popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Easy Mo Beehttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/20061/Easy-Mo-BeeNovember 14, 2024, 10:51 pmpl_PL © 2024 Admin stronyWzruszający wpis Easy'ego Mo Bee po śmierci Craiga Mackahttps://popkiller.kingapp.pl/2018-03-14,wzruszajacy-wpis-easyego-mo-bee-po-smierci-craiga-mackahttps://popkiller.kingapp.pl/2018-03-14,wzruszajacy-wpis-easyego-mo-bee-po-smierci-craiga-mackaMarch 14, 2018, 1:43 amAdmin stronyCraig Mack to jedna z tych postaci, które nie zostawiły nam po sobie wielu albumów, ale mimo tego odcisnęły piętno i zostawiły materiał ponadczasowy. Debiut Craiga to klasyk, a "Flava In Ya Ear" jeden z nieśmiertelnych bangerów Nowego Jorku lat '90. Producentem tego numeru był kultowy Easy Mo Bee, jedna z największych ikon hip-hopowej produkcji minionego wieku, stojący za najważniejszymi albumami Big Daddy Kane'a czy Notoriousa B.I.G. Po śmierci Macka podzielił się on na swoim FB wpisem, który mocno zapada w pamięć..."Człowiek, który rapował 'Co zrobisz gdy przyjdzie Bóg' odszedł od nas wczoraj.Powiem Wam co jest w tym najbardziej podłamujące. Jakieś 3 miesiące temu złapałem z nim kontakt po latach i przegadaliśmy przez telefon jakąś godzinę. Przez większość tego czasu próbowałem namówić go, by wrócił do robienia muzyki. Nie wiedział czy po oddaniu życia Bogu powinien wracać do rapu. Błagałem go i tłumaczyłem, że ma pełne prawo, by dalej służyć Bogu poprzez swoją muzykę. Powiedziałem, że tak długo jak jest to prawdziwe a nie bluźniercze, tak długo może docierać do ludzkich dusz i rozsyłać swoje przesłanie. Finalnie zgodził się mówiąc 'Ok Mo Bee, zrobię to'. Wysłałem mu 5 czy 6 bitów i nigdy więcej się nie odezwał. Zadzwoniłem jeszcze raz i nie oddzwonił. Może wiedział, że umiera, ale nie chciał tego mówić. Jedno z wiarygodnych źródeł wspomniało mi, że mówił iż 'nie będzie tu już długo'. Niech Bóg ma go w opiece. Myślę dziś o numerze, który nagraliśmy, 'When God comes'. Chciał być gotowy. Zawsze miał to z tyłu głowy. Modlę się o to, że dziś finalnie dotarł do Nieba, bo tylko to się dla niego liczyło. Jestem zdezorientowany. Nie wierzę, że odszedł. Błogosławieństwa bracie. Nigdy więcej cierpienia i bólu. Pan zaprosił Cię do domu i pogratulował roboty."W ostatnich latach Craig Mack poświęcił się życiu religijnemu, jego przesłanie można znaleźć m.in. w wypuszczonym w 2016 roku utworze "Praise The Lord" #RIP #CraigMack 1971-2018 The man who rapped "Whatcha gonna do When God Comes?" has unfortunately passed away yesterday on March 12, 2018 Several reliable sources have contacted me saying that it is true that #CraigMack passed away yesterday, March 12. I'll tell you what's so disappointing about his passing away... about 3 months ago or so, I finally got ahold of him and we talked on the phone for over an hour. Most of the call was me trying to persuade him to start making music again. He felt like after giving his life to God that maybe he shouldn't rap again. I begged him and explained to him that he had every right to still praise God through his music. I told him that as long as it was genuine and not a blasphemous gimmick, he could still reach souls and spread his message. Finally, he gave in and said "Ok Mo Bee, i'll do it." I sent him 5 or 6 tracks and then I never heard back from him. I made a follow-up call and still no Craig. Maybe he knew he was about to die but just didn't want to tell me. One of the reliable sources I spoke to not long ago tonight told me that he had told somebody "I'm not gonna be here much longer." God rest his soul. Now I'm thinking about the record we recorded together called "When God Comes." He wanted to be ready. That was always on his mind. I pray that today he has finally made it into the Kingdom Of Heaven because that's all that mattered to him. I'm so in denial. Can't believe he's gone. Bless you, my brother. No more suffering. No more pain. The Lord has called you home and finally said well done. EMB Post udostępniony przez Easy Mo Bee (@therealeasymobee) Mar 12, 2018 o 11:38 PDT Craig Mack to jedna z tych postaci, które nie zostawiły nam po sobie wielu albumów, ale mimo tego odcisnęły piętno i zostawiły materiał ponadczasowy. Debiut Craiga to klasyk, a "Flava In Ya Ear" jeden z nieśmiertelnych bangerów Nowego Jorku lat '90. Producentem tego numeru był kultowy Easy Mo Bee, jedna z największych ikon hip-hopowej produkcji minionego wieku, stojący za najważniejszymi albumami Big Daddy Kane'a czy Notoriousa B.I.G. Po śmierci Macka podzielił się on na swoim FB wpisem, który mocno zapada w pamięć...

"Człowiek, który rapował 'Co zrobisz gdy przyjdzie Bóg' odszedł od nas wczoraj.

Powiem Wam co jest w tym najbardziej podłamujące. Jakieś 3 miesiące temu złapałem z nim kontakt po latach i przegadaliśmy przez telefon jakąś godzinę. Przez większość tego czasu próbowałem namówić go, by wrócił do robienia muzyki. Nie wiedział czy po oddaniu życia Bogu powinien wracać do rapu. Błagałem go i tłumaczyłem, że ma pełne prawo, by dalej służyć Bogu poprzez swoją muzykę. Powiedziałem, że tak długo jak jest to prawdziwe a nie bluźniercze, tak długo może docierać do ludzkich dusz i rozsyłać swoje przesłanie. Finalnie zgodził się mówiąc 'Ok Mo Bee, zrobię to'. Wysłałem mu 5 czy 6 bitów i nigdy więcej się nie odezwał. Zadzwoniłem jeszcze raz i nie oddzwonił. Może wiedział, że umiera, ale nie chciał tego mówić. Jedno z wiarygodnych źródeł wspomniało mi, że mówił iż 'nie będzie tu już długo'. Niech Bóg ma go w opiece. Myślę dziś o numerze, który nagraliśmy, 'When God comes'. Chciał być gotowy. Zawsze miał to z tyłu głowy. Modlę się o to, że dziś finalnie dotarł do Nieba, bo tylko to się dla niego liczyło. Jestem zdezorientowany. Nie wierzę, że odszedł. Błogosławieństwa bracie. Nigdy więcej cierpienia i bólu. Pan zaprosił Cię do domu i pogratulował roboty."

W ostatnich latach Craig Mack poświęcił się życiu religijnemu, jego przesłanie można znaleźć m.in. w wypuszczonym w 2016 roku utworze "Praise The Lord"

#RIP #CraigMack 1971-2018 The man who rapped "Whatcha gonna do When God Comes?" has unfortunately passed away yesterday on March 12, 2018 Several reliable sources have contacted me saying that it is true that #CraigMack passed away yesterday, March 12. I'll tell you what's so disappointing about his passing away... about 3 months ago or so, I finally got ahold of him and we talked on the phone for over an hour. Most of the call was me trying to persuade him to start making music again. He felt like after giving his life to God that maybe he shouldn't rap again. I begged him and explained to him that he had every right to still praise God through his music. I told him that as long as it was genuine and not a blasphemous gimmick, he could still reach souls and spread his message. Finally, he gave in and said "Ok Mo Bee, i'll do it." I sent him 5 or 6 tracks and then I never heard back from him. I made a follow-up call and still no Craig. Maybe he knew he was about to die but just didn't want to tell me. One of the reliable sources I spoke to not long ago tonight told me that he had told somebody "I'm not gonna be here much longer." God rest his soul. Now I'm thinking about the record we recorded together called "When God Comes." He wanted to be ready. That was always on his mind. I pray that today he has finally made it into the Kingdom Of Heaven because that's all that mattered to him. I'm so in denial. Can't believe he's gone. Bless you, my brother. No more suffering. No more pain. The Lord has called you home and finally said well done. EMB

Post udostępniony przez Easy Mo Bee (@therealeasymobee)

]]>
The Notorious B.I.G. "Party & Bullshit" (Diggin’ In The Videos #331)https://popkiller.kingapp.pl/2015-03-10,the-notorious-big-party-bullshit-diggin-in-the-videos-331https://popkiller.kingapp.pl/2015-03-10,the-notorious-big-party-bullshit-diggin-in-the-videos-331March 10, 2015, 4:19 pmTomasz PrzytułaSwoją wyprawę na szczyt hip-hopowego Mount Everestu Christopher Wallace rozpoczął w 1992 roku, dwa lata przed wydaniem kultowego już „Ready To Die”. Podpisanie kontraktu z wytwórnią Uptown było dla Biggiego spełnieniem najgłębszych marzeń i szansą na ucieczkę od pełnego niebezpieczeństw ulicznego życia. Przyszłość rapera, choć bardzo obiecująca, była jednak niepewna, a każdy nowy dzień przynosił coraz więcej znaków zapytania. Kuszony obietnicą nagrania solowego albumu, będąc przerażonym perspektywą powrotu do więzienia i nie mając wiele do stracenia, Biggie powierzył całe swoje życie w ręce jednego człowieka – Seana Combsa.Niezwłocznie po zakontraktowaniu młodego Notoriousa, Puff Daddy przystąpił do działań mających na celu zbudowanie swojemu podopiecznemu szerokiego fanbase’u na terenie całego Wielkiego Jabłka. Oprócz licznych występów gościnnych Biggie pod szyldem labelu Uptown nagrał kilka solowych utworów, a najbardziej znanym numerem pochodzącym z tego okresu jest „Party & Bullshit”, który jako singiel doczekał się fizycznego wydania i został umieszczony na ścieżce dźwiękowej do filmu „Who’s The Man?” w 1993 roku.Utwór „Party & Bullshit” bardzo szybko stał się kluczowym elementem w kwitnącej karierze rapera, znanego ówcześnie jako Biggie Smalls, a przez moment nawet jako BIG(sic!). Kompozycja stworzona przez jednego z ojców sukcesu „Ready To Die” - Easy’iego Mo Bee, oparta na nieśmiertelnym samplu z „UFO” wyśmienicie komponowała się z hardkorowym wokalem Notoriousa i jego nie mniej agresywnym sposobem rapowania. Głód gry, zadziwiająca pewność siebie i surowy do szpiku kości styl jakim Biggie wyrażał samego siebie, utwierdziły Puff Daddy’iego w przekonaniu, że trafił na prawdziwą żyłę złota. Tworząc imprezowy kawałek przeznaczony dla ludzi bezpośrednio związanych z ulicą, Notorious postawił solidne podwaliny pod swoją dalszą karierę, zyskując szacunek i rozgłos poza rodzimym podwórkiem. Niebagatelną rolę w budowaniu silnej marki rapera miał sposób w jaki „Party & Bullshit” było wykonywane przed lokalną publicznością. Podczas każdego występu inscenizowano bijatyki, których inicjatorami i uczestnikami byli ludzie z ekipy Biggiego. Zaskoczona i częstokroć znieruchomiała ze strachu widownia zapamiętywała taki obrazek na długo, a co za tym idzie – zachowywała pseudonim B.I.G. w swojej świadomości.Singiel „Party & Bullshit” zobrazowany został czarno-białym, totalnie amatorskim teledyskiem, przedstawiającym ujęcia z występu live na jednym z nowojorskich osiedli. Nie można nazwać tego obrazu klipem z prawdziwego zdarzenia, z tego też powodu „teledysk” ten jest niesłusznie pomijany, co zdarzyło się również nam, gdy wspominaliśmy sam singiel w cyklu Ot Tak. Warto jednak przyjrzeć się bliżej temu staremu nagraniu, na którym przyszła perła Nowego Jorku występuje w ciemnej bandanie i znoszonym t-shircie, nie podejrzewając, że za kilka lat zyska międzynarodową sławę i status ikony hip-hopu.Oryginalne nagranie:[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"21952","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]oraz remix autorstwa Lorda Finesse'a:[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"21970","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]] Swoją wyprawę na szczyt hip-hopowego Mount Everestu Christopher Wallace rozpoczął w 1992 roku, dwa lata przed wydaniem kultowego już „Ready To Die”. Podpisanie kontraktu z wytwórnią Uptown było dla Biggiego spełnieniem najgłębszych marzeń i szansą na ucieczkę od pełnego niebezpieczeństw ulicznego życia. Przyszłość rapera, choć bardzo obiecująca, była jednak niepewna, a każdy nowy dzień przynosił coraz więcej znaków zapytania. Kuszony obietnicą nagrania solowego albumu, będąc przerażonym perspektywą powrotu do więzienia i nie mając wiele do stracenia, Biggie powierzył całe swoje życie w ręce jednego człowieka – Seana Combsa.

Niezwłocznie po zakontraktowaniu młodego Notoriousa, Puff Daddy przystąpił do działań mających na celu zbudowanie swojemu podopiecznemu szerokiego fanbase’u na terenie całego Wielkiego Jabłka. Oprócz licznych występów gościnnych Biggie pod szyldem labelu Uptown nagrał kilka solowych utworów, a najbardziej znanym numerem pochodzącym z tego okresu jest „Party & Bullshit”, który jako singiel doczekał się fizycznego wydania i został umieszczony na ścieżce dźwiękowej do filmu „Who’s The Man?” w 1993 roku.

Utwór „Party & Bullshit” bardzo szybko stał się kluczowym elementem w kwitnącej karierze rapera, znanego ówcześnie jako Biggie Smalls, a przez moment nawet jako BIG(sic!).Kompozycja stworzona przez jednego z ojców sukcesu „Ready To Die” -  Easy’iego Mo Bee, oparta na nieśmiertelnym samplu z „UFO” wyśmienicie komponowała się z hardkorowym wokalem Notoriousa i jego nie mniej agresywnym sposobem rapowania. Głód gry, zadziwiająca pewność siebie i surowy do szpiku kości styl jakim Biggie wyrażał samego siebie, utwierdziły Puff Daddy’iego w przekonaniu, że trafił na prawdziwą żyłę złota. Tworząc imprezowy kawałek przeznaczony dla ludzi bezpośrednio związanych z ulicą, Notorious postawił solidne podwaliny pod swoją dalszą karierę, zyskując szacunek i rozgłos poza rodzimym podwórkiem. Niebagatelną rolę w budowaniu silnej marki rapera miał sposób w jaki „Party & Bullshit” było wykonywane przed lokalną publicznością. Podczas każdego występu inscenizowano bijatyki, których inicjatorami i uczestnikami byli ludzie z ekipy Biggiego. Zaskoczona i częstokroć znieruchomiała ze strachu widownia zapamiętywała taki obrazek na długo, a co za tym idzie – zachowywała pseudonim B.I.G. w swojej świadomości.

Singiel „Party & Bullshit” zobrazowany został czarno-białym, totalnie amatorskim teledyskiem, przedstawiającym ujęcia z występu live na jednym z nowojorskich osiedli. Nie można nazwać tego obrazu klipem z prawdziwego zdarzenia, z tego też powodu „teledysk” ten jest niesłusznie pomijany, co zdarzyło się również nam, gdy wspominaliśmy sam singiel w cyklu Ot Tak.Warto jednak przyjrzeć się bliżej temu staremu nagraniu, na którym przyszła perła Nowego Jorku występuje w ciemnej bandanie i znoszonym t-shircie, nie podejrzewając, że za kilka lat zyska międzynarodową sławę i status ikony hip-hopu.

Oryginalne nagranie:

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"21952","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

oraz remix autorstwa Lorda Finesse'a:

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"21970","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

 

]]>
Easy Mo Bee o nowej płycie, współpracy z Milesem Davisem oraz produkowaniu numerów dla Tupaca i Biggiegohttps://popkiller.kingapp.pl/2015-02-17,easy-mo-bee-o-nowej-plycie-wspolpracy-z-milesem-davisem-oraz-produkowaniu-numerow-dlahttps://popkiller.kingapp.pl/2015-02-17,easy-mo-bee-o-nowej-plycie-wspolpracy-z-milesem-davisem-oraz-produkowaniu-numerow-dlaFebruary 17, 2015, 5:06 pmPaweł MiedzielecEasy Mo Bee to jeden z najważniejszych producentów lat 90-tych, którego bity rozbrzmiewały na najlepszych płytach tamtego okresu. Z okazji premiery jego najnowszego instrumentalnego krążka "...And Ya Don't Stop!", który ukazał się na początku stycznia, magazyn SLAMJamz przeprowadził wywiad z legendarną nowojorską postacią, w którym opowiedział on m.in. o nowym albumie, wrażeniach ze współpracy z Milesem Davisem oraz produkowania wspólnego numeru 2Paca i Notoriousa B.I.G."Mam nadzieję, że to wstrzyknie trochę więcej inspiracji w obecną kulturę hip-hopową" - mówi Mo Bee w odniesieniu do swojej ostatniej płyty. "Myślę, że hip-hop obecnie jest zbyt przesycony monotonią. Wszystko brzmi tak samo, każdy korzysta z tego samego sprzętu, tych samych dźwięków. To płytkie. Dlatego wraz z premierą nowego albumu daje ludziom okazję by zobaczyli że nadam kocham prawdziwą muzykę. Kocham samplowanie, ale kocham też dźwięk każdego instrumentu."Dalej producent opowiadał m.in. o tym w jakich okolicznościach doszło do jego współpracy z Tupac'iem Shakurem i jakie były kulisy powstania wspólnego numeru 'Paca i Notoriousa B.I.G.:"2Pac był tu w Nowym Jorku. W tamtym czasie kręcił Above The Rim w Rucker Park naprzeciwko Polo Grounds. Spotkałem go na Budweiser Superfest. Podał mi swoje namiary i zaprosił na plan filmowy. Powiedział: w przerwach między kręceniem puścisz mi swoje rzeczy w przyczepie. Przyszedłem na plan i puściłem mu kawałek który właśnie zrobiłem a on go polubił. To było Temptations. Zawsze pytam ludzi z którymi pracuje czy chcą aby zsamplować jakiś specjalny utwór? 'Pac powiedział: Pewnie stary! Czy możesz wysamplować dla mnie Bootsy'iego? Powiedział że zawsze chciał coś zrobić z "What's A Telephone Bill". To była jego wizja i coś nad czym zawsze chciał popracować dlatego zapytał mnie czy to ogarnę - rezultatem było Still Ballin. Tak wiele ludzi mówi mi: hej Mo, to zupełnie nie w twoim stylu tego co robisz normalnie ale ten kawałek to miazga. To właśnie takie komplementy sprawiają że wychodzę poza swój klasyczny styl produkcji i brnę w ten biznes dalej.Wielu ludzi mówi, że byłem jedynym który pracował z B.I.G. i Tupac'iem kiedy żyli ale to tylko częściowa prawda. Nie wiem jak inni, ale wiem że Eddie F z The Untouchables - spoczywaj w pokoju Heavy D, to była jego załoga - wyprodukował kawałek "Let's Get It On" dla Motown. To musiał być co najmniej 94 rok. To było w okresie kiedy Andre Harrell był tam szefem. Na kawałku był Tupac, Biggie, Heavy D i Grand Puba. To był drugi kawałek 'Paca i Big'a razem o którym wiem. Kawałek, który ja zrobiłem to był "Runnin' From The Police", który został skrócony do samego "Runnin". Wydano go na płycie One Million Strong, która była sfinansowana przez Bena Chavisa z NAACP. Dziś ciężko dostać vinyla z tym kawałkiem... wiem, że jest remix Eminema ale jest też oryginał Easy Mo Bee. Byli na nim Outlawz i Stretch z Live Squad. Eminem obciął ten numer do zwrotek 'Paca i B.I.G. ale byli też na nim inni ludzie."Producent podzielił się również swoimi wrażeniami na temat współpracy z jazzową legendą w osobie Milesa Davisa."Byłem taki szczęśliwy... mówienie o nim legenda Jazzu nie jest nawet właściwym określeniem - on jest pionierem, który robił muzykę już w latach 50-tych i ten gość chce ze mną pracować? Przed współpracą rozmawialiśmy długo o tym, w jakim kierunku chcieliśmy pójść a on powiedział: Rób co masz robić a ja podążę za tobą. Pomyślałem sobie tylko WOW!" Zapytany na sam koniec jak określiłby dziś hip-hop w jednym zdaniu odparł: "Hip-Hop to styl, ta kultura zawsze opierała się na stylu. Jeśli miałbym opisać Hip-Hop w jednym zdaniu, powiedziałbym że Hip-Hop znaczy: jestem od ciebie lepszy. Innymi słowy to zawsze był sport kontaktowy oparty na rywalizacji.Easy Mo Bee to jeden z najważniejszych producentów lat 90-tych, którego bity rozbrzmiewały na najlepszych płytach tamtego okresu. Z okazji premiery jego najnowszego instrumentalnego krążka "...And Ya Don't Stop!", który ukazał się na początku stycznia, magazyn SLAMJamz przeprowadził wywiad z legendarną nowojorską postacią, w którym opowiedział on m.in. o nowym albumie, wrażeniach ze współpracy z Milesem Davisem oraz produkowania wspólnego numeru 2Paca i Notoriousa B.I.G.

"Mam nadzieję, że to wstrzyknie trochę więcej inspiracji w obecną kulturę hip-hopową" - mówi Mo Bee w odniesieniu do swojej ostatniej płyty. "Myślę, że hip-hop obecnie jest zbyt przesycony monotonią. Wszystko brzmi tak samo, każdy korzysta z tego samego sprzętu, tych samych dźwięków. To płytkie. Dlatego wraz z premierą nowego albumu daje ludziom okazję by zobaczyli że nadam kocham prawdziwą muzykę. Kocham samplowanie, ale kocham też dźwięk każdego instrumentu."

Dalej producent opowiadał m.in. o tym w jakich okolicznościach doszło do jego współpracy z Tupac'iem Shakurem i jakie były kulisy powstania wspólnego numeru 'Paca i Notoriousa B.I.G.:

"2Pac był tu w Nowym Jorku. W tamtym czasie kręcił Above The Rim w Rucker Park naprzeciwko Polo Grounds. Spotkałem go na Budweiser Superfest. Podał mi swoje namiary i zaprosił na plan filmowy. Powiedział: w przerwach między kręceniem puścisz mi swoje rzeczy w przyczepie. Przyszedłem na plan i puściłem mu kawałek który właśnie zrobiłem a on go polubił. To było Temptations. Zawsze pytam ludzi z którymi pracuje czy chcą aby zsamplować jakiś specjalny utwór? 'Pac powiedział: Pewnie stary! Czy możesz wysamplować dla mnie Bootsy'iego? Powiedział że zawsze chciał coś zrobić z "What's A Telephone Bill". To była jego wizja i coś nad czym zawsze chciał popracować dlatego zapytał mnie czy to ogarnę - rezultatem było Still Ballin. Tak wiele ludzi mówi mi: hej Mo, to zupełnie nie w twoim stylu tego co robisz normalnie ale ten kawałek to miazga. To właśnie takie komplementy sprawiają że wychodzę poza swój klasyczny styl produkcji i brnę w ten biznes dalej.

Wielu ludzi mówi, że byłem jedynym który pracował z B.I.G. i Tupac'iem kiedy żyli ale to tylko częściowa prawda. Nie wiem jak inni, ale wiem że Eddie F z The Untouchables - spoczywaj w pokoju Heavy D, to była jego załoga - wyprodukował kawałek "Let's Get It On" dla Motown. To musiał być co najmniej 94 rok. To było w okresie kiedy Andre Harrell był tam szefem. Na kawałku był Tupac, Biggie, Heavy D i Grand Puba. To był drugi kawałek 'Paca i Big'a razem o którym wiem. Kawałek, który ja zrobiłem to był "Runnin' From The Police", który został skrócony do samego "Runnin". Wydano go na płycie One Million Strong, która była sfinansowana przez Bena Chavisa z NAACP. Dziś ciężko dostać vinyla z tym kawałkiem... wiem, że jest remix Eminema ale jest też oryginał Easy Mo Bee. Byli na nim Outlawz i Stretch z Live Squad. Eminem obciął ten numer do zwrotek 'Paca i B.I.G. ale byli też na nim inni ludzie."

Producent podzielił się również swoimi wrażeniami na temat współpracy z jazzową legendą w osobie Milesa Davisa.

"Byłem taki szczęśliwy... mówienie o nim legenda Jazzu nie jest nawet właściwym określeniem - on jest pionierem, który robił muzykę już w latach 50-tych i ten gość chce ze mną pracować? Przed współpracą rozmawialiśmy długo o tym, w jakim kierunku chcieliśmy pójść a on powiedział: Rób co masz robić a ja podążę za tobą. Pomyślałem sobie tylko WOW!"
 
Zapytany na sam koniec jak określiłby dziś hip-hop w jednym zdaniu odparł:
 

"Hip-Hop to styl, ta kultura zawsze opierała się na stylu. Jeśli miałbym opisać Hip-Hop w jednym zdaniu, powiedziałbym że Hip-Hop znaczy: jestem od ciebie lepszy. Innymi słowy to zawsze był sport kontaktowy oparty na rywalizacji.

]]>
Black Rob feat. Sean Price, Tek "You Need That Real Shit" - nowy singielhttps://popkiller.kingapp.pl/2014-02-18,black-rob-feat-sean-price-tek-you-need-that-real-shit-nowy-singielhttps://popkiller.kingapp.pl/2014-02-18,black-rob-feat-sean-price-tek-you-need-that-real-shit-nowy-singielFebruary 18, 2014, 10:43 amKrzysztof CyrychW maju powinniśmy otrzymać od Black Roba kolejny materiał, który ma nosić tytuł "Genuine Article". Dziś na podkręcenie emocji raper postanowił wypuścić kawałek w bardzo ciekawej obsadzie. Na "You Need That Real Shit" wspierają go znani wszystkim członkowie grupy Boot Camp Click - Tek oraz Sean Price. Jakby tego było mało, ich wokale zostały podane na odwołującym się brzmieniem do Złotej Ery bicie przygotowanym przez Easy Mo Bee. Jeśli jesteście fanami klasycznego rapowego grania - potrzebujecie tego! W maju powinniśmy otrzymać od Black Roba kolejny materiał, który ma nosić tytuł "Genuine Article". Dziś na podkręcenie emocji raper postanowił wypuścić kawałek w bardzo ciekawej obsadzie. Na "You Need That Real Shit" wspierają go znani wszystkim członkowie grupy Boot Camp Click - Tek oraz Sean Price. Jakby tego było mało, ich wokale zostały podane na odwołującym się brzmieniem do Złotej Ery bicie przygotowanym przez Easy Mo Bee. Jeśli jesteście fanami klasycznego rapowego grania - potrzebujecie tego!

]]>
Astro "Starving Like Marvin For A Cool J Song" - darmowy materiałhttps://popkiller.kingapp.pl/2013-09-14,astro-starving-like-marvin-for-a-cool-j-song-darmowy-materialhttps://popkiller.kingapp.pl/2013-09-14,astro-starving-like-marvin-for-a-cool-j-song-darmowy-materialSeptember 13, 2013, 12:10 amDaniel WardzińskiO Astro pisaliśmy na Popkillerze wiele razy i jak dotąd w samych superlatywach. Nie bez podstaw. Gość, który w tak młodym wieku potrafi zdecydować się na bezkompromisowe decyzje i przygotowuje materiały, które przypominają, że Nowy Jork, potrafi brzmieć jak Nowy Jork zdecydowanie wart jest obserwowania. Na dodatek doskonale sprawdza się też w innych konwencjach w których ewidentnie lubi sprawdzać swój olbrzymi talent do składania słów. Młody reprezentant Brooklynu nie zachwycił się również pomysłem Kendricka by nazwać siebie królem NY. Astro był jednym z pierwszych, którzy przygotowali odpowiedź.Charakter jego nowego materiału może wyjaśniać czemu. Astro idzie swoją drogą i zdecydowanie wiedzie ona do góry. Na nowym materiale współpracuje m.in. z nieśmiertelnym (przekonacie się tu jak bardzo) Easy Mo Bee, Statikiem Selektah, brandUnem deShayem czy BMC. Panie i panowie przed wami kolejny po znakomitym "Deadbeats & Lazy Lyrics" materiał od Astronomical Kid. Download Mixtape | Free Mixtapes Powered by DatPiff.comO Astro pisaliśmy na Popkillerze wiele razy i jak dotąd w samych superlatywach. Nie bez podstaw. Gość, który w tak młodym wieku potrafi zdecydować się na bezkompromisowe decyzje i przygotowuje materiały, które przypominają, że Nowy Jork, potrafi brzmieć jak Nowy Jork zdecydowanie wart jest obserwowania. Na dodatek doskonale sprawdza się też w innych konwencjach w których ewidentnie lubi sprawdzać swój olbrzymi talent do składania słów. Młody reprezentant Brooklynu nie zachwycił się również pomysłem Kendricka by nazwać siebie królem NY. Astro był jednym z pierwszych, którzy przygotowali odpowiedź.

Charakter jego nowego materiału może wyjaśniać czemu. Astro idzie swoją drogą i zdecydowanie wiedzie ona do góry. Na nowym materiale współpracuje m.in. z nieśmiertelnym (przekonacie się tu jak bardzo) Easy Mo Bee, Statikiem Selektah, brandUnem deShayem czy BMC. Panie i panowie przed wami kolejny po znakomitym "Deadbeats & Lazy Lyrics" materiał od Astronomical Kid.


Download Mixtape | Free Mixtapes Powered by DatPiff.com

]]>Big Daddy Kane "Daddy's Home" (Przegapifszy #59)https://popkiller.kingapp.pl/2013-08-18,big-daddy-kane-daddys-home-przegapifszy-59https://popkiller.kingapp.pl/2013-08-18,big-daddy-kane-daddys-home-przegapifszy-59August 16, 2013, 1:15 pmDaniel WardzińskiCzęsto ciężko mi zrozumieć obserwując przebieg kariery wielkich wykonawców, jak szybko fani odwracają się od swoich ulubieńców, nawet kiedy ci nie spuszczają z tonu. Ofiarą tego mechanizmu stał się również Big Daddy Kane. Olbrzymia popularność dwóch pierwszych albumów i status ikony popkultury sukcesywnie topniał wraz ze zbliżającą się połową lat 90.Zanim Kane wziął sobie czteroletni urlop od rapu po którym wrócił z albumem "Veteranz' Day" zdążył nagrać "Daddy's Home" - szósty i w mojej opinii jeden z najlepszych albumów w swoim dorobku, jednocześnie jeden z najbardziej niedocenionych czy wręcz niesłusznie zignorowanych przez fanów rapu w Stanach. Nadejście ery Biggiego, Nasa i Wu-Tangu niestety oznaczało też powolne zakończenie ery BDK. Kiedy jednak jest się jednym z największych graczy ze mikrofonem ever, robi się swoje niezależnie od tego ile par oczu patrzy na ręce.Zawsze byłem nieufny i podchodziłem sceptycznie do artystów, którzy w trakcie swojej kariery starali się na wszelkie sposoby "dopasować" do zmieniających się trendów. Od debiutu Kane'a w 1988 do 1994 roku rap zmienił się diametralnie, zarówno w kwestii nawijania jak i muzyki. W tym wypadku jednak nie brzmi to jak desperacka pogoń za "duchem czasów", raczej jakby Big Daddy Kane w nowych podkładach znalazł sobie nowy sposób na czerpanie frajdy z nawijania na najwyższym poziomie. Podkłady o mniejszym tempie dały mu więcej możliwości we flow, duży pogłos na perkusjach i swingujące brzmienie pozwalały zamotać linijki na dużo większym poziomie skomplikowania i dodawały impetu pointom wersów lądującym na potężnych werblach. Kane na "Daddy's Home" nadal dysponuje niesamowitymi linijkami i nie ma opcji, żeby wskazać linijek, które są tu pro forma. "Mack man numer one, you know how I move/ You think I'd be shavin' my rhymes, cause they're so smooth" - takie rzeczy to wierzchołek góry lodowej, którą jest ta płyta w całości, a to jak komfortowo na tych bitach poczuł się Kane do dziś robi niesamowite, inspirujące wrażenie. Od tytułowego "Daddy's Home" do braggowego ostrzeżenia w "Don't Do It To Yourself" nie można oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z wyjątkowym frontmanem projektu.Ten album to jednka nie tylko Kane. Fantastycznym sidekickiem okazuje się tutaj Scoob Lover, któremu zmiana bitów wyszła na dobre, a jego nosowy styl w połączeniu z gospodarzem daje świetny efekt. Większość z pewnością zapamięta wyjątkowy singiel "Show & Prove", gdzie na bicie DJ'a Premiera BDK zaprezentował Światu niesamowite talenty, jedne szlifowane potem lepiej, drugie gorzej, wszystkie warte uwagi. Ol' Dirty Bastard z jedną z moich ulubionych zwrotek to postać, której nie trzeba przedstawiać nikomu, podobnie jak Jay-Z. Wtedy jednak było inaczej, Hova (jeszcze jako J.Z.) był nieznanym nikomu gówniarzem, który wjechał z ultraelastycznym stylem, którego nie dało się przegapić. Wu-affiliate Shyheim i Sauce Money nie odstają, a numer do dziś uważam za jeden z najlepszych posse-cutów, które kiedykolwiek powstały. Fajnie posłuchać też jak onbeatowy styl Daddy'ego komponuje się z bardzo dobrze trafionym toastingiem Easy Dreda i Juniora P. Gwiazdami są tutaj nie tylko raperzy, ale również producenci. "Daddy's Home" to wielki moment w karierze L.G., autora genialnego numeru tytułowego i "Lyrical Gymnastics", które brzmi pod względem rapu dokładnie tak jak się nazywa, a było to możliwe właśnie dzięki kapitalnej robocie gościa, który współpracował też z Brand Nubian, Gravediggaz czy Canibusem. Świetnie pokazuje się Easy Mo Bee wnoszący na płytę dużo "Brooklyn Style" w wersji czystej ("The Way It's Going Down" to bit, bez którego ostatnio dzień uważam za stracony). Wielki props należy się też Da Rock, który zrobił jeden track, ale za to jaki... "Sex According To The Prince Of Darkness" to najlepszy sposób, żeby przenieść smooth operatora w lata 90., a perfekcyjne połączenie relaksującego pianina i hipnotyzującego saksofonu z głęboką perkusją to absolutne arcydzieło.Antonio Hardy brzmi na tej płycie jakby był super wyluzowany, świadom swoich możliwości i chętny żeby wykorzystać je na nowe sposoby. Do tego sprawia wrażenie, że świetnie się bawi, a to czyni album jeszcze lepszym. Sam wyprodukował też prawie połowę albumu, bardziej w stylu przełomu lat 80. i 90., ale rapuje na tym inaczej. Mamy świetny singiel "In The PJ's" na samplu z "Close The Door" Teddy Pendergrassa, ale też dynamiczne i porywające z miejsca "Somebody's Been Sleeping In My Bed". Przejdźmy jednak od szczegółu do ogółu - materiał w całości może spokojnie lecieć trzy razy z rzędu i nawet przez myśl nie przejdzie, żeby go wyłączyć. Olbrzymia siła rażenia, doskonale dobrane i bardzo bujające bity na których Kane stał się jeszcze lepszym raperem niż był. Wydaje się też, że zmiana stylistyki jeszcze bardziej uwidocznia to jak Kanem inspirowali się jego następcy z Biggiem na czele. Włączcie sobie pierwszy track i spróbujcie sobie wyobrazić, że Kane rapuje głosem B.I.G. - ciężko nie dostrzec podobieństw intonacyjnych, rozkładu słów w wersie itd. Płyta pełna szlagierów, klasyk, którego chce się nauczyć na pamięć, niesamowite motywy instrumentów od których nie można się uwolnić, wzorcowe perkusje i jedno z najlepszych flow jakie można sobie wyobrazić. Pozycja obowiązkowa, bez żadnego przegapiania w tej kwestii, zdecydowanie. Często ciężko mi zrozumieć obserwując przebieg kariery wielkich wykonawców, jak szybko fani odwracają się od swoich ulubieńców, nawet kiedy ci nie spuszczają z tonu. Ofiarą tego mechanizmu stał się również Big Daddy Kane. Olbrzymia popularność dwóch pierwszych albumów i status ikony popkultury sukcesywnie topniał wraz ze zbliżającą się połową lat 90.

Zanim Kane wziął sobie czteroletni urlop od rapu po którym wrócił z albumem "Veteranz' Day" zdążył nagrać "Daddy's Home" - szósty i w mojej opinii jeden z najlepszych albumów w swoim dorobku, jednocześnie jeden z najbardziej niedocenionych czy wręcz niesłusznie zignorowanych przez fanów rapu w Stanach. Nadejście ery Biggiego, Nasa i Wu-Tangu niestety oznaczało też powolne zakończenie ery BDK. Kiedy jednak jest się jednym z największych graczy ze mikrofonem ever, robi się swoje niezależnie od tego ile par oczu patrzy na ręce.

Zawsze byłem nieufny i podchodziłem sceptycznie do artystów, którzy w trakcie swojej kariery starali się na wszelkie sposoby "dopasować" do zmieniających się trendów. Od debiutu Kane'a w 1988 do 1994 roku rap zmienił się diametralnie, zarówno w kwestii nawijania jak i muzyki. W tym wypadku jednak nie brzmi to jak desperacka pogoń za "duchem czasów", raczej jakby Big Daddy Kane w nowych podkładach znalazł sobie nowy sposób na czerpanie frajdy z nawijania na najwyższym poziomie. Podkłady o mniejszym tempie dały mu więcej możliwości we flow, duży pogłos na perkusjach i swingujące brzmienie pozwalały zamotać linijki na dużo większym poziomie skomplikowania i dodawały impetu pointom wersów lądującym na potężnych werblach. Kane na "Daddy's Home" nadal dysponuje niesamowitymi linijkami i nie ma opcji, żeby wskazać linijek, które są tu pro forma. "Mack man numer one, you know how I move/ You think I'd be shavin' my rhymes, cause they're so smooth" - takie rzeczy to wierzchołek góry lodowej, którą jest ta płyta w całości, a to jak komfortowo na tych bitach poczuł się Kane do dziś robi niesamowite, inspirujące wrażenie. Od tytułowego "Daddy's Home" do braggowego ostrzeżenia w "Don't Do It To Yourself" nie można oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z wyjątkowym frontmanem projektu.

Ten album to jednka nie tylko Kane. Fantastycznym sidekickiem okazuje się tutaj Scoob Lover, któremu zmiana bitów wyszła na dobre, a jego nosowy styl w połączeniu z gospodarzem daje świetny efekt. Większość z pewnością zapamięta wyjątkowy singiel "Show & Prove", gdzie na bicie DJ'a Premiera BDK zaprezentował Światu niesamowite talenty, jedne szlifowane potem lepiej, drugie gorzej, wszystkie warte uwagi. Ol' Dirty Bastard z jedną z moich ulubionych zwrotek to postać, której nie trzeba przedstawiać nikomu, podobnie jak Jay-Z. Wtedy jednak było inaczej, Hova (jeszcze jako J.Z.) był nieznanym nikomu gówniarzem, który wjechał z ultraelastycznym stylem, którego nie dało się przegapić. Wu-affiliate Shyheim i Sauce Money nie odstają, a numer do dziś uważam za jeden z najlepszych posse-cutów, które kiedykolwiek powstały. Fajnie posłuchać też jak onbeatowy styl Daddy'ego komponuje się z bardzo dobrze trafionym toastingiem  Easy Dreda i Juniora P. Gwiazdami są tutaj nie tylko raperzy, ale również producenci. "Daddy's Home" to wielki moment w karierze L.G., autora genialnego numeru tytułowego i "Lyrical Gymnastics", które brzmi pod względem rapu dokładnie tak jak się nazywa, a było to możliwe właśnie dzięki kapitalnej robocie gościa, który współpracował też z Brand Nubian, Gravediggaz czy Canibusem. Świetnie pokazuje się Easy Mo Bee wnoszący na płytę dużo "Brooklyn Style" w wersji czystej ("The Way It's Going Down" to bit, bez którego ostatnio dzień uważam za stracony). Wielki props należy się też Da Rock, który zrobił jeden track, ale za to jaki... "Sex According To The Prince Of Darkness" to najlepszy sposób, żeby przenieść smooth operatora  w lata 90., a perfekcyjne połączenie relaksującego pianina i hipnotyzującego saksofonu z głęboką perkusją to absolutne arcydzieło.

Antonio Hardy brzmi na tej płycie jakby był super wyluzowany, świadom swoich możliwości i chętny żeby wykorzystać je na nowe sposoby. Do tego sprawia wrażenie, że świetnie się bawi, a to czyni album jeszcze lepszym. Sam wyprodukował też prawie połowę albumu, bardziej w stylu przełomu lat 80. i 90., ale rapuje na tym inaczej. Mamy świetny singiel "In The PJ's" na samplu z "Close The Door" Teddy Pendergrassa, ale też dynamiczne i porywające z miejsca "Somebody's Been Sleeping In My Bed". Przejdźmy jednak od szczegółu do ogółu - materiał w całości może spokojnie lecieć trzy razy z rzędu i nawet przez myśl nie przejdzie, żeby go wyłączyć. Olbrzymia siła rażenia, doskonale dobrane i bardzo bujające bity na których Kane stał się jeszcze lepszym raperem niż był. Wydaje się też, że zmiana stylistyki jeszcze bardziej uwidocznia to jak Kanem inspirowali się jego następcy z Biggiem na czele. Włączcie sobie pierwszy track i spróbujcie sobie wyobrazić, że Kane rapuje głosem B.I.G. - ciężko nie dostrzec podobieństw intonacyjnych, rozkładu słów w wersie itd. Płyta pełna szlagierów, klasyk, którego chce się nauczyć na pamięć, niesamowite motywy instrumentów od których nie można się uwolnić, wzorcowe perkusje i jedno z najlepszych flow jakie można sobie wyobrazić. Pozycja obowiązkowa, bez żadnego przegapiania w tej kwestii, zdecydowanie.

 

]]>
Drive By: Tony Touch ft. Kool G Rap & Action Bronson, Easy Mo Bee, Snow Tha Product, Wale ft. Wiz Khalifa & 2Chainz, Julian Malonehttps://popkiller.kingapp.pl/2013-06-11,drive-by-tony-touch-ft-kool-g-rap-action-bronson-easy-mo-bee-snow-tha-product-wale-ft-wizhttps://popkiller.kingapp.pl/2013-06-11,drive-by-tony-touch-ft-kool-g-rap-action-bronson-easy-mo-bee-snow-tha-product-wale-ft-wizJune 11, 2013, 2:04 amDaniel WardzińskiKolejny odcinek Drive By to kolejna porcja świetnej muzyki, która codziennie zalewa nas z każdej strony, a której łatwo w tym gąszczu umknąć i nie zwrócić uwagi osób, które prawdopodobnie zajarałyby się z miejsca. W dzisiejszym odcinku współpraca Action Bronsona z Kool G. Rapem na bicie Statik Selektah z mixtape'u Tony Toucha, powrót zapomnianego trochę sztosiarza bitmaszyny - Easy Mo Bee z nowym podopiecznym na mikrofonie i Statik Selektah na gramofonach, świeży numer od Snow Tha Product, kolejny track z "The Gifted" Wale'a z 2Chainzem i Khalifa i freeverse od Juliana Malone'a.<a href="https://soultemplemusic.bandcamp.com/track/its-a-queens-thing">It's A Queens Thing by Tony Touch presents...</a>"Piecemaker 3: The Return Of 50 MC's" Tony Toucha to jedna z produkcji, które warto bacznie obserwować. Premierę zaplanowano na 9 lipca, a kolejnym numerem promującym ją jest nietypowa współpraca dwóch kompletnie różnych pokoleń Queens - Action Bronsona i Kool G Rapa. To wszystko na bicie Statik Selektah, który chyba jednak nie spisał się na miarę takiego połączenia. Mimo wszystko trzeba sprawdzić. (Daniel Wardziński)Niewiele jestem w stanie napisać wam o Cheechu Lamotta, bo sam jestem ciekaw co to za koleżka. Wiem, że współpracuje z Easy Mo Bee, który wreszcie odkurzył bitmaszynę, żeby zrobić bit w swoim stylu. Statik Selektah kozacko okrasił całość cutami, a Cheech pokazuje, że jest gościem, który potrafi poruszać się po takich podkładach. (Daniel Wardziński)I kolejny numer od Snow. Kolejna porcja zadziory i bezczelności w głosie, flow a'la karabin maszynowy, kolejny raz na mocnym, wygrzewkowym syntetyku (tym razem od autora o ksywie DK). Chyba tylko mix mógłby być trochę lepszy. (Krystian Krupiński)Oczekiwania związane z nowym albumem Wale'a zatytułowanym "The Gifted" są duże. Nowy numer z płyty, który prezentujemy powyżej to muzyczne dzieło zmiązanego z G.O.O.D Music Freshmana Travisa $cotta. Gościnnie pojawiają się Wiz Khalifa i 2Chainz. Tytuł pochodzi od pięciu blantów w rotacji o których więcej opowie wam wesoła gromadka amerykańskich raperów. (Daniel Wardziński)Julian Malone, od niedawna związany ze Stones Throw rzucił nam małą świeżynkę zatytułowaną "Chill" na klasycznym bicie ATCQ. Numer nie znajdzie się na "Diff.Rnt", ale nie warto go przegapić, bo pokazuje czemu Julian zyskał uznanie na obu wybrzeżach USA. Album ma się ukazać w lipcu. (Daniel Wardziński)Kolejny odcinek Drive By to kolejna porcja świetnej muzyki, która codziennie zalewa nas z każdej strony, a której łatwo w tym gąszczu umknąć i nie zwrócić uwagi osób, które prawdopodobnie zajarałyby się z miejsca. W dzisiejszym odcinku współpraca Action Bronsona z Kool G. Rapem na bicie Statik Selektah z mixtape'u Tony Toucha, powrót zapomnianego trochę sztosiarza bitmaszyny - Easy Mo Bee z nowym podopiecznym na mikrofonie i Statik Selektah na gramofonach, świeży numer od Snow Tha Product, kolejny track z "The Gifted" Wale'a z 2Chainzem i Khalifa i freeverse od Juliana Malone'a.

"Piecemaker 3: The Return Of 50 MC's" Tony Toucha to jedna z produkcji, które warto bacznie obserwować. Premierę zaplanowano na 9 lipca, a kolejnym numerem promującym ją jest nietypowa współpraca dwóch kompletnie różnych pokoleń Queens - Action Bronsona i Kool G Rapa. To wszystko na bicie Statik Selektah, który chyba jednak nie spisał się na miarę takiego połączenia. Mimo wszystko trzeba sprawdzić. (Daniel Wardziński)

Niewiele jestem w stanie napisać wam o Cheechu Lamotta, bo sam jestem ciekaw co to za koleżka. Wiem, że współpracuje z Easy Mo Bee, który wreszcie odkurzył bitmaszynę, żeby zrobić bit w swoim stylu. Statik Selektah kozacko okrasił całość cutami, a Cheech pokazuje, że jest gościem, który potrafi poruszać się po takich podkładach. (Daniel Wardziński)

I kolejny numer od Snow. Kolejna porcja zadziory i bezczelności w głosie, flow a'la karabin maszynowy, kolejny raz na mocnym, wygrzewkowym syntetyku (tym razem od autora o ksywie DK). Chyba tylko mix mógłby być trochę lepszy. (Krystian Krupiński)

Oczekiwania związane z nowym albumem Wale'a zatytułowanym "The Gifted" są duże. Nowy numer z płyty, który prezentujemy powyżej to muzyczne dzieło zmiązanego z G.O.O.D Music Freshmana Travisa $cotta. Gościnnie pojawiają się Wiz Khalifa i 2Chainz. Tytuł pochodzi od pięciu blantów w rotacji o których więcej opowie wam wesoła gromadka amerykańskich raperów. (Daniel Wardziński)

Julian Malone, od niedawna związany ze Stones Throw rzucił nam małą świeżynkę zatytułowaną "Chill" na klasycznym bicie ATCQ. Numer nie znajdzie się na "Diff.Rnt", ale nie warto go przegapić, bo pokazuje czemu Julian zyskał uznanie na obu wybrzeżach USA. Album ma się ukazać w lipcu. (Daniel Wardziński)

]]>
Miles Davis "Doo Bop" (Klasyk Na Weekend)https://popkiller.kingapp.pl/2011-10-14,miles-davis-doo-bop-klasyk-na-weekendhttps://popkiller.kingapp.pl/2011-10-14,miles-davis-doo-bop-klasyk-na-weekendDecember 29, 2013, 5:44 pmDziurawe SampleNie trzeba być znawcą muzyki a nawet pasjonatem, by wiedzieć, kim był Miles Davis. Nawet laicy bezproblemowo skojarzą jego nazwisko z czarną muzyką - i o to chodzi! Od lat 40 XX wieku zaznaczał swą obecność na kartach historii muzyki (a wręcz nie tylko, jego muzyka towarzyszyła wystąpieniom Martina Luthera Kinga i Malcolma X - ludzi, którzy wnieśli ogromny wkład w budowanie - odnowienie czarnej świadomości). Płyta "Doo-Bop" jest idealnym przykładem samplingu...Znajdziemy na niej odwołania do starej szkoły rapu, jak i do klasycznych dokonań jazzowych. Wszystko to zostaje okraszone rytmicznymi bębnami i wokalem Easy Mo Bee. To właśnie ten młody producent i raper dostąpił zaszczytu współtworzenia albumu (Miles zmarł podczas nagrywania albumu, pozostawiając jedynie 6 gotowych z 9 kompozycji). Jego rola w tym projekcie to produkcja oraz gościnne zwrotki. Jak sam Davis pisze w swojej autobiografii "Ja Miles" poprosił on swojego przyjaciela Russella Simmonsa (właściciela wytwórni Def Jam Records, w której zadebiutowały m.in. takie legendy: Run DMC, LL COLL J czy Beastie Boys) by wytypował osobę będącą w stanie nakierować album na stylistykę rapową. Miles usłyszał pseudonim Easy Mo Bee, należący do osoby, która w późniejszym czasie miała odnieść sukcesy będąc producentem m.in. 2Pac'a. Jak sam Davis powiedział, pomysł na stworzenie tej płyty przyszedł spontanicznie podczas nasłuchiwania dźwięków ulicy. Płyta jest przepełniona rytmami rapowymi - wyrosłymi przecież z brudnych i nędznych przecznic Bronxu. Miles Davis zafrapował się brzmieniem nowopowstałego gatunku widząc w nim nowe oblicze i spuściznę czarnej muzyki. Otóż to, rap jako gatunek nieograniczenie i z pełnym zapałem czerpie z dorobku muzycznego innych artystów (tzw. sampling, czyli wykorzystywanie fragmentu starej kompozycji jako elementu nowej, świeżej ścieżki). Gdybym był nauczycielem, który zadał prace domową uczniowi i miałbym ją ocenić w kategorii ocen to wstawiłbym Milesowi 5 (nie uznając oceny celującej), prosząc go dodatkowo o przedstawienie swojej pracy klasie. Skontaktowałbym się również z rodzicami ucznia by podyskutować z nimi o niesamowitym talencie ich pociechy. Błyskotliwy dźwięk trąbki to element, który towarzyszy każdemu utworowi na tej płycie i w gruncie rzeczy jest spoiwem, bez którego płyta byłaby mdła.Płyta rozpoczyna się utworem "Mystery". Kołyszący, subtelny bas tworzy nastrój dla trąbki, która dosłownie zabiera nas w samo serce cyklonu jazzu. Utwór stopniowo rozkręca się, by ustąpić miejscza "Doo-Bop Song". Myślę, że Easy Mo Bee umyślnie umieścił tytuł tego utworu jako tytuł całego albumu. Jest to bardzo harmonijna kompozycja, słuchając jej miałoby się chęć porwać nieznajomą dziewczynę w wir zmysłowego tańca. Skoro wcześniej mowa była o samplingu, możliwe, że jednym z fenomenów tego utworu tworzy wykorzystany fragment kapeli Kool &The Gang. Warto dodać, że jest to kawałek singlowy i do niego właśnie powstał wspaniały teledysk. Słyszymy w nim po raz pierwszy rapowe wersy - perfekcyjnie kładzione słowa układają się w rapowy hołd dla zmarłego artysty. Swoje rymy zaprezentowało 3 Mc's: J.K, A.B. Money oraz Easy Mo Bee. Każdy z nich po kolei opowiada rymami jak ważną postacią jest dla nich osoba Milesa Davisa. "You can do that Miles, blow your trumpet, show the people" tym wersem kończy się utwór, po czym raperzy skandują nazwisko trębacza.Po zmuszającym do refleksji "Doo-Bop Song" otrzymujemy kolejną dawkę acid jazzu - "Chocolate Chip" to mocna perkusja i subtelne pianino w tle. Oczywiście pierwsze skrzypce gra trąbka. Aranżacja, typowa dla rapowej stylistyki nie pozwoli nam pomyśleć, że mamy do czynienia z amatorami. Easy Mo Bee zaskakuje, gdyż płyta ta przewyższa kunsztem nagrania gigantów tamtego okresu: De La Soul, A Tribe Called Quest czy Gang Starr, co pozwala na śmiałe stwierdzenie, że płyta "Doo-Bop" przetarła szlak artystom lubującym w jazzie. Po przesłuchaniu tych utworów czas na coś naprawdę szybkiego - "High Speed Chase", słuchając tego utworu wyobrażam sobie zatłoczona metropolię oraz szybki samochód próbujący jak najszybciej dojechać do celu. Wśród korków, niekulturalnych kierowców oraz wszechobecnych pieszych musimy zachować wodze na szali by nie zwariować w tym szalonym pędzie. Utwór jest jakby odzwierciedleniem reakcji i czynności, które należy wykonać podczas jazdy. Niepokojące klawisze, dźwięki ulicy i klaksonów samochodowych idealnie dopełniają klimat. "Witaj, nie masz żadnych nowych wiadomości" - tą informacją z automatycznej sekretarki rozpoczyna się utwór "Blow", gdzie po raz drugi słyszymy wokal Easy Mo Bee. "Blow", czyli w wolnym tłumaczeniu ''dmuchać' nie zwalnia z tempa jakby mogło się wydawać po szybkim "High Speed Chase". Wiele płyt wprowadza w klimat, rozpala nasze emocje, by stopniowo wypalić się jak zapałka. Nie ten album! Kompozycje są utrzymane na równym poziomie, co gwarantuje, że chęć jej przesłuchania nie wygaśnie a wspomnienie i jej melodyka będą płonąć jak Słońce. Co do wokalu... Jest on jedynie krótkim dodatkiem, szczegółem - wszak to jedynie 17 wersów. Ostra - tak nazwałbym dźwięk trąbki w kawałku - "Sonya". Charakterystyczna perkusja, wręcz podobna do tej z utworu "Chocolate Chip". Kompozycje wzbogaca gitara elektryczna i pulsujący bas.Za siódmy utwór "Fantasy" Miles otrzymał szóstą nagrodę Grammy. Fantazyjny klimat został uzyskany dzięki technice samplingu. Jest to też trzeci i ostatni utwór z udziałem Easy Mo Bee na mikrofonie. Z pewnością fantazją niejednego rapera byłby gościnny udział Milesa na jego płycie. Szkoda, że nie dożył on czasów, gdy rap w stanach przeżywał swój rozkwit, z pewnością byłby zadowolony widząc, jaki młode pokolenie ma stosunek do muzyki jego serca. "Duke Boty" to przedostatni numer, ostatnia zaś porcja niezwykłych melodii wprost z ust samego mistrza. Połamana perkusja i efekty, których nie można by uzyskać poza studiem. Mimo, że praktycznie jest to końcowy utwór to nie mam wrażenia, że płyta się kończy. Ostatni utwór "Mystery (Reprise)", co oznacza (powtórka), posiada konwencję koncertową. Wiwaty i okrzyki podnoszą rangę utworu czyniąc z niego jakby bonus. Reszta utworu nie różni się niczym od pierwowzoru, poza czasem trwania - 1:28. Tak jak niektórych dziwią kolaboracje reggae-rap, tak niektórych mogą być zdziwieni powstaniem tej rap-jazzowej płyty. Ja widzę to tak: Jazz przez dziesięciolecia był wyrazem buntu i niezłomnej walki z systemem. Rap zaś jako część kultury Hip-Hop (DJ's, Graffiti art., Break Dance, Mc's) przez lata aktywności czarnej społeczności (czy to na łonie muzyki: Coltrane, George Clinton czy polityki: Czarne Pantery, Nation of Islam) ukształtował swój własny światopogląd i niezależność stając się głosem, najpierw zbuntowanej ameryki, potem zaś całego świata. Dowodem, że dwa odmienne "organizmy muzyczne" oddychają jednym płucem, jest ta płyta. Połącz lekkość trąbki Milesa z tonowaną perkusją a otrzymasz kompilację świeżości z klasycznym brzmieniem wprost z początków "złotej ery" rapu. Ostatnia płyta w dorobku prekursora jazzu - "Doo-Bop" - została wydana po śmierci mistrza. Jest to produkcja, której słucha się jednym tchem. Kooperacja młodego Easy Mo Bee ze starym wyjadaczem Milesem Davisem sprawia, że płyta nie jest w stanie przejść bez echa przez uszy wielbiciela jazzu jak i rapu. Nie nazwałbym tej płyty rapową, nie nazwałbym jej też jazzową. I może niech tak zostanie, gdyż żadnemu innemu wielkiemu jazzmanowi nie udało nagrać się płyty tak brzmiącej oraz żaden inny raper nie współpracował przy całym albumie z gwiazdą takiego formatu. Nie trzeba być znawcą muzyki a nawet pasjonatem, by wiedzieć, kim był Miles Davis. Nawet laicy bezproblemowo skojarzą jego nazwisko z czarną muzyką - i o to chodzi!

Od lat 40 XX wieku zaznaczał swą obecność na kartach historii muzyki (a wręcz nie tylko, jego muzyka towarzyszyła wystąpieniom Martina Luthera Kinga i Malcolma X - ludzi, którzy wnieśli ogromny wkład w budowanie - odnowienie czarnej świadomości). Płyta "Doo-Bop" jest idealnym przykładem samplingu...

Znajdziemy na niej odwołania do starej szkoły rapu, jak i do klasycznych dokonań jazzowych. Wszystko to zostaje okraszone rytmicznymi bębnami i wokalem Easy Mo Bee. To właśnie ten młody producent i raper dostąpił zaszczytu współtworzenia albumu (Miles zmarł podczas nagrywania albumu, pozostawiając jedynie 6 gotowych z 9 kompozycji). Jego rola w tym projekcie to produkcja oraz gościnne zwrotki. Jak sam Davis pisze w swojej autobiografii "Ja Miles" poprosił on swojego przyjaciela Russella Simmonsa (właściciela wytwórni Def Jam Records, w której zadebiutowały m.in. takie legendy: Run DMC, LL COLL J czy Beastie Boys) by wytypował osobę będącą w stanie nakierować album na stylistykę rapową. Miles usłyszał pseudonim Easy Mo Bee, należący do osoby, która w późniejszym czasie miała odnieść sukcesy będąc producentem m.in. 2Pac'a. Jak sam Davis powiedział, pomysł na stworzenie tej płyty przyszedł spontanicznie podczas nasłuchiwania dźwięków ulicy.

Płyta jest przepełniona rytmami rapowymi - wyrosłymi przecież z brudnych i nędznych przecznic Bronxu. Miles Davis zafrapował się brzmieniem nowopowstałego gatunku widząc w nim nowe oblicze i spuściznę czarnej muzyki. Otóż to, rap jako gatunek nieograniczenie i z pełnym zapałem czerpie z dorobku muzycznego innych artystów (tzw. sampling, czyli wykorzystywanie fragmentu starej kompozycji jako elementu nowej, świeżej ścieżki). Gdybym był nauczycielem, który zadał prace domową uczniowi i miałbym ją ocenić w kategorii ocen to wstawiłbym Milesowi 5 (nie uznając oceny celującej), prosząc go dodatkowo o przedstawienie swojej pracy klasie. Skontaktowałbym się również z rodzicami ucznia by podyskutować z nimi o niesamowitym talencie ich pociechy. Błyskotliwy dźwięk trąbki to element, który towarzyszy każdemu utworowi na tej płycie i w gruncie rzeczy jest spoiwem, bez którego płyta byłaby mdła.

Płyta rozpoczyna się utworem "Mystery". Kołyszący, subtelny bas tworzy nastrój dla trąbki, która dosłownie zabiera nas w samo serce cyklonu jazzu. Utwór stopniowo rozkręca się, by ustąpić miejscza "Doo-Bop Song". Myślę, że Easy Mo Bee umyślnie umieścił tytuł tego utworu jako tytuł całego albumu. Jest to bardzo harmonijna kompozycja, słuchając jej miałoby się chęć porwać nieznajomą dziewczynę w wir zmysłowego tańca. Skoro wcześniej mowa była o samplingu, możliwe, że jednym z fenomenów tego utworu tworzy wykorzystany fragment kapeli Kool &The Gang. Warto dodać, że jest to kawałek singlowy i do niego właśnie powstał wspaniały teledysk. Słyszymy w nim po raz pierwszy rapowe wersy - perfekcyjnie kładzione słowa układają się w rapowy hołd dla zmarłego artysty. Swoje rymy zaprezentowało 3 Mc's: J.K, A.B. Money oraz Easy Mo Bee. Każdy z nich po kolei opowiada rymami jak ważną postacią jest dla nich osoba Milesa Davisa. "You can do that Miles, blow your trumpet, show the people" tym wersem kończy się utwór, po czym raperzy skandują nazwisko trębacza.

Po zmuszającym do refleksji "Doo-Bop Song" otrzymujemy kolejną dawkę acid jazzu - "Chocolate Chip" to mocna perkusja i subtelne pianino w tle. Oczywiście pierwsze skrzypce gra trąbka. Aranżacja, typowa dla rapowej stylistyki nie pozwoli nam pomyśleć, że mamy do czynienia z amatorami. Easy Mo Bee zaskakuje, gdyż płyta ta przewyższa kunsztem nagrania gigantów tamtego okresu: De La Soul, A Tribe Called Quest czy Gang Starr, co pozwala na śmiałe stwierdzenie, że płyta "Doo-Bop" przetarła szlak artystom lubującym w jazzie. Po przesłuchaniu tych utworów czas na coś naprawdę szybkiego - "High Speed Chase", słuchając tego utworu wyobrażam sobie zatłoczona metropolię oraz szybki samochód próbujący jak najszybciej dojechać do celu. Wśród korków, niekulturalnych kierowców oraz wszechobecnych pieszych musimy zachować wodze na szali by nie zwariować w tym szalonym pędzie. Utwór jest jakby odzwierciedleniem reakcji i czynności, które należy wykonać podczas jazdy. Niepokojące klawisze, dźwięki ulicy i klaksonów samochodowych idealnie dopełniają klimat. "Witaj, nie masz żadnych nowych wiadomości" - tą informacją z automatycznej sekretarki rozpoczyna się utwór "Blow", gdzie po raz drugi słyszymy wokal Easy Mo Bee. "Blow", czyli w wolnym tłumaczeniu ''dmuchać' nie zwalnia z tempa jakby mogło się wydawać po szybkim "High Speed Chase". Wiele płyt wprowadza w klimat, rozpala nasze emocje, by stopniowo wypalić się jak zapałka. Nie ten album! Kompozycje są utrzymane na równym poziomie, co gwarantuje, że chęć jej przesłuchania nie wygaśnie a wspomnienie i jej melodyka będą płonąć jak Słońce. Co do wokalu... Jest on jedynie krótkim dodatkiem, szczegółem - wszak to jedynie 17 wersów. Ostra - tak nazwałbym dźwięk trąbki w kawałku - "Sonya". Charakterystyczna perkusja, wręcz podobna do tej z utworu "Chocolate Chip". Kompozycje wzbogaca gitara elektryczna i pulsujący bas.

Za siódmy utwór "Fantasy" Miles otrzymał szóstą nagrodę Grammy. Fantazyjny klimat został uzyskany dzięki technice samplingu. Jest to też trzeci i ostatni utwór z udziałem Easy Mo Bee na mikrofonie. Z pewnością fantazją niejednego rapera byłby gościnny udział Milesa na jego płycie. Szkoda, że nie dożył on czasów, gdy rap w stanach przeżywał swój rozkwit, z pewnością byłby zadowolony widząc, jaki młode pokolenie ma stosunek do muzyki jego serca. "Duke Boty" to przedostatni numer, ostatnia zaś porcja niezwykłych melodii wprost z ust samego mistrza. Połamana perkusja i efekty, których nie można by uzyskać poza studiem. Mimo, że praktycznie jest to końcowy utwór to nie mam wrażenia, że płyta się kończy. Ostatni utwór "Mystery (Reprise)", co oznacza (powtórka), posiada konwencję koncertową. Wiwaty i okrzyki podnoszą rangę utworu czyniąc z niego jakby bonus. Reszta utworu nie różni się niczym od pierwowzoru, poza czasem trwania - 1:28.

Tak jak niektórych dziwią kolaboracje reggae-rap, tak niektórych mogą być zdziwieni powstaniem tej rap-jazzowej płyty. Ja widzę to tak: Jazz przez dziesięciolecia był wyrazem buntu i niezłomnej walki z systemem. Rap zaś jako część kultury Hip-Hop (DJ's, Graffiti art., Break Dance, Mc's) przez lata aktywności czarnej społeczności (czy to na łonie muzyki: Coltrane, George Clinton czy polityki: Czarne Pantery, Nation of Islam) ukształtował swój własny światopogląd i niezależność stając się głosem, najpierw zbuntowanej ameryki, potem zaś całego świata. Dowodem, że dwa odmienne "organizmy muzyczne" oddychają jednym płucem, jest ta płyta. Połącz lekkość trąbki Milesa z tonowaną perkusją a otrzymasz kompilację świeżości z klasycznym brzmieniem wprost z początków "złotej ery" rapu. Ostatnia płyta w dorobku prekursora jazzu - "Doo-Bop" - została wydana po śmierci mistrza. Jest to produkcja, której słucha się jednym tchem. Kooperacja młodego Easy Mo Bee ze starym wyjadaczem Milesem Davisem sprawia, że płyta nie jest w stanie przejść bez echa przez uszy wielbiciela jazzu jak i rapu.

Nie nazwałbym tej płyty rapową, nie nazwałbym jej też jazzową. I może niech tak zostanie, gdyż żadnemu innemu wielkiemu jazzmanowi nie udało nagrać się płyty tak brzmiącej oraz żaden inny raper nie współpracował przy całym albumie z gwiazdą takiego formatu.


]]>