popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Craig Ghttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/19605/Craig-GJuly 2, 2024, 7:39 pmpl_PL © 2024 Admin strony2Pac i KRS-One w jednym kawałku?! Edo. G wspomina niedokończone collabo z 1993 (tylko u nas)https://popkiller.kingapp.pl/2020-06-17,2pac-i-krs-one-w-jednym-kawalku-edo-g-wspomina-niedokonczone-collabo-z-1993-tylko-u-nas-0https://popkiller.kingapp.pl/2020-06-17,2pac-i-krs-one-w-jednym-kawalku-edo-g-wspomina-niedokonczone-collabo-z-1993-tylko-u-nas-0June 17, 2020, 6:01 pmMarcin NataliDokładnie wczoraj Tupac Amaru Shakur skończyłby 49 lat i jak co roku, każda rocznica urodzin oraz śmierci 2Paca obfituje we wspomnienia i historie, którymi dzielą się przeróżni ludzie, którzy zdołali poznać charyzmatycznego MC osobiście. Również my przeprowadzając wywiady nie raz pytamy artystów o znajomość z Pac'iem, a częstym tego rezultatem są fascynujące opowieści, wspaniale ukazujące klimat lat 90. Jedną z takich historii podzielił się z nami weteran bostońskiej sceny Edo. G w rozmowie przed popkillerową kamerą, kiedy to opowiedział o niedoszłym collabo, które planował na swój drugi studyjny album w 1993 roku. Na jednym tracku planował wtedy Edo zebrać takie postaci jak 2Pac, KRS-One oraz Craig G. Dlaczego więc plan spalił na panewce, a track nigdy nie został ukończony?Rozmowa, montaż: Marcin NataliDokładnie wczoraj Tupac Amaru Shakur skończyłby 49 lat i jak co roku, każda rocznica urodzin oraz śmierci 2Paca obfituje we wspomnienia i historie, którymi dzielą się przeróżni ludzie, którzy zdołali poznać charyzmatycznego MC osobiście. Również my przeprowadzając wywiady nie raz pytamy artystów o znajomość z Pac'iem, a częstym tego rezultatem są fascynujące opowieści, wspaniale ukazujące klimat lat 90. 

Jedną z takich historii podzielił się z nami weteran bostońskiej scenyEdo. G w rozmowie przed popkillerową kamerą, kiedy to opowiedział o niedoszłym collabo, które planował na swój drugi studyjny album w 1993 roku. Na jednym tracku planował wtedy Edo zebrać takie postaci jak 2Pac, KRS-One oraz Craig G. Dlaczego więc plan spalił na panewce, a track nigdy nie został ukończony?

Rozmowa, montaż: Marcin Natali

]]>
DJ Skizz "BQE: The Brooklyn Queens Experience" - recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2013-10-15,dj-skizz-bqe-the-brooklyn-queens-experience-recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2013-10-15,dj-skizz-bqe-the-brooklyn-queens-experience-recenzjaOctober 12, 2013, 7:35 pmDaniel WardzińskiDla licznych europejskich fanów nowojorskiego undergroundu DJ Skizz jest postacią dosyć świeżą, a jego muzyka zaczęła się przebijać do naszych głośników stosunkowo niedawno. Nie znaczy to, że to newcomer i koleś znikąd. Pochodzący z Bostonu (a jakże!) Skizz, od dziesięciu lat jest współautorem jednej z najlepszych podziemnych audycji - Halftime Radio Show, gdzie gościł m.in. Eminema, Nasa, Method Mana, Redmana czy Gang Starr. Jako DJ jeździł na trasy z Lloydem Banksem i Big Noydem, Large Pro i Cormegą czy Group Home. Jego gramofonowe umiejętności mogliśmy usłyszeć na ostatnim krążku Masta Ace'a "MA DOOM: Son Of Yvonne". Jego historia jest długa i ciekawa, ale zarazem mam wrażenie, że to dopiero początek nowego rozdziału.Już zeszłoroczny materiał "King From Queens" pokazał, że jego zrozumienie istoty brzmienia NYC jest znakomite i w dzisiejszych czasach rzadkie. W produkcjach raczej nie macie co szukać progresywnych elementów i usilnych prób rozwijania brzmienia w nowych kierunkach. Podobnie jest z "BQE", materiałem, który brzmi jak syf zebrany z ulicy i stanowiący godną reprezentację NYC w stylu M.O.P. czy Mobb Deep bardziej niż Frencha Montany. Nie ukrywajmy, to rapowa konserwa, co dla części z was pewnie będzie śmiertelną zniewagą dla progresu i rozwoju gatunku, dla części natomiast wzorem powrotu do korzeni. Takie czasy, hip hopowcy potrzebują się grupować. Pytanie brzmi: co, przy tak gigantycznej scenie i dorobku Wielkiego Jabłka, może stanowić element wyróżniający rap z Nowego Jorku? Slang, głos, obserwacje, rapowa prostota... Tutaj poczujecie to od pierwszych minut.Czytałem już opinię, że na płytach Skizza mamy do czynienia z paradą wacków. Ucinałbym uszy skurwielom, którzy wackiem określają Craiga G, Masta Ace'a, Tragedy'ego, Lil Fame'a, A.G. albo Malika B. Wydaje się, że to płyta przeznaczona dla dosyć świadomych słuchaczy, a z całą pewnością dla entuzjastów rapu z NYC. Jeśli ktoś jest znudzony ciężkimi perkusjami i dusznym klimatem zanieczyszczonego powietrza Brooklynu i Queens, nie ma tu czego szukać. Tak samo jeśli nie lubicie prostych (pozornie) środków w konstrukcji wersów, możecie się pojarać co najwyżej zwrotką Reksa i może pięcioma innymi. Tutaj przeważa stara szkoła ulicznego hardkoru. Impet, głos który niesie prostą linijkę z taką mocą, że musi zostać w głowie, treść, bez fajerwerków, zawijasów, przyspieszeń. Czy to znaczy, że na "BQE" nie ma dobrego flow? Hell no. Jest go tutaj pod dostatkiem, tylko nie postrzeganego w kategoriach dzisiejszego wyścigu. Przyjrzymy się sytuacji po kolei. A właściwie to od końca.Kiedy widzę numer zatytułowany "QB All-Stars" z gościnnym udziałem Big Twins, Craiga G, Cormegi i Nature to oczywiście muszę się złośliwie uśmiechnąć pod nosem. Jednocześnie warto spojrzeć na całość - spójną, zarówno brzmieniowo, jak i klimatycznie. Brudną, pełną szorstkich wokali, słów wypluwanych niedbale, niemodnych patentów... Jeśli szukacie najlepszych stylów na Świecie i wyciskania maximum z możliwości ludzkiego układu mowy, to nie tutaj. Myślę, że celem Skizza było przede wszystkim stworzyć album stanowiący wiarygodny głos nowojorskiej ulicy i z tego zadania wywiązał się znakomicie. Kiedy nie obserwuje się tracklisty, tylko da się pochłonąc albumowi, ma się wrażenie, że gość po prostu wpadł pod któryś z corner-stores i zgarnął ekipę na nagrywkę. Wyszło z tego sporo bardzo udanych numerów na więcej niż kilka odsłuchów.Chociażby otwierający całość Masta Ace, w parze z dużo słabszym Nature, wprowadzają w klimat jak należy. Dla starych fanów Rootsów z pewnością gratką będzie nowa zwrotka Malika B u boku wkurwionego i energetycznego jak zawsze Jakka Frosta. Jednym z największych atutów materiału jest mocarne "Let 'Em Know" w którym mikrofony krzyżuje Shabaam Sahdeeq, Rah Digga i Tragedy Khadafi. Singlowy, pełen tytułowej przemocy sztos, osadzony na bardzo niepokojącym bicie "Vio-Lence" Lil Fame'a i Ill Billa czy "InIt2Win" z Justo to rzeczy obok, których nie da się przejść obojętnie. Ważne jest to, że Skizz potrafi swoje bity utarzać w syfie tak, że brzmią naprawdę chodnikowo, mimo że zrealizowane są profesjonalnie. Nie jest idealnie. Zawodzi np. Illa Ghee znany ze współpracy z Mobb Deep, Al Tariq, który przez lata pracował z Beatnuts oraz F.T. ze składu Street Smartz, który nadal umie lepić, ale jakby nie miał już tej energii co na singlach z Buckwildem. Ogólnie jest to materiał dla wybranych i dla nich z pewnością będzie wartościowy. Największą zaletą jest klimat, spójność, syf w stylu "rugged'n'raw". U mnie płyta na pewno pokręci się jeszcze nie raz i nie dwa. Dla licznych europejskich fanów nowojorskiego undergroundu DJ Skizz jest postacią dosyć świeżą, a jego muzyka zaczęła się przebijać do naszych głośników stosunkowo niedawno. Nie znaczy to, że to newcomer i koleś znikąd. Pochodzący z Bostonu (a jakże!) Skizz, od dziesięciu lat jest współautorem jednej z najlepszych podziemnych audycji - Halftime Radio Show, gdzie gościł m.in. Eminema, Nasa, Method Mana, Redmana czy Gang Starr. Jako DJ jeździł na trasy z Lloydem Banksem i Big Noydem, Large Pro i Cormegą czy Group Home. Jego gramofonowe umiejętności mogliśmy usłyszeć na ostatnim krążku Masta Ace'a "MA DOOM: Son Of Yvonne". Jego historia jest długa i ciekawa, ale zarazem mam wrażenie, że to dopiero początek nowego rozdziału.

Już zeszłoroczny materiał "King From Queens" pokazał, że jego zrozumienie istoty brzmienia NYC jest znakomite i w dzisiejszych czasach rzadkie. W produkcjach raczej nie macie co szukać progresywnych elementów i usilnych prób rozwijania brzmienia w nowych kierunkach. Podobnie jest z "BQE", materiałem, który brzmi jak syf zebrany z ulicy i stanowiący godną reprezentację NYC w stylu M.O.P. czy Mobb Deep bardziej niż Frencha Montany. Nie ukrywajmy, to rapowa konserwa, co dla części z was pewnie będzie śmiertelną zniewagą dla progresu i rozwoju gatunku, dla części natomiast wzorem powrotu do korzeni. Takie czasy, hip hopowcy potrzebują się grupować. Pytanie brzmi: co, przy tak gigantycznej scenie i dorobku Wielkiego Jabłka, może stanowić element wyróżniający rap z Nowego Jorku? Slang, głos, obserwacje, rapowa prostota... Tutaj poczujecie to od pierwszych minut.

Czytałem już opinię, że na płytach Skizza mamy do czynienia z paradą wacków. Ucinałbym uszy skurwielom, którzy wackiem określają Craiga G, Masta Ace'a, Tragedy'ego, Lil Fame'a, A.G. albo Malika B. Wydaje się, że to płyta przeznaczona dla dosyć świadomych słuchaczy, a z całą pewnością dla entuzjastów rapu z NYC. Jeśli ktoś jest znudzony ciężkimi perkusjami i dusznym klimatem zanieczyszczonego powietrza Brooklynu i Queens, nie ma tu czego szukać. Tak samo jeśli nie lubicie prostych (pozornie) środków w konstrukcji wersów, możecie się pojarać co najwyżej zwrotką Reksa i może pięcioma innymi. Tutaj przeważa stara szkoła ulicznego hardkoru. Impet, głos który niesie prostą linijkę z taką mocą, że musi zostać w głowie, treść, bez fajerwerków, zawijasów, przyspieszeń. Czy to znaczy, że na "BQE" nie ma dobrego flow? Hell no. Jest go tutaj pod dostatkiem, tylko nie postrzeganego w kategoriach dzisiejszego wyścigu. Przyjrzymy się sytuacji po kolei. A właściwie to od końca.

Kiedy widzę numer zatytułowany "QB All-Stars" z gościnnym udziałem Big Twins, Craiga G, Cormegi i Nature to oczywiście muszę się złośliwie uśmiechnąć pod nosem. Jednocześnie warto spojrzeć na całość - spójną, zarówno brzmieniowo, jak i klimatycznie. Brudną, pełną szorstkich wokali, słów wypluwanych niedbale, niemodnych patentów... Jeśli szukacie najlepszych stylów na Świecie i wyciskania maximum z możliwości ludzkiego układu mowy, to nie tutaj. Myślę, że celem Skizza było przede wszystkim stworzyć album stanowiący wiarygodny głos nowojorskiej ulicy i z tego zadania wywiązał się znakomicie. Kiedy nie obserwuje się tracklisty, tylko da się pochłonąc albumowi, ma się wrażenie, że gość po prostu wpadł pod któryś z corner-stores i zgarnął ekipę na nagrywkę. Wyszło z tego sporo bardzo udanych numerów na więcej niż kilka odsłuchów.

Chociażby otwierający całość Masta Ace, w parze z dużo słabszym Nature, wprowadzają w klimat jak należy. Dla starych fanów Rootsów z pewnością gratką będzie nowa zwrotka Malika B u boku wkurwionego i energetycznego jak zawsze Jakka Frosta. Jednym z największych atutów materiału jest mocarne "Let 'Em Know" w którym mikrofony krzyżuje Shabaam Sahdeeq, Rah Digga i Tragedy Khadafi. Singlowy, pełen tytułowej przemocy sztos, osadzony na bardzo niepokojącym bicie "Vio-Lence" Lil Fame'a i Ill Billa czy "InIt2Win" z Justo to rzeczy obok, których nie da się przejść obojętnie. Ważne jest to, że Skizz potrafi swoje bity utarzać w syfie tak, że brzmią naprawdę chodnikowo, mimo że zrealizowane są profesjonalnie. Nie jest idealnie. Zawodzi np. Illa Ghee znany ze współpracy z Mobb Deep, Al Tariq, który przez lata pracował z Beatnuts oraz F.T. ze składu Street Smartz, który nadal umie lepić, ale jakby nie miał już tej energii co na singlach z Buckwildem. Ogólnie jest to materiał dla wybranych i dla nich z pewnością będzie wartościowy. Największą zaletą jest klimat, spójność, syf w stylu "rugged'n'raw". U mnie płyta na pewno pokręci się jeszcze nie raz i nie dwa.

 

]]>
Frankie Cutlass "Politics & Bullshit" (Klasyk Na Weekend)https://popkiller.kingapp.pl/2013-05-03,frankie-cutlass-politics-bullshit-klasyk-na-weekendhttps://popkiller.kingapp.pl/2013-05-03,frankie-cutlass-politics-bullshit-klasyk-na-weekendDecember 29, 2013, 6:01 pmDaniel WardzińskiJuż w 1993 roku Frankie Cutlass pokazał, że latynosi potrafią produkować hip-hop w najlepszej formie. Udało mu się wypromować pierwszy hit zatytułowany "Puerto Rico", ale to drugi album niesamowitego talentu pochodzącego ze Spanish Harlem w Wielkim Jabłku jest najlepszym dokonaniem w jego dyskografii.Nie tylko ze względu na obsadę, która oprócz Evil Twins mieści na jednym krążku takich mistrzów stylu jak Kool G Rap, Mobb Deep, M.O.P., Fat Joe, Big Daddy Kane, Smif-N-Wessun, Redman czy Heltah Skeltah. Bardziej ze względu na to, że podkłady znajdujące się na tym krążku są jasnym sygnałem - "tak, jestem tym koleżką, którego słuchają nowojorscy latynosi i potrafię robić kawałki specjalnie dla nich, ale potrafię też robić kawałki dla każdego kto kocha prawdziwy rap". W ten sposób powstała historia, bo "Politics & Bullshit" z 1997 roku jest pełne kawałków olbrzymiego kalibru, collabos, które są unikatowymi połączeniami i bitów, które sprawią, że musisz ustawić bas i dać głośniej.Na dzień dobry dostajemy solidny zastrzyk basu w postaci "Feel The Vibe" w którym Rock i Ruck z Heltah Skeltah do spółki z Rampagem i DJ'em Doo Wop rozbujają was tak, że do końca albumu ciężko to powstrzymać. Klimat zmienia się wielokrotnie, krążek jest bardzo różnorodny, ale czymś co trzyma go razem jest niesamowicie trafiony mix, wokale brzmią surowo i brudno, całość dudni bardzo mocno, ale efekt jaki to tworzy jest prze-ko-zac-ki. "Politics & Bullshit" ma mnóstwo do zaoferowania fanom nowojorskiego hip-hopu z czasów powstania płyty. Raz M.O.P. nawijają na pozornie nie pasującym do nich za grosz słodkim bicie w nieco "scarface'owym" klimacie, raz Keith Murray, który nawija tutaj taką zwrotkę, że nie ma NIC do dodania na bicie ciężkim jak skała, proste instrumentalne motywy i perkusja konsekwentnie uderzająca z niespotykaną mocą... Po chwili wjeżdża General Steele ze Smif-N-Wessun (czy jak wolicie Cocoa Brovaz) i flow hipnotyzuje i wkręca. To tak wygląda cały czas, uwierzcie. Nie ma tu przypadkowych fragmentów. Kto to jest June Lover? Nie mam pojęcia, nigdy wcześniej nie słyszałem gościa, a wujek Google na jego temat milczy, a ten nawija tutaj obok Redmana w najlepszej formie i Sadata X i nie odstaje na krok. Jego otwarcie w numerze "You & You & You" mówi za siebie. W prawdziwym hip-hopie tak jest. Możesz pokazać się raz i zostawić po sobie coś co stanie się nieśmiertelne. To tylko część wielkości tego diamentu, który wyszedł spod palców 26-letniego wówczas Frankiego.Singlem, który bardzo pomógł tej płycie było oczywiście "Boriquas On Da Set" - stricte latynoski, oparty na jednym uderzeniu klawisza w wysokiej tonacji i naiwnej melodyjce w tle. Tak mało potrzeba, żeby wyrazić tak wiele. Nie wiem czy nie większym sztosem jest znajdujący się w połowie tracklisty (oryginał jest na końcu!) remix, w którym pojawiają się tylko Fat Joe i Doo Wop. Doo Wop nawijający tak, że dotrzymuje kroku jednemu z najlepszych MC's w historii Bronxu. Połączenie prostego cuta "Mic check, Boriquas on the set" z niesamowitym smyczkowym samplem w refrenie daje tak niesamowity klimat, że moja uwaga w tym momencie nie rejestruje niczego co się dzieje wokół oprócz tego numeru. Dla mnie każdy track spośród dziewięciu (nie licze intra i skitów) jest ponadczasowy i wyjątkowy. Ile razy mamy okazję usłyszeć kawałek łączący style Kool G Rapa, Mobb Deepów i M.O.P. u szczytu ich umiejętności? Ile znacie tracków w których czwórka legend z Juice Crew - Big Daddy Kane, Craig G, Biz Markie i Roxanne Shante spotyka się długo po złotych latach Cold Chillin'? Swoją drogą zwrotka Kane'a zamykająca "The Cypher Part III" to partia tytaniczna, pokazująca jak bardzo ponad przeciętną rapowych umiejętności od zawsze znajdował się jeden z największych.Jedyny solowy kawałek na płycie dostał tutaj Roc-City-O, którego kojarzy z pewnością mniej z was niż wyżej wymienionych... Co z tego? Gość prawdopodobnie zalicza numer życia, a jeśli nie to boję się pomyśleć jakie sztosy miał na koncie. Wiem natomiast jakie sztosy mieli na koncie Busta Rhymes, Keith Murray czy Redman, a mimo to nadal uważam, że ich udziały na tym krążku powinny być highlightami ich karier. Nie umiem postawić tej płycie żadnych zarzutów, tkwię w przekonaniu, że ich nie ma, a miana klasyka nie może jej odebrać sam fakt, że na brzmienie ksywy Frankie Cutlass entuzjastycznie zareaguje mniej słuchaczy niż na brzmienie ksyw gości tej płyty. To nic nie znaczy, to o niczym nie świadczy. Puśćcie sobie na dobrym soundsystemie albo słuchawkach i przekonajcie się, że latynosi nie rozumieją mniej z syfu i uroku ulic NYC. Frankie Cutlass is the motherfuckin' man. Już w 1993 roku Frankie Cutlass pokazał, że latynosi potrafią produkować hip-hop w najlepszej formie. Udało mu się wypromować pierwszy hit zatytułowany "Puerto Rico", ale to drugi album niesamowitego talentu pochodzącego ze Spanish Harlem w Wielkim Jabłku jest najlepszym dokonaniem w jego dyskografii.

Nie tylko ze względu na obsadę, która oprócz Evil Twins mieści na jednym krążku takich mistrzów stylu jak Kool G Rap, Mobb Deep, M.O.P., Fat Joe, Big Daddy Kane, Smif-N-Wessun, Redman czy Heltah Skeltah. Bardziej ze względu na to, że podkłady znajdujące się na tym krążku są jasnym sygnałem - "tak, jestem tym koleżką, którego słuchają nowojorscy latynosi i potrafię robić kawałki specjalnie dla nich, ale potrafię też robić kawałki dla każdego kto kocha prawdziwy rap". W ten sposób powstała historia, bo "Politics & Bullshit" z 1997 roku jest pełne kawałków olbrzymiego kalibru, collabos, które są unikatowymi połączeniami i bitów, które sprawią, że musisz ustawić bas i dać głośniej.

Na dzień dobry dostajemy solidny zastrzyk basu w postaci "Feel The Vibe" w którym Rock i Ruck z Heltah Skeltah do spółki z Rampagem i DJ'em Doo Wop rozbujają was tak, że do końca albumu ciężko to powstrzymać. Klimat zmienia się wielokrotnie, krążek jest bardzo różnorodny, ale czymś co trzyma go razem jest niesamowicie trafiony mix, wokale brzmią surowo i brudno, całość dudni bardzo mocno, ale efekt jaki to tworzy jest prze-ko-zac-ki. "Politics & Bullshit" ma mnóstwo do zaoferowania fanom nowojorskiego hip-hopu z czasów powstania płyty. Raz M.O.P. nawijają na pozornie nie pasującym do nich za grosz słodkim bicie w nieco "scarface'owym" klimacie, raz Keith Murray, który nawija tutaj taką zwrotkę, że nie ma NIC do dodania na bicie ciężkim jak skała, proste instrumentalne motywy i perkusja konsekwentnie uderzająca z niespotykaną mocą... Po chwili wjeżdża General Steele ze Smif-N-Wessun (czy jak wolicie Cocoa Brovaz) i flow hipnotyzuje i wkręca. To tak wygląda cały czas, uwierzcie. Nie ma tu przypadkowych fragmentów. Kto to jest June Lover? Nie mam pojęcia, nigdy wcześniej nie słyszałem gościa, a wujek Google na jego temat milczy, a ten nawija tutaj obok Redmana w najlepszej formie i Sadata X i nie odstaje na krok. Jego otwarcie w numerze "You & You & You" mówi za siebie. W prawdziwym hip-hopie tak jest. Możesz pokazać się raz i zostawić po sobie coś co stanie się nieśmiertelne. To tylko część wielkości tego diamentu, który wyszedł spod palców 26-letniego wówczas Frankiego.

Singlem, który bardzo pomógł tej płycie było oczywiście "Boriquas On Da Set" - stricte latynoski, oparty na jednym uderzeniu klawisza w wysokiej tonacji i naiwnej melodyjce w tle. Tak mało potrzeba, żeby wyrazić tak wiele. Nie wiem czy nie większym sztosem jest znajdujący się w połowie tracklisty (oryginał jest na końcu!) remix, w którym pojawiają się tylko Fat Joe i Doo Wop. Doo Wop nawijający tak, że dotrzymuje kroku jednemu z najlepszych MC's w historii Bronxu. Połączenie prostego cuta "Mic check, Boriquas on the set" z niesamowitym smyczkowym samplem w refrenie daje tak niesamowity klimat, że moja uwaga w tym momencie nie rejestruje niczego co się dzieje wokół oprócz tego numeru. Dla mnie każdy track spośród dziewięciu (nie licze intra i skitów) jest ponadczasowy i wyjątkowy. Ile razy mamy okazję usłyszeć kawałek łączący style Kool G Rapa, Mobb Deepów i M.O.P. u szczytu ich umiejętności? Ile znacie tracków w których czwórka legend z Juice Crew - Big Daddy Kane, Craig G, Biz Markie i Roxanne Shante spotyka się długo po złotych latach Cold Chillin'? Swoją drogą zwrotka Kane'a zamykająca "The Cypher Part III" to partia tytaniczna, pokazująca jak bardzo ponad przeciętną rapowych umiejętności od zawsze znajdował się jeden z największych.

Jedyny solowy kawałek na płycie dostał tutaj Roc-City-O, którego kojarzy z pewnością mniej z was niż wyżej wymienionych... Co z tego? Gość prawdopodobnie zalicza numer życia, a jeśli nie to boję się pomyśleć jakie sztosy miał na koncie. Wiem natomiast jakie sztosy mieli na koncie Busta Rhymes, Keith Murray czy Redman, a mimo to nadal uważam, że ich udziały na tym krążku powinny być highlightami ich karier. Nie umiem postawić tej płycie żadnych zarzutów, tkwię w przekonaniu, że ich nie ma, a miana klasyka nie może jej odebrać sam fakt, że na brzmienie ksywy Frankie Cutlass entuzjastycznie zareaguje mniej słuchaczy niż na brzmienie ksyw gości tej płyty. To nic nie znaczy, to o niczym nie świadczy. Puśćcie sobie na dobrym soundsystemie albo słuchawkach i przekonajcie się, że latynosi nie rozumieją mniej z syfu i uroku ulic NYC. Frankie Cutlass is the motherfuckin' man.

 

]]>
Frankie Cutlass ft. Juice Crew "The Cypher Part III" (Diggin' In The Videos #269)https://popkiller.kingapp.pl/2013-03-21,frankie-cutlass-ft-juice-crew-the-cypher-part-iii-diggin-in-the-videos-269https://popkiller.kingapp.pl/2013-03-21,frankie-cutlass-ft-juice-crew-the-cypher-part-iii-diggin-in-the-videos-269March 21, 2013, 3:32 pmDaniel WardzińskiFrankie Cutlass to jeden z gości, którzy na początku lat 90. ciężko pracowali na to, żeby latynoski rap kojarzył się nie tylko z Zachodnim Wybrzeżem i Cypress Hill. Wychowany w tzw. Spanish Harlem producent, DJ i znany swego czasu remixer był członkiem założonego przez Funkmaster Flexa Flip Squadu. W 1997 roku ukazał się jego drugi i chyba najlepszy w dorobku album "Politics & Bullshit" na którym gościnnie pojawiła się plejada gwiazd - od Doug E. Fresha i Big Daddy Kane'a, przez Heltah Skeltah, M.O.P. i Mobb Deep po Busta Rhymesa i Keitha Murraya. W dzisiejszym odcinku Diggin' In The Videos chciałbym się przyjrzeć singlowi "The Cypher Part III", który ukazuje "Juice Crew Reunion Party".Teledysk podzielony jest na dwie części - pierwsza to nieco skrócona wersja numeru powracającej grupy Marley Marla (a dokładnie Craiga G, Roxanne Shante i Biz Markiego, ale na płycie pojawiają się też Big Daddy Kane i Kool G Rap), a druga to track Heltah Skeltah i Rampage'a - "Feel The Vibe". Frankie Cutlass, który potem zrobił spory hajs na hollywodzkich soundtrackach i remixach Jennifer Lopez w 1997 roku potrafił zadbać o to, żeby o jego płycie usłyszał nie tylko Nowy Jork.Spotkanie Juice Crew jest bez wątpienia czymś historycznym. To ze zwrotki Roxanne w tym numerze Masta Ace wziął cuty do "Nostalgii". Craig G z długimi dreadlockami i Biz Markie przypominający swoje flagowe ad-liby... Lekcja historii niezwykle atrakcyjna w odbiorze, bo po tylu latach nadal ciężko się do tego nie bujać. A co do "Politics & Bullshit" - przyjdzie jeszcze czas by zająć się całością i napisać wam trochę więcej o tym wyjątkowym materiale. Frankie Cutlass to jeden z gości, którzy na początku lat 90. ciężko pracowali na to, żeby latynoski rap kojarzył się nie tylko z Zachodnim Wybrzeżem i Cypress Hill. Wychowany w tzw. Spanish Harlem producent, DJ i znany swego czasu remixer był członkiem założonego przez Funkmaster Flexa Flip Squadu. W 1997 roku ukazał się jego drugi i chyba najlepszy w dorobku album "Politics & Bullshit" na którym gościnnie pojawiła się plejada gwiazd - od Doug E. Fresha i Big Daddy Kane'a, przez Heltah Skeltah, M.O.P. i Mobb Deep po Busta Rhymesa i Keitha Murraya. W dzisiejszym odcinku Diggin' In The Videos chciałbym się przyjrzeć singlowi "The Cypher Part III", który ukazuje "Juice Crew Reunion Party".

Teledysk podzielony jest na dwie części - pierwsza to nieco skrócona wersja numeru powracającej grupy Marley Marla (a dokładnie Craiga G, Roxanne Shante i Biz Markiego, ale na płycie pojawiają się też Big Daddy Kane i Kool G Rap), a druga to track Heltah Skeltah i Rampage'a - "Feel The Vibe". Frankie Cutlass, który potem zrobił spory hajs na hollywodzkich soundtrackach i remixach Jennifer Lopez w 1997 roku potrafił zadbać o to, żeby o jego płycie usłyszał nie tylko Nowy Jork.

Spotkanie Juice Crew jest bez wątpienia czymś historycznym. To ze zwrotki Roxanne w tym numerze Masta Ace wziął cuty do "Nostalgii". Craig G z długimi dreadlockami i Biz Markie przypominający swoje flagowe ad-liby... Lekcja historii niezwykle atrakcyjna w odbiorze, bo po tylu latach nadal ciężko się do tego nie bujać. A co do "Politics & Bullshit" - przyjdzie jeszcze czas by zająć się całością i napisać wam trochę więcej o tym wyjątkowym materiale.

 

]]>
DJ JS-1 "No One Cares" - recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2011-07-11,dj-js-1-no-one-cares-recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2011-07-11,dj-js-1-no-one-cares-recenzjaJanuary 4, 2014, 2:23 pmDaniel WardzińskiJeśli takie płyty naprawdę "nikogo nie obchodzą" to znaczy, że coś jest nie tak. Członek legendarnego Rocksteady Crew, znany i ceniony producent i DJ wypuszcza album z obsadą z którą w latach 90. miałby w kieszeni sprzedaż dającą mu spokojną starość w luksusie. Od KRS One'a do Lil Fame'a, od O.C. po Craiga G, od Jeru po Blaq Poeta.Lista gości to jednak nie wszystko. Trzeba jeszcze zadbać, żeby trzymało się to kupy, produkcja stała na wysokim poziomie, wszystko komponowało się w logiczną całość, a płyta wciągała i przyciągała uwagę. Czy tak jest w przypadku "No One Cares" autorstwa DJ'a JS-1'a?Nie zawsze. Z wielu względów. DJ JS-1 nie jest byle pierdołą, która wymyśliła sobie, że zrobi producencką i kupiła sobie fajne featuringi. To gość, który wiele lat pracował na szacunek. Niestety nie zmienia to faktu, że jego bity na tym albumie tylko bywają dobre. Jak trafi sampel potrafi skosić oldschoolowym klimatem, ale z perkusją i basem bywa bardzo różnie. Kiedy puszczam sobie np. "Do My Thang" - numer w zamierzeniu mający ukazywać charakter rapu z Bronxu i słyszę te nijakie pukające sobie werble, zalewa mnie krew. To do czego przyczepić się nie da to cuty, które na tym albumie brzmią świetnie, dobrane są znakomicie i świetnie podkreślają każdy z numerów.Różnie bywa też z gośćmi. Ci najbardziej znani to weterani, którzy swoje najlepsze lata często mają już za sobą (np. A.G. czy Sadat X), a Ci mniej znani znaleźli się tu często z nieznanych mi powodów. Na pewno nie przez skillsy. W tym pierwszym przypadku czasami naprawdę smutno jest słuchać jak ludzie, którzy kiedyś na mikrofonie byli w stanie roznieść każdego, dziś brzmią jakby zaczęli rapować przedwczoraj. Mniej znani raperzy? Rise to jakaś straszna pomyłka, słuchanie "Real Speakz" boli, a tytułowy numer w którym rapuje niejaki Jak D bardziej pasowałby na konkurs rapowy w szkole średniej, a nie na składak członka Rocksteady Crew.Jest tu jednak porcja numerów, dla których warto mieć to na półce. Lil Fame, Joell Ortiz i Freddie Foxxx w "Reppin NY" tworzą naprawdę fajny banger, KRS One z Rahzelem zdecydowanie dają radę, Eternia i Ras Kass pokazują jak się morduje mikrofony na bardzo klimatycznym bicie. Na szczególną uwagę zasługuje "Life... Word" O.C. w którym członek D.I.T.C. składa hołd Ś.P. Grandmasterowi Roc Raida. Fajnie prezentuje się międzynarodowy numer Craiga G czy "Science" - jeden z najlepszych numerów Jeru od dawna. Skillem morduje tutaj Tonedeff, a "Murder The DJ" Ill Billa, Blaq Poeta i Ruste Juxxa ma tak zajebisty impet, że nie wolno go przegapić. Może połowa numerów na "No One Cares" jest warta uwagi, ale znajdzie się tu i mnóstwo zupełnie niesłuchalnych gniotów, którymi fanów klasycznego rapu można bardziej torturować niż cieszyć. Trója z minusem. Od KRS One'a do Lil Fame'a, od O.C. po Craiga G, od Jeru po Blaq Poeta.

Lista gości to jednak nie wszystko. Trzeba jeszcze zadbać, żeby trzymało się to kupy, produkcja stała na wysokim poziomie, wszystko komponowało się w logiczną całość, a płyta wciągała i przyciągała uwagę. Czy tak jest w przypadku "No One Cares" autorstwa DJ'a JS-1'a?

Nie zawsze. Z wielu względów. DJ JS-1 nie jest byle pierdołą, która wymyśliła sobie, że zrobi producencką i kupiła sobie fajne featuringi. To gość, który wiele lat pracował na szacunek. Niestety nie zmienia to faktu, że jego bity na tym albumie tylko bywają dobre. Jak trafi sampel potrafi skosić oldschoolowym klimatem, ale z perkusją i basem bywa bardzo różnie. Kiedy puszczam sobie np. "Do My Thang" - numer w zamierzeniu mający ukazywać charakter rapu z Bronxu i słyszę te nijakie pukające sobie werble, zalewa mnie krew. To do czego przyczepić się nie da to cuty, które na tym albumie brzmią świetnie, dobrane są znakomicie i świetnie podkreślają każdy z numerów.

Różnie bywa też z gośćmi. Ci najbardziej znani to weterani, którzy swoje najlepsze lata często mają już za sobą (np. A.G. czy Sadat X), a Ci mniej znani znaleźli się tu często z nieznanych mi powodów. Na pewno nie przez skillsy. W tym pierwszym przypadku czasami naprawdę smutno jest słuchać jak ludzie, którzy kiedyś na mikrofonie byli w stanie roznieść każdego, dziś brzmią jakby zaczęli rapować przedwczoraj. Mniej znani raperzy? Rise to jakaś straszna pomyłka, słuchanie "Real Speakz" boli, a tytułowy numer w którym rapuje niejaki Jak D bardziej pasowałby na konkurs rapowy w szkole średniej, a nie na składak członka Rocksteady Crew.

Jest tu jednak porcja numerów, dla których warto mieć to na półce. Lil Fame, Joell Ortiz i Freddie Foxxx w "Reppin NY" tworzą naprawdę fajny banger, KRS One z Rahzelem zdecydowanie dają radę, Eternia i Ras Kass pokazują jak się morduje mikrofony na bardzo klimatycznym bicie. Na szczególną uwagę zasługuje "Life... Word" O.C. w którym członek D.I.T.C. składa hołd Ś.P. Grandmasterowi Roc Raida. Fajnie prezentuje się międzynarodowy numer Craiga G czy "Science" - jeden z najlepszych numerów Jeru od dawna. Skillem morduje tutaj Tonedeff, a "Murder The DJ" Ill Billa, Blaq Poeta i Ruste Juxxa ma tak zajebisty impet, że nie wolno go przegapić. Może połowa numerów na "No One Cares" jest warta uwagi, ale znajdzie się tu i mnóstwo zupełnie niesłuchalnych gniotów, którymi fanów klasycznego rapu można bardziej torturować niż cieszyć. Trója z minusem.

 

]]>