popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Swizz Beatzhttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/23833/Swizz-BeatzNovember 14, 2024, 11:12 pmpl_PL © 2024 Admin stronyMethod Man czy Griselda z hołdem dla DMX-a na gali BET Awardshttps://popkiller.kingapp.pl/2021-06-29,method-man-czy-griselda-z-holdem-dla-dmx-a-na-gali-bet-awardshttps://popkiller.kingapp.pl/2021-06-29,method-man-czy-griselda-z-holdem-dla-dmx-a-na-gali-bet-awardsJune 28, 2021, 4:08 pmMarek AdamskiTegoroczna gala BET Awards nie mogła się obyć bez tribute'u dla DMX-a. Skromny hołd acapella, który rozpoczął Method Man przerodził się w serię występów z udziałem Griseldy, The LOX, Busta Rhymes'a i Swizz Beatza. /* TFP - PopKiller.pl */ (function() { var opts = { artist: "DMX", song: "", adunit_id: 100002011, div_id: "cf_async_" + Math.floor((Math.random() * 999999999)) }; document.write('');var c=function(){cf.showAsyncAd(opts)};if(typeof window.cf !== 'undefined')c();else{cf_async=!0;var r=document.createElement("script"),s=document.getElementsByTagName("script")[0];r.async=!0;r.src="//srv.clickfuse.com/showads/showad.js";r.readyState?r.onreadystatechange=function(){if("loaded"==r.readyState||"complete"==r.readyState)r.onreadystatechange=null,c()}:r.onload=c;s.parentNode.insertBefore(r,s)}; })(); Po występie Method Mana, Griselda zagrała swój featuring z pośmiertnej płyty X-a "Exodus". Następnie zagrano m.in. "Party Up" i "X Gon' Give It To Ya"."Każdy widzi wiele tribute'ów i każdy wie czego się po nich spodziewać. Tym razem chcieliśmy spróbować czegoś innego. Artyści, którzy wystąpili, byli darzeni przez DMX-a prawdziwym szacunkiem." - mówił Swizz Beatz po występie.Cały występ załączamy poniżej.Tegoroczna gala BET Awards nie mogła się obyć bez tribute'u dla DMX-a. Skromny hołd acapella, który rozpoczął Method Man przerodził się w serię występów z udziałem Griseldy, The LOX, Busta Rhymes'a i Swizz Beatza.

Po występie Method Mana, Griselda zagrała swój featuring z pośmiertnej płyty X-a "Exodus". Następnie zagrano m.in. "Party Up" i "X Gon' Give It To Ya".

"Każdy widzi wiele tribute'ów i każdy wie czego się po nich spodziewać. Tym razem chcieliśmy spróbować czegoś innego. Artyści, którzy wystąpili, byli darzeni przez DMX-a prawdziwym szacunkiem." - mówił Swizz Beatz po występie.

Cały występ załączamy poniżej.

]]>
Swizz Beatz zdradza, czemu na albumie DMX-a nie ma Pop Smoke'ahttps://popkiller.kingapp.pl/2021-05-30,swizz-beatz-zdradza-czemu-na-albumie-dmx-a-nie-ma-pop-smokeahttps://popkiller.kingapp.pl/2021-05-30,swizz-beatz-zdradza-czemu-na-albumie-dmx-a-nie-ma-pop-smokeaMay 30, 2021, 2:57 amMarek AdamskiNieobecność Pop Smoke'a na pośmiertnej płycie DMX-a wywołała niemałe poruszenie wśród fanów. Swizz Beatz w najnowszym wywiadzie zdradził, czemu zdecydował się na usunięcie zwrotki Pop Smoke'a z utworu "Money Money Money". /* TFP - PopKiller.pl */ (function() { var opts = { artist: "DMX", song: "", adunit_id: 100002011, div_id: "cf_async_" + Math.floor((Math.random() * 999999999)) }; document.write('');var c=function(){cf.showAsyncAd(opts)};if(typeof window.cf !== 'undefined')c();else{cf_async=!0;var r=document.createElement("script"),s=document.getElementsByTagName("script")[0];r.async=!0;r.src="//srv.clickfuse.com/showads/showad.js";r.readyState?r.onreadystatechange=function(){if("loaded"==r.readyState||"complete"==r.readyState)r.onreadystatechange=null,c()}:r.onload=c;s.parentNode.insertBefore(r,s)}; })(); "Zwrotka Pop Smoke'a została użyta wcześniej, a wiem, że X nie chciałby wykorzystywać użytych wersów. Walczyliśmy o te zwrotki, ale niestety wszystkie były użyte." - tłumaczył Swizz Beatz podczas listening party albumu.Na miejsce Pop Smoke'a pojawił się w utworze Moneybagg Yo.Nieobecność Pop Smoke'a na pośmiertnej płycie DMX-a wywołała niemałe poruszenie wśród fanów. Swizz Beatz w najnowszym wywiadzie zdradził, czemu zdecydował się na usunięcie zwrotki Pop Smoke'a z utworu "Money Money Money".

"Zwrotka Pop Smoke'a została użyta wcześniej, a wiem, że X nie chciałby wykorzystywać użytych wersów. Walczyliśmy o te zwrotki, ale niestety wszystkie były użyte." - tłumaczył Swizz Beatz podczas listening party albumu.

Na miejsce Pop Smoke'a pojawił się w utworze Moneybagg Yo.

]]>
Swizz Beatz i Timbaland sprzedają Verzuz serwisowi Trillerhttps://popkiller.kingapp.pl/2021-03-10,swizz-beatz-i-timbaland-sprzedaja-verzuz-serwisowi-trillerhttps://popkiller.kingapp.pl/2021-03-10,swizz-beatz-i-timbaland-sprzedaja-verzuz-serwisowi-trillerMarch 9, 2021, 11:51 pmMarek AdamskiTwórcy popularnego show mają powody do zadowolenia. Timbaland i Swizz Beatz sprzedali markę Verzuz właścicielom aplikacji Triller. Producenci, mimo tego, będą dalej brali udział w rozszerzaniu show jako managerzy kreatywni. (function() { const date = new Date(); const mcnV = date.getHours().toString() + date.getMonth().toString() + date.getFullYear().toString(); const mcnVid = document.createElement('script'); mcnVid.type = 'text/javascript'; mcnVid.async = true; mcnVid.src = 'https://mrex.exs.pl/script/mcn.min.js?'+mcnV; const mcnS = document.getElementsByTagName('script')[0]; mcnS.parentNode.insertBefore(mcnVid, mcnS); const mcnCss = document.createElement('link'); mcnCss.setAttribute('href', 'https://mrex.exs.pl/script/mcn.css?'+mcnV); mcnCss.setAttribute('rel', 'stylesheet'); mcnS.parentNode.insertBefore(mcnCss, mcnS); })(); "To okazja nie tylko dla Verzuz czy Trillera, ale dla całej branży muzycznej. Dzięki ułożeniu Verzuz w ekosystemie Trillera i rozwinięciu Verzuz jako marki , będziemy kontynuować rozwijanie i ewoulowanie branży muzycznej. Triller dzieli nasze podejście i wizję do tematu, szczególnie do promowania artystów, którzy kształtują dzisiejszą kulturę." - mówi Timbaland. /* TFP - PopKiller.pl */ (function() { var opts = { artist: "Timbaland", song: "", adunit_id: 100002011, div_id: "cf_async_" + Math.floor((Math.random() * 999999999)) }; document.write('');var c=function(){cf.showAsyncAd(opts)};if(typeof window.cf !== 'undefined')c();else{cf_async=!0;var r=document.createElement("script"),s=document.getElementsByTagName("script")[0];r.async=!0;r.src="//srv.clickfuse.com/showads/showad.js";r.readyState?r.onreadystatechange=function(){if("loaded"==r.readyState||"complete"==r.readyState)r.onreadystatechange=null,c()}:r.onload=c;s.parentNode.insertBefore(r,s)}; })(); Przez ten deal kolejne odcinki Verzuz nie znajdą się już na Apple Music, a będą ekskluzywnie zarezerwowane dla Trillera. Ani firma ani, ani producenci nie ujawnili szczegółów transakcji. Wyświetl ten post na Instagramie. Post udostępniony przez Swizz Beatz (@therealswizzz) Twórcy popularnego show mają powody do zadowolenia. Timbaland i Swizz Beatz sprzedali markę Verzuz właścicielom aplikacji Triller. Producenci, mimo tego, będą dalej brali udział w rozszerzaniu show jako managerzy kreatywni.

"To okazja nie tylko dla Verzuz czy Trillera, ale dla całej branży muzycznej. Dzięki ułożeniu Verzuz w ekosystemie Trillera i rozwinięciu Verzuz jako marki , będziemy kontynuować rozwijanie i ewoulowanie branży muzycznej. Triller dzieli nasze podejście i wizję do tematu, szczególnie do promowania artystów, którzy kształtują dzisiejszą kulturę." - mówi Timbaland.

Przez ten deal kolejne odcinki Verzuz nie znajdą się już na Apple Music, a będą ekskluzywnie zarezerwowane dla Trillera. Ani firma ani, ani producenci nie ujawnili szczegółów transakcji.

]]>
Swizz Beatz "Poison"https://popkiller.kingapp.pl/2018-09-28,swizz-beatz-poisonhttps://popkiller.kingapp.pl/2018-09-28,swizz-beatz-poisonOctober 12, 2018, 11:25 amAdmin stronyProducencki materiał legendarnego Swizz Beatza, obsadzony pierwszoligowym zestawem gości. Współproducentem wykonawczym płyty będzie J.Cole.SPRAWDŹ RESZTĘ LISTOPADOWYCH PREMIER PŁYTOWYCHTracklista:Poison Intro ft. Áine ZionPistol On My Side (P.O.M.S.) ft. Lil WayneCome Again ft. GiggsSomething Dirty/Pic Got Us ft. Kendrick Lamar, Jadakiss, Styles PPreach ft. Jim JonesEcho ft. NasCold Blooded ft. Pusha T25 Soldiers ft. Young ThugStunt ft. 2 ChainzGratefulProducencki materiał legendarnego Swizz Beatza, obsadzony pierwszoligowym zestawem gości. Współproducentem wykonawczym płyty będzie J.Cole.

SPRAWDŹ RESZTĘ LISTOPADOWYCH PREMIER PŁYTOWYCH

Tracklista:

  1. Poison Intro ft. Áine Zion
  2. Pistol On My Side (P.O.M.S.) ft. Lil Wayne
  3. Come Again ft. Giggs
  4. Something Dirty/Pic Got Us ft. Kendrick Lamar, Jadakiss, Styles P
  5. Preach ft. Jim Jones
  6. Echo ft. Nas
  7. Cold Blooded ft. Pusha T
  8. 25 Soldiers ft. Young Thug
  9. Stunt ft. 2 Chainz
  10. Grateful
]]>
Snoop Dogg "Coolaid" - premiera i odsłuch nowej płytyhttps://popkiller.kingapp.pl/2016-07-02,snoop-dogg-coolaid-premiera-i-odsluch-nowej-plytyhttps://popkiller.kingapp.pl/2016-07-02,snoop-dogg-coolaid-premiera-i-odsluch-nowej-plytyJuly 2, 2016, 4:01 pmWojciech WiktorAlbum zapowiadany jako "odświeżony g-funk", mający stanowić powrót do klasycznych brzmień Zachodniego Wybrzeża, ale też - patrząc po singlach - prezentujący spojrzenie Snoop Dogga na współczesny rap. Takie miało być "Coolaid" - jak jest naprawdę, możecie sprawdzić sami, odsłuchując bądź kupując najnowsze dokonanie Tha Doggfathera. Gościnnie m.in. Wiz Khalifa, Swizz Beatz, Too $hort oraz E-40.Album zapowiadany jako "odświeżony g-funk", mający stanowić powrót do klasycznych brzmień Zachodniego Wybrzeża, ale też - patrząc po singlach - prezentujący spojrzenie Snoop Dogga na współczesny rap. Takie miało być "Coolaid" - jak jest naprawdę, możecie sprawdzić sami, odsłuchując bądź kupując najnowsze dokonanie Tha Doggfathera. Gościnnie m.in. Wiz Khalifa, Swizz Beatz, Too $hort oraz E-40.

]]>
DMX "Redemption of the Beast" - nowy album ukaże się bez zgody rapera!https://popkiller.kingapp.pl/2015-01-09,dmx-redemption-of-the-beast-nowy-album-ukaze-sie-bez-zgody-raperahttps://popkiller.kingapp.pl/2015-01-09,dmx-redemption-of-the-beast-nowy-album-ukaze-sie-bez-zgody-raperaJanuary 9, 2015, 2:42 pmAdmin stronyW tym tygodniu (w okresie, gdy nasze serwery chwilowo szwankowały) najpierw pojawiło się info, że 13 stycznia ukaże się nowy album DMX'a, jednak szybko sprostował i zdementował je Swizz Beatz. Okazuje się, że... album rzeczywiście będzie, jednak niekoniecznie za zgodą rapera."To kradziona muzyka!" - komentuje DMX, jednak CEO wytwórni Seven Arts Entertainment zapewnia, że w 2012 roku kupił mastery utworów a DMX i jego współpracownicy brali pełny udział przy tworzeniu tego materiału. Jak się okazuje, "Redemption of the Beast" było drugim albumem planowanym do wydania w 2012, zaraz po "Undisputed". Ukaże się jednak teraz i to w sporym zamieszaniu.DMX i Swizz Beatz odcinają się od albumu i zapowiadają, że pracują nad nowym, innym materiałem.W tym tygodniu (w okresie, gdy nasze serwery chwilowo szwankowały) najpierw pojawiło się info, że 13 stycznia ukaże się nowy album DMX'a, jednak szybko sprostował i zdementował je Swizz Beatz. Okazuje się, że... album rzeczywiście będzie, jednak niekoniecznie za zgodą rapera.

"To kradziona muzyka!" - komentuje DMX, jednak CEO wytwórni Seven Arts Entertainment zapewnia, że w 2012 roku kupił mastery utworów a DMX i jego współpracownicy brali pełny udział przy tworzeniu tego materiału. Jak się okazuje, "Redemption of the Beast" było drugim albumem planowanym do wydania w 2012, zaraz po "Undisputed". Ukaże się jednak teraz i to w sporym zamieszaniu.

DMX i Swizz Beatz odcinają się od albumu i zapowiadają, że pracują nad nowym, innym materiałem.

]]>
Top 10 najgorszych kooperacji rapowo-rockowych - subiektywny rankinghttps://popkiller.kingapp.pl/2013-09-07,top-10-najgorszych-kooperacji-rapowo-rockowych-subiektywny-rankinghttps://popkiller.kingapp.pl/2013-09-07,top-10-najgorszych-kooperacji-rapowo-rockowych-subiektywny-rankingSeptember 2, 2013, 10:58 pmMaciej WojszkunWitam ponownie w kolejnym etapie podróży przez kawałki, na których spotykają się i MC, i rockmani bądź metalowcy…. Dziś więc część druga, a więc tracki, które pomimo obecności doświadczonych producentów, gwiazd o światowej sławie itd. – ewidentnie się nie udały. A więc, zgniłe pomidory w dłoń - oto 10 najgorszych (W MOJEJ OPINII) spotkań świata rapu i rocka.10. GZA & The Black Lips – The Drop I Hold Najlepszy przykład na to, jak niepotrzebny featuring może zniszczyć przyjemny track. „The Drop I Hold” Black Lipsów, z albumu „200 Million Thousand”, to klimatyczny, melancholijny, charakterystycznie „garażowy” track z ciekawym, przytłumionym wokalem i przejmującym refrenem…. Ale mamy też wersję, którą opisuję, w której w pewnym momencie wchodzi GZA i rujnuje całą atmosferę swym monotonnym, płaczliwym głosem. Nie pasuje ni w ząb do tej produkcji nasz Genius, nic a nic. You got to diversify yo flow, nigga (kto wie, co sparafrazowałem, ma u mnie browca). [[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6233","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]09. Black Sabbath & Ice-T – The Illusion of Power (z albumu “Forbidden”, 1995)Jeśli nie chcesz zostać pobity, wytarzany w smole, w pierzu, potraktowany widłami, smoczym ogniem, wrzucony do wrzącego kotła (w tej dokładnie kolejności) – w rozmowie z fanem Black Sabbath NIE WSPOMINAJ o „Forbidden”. Ten album to całkowity, haniebny blamaż na dyskografii legendarnej przecież grupy… A „The Illusion of Power” to jeden z dziesięciu powodów, dlaczego. W tym kawałku nie gra nic. Po obiecującym wstępie otrzymujemy bowiem karykaturalną grę gitar (której celem było chyba oznajmienie – „My NAPRAWDĘ jesteśmy tą samą grupą, która nagrała utwór <<Black Sabbath>>>! Serio!”), słabą strukturę wokali, w której Tony Martin gubi się od razu, mierny refren oraz – całkowicie niepotrzebny fragment melorecytacji Ice-T, który tylko burzy i tak chwiejną konstrukcję utworu. Poważnie, kogo to był pomysł? Rap i Black Sabbath? To się nie mogło udać. [[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6234","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]08. Big Pun & Incubus – Still Not A Player (z albumu “Loud Rocks”, 2000) Kto słuchał “Duetów” Notoriousa B.I.G. i fatalnego kawałka z Kornem, wie, że odgrzebywanie trupów i nakazywanie im tańczyć do rockowych/ metalowych podkładów po prostu się nie udaje. „Still Not a Player”, czyli nieśmiertelny hit potężnego Punishera, udowadnia to jeszcze dobitniej – kogo to był pomysł, by prosty, oparty na klawiszach, ale i tak mocny beat oryginału zastąpić „wesolutkimi” gitarami, monotonną perkusją i zupełnie gryzącym się z wokalem Puna głosem Brandona Boyda? Efekt jest po prostu słaby, a odpowiedzialni za niego producenci powinni zostać skazani na Capital Punishment…[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6235","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]07. Q-Tip & Korn – End of Time (z albumu “Amplified”, 1998)Przyznam się do czegoś, czego jako fan hip-hopu chyba nie powinienem – ale co tam: mam ambiwalentny stosunek do beatów ś.p. J Dilli. Niektóre są spoko, niektóre wgniatają w ziemę (vide „House of Flying Daggers” Raekwona), niektóre zaś… są po prostu słabe – tak jak ten do „End of Time” Q-Tipa. Beat duszny, elektroniczny, ok – ale monotonnnyyyy….. na domiar złego dosiadają go, oprócz nieszczególnego Tipa – chłopaki z Kornu. To nie tak, że nie znoszę tego zespołu – po prostu jego kooperacje z raperami – od Cube’a (That’s Don Mega for you, you lil’ cocksucker…), poprzez Nasa, do Tre Hardsona z Pharcyde – są w mojej opinii… nijakie. Tak samo jest tutaj – histeryczne miauczenie Jonathana Davisa i gitary Heada, Munky’ego i Fieldy’ego wprowadzają tylko niepotrzebne zamieszanie na po prostu słabym kawalku. Wyszło z „End of Time” tyle dobrego, że można sobie zażartować, że w muzycznej konfrontacji Jonathan Davis kontra Jonathan Davis zwyciężył Jonathan Davis.[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6236","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]06. DMX & Marilyn Manson – The Omen (Damien II) (z albumu “Flesh of My Flesh, Blood of My Blood”, 1998)Szczerze uwielbiam pierwszy album DMX’a, “It’s Dark and Hell is Hot”, a szczególnie kawałek „Damien” na fenomenalnym beacie Dame’a Grease’a. Opowieść X’a o wejściu w komitywę z diabłem Damienem (Damien=Daemon – genialne w swej prostocie) naprawdę pozwala poczuć się nieswojo…. Jak pewnie wiecie, „Damien” to tylko część pierwsza trylogii utworów. Już na drugim albumie X zaprezentował Part II, nazwany „The Omen”, z featuringiem… samego Marilyna Mansona? O kurde, ziomeczki, przecież ten kawałek będzie tak zajebisty, że zmiecie wszystko!!! – tak pomyślałem w swej młodzieńczej naiwności. 'The Omen" rozczarowuje i to bardzo. Ale to nie wina X’a – choć wokal Damiena bardziej śmieszy niż straszy, tekstowo kawałek jest w porządku. Manson zapodaje demoniczny skrzek/szept w refrenie – rozczarowująco, ale jakoś tam brzmi. Utwór pada natomiast na pysk w sferze produkcyjnej – beat jest SŁABY. Niewiarygodny spadek jakości po świetnym „Damienie”, nędzne werble, przeszkadzające szepty i jakieś tam elektroniczne pitu-pitu… Kto jest winowajcą? Nie kto inny, lecz Swizz Beatz, który jeszcze w tym rankingu się pojawi.[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6237","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]05. KRS-One, Harmony & Michael Stipe – Civilization vs. Technology (z albumu “H.E.A.L. – Civilization vs. Technology”, 1991)Skłamałem nieco, pisząc w pierwszej części tego rankingu, że gościć będziemy ponownie świętej pamięci kapelę R.E.M., tym razem w sali niesławy… Nie do końca - ale mamy za to wokalistę tego zasłużonego zespołu, Michaela Stipe’a, który raz jeszcze, po baaardzo słabym „Radio Song” zjednoczył z siły z Tha Teacha. W kooperacji jeszcze gorszej…. „Civilization vs. Technology” to po prostu bałagan, kawałek, który muzycznie nie może się zdecydować, czy być subtelnym podkładem ze smyczkami dla śpiewu Harmony, czy mocnym beatem pod żywiołowe rapy Krisa, czy rockowym akompaniamentem pod Stipe’a. Koniec końców utwór łączy w sobie wszystkie wymienione „fazy” – z mizernym efektem. Do tego dochodzi nieznośne, powtarzam – NIEZNOŚNE nauczanie KRS’a o dbaniu o środowisko oraz rzecz najgorsza – wokal Stipe’a. Mike, co się stało, u diabła? Mimo że fanem R.E.M. nigdy nie byłem i nie będę, lubię charakterystyczny głos Michaela, ale tutaj brzmi on tragicznie – tak jakby Stipe stawił się w studiu nagraniowym, by zostać znienacka ogłuszonym, związanym i torturowanym, podczas gdy dźwiękowiec nagrywał jego krzyki. Cienizna. [[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6238","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]04. Limp Bizkit, Birdman, Flo Rida & Caskey – Sunshine (z albumu “Rich Gang”, 2013)Jeśli jest coś, co wyniosłem z “lektury” ostatniego albumu Limp Bizkit (oprócz krwawiącego czoła od bezsilnego walenia łbem o ścianę), to jest to przekonanie, że Fred Durst + autotune = apokalipsa. Miałem nadzieję, że kawałek „Autotunage” był tylko muzycznym żartem. Próżne okazały się moje nadzieje, jak pokazuje „Sunshine”. Nie będę zagłębiał się w zwrotki Birdmana, Flo Ridy i Caskeya (…kto to jest Caskey?), których poziom jest tak niski, że można się o niego potknąć – powiem tylko, że to prawdopodobnie NAJGORSZY utwór, jaki kiedykolwiek słyszałem, pod którym podpisał się zespół Limp Bizkit (Zaraz, ale czy w ogóle w „Sunshine” gra cała kapela? Przecież słyszę tylko ohydny refren Dursta)…[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6239","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]03. Handsome Boy Modeling School feat. Chino Moreno (The Deftones), El-P & Cage – The Hours (z albumu “White People”, 2004)Ah, tak. Handsome Boy Modeling School. Dawny kolaboracyjny projekt Dana the Automatora i Prince Paula przyniósł słuchaczom dwa arcyciekawe albumy, pełne zaskakujących tracków, wykraczających poza ramy “zwykłego hip-hopu”. Szczególnie drugi (i ostatni album) duetu, „White People”, wypełniony był po brzegi takimi utworami – na jakim bowiem hip-hopowym albumie można usłyszeć obok RZA, De La Soul, Del the Funkee Homosapiena – takich gości jak The Mars Volta, John Oates czy Jego Wysokość Mike Patton? Generalnie album trzyma wysoki poziom, z jednym wyjątkiem – „The Hours”. Kawałek typu „Co ja do cholery usłyszałem?!” na pokładzie z El-P, Cage’em i Chino Moreno z Deftonesów – po takim składzie nie spodziewam się łatwego w odbiorze utworu… Ale nie spodziewam się też kompletnego, asłuchalnego hałasu! Wszystko to przez Chino Moreno, którego wokal jest po prostu NAJGORSZY. Zupełnie, jakby Chino podczas nagrań nagle oszalał i zaczął wyć na całe gardło, próbując słowa „the hours” zaśpiewać na kilkanaście sposobów naraz, a wszyscy inni muzycy byli zbyt przestraszeni, żeby się do niego zbliżyć. Słuchać tylko na własną odpowiedzialność.[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6240","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]02. Kid Cudi feat. Michael Bolton & King Chip – Afterwards (Bring Yo Friends) (z albumu “indicud”, 2013)Michael Bolton. To nazwisko powoduje albo pusty śmiech, albo zgrzytanie zębów u każdego fana muzyki. Nierozwiązaną do dziś zagadką pozostaje bowiem, jak ktoś mógł przejść z całkiem zgrabnej hardrockowej kapeli (Blackjack) do tworzenia tych mdłych, absolutnie obrzydliwych softrockowo-popowych balladek, wyśpiewywanych tym rozdzierającym bębenki głosem (pamiętacie to?)?. Kawałek nagrany wespół z Cudim włączałem więc pełen najgorszych obaw… Nie byłem jednak przygotowany na to, co usłyszałem. „Afterwards” popełnił najgorszą zbrodnię, jaką może popełnić kooperacja rapowo-rockowa. Jest śmiertelnie, bezbrzeżnie, niewiarygodnie NUDNY. To 9 minut (!!!!) nieustannego, monotonnego łup-łup-łup, od czasu przetykanego (słabym, a jakże – a także dziwnie przytłumionym) wokalem Boltona, a od ok. 6 minuty – sennego, elektronicznego beatu. Zasnąłem 8 razy, próbując w całości przesłuchać ten kawałek – a jako fan prog rocka jestem przyzwyczajony do długaśnych utworów. Absolutnie odradzam przesłuchiwać ten ekwiwalent chińskiej wodnej tortury.[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6241","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]01. Swizz Beatz feat. Metallica & Ja Rule – We Did It Again (z albumu “Presents G.H.E.T.T.O. Stories”, 2002)De łorst. Upadek. Profanacja. Piekło. Przyczynek do powstania obydwu rankingów. Muzyczne kalectwo na każdym możliwym poziomie… Po prostu… wow. So, Swizz, we meet again. Jeśli naprawdę myślałeś, że ohydny, ochrypły głos Ja Rule’a idealnie nadaje się pod ciężkie riffy Metalliki – to myliłeś się NIEWIARYGODNIE grubo. Ja Rule wyje odrażająco (nie, you’re not a rock star – nawet nie myśl o tym, Ja), podczas gdy ekipa Hetfielda zapodaje ociężały, nie mogący określić, jakim tempem iść podkład. Nie wspomnę już o beznadziejnych wstawkach samego Hetfielda. Po prostu… zabierzcie to ode mnie w cholerę. Swizz musiał pomyśleć to samo, bo nie mogę znaleźć ani śladu jego obecności na tym kawałku (chociaż to może już ja ogłuchłem od prób jego przesłuchania). Nie tykać nawet kijem. [[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6242","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]Wyróżnienie specjalne – The Flaming Lips feat. Ke$ha, Biz Markie & Hour of the Time Majesty 12 – 2012 (You Should Be Upgraded) (z albumu “The Flaming Lips and Heady Fwends", 2012)Znalazłem. Sam w to nie wierzę, że znalazłem utwór gorszy niż bękart Hetfielda i Ja Rule’a. Mój zmysł słuchowy zdaje się wylewać krwistym potokiem przez uszy, ale znalazłem…. The Flaming Lips, znani z niedawnej „reedycji” Dark Side of the Moon Floydów, nagranej m.in. z Henrym Rollinsem, postanowili nagrać sobie kawałek o nazwie „2012 (You Should Be Upgraded)”. Po próbach przesłuchania jestem gotów się zgodzić z tym podtytułem – muszę jak najszybciej upgrade’ować zmysł słuchu, bo jego ośrodki we mnie całkowicie przez ten utwór umarły. Mdły, eksperymentalny, kaleczący uszy nagłymi, megagłośnymi uderzeniami gitar podkład pod topiące się w elektronicznym sosie słabe wokale Ke$hy i Wayne’a Coyne’a (…chyba). Ten kawałek jest tak ohydny, że z miejsca wrzuciłbym go na podium powyższego rankingu (w betonowych butach, dla pewności). Powstrzymała mnie od tego jedna rzecz, którą wyrażę w formie pytania…. GDZIE W TYM KAWAŁKU JEST BIZ MARKIE?! [[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6243","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]] Witam ponownie w kolejnym etapie podróży przez kawałki, na których spotykają się i MC, i rockmani bądź metalowcy…. Dziś więc część druga, a więc tracki, które pomimo obecności doświadczonych producentów, gwiazd o światowej sławie itd. – ewidentnie się nie udały. A więc, zgniłe pomidory w dłoń - oto 10 najgorszych (W MOJEJ OPINII) spotkań świata rapu i rocka.

10. GZA & The Black Lips – The Drop I Hold 

Najlepszy przykład na to, jak niepotrzebny featuring może zniszczyć przyjemny track. „The Drop I Hold” Black Lipsów, z albumu „200 Million Thousand”, to klimatyczny, melancholijny, charakterystycznie „garażowy” track z ciekawym, przytłumionym wokalem i przejmującym refrenem…. Ale mamy też wersję, którą opisuję, w której w pewnym momencie wchodzi GZA i rujnuje całą atmosferę swym monotonnym, płaczliwym głosem. Nie pasuje ni w ząb do tej produkcji nasz Genius, nic a nic. You got to diversify yo flow, nigga (kto wie, co sparafrazowałem, ma u mnie browca). 

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6233","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

09. Black Sabbath & Ice-T – The Illusion of Power (z albumu “Forbidden”, 1995)

Jeśli nie chcesz zostać pobity, wytarzany w smole, w pierzu, potraktowany widłami, smoczym ogniem, wrzucony do wrzącego kotła (w tej dokładnie kolejności) – w rozmowie z fanem Black Sabbath NIE WSPOMINAJ o „Forbidden”. Ten album to całkowity, haniebny blamaż na dyskografii legendarnej przecież grupy… A „The Illusion of Power” to jeden z dziesięciu powodów, dlaczego. W tym kawałku nie gra nic. Po obiecującym wstępie otrzymujemy bowiem karykaturalną grę gitar (której celem było chyba oznajmienie – „My NAPRAWDĘ jesteśmy tą samą grupą, która nagrała utwór <<Black Sabbath>>>! Serio!”), słabą strukturę wokali, w której Tony Martin gubi się od razu, mierny refren oraz – całkowicie niepotrzebny fragment melorecytacji Ice-T, który tylko burzy i tak chwiejną konstrukcję utworu. Poważnie, kogo to był pomysł? Rap i Black Sabbath? To się nie mogło udać. 

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6234","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

08. Big Pun & Incubus – Still Not A Player (z albumu “Loud Rocks”, 2000) 

Kto słuchał “Duetów” Notoriousa B.I.G. i fatalnego kawałka z Kornem, wie, że odgrzebywanie trupów i nakazywanie im tańczyć do rockowych/ metalowych podkładów po prostu się nie udaje. „Still Not a Player”, czyli nieśmiertelny hit potężnego Punishera, udowadnia to jeszcze dobitniej – kogo to był pomysł, by prosty, oparty na klawiszach, ale i tak mocny beat oryginału zastąpić „wesolutkimi” gitarami, monotonną perkusją i zupełnie gryzącym się z wokalem Puna głosem Brandona Boyda? Efekt jest po prostu słaby, a odpowiedzialni za niego producenci powinni zostać skazani na Capital Punishment…

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6235","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

07. Q-Tip & Korn – End of Time (z albumu “Amplified”, 1998)

Przyznam się do czegoś, czego jako fan hip-hopu chyba nie powinienem – ale co tam: mam ambiwalentny stosunek do beatów ś.p. J Dilli. Niektóre są spoko, niektóre wgniatają w ziemę (vide „House of Flying Daggers” Raekwona), niektóre zaś… są po prostu słabe – tak jak ten do „End of Time” Q-Tipa. Beat duszny, elektroniczny, ok – ale monotonnnyyyy….. na domiar złego dosiadają go, oprócz nieszczególnego Tipa – chłopaki z Kornu. To nie tak, że nie znoszę tego zespołu – po prostu jego kooperacje z raperami – od Cube’a (That’s Don Mega for you, you lil’ cocksucker…), poprzez Nasa, do Tre Hardsona z Pharcyde – są w mojej opinii… nijakie. Tak samo jest tutaj – histeryczne miauczenie Jonathana Davisa i gitary Heada, Munky’ego i Fieldy’ego wprowadzają tylko niepotrzebne zamieszanie na po prostu słabym kawalku. Wyszło z „End of Time” tyle dobrego, że można sobie zażartować, że w muzycznej konfrontacji Jonathan Davis kontra Jonathan Davis zwyciężył Jonathan Davis.

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6236","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

06. DMX & Marilyn Manson – The Omen (Damien II) (z albumu “Flesh of My Flesh, Blood of My Blood”, 1998)

Szczerze uwielbiam pierwszy album DMX’a, “It’s Dark and Hell is Hot”, a szczególnie kawałek „Damien” na fenomenalnym beacie Dame’a Grease’a. Opowieść X’a o wejściu w komitywę z diabłem Damienem (Damien=Daemon – genialne w swej prostocie) naprawdę pozwala poczuć się nieswojo…. Jak pewnie wiecie, „Damien” to tylko część pierwsza trylogii utworów. Już na drugim albumie X zaprezentował Part II, nazwany „The Omen”, z featuringiem… samego Marilyna Mansona? O kurde, ziomeczki, przecież ten kawałek będzie tak zajebisty, że zmiecie wszystko!!! – tak pomyślałem w swej młodzieńczej naiwności. 'The Omen" rozczarowuje i to bardzo. Ale to nie wina X’a – choć wokal Damiena bardziej śmieszy niż straszy, tekstowo kawałek jest w porządku. Manson zapodaje demoniczny skrzek/szept w refrenie – rozczarowująco, ale jakoś tam brzmi. Utwór pada natomiast na pysk w sferze produkcyjnej – beat jest SŁABY. Niewiarygodny spadek jakości po świetnym „Damienie”, nędzne werble, przeszkadzające szepty i jakieś tam elektroniczne pitu-pitu… Kto jest winowajcą? Nie kto inny, lecz Swizz Beatz, który jeszcze w tym rankingu się pojawi.

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6237","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

05. KRS-One, Harmony & Michael Stipe – Civilization vs. Technology (z albumu “H.E.A.L. – Civilization vs. Technology”, 1991)

Skłamałem nieco, pisząc w pierwszej części tego rankingu, że gościć będziemy ponownie świętej pamięci kapelę R.E.M., tym razem w sali niesławy…Nie do końca - ale mamy za to wokalistę tego zasłużonego zespołu, Michaela Stipe’a, który raz jeszcze, po baaardzo słabym „Radio Song” zjednoczył z siły z Tha Teacha. W kooperacji jeszcze gorszej…. „Civilization vs. Technology” to po prostu bałagan, kawałek, który muzycznie nie może się zdecydować, czy być subtelnym podkładem ze smyczkami dla śpiewu Harmony, czy mocnym beatem pod żywiołowe rapy Krisa, czy rockowym akompaniamentem pod Stipe’a. Koniec końców utwór łączy w sobie wszystkie wymienione „fazy” – z mizernym efektem. Do tego dochodzi nieznośne, powtarzam – NIEZNOŚNE nauczanie KRS’a o dbaniu o środowisko oraz rzecz najgorsza – wokal Stipe’a. Mike, co się stało, u diabła? Mimo że fanem R.E.M. nigdy nie byłem i nie będę, lubię charakterystyczny głos Michaela, ale tutaj brzmi on tragicznie – tak jakby Stipe stawił się w studiu nagraniowym, by zostać znienacka ogłuszonym, związanym i torturowanym, podczas gdy dźwiękowiec nagrywał jego krzyki. Cienizna. 

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6238","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

04. Limp Bizkit, Birdman, Flo Rida & Caskey – Sunshine (z albumu “Rich Gang”, 2013)

Jeśli jest coś, co wyniosłem z “lektury” ostatniego albumu Limp Bizkit (oprócz krwawiącego czoła od bezsilnego walenia łbem o ścianę), to jest to przekonanie, że Fred Durst + autotune = apokalipsa. Miałem nadzieję, że kawałek „Autotunage” był tylko muzycznym żartem. Próżne okazały się moje nadzieje, jak pokazuje „Sunshine”. Nie będę zagłębiał się w zwrotki Birdmana, Flo Ridy i Caskeya (…kto to jest Caskey?), których poziom jest tak niski, że można się o niego potknąć – powiem tylko, że to prawdopodobnie NAJGORSZY utwór, jaki kiedykolwiek słyszałem, pod którym podpisał się zespół Limp Bizkit (Zaraz, ale czy w ogóle w „Sunshine” gra cała kapela? Przecież słyszę tylko ohydny refren Dursta)…

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6239","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

03. Handsome Boy Modeling School feat. Chino Moreno (The Deftones), El-P & Cage – The Hours (z albumu “White People”, 2004)

Ah, tak. Handsome Boy Modeling School. Dawny kolaboracyjny projekt Dana the Automatora i Prince Paula przyniósł słuchaczom dwa arcyciekawe albumy, pełne zaskakujących tracków, wykraczających poza ramy “zwykłego hip-hopu”. Szczególnie drugi (i ostatni album) duetu, „White People”, wypełniony był po brzegi takimi utworami – na jakim bowiem hip-hopowym albumie można usłyszeć obok RZA, De La Soul, Del the Funkee Homosapiena – takich gości jak The Mars Volta, John Oates czy Jego Wysokość Mike Patton? Generalnie album trzyma wysoki poziom, z jednym wyjątkiem – „The Hours”. Kawałek typu „Co ja do cholery usłyszałem?!” na pokładzie z El-P, Cage’em i Chino Moreno z Deftonesów – po takim składzie nie spodziewam się łatwego w odbiorze utworu… Ale nie spodziewam się też kompletnego, asłuchalnego hałasu!Wszystko to przez Chino Moreno, którego wokal jest po prostu NAJGORSZY. Zupełnie, jakby Chino podczas nagrań nagle oszalał i zaczął wyć na całe gardło, próbując słowa „the hours” zaśpiewać na kilkanaście sposobów naraz, a wszyscy inni muzycy byli zbyt przestraszeni, żeby się do niego zbliżyć. Słuchać tylko na własną odpowiedzialność.

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6240","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

02. Kid Cudi feat. Michael Bolton & King Chip – Afterwards (Bring Yo Friends) (z albumu “indicud”, 2013)

Michael Bolton. To nazwisko powoduje albo pusty śmiech, albo zgrzytanie zębów u każdego fana muzyki. Nierozwiązaną do dziś zagadką pozostaje bowiem, jak ktoś mógł przejść z całkiem zgrabnej hardrockowej kapeli (Blackjack) do tworzenia tych mdłych, absolutnie obrzydliwych softrockowo-popowych balladek, wyśpiewywanych tym rozdzierającym bębenki głosem (pamiętacie to?)?. Kawałek nagrany wespół z Cudim włączałem więc pełen najgorszych obaw… Nie byłem jednak przygotowany na to, co usłyszałem. „Afterwards” popełnił najgorszą zbrodnię, jaką może popełnić kooperacja rapowo-rockowa. Jest śmiertelnie, bezbrzeżnie, niewiarygodnie NUDNY. To 9 minut (!!!!) nieustannego,  monotonnego łup-łup-łup, od czasu przetykanego (słabym, a jakże – a także dziwnie przytłumionym) wokalem Boltona, a od ok. 6 minuty – sennego, elektronicznego beatu. Zasnąłem 8 razy, próbując w całości przesłuchać ten kawałek – a jako fan prog rocka jestem przyzwyczajony do długaśnych utworów. Absolutnie odradzam przesłuchiwać ten ekwiwalent chińskiej wodnej tortury.

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6241","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

01. Swizz Beatz feat. Metallica & Ja Rule – We Did It Again (z albumu “Presents G.H.E.T.T.O. Stories”, 2002)

De łorst. Upadek. Profanacja. Piekło. Przyczynek do powstania obydwu rankingów. Muzyczne kalectwo na każdym możliwym poziomie… Po prostu… wow. So, Swizz, we meet again. Jeśli naprawdę myślałeś, że ohydny, ochrypły głos Ja Rule’a idealnie nadaje się pod ciężkie riffy Metalliki – to myliłeś się NIEWIARYGODNIE grubo. Ja Rule wyje odrażająco (nie, you’re not a rock star – nawet nie myśl o tym, Ja), podczas gdy ekipa Hetfielda zapodaje ociężały, nie mogący określić, jakim tempem iść podkład. Nie wspomnę już o beznadziejnych wstawkach samego Hetfielda. Po prostu… zabierzcie to ode mnie w cholerę. Swizz musiał pomyśleć to samo, bo nie mogę znaleźć ani śladu jego obecności na tym kawałku (chociaż to może już ja ogłuchłem od prób jego przesłuchania). Nie tykać nawet kijem. 

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6242","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

Wyróżnienie specjalne – The Flaming Lips feat. Ke$ha, Biz Markie & Hour of the Time Majesty 12 – 2012 (You Should Be Upgraded) (z albumu “The Flaming Lips and Heady Fwends", 2012)

Znalazłem. Sam w to nie wierzę, że znalazłem utwór gorszy niż bękart Hetfielda i Ja Rule’a. Mój zmysł słuchowy zdaje się wylewać krwistym potokiem przez uszy, ale znalazłem…. The Flaming Lips, znani z niedawnej „reedycji” Dark Side of the Moon Floydów, nagranej m.in. z Henrym Rollinsem, postanowili nagrać sobie kawałek o nazwie „2012 (You Should Be Upgraded)”. Po próbach przesłuchania jestem gotów się zgodzić z tym podtytułem – muszę jak najszybciej upgrade’ować zmysł słuchu, bo jego ośrodki we mnie całkowicie przez ten utwór umarły. Mdły, eksperymentalny, kaleczący uszy nagłymi, megagłośnymi uderzeniami gitar podkład pod topiące się w elektronicznym sosie słabe wokale Ke$hy i Wayne’a Coyne’a (…chyba). Ten kawałek jest tak ohydny, że z miejsca wrzuciłbym go na podium powyższego rankingu (w betonowych butach, dla pewności). Powstrzymała mnie od tego jedna rzecz, którą wyrażę w formie pytania…. GDZIE W TYM KAWAŁKU JEST BIZ MARKIE?! 

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6243","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

 

]]>
Swizz Beatz ft. Lil Wayne, Nicki Minaj, Rick Ross, 2 Chainz "Hands Up" - nowy numerhttps://popkiller.kingapp.pl/2013-08-24,swizz-beatz-ft-lil-wayne-nicki-minaj-rick-ross-2-chainz-hands-up-nowy-numerhttps://popkiller.kingapp.pl/2013-08-24,swizz-beatz-ft-lil-wayne-nicki-minaj-rick-ross-2-chainz-hands-up-nowy-numerAugust 23, 2013, 11:03 pmMateusz MarcolaDo producenckich zdolności Swizz Beatza, szczególnie tych prezentowanych w ostatnim czasie, można mieć wiele zastrzeżeń, ale jednego odmówić mu nie sposób - jego ksywka zawsze przyciągała największe muzyczne gwiazdy. Dowodem tego jest najnowszy numer Nowojorczyka pt. "Hands Up", w którym zameldowała się prawdziwa mainstreamowa ekstraklasa w składzie: Lil Wayne, Nicki Minaj, Rick Ross i 2 Chainz. Efekt tej współpracy do sprawdzenia w rozwinięciu newsa. Do producenckich zdolności Swizz Beatza, szczególnie tych prezentowanych w ostatnim czasie, można mieć wiele zastrzeżeń, ale jednego odmówić mu nie sposób - jego ksywka zawsze przyciągała największe muzyczne gwiazdy. Dowodem tego jest najnowszy numer Nowojorczyka pt. "Hands Up", w którym zameldowała się prawdziwa mainstreamowa ekstraklasa w składzie: Lil Wayne, Nicki Minaj, Rick Ross i 2 Chainz. Efekt tej współpracy do sprawdzenia w rozwinięciu newsa. 

]]>
Jay-Z "Magna Carta Holy Grail" - recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2013-07-29,jay-z-magna-carta-holy-grail-recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2013-07-29,jay-z-magna-carta-holy-grail-recenzjaJuly 26, 2013, 5:55 pmDaniel WardzińskiRóżnie wyglądały spotkania Jaya-Z z zastanym w danym czasie stanem rapu. Nie jestem w stanie zapomnieć mu druzgocącej porażki jaką dla mnie wciąż pozostaje "Blueprint 3", a daleki też byłem od zachwytów nad "Watch The Throne". Wszystko co ukazywało się jako zapowiedź "Magna Carta Holy Grail" robiło apetyt na nową jakość, na zwrotki Jaya w najwyższej dyspozycji, na lepszy dobór produkcji i ciekawszą konstrukcję całego krążka. Muzycznie pierwsze skrzypce mieli zagrać Timbaland i J-Roc, ale nie zabrakło miejsca zarówno dla starych znajomych jak Pharrell czy No ID, ale też świeżych postaci pokroju Hit-Boya, Travisa $cotta czy Mike Will Made It.Mój pierwszy kontakt z tym materiałem był o dziwo dosyć uciążliwy. Coś mi w tym nie grało, miałem wrażenie, że nie wszystko skrojono na odpowiednią miarę, że flow nie zawsze brzmi tak jak mogłoby przy takich możliwościach... Czasem jednak jest tak, że do pewnych rzeczy trzeba się przyzwyczaić, żeby móc je w pełny sposób docenić. Udało się. Koniec końców trzeba przyznać, że "Magna Carta Holy Grail" spełnia przynajmniej większość pokładanych w niej nadziei. Próba zrobienia płyty, która jednocześnie zaspokoi oczekiwanie publiki niemalże popowej i rapowych wieloletnich sympatyków to bardzo ambitne wyzwanie.Ten album to komercyjne zwycięstwo, w karierze Shawna - nic zaskakującego. Najpierw bardzo intratny deal z Samsungiem, potem ugięcie się IRAA w kwestii certyfikacji sprzedaży muzyki jako downloadu dla określonego urządzenia, w końcu ponad 500 tysięcy egzemplarzy fizycznych w pierwszym tygodniu. Dwunaste pierwsze miejsce na liście Billboardu z rzędu. Dodajmy do tego, że chociaż nic nie zostało oficjalnym singlem, numery z albumu trafiły na listy przebojów na całym Świecie. Ilu artystów debiutujących w podobnym okresie co Jay straciło od tamtego czasu 95% fanbase'u i zostało zepchniętych w czeluście undergroundu, a dziś zależy od łaski i niełaski koneserów brzmienia ich czasów? Jay konsekwentnie szedł do przodu, czasem imponowało to mniej, czasem bardziej, ale koniec końców zaprowadziło do punktu, w którym może robić albumy takie jak ten.Moje początkowe wątpliwości wiązały się głównie z flow. Gość, który potrafi być jak karabin maszynowy i jest w stanie zarapować najbardziej powyginane stylowo rzeczy jakie jesteście sobie wyobrazić, tutaj często stosuje zabieg długiej pauzy między poszczególnymi wersami. Oczywiście nic to nowego, szczególnie w dzisiejszych realiach, ale często miałem wrażenie, że Jay tutaj nie tyle używa pauzy, a raczej się z nią boryka. Przyznaję, że kolejne odsłuchy utwierdzają w przekonaniu, że w taki sposób Jay też ma turboflow, czasem trzeba tylko do niego trochę przywyknąć. Uwzględniając fakt jak niełatwo w takiej rytmice wracać w tempo oraz co nie mniej ważne - jak nie popaść w niewolę rapowego banału, po prostu trzeba cenić to co znalazło się na krążku. We wszystkich stylistycznych zabiegach nie ucierpiała treść. Carter jest w bardzo wysokiej dyspozycji, a kozackie wersy sypią się jeden za drugim, a wspomniane pauzy pozwalają docenić ich impet. Jay ma pełne wyczucie i kontrolę nad swoim rapem, kocha wieloznaczne wersy i znaczenia poszczególnych słów czy nawet brzmień, lubi zaskakiwać... Ponownie słychać tutaj jego niesamowity dar, który grubo przekracza wyszlifowane skillsy, bo momentami jest to poziom nieosiągalny nawet dla tych, którzy każdą minutę życia poświęcą na ćwiczenie stylu. Skurwiel nadal ma to coś. Zawsze był dobry w rozwijaniu myśli "Mo' Money Mo' Problems", nadal robi to najlepiej, a do tego potrafi wziąć na warsztat kontrowersje związane z przekłamaniami historii USA, dzięki czemu "Oceans" zostaną w pamięci na zawsze. Podobnie "Jay Z Blue" skoncentrowane na nowej roli: roli ojca małej Blue Ivy. Oczywiście w kozackiej charakterystyce porównawczej do swojego dzieciństwa, które nie wyglądało tak jak to na które zapracował dla swojej córki. Dużo tutaj tak świetnycha wersów jak chociażby zamykające drugą zwrotkę: "I don't wanna duplicate it/ I seen my mom and pop drive each other mothafuckin' crazy/ And I got that nigga blood in me/ I got his ego and his temper, all is missing is the drugs in me".Muzyczna pogoń za świeżością i aktualnością muzyki też raczej do pochwały. Timbalandowi i rzeszy producentów pracujących nad materiałem udało się zmieścić sporo rzeczy, jednocześnie nie tracąć nic z płynności materiału i klimatu całości. Kontrowersje związane z samplowanie Adriana Younge'a to też rzecz na którą można przymknąć oko, tym bardziej, że perkusjami Timbo i J-Roca całość hula jednak odmiennie, choć główny motyw wykorzystano dosyć mało kreatywnie. Co z tego skoro za chwilę minimalistyczny "Tom Ford" porywa z miejsca, a "Fuckwithmeyouknowigotit" z Rickiem Rossem zaraża w sekundę, bo w tym nurkującym basie można utonąć. Nieco zaskakujące dla mnie jest to, że Ross wchodząc ze zwrotką w której prawie każdy wers kończy się słowem "nigga" robi to zaskakująco błyskotliwie i buja jak diabli. Udało się zmieścić i kolejny sztos Hit-Boya, który produkuje tak jakby chciał odświeżyć nasze wspomnienia z "Late Registration", i syntetyczne cudo od Mike Will Made It, i klasyczny staroneptunesowy banger Pharrella. Swizz Beatz brzmi zaskakująco klasycznie, a Travis $cott pokazuje dlaczego jako producenta docenił go Kanye. Nie sposób się nudzić przy tym materiale. Z mojej strony rada: jeśli nawet na początku wyda wam się na, że nie wiadomo "o co chodzi" w tym albumie, warto poćwiczyć cierpliwość, bo i tekstowo i muzycznie o coś zdecydowanie chodzi. Jeśli miałbym oceniać to chyba najlepiej w skali jego dyskografii. Nie zgodzę się, że to najlepszy krążek Shawna Cartera od "Black Albumu", ale na pewno nie gorszy od "American Gangster" czy "Kingdom Come", choć oczywiście kompletnie odmienny brzmieniowo. Przy czym w moim wypadku to zdecydowanie komplement - obydwa albumy bardzo cenię i uważam za ważne. Z "Magna Carta" jest tak samo. Nie wolno przegapić. Dużo hałasu o COŚ. Różnie wyglądały spotkania Jaya-Z z zastanym w danym czasie stanem rapu. Nie jestem w stanie zapomnieć mu druzgocącej porażki jaką dla mnie wciąż pozostaje "Blueprint 3", a daleki też byłem od zachwytów nad "Watch The Throne". Wszystko co ukazywało się jako zapowiedź "Magna Carta Holy Grail" robiło apetyt na nową jakość, na zwrotki Jaya w najwyższej dyspozycji, na lepszy dobór produkcji i ciekawszą konstrukcję całego krążka. Muzycznie pierwsze skrzypce mieli zagrać Timbaland i J-Roc, ale nie zabrakło miejsca zarówno dla starych znajomych jak Pharrell czy No ID, ale też świeżych postaci pokroju Hit-Boya, Travisa $cotta czy Mike Will Made It.

Mój pierwszy kontakt z tym materiałem był o dziwo dosyć uciążliwy. Coś mi w tym nie grało, miałem wrażenie, że nie wszystko skrojono na odpowiednią miarę, że flow nie zawsze brzmi tak jak mogłoby przy takich możliwościach... Czasem jednak jest tak, że do pewnych rzeczy trzeba się przyzwyczaić, żeby móc je w pełny sposób docenić. Udało się. Koniec końców trzeba przyznać, że "Magna Carta Holy Grail" spełnia przynajmniej większość pokładanych w niej nadziei. Próba zrobienia płyty, która jednocześnie zaspokoi oczekiwanie publiki niemalże popowej i rapowych wieloletnich sympatyków to bardzo ambitne wyzwanie.

Ten album to komercyjne zwycięstwo, w karierze Shawna - nic zaskakującego. Najpierw bardzo intratny deal z Samsungiem, potem ugięcie się IRAA w kwestii certyfikacji sprzedaży muzyki jako downloadu dla określonego urządzenia, w końcu ponad 500 tysięcy egzemplarzy fizycznych w pierwszym tygodniu. Dwunaste pierwsze miejsce na liście Billboardu z rzędu. Dodajmy do tego, że chociaż nic nie zostało oficjalnym singlem, numery z albumu trafiły na listy przebojów na całym Świecie. Ilu artystów debiutujących w podobnym okresie co Jay straciło od tamtego czasu 95% fanbase'u i zostało zepchniętych w czeluście undergroundu, a dziś zależy od łaski i niełaski koneserów brzmienia ich czasów? Jay konsekwentnie szedł do przodu, czasem imponowało to mniej, czasem bardziej, ale koniec końców zaprowadziło do punktu, w którym może robić albumy takie jak ten.

Moje początkowe wątpliwości wiązały się głównie z flow. Gość, który potrafi być jak karabin maszynowy i jest w stanie zarapować najbardziej powyginane stylowo rzeczy jakie jesteście sobie wyobrazić, tutaj często stosuje zabieg długiej pauzy między poszczególnymi wersami. Oczywiście nic to nowego, szczególnie w dzisiejszych realiach, ale często miałem wrażenie, że Jay tutaj nie tyle używa pauzy, a raczej się z nią boryka. Przyznaję, że kolejne odsłuchy utwierdzają w przekonaniu, że w taki sposób Jay też ma turboflow, czasem trzeba tylko do niego trochę przywyknąć. Uwzględniając fakt jak niełatwo w takiej rytmice wracać w tempo oraz co nie mniej ważne - jak nie popaść w niewolę rapowego banału, po prostu trzeba cenić to co znalazło się na krążku. We wszystkich stylistycznych zabiegach nie ucierpiała treść. Carter jest w bardzo wysokiej dyspozycji, a kozackie wersy sypią się jeden za drugim, a wspomniane pauzy pozwalają docenić ich impet. Jay ma pełne wyczucie i kontrolę nad swoim rapem, kocha wieloznaczne wersy i znaczenia poszczególnych słów czy nawet brzmień, lubi zaskakiwać... Ponownie słychać tutaj jego niesamowity dar, który grubo przekracza wyszlifowane skillsy, bo momentami jest to poziom nieosiągalny nawet dla tych, którzy każdą minutę życia poświęcą na ćwiczenie stylu. Skurwiel nadal ma to coś. Zawsze był dobry w rozwijaniu myśli "Mo' Money Mo' Problems", nadal robi to najlepiej, a do tego potrafi wziąć na warsztat kontrowersje związane z przekłamaniami historii USA, dzięki czemu "Oceans" zostaną w pamięci na zawsze. Podobnie "Jay Z Blue" skoncentrowane na nowej roli: roli ojca małej Blue Ivy. Oczywiście w kozackiej charakterystyce porównawczej do swojego dzieciństwa, które nie wyglądało tak jak to na które zapracował dla swojej córki. Dużo tutaj tak świetnycha wersów jak chociażby zamykające drugą zwrotkę: "I don't wanna duplicate it/ I seen my mom and pop drive each other mothafuckin' crazy/ And I got that nigga blood in me/ I got his ego and his temper, all is missing is the drugs in me".

Muzyczna pogoń za świeżością i aktualnością muzyki też raczej do pochwały. Timbalandowi i rzeszy producentów pracujących nad materiałem udało się zmieścić sporo rzeczy, jednocześnie nie tracąć nic z płynności materiału i klimatu całości. Kontrowersje związane z samplowanie Adriana Younge'a to też rzecz na którą można przymknąć oko, tym bardziej, że perkusjami Timbo i J-Roca całość hula jednak odmiennie, choć główny motyw wykorzystano dosyć mało kreatywnie. Co z tego skoro za chwilę minimalistyczny "Tom Ford" porywa z miejsca, a "Fuckwithmeyouknowigotit" z Rickiem Rossem zaraża w sekundę, bo w tym nurkującym basie można utonąć. Nieco zaskakujące dla mnie jest to, że Ross wchodząc ze zwrotką w której prawie każdy wers kończy się słowem "nigga" robi to zaskakująco błyskotliwie i buja jak diabli. Udało się zmieścić i kolejny sztos Hit-Boya, który produkuje tak jakby chciał odświeżyć nasze wspomnienia z "Late Registration", i syntetyczne cudo od Mike Will Made It, i klasyczny staroneptunesowy banger Pharrella. Swizz Beatz brzmi zaskakująco klasycznie, a Travis $cott pokazuje dlaczego jako producenta docenił go Kanye. Nie sposób się nudzić przy tym materiale. Z mojej strony rada: jeśli nawet na początku wyda wam się na, że nie wiadomo "o co chodzi" w tym albumie, warto poćwiczyć cierpliwość, bo i tekstowo i muzycznie o coś zdecydowanie chodzi. Jeśli miałbym oceniać to chyba najlepiej w skali jego dyskografii. Nie zgodzę się, że to najlepszy krążek Shawna Cartera od "Black Albumu", ale na pewno nie gorszy od "American Gangster" czy "Kingdom Come", choć oczywiście kompletnie odmienny brzmieniowo. Przy czym w moim wypadku to zdecydowanie komplement - obydwa albumy bardzo cenię i uważam za ważne. Z "Magna Carta" jest tak samo. Nie wolno przegapić. Dużo hałasu o COŚ.

 

]]>
Jay-Z "Magna Carta Holy Grail" - nowe solo wkrótcehttps://popkiller.kingapp.pl/2013-06-17,jay-z-magna-carta-holy-grail-nowe-solo-wkrotcehttps://popkiller.kingapp.pl/2013-06-17,jay-z-magna-carta-holy-grail-nowe-solo-wkrotceJuly 18, 2013, 5:23 pmDaniel WardzińskiWiadomo było, że coś się święci, kiedy do sieci trafiło zdjęcie Hovy z Timbalandem i Justinem Timberlakiem w studio. Teraz oficjalnie można powiedzieć, że pierwsza solówka Jaya od 2009, kiedy ukazał się "Blueprint 3" jest w drodze. Potwierdzeniem formy był otwierający soundtrack do "Great Gatsby" numer "100$ Bill".W trakcie transmisji z Game 5 NBA Finals ukazała się reklama Samsunga, która jednocześnie jest zapowiedzią "Magna Carta Holy Grail". Jak to często bywało w przypadku Jaya wiąże się to też z pewnym novum w kwestii promocji, ale również dystrybucji muzyki, a video ze studio potwierdza, że jest na co czekać.Szef Roc Nation podpisał kontrakt z Samsungiem w ramach którego technologiczny gigant zakupił milion egzemplarzy albumu. Będą one dostępne dla wszystkich właścicieli smartfonów Galaxy do pobrania za friko na trzy dni przed oficjalną premierą, która będzie miała miejsce 4 lipca. W studio u boku Jaya pojawiają się Timbaland, Rick Rubin, Swizz Beatz i Pharell. Muzyka, którą słyszymy w video zapowiada coś znacznie lepszego niż "Blueprint 3". Sprawdźcie pod spodem. Wiadomo było, że coś się święci, kiedy do sieci trafiło zdjęcie Hovy z Timbalandem i Justinem Timberlakiem w studio. Teraz oficjalnie można powiedzieć, że pierwsza solówka Jaya od 2009, kiedy ukazał się "Blueprint 3" jest w drodze. Potwierdzeniem formy był otwierający soundtrack do "Great Gatsby" numer "100$ Bill".

W trakcie transmisji z Game 5 NBA Finals ukazała się reklama Samsunga, która jednocześnie jest zapowiedzią "Magna Carta Holy Grail". Jak to często bywało w przypadku Jaya wiąże się to też z pewnym novum w kwestii promocji, ale również dystrybucji muzyki, a video ze studio potwierdza, że jest na co czekać.

Szef Roc Nation podpisał kontrakt z Samsungiem w ramach którego technologiczny gigant zakupił milion egzemplarzy albumu. Będą one dostępne dla wszystkich właścicieli smartfonów Galaxy do pobrania za friko na trzy dni przed oficjalną premierą, która będzie miała miejsce 4 lipca. W studio u boku Jaya pojawiają się Timbaland, Rick Rubin, Swizz Beatz i Pharell. Muzyka, którą słyszymy w video zapowiada coś znacznie lepszego niż "Blueprint 3". Sprawdźcie pod spodem.

 

]]>
S1 "Still Underrated Vol. 2" - mixtapehttps://popkiller.kingapp.pl/2013-03-27,s1-still-underrated-vol-2-mixtapehttps://popkiller.kingapp.pl/2013-03-27,s1-still-underrated-vol-2-mixtapeMarch 27, 2013, 2:14 pmDaniel WardzińskiS1 A.K.A. Symbolyc One - wielu pamięta go jako undergroundowego czarodzieja. Okres undergroundowy minął bezpowrotnie, a S1 stał się jednym z topowych producentów USA, choć jak sam słusznie podkreślił w tytule nowego mixtape'u - jak na jego zasługi to wciąż trochę niedoceniony. Wystarczy przejrzeć tracklistę hostowanego przez Ryana Leslie mixtape'u - Kanye, Xzibit, Eminem, 50 Cent, The Game, Curren$y, Kendrick Lamar, Beyonce, Jay-Z... Ile osób może pochwalić się taką listą współpracowników? W rozwinięcie znajdziecie pełną tracklistę materiału oraz odsłuch całości. Download Mixtape | Free Mixtapes Powered by DatPiff.comS1 A.K.A. Symbolyc One - wielu pamięta go jako undergroundowego czarodzieja. Okres undergroundowy minął bezpowrotnie, a S1 stał się jednym z topowych producentów USA, choć jak sam słusznie podkreślił w tytule nowego mixtape'u - jak na jego zasługi to wciąż trochę niedoceniony. Wystarczy przejrzeć tracklistę hostowanego przez Ryana Leslie mixtape'u - Kanye, Xzibit, Eminem, 50 Cent, The Game, Curren$y, Kendrick Lamar, Beyonce, Jay-Z... Ile osób może pochwalić się taką listą współpracowników? W rozwinięcie znajdziecie pełną tracklistę materiału oraz odsłuch całości.


Download Mixtape | Free Mixtapes Powered by DatPiff.com

]]>DMX "It's Dark And Hell Is Hot" (Klasyk Na Weekend)https://popkiller.kingapp.pl/2013-01-04,dmx-its-dark-and-hell-is-hot-klasyk-na-weekendhttps://popkiller.kingapp.pl/2013-01-04,dmx-its-dark-and-hell-is-hot-klasyk-na-weekendDecember 29, 2013, 5:07 pmMateusz MarcolaDMX to mimo wszystko niedoceniany raper. Owszem, sprzedał ponad trzydzieści milionów płyt. Owszem, wielokrotnie lądował na samym szczycie list Billboardu. Owszem, jego najgłośniejsze single znają nawet niedzielni słuchacze rapu. Ale bardzo rzadko mówi się o nim w kontekście tego, jak dobrym jest raperem; wypomina mu się raczej jego niekończące się problemy z prawem, ewentualnie pastwi nad uzależnieniem od narkotyków. A przecież DMX wydał kilka bardzo dobrych płyt, wśród których przynajmniej jedna w pełni zasługuje na miano materiału klasycznego. Mam tu przede wszystkim na myśli krążek, po którym Dark Man X wypłynął na szerokie wody - debiutancki "It's Dark And Hell Is Hot".Najpierw, we wrześniu 1996 roku, zginął 2Pac, niedługo później jego los podzielił Biggie Smalls. Hip-hop z dnia na dzień popadł w letarg, na scenie muzycznej brakowało postaci, które swoją charyzmą potrafiłyby popchnąć ów gatunek na kolejny etap, a przynajmniej utrzymać w ryzach. Nie dziwota więc, że zaczęły się histeryczne poszukiwania kogoś, kto będzie w stanie tego dokonać. Wtedy pojawił się niejaki Earl Simmons, znany szerzej jako DMX. Raper obdarzony dużym pokładem magnetyzmu i osobowością, które z miejsca zachwyciły słuchaczy. Szybko obwołano go następcą Tupaca Shakura, a amerykańska prasa prześcigała się w doniesieniach, że oto mamy nowego zbawiciela rapu. Cóż, nie mnie oceniać, czy rzeczywiście mieliśmy do czynienia ze zbawicielem, wiem natomiast, że mieliśmy do czynienia z bardzo dobrym raperem, który w 1998 wydał - w odstępie dziewięciu miesięcy - dwie długogrające płyty. O ile ta druga, "Flesh Of My Flesh, Blood Of My Blood" również prezentowała wysoki poziom, o tyle prawdopodobnie najlepszym krążkiem w całej dyskografii DMX'a jest krążek debiutancki - "It's Dark And Hell Is Hot". Co stanowi o jego sile? Przede wszystkim swego rodzaju innowacyjność, która rozciąga się aż na trzy sfery: muzyczną, rapową i tekstową. Zacznijmy od tej muzycznej. DMX to wprawdzie raper pochodzący z Nowego Jorku, ale nie sposób tego wywnioskować na podstawie podkładów przez niego wybranych. Bo nie ma na "It's Dark..." absolutnie niczego, z czym kojarzy się nowojorski rap: zamiast jazzowo-soulowych sampli - ciężkie, gotyckie klawisze; zamiast kojących bębnów - bas, który co wrażliwszych może przyprawić o migrenę. To była muzyczna nowość, ileż to różniąca się od brudu i kurzu spod znaku D.I.T.C. albo Wu-Tang Clanu czy przepychu i blasku, które proponował Diddy. A zagwarantowali to słuchaczom raczej anonimowi do tej pory producenci: Dame Grease, Irv Gotti, a także - choć może powinienem napisać: przede wszystkim - Swizz Beatz, który na płycie pojawia się wprawdzie tylko raz, w singlowym "Ruff Ryders Anthem", ale to właśnie od tego numeru zaczęła się jego wielka kariera. Czy się to komuś podoba czy nie, Swizz zmienił brzmienie Nowego Jorku, a pod koniec lat 90. pod jego beaty rapowali najwięksi - by wymienić choćby Nasa czy Jaya-Z. Ale same podkłady to zdecydowania za mało, by nagrać album dobry, nie mówiąc już o albumie klasycznym. A że "It's Dark..." za taki właśnie powinien uchodzić - to w parze z muzyką idzie sam DMX. Wiadomo: charyzma, osobowość, temperament, indywidualność. To wszystko prawda, z tymże Earl Simmons to na pierwszym miejscu bardzo dobry raper. Może pozbawiony technicznych fajerwerków, przedkładający prostotę nad przesadne ozdobniki, ale to w niczym nie przeszkadza - nad jego rapem po prostu nie można przejść obojętnie. To jeden z tych MC's, którym nie potrzeba wielkiej rapowej ekwilibrystyki, żeby przyciągać uwagę (choć z modulacją głosu, jak to słychać np. w "Damien", radzi sobie wcale dobrze). W dużej mierze wystarczy mu rozpoznowalny głos. Głos, którego nie sposób pomylić z żadnym innym. Zachrypnięty, szorstki, jak to trafnie zanotował 2 Chainz - jakby powstały przez połknięcie wiadra pełnego gwoździ. Nie można też zapomnieć o tych osławionych burknięciach czy jak kto woli szczeknięciach, z których to Dark Man X uczynił swój znak firmowy. Innym znakiem firmowym DMX'a, nie mniej ważnym, są pisane przez niego teksty. Mroczne, surowe, podchodzące wręcz pod horrorcore. I znów, nie ma w nich żadnych ozdobników, żadnych podwójnych, żadnych awangardowych metafor albo porównań, żadnego usilnego podkreślania swoich lyricznych umiejętności. A zamiast tego - proste teksty, które walą prosto w mordę. A zamiast tego - storytellingi, które przyciągają i za nic nie chcą puścić. A zamiast tego - linijki, przy których tacy Esham czy Insane Clown Posse brzmią jak ministranci opowiadający straszne historie przy obozowym ognisku. A zamiast tego - bijąca z tych tekstów autentyczność. Mniejsza, czy rapowane przez DMX'a linijki mają w sobie choć cząstkę prawdy, ważne, że one BRZMIĄ prawdziwie. Czy można to samo powiedzieć np. o Ricku Rossie i jego narkotykowych historyjkach? Właśnie. A gdy się już te wszystkie sfery włoży do miksera i dokładnie wymiesza - to efekt końcowy jest po prostu znakomity. "Ruff Ryders Anthem" i "Get At Me Dog" zachęcają swoim komercyjnym potencjałem. "Crime Story" i "ATF" powalają narracyjnym talentem. "X Is Coming" i "Damien" przerażają niczym najlepsze horrory. "Look Thru My Eyes" i "Let Me Fly" niezmiennie przejmują. Album jest długi, trwa ponad godzinę, ale o żadnym zastoju nie może być mowy - tutaj świetny numer goni świetny numer, nawet skity nie przeszkadzają, a wręcz miło zaskakują. Debiut DMX'a był przełomem na rynku muzycznym, myślę, że śmiało można go porównać do dwóch innych materiałów wagi ciężkiej: "Illmatic" i "Reasonable Doubt". "Oho, teraz to się zagalopował" - ktoś powie. Ale przecież wszystkie te krążki wprowadziły do rapu z Nowego Jorku coś świeżego, wszystkie wprowadziły go na nowe tory, wszystkie powinny na stałe wpisać się w historię nowojorskiego hip-hopu. To jeszcze na koniec dwa zdania od Kendricka Lamara, który "It's Dark And Hell Is Hot" uważa za jeden ze swoich ulubionych albumów: "To pierwszy krążek, który wywołał u mnie potrzebę pisania i zainspirował do zostania raperem. Dlatego zawsze będzie jednym z moich faworytów". DMX to mimo wszystko niedoceniany raper. Owszem, sprzedał ponad trzydzieści milionów płyt. Owszem, wielokrotnie lądował na samym szczycie list Billboardu. Owszem, jego najgłośniejsze single znają nawet niedzielni słuchacze rapu. Ale bardzo rzadko mówi się o nim w kontekście tego, jak dobrym jest raperem; wypomina mu się raczej jego niekończące się problemy z prawem, ewentualnie pastwi nad uzależnieniem od narkotyków.    

A przecież DMX wydał kilka bardzo dobrych płyt, wśród których przynajmniej jedna w pełni zasługuje na miano materiału klasycznego. Mam tu przede wszystkim na myśli krążek, po którym Dark Man X wypłynął na szerokie wody - debiutancki "It's Dark And Hell Is Hot".

Najpierw, we wrześniu 1996 roku, zginął 2Pac, niedługo później jego los podzielił Biggie Smalls. Hip-hop z dnia na dzień popadł w letarg, na scenie muzycznej brakowało postaci, które swoją charyzmą potrafiłyby popchnąć ów gatunek na kolejny etap, a przynajmniej utrzymać w ryzach. Nie dziwota więc, że zaczęły się histeryczne poszukiwania kogoś, kto będzie w stanie tego dokonać. Wtedy pojawił się niejaki Earl Simmons, znany szerzej jako DMX. Raper obdarzony dużym pokładem magnetyzmu i osobowością, które z miejsca zachwyciły słuchaczy. Szybko obwołano go następcą Tupaca Shakura, a amerykańska prasa prześcigała się w doniesieniach, że oto mamy nowego zbawiciela rapu. Cóż, nie mnie oceniać, czy rzeczywiście mieliśmy do czynienia ze zbawicielem, wiem natomiast, że mieliśmy do czynienia z bardzo dobrym raperem, który w 1998 wydał - w odstępie dziewięciu miesięcy - dwie długogrające płyty. O ile ta druga, "Flesh Of My Flesh, Blood Of My Blood" również prezentowała wysoki poziom, o tyle prawdopodobnie najlepszym krążkiem w całej dyskografii DMX'a jest krążek debiutancki - "It's Dark And Hell Is Hot". 

Co stanowi o jego sile? Przede wszystkim swego rodzaju innowacyjność, która rozciąga się aż na trzy sfery: muzyczną, rapową i tekstową. 

Zacznijmy od tej muzycznej. DMX to wprawdzie raper pochodzący z Nowego Jorku, ale nie sposób tego wywnioskować na podstawie podkładów przez niego wybranych. Bo nie ma na "It's Dark..." absolutnie niczego, z czym kojarzy się nowojorski rap: zamiast jazzowo-soulowych sampli - ciężkie, gotyckie klawisze; zamiast kojących bębnów - bas, który co wrażliwszych może przyprawić o migrenę. To była muzyczna nowość, ileż to różniąca się od brudu i kurzu spod znaku D.I.T.C. albo Wu-Tang Clanu czy przepychu i blasku, które proponował Diddy. A zagwarantowali to słuchaczom raczej anonimowi do tej pory producenci: Dame Grease, Irv Gotti, a także - choć może powinienem napisać: przede wszystkim - Swizz Beatz, który na płycie pojawia się wprawdzie tylko raz, w singlowym "Ruff Ryders Anthem", ale to właśnie od tego numeru zaczęła się jego wielka kariera. Czy się to komuś podoba czy nie, Swizz zmienił brzmienie Nowego Jorku, a pod koniec lat 90. pod jego beaty rapowali najwięksi - by wymienić choćby Nasa czy Jaya-Z. 

Ale same podkłady to zdecydowania za mało, by nagrać album dobry, nie mówiąc już o albumie klasycznym. A że "It's Dark..." za taki właśnie powinien uchodzić - to w parze z muzyką idzie sam DMX. Wiadomo: charyzma, osobowość, temperament, indywidualność. To wszystko prawda, z tymże Earl Simmons to na pierwszym miejscu bardzo dobry raper. Może pozbawiony technicznych fajerwerków, przedkładający prostotę nad przesadne ozdobniki, ale to w niczym nie przeszkadza - nad jego rapem po prostu nie można przejść obojętnie. To jeden z tych MC's, którym nie potrzeba wielkiej rapowej ekwilibrystyki, żeby przyciągać uwagę (choć z modulacją głosu, jak to słychać np. w "Damien", radzi sobie wcale dobrze). W dużej mierze wystarczy mu rozpoznowalny głos. Głos, którego nie sposób pomylić z żadnym innym. Zachrypnięty, szorstki, jak to trafnie zanotował 2 Chainz - jakby powstały przez połknięcie wiadra pełnego gwoździ. Nie można też zapomnieć o tych osławionych burknięciach czy jak kto woli szczeknięciach, z których to Dark Man X uczynił swój znak firmowy. 

Innym znakiem firmowym DMX'a, nie mniej ważnym, są pisane przez niego teksty. Mroczne, surowe, podchodzące wręcz pod horrorcore. I znów, nie ma w nich żadnych ozdobników, żadnych podwójnych, żadnych awangardowych metafor albo porównań, żadnego usilnego podkreślania swoich lyricznych umiejętności. A zamiast tego - proste teksty, które walą prosto w mordę. A zamiast tego - storytellingi, które przyciągają i za nic nie chcą puścić. A zamiast tego - linijki, przy których tacy Esham czy Insane Clown Posse brzmią jak ministranci opowiadający straszne historie przy obozowym ognisku. A zamiast tego - bijąca z tych tekstów autentyczność. Mniejsza, czy rapowane przez DMX'a linijki mają w sobie choć cząstkę prawdy, ważne, że one BRZMIĄ prawdziwie. Czy można to samo powiedzieć np. o Ricku Rossie i jego narkotykowych historyjkach? Właśnie.  

A gdy się już te wszystkie sfery włoży do miksera i dokładnie wymiesza - to efekt końcowy jest po prostu znakomity. "Ruff Ryders Anthem" i "Get At Me Dog" zachęcają swoim komercyjnym potencjałem. "Crime Story" i "ATF" powalają narracyjnym talentem. "X Is Coming" i "Damien" przerażają niczym najlepsze horrory. "Look Thru My Eyes" i "Let Me Fly" niezmiennie przejmują. Album jest długi, trwa ponad godzinę, ale o żadnym zastoju nie może być mowy - tutaj świetny numer goni świetny numer, nawet skity nie przeszkadzają, a wręcz miło zaskakują. Debiut DMX'a był przełomem na rynku muzycznym, myślę, że śmiało można go porównać do dwóch innych materiałów wagi ciężkiej: "Illmatic" i "Reasonable Doubt". "Oho, teraz to się zagalopował" - ktoś powie. Ale przecież wszystkie te krążki wprowadziły do rapu z Nowego Jorku coś świeżego, wszystkie wprowadziły go na nowe tory, wszystkie powinny na stałe wpisać się w historię nowojorskiego hip-hopu. 

To jeszcze na koniec dwa zdania od Kendricka Lamara, który "It's Dark And Hell Is Hot" uważa za jeden ze swoich ulubionych albumów: "To pierwszy krążek, który wywołał u mnie potrzebę pisania i zainspirował do zostania raperem. Dlatego zawsze będzie jednym z moich faworytów". 

]]>
Ludacris ft. Pusha T, Swizz Beatz "Tell Me What You Mad For" - nowy numerhttps://popkiller.kingapp.pl/2012-12-24,ludacris-ft-pusha-t-swizz-beatz-tell-me-what-you-mad-for-nowy-numerhttps://popkiller.kingapp.pl/2012-12-24,ludacris-ft-pusha-t-swizz-beatz-tell-me-what-you-mad-for-nowy-numerDecember 24, 2012, 11:26 amDaniel WardzińskiOprócz tych dwóch panów ze zdjęcia w numerze, który znajdziecie w rozwinięciu, pojawia się jeszcze członek The Clipse, zyskujący ostatnio na popularności Pusha T. Numer pochodzi z materiału Tapemaster Inc. "Slight Work 5" i nie znajdziecie go na albumie żadnego z trójki. Tytuł sugeruje numer wycelowany w haterów i faktycznie, chociaż to nie jest taki zwykły bragga-styl na odwal się. Pusha T zresztą celuje nawet w kolegów z branży i między wierszami można wyczytać, że jego celownik ustawiony jest na Nowy Orlean. A Luda? Morduje, a czego się spodziewaliście?Ten specyficzny bit w pierwszej chwili w połączeniu z wrzeszczącym Swizz Beatzem wydawał mi się raczej spudłowany. Jak wjechali na to Pusha T i Luda zrozumiałem, że tak miało być i bardzo dobrze, że tak się stało. Reprezentant G.O.O.D. Music w ostatnim czasie coraz bardziej zjednuje sobie moją sympatię, ale to co zrobił ten bandyta z Atlanty... Nie mam już słów na tego koleżką. Only rapper in the game with the Grammy and the Oscar prezentuje tu wszystko, a na pierwszy plan wychodzą chyba przyspieszenia - moim zdaniem jedne z najlepszych w grze. Zresztą sprawdźcie sami. To naprawdę bardzo dobry, dla wielu może "zaskakująco dobry" numer. Oprócz tych dwóch panów ze zdjęcia w numerze, który znajdziecie w rozwinięciu, pojawia się jeszcze członek The Clipse, zyskujący ostatnio na popularności Pusha T. Numer pochodzi z materiału Tapemaster Inc. "Slight Work 5" i nie znajdziecie go na albumie żadnego z trójki. Tytuł sugeruje numer wycelowany w haterów i faktycznie, chociaż to nie jest taki zwykły bragga-styl na odwal się. Pusha T zresztą celuje nawet w kolegów z branży i między wierszami można wyczytać, że jego celownik ustawiony jest na Nowy Orlean. A Luda? Morduje, a czego się spodziewaliście?

Ten specyficzny bit w pierwszej chwili w połączeniu z wrzeszczącym Swizz Beatzem wydawał mi się raczej spudłowany. Jak wjechali na to Pusha T i Luda zrozumiałem, że tak miało być i bardzo dobrze, że tak się stało. Reprezentant G.O.O.D. Music w ostatnim czasie coraz bardziej zjednuje sobie moją sympatię, ale to co zrobił ten bandyta z Atlanty... Nie mam już słów na tego koleżką. Only rapper in the game with the Grammy and the Oscar prezentuje tu wszystko, a na pierwszy plan wychodzą chyba przyspieszenia - moim zdaniem jedne z najlepszych w grze. Zresztą sprawdźcie sami. To naprawdę bardzo dobry, dla wielu może "zaskakująco dobry" numer.

 

]]>
Swizz Beatz "Everyday Birthday" ft. Chris Brown & Ludacris - teledyskhttps://popkiller.kingapp.pl/2012-11-07,swizz-beatz-everyday-birthday-ft-chris-brown-ludacris-teledyskhttps://popkiller.kingapp.pl/2012-11-07,swizz-beatz-everyday-birthday-ft-chris-brown-ludacris-teledyskMarch 19, 2013, 4:57 pmŁukasz RawskiSwizz Beatz atakuje z kolejnym, morderczym bangerem! Podobne "woooo" zrobiłem kiedy usłyszałem "Street Knock" z ASAP Rockym. Tym razem Swizz zaprosił do współpracy Chrisa Browna oraz Ludacrisa, czego efektem jest mocarny, klubowy numer. Buja niemiłosiernie!Swizz Beatz atakuje z kolejnym, morderczym bangerem! Podobne "woooo" zrobiłem kiedy usłyszałem "Street Knock" z ASAP Rockym. Tym razem Swizz zaprosił do współpracy Chrisa Browna oraz Ludacrisa, czego efektem jest mocarny, klubowy numer. Buja niemiłosiernie!

]]>