popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Trackmastershttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/19272/TrackmastersNovember 15, 2024, 1:55 ampl_PL © 2024 Admin stronyJoe Pesci "Wise Guy" (Ot Tak #168)https://popkiller.kingapp.pl/2014-12-25,joe-pesci-wise-guy-ot-tak-168https://popkiller.kingapp.pl/2014-12-25,joe-pesci-wise-guy-ot-tak-168December 25, 2014, 8:39 pmMaciej WojszkunTak, nie myli was wzrok. Gwiazdą dzisiejszego odcinka "Ot Tak" jest Joe Pesci. TEN Joe Pesci, kultowy aktor, kojarzony z rolami bezwzględnych, brutalnych gangsterów, wyglądających cokolwiek niepozornie, ale śmiertelnie niebezpiecznych - by wymienić choćby bezczelnego Tommy'ego DeVito z "Chłopców z ferajny" czy absolutnego świra Nicky'ego Santoro z "Kasyna"... Czy z nie mniej kultową rolą w świątecznych klasykach z Kevinem, który pewnie dopiero co gościł na waszych ekranach. Co więc ów sympatyczny pan ma wspólnego z hip-hopem, ba, z muzyką w ogóle?Całkiem sporo, jak się okazuje. W młodości Joe, obdarzony charakterystycznym, od razu rozpoznawalnym głosem, sporo śpiewał, grał także na gitarze - m.in. w zespole Joey Dee and the Starliters (ciekawostka - po pewnym czasie, gdy Joe odszedł już z zespołu, gitarzystą Starliters został... Jimi Hendrix). W 1968 r. jako Joe Ritchie, wypuścił nawet album, zatytuowany "Little Joe Sure Can Sing!", z coverami popularnych wtedy piosenek.... Później Joe skręcił w stronę kabaretu (występował wraz z innym ulubieńcem Scorsesego, Frankiem Vincentem), a w końcu, w 1976 r., rozpoczęła się jego kariera filmowa.... Wydawałoby się, że muzyczna kariera Joego skończyła się bezpowrotnie.Kilkanaście lat później jednak, w 1998 r., Joey postanowił "wrócić do korzeni" i zaprezentował światu swój drugi album - "Vincent LaGuardia Gambini Sings Just for You". Nazwany na cześc granej przezeń postaci w całkiem zabawnym filmie "Mój kuzyn Vinny", ozdobiony okładką, na której Joe z szelmowskim uśmiechem, w towarzystwie ponętnej kobiety pali cygaro.... Myślicie, że to ponownie zbiór coverów, słodkich, popowych pioseneczek o miłości? Zapomnijcie. "Vincent" to kuriozalna, przaśna, nieokrzesana mieszanka jazzu, bluesa, ba, nawet rapu, brzmień latynoskich (znalazła się tu nawet balansująca na krawędzi dobrego smaku... piosenka bożonarodzeniowa) na której Joe ze swym ciężkim brooklyńskim akcentem klnie niczym stary szewc, obraża i w żadnym razie nie opowiada o pięknej, nieskazitelnej miłości... Sprawdźcie sami.Taki jest też singiel promujący album - "Wise Guy", wisienka na torcie - utwór rapowany, wyprodukowany przez słynny duet Trackmasters. Podkład, mający ten wyluzowany vibe, z fajną gitarką, znany jest chyba każdemu - to lekko "przypudrowany" "Rapture" Blondie. Idealna muzyka dla niewybrednego gangsterskiego bragga o zaliczaniu najlepszych lasek i zabijaniu każdego, kto ośmieli się krzywo spojrzeć, prawda? Kto jak kto, ale Nicky "I'll crack your head wide open" Santoro wie, co znaczy twarda, bezlitosna gangsterka. Joe jest cool (I talk with class/You don't have to ask/Getting everything by flash and cash), Joe ma wpływy (Put the prez on hold, tell him I'll call back)... I - co najważniejsze - z Joe'em się nie zadziera, bo będzie się wąchać kwiatki od spodu. Dodajmy do tego wzbudzając spazmy śmiechu śpiew "Lovely day in the neighborhood for a drive-by".... i mamy - przyznajmy - kawałek nie najwyższych lotów, ale... całkiem chwytliwy. Jest coś w standardowych aż do bólu wersach, nieporadnym flow Joe'a i słodziutkim refreniku, co każe do kawałka wracać i odsłuchać po raz kolejny.... Pomimo ciężkiej tematyki, to po prostu zabawny utwór, muzyczna ciekawostka.Zabawny? Co masz na myśli, mówiąc "zabawny"? No... Po prostu, zabawny. Jesteś zabawnym gościem, Joe.Niby jak jestem, kurwa, zabawny?Eee... No, sam wiesz, sposób, w jaki to opowiedziałeś...W jaki sposób jestem zabawny? Czy jestem klaunem? Czy rozśmieszam cię? Czy ja tu jestem, żeby cię kurwa rozśmieszać? You MOTHERFUCKER, YOU....!....A w następnym odcinku Ot Tak - kolejny utwór w wykonaniu kogoś, kto Zwykle Nie Rapuje (...Ale Dla Nas Nawinął Parę Wersów.). Kto to będzie? Zobaczycie sami... A dla tych, którzy nie mogą się doczekać - tu macie podpowiedź. [[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"18154","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]Tak, nie myli was wzrok. Gwiazdą dzisiejszego odcinka "Ot Tak" jest Joe Pesci. TEN Joe Pesci, kultowy aktor, kojarzony z rolami bezwzględnych, brutalnych gangsterów, wyglądających cokolwiek niepozornie, ale śmiertelnie niebezpiecznych - by wymienić choćby bezczelnego Tommy'ego DeVito z "Chłopców z ferajny" czy absolutnego świra Nicky'ego Santoro z "Kasyna"... Czy z nie mniej kultową rolą w świątecznych klasykach z Kevinem, który pewnie dopiero co gościł na waszych ekranach. Co więc ów sympatyczny pan ma wspólnego z hip-hopem, ba, z muzyką w ogóle?

Całkiem sporo, jak się okazuje. W młodości Joe, obdarzony charakterystycznym, od razu rozpoznawalnym głosem, sporo śpiewał, grał także na gitarze - m.in. w zespole Joey Dee and the Starliters (ciekawostka - po pewnym czasie, gdy Joe odszedł już z zespołu, gitarzystą Starliters został... Jimi Hendrix). W 1968 r. jako Joe Ritchie, wypuścił nawet album, zatytuowany "Little Joe Sure Can Sing!", z coverami popularnych wtedy piosenek.... Później Joe skręcił w stronę kabaretu (występował wraz z innym ulubieńcem Scorsesego, Frankiem Vincentem), a w końcu, w 1976 r., rozpoczęła się jego kariera filmowa.... Wydawałoby się, że muzyczna kariera Joego skończyła się bezpowrotnie.

Kilkanaście lat później jednak, w 1998 r., Joey postanowił "wrócić do korzeni" i zaprezentował światu swój drugi album - "Vincent LaGuardia Gambini Sings Just for You". Nazwany na cześc granej przezeń postaci w całkiem zabawnym filmie "Mój kuzyn Vinny", ozdobiony okładką, na której Joe z szelmowskim uśmiechem, w towarzystwie ponętnej kobiety pali cygaro.... Myślicie, że to ponownie zbiór coverów, słodkich, popowych pioseneczek o miłości? Zapomnijcie. "Vincent" to kuriozalna, przaśna, nieokrzesana mieszanka jazzu, bluesa, ba, nawet rapu, brzmień latynoskich (znalazła się tu nawet balansująca na krawędzi dobrego smaku... piosenka bożonarodzeniowa) na której Joe ze swym ciężkim brooklyńskim akcentem klnie niczym stary szewc, obraża i w żadnym razie nie opowiada o pięknej, nieskazitelnej miłości... Sprawdźcie sami.

Taki jest też singiel promujący album - "Wise Guy", wisienka na torcie - utwór rapowany, wyprodukowany przez słynny duet Trackmasters. Podkład, mający ten wyluzowany vibe, z fajną gitarką, znany jest chyba każdemu - to lekko "przypudrowany" "Rapture" Blondie. Idealna muzyka dla niewybrednego gangsterskiego bragga o zaliczaniu najlepszych lasek i zabijaniu każdego, kto ośmieli się krzywo spojrzeć, prawda? Kto jak kto, ale Nicky "I'll crack your head wide open" Santoro wie, co znaczy twarda, bezlitosna gangsterka. Joe jest cool (I talk with class/You don't have to ask/Getting everything by flash and cash), Joe ma wpływy (Put the prez on hold, tell him I'll call back)... I - co najważniejsze - z Joe'em się nie zadziera, bo będzie się wąchać kwiatki od spodu. 

Dodajmy do tego wzbudzając spazmy śmiechu śpiew "Lovely day in the neighborhood for a drive-by".... i mamy - przyznajmy - kawałek nie najwyższych lotów, ale... całkiem chwytliwy. Jest coś w standardowych aż do bólu wersach, nieporadnym flow Joe'a i słodziutkim refreniku, co każe do kawałka wracać i odsłuchać po raz kolejny.... Pomimo ciężkiej tematyki, to po prostu zabawny utwór, muzyczna ciekawostka.

Zabawny? Co masz na myśli, mówiąc "zabawny"? 

No... Po prostu, zabawny. Jesteś zabawnym gościem, Joe.

Niby jak jestem, kurwa, zabawny?

Eee... No, sam wiesz, sposób, w jaki to opowiedziałeś...

W jaki sposób jestem zabawny? Czy jestem klaunem? Czy rozśmieszam cię? Czy ja tu jestem, żeby cię kurwa rozśmieszać? You MOTHERFUCKER, YOU....!

....

A w następnym odcinku Ot Tak - kolejny utwór w wykonaniu kogoś, kto Zwykle Nie Rapuje (...Ale Dla Nas Nawinął Parę Wersów.). Kto to będzie? Zobaczycie sami... A dla tych, którzy nie mogą się doczekać - tu macie podpowiedź.

                                              [[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"18154","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

]]>
Nas ft. R Kelly "Street Dreams" (Diggin In The Videos #288)https://popkiller.kingapp.pl/2013-07-23,nas-ft-r-kelly-street-dreams-diggin-in-the-videos-288https://popkiller.kingapp.pl/2013-07-23,nas-ft-r-kelly-street-dreams-diggin-in-the-videos-288July 23, 2013, 10:10 amWojciech GraczykZapewne każdy z Was zna "It Was Written" Nasa. Wbrew temu co pewnie część czytelników Popkillera myśli, album ten nie został przyjety zbyt ciepło. Winiono Nasa m.in. o to, że poszedł w bardziej komercyjną stronę. Teraz wydaje się to śmieszne, ale wtedy tak było. Magazyn Rolling Stone dał tej płycie 2 gwiazdki na 5 możliwych. Później się zrehabilitował i podniósł ocenę do 4. Jak zapewne wiecie, drugą płytę Jonesa, promował m.in. "Street Dreams", którego klip był inspirowany filmem "Kasyno", którego reżyserem był Martin Scorsese. Teledysk wyreżyserował Hype Williams. Co ciekawe do niedawna nie wiedziałem, że utwór miał dwie wersje i do obydwu powstał klip. Opisywana wersja różni się pod każdym względem od pierwowzoru. Po pierwsze teledysk promujący jest bardziej uliczny i osiedlowy, zawierając również sceny z oryginalnego filmiku. Po drugie, poniższe "Street Dreams" jest bardziej miękkie i soulowe. Sampel z utworu Lindy Crawford "Never Gonna Stop" został zamieniony na wycinek z Isley Brothers "Choosey Lover". Co ciekawe za obydwa dzieła odpowiedzialni są Trackmasters i o ich klasie świadczy to, że stworzyli dwa, różne klimatycznie, brzmienia. Które lepsze? Oceńcie sami. Mnie osobiście bardziej odpowiada ta dzisiejsza, ale nie za bardzo pasuje mi ona do całego, muzycznego konceptu płyty. Zapewne każdy z Was zna "It Was Written" Nasa. Wbrew temu co pewnie część czytelników Popkillera myśli, album ten nie został przyjety zbyt ciepło. Winiono Nasa m.in. o to, że poszedł w bardziej komercyjną stronę. Teraz wydaje się to śmieszne, ale wtedy tak było. Magazyn Rolling Stone dał tej płycie 2 gwiazdki na 5 możliwych. Później się zrehabilitował i podniósł ocenę do 4. Jak zapewne wiecie, drugą płytę Jonesa, promował m.in. "Street Dreams", którego klip był inspirowany filmem "Kasyno", którego reżyserem był Martin Scorsese. Teledysk wyreżyserował Hype Williams. Co ciekawe do niedawna nie wiedziałem, że utwór miał dwie wersje i do obydwu powstał klip.

Opisywana wersja różni się pod każdym względem od pierwowzoru. Po pierwsze teledysk promujący jest bardziej uliczny i osiedlowy, zawierając również sceny z oryginalnego filmiku. Po drugie, poniższe "Street Dreams" jest bardziej miękkie i soulowe. Sampel z utworu Lindy Crawford "Never Gonna Stop" został zamieniony na wycinek z Isley Brothers "Choosey Lover". Co ciekawe za obydwa dzieła odpowiedzialni są Trackmasters i o ich klasie świadczy to, że stworzyli dwa, różne klimatycznie, brzmienia. Które lepsze? Oceńcie sami. Mnie osobiście bardziej odpowiada ta dzisiejsza, ale nie za bardzo pasuje mi ona do całego, muzycznego konceptu płyty.

]]>
LL Cool J "Authentic" - recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2013-05-29,ll-cool-j-authentic-recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2013-05-29,ll-cool-j-authentic-recenzjaMay 29, 2013, 8:50 amDaniel Wardziński"From Hollis to Hollywood, isn't he good?" - rapował swego czasu o sobie w trzeciej osobie. LL Cool J, ikona Def Jamu i hip-hopu jako takiego ma już 45 lat, a nadal potrafi chwycić za mikrofon i pokazać ten sam pazur, który zjednał mu tylu sympatyków w połowie lat 80. Trzynaście albumów na koncie, dwie nagrody Grammy kurzące się na kominku, długa na dziesiątki pozycji lista występów aktorskich filmach i produkcjach telewizyjnych i prawdopodobnie wystarczająco duży zapas hajsu, żeby nigdy nie musieć się martwić o jutro. To wszystko udało mu się wykonać nie tracąc jednocześnie szacunku hip-hopowego słuchacza.Co prawda można przytoczyć parę przypadków, kiedy w tekstach innych raperów albo wywiadach Cool J wspomniany był jako "ten słodki", ale kiedy takich opinii robiło się więcej wjeżdżał singiel w typie "I Shot Ya", który wyjaśniał wszystko i uciszał towarzystwo. Można czasem nie lubić stylistyki, którą sobie obiera, ale nie da się powiedzieć, że jest słaby. Jest legendą i jednym z najbardziej długowiecznych raperów wszechczasów. Po 5 latach od premiery dobrze przyjętego "Exit 13" wraca z kolejnym albumem, jednak pierwszym poza wytwórnią, która zrobiła z niego gwiazdę. Jak prezentuje się "Authentic"?Pokazuje pozycję LL Cool J'a w szeroko pojętej amerykańskiej muzyce. Bardzo doświadczony i doceniony MC może nie musi bardzo martwić się o to czy album sprzeda się w zawrotnej ilości egzemplarzy (wygląda na to, że tak się nie stanie), ale musi dbać o swój prestiż i wizerunek i pod względem "kadrowym" robi to na tej płycie świetnie. Wśród featuringów niewiele znajdziecie rapowych szczeniaków, którzy są teraz bardziej rozpoznawalni od tego starego wygi, znajdziecie za to mnóstwo gwiazd niezwiązanych z hip-hopem - zarówno młodych jak i starych. Mocno zamieszany w produkcję tego albumu jest Eddie Van Halen, człowiek z pierwszej dziesiątki listy Rolling Stone'a "100 Greatest Guitarists". Gościnnie pojawiają się nie tylko Snoop Dogg czy Fatman Scoop, ale także legendarny skład Earth, Wind & Fire, Bootsy Collins czy Seal. Nie zabrakło młodych, ale bardzo zdolnych jak kalifornijska grupa Fitz & The Tantrums czy odpowiedzialna za piosenki dla największych gwiazd popkultury, a dopiero teraz ruszająca ze swoją karierą Michaela Shiloh. To jednak wszystko na papierze, a jak to brzmi?Poziom realizacji jest rewelacyjny. Każda próbka perkusji, każda gitarowa solówka czy głęboki klawiszowy motyw są wypielęgnowane w sposób optymalny. Jeżeli spodziewaliście się kolejnego "14 Shots To The Dome" musicie jednak pamiętać, że choć LL Cool J już nie błyszczy ksywą na szczytach list sprzedaży i przebojów, to wciąż nie ma zamiaru wracać do undergroundu. Zasięg jego spojrzenia jest dużo szerszy. To nie jest klasyczny hip-hopowy album, który ma coś udowodnić trzonowi odbiorców gatunku. LL już swoje udowodnił, teraz chce się rozwijać i robić muzykę o szerszym zasięgu stylistycznym. To hip-hopowa produkcja z mocnym ukłonem w stronę popkultury i mainstreamu - dużo zdolnych wokalistów o bardzo przystępnych głosach i z zacięciem do robienia chwytliwych melodii oraz produkcje, które często brzmią... "radiowo". Muzyką na płycie przede wszystkim zajęli się starzy znajomi z Trackmasters i Jaylien znany głównie ze współpracy z Akonem. Najbardziej kojarzący się z LL Cool J'em w wersji raw numer "Jump On It" jest bonusem niektórych wydań, na płycie natomiast dominują delikatne eksperymenty, romantyczne ballady i gitarowe crossovery - wszystko dobrane jednak ze smakiem. Nie muszę chyba mówić, że gospodarzowi w takiej opcji jest bardzo do twarzy?Jeśli jesteście fanami stylu nawijania Jamesa znajdziecie tutaj niejeden moment w którym chciałoby się powiedzieć "god damn... tyle lat, a on wciąż ma to coś". Wjazd w "Whaddup" z przekozackim refren wycutowanym z Chucka D czy sposób w jakim LL porusza się bo bicie Poke & Tone w "New Love" to rzeczy, które wyjaśniają, że jeśli chodzi o dsypozycję na mikrofoniu starzenie póki co go nie dotyczy. LL Cool J na tej płycie jest sobą. Możecie go nie lubić, może was wkurwiać skłonność do korzystania z popularnych, czasami wręcz łatwych rozwiązań, ale koniec końców ten album trzeba uznać za udany. Z pewnością nie znalazłby się w pierwszej piątce LP Cool J'a, ale w konwencji, którą sobie obrał zrobił coś dobrego, brzmiącego superprofesjonalnie, napisał kolejny rozdział historii rapu nawiązując wyjątkowe collabos, a na dodatek okrasił to wszystko porcją zwrotek nawiniętych tak jak oczekiwalibyśmy od G.O.A.T.'a. Będzie wielu, którzy po tej płycie powtórzą starą formułkę, że LL Cool J to raper dla kobiet. Ja bym nie polecał go lekceważyć. "From Hollis to Hollywood, isn't he good?" - rapował swego czasu o sobie w trzeciej osobie. LL Cool J, ikona Def Jamu i hip-hopu jako takiego ma już 45 lat, a nadal potrafi chwycić za mikrofon i pokazać ten sam pazur, który zjednał mu tylu sympatyków w połowie lat 80. Trzynaście albumów na koncie, dwie nagrody Grammy kurzące się na kominku, długa na dziesiątki pozycji lista występów aktorskich filmach i produkcjach telewizyjnych i prawdopodobnie wystarczająco duży zapas hajsu, żeby nigdy nie musieć się martwić o jutro. To wszystko udało mu się wykonać nie tracąc jednocześnie szacunku hip-hopowego słuchacza.

Co prawda można przytoczyć parę przypadków, kiedy w tekstach innych raperów albo wywiadach Cool J wspomniany był jako "ten słodki", ale kiedy takich opinii robiło się więcej wjeżdżał singiel w typie "I Shot Ya", który wyjaśniał wszystko i uciszał towarzystwo. Można czasem nie lubić stylistyki, którą sobie obiera, ale nie da się powiedzieć, że jest słaby. Jest legendą i jednym z najbardziej długowiecznych raperów wszechczasów. Po 5 latach od premiery dobrze przyjętego "Exit 13" wraca z kolejnym albumem, jednak pierwszym poza wytwórnią, która zrobiła z niego gwiazdę. Jak prezentuje się "Authentic"?

Pokazuje pozycję LL Cool J'a w szeroko pojętej amerykańskiej muzyce. Bardzo doświadczony i doceniony MC może nie musi bardzo martwić się o to czy album sprzeda się w zawrotnej ilości egzemplarzy (wygląda na to, że tak się nie stanie), ale musi dbać o swój prestiż i wizerunek i pod względem "kadrowym" robi to na tej płycie świetnie. Wśród featuringów niewiele znajdziecie rapowych szczeniaków, którzy są teraz bardziej rozpoznawalni od tego starego wygi, znajdziecie za to mnóstwo gwiazd niezwiązanych z hip-hopem - zarówno młodych jak i starych. Mocno zamieszany w produkcję tego albumu jest Eddie Van Halen, człowiek z pierwszej dziesiątki listy Rolling Stone'a "100 Greatest Guitarists". Gościnnie pojawiają się nie tylko Snoop Dogg czy Fatman Scoop, ale także legendarny skład Earth, Wind & Fire, Bootsy Collins czy Seal. Nie zabrakło młodych, ale bardzo zdolnych jak kalifornijska grupa Fitz & The Tantrums czy odpowiedzialna za piosenki dla największych gwiazd popkultury, a dopiero teraz ruszająca ze swoją karierą Michaela Shiloh. To jednak wszystko na papierze, a jak to brzmi?

Poziom realizacji jest rewelacyjny. Każda próbka perkusji, każda gitarowa solówka czy głęboki klawiszowy motyw są wypielęgnowane w sposób optymalny. Jeżeli spodziewaliście się kolejnego "14 Shots To The Dome" musicie jednak pamiętać, że choć LL Cool J już nie błyszczy ksywą na szczytach list sprzedaży i przebojów, to wciąż nie ma zamiaru wracać do undergroundu. Zasięg jego spojrzenia jest dużo szerszy. To nie jest klasyczny hip-hopowy album, który ma coś udowodnić trzonowi odbiorców gatunku. LL już swoje udowodnił, teraz chce się rozwijać i robić muzykę o szerszym zasięgu stylistycznym. To hip-hopowa produkcja z mocnym ukłonem w stronę popkultury i mainstreamu - dużo zdolnych wokalistów o bardzo przystępnych głosach i z zacięciem do robienia chwytliwych melodii oraz produkcje, które często brzmią... "radiowo". Muzyką na płycie przede wszystkim zajęli się starzy znajomi z Trackmasters i Jaylien znany głównie ze współpracy z Akonem. Najbardziej kojarzący się z LL Cool J'em w wersji raw numer "Jump On It" jest bonusem niektórych wydań, na płycie natomiast dominują delikatne eksperymenty, romantyczne ballady i gitarowe crossovery - wszystko dobrane jednak ze smakiem. Nie muszę chyba mówić, że gospodarzowi w takiej opcji jest bardzo do twarzy?

Jeśli jesteście fanami stylu nawijania Jamesa znajdziecie tutaj niejeden moment w którym chciałoby się powiedzieć "god damn... tyle lat, a on wciąż ma to coś". Wjazd w "Whaddup" z przekozackim refren wycutowanym z Chucka D czy sposób w jakim LL porusza się bo bicie Poke & Tone w "New Love" to rzeczy, które wyjaśniają, że jeśli chodzi o dsypozycję na mikrofoniu starzenie póki co go nie dotyczy. LL Cool J na tej płycie jest sobą. Możecie go nie lubić, może was wkurwiać skłonność do korzystania z popularnych, czasami wręcz łatwych rozwiązań, ale koniec końców ten album trzeba uznać za udany. Z pewnością nie znalazłby się w pierwszej piątce LP Cool J'a, ale w konwencji, którą sobie obrał zrobił coś dobrego, brzmiącego superprofesjonalnie, napisał kolejny rozdział historii rapu nawiązując wyjątkowe collabos, a na dodatek okrasił to wszystko porcją zwrotek nawiniętych tak jak oczekiwalibyśmy od G.O.A.T.'a. Będzie wielu, którzy po tej płycie powtórzą starą formułkę, że LL Cool J to raper dla kobiet. Ja bym nie polecał go lekceważyć.

 

]]>
AZ "Pieces Of A Man" (Przegapifszy #48)https://popkiller.kingapp.pl/2013-02-10,az-pieces-of-a-man-przegapifszy-48https://popkiller.kingapp.pl/2013-02-10,az-pieces-of-a-man-przegapifszy-48February 15, 2013, 3:03 pmDaniel WardzińskiO ile "Doe Or Die" cieszy się olbrzymim szacunkiem w środowisku, o tyle osób mówiących o drugim krążku Sosy jest dużo mniej. "Pieces Of A Man" ukazało się w 1998 roku, czyli już po wydaniu The Firm w Aftermath, w latach największej popularności rapera z Brooklynu. Wydana w Noo Trybe płyta miała być sposobem na zastąpienie ciężkiego ulicznego przekazu z debiutu luźniejszymi, bardziej imprezowo-rozrywkowymi numerami. Nie znaczy to w żadnym razie, że Aziatic zrezygnował ze swojego street-talk, a tym bardziej, że jego flow przestało być imponujące. Więcej śpiewanych refrenów i cieplejsze i bujające w zupełnie inny sposób produkcje Goldfinga, Trackmasters czy L.E.S. wcale nie sprawiły, że AZ stał się mniej przyjemny w odbiorze. Materiał świetnie broni się do dziś i ciężko wyjaśnić to, że dziś się o nim zapomina chociaż otarł się o złoto sprzedając około 450 tysięcy egzemplarzy.Kiedy dziś słucham sobie "Pieces Of A Man" jakoś nie czuję dużej zmiany proporcji luźniejszych kawałków do tych cięższych. Chociażby dwa otwierające materiał numery na wyjątkowych, głębokich, bardziej rozkminkowych bitach Goldfinga, to coś co sprawia, że w album wsiąka się na wejściu. Mocny, bardzo nisko sunący bas i nie mniej intensywna perkusja w "New Life (Intro)" w połączeniu z jedną z moich ulubionych zwrotek Sosy (zastanówcie się czy nie przypomina wam czegoś) tworzą numer, któremu można stawiać pomniki, a nie zarzuty. Zaraz po nim wjeżdża "How Ya Livin" na bicie L.E.S. z takim jednym koleżka z Queens, który dość często pojawia się w rozmowach o AZ. Klasyk. Tego numeru nie da się inaczej określić. Bardziej luźno i hitowo robi się, kiedy wjeżdżają numery z Trackmasters. Poke & Tone byli wówczas prawdopodobnie najbardziej rozchwytywanymi producentami, a ilość platynowych singli spod ich ręki sprawiła, że potrzebowali baaaardzo dużych domów, żeby mieć je gdzie wieszać. Kontrowersyjny duet dwukrotnie urozmaica materiał - raz dwoma numerami, raz trzema. Co ciekawe w drugim przypadku nie są to tylko bangery do klubu, ale również bardzo kojarzące z mafijnym klimatem The Firm "Sosa" - ultraważny numer w karierze rapera. Bardziej imprezowa jest pierwsza "dwójka" - "Trading Places" i "What's The Deal" jednak po chwili wysokonasyconej świetnym flow nawijki o laskach wraca Goldfina ponownie posyłając szczękę na podłogę dzięki "Love Is Love" z Nature i Half-A-Mil. Kapitalny sampel, który skupia uwagę na starcie, a potem wjazd perkusji, które dowodzą, że gość jest nieprawdopodobnie uzdolniony. Kolejne potwierdzenie to mega klimatyczny "Pay Back". Jeśli ktoś z was wie, gdzie można sprawdzić więcej jego bitów koniecznie proszę o kontakt!Trackmasters są również autorami tytułowego numeru, który uważam za kolejny perfekcyjny joint z tego materiału. Kiedy AZ zamyka rewelacyjną drugą zwrotkę czwórką "And though it sound ill, through all the foul shit, I'm down still/ All aroudn real, rough is the grounds in Brownsville/ I know the ledge, meditatin', holdin' my head/ Eyes red, it's still Doe Or Die till I'm dead" czuje się po prostu, że gość jest tym kim określił się dekadę później - "Undeniable". Złożenia na poziomie "So play the game, other slow up change the lane/ Awaken, unchain the brain in exchange to take away the pain" to jak geniusz możliwości wokalnych i stylowych tego gościa w pigułce. Nie mniej imponuje kolejny czerpiący z g-funku numer w dyskografii Sosy - "Last Dayz" czy zamykające całość zainspirowane ówczesnym R&B "Betcha Don't Know". Podkład tego ostatniego to dzieło Tonego Dofata znanego z produkcji hitów dla Mary J. Blige, Heavy D & The Boyz czy Queen Latifah... Wyjątkowi producenci, wyjątkowy raper. Wyjątkowy album. Klasyk, którego nie powinna się zapominać ani stawiać w cieniu "Doe Or Die". O ile "Doe Or Die" cieszy się olbrzymim szacunkiem w środowisku, o tyle osób mówiących o drugim krążku Sosy jest dużo mniej. "Pieces Of A Man" ukazało się w 1998 roku, czyli już po wydaniu The Firm w Aftermath, w latach największej popularności rapera z Brooklynu. Wydana w Noo Trybe płyta miała być sposobem na zastąpienie ciężkiego ulicznego przekazu z debiutu luźniejszymi, bardziej imprezowo-rozrywkowymi numerami. Nie znaczy to w żadnym razie, że Aziatic zrezygnował ze swojego street-talk, a tym bardziej, że jego flow przestało być imponujące. Więcej śpiewanych refrenów i cieplejsze i bujające w zupełnie inny sposób produkcje Goldfinga, Trackmasters czy L.E.S. wcale nie sprawiły, że AZ stał się mniej przyjemny w odbiorze. Materiał świetnie broni się do dziś i ciężko wyjaśnić to, że dziś się o nim zapomina chociaż otarł się o złoto sprzedając około 450 tysięcy egzemplarzy.

Kiedy dziś słucham sobie "Pieces Of A Man" jakoś nie czuję dużej zmiany proporcji luźniejszych kawałków do tych cięższych. Chociażby dwa otwierające materiał numery na wyjątkowych, głębokich, bardziej rozkminkowych bitach Goldfinga, to coś co sprawia, że w album wsiąka się na wejściu. Mocny, bardzo nisko sunący bas i nie mniej intensywna perkusja w "New Life (Intro)" w połączeniu z jedną z moich ulubionych zwrotek Sosy (zastanówcie się czy nie przypomina wam czegoś) tworzą numer, któremu można stawiać pomniki, a nie zarzuty. Zaraz po nim wjeżdża "How Ya Livin" na bicie L.E.S. z takim jednym koleżka z Queens, który dość często pojawia się w rozmowach o AZ. Klasyk. Tego numeru nie da się inaczej określić.

Bardziej luźno i hitowo robi się, kiedy wjeżdżają numery z Trackmasters. Poke & Tone byli wówczas prawdopodobnie najbardziej rozchwytywanymi producentami, a ilość platynowych singli spod ich ręki sprawiła, że potrzebowali baaaardzo dużych domów, żeby mieć je gdzie wieszać. Kontrowersyjny duet dwukrotnie urozmaica materiał - raz dwoma numerami, raz trzema. Co ciekawe w drugim przypadku nie są to tylko bangery do klubu, ale również bardzo kojarzące z mafijnym klimatem The Firm "Sosa" - ultraważny numer w karierze rapera. Bardziej imprezowa jest pierwsza "dwójka" - "Trading Places" i "What's The Deal" jednak po chwili wysokonasyconej świetnym flow nawijki o laskach wraca Goldfina ponownie posyłając szczękę na podłogę dzięki "Love Is Love" z Nature i Half-A-Mil. Kapitalny sampel, który skupia uwagę na starcie, a potem wjazd perkusji, które dowodzą, że gość jest nieprawdopodobnie uzdolniony. Kolejne potwierdzenie to mega klimatyczny "Pay Back". Jeśli ktoś z was wie, gdzie można sprawdzić więcej jego bitów koniecznie proszę o kontakt!

Trackmasters są również autorami tytułowego numeru, który uważam za kolejny perfekcyjny joint z tego materiału. Kiedy AZ zamyka rewelacyjną drugą zwrotkę czwórką "And though it sound ill, through all the foul shit, I'm down still/ All aroudn real, rough is the grounds in Brownsville/ I know the ledge, meditatin', holdin' my head/ Eyes red, it's still Doe Or Die till I'm dead" czuje się po prostu, że gość jest tym kim określił się dekadę później - "Undeniable". Złożenia na poziomie "So play the game, other slow up change the lane/ Awaken, unchain the brain in exchange to take away the pain" to jak geniusz możliwości wokalnych i stylowych tego gościa w pigułce. Nie mniej imponuje kolejny czerpiący z g-funku numer w dyskografii Sosy - "Last Dayz" czy zamykające całość zainspirowane ówczesnym R&B "Betcha Don't Know". Podkład tego ostatniego to dzieło Tonego Dofata znanego z produkcji hitów dla Mary J. Blige, Heavy D & The Boyz czy Queen Latifah... Wyjątkowi producenci, wyjątkowy raper. Wyjątkowy album. Klasyk, którego nie powinna się zapominać ani stawiać w cieniu "Doe Or Die".

 

]]>
LL Cool J feat. Joe "Take It" - teledyskhttps://popkiller.kingapp.pl/2012-12-19,ll-cool-j-feat-joe-take-it-teledyskhttps://popkiller.kingapp.pl/2012-12-19,ll-cool-j-feat-joe-take-it-teledyskDecember 19, 2012, 1:17 pmMarcin NataliNiedawno pisaliśmy o najnowszym singlu autorstwa Ladies Love Cool Jamesa, a teraz dostajemy oficjalny, świeżutki klip do owego numeru. "Take It" to LL w formie oraz wielki powrót niewidocznych przez ostatnie lata Trackmasters. Do tego Joe z przyjemnym, wpadającym w ucho refrenem. Utwór promuje nadchodzący, czternasty już w dorobku Smitha album "Authentic Hip Hop".Niedawno pisaliśmy o najnowszym singlu autorstwa Ladies Love Cool Jamesa, a teraz dostajemy oficjalny, świeżutki klip do owego numeru. "Take It" to LL w formie oraz wielki powrót niewidocznych przez ostatnie lata Trackmasters. Do tego Joe z przyjemnym, wpadającym w ucho refrenem. Utwór promuje nadchodzący, czternasty już w dorobku Smitha album "Authentic Hip Hop".

]]>
LL Cool J ft. Joe "Take It" - nowy numerhttps://popkiller.kingapp.pl/2012-11-04,ll-cool-j-ft-joe-take-it-nowy-numerhttps://popkiller.kingapp.pl/2012-11-04,ll-cool-j-ft-joe-take-it-nowy-numerNovember 3, 2012, 8:13 pmDaniel WardzińskiLL Cool J niedawno wyczerpał swój kontrakt z Def Jamem zamykając tym samym gigantyczny rozmiar w historii hip-hopu. Przez 13 albumów LL Cool J zebrał tyle pięknych momentów, zrobił tyle świetnych kawałków i zarobił tyle pieniędzy, że pewnie wychodząc z Def Jam musiała mu się zakręcić łezka w oku. Ostatnie albumy nie osiągały już takiego dużego rozgłosu jak jego debiut, który stał się zaraz pierwszą rapową platyną. Był to rok 1985, a album nazywał się "Radio". Gra już nigdy nie była potem taka sama.LL Cool J nie planuje zresztą emerytury. Niebawem światło dzienne ma ujrzeć płyt "Authentic Hip Hop". Mamy dla was pierwszy kawałek z tego materiału. Gościnnie pojawia się tu wokalista - Joe, a produkcją zajmują się starzy znajomi z Trackmasters - Poke & Tone.Kawałek nie stoi z pewnością na poziomie rewelacyjnego "Mr. Smith", gdzie muzyką zajmował się ten sam duet. Słucha się tego jednak z niekłamaną przyjemnością, a stare motywy podziału słów w wersie po tylu latach nadal sprawdzają się świetnie. Numer do sprawdzenia pod spodem. LL Cool J niedawno wyczerpał swój kontrakt z Def Jamem zamykając tym samym gigantyczny rozmiar w historii hip-hopu. Przez 13 albumów LL Cool J zebrał tyle pięknych momentów, zrobił tyle świetnych kawałków i zarobił tyle pieniędzy, że pewnie wychodząc z Def Jam musiała mu się zakręcić łezka w oku. Ostatnie albumy nie osiągały już takiego dużego rozgłosu jak jego debiut, który stał się zaraz pierwszą rapową platyną. Był to rok 1985, a album nazywał się "Radio". Gra już nigdy nie była potem taka sama.

LL Cool J nie planuje zresztą emerytury. Niebawem światło dzienne ma ujrzeć płyt "Authentic Hip Hop". Mamy dla was pierwszy kawałek z tego materiału. Gościnnie pojawia się tu wokalista - Joe, a produkcją zajmują się starzy znajomi z Trackmasters - Poke & Tone.

Kawałek nie stoi z pewnością na poziomie rewelacyjnego "Mr. Smith", gdzie muzyką zajmował się ten sam duet. Słucha się tego jednak z niekłamaną przyjemnością, a stare motywy podziału słów w wersie po tylu latach nadal sprawdzają się świetnie. Numer do sprawdzenia pod spodem.

 

]]>
Shaquille O'Neal ft. Ice Cube, KRS One, B-Real, Peter Gunz "Man Of Steele" (Diggin' In The Videos #160)https://popkiller.kingapp.pl/2011-06-02,shaquille-oneal-ft-ice-cube-krs-one-b-real-peter-gunz-man-of-steele-diggin-in-the-videoshttps://popkiller.kingapp.pl/2011-06-02,shaquille-oneal-ft-ice-cube-krs-one-b-real-peter-gunz-man-of-steele-diggin-in-the-videosJune 2, 2011, 2:00 pmDaniel WardzińskiShaq O'Neal jeden z najlepszych centrów w historii NBA, fantastyczny koszykarz znany z nieprawdopodobnych sezonów w Orlando Magic czy LA Lakers, zakończył koszykarską karierę. Wierzyć się nie chce, pewien rozdział historii najlepszej ligi na świecie został zamknięty, a my w tych okolicznościach chcielibyśmy przypomnieć numer, który Shaq wypuścił w 97 roku, czyli już po transferze do Jeziorowców.Doskonale zdajemy sobie sprawę, że większość nagrań muzycznych Shaq'a trzeba traktować ze sporym dystansem, ale to? Czterech bardzo zacnych gości, znakomici producenci za konsoletami, potężny bit i naprawdę klasyczny numer.Sam fakt, że obok siebie w jednym numerze rapują Ice Cube, KRS One, B-Real i Peter Gunz o czymś świadczy (chociażby o tym, że Shaq nie oszczędzał na swojej pasji, jaką od zawsze oprócz koszykówki był rap). W 1997 roku Trackmasters byli już dobrze ustawieni w biznesie po produkcjach dla Nasa czy LL Cool J'a, a ich bity leżały w polu zainteresowania... wszystkich. Shaqa było na nie stać. Tak jak na ściągnięcie tak kapitalnych gości i pozwolenie im na rapowanie na tym cudeńko. Efekt - zobaczcie sami.Ice wchodzący "I keep it real, no more beef with Cypress Hill/ Now we super friends, we makin' super endz/ Westside!"... Co tu dodawać? Dowód na to, że nie będąc w nim mistrzem można tworzyć historię hip-hopu. Odnotujmy, że Shaq w swojej karierze muzycznej miał przyjemność pracować z Biggiem Smallsem, DJ'em Quikiem, Nate Doggiem, Ludacrisem, Commonem, Talibem Kweli, Rakimem, RZA'ą, Method Manem, Redmanem, Warrenem G, Erickiem Sermonem itd. itp. Miłej emerytury panie Diesel!PS: Mam wrażenie, że synchronizacja obrazu z muzyką w klubie kuleję, ale pomimo poszukiwań w sieci nie znalazłem innej wersji tego teledysku. Shaq O'Neal jeden z najlepszych centrów w historii NBA, fantastyczny koszykarz znany z nieprawdopodobnych sezonów w Orlando Magic czy LA Lakers, zakończył koszykarską karierę. Wierzyć się nie chce, pewien rozdział historii najlepszej ligi na świecie został zamknięty, a my w tych okolicznościach chcielibyśmy przypomnieć numer, który Shaq wypuścił w 97 roku, czyli już po transferze do Jeziorowców.

Doskonale zdajemy sobie sprawę, że większość nagrań muzycznych Shaq'a trzeba traktować ze sporym dystansem, ale to? Czterech bardzo zacnych gości, znakomici producenci za konsoletami, potężny bit i naprawdę klasyczny numer.

Sam fakt, że obok siebie w jednym numerze rapują Ice Cube, KRS One, B-Real i Peter Gunz o czymś świadczy (chociażby o tym, że Shaq nie oszczędzał na swojej pasji, jaką od zawsze oprócz koszykówki był rap). W 1997 roku Trackmasters byli już dobrze ustawieni w biznesie po produkcjach dla Nasa czy LL Cool J'a, a ich bity leżały w polu zainteresowania... wszystkich. Shaqa było na nie stać. Tak jak na ściągnięcie tak kapitalnych gości i pozwolenie im na rapowanie na tym cudeńko. Efekt - zobaczcie sami.

Ice wchodzący "I keep it real, no more beef with Cypress Hill/ Now we super friends, we makin' super endz/ Westside!"... Co tu dodawać? Dowód na to, że nie będąc w nim mistrzem można tworzyć historię hip-hopu. Odnotujmy, że Shaq w swojej karierze muzycznej miał przyjemność pracować z Biggiem Smallsem, DJ'em Quikiem, Nate Doggiem, Ludacrisem, Commonem, Talibem Kweli, Rakimem, RZA'ą, Method Manem, Redmanem, Warrenem G, Erickiem Sermonem itd. itp. Miłej emerytury panie Diesel!

PS: Mam wrażenie, że synchronizacja obrazu z muzyką w klubie kuleję, ale pomimo poszukiwań w sieci nie znalazłem innej wersji tego teledysku.

 

]]>