producentów młodego pokolenia, twórca szlagierów pokroju "I'm God", "Unchain Me", "Wassup" czy "Bass", świetnych albumów instrumentalnych i stojącej na równie wysokim poziomie epki. Wcześniej praktycznie nieomylny, pierwszy raz zachwiał się dopiero przy okazji tegorocznego "Freeze" z kompilacyjnej płyty A$AP Mob. Na "LongLiveA$AP" także nie błyszczy na miarę swoich możliwości. Nie można powiedzieć, że "LVL" czy "Hell" to produkcje słabe; brakuje im jednak iskry, a przede wszystkim - świeżości, której przedtem mu przecież nie brakowało. Na szczęście, płyta jako całość świeżością jest nasączona, a odpowiadając na zadane we wstępie pytanie: tak, A$AP Rocky wciąż może śmiało nazywać siebie mianem króla Midasa. Zasłużona czwórka. Wydaje się, że w przypadku A$AP Rocky'ego działa tak zwany efekt Midasa - czego się tylko ten 24-letni reprezentant Harlemu nie dotknie, prędko zamienia w złoto. Nie tylko wydał jeden z najlepszych materiałów 2011 roku, okraszony znakomitymi singlami "LiveLoveA$AP", nie tylko wypromował Clamsa Casino, nie tylko podłożył podwaliny pod gatunek zwany cloud rapem, ale i zdążył wystąpić w teledysku Lany Del Rey, wyruszyć w trasę z Rihanną, dać gościnne zwrotki na płyty T.I.'a czy Big Boi'a, ba, stać się nawet komplementowaną przez Kanye Westa ikoną stylu.

Nieźle, prawda? A to wszystko jeszcze przed wydaniem oficjalnego debiutu! Czy tuż po jego premierze A$AP wciąż może mówić o sobie: "jestem królem Midasem hip-hopu"?

Przyznam, że od dawna nie wyczekiwałem żadnego albumu tak intensywnie, jak to miało miejsce w przypadku "LongLiveA$AP". Rocky budował napięcie już od 2011 roku, czy to racząc nas świetnym darmowym albumem, czy wydając kompilacje A$AP Mob, czy wreszcie prezentując coraz to nowe utwory ze swojego oficjalnego debiutu: kolejno "Goldie", "Fuckin' Problems", "1 Train", a także tytułowe "LongLiveA$AP". I cóż to były za utwory! Ten pierwszy, producenckie cacuszko od Hit-Boya, czarował muzycznym przepychem, definiował coś, co za Oceanem nazywają luxury rapem, i błyszczałby nawet na "Watch The Throne". "Fuckin' Problems" natomiast to banger na miarę drugiej dekady XXI wieku - z mocarnym podkładem, potężnym nakładem energii, gwiazdorską obsadą, w dodatku zarapowany na najwyższym poziomie. "1 Train"? To posse-cut najwyższych lotów, przywracający wiarę nie tylko w to, że numery tego typu mają jeszcze sens, ale i że rap jako taki ma się dobrze, a takiego wysypu talentów nie mieliśmy od dawna. Jak to zwykle w takich przypadkach bywa, wśród słuchaczy powstały dwa obozy: jedni sądzili, że oto szykuje się jeden z lepszych krążków ostatnich lat, inni - że A$AP jeszcze przed premierą odkrył wszystkie karty, wystrzelał się, a reszta albumu będzie mieszanką perfum i szamba.  

I, rzecz jasna, żaden z tych obozów nie miał racji. Bo "LongLiveA$AP" to ani najlepszy album ostatnich lat, ani totalny badziew opierający się na nośnych singlach. Choć trzeba oddać, że zdecydowanie bliżej prawdy byli ci pierwsi; A$AP wprawdzie nie ustrzegł się błędów, mniej lub bardziej rażących, jednak nie przeszkodziło mu to w nagraniu płyty, która może namieszać w końcoworocznych podsumowaniach. 

To co w płycie, oprócz wcześniej wymienionych utworów, dobrego? Na pewno forma samego gospodarza. Często zarzucano mu, że jest mniej utalentowaną kalką raperów z okolic Houston, ewentualnie Cleveland; raperem, który w młodości nasłuchał się za dużo UGK, Three Six Mafii, a także mikstejpów DJ Screwa i płyt pędziwiatrów z Bone Thugs-N-Harmony. To wszystko prawda, inspiracje są wyraźnie słyszalne (zresztą Rocky nigdy ich nie ukrywał), lecz nie jest to bynajmniej bezmyślna zżynka - A$AP do owych inspiracji dodaje mnóstwo od siebie, inaczej nie udałoby mu się z takim powodzeniem przenieść teksańskiego brzmienia na grunt Nowego Jorku. Kolejny zarzut - że teksty Rocky'ego nie mają w sobie żadnej wartości, wszystkie pisane są na jedno kopyto. Owszem, trudno nazwać go najlepszym tekściarzem na świecie, w "1 Train" - utworze będącym przecież pokazem lirycznych umiejętności - został wszak daleko za peletonem, ale ma swoje momenty. Na "LongLiveA$AP" potrafi rzucić znośną metaforą (utwór tytułowy), trafnym spostrzeżeniem czy niegłupim dowcipem ("Cristal go by the cases, wait hold up that was racist"), potrafi nakreślić też ciekawą historię ("Suddenly"). Wersy pokroju "And my bitch white, but my cock black" chluby mu wprawdzie nie przynoszą, lecz i tak A$AP zaliczył wyraźny progres i wchodzi on w skład ewolucji, jaką urodzony w Harlemie raper przeszedł na przestrzeni ostatnich dwóch lat. 

Kolejną składową wspomnianej wyżej ewolucji jest dobór podkładów. Nazywa się Rocky'ego pionierem cloud rapu, z tym to właśnie (pod)gatunkiem kojarzony jest na pierwszym miejscu, jednak wiele wskazuje na to, że A$AP nie zamierza zamykać swojej muzyki w ograniczającej swobodę szufladzie. Ten zadymiony klimat jest na "Long..." obecny, jednak po pierwsze - nie wychodzi na plan główny, a po drugie - stanowi słabszą część krążka (o czym później). Gospodarz zebrał tutaj producentów z najwyższej półki: Jim Jonsin zapewnia Rocky'emu wymarzone otwarcie albumu, Hit-Boy nie tylko porywa kluby w singlowym "Goldie", ale i puszcza oko do tych "trapped in the 90's" w "1 Train", 40 potwierdza swoje mainstreamowe wyczucie w "Fuckin' Problems", Danger Mouse wprowadza w nastrojowy klimat swoim "Phoenix", a sam A$AP Rocky - kryjący się pod ksywką LORD FLACKO - udanie eksperymentuje w zamykającym podstawową wersję albumu "Suddenly". Jest jeszcze T-Minus, który przebija chyba wszystkich, po raz kolejny racząc nas beatem bezbłędnym; w "PMW (All I Really Need)" potwierdza się nie tylko klasa producenta, ale i niezwykła chemia na linii Rocky-Schoolboy Q, która już wcześniej była dostarczycielem hitów typu "Brand New Guy" czy "Hands On The Wheel". 

Co się nie udało? Przede wszystkim - elektroniczny niewypał autorstwa Francuzów z Birdy Nam Nam do spółki ze Skrillexem, który odstaje od reszty nie tylko brzmieniem, ale i poziomem wykonania. W tym wypadku eksperyment Rocky'ego okazał się być strzałem w kolano; z tego połączenia dwóch muzycznych światów wyszedł niestety produkt niebezpiecznie zbliżający się do wcześniej wspomnianego szamba. Zawiodło również to, co - wydawałoby się - zawieść nie miało prawa. Clams Casino, mianowicie. Jeden z najzdolniejszych producentów młodego pokolenia, twórca szlagierów pokroju "I'm God", "Unchain Me", "Wassup" czy "Bass", świetnych albumów instrumentalnych i stojącej na równie wysokim poziomie epki. Wcześniej praktycznie nieomylny, pierwszy raz zachwiał się dopiero przy okazji tegorocznego "Freeze" z kompilacyjnej płyty A$AP Mob. Na "LongLiveA$AP" także nie błyszczy na miarę swoich możliwości. Nie można powiedzieć, że "LVL" czy "Hell" to produkcje słabe; brakuje im jednak iskry, a przede wszystkim - świeżości, której przedtem mu przecież nie brakowało. 

Na szczęście, płyta jako całość świeżością jest nasączona, a odpowiadając na zadane we wstępie pytanie: tak, A$AP Rocky wciąż może śmiało nazywać siebie mianem króla Midasa. Zasłużona czwórka.  

]]>
A$AP Rocky "LongLiveA$AP" - recenzja nr 2https://popkiller.kingapp.pl/2013-01-21,aap-rocky-longliveaap-recenzja-nr-2https://popkiller.kingapp.pl/2013-01-21,aap-rocky-longliveaap-recenzja-nr-2January 22, 2013, 9:09 amWojciech Graczyk„LiveLoveA$AP” było bardzo ciekawą propozycją z nowego Nowego Jorku. Oczekiwania na premierę pełnoprawnego, legalnego wydawnictwa zapowiadały dwa utwory, które dawały nadzieję, że „LongLiveA$AP” może być całkiem zgrabną, wpadającą w ucho pozycją. „Goldie” był przecież świetnym singlem. Nośnym radiowo, ale jednak z tym pierwiastkiem klimatu z „LiveLoveA$AP”. „Fuckin Problems” na początku sprawiał mi spory niedosyt, ale po czasie wbił się w uszy i od tego czasu regularnie męczę przycisk replay, przy tym utworze. Czy płyta spełniła moje oczekiwania? Tak. Jest nawet lepiej niż myślałem. Bałem się, że u Rakima nastąpi syndrom Khalify, czyli po fajnych nielegalach, oficjalny debiut będzie pójściem na kompromis. No niby można to po części zauważyć po singlu z Kendrickiem i Drakem, albo kawałku na bicie Skrillexa, ale jest to raczej próba poszukiwania nowych brzmień, niż warunek wytwórni. Różni się więc ona od poprzedniczki. „LiveLoveA$AP” brzmieniowo łączył uliczną duszność Clamsa Casino z miłymi dla ucha melodiami. Opisywany dziś album to tak jakby wejście na salony, z pamięcią o własnej tożsamości. Mamy tu więc dalej te same ksywki, które dały sukces debiutowi, wsparte o uznanych producentów, którzy starają się dostosować do stylu Rocky'ego.Dla mnie osobiście najlepiej wypada, wspomniany przeze mnie Clams Casino. Stworzył on dwie perełki w stylu bliskim do Shoegaze'u. Shoegaze to styl w muzyce rockowej stworzony przez grupę My Bloody Valentines. Składa się on z tzw. Ściany dźwięku stworzona z gitar i bardzo lekko wyciszonego, melodyjnego, kobiecego wokalu. Clams Casino ten gatunek dostosował do potrzeb rapowych, więc nie gitary, a klawisze odpowiedzialne są za muzyczny pierwszy plan. Kobiecy głos jest tu we dwóch postaciach. W „LVL” jest wysamplowany, a w „Hell” wyciszony jest miejscami głos Santigold.Drugim bohaterem od bitów na tej płycie jest Hit-Boy. Stworzył on na to wydawnictwo dwa, zgoła odmienne bity. Z jednej strony mamy tu wspomniane „Goldie” stworzone w celu promocji, a drugiej tradycyjny nowojorski podkład, zalatujący RZą. Zresztą „1 Train”(bo o nim mowa w poprzednim zdaniu) to jedna z perełek na tym krążku. Na tym podkładzie obok siebie rapuje kwiat nowych twarzy, czyli Danny Brown, Kendrick, Yelawolf, Big K.R.I.T., Joey Bada$$ i Action Bronson. Szkoda, że nie ma tu reszty Black Hippy, Earla Sweatshirta i Hopsina, bo byłby wtedy komplet "młodych wilków". Tak czy inaczej jest według mnie najlepszy track tego typu w przeciągu ostatnich lat i na nieszczęście dla gospodarza jego zwrotka jest tu najsłabsza. A propos gości to miło usłyszeć Overdoz na featuringu. Jeśli nie mieliście przyjemności poznać tych koleżków to polecam ich wydawnictwo "Live for Die for".To jednak nie koniec zachwytów nad muzyczną stroną płyty. Na szacunek zasługują też inni producenci. Po pierwsze panowie Jim Jonsin i Rico Love, bo utwór tytułowy to banger idealny. Miło też usłyszeć T-Minus, którego „PMW” to dla mnie murowany, kolejny singiel z płyty. To co podoba mi się w nim najbardziej to ta lekkość. Na plus zasługuje również Danger Mouse, którego „Phoenix” jest niesamowite. No i na zakończenie duet Lord Flacko (czyli sam A$AP Rocky) i Hector Delgado. Obydwie produkcje tego duetu wsparte są talentami Ty Beatz („Suddenly”) i Friendzone („Fashion Killa”).Niestety nie wszystkie produkcje trzymają poziom. Nie jestem hejterem Skrillexa. Ba, bardzo lubię „Bangarang” i jego nagrywki w Kornem, ale to co tu dał to brzmi jak odrzut. Nie wiem, czy Rocky chciał mieć dubstep na „LongLiveA$AP”, ale ten bit koło dubstepu nawet nie leżał. Ten koszmarek przypomina mi raczej twórczość niemieckich DJ'ów z lat 90-tych (Westbam itp.). Świetnie by to pasowało na Love Parade i konsumpcję piguł. Cała produkcja by lepiej brzmiała bez tych elektronicznych, wysokich dźwięków, które wchodzą w 45 sekundzie. Trzeba jednak oddać Rakimowi, że próbuje z tego miałkiego bitu wyciągnąć co się da. I szczerze mówiąc nawet mu to wychodzi.Sam Rakim poczynił progres w nawijce. Podoba mi się jego artykulacja i giętkie, melodyjne flow, z którego potrafi zrobić użytek i dla mnie osobiście brzmi jak kolejny instrument. To, co jednak zwraca najbardziej uwagę to lepsze teksty. Mamy tu sporo nawiązań do idoli Rocky'ego tj. Triple Six Mafia, Project Pat, Eazy-E, czy Bone Thugs and Harmony. Co prawda A$AP wciąż nadmiernie używa słowa „bitch” , ale poza tym podaje nam również ciekawe przemyślenia nie związane z przechwałkami, relacjami damsko-męskimi, czy paleniem zioła. Na przykład to co Rocky nawinął w „Phoenix” naprawdę zasługuje na pochwałę, szczególnie wers:"It's a fine line between truth and lies Jesus Christ never lied, still was crucified That's why I never judge another nigga Life's a bitch, but that bitch in love with other niggas”Szczyt swoich możliwości osiąga jednak, kiedy pisze o swoje przeszłości i porównuje to do obecnej sytuacji w życiu. Zreszta utwór zamykający ("Suddenly") poza szczerym ekshibicjonizmem obfituje w równie ciekawe linijki co "Phoenix" np:"that’s four kids but one lived Left three dead, but one split, that one miss, that one snitch That’s everyday shit, shit we used to that"W wersji Deluxe mamy cztery kawałki, które nie zmieściły się w podstawowej wersji płyty. Szczerze mówiąc niewiele ustępują tym, które się znalazły na wersji podstawowej. Na szczególną uwagę zasługuje utwór z Florence Welch. Podoba mi się również „Jodye”, który podobno jest dissem na SpaceGhostPurppa. Jeśli to prawda, to jest to trochę dziwna sytuacja, ponieważ preorderowym bonusem jest remix do „Pretty Flacko” na bicie wyżej wspomnianego. Tak, czy inaczej, podkład jest naprawdę mocny i brzmi jakby żywcem wyjęty i zremasterowany bit z „Mystic Stylez”. Szkoda tylko, że Rocky nie pomyślał o wrzuceniu utworu „Ridin'” z Laną Del Rey jako utworu dodatkowego, bo jest to jeden z lepszych utworów w karierze młodego nowojorczyka.Na koniec chciałem oddać wielkie propsy RCA. Wytwórnia, która dała tak niebotycznie wysoki kontrakt Rocky’emu nie ingerowała w styl rapera. Nie wiem, czy przez szacunek jakim darzą swój świeży nabytek, czy po prostu nie chcieli popełniać błędów Atlantic Records, które spłyciło Lupe Fiasco, B.O.B., czy Khalifę. Nie wiem. Natomiast nie można nie oddać im szacunku za mądre prowadzenie swojego artysty.Muszę przyznać, że jestem miło zaskoczony legalnym debiutem A$APa Rocky’ego. „LongLiveA$AP” to lepsze rozwinięcie darmowego poprzednika. Płyta jest idealnie zbalansowana łącząc chwytliwe dźwięki z niekiedy bardzo undergroundowym klimatem. Co prawda Rakim nie uchronił się od błędów nagrywając ten krążek, ale fakt faktem zasługuje na dobrą ocenę. Ja od siebie dodaje plusa za kreowanie trendów w rapie, za wykorzystywanie cudzych inspiracji, ale ubarwianie ich swoją osobowość. Jak więc możecie się domyślić wystawiam 4+.„LiveLoveA$AP” było bardzo ciekawą propozycją z nowego Nowego Jorku. Oczekiwania na premierę pełnoprawnego, legalnego wydawnictwa zapowiadały dwa utwory, które dawały nadzieję, że „LongLiveA$AP” może być całkiem zgrabną, wpadającą w ucho pozycją. „Goldie” był przecież świetnym singlem. Nośnym radiowo, ale jednak z tym pierwiastkiem klimatu z „LiveLoveA$AP”. „Fuckin Problems” na początku sprawiał mi spory niedosyt, ale po czasie wbił się w uszy i od tego czasu regularnie męczę przycisk replay, przy tym utworze. Czy płyta spełniła moje oczekiwania?

Tak. Jest nawet lepiej niż myślałem. Bałem się, że u Rakima nastąpi syndrom Khalify, czyli po fajnych nielegalach, oficjalny debiut będzie pójściem na kompromis. No niby można to po części zauważyć po singlu z Kendrickiem i Drakem, albo kawałku na bicie Skrillexa, ale jest to raczej próba poszukiwania nowych brzmień, niż warunek wytwórni. Różni się więc ona od poprzedniczki. „LiveLoveA$AP” brzmieniowo łączył uliczną duszność Clamsa Casino z miłymi dla ucha melodiami. Opisywany dziś album to tak jakby wejście na salony, z pamięcią o własnej tożsamości. Mamy tu więc dalej te same ksywki, które dały sukces debiutowi, wsparte o uznanych producentów, którzy starają się dostosować do stylu Rocky'ego.

Dla mnie osobiście najlepiej wypada, wspomniany przeze mnie Clams Casino. Stworzył on dwie perełki w stylu bliskim do Shoegaze'u. Shoegaze to styl w muzyce rockowej stworzony przez grupę My Bloody Valentines. Składa się on z tzw. Ściany dźwięku stworzona z gitar i bardzo lekko wyciszonego, melodyjnego, kobiecego wokalu. Clams Casino ten gatunek dostosował do potrzeb rapowych, więc nie gitary, a klawisze odpowiedzialne są za muzyczny pierwszy plan. Kobiecy głos jest tu we dwóch postaciach. W „LVL” jest wysamplowany, a w „Hell” wyciszony jest miejscami głos Santigold.

Drugim bohaterem od bitów na tej płycie jest Hit-Boy. Stworzył on na to wydawnictwo dwa, zgoła odmienne bity. Z jednej strony mamy tu wspomniane „Goldie” stworzone w celu promocji, a drugiej tradycyjny nowojorski podkład, zalatujący RZą. Zresztą „1 Train”(bo o nim mowa w poprzednim zdaniu) to jedna z perełek na tym krążku. Na tym podkładzie obok siebie rapuje kwiat nowych twarzy, czyli Danny Brown, Kendrick, Yelawolf, Big K.R.I.T., Joey Bada$$ i Action Bronson. Szkoda, że nie ma tu reszty Black Hippy, Earla Sweatshirta i Hopsina, bo byłby wtedy komplet "młodych wilków". Tak czy inaczej jest według mnie najlepszy track tego typu w przeciągu ostatnich lat i na nieszczęście dla gospodarza jego zwrotka jest tu najsłabsza. A propos gości to miło usłyszeć Overdoz na featuringu. Jeśli nie mieliście przyjemności poznać tych koleżków to polecam ich wydawnictwo "Live for Die for".

To jednak nie koniec zachwytów nad muzyczną stroną płyty. Na szacunek zasługują też inni producenci. Po pierwsze panowie Jim Jonsin i Rico Love, bo utwór tytułowy to banger idealny. Miło też usłyszeć T-Minus, którego „PMW” to dla mnie murowany, kolejny singiel z płyty. To co podoba mi się w nim najbardziej to ta lekkość. Na plus zasługuje również Danger Mouse, którego „Phoenix” jest niesamowite. No i na zakończenie duet Lord Flacko (czyli sam A$AP Rocky) i Hector Delgado. Obydwie produkcje tego duetu wsparte są talentami Ty Beatz („Suddenly”) i Friendzone („Fashion Killa”).

Niestety nie wszystkie produkcje trzymają poziom. Nie jestem hejterem Skrillexa. Ba, bardzo lubię „Bangarang” i jego nagrywki w Kornem, ale to co tu dał to brzmi jak odrzut. Nie wiem, czy Rocky chciał mieć dubstep na „LongLiveA$AP”, ale ten bit koło dubstepu nawet nie leżał. Ten koszmarek przypomina mi raczej twórczość niemieckich DJ'ów z lat 90-tych (Westbam itp.). Świetnie by to pasowało na Love Parade i konsumpcję piguł. Cała produkcja by lepiej brzmiała bez tych elektronicznych, wysokich dźwięków, które wchodzą w 45 sekundzie. Trzeba jednak oddać Rakimowi, że próbuje z tego miałkiego bitu wyciągnąć co się da. I szczerze mówiąc nawet mu to wychodzi.

Sam Rakim poczynił progres w nawijce. Podoba mi się jego artykulacja i giętkie, melodyjne flow, z którego potrafi zrobić użytek i dla mnie osobiście brzmi jak kolejny instrument. To, co jednak zwraca najbardziej uwagę to lepsze teksty. Mamy tu sporo nawiązań do idoli Rocky'ego tj. Triple Six Mafia, Project Pat, Eazy-E, czy Bone Thugs and Harmony. Co prawda A$AP wciąż nadmiernie używa słowa „bitch” , ale poza tym podaje nam również ciekawe przemyślenia nie związane z przechwałkami, relacjami damsko-męskimi, czy paleniem zioła. Na przykład to co Rocky nawinął w „Phoenix” naprawdę zasługuje na pochwałę, szczególnie wers:

"It's a fine line between truth and lies
Jesus Christ never lied, still was crucified
That's why I never judge another nigga
Life's a bitch, but that bitch in love with other niggas”

Szczyt swoich możliwości osiąga jednak, kiedy pisze o swoje przeszłości i porównuje to do obecnej sytuacji w życiu. Zreszta utwór zamykający ("Suddenly") poza szczerym ekshibicjonizmem obfituje w równie ciekawe linijki co "Phoenix" np:

"that’s four kids but one lived
Left three dead, but one split, that one miss, that one snitch
That’s everyday shit, shit we used to that"

W wersji Deluxe mamy cztery kawałki, które nie zmieściły się w podstawowej wersji płyty. Szczerze mówiąc niewiele ustępują tym, które się znalazły na wersji podstawowej. Na szczególną uwagę zasługuje utwór z Florence Welch. Podoba mi się również „Jodye”, który podobno jest dissem na SpaceGhostPurppa. Jeśli to prawda, to jest to trochę dziwna sytuacja, ponieważ preorderowym bonusem jest remix do „Pretty Flacko” na bicie wyżej wspomnianego. Tak, czy inaczej, podkład jest naprawdę mocny i brzmi jakby żywcem wyjęty i zremasterowany bit z „Mystic Stylez”. Szkoda tylko, że Rocky nie pomyślał o wrzuceniu utworu „Ridin'” z Laną Del Rey jako utworu dodatkowego, bo jest to jeden z lepszych utworów w karierze młodego nowojorczyka.

Na koniec chciałem oddać wielkie propsy RCA. Wytwórnia, która dała tak niebotycznie wysoki kontrakt Rocky’emu nie ingerowała w styl rapera. Nie wiem, czy przez szacunek jakim darzą swój świeży nabytek, czy po prostu nie chcieli popełniać błędów Atlantic Records, które spłyciło Lupe Fiasco, B.O.B., czy Khalifę. Nie wiem. Natomiast nie można nie oddać im szacunku za mądre prowadzenie swojego artysty.

Muszę przyznać, że jestem miło zaskoczony legalnym debiutem A$APa Rocky’ego. „LongLiveA$AP” to lepsze rozwinięcie darmowego poprzednika. Płyta jest idealnie zbalansowana łącząc chwytliwe dźwięki z niekiedy bardzo undergroundowym klimatem. Co prawda Rakim nie uchronił się od błędów nagrywając ten krążek, ale fakt faktem zasługuje na dobrą ocenę. Ja od siebie dodaje plusa za kreowanie trendów w rapie, za wykorzystywanie cudzych inspiracji, ale ubarwianie ich swoją osobowość. Jak więc możecie się domyślić wystawiam 4+.

]]>
Video Dnia: A$AP Rocky "Long Live A$AP"https://popkiller.kingapp.pl/2012-12-26,video-dnia-aap-rocky-long-live-aaphttps://popkiller.kingapp.pl/2012-12-26,video-dnia-aap-rocky-long-live-aapDecember 26, 2012, 12:47 pmAdmin stronyDlaczego: Wyciek całego albumu prawie miesiąc przed premierą to z pewnością coś, co nie mogło ucieszyć czekającego na debiut A$AP Rocky'ego. Za to z pewnością ucieszył go odzew, bo zamieszania narobiło się sporo. Teraz czas na klip do otwierającego płytę numeru tytułowego i wyszło to naprawdę intrygująco.Dlaczego: Wyciek całego albumu prawie miesiąc przed premierą to z pewnością coś, co nie mogło ucieszyć czekającego na debiut A$AP Rocky'ego. Za to z pewnością ucieszył go odzew, bo zamieszania narobiło się sporo. Teraz czas na klip do otwierającego płytę numeru tytułowego i wyszło to naprawdę intrygująco.

]]>