popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Dead Serioushttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/24015/Dead-SeriousOctober 6, 2024, 3:27 ampl_PL © 2024 Admin stronyDas EFX "Dead Serious" (Klasyk Na Weekend)https://popkiller.kingapp.pl/2013-10-19,das-efx-dead-serious-klasyk-na-weekendhttps://popkiller.kingapp.pl/2013-10-19,das-efx-dead-serious-klasyk-na-weekendDecember 29, 2013, 5:04 pmAdmin stronyPierwsza połowa lat '90-tych to czas, gdy "jeden po drugim" pojawiał się album, wnoszący coś nowego, świeżego i ujawniający kolejne rapowe talenty z własnym, niepodrabialnym stylem. Okres, gdy każdy chciał być sobą a nie "drugim kimś". Jednak... duet Das EFX wyróżniał się nawet na tym tle.Rozbujane, brudne i mocno zbasowane bity w boombapowym stylu miało wtedy wielu. Ale takiego stylu jak reprezentanci Hit Squadu nie miał nikt - i wtedy i w przyszłości. Nie może dziwić, że "Dead Serious" wywarło wielki wpływ zarówno na underground jak mainstream i pokryło się platyną, zarazem na stałe wpisując do klasyki.Wypromowani przez Ericka Sermona i Parrisha Smitha Skoob i Krazy Drayz nawijali tak, że już po jednym kontakcie niemożliwe było pomylić ich z kimkolwiek innym. Ekspresowe, pełne niesamowitych przyspieszeń i rozbujane do granic możliwości flow. Gęste stylowe wymiany i idealne zgranie oraz uzupełnianie się nawzajem. Własny świat i język, pełny neologizmów i niezrozumiałych terminów. Kilkanaście lat przed tym, jak Snoop Dogg spopularyzował swój slang "-izzle" właśnie ten nowojorski duet opierał wszystko na "-iggity". Liryczna gimnastyka, pełna przedziwnych "diggity-słów", pędząca z prędkością światła, bujająca jak łajba przy 10 w skali Beauforta i stanowiąca piękny kontrast do przyziemności oraz normalności hardkorowego rapu z tamtego okresu.Bowiem Das EFX łącząc zabawę słowami i niepowtarzalne flow-torpedy z brudnymi, boombapowymi bitami trafili idealnie w dziesiątkę. Stali się jedną z najbardziej wpływowych formacji z początku lat 90-tych, oddziałowując na wszystkich - nawet EPMD po pierwszym kontakcie z nimi na pokazie talentów byli w szoku i błyskawicznie zainteresowali się młodym duetem. Zabrali ich więc w trasę po całych Stanach i pomogli podpisać kontrakt na debiut, który trafił na półki w roku 1992. Fani także szaloną i ekstrawaganckę mieszankę łyknęli od razu - efektem osiągnięcie platyny i wielka popularność - zarówno w kręgach undergroundowych jak i mainstreamowych. Najbardziej reprezentacyjny numer "They Want EFX" pojawił się nawet w serialu Beverly Hills 90210, a inspiracje wymyśloną stylówką pojawiały się również u Dave'a Chapelle'a czy w serialu "Family Guy". Minęło 20 lat a materiał nadal robi wrażenie, mimo że największe hity skład dopiero miał wypuścić - "Real Hip Hop" zna chyba każdy, kto sięgnął w rapowy dorobek trochę głębiej. Jednak wszystko zaczęło się w "śmiertelnie poważny" sposób...Poniżej wspomniane "They Want EFX" oraz odsłuch całego albumu + materiał video odnośnie "Dead Serious".[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"7106","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]][[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"7107","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]][[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"7108","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]Pierwsza połowa lat '90-tych to czas, gdy "jeden po drugim" pojawiał się album, wnoszący coś nowego, świeżego i ujawniający kolejne rapowe talenty z własnym, niepodrabialnym stylem. Okres, gdy każdy chciał być sobą a nie "drugim kimś". Jednak... duet Das EFX wyróżniał się nawet na tym tle.

Rozbujane, brudne i mocno zbasowane bity w boombapowym stylu miało wtedy wielu. Ale takiego stylu jak reprezentanci Hit Squadu nie miał nikt - i wtedy i w przyszłości. Nie może dziwić, że "Dead Serious" wywarło wielki wpływ zarówno na underground jak mainstream i pokryło się platyną, zarazem na stałe wpisując do klasyki.

Wypromowani przez Ericka Sermona i Parrisha Smitha Skoob i Krazy Drayz nawijali tak, że już po jednym kontakcie niemożliwe było pomylić ich z kimkolwiek innym. Ekspresowe, pełne niesamowitych przyspieszeń i rozbujane do granic możliwości flow. Gęste stylowe wymiany i idealne zgranie oraz uzupełnianie się nawzajem. Własny świat i język, pełny neologizmów i niezrozumiałych terminów. Kilkanaście lat przed tym, jak Snoop Dogg spopularyzował swój slang "-izzle" właśnie ten nowojorski duet opierał wszystko na "-iggity". Liryczna gimnastyka, pełna przedziwnych "diggity-słów", pędząca z prędkością światła, bujająca jak łajba przy 10 w skali Beauforta i stanowiąca piękny kontrast do przyziemności oraz normalności hardkorowego rapu z tamtego okresu.

Bowiem Das EFX łącząc zabawę słowami i niepowtarzalne flow-torpedy z brudnymi, boombapowymi bitami trafili idealnie w dziesiątkę. Stali się jedną z najbardziej wpływowych formacji z początku lat 90-tych, oddziałowując na wszystkich - nawet EPMD po pierwszym kontakcie z nimi na pokazie talentów byli w szoku i błyskawicznie zainteresowali się młodym duetem. Zabrali ich więc w trasę po całych Stanach i pomogli podpisać kontrakt na debiut, który trafił na półki w roku 1992. Fani także szaloną i ekstrawaganckę mieszankę łyknęli od razu - efektem osiągnięcie platyny i wielka popularność - zarówno w kręgach undergroundowych jak i mainstreamowych. Najbardziej reprezentacyjny numer "They Want EFX" pojawił się nawet w serialu Beverly Hills 90210, a inspiracje wymyśloną stylówką pojawiały się również u Dave'a Chapelle'a czy w serialu "Family Guy". Minęło 20 lat a materiał nadal robi wrażenie, mimo że największe hity skład dopiero miał wypuścić - "Real Hip Hop" zna chyba każdy, kto sięgnął w rapowy dorobek trochę głębiej. Jednak wszystko zaczęło się w "śmiertelnie poważny" sposób...

Poniżej wspomniane "They Want EFX" oraz odsłuch całego albumu + materiał video odnośnie "Dead Serious".

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"7106","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"7107","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"7108","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

]]>
Video Dnia: Lil' Half Dead "The Code"https://popkiller.kingapp.pl/2013-01-25,video-dnia-lil-half-dead-the-codehttps://popkiller.kingapp.pl/2013-01-25,video-dnia-lil-half-dead-the-codeJanuary 25, 2013, 4:27 pmPaweł MiedzielecDlaczego: Jedna z największych niespodzianek 2012 roku to powrót na rynek wielkiej kalifornijskiej legendy. Lil' Half Dead nie tylko odnalazł się po dziesięciu latach i to w całkiem niezłej formie, to jeszcze wysmażył naprawdę dobry album w klasycznym g-funkowym klimacie. Kto jeszcze nie miał okazji przesłuchać "Dead Serious" niech czym prędzej nadrabia zaległości wrzucając na pierwszy ogień "The Code" - najlepszy w moim mniemaniu utwór z tej pozycji.Dlaczego: Jedna z największych niespodzianek 2012 roku to powrót na rynek wielkiej kalifornijskiej legendy. Lil' Half Dead nie tylko odnalazł się po dziesięciu latach i to w całkiem niezłej formie, to jeszcze wysmażył naprawdę dobry album w klasycznym g-funkowym klimacie. Kto jeszcze nie miał okazji przesłuchać "Dead Serious" niech czym prędzej nadrabia zaległości wrzucając na pierwszy ogień "The Code" - najlepszy w moim mniemaniu utwór z tej pozycji.

]]>
Lil' 1/2 Dead "Dead Serious" - recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2012-12-11,lil-12-dead-dead-serious-recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2012-12-11,lil-12-dead-dead-serious-recenzjaDecember 10, 2012, 9:28 amPaweł MiedzielecKażdy fan G-Funku wie, jak ogromny wkład w popularyzację tego nurtu wniósł w latach 90-tych Lil' 1/2 Dead. Spokrewniony z największymi legendami Long Beach (Snoop Dogg, Nate Dogg, Daz Dillinger) raper ma na koncie dwa klasyczne albumy, które bez problemu mogą zasilic każdą listę najlepszych g-funkowych płyt wszechczasów. Niestety, kiedy moda na G-Funk w Stanach minęła bezpowrotnie, zniknął rownież sam Half Dead, który ograniczył swoją sceniczną obecność do absolutnego minimum, pojawiając się jedynie od czasu do czasu na projektach Snoopa.W 2003 roku pojawiły się plotki, że jego trzeci studyjny krążek - "Half Time", ukaże się nakładem Doggystyle Records. Niestety, zamiast tego, rok później dostaliśmy jedynie słabe "Showtime EP" i chyba nikt nie miał wtedy nadziei, że Lil' 1/2 Dead wyda jeszcze kiedykolwiek pełnoprawny, długogrający album. Aż tu nagle i niespodziewanie otrzymaliśmy "Dead Serious" - czy po 16 latach przerwy od czynnego rapowania, "Pół Umarlak" ma jeszcze coś ciekawego do zaoferowania dzisiejszym słuchaczom?Przyznam szczerze, że byłem daleko idącym pesymistą w kwestii tego powrotu. Od 1996 roku w Hip-Hopie zmieniło się praktycznie wszystko - od muzyki, przez teksty aż po ubiór. Weterani lat 90-tych, powracający na rynek po dłuższej absencji mają tylko dwa wyjścia - spróbować wstrzelić się w obowiązujące trendy, licząc na odrobinę komercyjnego sukcesu, który postawi ich z powrotem na nogi, albo zostać przy tym co wychodzi im najlepiej i mieć nadzieję, że resztka wiernych fanów doceni te starania i z sentymentu dla wcześniejszych dokonań artysty zakupi także jego nowy materiał.Na szczęście dla starszego pokolenia słuchaczy, Lil' 1/2 Dead zdecydował się wybrać bramkę numer dwa i chwała mu za to, bo nie wyobrażam sobie słuchać go na lecącego na trapowych bitach, mając w pamięci petardy pokroju "Cavvy Sounds" czy klasyczne "Had To Be A Hustler"...Muszę przyznać, że "Dead Serious" zaskoczyło mnie w mega pozytywnym stopniu. Oczywiście nie jest to taki majstersztyk jak "The Dead Has Arisen" czy "Still On A Mission", ale na tle tegorocznych albumów prezentuje się naprawdę dobrze i można go śmiało zaliczyć do grona najlepszych wydawnictw 2012. Pomijając mało estetyczną grafikę, słaby mastering oraz brak jakiejkolwiek poważnej promocji, wydobywająca się z głośników muzyka broni się dzielnie. To zasługa Moe-Z MD - mało znanego u nas w kraju producenta, który współpracował m.in. z 2Paciem podczas prac nad płytami "Thug Life" i i "Me Against The World". Na "Dead Serious" odwalił on kawał porządnej roboty, zachowując przede wszystkim esencję g-funku i prawdziwego ducha tej muzyki. Chociaż ustępują one w znaczącym stopniu bitom, jakie na poprzednich płytach rapera wyprodukowali Courtney Branch i Tracy Kendrick, to trzeba przyznać że numery takie jak "The Code" i "Playground" są prawdziwymi kozakami!Niewątpliwym atutem "Dead Serious" jest też spójność całego materiału, może z wyjątkiem dwóch słabszych momentów w postaci "You" oraz "For You". Reszta brzmi bardzo dobrze i równo. "The Code" oraz "Playground" wkręcają się mocno świetnymi refrenami, na których króluje charakterystyczny Talkbox, "I Like It" przyciąga wykorzystanym wcześniej m.in. przez Warrena G samplem ("I Want It All") a "I Love This Game" to jeden z tych mocnych, kalifornijskich bangierów, które zawsze przypadają mi do gustu.Zresztą to samo mogę też powiedzieć o kawałkach "The World Made Me Cold" czy "Bitch Me Out", bo zawartość całego krążka jest naprawdę wysokiej jakości a Half Dead nie utracił swoich skillsów w podobnym stopniu, co B.G. Knocc Out lub K-Dee i nadal potrafi fajnie płynąc po bicie (patrz: mistrzowskie "So Long Beach Strong"). Może flow już nie to samo co w 90's ale i tak na tle innych słucha się go wyjątkowo dobrze."Dead Serious" to album, który powinien posłużyć reszcie kalifornijskich weteranów za przykład, aby "nie naprawiać czegoś, co nie jest zepsute" i nadal sprawdza się wśród odbiorców. Największym jej mankamentem jest warstwa techniczna. Mastering i poligrafia płyty oraz sposób jej wydania naprawdę pozostawiają wiele do życzenia a w dzisiejszych czasach nie trzeba przecież dysponować wielkim budżetem, by materiał brzmiał i wyglądał przyzwoicie. Jedyny plus w wytłoczonym krążku zamiast zwykłego CD-R ale i to jest średnim pocieszeniem.Reszta bez zarzutu - są piszczałki i pianinka, które wymieszane razem z talkboxem oraz klasycznymi tekstami o hustlingu tworzą z "Dead Serious" produkt naprawdę wysokich lotów. Na szczęście dla nas tradycja wygrała tu z wątpliwej jakości eksperymentami - miejmy tylko nadzieję, że na następny krążek Lil' 1/2 Dead nie każe nam czekać kolejne 16 lat. Czwórka.Każdy fan G-Funku wie, jak ogromny wkład w popularyzację tego nurtu wniósł w latach 90-tych Lil' 1/2 Dead. Spokrewniony z największymi legendami Long Beach (Snoop Dogg, Nate Dogg, Daz Dillinger) raper ma na koncie dwa klasyczne albumy, które bez problemu mogą zasilic każdą listę najlepszych g-funkowych płyt wszechczasów. Niestety, kiedy moda na G-Funk w Stanach minęła bezpowrotnie, zniknął rownież sam Half Dead, który ograniczył swoją sceniczną obecność do absolutnego minimum, pojawiając się jedynie od czasu do czasu na projektach Snoopa.

W 2003 roku pojawiły się plotki, że jego trzeci studyjny krążek - "Half Time", ukaże się nakładem Doggystyle Records. Niestety, zamiast tego, rok później dostaliśmy jedynie słabe "Showtime EP" i chyba nikt nie miał wtedy nadziei, że Lil' 1/2 Dead wyda jeszcze kiedykolwiek pełnoprawny, długogrający album. Aż tu nagle i niespodziewanie otrzymaliśmy "Dead Serious" - czy po 16 latach przerwy od czynnego rapowania, "Pół Umarlak" ma jeszcze coś ciekawego do zaoferowania dzisiejszym słuchaczom?

Przyznam szczerze, że byłem daleko idącym pesymistą w kwestii tego powrotu. Od 1996 roku w Hip-Hopie zmieniło się praktycznie wszystko - od muzyki, przez teksty aż po ubiór. Weterani lat 90-tych, powracający na rynek po dłuższej absencji mają tylko dwa wyjścia - spróbować wstrzelić się w obowiązujące trendy, licząc na odrobinę komercyjnego sukcesu, który postawi ich z powrotem na nogi, albo zostać przy tym co wychodzi im najlepiej i mieć nadzieję, że resztka wiernych fanów doceni te starania i z sentymentu dla wcześniejszych dokonań artysty zakupi także jego nowy materiał.

Na szczęście dla starszego pokolenia słuchaczy, Lil' 1/2 Dead zdecydował się wybrać bramkę numer dwa i chwała mu za to, bo nie wyobrażam sobie słuchać go na lecącego na trapowych bitach, mając w pamięci petardy pokroju "Cavvy Sounds" czy klasyczne "Had To Be A Hustler"...

Muszę przyznać, że "Dead Serious" zaskoczyło mnie w mega pozytywnym stopniu. Oczywiście nie jest to taki majstersztyk jak "The Dead Has Arisen" czy "Still On A Mission", ale na tle tegorocznych albumów prezentuje się naprawdę dobrze i można go śmiało zaliczyć do grona najlepszych wydawnictw 2012. Pomijając mało estetyczną grafikę, słaby mastering oraz brak jakiejkolwiek poważnej promocji, wydobywająca się z głośników muzyka broni się dzielnie. To zasługa Moe-Z MD - mało znanego u nas w kraju producenta, który współpracował m.in. z 2Paciem podczas prac nad płytami "Thug Life" i i "Me Against The World".
Na "Dead Serious" odwalił on kawał porządnej roboty, zachowując przede wszystkim esencję g-funku i prawdziwego ducha tej muzyki. Chociaż ustępują one w znaczącym stopniu bitom, jakie na poprzednich płytach rapera wyprodukowali Courtney Branch i Tracy Kendrick, to trzeba przyznać że numery takie jak "The Code" i "Playground" są prawdziwymi kozakami!

Niewątpliwym atutem "Dead Serious" jest też spójność całego materiału, może z wyjątkiem dwóch słabszych momentów w postaci "You" oraz "For You". Reszta brzmi bardzo dobrze i równo. "The Code" oraz "Playground" wkręcają się mocno świetnymi refrenami, na których króluje charakterystyczny Talkbox, "I Like It" przyciąga wykorzystanym wcześniej m.in. przez Warrena G samplem ("I Want It All") a "I Love This Game" to jeden z tych mocnych, kalifornijskich bangierów, które zawsze przypadają mi do gustu.
Zresztą to samo mogę też powiedzieć o kawałkach "The World Made Me Cold" czy "Bitch Me Out", bo zawartość całego krążka jest naprawdę wysokiej jakości a Half Dead nie utracił swoich skillsów w podobnym stopniu, co B.G. Knocc Out lub K-Dee i nadal potrafi fajnie płynąc po bicie (patrz: mistrzowskie "So Long Beach Strong"). Może flow już nie to samo co w 90's ale i tak na tle innych słucha się go wyjątkowo dobrze.

"Dead Serious" to album, który powinien posłużyć reszcie kalifornijskich weteranów za przykład, aby "nie naprawiać czegoś, co nie jest zepsute" i nadal sprawdza się wśród odbiorców. Największym jej mankamentem jest warstwa techniczna. Mastering i poligrafia płyty oraz sposób jej wydania naprawdę pozostawiają wiele do życzenia a w dzisiejszych czasach nie trzeba przecież dysponować wielkim budżetem, by materiał brzmiał i wyglądał przyzwoicie. Jedyny plus w wytłoczonym krążku zamiast zwykłego CD-R ale i to jest średnim pocieszeniem.
Reszta bez zarzutu - są piszczałki i pianinka, które wymieszane razem z talkboxem oraz klasycznymi tekstami o hustlingu tworzą z "Dead Serious" produkt naprawdę wysokich lotów. Na szczęście dla nas tradycja wygrała tu z wątpliwej jakości eksperymentami - miejmy tylko nadzieję, że na następny krążek Lil' 1/2 Dead nie każe nam czekać kolejne 16 lat. Czwórka.

]]>