popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Ice-Thttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/22307/Ice-TJuly 7, 2024, 4:37 pmpl_PL © 2024 Admin stronyDr. Dre opuścił szpital i wrócił do domuhttps://popkiller.kingapp.pl/2021-01-16,dr-dre-opuscil-szpital-i-wrocil-do-domuhttps://popkiller.kingapp.pl/2021-01-16,dr-dre-opuscil-szpital-i-wrocil-do-domuJanuary 16, 2021, 1:56 amMarek AdamskiDobre wiadomości płyną z otoczenia Dr. Dre. Według Ice-T, legendarny producent powrócił już do domu po pobycie w szpitalu i czuje się dobrze. (function() { const date = new Date(); const mcnV = date.getHours().toString() + date.getMonth().toString() + date.getFullYear().toString(); const mcnVid = document.createElement('script'); mcnVid.type = 'text/javascript'; mcnVid.async = true; mcnVid.src = 'https://mrex.exs.pl/script/mcn.min.js?'+mcnV; const mcnS = document.getElementsByTagName('script')[0]; mcnS.parentNode.insertBefore(mcnVid, mcnS); const mcnCss = document.createElement('link'); mcnCss.setAttribute('href', 'https://mrex.exs.pl/script/mcn.css?'+mcnV); mcnCss.setAttribute('rel', 'stylesheet'); mcnS.parentNode.insertBefore(mcnCss, mcnS); })(); "Właśnie rozmawiałem z Dr. Dre na Face Time. Dotarł już do domu. Wyglądał i czuł się dobrze." - pisał Ice-T wczoraj wieczorem na swoim Twitterze. /* TFP - PopKiller.pl */ (function() { var opts = { artist: "Dr. Dre", song: "", adunit_id: 100002011, div_id: "cf_async_" + Math.floor((Math.random() * 999999999)) }; document.write('');var c=function(){cf.showAsyncAd(opts)};if(typeof window.cf !== 'undefined')c();else{cf_async=!0;var r=document.createElement("script"),s=document.getElementsByTagName("script")[0];r.async=!0;r.src="//srv.clickfuse.com/showads/showad.js";r.readyState?r.onreadystatechange=function(){if("loaded"==r.readyState||"complete"==r.readyState)r.onreadystatechange=null,c()}:r.onload=c;s.parentNode.insertBefore(r,s)}; })(); Dr. Dre trafił do szpitala prawie dwa tygodnie temu z podejrzeniem tętniaka mózgu. Podejrzenie zostało potem potwierdzone, jednak legendarny producent szybko poinformował na swoim Instagramie, że czuję się dobrze. Teraz po powrocie do domu będzie obserwowany przez zespół lekarzy.Update: Just FaceTimed with @drdre He just made it home. Safe and looking good. — ICE T (@FINALLEVEL) January 15, 2021 Dobre wiadomości płyną z otoczenia Dr. Dre. Według Ice-T, legendarny producent powrócił już do domu po pobycie w szpitalu i czuje się dobrze.

"Właśnie rozmawiałem z Dr. Dre na Face Time. Dotarł już do domu. Wyglądał i czuł się dobrze." - pisał Ice-T wczoraj wieczorem na swoim Twitterze.

Dr. Dre trafił do szpitala prawie dwa tygodnie temu z podejrzeniem tętniaka mózgu. Podejrzenie zostało potem potwierdzone, jednak legendarny producent szybko poinformował na swoim Instagramie, że czuję się dobrze. Teraz po powrocie do domu będzie obserwowany przez zespół lekarzy.

]]>
Body Count wpadają do Polski na dwa koncerty!https://popkiller.kingapp.pl/2018-02-12,body-count-wpadaja-do-polski-na-dwa-koncertyhttps://popkiller.kingapp.pl/2018-02-12,body-count-wpadaja-do-polski-na-dwa-koncertyFebruary 12, 2018, 11:45 pmWojciech WiktorFani ekipy Body Count mają powody do świętowania. Legendarna grupa wystąpi 26 czerwca w warszawskiej Progresji i dzień później w krakowskim klubie Studio!Body Count to amerykańska grupa rapcore’owa, powstała w 1990 roku w Los Angeles z inicjatywy Ice-T i Erniego C. Muzycy jako pierwsi połączyli inspiracje hip-hopowe, heavy metalowe i hard rockowe, wyprzedzając Rage Against The Machine, Limp Bizkit czy Linkin Park. To pełnowymiarowy zespół metalowy, dowodzony przez legendarnego rapera, dzięki któremu teksty i przekaz zyskują dodatkową moc. Kiedy w 2013 roku Ice-T ogłosił, że zespół rozpoczął prace nad nowym albumem, w środowisku muzycznym zawrzało. Temperaturę dodatkowo podniósł wielki powrót na scenę, na festiwalu Fun Fun Fun Fest. Skład Body Count tworzą, oprócz Ice-T i Erniego C, Vincent Price, Ill Will i Juan Garcia.Ostatni album grupy, "Bloodlust", wydany został w marcu ubiegłego roku nakładem wytwórni Century Media / Sony Music. W pierwszym tygodniu sprzedaży zadebiutował na trzecim miejscu brytyjskiego zestawienia Rock & Metal Chart. Na płycie wystąpili gościnnie Dave Mustaine (Megadeth), Max Cavalera (ex-Sepultura, Soulfly) i Randy Blythe (Lamb Of God). Na płycie single “No Lives Matter”, “The Ski Mask Way” i “Black Hoodie”, jak również zabójcza wersja klasyku Slayera “Raining Blood”.Fani ekipy Body Count mają powody do świętowania. Legendarna grupa wystąpi 26 czerwca w warszawskiej Progresji i dzień później w krakowskim klubie Studio!

Body Count to amerykańska grupa rapcore’owa, powstała w 1990 roku w Los Angeles z inicjatywy Ice-T i Erniego C. Muzycy jako pierwsi połączyli inspiracje hip-hopowe, heavy metalowe i hard rockowe, wyprzedzając Rage Against The Machine, Limp Bizkit czy Linkin Park. To pełnowymiarowy zespół metalowy, dowodzony przez legendarnego rapera, dzięki któremu teksty i przekaz zyskują dodatkową moc. Kiedy w 2013 roku Ice-T ogłosił, że zespół rozpoczął prace nad nowym albumem, w środowisku muzycznym zawrzało. Temperaturę dodatkowo podniósł wielki powrót na scenę, na festiwalu Fun Fun Fun Fest. Skład Body Count tworzą, oprócz Ice-T i Erniego C, Vincent Price, Ill Will i Juan Garcia.

Ostatni album grupy, "Bloodlust", wydany został w marcu ubiegłego roku nakładem wytwórni Century Media / Sony Music. W pierwszym tygodniu sprzedaży zadebiutował na trzecim miejscu brytyjskiego zestawienia Rock & Metal Chart. Na płycie wystąpili gościnnie Dave Mustaine (Megadeth), Max Cavalera (ex-Sepultura, Soulfly) i Randy Blythe (Lamb Of God). Na płycie single “No Lives Matter”, “The Ski Mask Way” i “Black Hoodie”, jak również zabójcza wersja klasyku Slayera “Raining Blood”.

]]>
Wakacyjne klasyki Mietka 2017 - Część #1https://popkiller.kingapp.pl/2017-07-01,wakacyjne-klasyki-mietka-2017-czesc-1https://popkiller.kingapp.pl/2017-07-01,wakacyjne-klasyki-mietka-2017-czesc-1October 11, 2020, 11:18 pmPaweł MiedzielecThe best time of the year is finally here! Dokładnie cztery lata temu - w 2013 roku, zapoczątkowałem tutaj cykl wpisów mający na celu podzielenie się z czytelnikami Popkillera moją urlopową playlistą, by umilić im wakacyjne chwile relaksu porcją świetnej muzyki. Po czterech latach przerwy postanowiłem odkurzyć ten cykl i uzbrojony w sporą ilość nowych petard prosto z Kalifornii, ponownie zabrać was wszystkich w muzyczną podróż po zachodnim wybrzeżu.Na sam początek tegorocznej edycji mojej odświeżonej listy polecanych utworów zrobimy sobie krótki przelot przez West Coast lat 90-tych, by przy klasycznych dźwiękach g-funk ery zacząć urlopować się w najlepsze... now let us begin!2Pac "Throw Ya Hands Up"Zaczynamy od najbardziej charyzmatycznego rapera rodem z Cali, który w czasie swojego krótkiego życia nie tylko reprezentował West "to the fullest", ale i zdołał stworzyć jeden z najbogatszych dorobków w dziejach muzycznego show-biznesu. Katalog 'Paca jest tak przeogromny, że z łatwością można pominąć w nim mniej znane perełki jak "Throw Ya Hands Up", które moim zdaniem powinno było trafić na "Me Against The World", a znalazło się jedynie na wydanej w tym samym roku mało popularnej kompilacji "Pump Ya Fist".Kam "Pump Ya Fist"Na tej samej składance, co utwór Tupaca, znajduje się również kawałek nazywanego przez wielu "west coastową wersją Rakima" Kama. Tytułowe "Pump Ya Fist" to numer mocno nasiąknięty przesłaniem politycznym, a jego oprawa muzyczna jest na tak wysokim poziomie, że bez wahania umieściłbym go jako bonus na krążku "Made In America".Ice Cube "Legal Paper"Kiedyś Ice Cube był postrachem raperów, którzy umieszczali go szarym końcu listy potencjalnych wrogów - dzisiaj jest już jedną nogą w Hollywood, gdzie spełnia się jako pełnoprawny aktor, który wciąż jest w stanie wskazać znacznej części hip-hopowego świata miejsce w szeregu. Do czasu premiery "I Am The West" miał też jedną z najrówniejszych dyskografii, którą stanowiła tona hitów oraz zguby w stylu "Legal Paper" - bijące na głowę dużą część utworów z oficjalnych albumów, a podarowane na mało u nas popularną ale kozacką kompilację "The Lawhouse Expierence Vol. 1"...King T "That's Drama"Czasem zastanawiam się, gdzie byłby teraz King T, gdyby pod koniec lat 90-tych Dr. Dre wydał album "Thy Kingdom Come" tak jak obiecał... Słuchając wersji, która przedostała się kilka lat później do internetu nie mam wątpliwości, że byłaby to pierwsza platyna w dorobku legendy Compton, o co zadbały by już choćby takie sztosy, jak wyprodukowane prez Chrisa "The Glove" Taylora "That's Drama", które buja tak, że głowa mała!CJ Mac, Celly Cel, WC "Bay 2 L.A."Na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat powstało wiele wspólnych numerów na linii "L.A. - Bay Area", ale są też i takie, na które świat czeka dalej z zapartym tchem. "Bay 2 L.A." to przykład collabo, które przeszło raczej bez echa, chociaż efekt końcowy w znacznym stopniu przewyższył lepiej rozdmuchaną medialnie współpracę bardziej znanych raperów... polecam sprawdzić.Rappin' 4-Tay "New Trump"Tym sposobem dotarliśmy do Bay Area - regionu często pomijanego na hip-hopowej mapie, który w latach 90-tych wygenerował całą plejadę gwiazd pokroju Rappin' 4-Taya: graczy może nie pierwszego kalibru, jeśli chodzi o medialność, ale absolutną czołówkę, jeśli szukasz rapera z wyluzowanym flow, który scala się z bitem w całość i oboje płyną tym samym tempem w jednym kierunku, jak 4-Tay w "New Trump", czyli w skrócie: jeden z moich ulubionych raperów na jednym z moich ulubionych kawałków z jednej z moich ulubionych płyt.Too Short "Just Another Day"Chyba największa legenda północnej Kalifornii i jeden z prekursorów rapu na zachodnim wybrzeżu. Ojciec chrzestny pimp-stylu, od którego swoją wiedzę czerpał m.in. Dru Down a nawet Snoop Dogg, oraz jeden z jego największych klasyków - prawie 25-letni już "Just Another Day", pochodzący z nie mniej klasycznej pozycji "Get Your Head Where You Fit In".Mac Dre "Twist Of Fonk"Mac Dre to postać mało u nas znana, za to na zachodzie niezwykle ceniona. Człowiek darzony w Bay Area porównywalnym szacunkiem co Too Short, przed którym nowe pokolenie raperów z Oakland nadal kłania się w pas. Prawie 13 lat po swojej tragicznej śmierci, Mac Dre ma w samym Oaktown rzesze naśladowców jak 2Pac, którzy nadal próbują wskrzesić jego ducha, ożywiając raz po raz zajawkę na wykręcony styl "Hyphy" - jego znak rozpoznawczy. Dzisiaj prezentuję wam Thizzy w odsłonie g-funkowej z połowy lat 90-tych, kiedy label Young Black Brotha posiadał w swoich szeregach prawdopodobnie najlepszą armię młodocianych mc's tamtego okresu.Paris "Heat"Jeśli Kama można określić mianem "bieguna południowego" politycznego rapu zachodniego wybrzeża, to do Parisa należy z pewnością biegun północny. Zawsze bezkompromisowy w tekstach, z których bije ostrością i ulicznymi realiami, dal się również poznać jako jeden z najlepszych i najbardziej niedocenionych producentów zachodu lat 90-tych. Czarny historyk, nacjonalista, który na "Unleashed" poszedł bardziej w stronę gangsterki i mimo, że nie zaowocowało to wielką ilością sprzedanych płyt, to kilka utworów z tego krążka, w tym m.in. "Heat" jest często wymienianych wśród najlepszych numerów w jego dorobku.E-A-Ski feat. Ice-T "Playa Haters"Na sam koniec przysłowiowa "wisienka na torcie", czyli collabo do którego dochodzi raz na ileś lat. Mój ulubiony producent z Oakland, określany często mianem "Bay Area's Dr. Dre" oraz O.G., od którego wszystko się na zachodzie zaczęło - cisnący po hejterach przy dźwiękach wykręconych piszczał E-A-Ski oraz Ice-T kończą dzisiejsze zestawienie mocnym akcentem.There you have it. W kolejnych odsłonach postaram się nadal zachować tą przekrojowość, dostarczając wam klasykę wymieszaną z rzeczami mniej znanymi, dorzucając przy okazji odrobinę współczesności oraz wartych uwagi numerów, które nigdy nie zostały opublikowane oficjalnie. Wszelkie sugestie, komentarze i konstruktywna krytyka mile widziane. Do zobaczenia za tydzień! #StayTunedThe best time of the year is finally here! Dokładnie cztery lata temu - w 2013 roku, zapoczątkowałem tutaj cykl wpisów mający na celu podzielenie się z czytelnikami Popkillera moją urlopową playlistą, by umilić im wakacyjne chwile relaksu porcją świetnej muzyki. Po czterech latach przerwy postanowiłem odkurzyć ten cykl i uzbrojony w sporą ilość nowych petard prosto z Kalifornii, ponownie zabrać was wszystkich w muzyczną podróż po zachodnim wybrzeżu.

Na sam początek tegorocznej edycji mojej odświeżonej listy polecanych utworów zrobimy sobie krótki przelot przez West Coast lat 90-tych, by przy klasycznych dźwiękach g-funk ery zacząć urlopować się w najlepsze... now let us begin!

2Pac "Throw Ya Hands Up"
Zaczynamy od najbardziej charyzmatycznego rapera rodem z Cali, który w czasie swojego krótkiego życia nie tylko reprezentował West "to the fullest", ale i zdołał stworzyć jeden z najbogatszych dorobków w dziejach muzycznego show-biznesu. Katalog 'Paca jest tak przeogromny, że z łatwością można pominąć w nim mniej znane perełki jak "Throw Ya Hands Up", które moim zdaniem powinno było trafić na "Me Against The World", a znalazło się jedynie na wydanej w tym samym roku mało popularnej kompilacji "Pump Ya Fist".

Kam "Pump Ya Fist"
Na tej samej składance, co utwór Tupaca, znajduje się również kawałek nazywanego przez wielu "west coastową wersją Rakima" Kama. Tytułowe "Pump Ya Fist" to numer mocno nasiąknięty przesłaniem politycznym, a jego oprawa muzyczna jest na tak wysokim poziomie, że bez wahania umieściłbym go jako bonus na krążku "Made In America".

Ice Cube "Legal Paper"
Kiedyś Ice Cube był postrachem raperów, którzy umieszczali go szarym końcu listy potencjalnych wrogów - dzisiaj jest już jedną nogą w Hollywood, gdzie spełnia się jako pełnoprawny aktor, który wciąż jest w stanie wskazać znacznej części hip-hopowego świata miejsce w szeregu. Do czasu premiery "I Am The West" miał też jedną z najrówniejszych dyskografii, którą stanowiła tona hitów oraz zguby w stylu "Legal Paper" - bijące na głowę dużą część utworów z oficjalnych albumów, a podarowane na mało u nas popularną ale kozacką kompilację "The Lawhouse Expierence Vol. 1"...

King T "That's Drama"
Czasem zastanawiam się, gdzie byłby teraz King T, gdyby pod koniec lat 90-tych Dr. Dre wydał album "Thy Kingdom Come" tak jak obiecał... Słuchając wersji, która przedostała się kilka lat później do internetu nie mam wątpliwości, że byłaby to pierwsza platyna w dorobku legendy Compton, o co zadbały by już choćby takie sztosy, jak wyprodukowane prez Chrisa "The Glove" Taylora "That's Drama", które buja tak, że głowa mała!

CJ Mac, Celly Cel, WC "Bay 2 L.A."
Na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat powstało wiele wspólnych numerów na linii "L.A. - Bay Area", ale są też i takie, na które świat czeka dalej z zapartym tchem. "Bay 2 L.A." to przykład collabo, które przeszło raczej bez echa, chociaż efekt końcowy w znacznym stopniu przewyższył lepiej rozdmuchaną medialnie współpracę bardziej znanych raperów... polecam sprawdzić.

Rappin' 4-Tay "New Trump"
Tym sposobem dotarliśmy do Bay Area - regionu często pomijanego na hip-hopowej mapie, który w latach 90-tych wygenerował całą plejadę gwiazd pokroju Rappin' 4-Taya: graczy może nie pierwszego kalibru, jeśli chodzi o medialność, ale absolutną czołówkę, jeśli szukasz rapera z wyluzowanym flow, który scala się z bitem w całość i oboje płyną tym samym tempem w jednym kierunku, jak 4-Tay w "New Trump", czyli w skrócie: jeden z moich ulubionych raperów na jednym z moich ulubionych kawałków z jednej z moich ulubionych płyt.

Too Short "Just Another Day"
Chyba największa legenda północnej Kalifornii i jeden z prekursorów rapu na zachodnim wybrzeżu. Ojciec chrzestny pimp-stylu, od którego swoją wiedzę czerpał m.in. Dru Down a nawet Snoop Dogg, oraz jeden z jego największych klasyków - prawie 25-letni już "Just Another Day", pochodzący z nie mniej klasycznej pozycji "Get Your Head Where You Fit In".

Mac Dre "Twist Of Fonk"
Mac Dre to postać mało u nas znana, za to na zachodzie niezwykle ceniona. Człowiek darzony w Bay Area porównywalnym szacunkiem co Too Short, przed którym nowe pokolenie raperów z Oakland nadal kłania się w pas. Prawie 13 lat po swojej tragicznej śmierci, Mac Dre ma w samym Oaktown rzesze naśladowców jak 2Pac, którzy nadal próbują wskrzesić jego ducha, ożywiając raz po raz zajawkę na wykręcony styl "Hyphy" - jego znak rozpoznawczy. Dzisiaj prezentuję wam Thizzy w odsłonie g-funkowej z połowy lat 90-tych, kiedy label Young Black Brotha posiadał w swoich szeregach prawdopodobnie najlepszą armię młodocianych mc's tamtego okresu.

Paris "Heat"
Jeśli Kama można określić mianem "bieguna południowego" politycznego rapu zachodniego wybrzeża, to do Parisa należy z pewnością biegun północny. Zawsze bezkompromisowy w tekstach, z których bije ostrością i ulicznymi realiami, dal się również poznać jako jeden z najlepszych i najbardziej niedocenionych producentów zachodu lat 90-tych. Czarny historyk, nacjonalista, który na "Unleashed" poszedł bardziej w stronę gangsterki i mimo, że nie zaowocowało to wielką ilością sprzedanych płyt, to kilka utworów z tego krążka, w tym m.in. "Heat" jest często wymienianych wśród najlepszych numerów w jego dorobku.

E-A-Ski feat. Ice-T "Playa Haters"
Na sam koniec przysłowiowa "wisienka na torcie", czyli collabo do którego dochodzi raz na ileś lat. Mój ulubiony producent z Oakland, określany często mianem "Bay Area's Dr. Dre" oraz O.G., od którego wszystko się na zachodzie zaczęło - cisnący po hejterach przy dźwiękach wykręconych piszczał E-A-Ski oraz Ice-T kończą dzisiejsze zestawienie mocnym akcentem.

There you have it. W kolejnych odsłonach postaram się nadal zachować tą przekrojowość, dostarczając wam klasykę wymieszaną z rzeczami mniej znanymi, dorzucając przy okazji odrobinę współczesności oraz wartych uwagi numerów, które nigdy nie zostały opublikowane oficjalnie. Wszelkie sugestie, komentarze i konstruktywna krytyka mile widziane. Do zobaczenia za tydzień! #StayTuned

]]>
Raperzy na roastach - krótki przeglądhttps://popkiller.kingapp.pl/2015-01-28,raperzy-na-roastach-krotki-przegladhttps://popkiller.kingapp.pl/2015-01-28,raperzy-na-roastach-krotki-przegladJanuary 27, 2015, 9:54 pmPiotr ZdziarstekRoast Mesa, zbliża się wielkimi krokami, dlatego warto sobie odświeżyć temat komediowego linczu, zwłaszcza jeżeli ktoś spotyka się z tą formułą po raz pierwszy. Wspomnę wam dzisiaj o kilku raperach, którzy mieli już okazję uczestniczyć w roastach. Niektórzy z nich pomagali w "honorowaniu" gościa specjalnego, a wokół innych rozkręcone zostały całe imprezy.Snoop DoggLegenda zachodniego wybrzeża pojawiła się na roastach Comedy Central dwukrotnie, za każdym razem rozbrajając swoją leniwą stylówką. Snoop trzymał w rękawie kilka naprawdę kreatywnych strzałów, które w połączeniu z jego specyficznym delivery sprawiły, że był jedną z jaśniejszych postaci na scenie. To właśnie podczas jego wejścia usłyszałem jeden z moich ulubionych roastowych dowcipów: If you wanna fuck Lisa (Lampanelli) doggy style, all you gotta do is put a bowl of food on the floor. Nie dość, że chamskie i zabawne, to na dodatek mamy tutaj odniesienie do jego klasycznego debiutu. I czego tu nie lubić? Ice-TRównie legendarny gangsta raper został zapowiedziany na roaście Hugh Hefnera słowami: Some of you white folks might thinking: "What the hell is Ice-T doing here?". I know I am. The truth is - Ice-T treatend shoot us if we didn't invite him. Raper, który był in love with the CoCo, zanim to było modne, ochoczo bawił się swoim wizerunkiem gangstera, alfonsa i ogólnie niebezpiecznego człowieka, którego raczej byśmy nie chcieli spotkać w ciemnej uliczce. Efekt jest znakomity, a sam Ice-T robi spore wrażenie swoimi umiejętnościami prezentowania materiału. Tutaj króciutki fragment jego występu, poprzedzający monolog starego stand-upowego wyjadacza, Gilberta Gottfrieda.Flavor FlavDla jednych legenda, dla innych irytujący kurdupel. Myślę jednak, że jedno drugiego nie wyklucza. Maskotka Public Enemy dorobiła się własnego roastu, który może nie był najlepszym, jakie widziałem, niemniej jest to oczywiście fakt godny odnotowania. Swoją drogą, koniecznie zbadajcie nieprawdopodobnego Jeffa Rossa, który sieje zamęt na każdym roaście, w którym bierze udział. Nie inaczej jest tutaj (dla samego Flava warto obejrzeć cały Grill).GospelBył Flava Flav, teraz Gospel. Z deszczu pod rynnę. Wydaje mi się, że to pierwszy polski raper, jaki wziął udział w roaście, co więcej, był on nawet jego gościem honorowym. Rzecz zaskakująca, gdyż samo wydarzenie zostało wypromowane raczej lokalnie, co widać po niezwykle skąpej ilości materiałów video dostępnych w sieci, co utrudnia wyrobienie sobie zdania na jego temat. Warto jednak wiedzieć, że ten fristajlowiec-raper-świrus jakim jest Gospel, także miał swój udział w misternym budowaniu roastowego podziemia w Polsce.MuflonŚwieżynka. W sieci jeszcze nie znajdziemy zapisu video z roastu Czesława Mozila, na którym Muflon był jednym z linczujących, musimy więc opierać się na sprawozdaniach osób, które widziały jego występ na żywo. Sam Muflon podzielił występ na dwie części - fristajlową oraz wcześniej przygotowaną, co słusznie kojarzy się z formułą Grinde Time. Puoć i Solar, obecni tego wieczoru na roaście, nie szczędzili koledze ciepłych słów w audycji Rap Sesja (przez długi czas Muflon był jednym z prowadzących), zastrzegając, że były chwile, kiedy trochę się zaplątał w wejściu na wolno, ale summa summarum występ należał do jak najbardziej udanych. My musimy poczekać, aż sami go obejrzymy. A oto wypowiedź Muflona na ten temat (tutaj pełna wersja):Nie będę tu uprawiał propagandy sukcesu, swój występ oceniam na jakieś 6/10. Podzieliłem go na dwie części - najpierw był fristajl, przy akompaniamencie Mozila grającego na akordeonie, a potem wejścia napisane (...). Znacznie bardziej obawiałem się tego drugiego elementu, bo raz, że to pierwszy raz kiedy go stosowałem (a umówmy się, że tak duża impreza to dość trudne miejsce na próbowanie nowych konwencji) i nie byłem pewien czy wszystko spamiętam i czy będę w stanie przekazać tekst z odpowiednim delivery, bez ciągłego skupienia na przypominaniu sobie wersów. A dwa, że jednak pisanie pod roast jest inne niż pisanie pod potencjalny rap battle. (...) O dziwo jednak segment pisany wyszedł bardzo spoko w moim odczuciu. Udało mi się go sprawnie przeprowadzić, a ludzie kumali moją jazdę i linijki, także fajnie. Natomiast niestety strasznie zepsułem to, co teoretycznie powinno wyjść easy, czyli freestyle. Jasnym jest dla mnie, że mój battle freestyle nie jest teraz nawet na poziomie 50% tego z czasów, kiedy startowałem w bitwach, ale jednak na warunki roastu powinien być wystarczający i pewnie byłby, gdyby nie duży błąd, który popełniłem. Występowałem jako przedostatni, tuż przed samym Czesławem, więc miałem okazję wysłuchać wszystkich komików i niestety postawiłem na karkołomny pomysł zripostowania każdego z nich. Z racji na dużo czasu wymyśliłem chyba z 10-15 ripost i naiwnie sądziłem, że uda mi się je wyprowadzić elegancko po kolei, co nawet przy optymalnym wytrenowaniu "mięśni fristajlowych" byłoby bardzo trudne, a co dopiero w obecnej sytuacji. Każdy kto trochę powalczył na wolno wie, że nie można wychodzić na scenę ze zbyt dużą liczbą pomysłów. Trzeba było się zatrzymać na trzech dobrych ripostach, resztę polecieć na totalnym spontanie i byłoby dobrze, a tak pogrążyłem się w chaosie. W dodatku akordeon to jednak nie bit, a Mozil grał szybko, co tylko potęgowało moją zamotkę (...).Ten Typ Mes Mes i Stasiak Już 31-ego stycznia dowiemy się, jak Mes radzi sobie w formie drapieżnika, punktującego zebranych na scenie, a także ofiary, mniej lub bardziej pokornie znoszącej wszelkie inwektywy. Mes to zawodnik zahartowany w boju, ma za sobą głośny beef z Mezem i nieco mniej znany z Masseyem. Prawdopodobnie on sam określił by wyżej wymienione konflikty przystawką. Inaczej sprawa ma się ze Stasiakiem, który sprawia wrażenie najbardziej sympatycznego gościa pod słońcem. Być może to właśnie jest jego siłą? Bezczelne żarty wypowiadane przez kogoś tak powszechnie lubianego na pewno nie pozostawią nikogo obojętnym. Ale o tym przekonamy się już wkrótce.Roast Mesa, zbliża się wielkimi krokami, dlatego warto sobie odświeżyć temat komediowego linczu, zwłaszcza jeżeli ktoś spotyka się z tą formułą po raz pierwszy. Wspomnę wam dzisiaj o kilku raperach, którzy mieli już okazję uczestniczyć w roastach. Niektórzy z nich pomagali w "honorowaniu" gościa specjalnego, a wokół innych rozkręcone zostały całe imprezy.

Snoop Dogg

Legenda zachodniego wybrzeża pojawiła się na roastach Comedy Central dwukrotnie, za każdym razem rozbrajając swoją leniwą stylówką. Snoop trzymał w rękawie kilka naprawdę kreatywnych strzałów, które w połączeniu z jego specyficznym delivery sprawiły, że był jedną z jaśniejszych postaci na scenie. To właśnie podczas jego wejścia usłyszałem jeden z moich ulubionych roastowych dowcipów: If you wanna fuck Lisa (Lampanelli) doggy style, all you gotta do is put a bowl of food on the floor. Nie dość, że chamskie i zabawne, to na dodatek mamy tutaj odniesienie do jego klasycznego debiutu. I czego tu nie lubić? 

Ice-T

Równie legendarny gangsta raper został zapowiedziany na roaście Hugh Hefnera słowami: Some of you white folks might thinking: "What the hell is Ice-T doing here?". I know I am. The truth is - Ice-T treatend shoot us if we didn't invite him. Raper, który był in love with the CoCo, zanim to było modne, ochoczo bawił się swoim wizerunkiem gangstera, alfonsa i ogólnie niebezpiecznego człowieka, którego raczej byśmy nie chcieli spotkać w ciemnej uliczce. Efekt jest znakomity, a sam Ice-T robi spore wrażenie swoimi umiejętnościami prezentowania materiału. Tutaj króciutki fragment jego występu, poprzedzający monolog starego stand-upowego wyjadacza, Gilberta Gottfrieda.

Flavor Flav

Dla jednych legenda, dla innych irytujący kurdupel. Myślę jednak, że jedno drugiego nie wyklucza. Maskotka Public Enemy dorobiła się własnego roastu, który może nie był najlepszym, jakie widziałem, niemniej jest to oczywiście fakt godny odnotowania. Swoją drogą, koniecznie zbadajcie nieprawdopodobnego Jeffa Rossa, który sieje zamęt na każdym roaście, w którym bierze udział. Nie inaczej jest tutaj (dla samego Flava warto obejrzeć cały Grill).

Gospel

Był Flava Flav, teraz Gospel. Z deszczu pod rynnę. Wydaje mi się, że to pierwszy polski raper, jaki wziął udział w roaście, co więcej, był on nawet jego gościem honorowym. Rzecz zaskakująca, gdyż samo wydarzenie zostało wypromowane raczej lokalnie, co widać po niezwykle skąpej ilości materiałów video dostępnych w sieci, co utrudnia wyrobienie sobie zdania na jego temat. Warto jednak wiedzieć, że ten fristajlowiec-raper-świrus jakim jest Gospel, także miał swój udział w misternym budowaniu roastowego podziemia w Polsce.

Muflon

Świeżynka. W sieci jeszcze nie znajdziemy zapisu video z roastu Czesława Mozila, na którym Muflon był jednym z linczujących, musimy więc opierać się na sprawozdaniach osób, które widziały jego występ na żywo. Sam Muflon podzielił występ na dwie części - fristajlową oraz wcześniej przygotowaną, co słusznie kojarzy się z formułą Grinde Time. Puoć i Solar, obecni tego wieczoru na roaście, nie szczędzili koledze ciepłych słów w audycji Rap Sesja (przez długi czas Muflon był jednym z prowadzących), zastrzegając, że były chwile, kiedy trochę się zaplątał w wejściu na wolno, ale summa summarum występ należał do jak najbardziej udanych. My musimy poczekać, aż sami go obejrzymy. A oto wypowiedź Muflona na ten temat (tutaj pełna wersja):

Nie będę tu uprawiał propagandy sukcesu, swój występ oceniam na jakieś 6/10. Podzieliłem go na dwie części - najpierw był fristajl, przy akompaniamencie Mozila grającego na akordeonie, a potem wejścia napisane (...). Znacznie bardziej obawiałem się tego drugiego elementu, bo raz, że to pierwszy raz kiedy go stosowałem (a umówmy się, że tak duża impreza to dość trudne miejsce na próbowanie nowych konwencji) i nie byłem pewien czy wszystko spamiętam i czy będę w stanie przekazać tekst z odpowiednim delivery, bez ciągłego skupienia na przypominaniu sobie wersów. A dwa, że jednak pisanie pod roast jest inne niż pisanie pod potencjalny rap battle. (...) O dziwo jednak segment pisany wyszedł bardzo spoko w moim odczuciu. Udało mi się go sprawnie przeprowadzić, a ludzie kumali moją jazdę i linijki, także fajnie. Natomiast niestety strasznie zepsułem to, co teoretycznie powinno wyjść easy, czyli freestyle. Jasnym jest dla mnie, że mój battle freestyle nie jest teraz nawet na poziomie 50% tego z czasów, kiedy startowałem w bitwach, ale jednak na warunki roastu powinien być wystarczający i pewnie byłby, gdyby nie duży błąd, który popełniłem. Występowałem jako przedostatni, tuż przed samym Czesławem, więc miałem okazję wysłuchać wszystkich komików i niestety postawiłem na karkołomny pomysł zripostowania każdego z nich. Z racji na dużo czasu wymyśliłem chyba z 10-15 ripost i naiwnie sądziłem, że uda mi się je wyprowadzić elegancko po kolei, co nawet przy optymalnym wytrenowaniu "mięśni fristajlowych" byłoby bardzo trudne, a co dopiero w obecnej sytuacji. Każdy kto trochę powalczył na wolno wie, że nie można wychodzić na scenę ze zbyt dużą liczbą pomysłów. Trzeba było się zatrzymać na trzech dobrych ripostach, resztę polecieć na totalnym spontanie i byłoby dobrze, a tak pogrążyłem się w chaosie. W dodatku akordeon to jednak nie bit, a Mozil grał szybko, co tylko potęgowało moją zamotkę (...).

Ten Typ Mes Mes i Stasiak 

Już 31-ego stycznia dowiemy się, jak Mes radzi sobie w formie drapieżnika, punktującego zebranych na scenie, a także ofiary, mniej lub bardziej pokornie znoszącej wszelkie inwektywy. Mes to zawodnik zahartowany w boju, ma za sobą głośny beef z Mezem i nieco mniej znany z Masseyem. Prawdopodobnie on sam określił by wyżej wymienione konflikty przystawką. Inaczej sprawa ma się ze Stasiakiem, który sprawia wrażenie najbardziej sympatycznego gościa pod słońcem. Być może to właśnie jest jego siłą? Bezczelne żarty wypowiadane przez kogoś tak powszechnie lubianego na pewno nie pozostawią nikogo obojętnym. Ale o tym przekonamy się już wkrótce.

]]>
Body Count i Ice-T zagrają w Warszawie!https://popkiller.kingapp.pl/2014-12-10,body-count-i-ice-t-zagraja-w-warszawiehttps://popkiller.kingapp.pl/2014-12-10,body-count-i-ice-t-zagraja-w-warszawieDecember 10, 2014, 1:44 amAdmin stronyAgencja Go Ahead z przyjemnością może poinformować, że w 2015 roku do koncertowego rozkładu wraca impreza Rock In Summer. W jej ramach 16 czerwca w Parku Sowińskiego wystąpi kultowa grupa Body Count wraz z legendarnym Ice-T! Body Count to amerykańska grupa rapcore’owa, powstała w 1990 roku w Los Angeles z inicjatywy Ice-T i Erniego C. Muzycy jako pierwsi połączyli inspiracje hip-hopowe, heavy metalowe i hard rockowe, wyprzedzając Rage Against The Machine, Limp Bizkit czy Linkin Park. Body Count to pełnowymiarowy zespół metalowy, dowodzony przez legendarnego rapera, dzięki któremu teksty i przekaz zyskują dodatkową moc. Kiedy w 2013 roku Ice-T ogłosił, że zespół rozpoczął prace nad nowym albumem – w środowisku muzycznym zawrzało. Temperaturę dodatkowo podniósł wielki powrót na scenę, na festiwalu Fun Fun Fun Fest. Album „Manslaughter” ukazał się w czerwcu 2014, wydany nakładem Sumerian Records. Skład Body Count tworzą, oprócz Ice-T i Erniego C, Vincent Price, Ill Will i Juan Garcia. Bilety na koncert trafią do sprzedaży w czwartek, 11 grudnia. Dostępne będą na www.go-ahead.pl, www.eventim.pl, www.ebilet.pl, www.ticketpro.pl i w sklepach sieci Empik, Media Markt i Saturn. Wkrótce podamy nazwy zespołów, które uzupełnią skład tego koncertu. Data: 2015-06-16 (wtorek) Miasto: Warszawa Miejsce: Amfiteatr w Parku Sowińskiego Cena biletów: 130 zł / 150 zł Miejsca zakupu: www.go-ahead.pl, www.eventim.pl, www.ebilet.pl, www.ticketpro.pl oraz sklepy sieci Empik, Media Markt i SaturnAgencja Go Ahead z przyjemnością może poinformować, że w 2015 roku do koncertowego rozkładu wraca impreza Rock In Summer. W jej ramach 16 czerwca w Parku Sowińskiego wystąpi kultowa grupa Body Count wraz z legendarnym Ice-T!

Body Count to amerykańska grupa rapcore’owa, powstała w 1990 roku w Los Angeles z inicjatywy Ice-T i Erniego C. Muzycy jako pierwsi połączyli inspiracje hip-hopowe, heavy metalowe i hard rockowe, wyprzedzając Rage Against The Machine, Limp Bizkit czy Linkin Park. Body Count to pełnowymiarowy zespół metalowy, dowodzony przez legendarnego rapera, dzięki któremu teksty i przekaz zyskują dodatkową moc.

Kiedy w 2013 roku Ice-T ogłosił, że zespół rozpoczął prace nad nowym albumem – w środowisku muzycznym zawrzało. Temperaturę dodatkowo podniósł wielki powrót na scenę, na festiwalu Fun Fun Fun Fest. Album „Manslaughter” ukazał się w czerwcu 2014, wydany nakładem Sumerian Records.

Skład Body Count tworzą, oprócz Ice-T i Erniego C, Vincent Price, Ill Will i Juan Garcia.

Bilety na koncert trafią do sprzedaży w czwartek, 11 grudnia. Dostępne będą na www.go-ahead.pl, www.eventim.pl, www.ebilet.pl, www.ticketpro.pl i w sklepach sieci Empik, Media Markt i Saturn.

Wkrótce podamy nazwy zespołów, które uzupełnią skład tego koncertu.

Data: 2015-06-16 (wtorek)
Miasto: Warszawa
Miejsce: Amfiteatr w Parku Sowińskiego
Cena biletów: 130 zł / 150 zł
Miejsca zakupu: www.go-ahead.pl, www.eventim.pl, www.ebilet.pl, www.ticketpro.pl oraz sklepy sieci Empik, Media Markt i Saturn

]]>
Mixtape Tygodnia: Papoose "Cigar Society"https://popkiller.kingapp.pl/2014-03-06,mixtape-tygodnia-papoose-cigar-societyhttps://popkiller.kingapp.pl/2014-03-06,mixtape-tygodnia-papoose-cigar-societyMarch 6, 2014, 6:03 pmMichał ZdrojewskiPapoose nie zwalnia tempa. Raper, który wybudził się z zimowego snu o kilka lat za późno, serwuje nam kolejny mixtape "Cigar Society". To już 3 projekt od reprezentanta Nowego Jorku w przeciągu ostatnich 5 miesięcy. Tym razem Pap ograniczył się jedynie do 9 kawałków, ale oprócz gospodarza mamy tutaj zestaw bardzo ciekawych ksywek. Produkcją na "Cigar Society" zajęli się m.in. DJ Premier i Havoc, a swoich gościnnych zwrotek użyczyli Cassidy, Raekwon, Cormega, Onyx, Prodigy i inni. Tego samego dnia swoją premierę miał również kolejny teledysk z zeszłorocznego albumu rapera "The Nacirena Dream". Video, które możecie obejrzeć w rozwinięciu newsa, powstało do "6 A.M.", gdzie Papoose'a wspomagają Jim Jones, Jadakiss oraz Ice-T, którego słynna linijka "6 in the morning, police at my door" została zsamplowana w utworze.Download Mixtape | Free Mixtapes Powered by DatPiff.comPapoose nie zwalnia tempa. Raper, który wybudził się z zimowego snu o kilka lat za późno, serwuje nam kolejny mixtape "Cigar Society". To już 3 projekt od reprezentanta Nowego Jorku w przeciągu ostatnich 5 miesięcy. Tym razem Pap ograniczył się jedynie do 9 kawałków, ale oprócz gospodarza mamy tutaj zestaw bardzo ciekawych ksywek. Produkcją na "Cigar Society" zajęli się m.in. DJ Premier i Havoc, a swoich gościnnych zwrotek użyczyli Cassidy, Raekwon, Cormega, Onyx, Prodigy i inni. Tego samego dnia swoją premierę miał również kolejny teledysk z zeszłorocznego albumu rapera "The Nacirena Dream". Video, które możecie obejrzeć w rozwinięciu newsa, powstało do  "6 A.M.", gdzie Papoose'a wspomagają Jim Jones, Jadakiss oraz Ice-T, którego słynna linijka "6 in the morning, police at my door" została zsamplowana w utworze.

]]>
Top 10 najgorszych kooperacji rapowo-rockowych - subiektywny rankinghttps://popkiller.kingapp.pl/2013-09-07,top-10-najgorszych-kooperacji-rapowo-rockowych-subiektywny-rankinghttps://popkiller.kingapp.pl/2013-09-07,top-10-najgorszych-kooperacji-rapowo-rockowych-subiektywny-rankingSeptember 2, 2013, 10:58 pmMaciej WojszkunWitam ponownie w kolejnym etapie podróży przez kawałki, na których spotykają się i MC, i rockmani bądź metalowcy…. Dziś więc część druga, a więc tracki, które pomimo obecności doświadczonych producentów, gwiazd o światowej sławie itd. – ewidentnie się nie udały. A więc, zgniłe pomidory w dłoń - oto 10 najgorszych (W MOJEJ OPINII) spotkań świata rapu i rocka.10. GZA & The Black Lips – The Drop I Hold Najlepszy przykład na to, jak niepotrzebny featuring może zniszczyć przyjemny track. „The Drop I Hold” Black Lipsów, z albumu „200 Million Thousand”, to klimatyczny, melancholijny, charakterystycznie „garażowy” track z ciekawym, przytłumionym wokalem i przejmującym refrenem…. Ale mamy też wersję, którą opisuję, w której w pewnym momencie wchodzi GZA i rujnuje całą atmosferę swym monotonnym, płaczliwym głosem. Nie pasuje ni w ząb do tej produkcji nasz Genius, nic a nic. You got to diversify yo flow, nigga (kto wie, co sparafrazowałem, ma u mnie browca). [[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6233","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]09. Black Sabbath & Ice-T – The Illusion of Power (z albumu “Forbidden”, 1995)Jeśli nie chcesz zostać pobity, wytarzany w smole, w pierzu, potraktowany widłami, smoczym ogniem, wrzucony do wrzącego kotła (w tej dokładnie kolejności) – w rozmowie z fanem Black Sabbath NIE WSPOMINAJ o „Forbidden”. Ten album to całkowity, haniebny blamaż na dyskografii legendarnej przecież grupy… A „The Illusion of Power” to jeden z dziesięciu powodów, dlaczego. W tym kawałku nie gra nic. Po obiecującym wstępie otrzymujemy bowiem karykaturalną grę gitar (której celem było chyba oznajmienie – „My NAPRAWDĘ jesteśmy tą samą grupą, która nagrała utwór <<Black Sabbath>>>! Serio!”), słabą strukturę wokali, w której Tony Martin gubi się od razu, mierny refren oraz – całkowicie niepotrzebny fragment melorecytacji Ice-T, który tylko burzy i tak chwiejną konstrukcję utworu. Poważnie, kogo to był pomysł? Rap i Black Sabbath? To się nie mogło udać. [[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6234","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]08. Big Pun & Incubus – Still Not A Player (z albumu “Loud Rocks”, 2000) Kto słuchał “Duetów” Notoriousa B.I.G. i fatalnego kawałka z Kornem, wie, że odgrzebywanie trupów i nakazywanie im tańczyć do rockowych/ metalowych podkładów po prostu się nie udaje. „Still Not a Player”, czyli nieśmiertelny hit potężnego Punishera, udowadnia to jeszcze dobitniej – kogo to był pomysł, by prosty, oparty na klawiszach, ale i tak mocny beat oryginału zastąpić „wesolutkimi” gitarami, monotonną perkusją i zupełnie gryzącym się z wokalem Puna głosem Brandona Boyda? Efekt jest po prostu słaby, a odpowiedzialni za niego producenci powinni zostać skazani na Capital Punishment…[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6235","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]07. Q-Tip & Korn – End of Time (z albumu “Amplified”, 1998)Przyznam się do czegoś, czego jako fan hip-hopu chyba nie powinienem – ale co tam: mam ambiwalentny stosunek do beatów ś.p. J Dilli. Niektóre są spoko, niektóre wgniatają w ziemę (vide „House of Flying Daggers” Raekwona), niektóre zaś… są po prostu słabe – tak jak ten do „End of Time” Q-Tipa. Beat duszny, elektroniczny, ok – ale monotonnnyyyy….. na domiar złego dosiadają go, oprócz nieszczególnego Tipa – chłopaki z Kornu. To nie tak, że nie znoszę tego zespołu – po prostu jego kooperacje z raperami – od Cube’a (That’s Don Mega for you, you lil’ cocksucker…), poprzez Nasa, do Tre Hardsona z Pharcyde – są w mojej opinii… nijakie. Tak samo jest tutaj – histeryczne miauczenie Jonathana Davisa i gitary Heada, Munky’ego i Fieldy’ego wprowadzają tylko niepotrzebne zamieszanie na po prostu słabym kawalku. Wyszło z „End of Time” tyle dobrego, że można sobie zażartować, że w muzycznej konfrontacji Jonathan Davis kontra Jonathan Davis zwyciężył Jonathan Davis.[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6236","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]06. DMX & Marilyn Manson – The Omen (Damien II) (z albumu “Flesh of My Flesh, Blood of My Blood”, 1998)Szczerze uwielbiam pierwszy album DMX’a, “It’s Dark and Hell is Hot”, a szczególnie kawałek „Damien” na fenomenalnym beacie Dame’a Grease’a. Opowieść X’a o wejściu w komitywę z diabłem Damienem (Damien=Daemon – genialne w swej prostocie) naprawdę pozwala poczuć się nieswojo…. Jak pewnie wiecie, „Damien” to tylko część pierwsza trylogii utworów. Już na drugim albumie X zaprezentował Part II, nazwany „The Omen”, z featuringiem… samego Marilyna Mansona? O kurde, ziomeczki, przecież ten kawałek będzie tak zajebisty, że zmiecie wszystko!!! – tak pomyślałem w swej młodzieńczej naiwności. 'The Omen" rozczarowuje i to bardzo. Ale to nie wina X’a – choć wokal Damiena bardziej śmieszy niż straszy, tekstowo kawałek jest w porządku. Manson zapodaje demoniczny skrzek/szept w refrenie – rozczarowująco, ale jakoś tam brzmi. Utwór pada natomiast na pysk w sferze produkcyjnej – beat jest SŁABY. Niewiarygodny spadek jakości po świetnym „Damienie”, nędzne werble, przeszkadzające szepty i jakieś tam elektroniczne pitu-pitu… Kto jest winowajcą? Nie kto inny, lecz Swizz Beatz, który jeszcze w tym rankingu się pojawi.[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6237","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]05. KRS-One, Harmony & Michael Stipe – Civilization vs. Technology (z albumu “H.E.A.L. – Civilization vs. Technology”, 1991)Skłamałem nieco, pisząc w pierwszej części tego rankingu, że gościć będziemy ponownie świętej pamięci kapelę R.E.M., tym razem w sali niesławy… Nie do końca - ale mamy za to wokalistę tego zasłużonego zespołu, Michaela Stipe’a, który raz jeszcze, po baaardzo słabym „Radio Song” zjednoczył z siły z Tha Teacha. W kooperacji jeszcze gorszej…. „Civilization vs. Technology” to po prostu bałagan, kawałek, który muzycznie nie może się zdecydować, czy być subtelnym podkładem ze smyczkami dla śpiewu Harmony, czy mocnym beatem pod żywiołowe rapy Krisa, czy rockowym akompaniamentem pod Stipe’a. Koniec końców utwór łączy w sobie wszystkie wymienione „fazy” – z mizernym efektem. Do tego dochodzi nieznośne, powtarzam – NIEZNOŚNE nauczanie KRS’a o dbaniu o środowisko oraz rzecz najgorsza – wokal Stipe’a. Mike, co się stało, u diabła? Mimo że fanem R.E.M. nigdy nie byłem i nie będę, lubię charakterystyczny głos Michaela, ale tutaj brzmi on tragicznie – tak jakby Stipe stawił się w studiu nagraniowym, by zostać znienacka ogłuszonym, związanym i torturowanym, podczas gdy dźwiękowiec nagrywał jego krzyki. Cienizna. [[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6238","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]04. Limp Bizkit, Birdman, Flo Rida & Caskey – Sunshine (z albumu “Rich Gang”, 2013)Jeśli jest coś, co wyniosłem z “lektury” ostatniego albumu Limp Bizkit (oprócz krwawiącego czoła od bezsilnego walenia łbem o ścianę), to jest to przekonanie, że Fred Durst + autotune = apokalipsa. Miałem nadzieję, że kawałek „Autotunage” był tylko muzycznym żartem. Próżne okazały się moje nadzieje, jak pokazuje „Sunshine”. Nie będę zagłębiał się w zwrotki Birdmana, Flo Ridy i Caskeya (…kto to jest Caskey?), których poziom jest tak niski, że można się o niego potknąć – powiem tylko, że to prawdopodobnie NAJGORSZY utwór, jaki kiedykolwiek słyszałem, pod którym podpisał się zespół Limp Bizkit (Zaraz, ale czy w ogóle w „Sunshine” gra cała kapela? Przecież słyszę tylko ohydny refren Dursta)…[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6239","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]03. Handsome Boy Modeling School feat. Chino Moreno (The Deftones), El-P & Cage – The Hours (z albumu “White People”, 2004)Ah, tak. Handsome Boy Modeling School. Dawny kolaboracyjny projekt Dana the Automatora i Prince Paula przyniósł słuchaczom dwa arcyciekawe albumy, pełne zaskakujących tracków, wykraczających poza ramy “zwykłego hip-hopu”. Szczególnie drugi (i ostatni album) duetu, „White People”, wypełniony był po brzegi takimi utworami – na jakim bowiem hip-hopowym albumie można usłyszeć obok RZA, De La Soul, Del the Funkee Homosapiena – takich gości jak The Mars Volta, John Oates czy Jego Wysokość Mike Patton? Generalnie album trzyma wysoki poziom, z jednym wyjątkiem – „The Hours”. Kawałek typu „Co ja do cholery usłyszałem?!” na pokładzie z El-P, Cage’em i Chino Moreno z Deftonesów – po takim składzie nie spodziewam się łatwego w odbiorze utworu… Ale nie spodziewam się też kompletnego, asłuchalnego hałasu! Wszystko to przez Chino Moreno, którego wokal jest po prostu NAJGORSZY. Zupełnie, jakby Chino podczas nagrań nagle oszalał i zaczął wyć na całe gardło, próbując słowa „the hours” zaśpiewać na kilkanaście sposobów naraz, a wszyscy inni muzycy byli zbyt przestraszeni, żeby się do niego zbliżyć. Słuchać tylko na własną odpowiedzialność.[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6240","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]02. Kid Cudi feat. Michael Bolton & King Chip – Afterwards (Bring Yo Friends) (z albumu “indicud”, 2013)Michael Bolton. To nazwisko powoduje albo pusty śmiech, albo zgrzytanie zębów u każdego fana muzyki. Nierozwiązaną do dziś zagadką pozostaje bowiem, jak ktoś mógł przejść z całkiem zgrabnej hardrockowej kapeli (Blackjack) do tworzenia tych mdłych, absolutnie obrzydliwych softrockowo-popowych balladek, wyśpiewywanych tym rozdzierającym bębenki głosem (pamiętacie to?)?. Kawałek nagrany wespół z Cudim włączałem więc pełen najgorszych obaw… Nie byłem jednak przygotowany na to, co usłyszałem. „Afterwards” popełnił najgorszą zbrodnię, jaką może popełnić kooperacja rapowo-rockowa. Jest śmiertelnie, bezbrzeżnie, niewiarygodnie NUDNY. To 9 minut (!!!!) nieustannego, monotonnego łup-łup-łup, od czasu przetykanego (słabym, a jakże – a także dziwnie przytłumionym) wokalem Boltona, a od ok. 6 minuty – sennego, elektronicznego beatu. Zasnąłem 8 razy, próbując w całości przesłuchać ten kawałek – a jako fan prog rocka jestem przyzwyczajony do długaśnych utworów. Absolutnie odradzam przesłuchiwać ten ekwiwalent chińskiej wodnej tortury.[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6241","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]01. Swizz Beatz feat. Metallica & Ja Rule – We Did It Again (z albumu “Presents G.H.E.T.T.O. Stories”, 2002)De łorst. Upadek. Profanacja. Piekło. Przyczynek do powstania obydwu rankingów. Muzyczne kalectwo na każdym możliwym poziomie… Po prostu… wow. So, Swizz, we meet again. Jeśli naprawdę myślałeś, że ohydny, ochrypły głos Ja Rule’a idealnie nadaje się pod ciężkie riffy Metalliki – to myliłeś się NIEWIARYGODNIE grubo. Ja Rule wyje odrażająco (nie, you’re not a rock star – nawet nie myśl o tym, Ja), podczas gdy ekipa Hetfielda zapodaje ociężały, nie mogący określić, jakim tempem iść podkład. Nie wspomnę już o beznadziejnych wstawkach samego Hetfielda. Po prostu… zabierzcie to ode mnie w cholerę. Swizz musiał pomyśleć to samo, bo nie mogę znaleźć ani śladu jego obecności na tym kawałku (chociaż to może już ja ogłuchłem od prób jego przesłuchania). Nie tykać nawet kijem. [[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6242","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]Wyróżnienie specjalne – The Flaming Lips feat. Ke$ha, Biz Markie & Hour of the Time Majesty 12 – 2012 (You Should Be Upgraded) (z albumu “The Flaming Lips and Heady Fwends", 2012)Znalazłem. Sam w to nie wierzę, że znalazłem utwór gorszy niż bękart Hetfielda i Ja Rule’a. Mój zmysł słuchowy zdaje się wylewać krwistym potokiem przez uszy, ale znalazłem…. The Flaming Lips, znani z niedawnej „reedycji” Dark Side of the Moon Floydów, nagranej m.in. z Henrym Rollinsem, postanowili nagrać sobie kawałek o nazwie „2012 (You Should Be Upgraded)”. Po próbach przesłuchania jestem gotów się zgodzić z tym podtytułem – muszę jak najszybciej upgrade’ować zmysł słuchu, bo jego ośrodki we mnie całkowicie przez ten utwór umarły. Mdły, eksperymentalny, kaleczący uszy nagłymi, megagłośnymi uderzeniami gitar podkład pod topiące się w elektronicznym sosie słabe wokale Ke$hy i Wayne’a Coyne’a (…chyba). Ten kawałek jest tak ohydny, że z miejsca wrzuciłbym go na podium powyższego rankingu (w betonowych butach, dla pewności). Powstrzymała mnie od tego jedna rzecz, którą wyrażę w formie pytania…. GDZIE W TYM KAWAŁKU JEST BIZ MARKIE?! [[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6243","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]] Witam ponownie w kolejnym etapie podróży przez kawałki, na których spotykają się i MC, i rockmani bądź metalowcy…. Dziś więc część druga, a więc tracki, które pomimo obecności doświadczonych producentów, gwiazd o światowej sławie itd. – ewidentnie się nie udały. A więc, zgniłe pomidory w dłoń - oto 10 najgorszych (W MOJEJ OPINII) spotkań świata rapu i rocka.

10. GZA & The Black Lips – The Drop I Hold 

Najlepszy przykład na to, jak niepotrzebny featuring może zniszczyć przyjemny track. „The Drop I Hold” Black Lipsów, z albumu „200 Million Thousand”, to klimatyczny, melancholijny, charakterystycznie „garażowy” track z ciekawym, przytłumionym wokalem i przejmującym refrenem…. Ale mamy też wersję, którą opisuję, w której w pewnym momencie wchodzi GZA i rujnuje całą atmosferę swym monotonnym, płaczliwym głosem. Nie pasuje ni w ząb do tej produkcji nasz Genius, nic a nic. You got to diversify yo flow, nigga (kto wie, co sparafrazowałem, ma u mnie browca). 

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6233","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

09. Black Sabbath & Ice-T – The Illusion of Power (z albumu “Forbidden”, 1995)

Jeśli nie chcesz zostać pobity, wytarzany w smole, w pierzu, potraktowany widłami, smoczym ogniem, wrzucony do wrzącego kotła (w tej dokładnie kolejności) – w rozmowie z fanem Black Sabbath NIE WSPOMINAJ o „Forbidden”. Ten album to całkowity, haniebny blamaż na dyskografii legendarnej przecież grupy… A „The Illusion of Power” to jeden z dziesięciu powodów, dlaczego. W tym kawałku nie gra nic. Po obiecującym wstępie otrzymujemy bowiem karykaturalną grę gitar (której celem było chyba oznajmienie – „My NAPRAWDĘ jesteśmy tą samą grupą, która nagrała utwór <<Black Sabbath>>>! Serio!”), słabą strukturę wokali, w której Tony Martin gubi się od razu, mierny refren oraz – całkowicie niepotrzebny fragment melorecytacji Ice-T, który tylko burzy i tak chwiejną konstrukcję utworu. Poważnie, kogo to był pomysł? Rap i Black Sabbath? To się nie mogło udać. 

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6234","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

08. Big Pun & Incubus – Still Not A Player (z albumu “Loud Rocks”, 2000) 

Kto słuchał “Duetów” Notoriousa B.I.G. i fatalnego kawałka z Kornem, wie, że odgrzebywanie trupów i nakazywanie im tańczyć do rockowych/ metalowych podkładów po prostu się nie udaje. „Still Not a Player”, czyli nieśmiertelny hit potężnego Punishera, udowadnia to jeszcze dobitniej – kogo to był pomysł, by prosty, oparty na klawiszach, ale i tak mocny beat oryginału zastąpić „wesolutkimi” gitarami, monotonną perkusją i zupełnie gryzącym się z wokalem Puna głosem Brandona Boyda? Efekt jest po prostu słaby, a odpowiedzialni za niego producenci powinni zostać skazani na Capital Punishment…

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6235","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

07. Q-Tip & Korn – End of Time (z albumu “Amplified”, 1998)

Przyznam się do czegoś, czego jako fan hip-hopu chyba nie powinienem – ale co tam: mam ambiwalentny stosunek do beatów ś.p. J Dilli. Niektóre są spoko, niektóre wgniatają w ziemę (vide „House of Flying Daggers” Raekwona), niektóre zaś… są po prostu słabe – tak jak ten do „End of Time” Q-Tipa. Beat duszny, elektroniczny, ok – ale monotonnnyyyy….. na domiar złego dosiadają go, oprócz nieszczególnego Tipa – chłopaki z Kornu. To nie tak, że nie znoszę tego zespołu – po prostu jego kooperacje z raperami – od Cube’a (That’s Don Mega for you, you lil’ cocksucker…), poprzez Nasa, do Tre Hardsona z Pharcyde – są w mojej opinii… nijakie. Tak samo jest tutaj – histeryczne miauczenie Jonathana Davisa i gitary Heada, Munky’ego i Fieldy’ego wprowadzają tylko niepotrzebne zamieszanie na po prostu słabym kawalku. Wyszło z „End of Time” tyle dobrego, że można sobie zażartować, że w muzycznej konfrontacji Jonathan Davis kontra Jonathan Davis zwyciężył Jonathan Davis.

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6236","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

06. DMX & Marilyn Manson – The Omen (Damien II) (z albumu “Flesh of My Flesh, Blood of My Blood”, 1998)

Szczerze uwielbiam pierwszy album DMX’a, “It’s Dark and Hell is Hot”, a szczególnie kawałek „Damien” na fenomenalnym beacie Dame’a Grease’a. Opowieść X’a o wejściu w komitywę z diabłem Damienem (Damien=Daemon – genialne w swej prostocie) naprawdę pozwala poczuć się nieswojo…. Jak pewnie wiecie, „Damien” to tylko część pierwsza trylogii utworów. Już na drugim albumie X zaprezentował Part II, nazwany „The Omen”, z featuringiem… samego Marilyna Mansona? O kurde, ziomeczki, przecież ten kawałek będzie tak zajebisty, że zmiecie wszystko!!! – tak pomyślałem w swej młodzieńczej naiwności. 'The Omen" rozczarowuje i to bardzo. Ale to nie wina X’a – choć wokal Damiena bardziej śmieszy niż straszy, tekstowo kawałek jest w porządku. Manson zapodaje demoniczny skrzek/szept w refrenie – rozczarowująco, ale jakoś tam brzmi. Utwór pada natomiast na pysk w sferze produkcyjnej – beat jest SŁABY. Niewiarygodny spadek jakości po świetnym „Damienie”, nędzne werble, przeszkadzające szepty i jakieś tam elektroniczne pitu-pitu… Kto jest winowajcą? Nie kto inny, lecz Swizz Beatz, który jeszcze w tym rankingu się pojawi.

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6237","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

05. KRS-One, Harmony & Michael Stipe – Civilization vs. Technology (z albumu “H.E.A.L. – Civilization vs. Technology”, 1991)

Skłamałem nieco, pisząc w pierwszej części tego rankingu, że gościć będziemy ponownie świętej pamięci kapelę R.E.M., tym razem w sali niesławy…Nie do końca - ale mamy za to wokalistę tego zasłużonego zespołu, Michaela Stipe’a, który raz jeszcze, po baaardzo słabym „Radio Song” zjednoczył z siły z Tha Teacha. W kooperacji jeszcze gorszej…. „Civilization vs. Technology” to po prostu bałagan, kawałek, który muzycznie nie może się zdecydować, czy być subtelnym podkładem ze smyczkami dla śpiewu Harmony, czy mocnym beatem pod żywiołowe rapy Krisa, czy rockowym akompaniamentem pod Stipe’a. Koniec końców utwór łączy w sobie wszystkie wymienione „fazy” – z mizernym efektem. Do tego dochodzi nieznośne, powtarzam – NIEZNOŚNE nauczanie KRS’a o dbaniu o środowisko oraz rzecz najgorsza – wokal Stipe’a. Mike, co się stało, u diabła? Mimo że fanem R.E.M. nigdy nie byłem i nie będę, lubię charakterystyczny głos Michaela, ale tutaj brzmi on tragicznie – tak jakby Stipe stawił się w studiu nagraniowym, by zostać znienacka ogłuszonym, związanym i torturowanym, podczas gdy dźwiękowiec nagrywał jego krzyki. Cienizna. 

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6238","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

04. Limp Bizkit, Birdman, Flo Rida & Caskey – Sunshine (z albumu “Rich Gang”, 2013)

Jeśli jest coś, co wyniosłem z “lektury” ostatniego albumu Limp Bizkit (oprócz krwawiącego czoła od bezsilnego walenia łbem o ścianę), to jest to przekonanie, że Fred Durst + autotune = apokalipsa. Miałem nadzieję, że kawałek „Autotunage” był tylko muzycznym żartem. Próżne okazały się moje nadzieje, jak pokazuje „Sunshine”. Nie będę zagłębiał się w zwrotki Birdmana, Flo Ridy i Caskeya (…kto to jest Caskey?), których poziom jest tak niski, że można się o niego potknąć – powiem tylko, że to prawdopodobnie NAJGORSZY utwór, jaki kiedykolwiek słyszałem, pod którym podpisał się zespół Limp Bizkit (Zaraz, ale czy w ogóle w „Sunshine” gra cała kapela? Przecież słyszę tylko ohydny refren Dursta)…

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6239","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

03. Handsome Boy Modeling School feat. Chino Moreno (The Deftones), El-P & Cage – The Hours (z albumu “White People”, 2004)

Ah, tak. Handsome Boy Modeling School. Dawny kolaboracyjny projekt Dana the Automatora i Prince Paula przyniósł słuchaczom dwa arcyciekawe albumy, pełne zaskakujących tracków, wykraczających poza ramy “zwykłego hip-hopu”. Szczególnie drugi (i ostatni album) duetu, „White People”, wypełniony był po brzegi takimi utworami – na jakim bowiem hip-hopowym albumie można usłyszeć obok RZA, De La Soul, Del the Funkee Homosapiena – takich gości jak The Mars Volta, John Oates czy Jego Wysokość Mike Patton? Generalnie album trzyma wysoki poziom, z jednym wyjątkiem – „The Hours”. Kawałek typu „Co ja do cholery usłyszałem?!” na pokładzie z El-P, Cage’em i Chino Moreno z Deftonesów – po takim składzie nie spodziewam się łatwego w odbiorze utworu… Ale nie spodziewam się też kompletnego, asłuchalnego hałasu!Wszystko to przez Chino Moreno, którego wokal jest po prostu NAJGORSZY. Zupełnie, jakby Chino podczas nagrań nagle oszalał i zaczął wyć na całe gardło, próbując słowa „the hours” zaśpiewać na kilkanaście sposobów naraz, a wszyscy inni muzycy byli zbyt przestraszeni, żeby się do niego zbliżyć. Słuchać tylko na własną odpowiedzialność.

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6240","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

02. Kid Cudi feat. Michael Bolton & King Chip – Afterwards (Bring Yo Friends) (z albumu “indicud”, 2013)

Michael Bolton. To nazwisko powoduje albo pusty śmiech, albo zgrzytanie zębów u każdego fana muzyki. Nierozwiązaną do dziś zagadką pozostaje bowiem, jak ktoś mógł przejść z całkiem zgrabnej hardrockowej kapeli (Blackjack) do tworzenia tych mdłych, absolutnie obrzydliwych softrockowo-popowych balladek, wyśpiewywanych tym rozdzierającym bębenki głosem (pamiętacie to?)?. Kawałek nagrany wespół z Cudim włączałem więc pełen najgorszych obaw… Nie byłem jednak przygotowany na to, co usłyszałem. „Afterwards” popełnił najgorszą zbrodnię, jaką może popełnić kooperacja rapowo-rockowa. Jest śmiertelnie, bezbrzeżnie, niewiarygodnie NUDNY. To 9 minut (!!!!) nieustannego,  monotonnego łup-łup-łup, od czasu przetykanego (słabym, a jakże – a także dziwnie przytłumionym) wokalem Boltona, a od ok. 6 minuty – sennego, elektronicznego beatu. Zasnąłem 8 razy, próbując w całości przesłuchać ten kawałek – a jako fan prog rocka jestem przyzwyczajony do długaśnych utworów. Absolutnie odradzam przesłuchiwać ten ekwiwalent chińskiej wodnej tortury.

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6241","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

01. Swizz Beatz feat. Metallica & Ja Rule – We Did It Again (z albumu “Presents G.H.E.T.T.O. Stories”, 2002)

De łorst. Upadek. Profanacja. Piekło. Przyczynek do powstania obydwu rankingów. Muzyczne kalectwo na każdym możliwym poziomie… Po prostu… wow. So, Swizz, we meet again. Jeśli naprawdę myślałeś, że ohydny, ochrypły głos Ja Rule’a idealnie nadaje się pod ciężkie riffy Metalliki – to myliłeś się NIEWIARYGODNIE grubo. Ja Rule wyje odrażająco (nie, you’re not a rock star – nawet nie myśl o tym, Ja), podczas gdy ekipa Hetfielda zapodaje ociężały, nie mogący określić, jakim tempem iść podkład. Nie wspomnę już o beznadziejnych wstawkach samego Hetfielda. Po prostu… zabierzcie to ode mnie w cholerę. Swizz musiał pomyśleć to samo, bo nie mogę znaleźć ani śladu jego obecności na tym kawałku (chociaż to może już ja ogłuchłem od prób jego przesłuchania). Nie tykać nawet kijem. 

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6242","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

Wyróżnienie specjalne – The Flaming Lips feat. Ke$ha, Biz Markie & Hour of the Time Majesty 12 – 2012 (You Should Be Upgraded) (z albumu “The Flaming Lips and Heady Fwends", 2012)

Znalazłem. Sam w to nie wierzę, że znalazłem utwór gorszy niż bękart Hetfielda i Ja Rule’a. Mój zmysł słuchowy zdaje się wylewać krwistym potokiem przez uszy, ale znalazłem…. The Flaming Lips, znani z niedawnej „reedycji” Dark Side of the Moon Floydów, nagranej m.in. z Henrym Rollinsem, postanowili nagrać sobie kawałek o nazwie „2012 (You Should Be Upgraded)”. Po próbach przesłuchania jestem gotów się zgodzić z tym podtytułem – muszę jak najszybciej upgrade’ować zmysł słuchu, bo jego ośrodki we mnie całkowicie przez ten utwór umarły. Mdły, eksperymentalny, kaleczący uszy nagłymi, megagłośnymi uderzeniami gitar podkład pod topiące się w elektronicznym sosie słabe wokale Ke$hy i Wayne’a Coyne’a (…chyba). Ten kawałek jest tak ohydny, że z miejsca wrzuciłbym go na podium powyższego rankingu (w betonowych butach, dla pewności). Powstrzymała mnie od tego jedna rzecz, którą wyrażę w formie pytania…. GDZIE W TYM KAWAŁKU JEST BIZ MARKIE?! 

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6243","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

 

]]>
"Something From Nothing: Art Of Rap" - trailer i kolejne informacje na temat filmu Ice-T!https://popkiller.kingapp.pl/2012-04-13,something-from-nothing-art-of-rap-trailer-i-kolejne-informacje-na-temat-filmu-ice-thttps://popkiller.kingapp.pl/2012-04-13,something-from-nothing-art-of-rap-trailer-i-kolejne-informacje-na-temat-filmu-ice-tApril 13, 2012, 5:00 pmDaniel WardzińskiIce-T dla Zachodniego Wybrzeża i całego hip-hopu jest postacią legendarną. Czasem legendy zachowują się tak jakby nie zasługiwały na to miano, ale nie tym razem. Raper, który skończył 54 lata od dłuższego czasu przygotowuje hip-hopową społeczność na film, który być może stanie się dla rapu pozycją klasyczną. "Something From Nothing: The Art Of Rap", to jak sama nazwa wskazuje, produkcja zajmujące się sztuką rapowania. Kiedy zobaczycie oficjalny trailer oraz listę gości, którzy pojawili się w "AOR" będziecie czekali na czerwiec z wypiekami na policzkach.Podobno Ice-T ma zamiar zgłosić swoją produkcję do udziału w festiwalu Sundance. Na pewno natomiast zebrał w nim niesamowite grono ludzi, którzy na temat sztuki rapowania mają prawo wypowiadać się jak nikt inny. Chuck D i Immortal Technique, Dr. Dre i Snoop, Kanye West i Common, Yasiin Bey i Nas... Nie zabrakło miejsca dla legend takich jak Big Daddy Kane, ale też tych, którzy zmienili grę wiele lat potem jak Eminem. Film zapowiada się niesamowicie, a przekonacie się o tym jeszcze bardziej, kiedy sprawdzicie znajdujący się pod spodem oficjalny trailer. Ice-T dla Zachodniego Wybrzeża i całego hip-hopu jest postacią legendarną. Czasem legendy zachowują się tak jakby nie zasługiwały na to miano, ale nie tym razem. Raper, który skończył 54 lata od dłuższego czasu przygotowuje hip-hopową społeczność na film, który być może stanie się dla rapu pozycją klasyczną.

"Something From Nothing: The Art Of Rap", to jak sama nazwa wskazuje, produkcja zajmujące się sztuką rapowania. Kiedy zobaczycie oficjalny trailer oraz listę gości, którzy pojawili się w "AOR" będziecie czekali na czerwiec z wypiekami na policzkach.


Podobno Ice-T ma zamiar zgłosić swoją produkcję do udziału w festiwalu Sundance. Na pewno natomiast zebrał w nim niesamowite grono ludzi, którzy na temat sztuki rapowania mają prawo wypowiadać się jak nikt inny. Chuck D i Immortal Technique, Dr. Dre i Snoop, Kanye West i Common, Yasiin Bey i Nas... Nie zabrakło miejsca dla legend takich jak Big Daddy Kane, ale też tych, którzy zmienili grę wiele lat potem jak Eminem. Film zapowiada się niesamowicie, a przekonacie się o tym jeszcze bardziej, kiedy sprawdzicie znajdujący się pod spodem oficjalny trailer.

 

]]>