popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Psychopathic Recordshttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/23850/Psychopathic-RecordsSeptember 20, 2024, 5:41 ampl_PL © 2024 Admin stronyAxe Murder Boyz "The Garcia Brothers" - recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2014-09-09,axe-murder-boyz-the-garcia-brothers-recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2014-09-09,axe-murder-boyz-the-garcia-brothers-recenzjaSeptember 3, 2014, 10:22 pmTomasz ModrzyńskiPrzypuszczam, że większość czytelników Popkillera nie słyszała wcześniej o Axe Murder Boyz. A szkoda, bo bracia Garcia są, moim zdaniem, najlepszymi reprezentantami Psychopathic Records. Zwłaszcza po odejściu Twiztid, którzy pod względem twórczości zostawiali całą resztę wytwórni w cieniu. Muszę jednak przyznać, że sam podchodziłem do "The Garcia Brothers" z dystansem, gdyż ostatnimi czasy w labelu zarządzanym przez Violent J'a nie dzieje się najlepiej. Na szczęście moje obawy okazały się bezpodstawne, a James i Mike Garcia nagrali naprawdę mocny album.Raperom związanym z horrorcorem często zarzuca się małe umiejętności, a momentami wręcz karkołomne popisy. Niezależnie od tego jakie jest moje zdanie na ten temat, AMB o to oskarżyć nie można. Czy to w "Bleed" (które notabene jest najlepszym numerem na płycie) czy w "I keep it movin" raperzy pokazują się z bardzo dobrej strony. Potrafią rapować szybko, rzucić wielokrotnymi rymami, najzwyczajniej w świecie świetnie wpasować się w bit. Śmiem twierdzić, że jeśli chodzi o skillsy to śmiało mogliby odnaleźć się w mainstreamie. Zwłaszcza, że całkiem nieźle wychodzi im także śpiewanie. Żaden z nich Krizz Kaliko, ale brzmi to melodyjnie i przyjemnie.Oczywistym jest jednak fakt, że bracia Garcia w mainstreamie by się nie odnaleźli. To nie ich bajka. I może dobrze, bo w swoim fachu radzą sobie najlepiej. Przykładem niech będzie "M.O.E.". Dawno nie słyszałem tak wpadającego w ucho utworu z wplecionym w refren murda over everythin'. Na pochwałę zasługuje także "Might go mad" z zaskakująco dobrym featuringiem Insane Clown Posse. Lecz nie samym chorym rapem AMB żyje, więc usłyszeć możemy też hymn jaraczy "Smoke kush", czy "No trust" z motto przewodnim o treści I don't trust no hoes.Jeśli chodzi o produkcję również jest dobrze. Co prawda żaden bit nie jest arcydziełem, ale mamy do czynienia z bardzo solidnymi bitami. Trochę gitar, trochę piszczał a zdarza się nawet odrobina elektroniki. O ile ten ostatni element wydawał mi się z lekka nie na miejscu, to po paru przesłuchaniach bity z "I keep it movin" i "Shine" stały się moimi faworytami.Co tu dużo mówić, "The Garcia Brothers" to naprawdę dobra płyta. Jedyne do czego mogę się przyczepić to "Nobody get hurt", ale to z powodu mojej awersji do reggae. Poza tym nie zdarza mi się skipować żadnego z tracków. Mam świadomość, że nie jest to album dla każdego, lecz jeśli chcesz sprawdzić coś ciekawego i innego od zalewu płyt z głównego nurtu to produkcja Jamesa i Mike'a Garcia jest dla ciebie. Ode mnie cztery plus ze świadomością lekkiego zawyżenia oceny.Przypuszczam, że większość czytelników Popkillera nie słyszała wcześniej o Axe Murder Boyz. A szkoda, bo bracia Garcia są, moim zdaniem, najlepszymi reprezentantami Psychopathic Records. Zwłaszcza po odejściu Twiztid, którzy pod względem twórczości zostawiali całą resztę wytwórni w cieniu. Muszę jednak przyznać, że sam podchodziłem do "The Garcia Brothers" z dystansem, gdyż ostatnimi czasy w labelu zarządzanym przez Violent J'a nie dzieje się najlepiej. Na szczęście moje obawy okazały się bezpodstawne, a James i Mike Garcia nagrali naprawdę mocny album.

Raperom związanym z horrorcorem często zarzuca się małe umiejętności, a momentami wręcz karkołomne popisy. Niezależnie od tego jakie jest moje zdanie na ten temat, AMB o to oskarżyć nie można. Czy to w "Bleed" (które notabene jest najlepszym numerem na płycie) czy w "I keep it movin" raperzy pokazują się z bardzo dobrej strony. Potrafią rapować szybko, rzucić wielokrotnymi rymami, najzwyczajniej w świecie świetnie wpasować się w bit. Śmiem twierdzić, że jeśli chodzi o skillsy to śmiało mogliby odnaleźć się w mainstreamie. Zwłaszcza, że całkiem nieźle wychodzi im także śpiewanie. Żaden z nich Krizz Kaliko, ale brzmi to melodyjnie i przyjemnie.

Oczywistym jest jednak fakt, że bracia Garcia w mainstreamie by się nie odnaleźli. To nie ich bajka. I może dobrze, bo w swoim fachu radzą sobie najlepiej. Przykładem niech będzie "M.O.E.". Dawno nie słyszałem tak wpadającego w ucho utworu z wplecionym w refren murda over everythin'. Na pochwałę zasługuje także "Might go mad" z zaskakująco dobrym featuringiem Insane Clown Posse. Lecz nie samym chorym rapem AMB żyje, więc usłyszeć możemy też hymn jaraczy "Smoke kush", czy "No trust" z motto przewodnim o treści I don't trust no hoes.

Jeśli chodzi o produkcję również jest dobrze. Co prawda żaden bit nie jest arcydziełem, ale mamy do czynienia z bardzo solidnymi bitami. Trochę gitar, trochę piszczał a zdarza się nawet odrobina elektroniki. O ile ten ostatni element wydawał mi się z lekka nie na miejscu, to po paru przesłuchaniach bity z "I keep it movin" i "Shine" stały się moimi faworytami.

Co tu dużo mówić, "The Garcia Brothers" to naprawdę dobra płyta. Jedyne do czego mogę się przyczepić to "Nobody get hurt", ale to z powodu mojej awersji do reggae. Poza tym nie zdarza mi się skipować żadnego z tracków. Mam świadomość, że nie jest to album dla każdego, lecz jeśli chcesz sprawdzić coś ciekawego i innego od zalewu płyt z głównego nurtu to produkcja Jamesa i Mike'a Garcia jest dla ciebie. Ode mnie cztery plus ze świadomością lekkiego zawyżenia oceny.





]]>
Twiztid "Abominationz" - recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2012-11-22,twiztid-abominationz-recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2012-11-22,twiztid-abominationz-recenzjaNovember 21, 2012, 12:01 pmTomasz ModrzyńskiGdyby ktoś zapytał mnie, jaki jest mój ulubiony zespół horrorcore’owy, z pewnością odpowiedziałbym, że jest nim Twiztid. Natomiast przy pytaniu, za co tak ich lubię, miałbym już spore problemy. Do głowy przychodzą mi takie hasła jak skillsy, teksty, świetny głos obu raperów, ale chyba przede wszystkim klimat. W dorobku grupy z Michigan praktycznie nie ma albumu, który byłby nijaki. Twierdzę też, że spora część ich dokonań mocno odbiega od „książkowego” horrorcore’u.Można więc domniemywać, że moje oczekiwania związane z "Abominationz" były duże. Zresztą duże to mało powiedziane, bowiem czekałem na album, który pobiłby genialne „Heartbroken & Homicidal”. Wiele razy przekonałem się, iż z takim podejściem bardzo łatwo się przeliczyć, ale umówmy się. Madrox i Monoxide nigdy mnie nie zawiedli, więc czemu nie miałbym wymagać od nich czegoś świetnego?Album rozpoczyna bardzo klimatyczne „Bad Side”. Mroczny gitarowy bit, szybki rap, śpiewany refren. To jest przepis na świetne otwarcie. Wokalne partie nie są zresztą na tym albumie rzadkością. Jako przykład mogą posłużyć „Blood..All I Need” czy „Nightmarez”. No i oczywiście „LDLHA-IBCSYWA”, do którego jeszcze wrócę. Nie wiem czy istnieje osoba, dla której wokale Madroxa i Mono są uciążliwe, ale jeśli tak, to jest to z pewnością mały odsetek wśród słuchaczy, ponieważ tego "nie da się nie lubić".Jednak jak sama nazwa wskazuje, raper powinien przede wszystkim dobrze rapować, nie śpiewać. Ale jeśli myślicie, że dawni członkowie House of Krazees tego nie potrafią, jesteście w błędzie. O ile Jamie Madrox zawsze potrafił dać mocarną zwrotkę, o tyle Monoxide od jakiegoś czasu zalicza ogromny progres. Śmiem twierdzić, że prawie dorównał swojemu koledze. Za produkcję w całości materiału odpowiada Seven, kojarzony głównie z współpracy z Tech N9ne’em i resztą muzyków Strange Music. To nie pierwsza współpraca na linii Twiztid – Seven, ponieważ mogliśmy usłyszeć jego muzykę już na „W.I.C.K.E.D.”. Co tu dużo mówić, Michael Summers świetnie rozumie się z duetem, czego efektem są takie rzeczy jak „This Is Your Anthem”, „Lift Me Up” i cała reszta albumu. Nie mam nic do zarzucenia warstwie muzycznej. Po złożeniu tych wszystkich elementów dostajemy świetną płytę. Twiztid nie nudzą, bo poza kilkoma skitami, które są całkiem niezłe, jesteśmy cały czas bombardowani co najmniej dobrymi numerami. Moim osobistym faworytem jest, wymienione już wcześniej, „LDLHA-IBCSYWA”. Bardzo emocjonalny utwór, świetnie zaśpiewany i zarapowany, z genialnym podkładem. W moim mniemaniu plusem jest też nieduża liczba gości. Najlepiej wypadł Krizz Kaliko, który udzielił się w „Sux 2 B U”.Jak pewnie zauważyliście, opisałem tę płytę w samych superlatywach. Zapewne można by się do czegoś przyczepić, ale nie widzę w tym większego sensu. Owszem, Twiztid mają w swojej dyskografii krążki, do których będę częściej wracał, lecz nie zmienia to faktu, że w moim rankingu "Abominationz" to mocny faworyt na płytę roku. Ciężko mówić o obiektywności, ale jak dla mnie mocna piątka nie jest ani trochę zawyżona.

Gdyby ktoś zapytał mnie, jaki jest mój ulubiony zespół horrorcore’owy, z pewnością odpowiedziałbym, że jest nim Twiztid. Natomiast przy pytaniu, za co tak ich lubię, miałbym już spore problemy. Do głowy przychodzą mi takie hasła jak skillsy, teksty, świetny głos obu raperów, ale chyba przede wszystkim klimat. W dorobku grupy z Michigan praktycznie nie ma albumu, który byłby nijaki. Twierdzę też, że spora część ich dokonań mocno odbiega od „książkowego” horrorcore’u.

Można więc domniemywać, że moje oczekiwania związane z "Abominationz" były duże. Zresztą duże to mało powiedziane, bowiem czekałem na album, który pobiłby genialne „Heartbroken & Homicidal”. Wiele razy przekonałem się, iż z takim podejściem bardzo łatwo się przeliczyć, ale umówmy się. Madrox i Monoxide nigdy mnie nie zawiedli, więc czemu nie miałbym wymagać od nich czegoś świetnego?

Album rozpoczyna bardzo klimatyczne „Bad Side”. Mroczny gitarowy bit, szybki rap, śpiewany refren. To jest przepis na świetne otwarcie. Wokalne partie nie są zresztą na tym albumie rzadkością. Jako przykład mogą posłużyć „Blood..All I Need” czy „Nightmarez”. No i oczywiście „LDLHA-IBCSYWA”, do którego jeszcze wrócę. Nie wiem czy istnieje osoba, dla której wokale Madroxa i Mono są uciążliwe, ale jeśli tak, to jest to z pewnością mały odsetek wśród słuchaczy, ponieważ tego "nie da się nie lubić".

Jednak jak sama nazwa wskazuje, raper powinien przede wszystkim dobrze rapować, nie śpiewać. Ale jeśli myślicie, że dawni członkowie House of Krazees tego nie potrafią, jesteście w błędzie. O ile Jamie Madrox zawsze potrafił dać mocarną zwrotkę, o tyle Monoxide od jakiegoś czasu zalicza ogromny progres. Śmiem twierdzić, że prawie dorównał swojemu koledze. 

Za produkcję w całości materiału odpowiada Seven, kojarzony głównie z współpracy z Tech N9ne’em i resztą muzyków Strange Music. To nie pierwsza współpraca na linii Twiztid – Seven, ponieważ mogliśmy usłyszeć jego muzykę już na „W.I.C.K.E.D.”. Co tu dużo mówić, Michael Summers świetnie rozumie się z duetem, czego efektem są takie rzeczy jak „This Is Your Anthem”, „Lift Me Up” i cała reszta albumu. Nie mam nic do zarzucenia warstwie muzycznej.

Po złożeniu tych wszystkich elementów dostajemy świetną płytę. Twiztid nie nudzą, bo poza kilkoma skitami, które są całkiem niezłe, jesteśmy cały czas bombardowani co najmniej dobrymi numerami. Moim osobistym faworytem jest, wymienione już wcześniej, „LDLHA-IBCSYWA”. Bardzo emocjonalny utwór, świetnie zaśpiewany i zarapowany, z genialnym podkładem. W moim mniemaniu plusem jest też nieduża liczba gości. Najlepiej wypadł Krizz Kaliko, który udzielił się w „Sux 2 B U”.

Jak pewnie zauważyliście, opisałem tę płytę w samych superlatywach. Zapewne można by się do czegoś przyczepić, ale nie widzę w tym większego sensu. Owszem, Twiztid mają w swojej dyskografii krążki, do których będę częściej wracał, lecz nie zmienia to faktu, że w moim rankingu "Abominationz" to mocny faworyt na płytę roku. Ciężko mówić o obiektywności, ale jak dla mnie mocna piątka nie jest ani trochę zawyżona.

 

]]>