popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) DMT Sessionshttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/20226/DMT-SessionsNovember 15, 2024, 4:16 ampl_PL © 2024 Admin stronyEsham "DMT Sessions" - recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2011-10-03,esham-dmt-sessions-recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2011-10-03,esham-dmt-sessions-recenzjaJanuary 4, 2014, 3:51 pmŁukasz RawskiEsham to człowiek instytucja. Niezwykle zasłużony dla rapowej sceny Detroit, żywa legenda mająca na swoim koncie kilka żywych klasyków tego rejonu. Pionier i prawdopodobnie obecnie jedyny wykonawca Acid Rapu, znany również z niezliczonej liczny beefów, oraz dissów. Jednak trzeba pamiętać, że Esham to nie tylko marny horrorcore'owy raperzyna. Esham to ikona tego podgatunku.W tym roku uderzył z trzynastym solowym albumem, który udowodnił, że obawy niektórych (w tym mnie) odnośnie jego rapowej kondycji były całkowicie bezpodstawne.W porównaniu do zeszłorocznego albumu - "Suspended Animation", który oceniany był różnie "DMT Sessions" to album, o którym złego słowa nie można powiedzieć. Ten, kto myśli, że Esham to powoli starzejący się raper, który najlepsze lata ma już za sobą powinien zweryfikować swoją opinię po przesłuchaniu tej płyty. Kto by pomyślał, że taki stary wyga jak Esham postawi na mały eksperyment z dubstepowym brzmieniem? Sam za tego rodzaju muzyką nie przepadam, jednak to co zrobił Rashaam to coś z goła odmiennego niż "standardowy", że tak to ujmę, dubstep. Oczywiście cała płyta nie jest w żadnym stopniu dubstepowa, to tylko kilka pojedynczych bitów, które nadają "DMT Sessions" dodatkowego smaczku. "I love drugs and drugs love me"Innym ciekawym zabiegiem ze strony Eshama są tytuły na płycie. W większości są to fachowe nazwy narkotyków, więc jeśli nurtuje Cię co oznaczać może tytuł "Methylenedioxymethamphetamine" podpowiem - to nic innego jak związek z rodziny amfetamin. To tylko kolejny dowód jak bardzo Esham jest pokręcony, a jego lyricsy różnią się od standardów, które serwuje nam współczesny rap. Esham na tej płycie wraca do świetnej formy z początku lat 90-tych... choć chyba jest to jednak określenie nad wyrost, bowiem do formy z "KKKill the fetus" chociażby Eshamowi ciężko będzie nawiązać kiedykolwiek. Mimo to "DMT Session" to dowód na to, że z panem Smithem nie jest jeszcze tak tragicznie, choć inaczej uważałem jeszcze rok temu. W sumie w pełni do jego umiejętności i warsztatu rapowego przekonałem się stosunkowo niedawno, czego trochę żałuję. Nie zmienia to jednak faktu, że doceniam wszystko co zrobił dla sceny rapowej Detroit, a już sam fakt tego, że to pionier jednego z odłamów horrorcore'u powinien starczyć by oddawać mu należyty szacunek. Jeśli dotąd nie miałeś okazji zapoznać się z jego twórczością, nie wiesz czego spodziewać możesz się po Eshamie najłatwiej będzie to określić trzema słowami - zło, nienawiść, grzech. Patrząc na tak chore kawałki jak "Devil's Groove", czy "Amen Another Sin", nagrywane w wieku 13 lat nie można oczekiwać, że mając 38 lat Esham nagle zamieni się w grzecznego i religijnego chłopa. W jego żyłach płynie diabelska krew, czego zresztą się nie wstydzi. Choć odnoszę wrażenie, że w porównaniu do "szalonych" lat 90-tych Esham "wygrzeczniał". Stał się odrobinę poważniejszy, zresztą wszystkie zawirowania na czele z zagrożeniem, że nigdy już nie nagra żadnego kawałka po ataku ludzi związanych z D12 musiały zadziałać na niego tak, a nie inaczej. "DMT Sessions" to po prostu świetna dawka chorego, psychodelicznego rapu, który stworzony jest na bardzo wysokim poziomie. Nawet jeśli nie potrafisz uznać horrorcore'u jako "poważnego" podgatunku rapu, nawet jeśli twierdzisz że to muzyka niszowa, której nie warto się przyjrzeć, przysiądź proszę, zapuść "DMT Sessions" i zwyczajnie zmień swoje zdanie. Ta płyta to ponad godzinę niesamowitego klimatu, który wywołać może psychozę. To przecież tylko muzyka, jednak mocno działa na zmysły, zresztą termin "acid rap" zobowiązuje. Ten rap działa właśnie jak kwas, wchodzi mocno i pozostawia po sobie wielkie szkody. Po przesłuchaniu tej płyty gwarantuję, że wrócisz do niej po raz drugi, trzeci, czwarty, dwudziesty... Aż stanie się ona Twoją obsesją. Tak było w moim przypadku. Przekonanie do niej szło mi strasznie topornie, jednak kiedy w końcu uskuteczniła się zajawka na ten album poczułem, że ciężko będzie mi nie odsłuchać go choć raz dziennie. I faktycznie tak jest, słucham jej niemal codziennie i niezależnie od nastroju i pory dnia zawsze zabiera mnie w inny, dziwny świat. Podsumowując... Na pewno nie jest to płyta, która zajara każdego, jednak wielbiciele dobrego rapu powinni choć ją sprawdzić, bo to naprawdę czołowa produkcja tego roku. Esham wraca w wielkim stylu i pokazuje, że jeszcze stać go, by nagrać album niemal wybitny, który tylko podkreśla jego zasługi i ogromne umiejętności. Nadal jest kontrowersyjny, nadal zaczepia niemal w każdym kawałku ludzi, z którymi jeszcze niedawno się trzymał (Twiztid, reszta ekipy Psychopathic), rozdrapuje wydawało się dawno zażegnane konflikty (kilka wersów w stronę Eminema). Jak dotąd nikt nie odpowiedział i pewnie nie odpowie, bo Esham taki jest od dawna. Nie ujmuje to jednak nic "DMT Sessions", które niewątpliwie zasłużyło na ocenę bardzo dobrą. Jeden z moich faworytów do tegorocznego top 5. Esham to człowiek instytucja. Niezwykle zasłużony dla rapowej sceny Detroit, żywa legenda mająca na swoim koncie kilka żywych klasyków tego rejonu. Pionier i prawdopodobnie obecnie jedyny wykonawca Acid Rapu, znany również z niezliczonej liczny beefów, oraz dissów. Jednak trzeba pamiętać, że Esham to nie tylko marny horrorcore'owy raperzyna. Esham to ikona tego podgatunku.

W tym roku uderzył z trzynastym solowym albumem, który udowodnił, że obawy niektórych (w tym mnie) odnośnie jego rapowej kondycji były całkowicie bezpodstawne.

W porównaniu do zeszłorocznego albumu - "Suspended Animation", który oceniany był różnie "DMT Sessions" to album, o którym złego słowa nie można powiedzieć. Ten, kto myśli, że Esham to powoli starzejący się raper, który najlepsze lata ma już za sobą powinien zweryfikować swoją opinię po przesłuchaniu tej płyty. Kto by pomyślał, że taki stary wyga jak Esham postawi na mały eksperyment z dubstepowym brzmieniem? Sam za tego rodzaju muzyką nie przepadam, jednak to co zrobił Rashaam to coś z goła odmiennego niż "standardowy", że tak to ujmę, dubstep. Oczywiście cała płyta nie jest w żadnym stopniu dubstepowa, to tylko kilka pojedynczych bitów, które nadają "DMT Sessions" dodatkowego smaczku.

"I love drugs and drugs love me"

Innym ciekawym zabiegiem ze strony Eshama są tytuły na płycie. W większości są to fachowe nazwy narkotyków, więc jeśli nurtuje Cię co oznaczać może tytuł "Methylenedioxymethamphetamine" podpowiem - to nic innego jak związek z rodziny amfetamin. To tylko kolejny dowód jak bardzo Esham jest pokręcony, a jego lyricsy różnią się od standardów, które serwuje nam współczesny rap. Esham na tej płycie wraca do świetnej formy z początku lat 90-tych... choć chyba jest to jednak określenie nad wyrost, bowiem do formy z "KKKill the fetus" chociażby Eshamowi ciężko będzie nawiązać kiedykolwiek. Mimo to "DMT Session" to dowód na to, że z panem Smithem nie jest jeszcze tak tragicznie, choć inaczej uważałem jeszcze rok temu. W sumie w pełni do jego umiejętności i warsztatu rapowego przekonałem się stosunkowo niedawno, czego trochę żałuję. Nie zmienia to jednak faktu, że doceniam wszystko co zrobił dla sceny rapowej Detroit, a już sam fakt tego, że to pionier jednego z odłamów horrorcore'u powinien starczyć by oddawać mu należyty szacunek.

Jeśli dotąd nie miałeś okazji zapoznać się z jego twórczością, nie wiesz czego spodziewać możesz się po Eshamie najłatwiej będzie to określić trzema słowami - zło, nienawiść, grzech. Patrząc na tak chore kawałki jak "Devil's Groove", czy "Amen Another Sin", nagrywane w wieku 13 lat nie można oczekiwać, że mając 38 lat Esham nagle zamieni się w grzecznego i religijnego chłopa. W jego żyłach płynie diabelska krew, czego zresztą się nie wstydzi. Choć odnoszę wrażenie, że w porównaniu do "szalonych" lat 90-tych Esham "wygrzeczniał". Stał się odrobinę poważniejszy, zresztą wszystkie zawirowania na czele z zagrożeniem, że nigdy już nie nagra żadnego kawałka po ataku ludzi związanych z D12 musiały zadziałać na niego tak, a nie inaczej. "DMT Sessions" to po prostu świetna dawka chorego, psychodelicznego rapu, który stworzony jest na bardzo wysokim poziomie. Nawet jeśli nie potrafisz uznać horrorcore'u jako "poważnego" podgatunku rapu, nawet jeśli twierdzisz że to muzyka niszowa, której nie warto się przyjrzeć, przysiądź proszę, zapuść "DMT Sessions" i zwyczajnie zmień swoje zdanie.

Ta płyta to ponad godzinę niesamowitego klimatu, który wywołać może psychozę. To przecież tylko muzyka, jednak mocno działa na zmysły, zresztą termin "acid rap" zobowiązuje. Ten rap działa właśnie jak kwas, wchodzi mocno i pozostawia po sobie wielkie szkody. Po przesłuchaniu tej płyty gwarantuję, że wrócisz do niej po raz drugi, trzeci, czwarty, dwudziesty... Aż stanie się ona Twoją obsesją. Tak było w moim przypadku. Przekonanie do niej szło mi strasznie topornie, jednak kiedy w końcu uskuteczniła się zajawka na ten album poczułem, że ciężko będzie mi nie odsłuchać go choć raz dziennie. I faktycznie tak jest, słucham jej niemal codziennie i niezależnie od nastroju i pory dnia zawsze zabiera mnie w inny, dziwny świat.

Podsumowując... Na pewno nie jest to płyta, która zajara każdego, jednak wielbiciele dobrego rapu powinni choć ją sprawdzić, bo to naprawdę czołowa produkcja tego roku. Esham wraca w wielkim stylu i pokazuje, że jeszcze stać go, by nagrać album niemal wybitny, który tylko podkreśla jego zasługi i ogromne umiejętności. Nadal jest kontrowersyjny, nadal zaczepia niemal w każdym kawałku ludzi, z którymi jeszcze niedawno się trzymał (Twiztid, reszta ekipy Psychopathic), rozdrapuje wydawało się dawno zażegnane konflikty (kilka wersów w stronę Eminema). Jak dotąd nikt nie odpowiedział i pewnie nie odpowie, bo Esham taki jest od dawna. Nie ujmuje to jednak nic "DMT Sessions", które niewątpliwie zasłużyło na ocenę bardzo dobrą. Jeden z moich faworytów do tegorocznego top 5.




]]>