popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Big Punhttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/19260/Big-PunJuly 7, 2024, 3:56 pmpl_PL © 2024 Admin stronyBone Thugs-N-Harmony w Polsce - 5 powodów, czemu musisz tam być!https://popkiller.kingapp.pl/2017-08-29,bone-thugs-n-harmony-w-polsce-5-powodow-czemu-musisz-tam-bychttps://popkiller.kingapp.pl/2017-08-29,bone-thugs-n-harmony-w-polsce-5-powodow-czemu-musisz-tam-bycAugust 29, 2017, 4:34 pmMarcin NataliWielkie odliczanie do pierwszego polskiego występu legendarnego Bone Thugs-N-Harmony trwa. Ja osobiście od dwóch tygodni nie mogę się uwolnić od muzyki charyzmatycznej ekipy z Cleveland, codziennie odświeżając kawałek ich przebogatej dyskografii. Jeśli natomiast wciąż nie jesteście przekonani, czemu powinniście znaleźć się w sobotę na ich warszawskim koncercie, pozwólcie, że podam 5 powodów, dla których nie możecie opuścić tego show i przybliżę kilka faktów, rzucających światło na dokonania i dorobek "kościstych zbirów". No to zaczynamy!1. Bone Thugs-N-Harmony to niepodważalnie jedna z najlepszych i najlepiej sprzedających się hip-hopowych grup w historii.Kwintet w składzie Krayzie, Layzie, Bizzy, Wish i Flesh zdołał przebić się w latach 90. do ścisłego mainstreamu amerykańskiej sceny, zgarniając platynę za platyną, a zarazem nigdy nie tracąc szacunku środowiska, lojalnego fanbase'u i wyrobionego "street creditu". Na przestrzeni lat BTNH sprzedali ponad 25 milionów płyt w samym USA, przy czym całościowe szacunki podają nawet liczbę 50 milionów sztuk w skali świata. Pod spodem najlepiej sprzedający się singiel Bone, nagrany jako dla zmarłego w 1995 r. Eazy-E - pokryte podwójną platyną w USA "Tha Crossroads" (za które Bone otrzymali też nagrodę Grammy w roku 1997 w kategorii "Best Rap Performance by a Duo or Group".2. Autorzy "Crossroads" to jedyni artyści w historii, którzy mieli okazję współpracować z Eazy-E (swoim mentorem i producentem wykonawczym), 2Paciem, The Notoriousem B.I.G. oraz Big Punem za ich życia!Już sam ten fakt świadczy o ich wyjątkowości i pozycji na scenie w tamtym czasie. Sprawdzajcie zawarte na podwójnym albumie z 1997 r. "Art of War" agresywne "Thug Luv", które zakończyło niewielką "spinę" między Paciem i Bone wynikającą z użycia słowa "Thug", a także pochodzące z solowego debiutu Krayzie Bone'a "When I Die" z Fat Joe, Big Punem i Cuban Linkiem - co za collabo!3. Dumni reprezentanci Ohio byli jednymi z pierwszych artystów hip-hopowych, którzy zaczęli tak odważnie przeplatać rap ze śpiewem, serwując słuchaczom hardkorowe, gangsterskie teksty podane melodyjnym, łamiącym wszelkie kanony flow.Błyskawiczna, maszynowa nawijka, smykałka do układania wpadających w ucho melodii i harmonizowanie wokalne nie były wcześniej spotykane w rapie, przez co Bone Thugs w momencie wkroczenia w 1994 roku na scenę EPką "Creepin' On Ah Come Up" nie brzmieli jak nikt inny. Obecnie, w roku 2017, aż ciężko natomiast znaleźć rapera, który nie próbowałby - z lepszym lub gorszym skutkiem - śpiewać bądź podśpiewywać w swoich kawałkach. Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się więc, kto był pionierem przeplatania tych dwóch elementów, już znacie odpowiedź.4. Jeśli jeden z najlepszych MC's w grze, nazywany powszechnie Królem Nowego Jorku, zaprasza Cię na swoją płytę i nie dość, że chce z Tobą nagrać numer, to próbuje imitować Twoje flow i styl rapowania - wiedz, że masz coś wyjątkowego.The Notorious B.I.G. w początkach 1997 roku był u szczytu, a wszyscy zachwycali się niepodrabialnym flow oraz kąśliwymi punchami szykującego drugi album autora "Ready To Die". Wyobraźcie sobie zatem, jak bardzo musiał się on zajarać rapem podopiecznych Eazy'ego E, że nagrał numer brzmiący jak wyjęty żywcem z ich płyty, oddając im większość 6-minutowego bitu, a dodatkowo starając się zarapować swoją zwrotkę w podobnym stylu co Krayzie, Layzie i Bizzy. Jakby tego było mało, "Notorious Thugs" nie zostało upchnięte gdzieś na końcu tracklisty, a otworzyło - i to jak! - drugi krążek na "Life After Death".5. No i pora na piąty powód, dla którego żaden polski fan BTNH nie powinien opuścić sobotniego show - jest to pierwszy i jedyny występ legendarnej ekipy w naszym kraju.Ja osobiście od dawna miałem ich na koncertowej liście "must see" i od lat za każdym razem, gdy padało pytanie, kogo bym chciał zobaczyć live, wymieniałem Bone Thugs. Niepodrabialne flow, sceniczna chemia, harmonia wokali, charyzma... To wszystko musi składać się na niezapomniany koncert! Nie udało się sprowadzić ich na Hip Hop Kemp, nie udało się złapać ich nigdzie indziej - udało się za to Mekalowi i agencji DaDa Events, odpowiedzialnej za warszawskie show (Big Ups!). Na scenie niestety zabraknie Bizzy'ego Bone'a, który nie doleci z powodu problemów z paszportem, a także Flesh-N-Bone'a, ale trio Krayzie-Layzie-Wish również z pewnością zrobi ogień - jak mozna się spodziewać po poniższym filmiku. It's the Thuggish Ruggish Bone!No i wyobraźcie sobie też TEN numer na żywo... Flow Motion! Wielkie odliczanie do pierwszego polskiego występu legendarnego Bone Thugs-N-Harmony trwa. Ja osobiście od dwóch tygodni nie mogę się uwolnić od muzyki charyzmatycznej ekipy z Cleveland, codziennie odświeżając kawałek ich przebogatej dyskografii. Jeśli natomiast wciąż nie jesteście przekonani, czemu powinniście znaleźć się w sobotę na ich warszawskim koncercie, pozwólcie, że podam 5 powodów, dla których nie możecie opuścić tego show i przybliżę kilka faktów, rzucających światło na dokonania i dorobek "kościstych zbirów". No to zaczynamy!

1.Bone Thugs-N-Harmony to niepodważalnie jedna z najlepszych i najlepiej sprzedających się hip-hopowych grup w historii.

Kwintet w składzie Krayzie, Layzie, Bizzy, Wish i Flesh zdołał przebić się w latach 90. do ścisłego mainstreamu amerykańskiej sceny, zgarniając platynę za platyną, a zarazem nigdy nie tracąc szacunku środowiska, lojalnego fanbase'u i wyrobionego "street creditu". Na przestrzeni lat BTNH sprzedali ponad 25 milionów płyt w samym USA, przy czym całościowe szacunki podają nawet liczbę 50 milionów sztuk w skali świata. Pod spodem najlepiej sprzedający się singiel Bone, nagrany jako dla zmarłego w 1995 r. Eazy-E - pokryte podwójną platyną w USA "Tha Crossroads" (za które Bone otrzymali też nagrodę Grammy w roku 1997 w kategorii "Best Rap Performance by a Duo or Group".

2.Autorzy "Crossroads" to jedyni artyści w historii, którzy mieli okazję współpracować z Eazy-E (swoim mentorem i producentem wykonawczym), 2Paciem, The Notoriousem B.I.G. oraz Big Punem za ich życia!

Już sam ten fakt świadczy o ich wyjątkowości i pozycji na scenie w tamtym czasie. Sprawdzajcie zawarte na podwójnym albumie z 1997 r. "Art of War" agresywne "Thug Luv", które zakończyło niewielką "spinę" między Paciem i Bone wynikającą z użycia słowa "Thug", a także pochodzące z solowego debiutu Krayzie Bone'a "When I Die" z Fat Joe, Big Punem i Cuban Linkiem - co za collabo!

3.Dumni reprezentanci Ohio byli jednymi z pierwszych artystów hip-hopowych, którzy zaczęli tak odważnie przeplatać rap ze śpiewem, serwując słuchaczom hardkorowe, gangsterskie teksty podane melodyjnym, łamiącym wszelkie kanony flow.

Błyskawiczna, maszynowa nawijka, smykałka do układania wpadających w ucho melodii i harmonizowanie wokalne nie były wcześniej spotykane w rapie, przez co Bone Thugs w momencie wkroczenia w 1994 roku na scenę EPką "Creepin' On Ah Come Up" nie brzmieli jak nikt inny. Obecnie, w roku 2017, aż ciężko natomiast znaleźć rapera, który nie próbowałby - z lepszym lub gorszym skutkiem - śpiewać bądź podśpiewywać w swoich kawałkach. Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się więc, kto był pionierem przeplatania tych dwóch elementów, już znacie odpowiedź.


4.Jeśli jeden z najlepszych MC's w grze, nazywany powszechnie Królem Nowego Jorku, zaprasza Cię na swoją płytę i nie dość, że chce z Tobą nagrać numer, to próbuje imitować Twoje flow i styl rapowania - wiedz, że masz coś wyjątkowego.

The Notorious B.I.G. w początkach 1997 roku był u szczytu, a wszyscy zachwycali się niepodrabialnym flow oraz kąśliwymi punchami szykującego drugi album autora "Ready To Die". Wyobraźcie sobie zatem, jak bardzo musiał się on zajarać rapem podopiecznych Eazy'ego E, że nagrał numer brzmiący jak wyjęty żywcem z ich płyty, oddając im większość 6-minutowego bitu, a dodatkowo starając się zarapować swoją zwrotkę w podobnym stylu co Krayzie, Layzie i Bizzy. Jakby tego było mało, "Notorious Thugs" nie zostało upchnięte gdzieś na końcu tracklisty, a otworzyło - i to jak! - drugi krążek na "Life After Death".

5. No i pora na piąty powód, dla którego żaden polski fan BTNH nie powinien opuścić sobotniego show - jest to pierwszy i jedyny występ legendarnej ekipy w naszym kraju.

Ja osobiście od dawna miałem ich na koncertowej liście "must see" i od lat za każdym razem, gdy padało pytanie, kogo bym chciał zobaczyć live, wymieniałem Bone Thugs. Niepodrabialne flow, sceniczna chemia, harmonia wokali, charyzma... To wszystko musi składać się na niezapomniany koncert! Nie udało się sprowadzić ich na Hip Hop Kemp, nie udało się złapać ich nigdzie indziej - udało się za to Mekalowi i agencji DaDa Events, odpowiedzialnej za warszawskie show (Big Ups!). Na scenie niestety zabraknie Bizzy'ego Bone'a, który nie doleci z powodu problemów z paszportem, a także Flesh-N-Bone'a, ale trio Krayzie-Layzie-Wish również z pewnością zrobi ogień - jak mozna się spodziewać po poniższym filmiku. It's the Thuggish Ruggish Bone!


No i wyobraźcie sobie też TEN numer na żywo... Flow Motion!

]]>
Big Pun - 15 rocznica śmiercihttps://popkiller.kingapp.pl/2015-02-07,big-pun-15-rocznica-smiercihttps://popkiller.kingapp.pl/2015-02-07,big-pun-15-rocznica-smierciOctober 31, 2021, 1:08 amPaweł Miedzielec7 lutego 2000 roku to jedna ze szczególnych dat w historii hip-hopu. Tego dnia odszedł od nas Christopher Lee Rios, znany bardziej pod pseudonimem Big Pun - jeden z najlepszych raperów wszechczasów, który w okresie swojej krótkiej aczkolwiek błyskotliwej kariery wywarł swoją twórczością wielki wpływ na czarną rap kulturę.Dzisiaj, w piętnastą rocznicę śmierci artysty społeczność hiphopowa całego świata upamiętnia Punishera okolicznościowymi wpisami. Swoje wyrazy szacunku za pośrednictwem portali społecznościowych złożyli również inni raperzy i producenci, m.in. Fat Joe, Raekwon, Pete Rock czy DJ Khaled.Big Pun był współtwórcą ekipy Terror Squad i pierwszym latynoskim raperem, którego album pokrył się platyną oraz cenionym za swoje liryczne umiejętności artystą, regularnie zaliczanym do panteonu najlepszych tekściarzy w historii hip-hopu. W chwili śmierci miał tylko 28 lat... przyczyną zgonu był atak serca, mimo szybkiej akcji reanimacyjnej nie udało się go uratować. R.I.P. [*] #Gone_But_Not_Forgotten7 lutego 2000 roku to jedna ze szczególnych dat w historii hip-hopu. Tego dnia odszedł od nas Christopher Lee Rios, znany bardziej pod pseudonimem Big Pun - jeden z najlepszych raperów wszechczasów, który w okresie swojej krótkiej aczkolwiek błyskotliwej kariery wywarł swoją twórczością wielki wpływ na czarną rap kulturę.

Dzisiaj, w piętnastą rocznicę śmierci artysty społeczność hiphopowa całego świata upamiętnia Punishera okolicznościowymi wpisami. Swoje wyrazy szacunku za pośrednictwem portali społecznościowych złożyli również inni raperzy i producenci, m.in. Fat Joe, Raekwon, Pete Rock czy DJ Khaled.

Big Pun był współtwórcą ekipy Terror Squad i pierwszym latynoskim raperem, którego album pokrył się platyną oraz cenionym za swoje liryczne umiejętności artystą, regularnie zaliczanym do panteonu najlepszych tekściarzy w historii hip-hopu. W chwili śmierci miał tylko 28 lat... przyczyną zgonu był atak serca, mimo szybkiej akcji reanimacyjnej nie udało się go uratować. R.I.P. [*]#Gone_But_Not_Forgotten

]]>
Synowie Big Puna, Eazy'ego E i ODB we wspólnym numerze!https://popkiller.kingapp.pl/2013-12-26,synowie-big-puna-eazyego-e-i-odb-we-wspolnym-numerzehttps://popkiller.kingapp.pl/2013-12-26,synowie-big-puna-eazyego-e-i-odb-we-wspolnym-numerzeDecember 26, 2013, 2:02 pmAdmin stronyWyobrażacie sobie takie collabo, w którym swoje style skrzyżowaliby Ol Dirty Bastard, Big Pun i Eazy-E? Niesamowity ładunek charyzmy i stylowej różnorodności. Takiej kooperacji niestety się nie doczekaliśmy, ale teraz wspólny numer... wypuścili synowie trzech zmarłych przedwcześnie legend.E3 (znany też jako Baby Eazy-E), Chris Rivers (syn Punishera, pisaliśmy już kiedyś o tym, że głos ewidentnie ma po ojcu) oraz YDB czyli... Young Dirty Bastard. Jak podoba Wam się efekt? Nie da się ukryć, że ojcowskie wpływy są wyraźnie słyszalne, co w tym wypadku buduje ciekawy klimat.Wyobrażacie sobie takie collabo, w którym swoje style skrzyżowaliby Ol Dirty Bastard, Big Pun i Eazy-E? Niesamowity ładunek charyzmy i stylowej różnorodności. Takiej kooperacji niestety się nie doczekaliśmy, ale teraz wspólny numer... wypuścili synowie trzech zmarłych przedwcześnie legend.

E3 (znany też jako Baby Eazy-E), Chris Rivers (syn Punishera, pisaliśmy już kiedyś o tym, że głos ewidentnie ma po ojcu) oraz YDB czyli... Young Dirty Bastard. Jak podoba Wam się efekt? Nie da się ukryć, że ojcowskie wpływy są wyraźnie słyszalne, co w tym wypadku buduje ciekawy klimat.

]]>
Top 10 najgorszych kooperacji rapowo-rockowych - subiektywny rankinghttps://popkiller.kingapp.pl/2013-09-07,top-10-najgorszych-kooperacji-rapowo-rockowych-subiektywny-rankinghttps://popkiller.kingapp.pl/2013-09-07,top-10-najgorszych-kooperacji-rapowo-rockowych-subiektywny-rankingSeptember 2, 2013, 10:58 pmMaciej WojszkunWitam ponownie w kolejnym etapie podróży przez kawałki, na których spotykają się i MC, i rockmani bądź metalowcy…. Dziś więc część druga, a więc tracki, które pomimo obecności doświadczonych producentów, gwiazd o światowej sławie itd. – ewidentnie się nie udały. A więc, zgniłe pomidory w dłoń - oto 10 najgorszych (W MOJEJ OPINII) spotkań świata rapu i rocka.10. GZA & The Black Lips – The Drop I Hold Najlepszy przykład na to, jak niepotrzebny featuring może zniszczyć przyjemny track. „The Drop I Hold” Black Lipsów, z albumu „200 Million Thousand”, to klimatyczny, melancholijny, charakterystycznie „garażowy” track z ciekawym, przytłumionym wokalem i przejmującym refrenem…. Ale mamy też wersję, którą opisuję, w której w pewnym momencie wchodzi GZA i rujnuje całą atmosferę swym monotonnym, płaczliwym głosem. Nie pasuje ni w ząb do tej produkcji nasz Genius, nic a nic. You got to diversify yo flow, nigga (kto wie, co sparafrazowałem, ma u mnie browca). [[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6233","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]09. Black Sabbath & Ice-T – The Illusion of Power (z albumu “Forbidden”, 1995)Jeśli nie chcesz zostać pobity, wytarzany w smole, w pierzu, potraktowany widłami, smoczym ogniem, wrzucony do wrzącego kotła (w tej dokładnie kolejności) – w rozmowie z fanem Black Sabbath NIE WSPOMINAJ o „Forbidden”. Ten album to całkowity, haniebny blamaż na dyskografii legendarnej przecież grupy… A „The Illusion of Power” to jeden z dziesięciu powodów, dlaczego. W tym kawałku nie gra nic. Po obiecującym wstępie otrzymujemy bowiem karykaturalną grę gitar (której celem było chyba oznajmienie – „My NAPRAWDĘ jesteśmy tą samą grupą, która nagrała utwór <<Black Sabbath>>>! Serio!”), słabą strukturę wokali, w której Tony Martin gubi się od razu, mierny refren oraz – całkowicie niepotrzebny fragment melorecytacji Ice-T, który tylko burzy i tak chwiejną konstrukcję utworu. Poważnie, kogo to był pomysł? Rap i Black Sabbath? To się nie mogło udać. [[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6234","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]08. Big Pun & Incubus – Still Not A Player (z albumu “Loud Rocks”, 2000) Kto słuchał “Duetów” Notoriousa B.I.G. i fatalnego kawałka z Kornem, wie, że odgrzebywanie trupów i nakazywanie im tańczyć do rockowych/ metalowych podkładów po prostu się nie udaje. „Still Not a Player”, czyli nieśmiertelny hit potężnego Punishera, udowadnia to jeszcze dobitniej – kogo to był pomysł, by prosty, oparty na klawiszach, ale i tak mocny beat oryginału zastąpić „wesolutkimi” gitarami, monotonną perkusją i zupełnie gryzącym się z wokalem Puna głosem Brandona Boyda? Efekt jest po prostu słaby, a odpowiedzialni za niego producenci powinni zostać skazani na Capital Punishment…[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6235","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]07. Q-Tip & Korn – End of Time (z albumu “Amplified”, 1998)Przyznam się do czegoś, czego jako fan hip-hopu chyba nie powinienem – ale co tam: mam ambiwalentny stosunek do beatów ś.p. J Dilli. Niektóre są spoko, niektóre wgniatają w ziemę (vide „House of Flying Daggers” Raekwona), niektóre zaś… są po prostu słabe – tak jak ten do „End of Time” Q-Tipa. Beat duszny, elektroniczny, ok – ale monotonnnyyyy….. na domiar złego dosiadają go, oprócz nieszczególnego Tipa – chłopaki z Kornu. To nie tak, że nie znoszę tego zespołu – po prostu jego kooperacje z raperami – od Cube’a (That’s Don Mega for you, you lil’ cocksucker…), poprzez Nasa, do Tre Hardsona z Pharcyde – są w mojej opinii… nijakie. Tak samo jest tutaj – histeryczne miauczenie Jonathana Davisa i gitary Heada, Munky’ego i Fieldy’ego wprowadzają tylko niepotrzebne zamieszanie na po prostu słabym kawalku. Wyszło z „End of Time” tyle dobrego, że można sobie zażartować, że w muzycznej konfrontacji Jonathan Davis kontra Jonathan Davis zwyciężył Jonathan Davis.[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6236","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]06. DMX & Marilyn Manson – The Omen (Damien II) (z albumu “Flesh of My Flesh, Blood of My Blood”, 1998)Szczerze uwielbiam pierwszy album DMX’a, “It’s Dark and Hell is Hot”, a szczególnie kawałek „Damien” na fenomenalnym beacie Dame’a Grease’a. Opowieść X’a o wejściu w komitywę z diabłem Damienem (Damien=Daemon – genialne w swej prostocie) naprawdę pozwala poczuć się nieswojo…. Jak pewnie wiecie, „Damien” to tylko część pierwsza trylogii utworów. Już na drugim albumie X zaprezentował Part II, nazwany „The Omen”, z featuringiem… samego Marilyna Mansona? O kurde, ziomeczki, przecież ten kawałek będzie tak zajebisty, że zmiecie wszystko!!! – tak pomyślałem w swej młodzieńczej naiwności. 'The Omen" rozczarowuje i to bardzo. Ale to nie wina X’a – choć wokal Damiena bardziej śmieszy niż straszy, tekstowo kawałek jest w porządku. Manson zapodaje demoniczny skrzek/szept w refrenie – rozczarowująco, ale jakoś tam brzmi. Utwór pada natomiast na pysk w sferze produkcyjnej – beat jest SŁABY. Niewiarygodny spadek jakości po świetnym „Damienie”, nędzne werble, przeszkadzające szepty i jakieś tam elektroniczne pitu-pitu… Kto jest winowajcą? Nie kto inny, lecz Swizz Beatz, który jeszcze w tym rankingu się pojawi.[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6237","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]05. KRS-One, Harmony & Michael Stipe – Civilization vs. Technology (z albumu “H.E.A.L. – Civilization vs. Technology”, 1991)Skłamałem nieco, pisząc w pierwszej części tego rankingu, że gościć będziemy ponownie świętej pamięci kapelę R.E.M., tym razem w sali niesławy… Nie do końca - ale mamy za to wokalistę tego zasłużonego zespołu, Michaela Stipe’a, który raz jeszcze, po baaardzo słabym „Radio Song” zjednoczył z siły z Tha Teacha. W kooperacji jeszcze gorszej…. „Civilization vs. Technology” to po prostu bałagan, kawałek, który muzycznie nie może się zdecydować, czy być subtelnym podkładem ze smyczkami dla śpiewu Harmony, czy mocnym beatem pod żywiołowe rapy Krisa, czy rockowym akompaniamentem pod Stipe’a. Koniec końców utwór łączy w sobie wszystkie wymienione „fazy” – z mizernym efektem. Do tego dochodzi nieznośne, powtarzam – NIEZNOŚNE nauczanie KRS’a o dbaniu o środowisko oraz rzecz najgorsza – wokal Stipe’a. Mike, co się stało, u diabła? Mimo że fanem R.E.M. nigdy nie byłem i nie będę, lubię charakterystyczny głos Michaela, ale tutaj brzmi on tragicznie – tak jakby Stipe stawił się w studiu nagraniowym, by zostać znienacka ogłuszonym, związanym i torturowanym, podczas gdy dźwiękowiec nagrywał jego krzyki. Cienizna. [[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6238","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]04. Limp Bizkit, Birdman, Flo Rida & Caskey – Sunshine (z albumu “Rich Gang”, 2013)Jeśli jest coś, co wyniosłem z “lektury” ostatniego albumu Limp Bizkit (oprócz krwawiącego czoła od bezsilnego walenia łbem o ścianę), to jest to przekonanie, że Fred Durst + autotune = apokalipsa. Miałem nadzieję, że kawałek „Autotunage” był tylko muzycznym żartem. Próżne okazały się moje nadzieje, jak pokazuje „Sunshine”. Nie będę zagłębiał się w zwrotki Birdmana, Flo Ridy i Caskeya (…kto to jest Caskey?), których poziom jest tak niski, że można się o niego potknąć – powiem tylko, że to prawdopodobnie NAJGORSZY utwór, jaki kiedykolwiek słyszałem, pod którym podpisał się zespół Limp Bizkit (Zaraz, ale czy w ogóle w „Sunshine” gra cała kapela? Przecież słyszę tylko ohydny refren Dursta)…[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6239","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]03. Handsome Boy Modeling School feat. Chino Moreno (The Deftones), El-P & Cage – The Hours (z albumu “White People”, 2004)Ah, tak. Handsome Boy Modeling School. Dawny kolaboracyjny projekt Dana the Automatora i Prince Paula przyniósł słuchaczom dwa arcyciekawe albumy, pełne zaskakujących tracków, wykraczających poza ramy “zwykłego hip-hopu”. Szczególnie drugi (i ostatni album) duetu, „White People”, wypełniony był po brzegi takimi utworami – na jakim bowiem hip-hopowym albumie można usłyszeć obok RZA, De La Soul, Del the Funkee Homosapiena – takich gości jak The Mars Volta, John Oates czy Jego Wysokość Mike Patton? Generalnie album trzyma wysoki poziom, z jednym wyjątkiem – „The Hours”. Kawałek typu „Co ja do cholery usłyszałem?!” na pokładzie z El-P, Cage’em i Chino Moreno z Deftonesów – po takim składzie nie spodziewam się łatwego w odbiorze utworu… Ale nie spodziewam się też kompletnego, asłuchalnego hałasu! Wszystko to przez Chino Moreno, którego wokal jest po prostu NAJGORSZY. Zupełnie, jakby Chino podczas nagrań nagle oszalał i zaczął wyć na całe gardło, próbując słowa „the hours” zaśpiewać na kilkanaście sposobów naraz, a wszyscy inni muzycy byli zbyt przestraszeni, żeby się do niego zbliżyć. Słuchać tylko na własną odpowiedzialność.[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6240","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]02. Kid Cudi feat. Michael Bolton & King Chip – Afterwards (Bring Yo Friends) (z albumu “indicud”, 2013)Michael Bolton. To nazwisko powoduje albo pusty śmiech, albo zgrzytanie zębów u każdego fana muzyki. Nierozwiązaną do dziś zagadką pozostaje bowiem, jak ktoś mógł przejść z całkiem zgrabnej hardrockowej kapeli (Blackjack) do tworzenia tych mdłych, absolutnie obrzydliwych softrockowo-popowych balladek, wyśpiewywanych tym rozdzierającym bębenki głosem (pamiętacie to?)?. Kawałek nagrany wespół z Cudim włączałem więc pełen najgorszych obaw… Nie byłem jednak przygotowany na to, co usłyszałem. „Afterwards” popełnił najgorszą zbrodnię, jaką może popełnić kooperacja rapowo-rockowa. Jest śmiertelnie, bezbrzeżnie, niewiarygodnie NUDNY. To 9 minut (!!!!) nieustannego, monotonnego łup-łup-łup, od czasu przetykanego (słabym, a jakże – a także dziwnie przytłumionym) wokalem Boltona, a od ok. 6 minuty – sennego, elektronicznego beatu. Zasnąłem 8 razy, próbując w całości przesłuchać ten kawałek – a jako fan prog rocka jestem przyzwyczajony do długaśnych utworów. Absolutnie odradzam przesłuchiwać ten ekwiwalent chińskiej wodnej tortury.[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6241","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]01. Swizz Beatz feat. Metallica & Ja Rule – We Did It Again (z albumu “Presents G.H.E.T.T.O. Stories”, 2002)De łorst. Upadek. Profanacja. Piekło. Przyczynek do powstania obydwu rankingów. Muzyczne kalectwo na każdym możliwym poziomie… Po prostu… wow. So, Swizz, we meet again. Jeśli naprawdę myślałeś, że ohydny, ochrypły głos Ja Rule’a idealnie nadaje się pod ciężkie riffy Metalliki – to myliłeś się NIEWIARYGODNIE grubo. Ja Rule wyje odrażająco (nie, you’re not a rock star – nawet nie myśl o tym, Ja), podczas gdy ekipa Hetfielda zapodaje ociężały, nie mogący określić, jakim tempem iść podkład. Nie wspomnę już o beznadziejnych wstawkach samego Hetfielda. Po prostu… zabierzcie to ode mnie w cholerę. Swizz musiał pomyśleć to samo, bo nie mogę znaleźć ani śladu jego obecności na tym kawałku (chociaż to może już ja ogłuchłem od prób jego przesłuchania). Nie tykać nawet kijem. [[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6242","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]Wyróżnienie specjalne – The Flaming Lips feat. Ke$ha, Biz Markie & Hour of the Time Majesty 12 – 2012 (You Should Be Upgraded) (z albumu “The Flaming Lips and Heady Fwends", 2012)Znalazłem. Sam w to nie wierzę, że znalazłem utwór gorszy niż bękart Hetfielda i Ja Rule’a. Mój zmysł słuchowy zdaje się wylewać krwistym potokiem przez uszy, ale znalazłem…. The Flaming Lips, znani z niedawnej „reedycji” Dark Side of the Moon Floydów, nagranej m.in. z Henrym Rollinsem, postanowili nagrać sobie kawałek o nazwie „2012 (You Should Be Upgraded)”. Po próbach przesłuchania jestem gotów się zgodzić z tym podtytułem – muszę jak najszybciej upgrade’ować zmysł słuchu, bo jego ośrodki we mnie całkowicie przez ten utwór umarły. Mdły, eksperymentalny, kaleczący uszy nagłymi, megagłośnymi uderzeniami gitar podkład pod topiące się w elektronicznym sosie słabe wokale Ke$hy i Wayne’a Coyne’a (…chyba). Ten kawałek jest tak ohydny, że z miejsca wrzuciłbym go na podium powyższego rankingu (w betonowych butach, dla pewności). Powstrzymała mnie od tego jedna rzecz, którą wyrażę w formie pytania…. GDZIE W TYM KAWAŁKU JEST BIZ MARKIE?! [[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6243","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]] Witam ponownie w kolejnym etapie podróży przez kawałki, na których spotykają się i MC, i rockmani bądź metalowcy…. Dziś więc część druga, a więc tracki, które pomimo obecności doświadczonych producentów, gwiazd o światowej sławie itd. – ewidentnie się nie udały. A więc, zgniłe pomidory w dłoń - oto 10 najgorszych (W MOJEJ OPINII) spotkań świata rapu i rocka.

10. GZA & The Black Lips – The Drop I Hold 

Najlepszy przykład na to, jak niepotrzebny featuring może zniszczyć przyjemny track. „The Drop I Hold” Black Lipsów, z albumu „200 Million Thousand”, to klimatyczny, melancholijny, charakterystycznie „garażowy” track z ciekawym, przytłumionym wokalem i przejmującym refrenem…. Ale mamy też wersję, którą opisuję, w której w pewnym momencie wchodzi GZA i rujnuje całą atmosferę swym monotonnym, płaczliwym głosem. Nie pasuje ni w ząb do tej produkcji nasz Genius, nic a nic. You got to diversify yo flow, nigga (kto wie, co sparafrazowałem, ma u mnie browca). 

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6233","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

09. Black Sabbath & Ice-T – The Illusion of Power (z albumu “Forbidden”, 1995)

Jeśli nie chcesz zostać pobity, wytarzany w smole, w pierzu, potraktowany widłami, smoczym ogniem, wrzucony do wrzącego kotła (w tej dokładnie kolejności) – w rozmowie z fanem Black Sabbath NIE WSPOMINAJ o „Forbidden”. Ten album to całkowity, haniebny blamaż na dyskografii legendarnej przecież grupy… A „The Illusion of Power” to jeden z dziesięciu powodów, dlaczego. W tym kawałku nie gra nic. Po obiecującym wstępie otrzymujemy bowiem karykaturalną grę gitar (której celem było chyba oznajmienie – „My NAPRAWDĘ jesteśmy tą samą grupą, która nagrała utwór <<Black Sabbath>>>! Serio!”), słabą strukturę wokali, w której Tony Martin gubi się od razu, mierny refren oraz – całkowicie niepotrzebny fragment melorecytacji Ice-T, który tylko burzy i tak chwiejną konstrukcję utworu. Poważnie, kogo to był pomysł? Rap i Black Sabbath? To się nie mogło udać. 

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6234","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

08. Big Pun & Incubus – Still Not A Player (z albumu “Loud Rocks”, 2000) 

Kto słuchał “Duetów” Notoriousa B.I.G. i fatalnego kawałka z Kornem, wie, że odgrzebywanie trupów i nakazywanie im tańczyć do rockowych/ metalowych podkładów po prostu się nie udaje. „Still Not a Player”, czyli nieśmiertelny hit potężnego Punishera, udowadnia to jeszcze dobitniej – kogo to był pomysł, by prosty, oparty na klawiszach, ale i tak mocny beat oryginału zastąpić „wesolutkimi” gitarami, monotonną perkusją i zupełnie gryzącym się z wokalem Puna głosem Brandona Boyda? Efekt jest po prostu słaby, a odpowiedzialni za niego producenci powinni zostać skazani na Capital Punishment…

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6235","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

07. Q-Tip & Korn – End of Time (z albumu “Amplified”, 1998)

Przyznam się do czegoś, czego jako fan hip-hopu chyba nie powinienem – ale co tam: mam ambiwalentny stosunek do beatów ś.p. J Dilli. Niektóre są spoko, niektóre wgniatają w ziemę (vide „House of Flying Daggers” Raekwona), niektóre zaś… są po prostu słabe – tak jak ten do „End of Time” Q-Tipa. Beat duszny, elektroniczny, ok – ale monotonnnyyyy….. na domiar złego dosiadają go, oprócz nieszczególnego Tipa – chłopaki z Kornu. To nie tak, że nie znoszę tego zespołu – po prostu jego kooperacje z raperami – od Cube’a (That’s Don Mega for you, you lil’ cocksucker…), poprzez Nasa, do Tre Hardsona z Pharcyde – są w mojej opinii… nijakie. Tak samo jest tutaj – histeryczne miauczenie Jonathana Davisa i gitary Heada, Munky’ego i Fieldy’ego wprowadzają tylko niepotrzebne zamieszanie na po prostu słabym kawalku. Wyszło z „End of Time” tyle dobrego, że można sobie zażartować, że w muzycznej konfrontacji Jonathan Davis kontra Jonathan Davis zwyciężył Jonathan Davis.

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6236","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

06. DMX & Marilyn Manson – The Omen (Damien II) (z albumu “Flesh of My Flesh, Blood of My Blood”, 1998)

Szczerze uwielbiam pierwszy album DMX’a, “It’s Dark and Hell is Hot”, a szczególnie kawałek „Damien” na fenomenalnym beacie Dame’a Grease’a. Opowieść X’a o wejściu w komitywę z diabłem Damienem (Damien=Daemon – genialne w swej prostocie) naprawdę pozwala poczuć się nieswojo…. Jak pewnie wiecie, „Damien” to tylko część pierwsza trylogii utworów. Już na drugim albumie X zaprezentował Part II, nazwany „The Omen”, z featuringiem… samego Marilyna Mansona? O kurde, ziomeczki, przecież ten kawałek będzie tak zajebisty, że zmiecie wszystko!!! – tak pomyślałem w swej młodzieńczej naiwności. 'The Omen" rozczarowuje i to bardzo. Ale to nie wina X’a – choć wokal Damiena bardziej śmieszy niż straszy, tekstowo kawałek jest w porządku. Manson zapodaje demoniczny skrzek/szept w refrenie – rozczarowująco, ale jakoś tam brzmi. Utwór pada natomiast na pysk w sferze produkcyjnej – beat jest SŁABY. Niewiarygodny spadek jakości po świetnym „Damienie”, nędzne werble, przeszkadzające szepty i jakieś tam elektroniczne pitu-pitu… Kto jest winowajcą? Nie kto inny, lecz Swizz Beatz, który jeszcze w tym rankingu się pojawi.

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6237","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

05. KRS-One, Harmony & Michael Stipe – Civilization vs. Technology (z albumu “H.E.A.L. – Civilization vs. Technology”, 1991)

Skłamałem nieco, pisząc w pierwszej części tego rankingu, że gościć będziemy ponownie świętej pamięci kapelę R.E.M., tym razem w sali niesławy…Nie do końca - ale mamy za to wokalistę tego zasłużonego zespołu, Michaela Stipe’a, który raz jeszcze, po baaardzo słabym „Radio Song” zjednoczył z siły z Tha Teacha. W kooperacji jeszcze gorszej…. „Civilization vs. Technology” to po prostu bałagan, kawałek, który muzycznie nie może się zdecydować, czy być subtelnym podkładem ze smyczkami dla śpiewu Harmony, czy mocnym beatem pod żywiołowe rapy Krisa, czy rockowym akompaniamentem pod Stipe’a. Koniec końców utwór łączy w sobie wszystkie wymienione „fazy” – z mizernym efektem. Do tego dochodzi nieznośne, powtarzam – NIEZNOŚNE nauczanie KRS’a o dbaniu o środowisko oraz rzecz najgorsza – wokal Stipe’a. Mike, co się stało, u diabła? Mimo że fanem R.E.M. nigdy nie byłem i nie będę, lubię charakterystyczny głos Michaela, ale tutaj brzmi on tragicznie – tak jakby Stipe stawił się w studiu nagraniowym, by zostać znienacka ogłuszonym, związanym i torturowanym, podczas gdy dźwiękowiec nagrywał jego krzyki. Cienizna. 

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6238","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

04. Limp Bizkit, Birdman, Flo Rida & Caskey – Sunshine (z albumu “Rich Gang”, 2013)

Jeśli jest coś, co wyniosłem z “lektury” ostatniego albumu Limp Bizkit (oprócz krwawiącego czoła od bezsilnego walenia łbem o ścianę), to jest to przekonanie, że Fred Durst + autotune = apokalipsa. Miałem nadzieję, że kawałek „Autotunage” był tylko muzycznym żartem. Próżne okazały się moje nadzieje, jak pokazuje „Sunshine”. Nie będę zagłębiał się w zwrotki Birdmana, Flo Ridy i Caskeya (…kto to jest Caskey?), których poziom jest tak niski, że można się o niego potknąć – powiem tylko, że to prawdopodobnie NAJGORSZY utwór, jaki kiedykolwiek słyszałem, pod którym podpisał się zespół Limp Bizkit (Zaraz, ale czy w ogóle w „Sunshine” gra cała kapela? Przecież słyszę tylko ohydny refren Dursta)…

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6239","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

03. Handsome Boy Modeling School feat. Chino Moreno (The Deftones), El-P & Cage – The Hours (z albumu “White People”, 2004)

Ah, tak. Handsome Boy Modeling School. Dawny kolaboracyjny projekt Dana the Automatora i Prince Paula przyniósł słuchaczom dwa arcyciekawe albumy, pełne zaskakujących tracków, wykraczających poza ramy “zwykłego hip-hopu”. Szczególnie drugi (i ostatni album) duetu, „White People”, wypełniony był po brzegi takimi utworami – na jakim bowiem hip-hopowym albumie można usłyszeć obok RZA, De La Soul, Del the Funkee Homosapiena – takich gości jak The Mars Volta, John Oates czy Jego Wysokość Mike Patton? Generalnie album trzyma wysoki poziom, z jednym wyjątkiem – „The Hours”. Kawałek typu „Co ja do cholery usłyszałem?!” na pokładzie z El-P, Cage’em i Chino Moreno z Deftonesów – po takim składzie nie spodziewam się łatwego w odbiorze utworu… Ale nie spodziewam się też kompletnego, asłuchalnego hałasu!Wszystko to przez Chino Moreno, którego wokal jest po prostu NAJGORSZY. Zupełnie, jakby Chino podczas nagrań nagle oszalał i zaczął wyć na całe gardło, próbując słowa „the hours” zaśpiewać na kilkanaście sposobów naraz, a wszyscy inni muzycy byli zbyt przestraszeni, żeby się do niego zbliżyć. Słuchać tylko na własną odpowiedzialność.

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6240","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

02. Kid Cudi feat. Michael Bolton & King Chip – Afterwards (Bring Yo Friends) (z albumu “indicud”, 2013)

Michael Bolton. To nazwisko powoduje albo pusty śmiech, albo zgrzytanie zębów u każdego fana muzyki. Nierozwiązaną do dziś zagadką pozostaje bowiem, jak ktoś mógł przejść z całkiem zgrabnej hardrockowej kapeli (Blackjack) do tworzenia tych mdłych, absolutnie obrzydliwych softrockowo-popowych balladek, wyśpiewywanych tym rozdzierającym bębenki głosem (pamiętacie to?)?. Kawałek nagrany wespół z Cudim włączałem więc pełen najgorszych obaw… Nie byłem jednak przygotowany na to, co usłyszałem. „Afterwards” popełnił najgorszą zbrodnię, jaką może popełnić kooperacja rapowo-rockowa. Jest śmiertelnie, bezbrzeżnie, niewiarygodnie NUDNY. To 9 minut (!!!!) nieustannego,  monotonnego łup-łup-łup, od czasu przetykanego (słabym, a jakże – a także dziwnie przytłumionym) wokalem Boltona, a od ok. 6 minuty – sennego, elektronicznego beatu. Zasnąłem 8 razy, próbując w całości przesłuchać ten kawałek – a jako fan prog rocka jestem przyzwyczajony do długaśnych utworów. Absolutnie odradzam przesłuchiwać ten ekwiwalent chińskiej wodnej tortury.

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6241","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

01. Swizz Beatz feat. Metallica & Ja Rule – We Did It Again (z albumu “Presents G.H.E.T.T.O. Stories”, 2002)

De łorst. Upadek. Profanacja. Piekło. Przyczynek do powstania obydwu rankingów. Muzyczne kalectwo na każdym możliwym poziomie… Po prostu… wow. So, Swizz, we meet again. Jeśli naprawdę myślałeś, że ohydny, ochrypły głos Ja Rule’a idealnie nadaje się pod ciężkie riffy Metalliki – to myliłeś się NIEWIARYGODNIE grubo. Ja Rule wyje odrażająco (nie, you’re not a rock star – nawet nie myśl o tym, Ja), podczas gdy ekipa Hetfielda zapodaje ociężały, nie mogący określić, jakim tempem iść podkład. Nie wspomnę już o beznadziejnych wstawkach samego Hetfielda. Po prostu… zabierzcie to ode mnie w cholerę. Swizz musiał pomyśleć to samo, bo nie mogę znaleźć ani śladu jego obecności na tym kawałku (chociaż to może już ja ogłuchłem od prób jego przesłuchania). Nie tykać nawet kijem. 

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6242","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

Wyróżnienie specjalne – The Flaming Lips feat. Ke$ha, Biz Markie & Hour of the Time Majesty 12 – 2012 (You Should Be Upgraded) (z albumu “The Flaming Lips and Heady Fwends", 2012)

Znalazłem. Sam w to nie wierzę, że znalazłem utwór gorszy niż bękart Hetfielda i Ja Rule’a. Mój zmysł słuchowy zdaje się wylewać krwistym potokiem przez uszy, ale znalazłem…. The Flaming Lips, znani z niedawnej „reedycji” Dark Side of the Moon Floydów, nagranej m.in. z Henrym Rollinsem, postanowili nagrać sobie kawałek o nazwie „2012 (You Should Be Upgraded)”. Po próbach przesłuchania jestem gotów się zgodzić z tym podtytułem – muszę jak najszybciej upgrade’ować zmysł słuchu, bo jego ośrodki we mnie całkowicie przez ten utwór umarły. Mdły, eksperymentalny, kaleczący uszy nagłymi, megagłośnymi uderzeniami gitar podkład pod topiące się w elektronicznym sosie słabe wokale Ke$hy i Wayne’a Coyne’a (…chyba). Ten kawałek jest tak ohydny, że z miejsca wrzuciłbym go na podium powyższego rankingu (w betonowych butach, dla pewności). Powstrzymała mnie od tego jedna rzecz, którą wyrażę w formie pytania…. GDZIE W TYM KAWAŁKU JEST BIZ MARKIE?! 

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"6243","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

 

]]>
Joell Ortiz "Big Pun Back" - teledyskhttps://popkiller.kingapp.pl/2011-06-05,joell-ortiz-big-pun-back-teledyskhttps://popkiller.kingapp.pl/2011-06-05,joell-ortiz-big-pun-back-teledyskJune 5, 2011, 3:00 pmAdmin stronySpośród fali remixów "... Back" wywołanej numerem "Tupac Back" z obozu Ricka Rossa chyba tylko ten nie łapie się do kategorii "profanacja i przeginka". Bowiem Ortiz z Punem łączy sporo a i jeśli chodzi o poziom Joell zdecydowanie znajduje się w pierwszej lidze.

Spośród fali remixów "... Back" wywołanej numerem "Tupac Back" z obozu Ricka Rossa chyba tylko ten nie łapie się do kategorii "profanacja i przeginka". Bowiem Ortiz z Punem łączy sporo a i jeśli chodzi o poziom Joell zdecydowanie znajduje się w pierwszej lidze.


]]>