popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Flava Flavhttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/18835/Flava-FlavSeptember 17, 2024, 9:06 pmpl_PL © 2024 Admin stronyRaperzy na roastach - krótki przeglądhttps://popkiller.kingapp.pl/2015-01-28,raperzy-na-roastach-krotki-przegladhttps://popkiller.kingapp.pl/2015-01-28,raperzy-na-roastach-krotki-przegladJanuary 27, 2015, 9:54 pmPiotr ZdziarstekRoast Mesa, zbliża się wielkimi krokami, dlatego warto sobie odświeżyć temat komediowego linczu, zwłaszcza jeżeli ktoś spotyka się z tą formułą po raz pierwszy. Wspomnę wam dzisiaj o kilku raperach, którzy mieli już okazję uczestniczyć w roastach. Niektórzy z nich pomagali w "honorowaniu" gościa specjalnego, a wokół innych rozkręcone zostały całe imprezy.Snoop DoggLegenda zachodniego wybrzeża pojawiła się na roastach Comedy Central dwukrotnie, za każdym razem rozbrajając swoją leniwą stylówką. Snoop trzymał w rękawie kilka naprawdę kreatywnych strzałów, które w połączeniu z jego specyficznym delivery sprawiły, że był jedną z jaśniejszych postaci na scenie. To właśnie podczas jego wejścia usłyszałem jeden z moich ulubionych roastowych dowcipów: If you wanna fuck Lisa (Lampanelli) doggy style, all you gotta do is put a bowl of food on the floor. Nie dość, że chamskie i zabawne, to na dodatek mamy tutaj odniesienie do jego klasycznego debiutu. I czego tu nie lubić? Ice-TRównie legendarny gangsta raper został zapowiedziany na roaście Hugh Hefnera słowami: Some of you white folks might thinking: "What the hell is Ice-T doing here?". I know I am. The truth is - Ice-T treatend shoot us if we didn't invite him. Raper, który był in love with the CoCo, zanim to było modne, ochoczo bawił się swoim wizerunkiem gangstera, alfonsa i ogólnie niebezpiecznego człowieka, którego raczej byśmy nie chcieli spotkać w ciemnej uliczce. Efekt jest znakomity, a sam Ice-T robi spore wrażenie swoimi umiejętnościami prezentowania materiału. Tutaj króciutki fragment jego występu, poprzedzający monolog starego stand-upowego wyjadacza, Gilberta Gottfrieda.Flavor FlavDla jednych legenda, dla innych irytujący kurdupel. Myślę jednak, że jedno drugiego nie wyklucza. Maskotka Public Enemy dorobiła się własnego roastu, który może nie był najlepszym, jakie widziałem, niemniej jest to oczywiście fakt godny odnotowania. Swoją drogą, koniecznie zbadajcie nieprawdopodobnego Jeffa Rossa, który sieje zamęt na każdym roaście, w którym bierze udział. Nie inaczej jest tutaj (dla samego Flava warto obejrzeć cały Grill).GospelBył Flava Flav, teraz Gospel. Z deszczu pod rynnę. Wydaje mi się, że to pierwszy polski raper, jaki wziął udział w roaście, co więcej, był on nawet jego gościem honorowym. Rzecz zaskakująca, gdyż samo wydarzenie zostało wypromowane raczej lokalnie, co widać po niezwykle skąpej ilości materiałów video dostępnych w sieci, co utrudnia wyrobienie sobie zdania na jego temat. Warto jednak wiedzieć, że ten fristajlowiec-raper-świrus jakim jest Gospel, także miał swój udział w misternym budowaniu roastowego podziemia w Polsce.MuflonŚwieżynka. W sieci jeszcze nie znajdziemy zapisu video z roastu Czesława Mozila, na którym Muflon był jednym z linczujących, musimy więc opierać się na sprawozdaniach osób, które widziały jego występ na żywo. Sam Muflon podzielił występ na dwie części - fristajlową oraz wcześniej przygotowaną, co słusznie kojarzy się z formułą Grinde Time. Puoć i Solar, obecni tego wieczoru na roaście, nie szczędzili koledze ciepłych słów w audycji Rap Sesja (przez długi czas Muflon był jednym z prowadzących), zastrzegając, że były chwile, kiedy trochę się zaplątał w wejściu na wolno, ale summa summarum występ należał do jak najbardziej udanych. My musimy poczekać, aż sami go obejrzymy. A oto wypowiedź Muflona na ten temat (tutaj pełna wersja):Nie będę tu uprawiał propagandy sukcesu, swój występ oceniam na jakieś 6/10. Podzieliłem go na dwie części - najpierw był fristajl, przy akompaniamencie Mozila grającego na akordeonie, a potem wejścia napisane (...). Znacznie bardziej obawiałem się tego drugiego elementu, bo raz, że to pierwszy raz kiedy go stosowałem (a umówmy się, że tak duża impreza to dość trudne miejsce na próbowanie nowych konwencji) i nie byłem pewien czy wszystko spamiętam i czy będę w stanie przekazać tekst z odpowiednim delivery, bez ciągłego skupienia na przypominaniu sobie wersów. A dwa, że jednak pisanie pod roast jest inne niż pisanie pod potencjalny rap battle. (...) O dziwo jednak segment pisany wyszedł bardzo spoko w moim odczuciu. Udało mi się go sprawnie przeprowadzić, a ludzie kumali moją jazdę i linijki, także fajnie. Natomiast niestety strasznie zepsułem to, co teoretycznie powinno wyjść easy, czyli freestyle. Jasnym jest dla mnie, że mój battle freestyle nie jest teraz nawet na poziomie 50% tego z czasów, kiedy startowałem w bitwach, ale jednak na warunki roastu powinien być wystarczający i pewnie byłby, gdyby nie duży błąd, który popełniłem. Występowałem jako przedostatni, tuż przed samym Czesławem, więc miałem okazję wysłuchać wszystkich komików i niestety postawiłem na karkołomny pomysł zripostowania każdego z nich. Z racji na dużo czasu wymyśliłem chyba z 10-15 ripost i naiwnie sądziłem, że uda mi się je wyprowadzić elegancko po kolei, co nawet przy optymalnym wytrenowaniu "mięśni fristajlowych" byłoby bardzo trudne, a co dopiero w obecnej sytuacji. Każdy kto trochę powalczył na wolno wie, że nie można wychodzić na scenę ze zbyt dużą liczbą pomysłów. Trzeba było się zatrzymać na trzech dobrych ripostach, resztę polecieć na totalnym spontanie i byłoby dobrze, a tak pogrążyłem się w chaosie. W dodatku akordeon to jednak nie bit, a Mozil grał szybko, co tylko potęgowało moją zamotkę (...).Ten Typ Mes Mes i Stasiak Już 31-ego stycznia dowiemy się, jak Mes radzi sobie w formie drapieżnika, punktującego zebranych na scenie, a także ofiary, mniej lub bardziej pokornie znoszącej wszelkie inwektywy. Mes to zawodnik zahartowany w boju, ma za sobą głośny beef z Mezem i nieco mniej znany z Masseyem. Prawdopodobnie on sam określił by wyżej wymienione konflikty przystawką. Inaczej sprawa ma się ze Stasiakiem, który sprawia wrażenie najbardziej sympatycznego gościa pod słońcem. Być może to właśnie jest jego siłą? Bezczelne żarty wypowiadane przez kogoś tak powszechnie lubianego na pewno nie pozostawią nikogo obojętnym. Ale o tym przekonamy się już wkrótce.Roast Mesa, zbliża się wielkimi krokami, dlatego warto sobie odświeżyć temat komediowego linczu, zwłaszcza jeżeli ktoś spotyka się z tą formułą po raz pierwszy. Wspomnę wam dzisiaj o kilku raperach, którzy mieli już okazję uczestniczyć w roastach. Niektórzy z nich pomagali w "honorowaniu" gościa specjalnego, a wokół innych rozkręcone zostały całe imprezy.

Snoop Dogg

Legenda zachodniego wybrzeża pojawiła się na roastach Comedy Central dwukrotnie, za każdym razem rozbrajając swoją leniwą stylówką. Snoop trzymał w rękawie kilka naprawdę kreatywnych strzałów, które w połączeniu z jego specyficznym delivery sprawiły, że był jedną z jaśniejszych postaci na scenie. To właśnie podczas jego wejścia usłyszałem jeden z moich ulubionych roastowych dowcipów: If you wanna fuck Lisa (Lampanelli) doggy style, all you gotta do is put a bowl of food on the floor. Nie dość, że chamskie i zabawne, to na dodatek mamy tutaj odniesienie do jego klasycznego debiutu. I czego tu nie lubić? 

Ice-T

Równie legendarny gangsta raper został zapowiedziany na roaście Hugh Hefnera słowami: Some of you white folks might thinking: "What the hell is Ice-T doing here?". I know I am. The truth is - Ice-T treatend shoot us if we didn't invite him. Raper, który był in love with the CoCo, zanim to było modne, ochoczo bawił się swoim wizerunkiem gangstera, alfonsa i ogólnie niebezpiecznego człowieka, którego raczej byśmy nie chcieli spotkać w ciemnej uliczce. Efekt jest znakomity, a sam Ice-T robi spore wrażenie swoimi umiejętnościami prezentowania materiału. Tutaj króciutki fragment jego występu, poprzedzający monolog starego stand-upowego wyjadacza, Gilberta Gottfrieda.

Flavor Flav

Dla jednych legenda, dla innych irytujący kurdupel. Myślę jednak, że jedno drugiego nie wyklucza. Maskotka Public Enemy dorobiła się własnego roastu, który może nie był najlepszym, jakie widziałem, niemniej jest to oczywiście fakt godny odnotowania. Swoją drogą, koniecznie zbadajcie nieprawdopodobnego Jeffa Rossa, który sieje zamęt na każdym roaście, w którym bierze udział. Nie inaczej jest tutaj (dla samego Flava warto obejrzeć cały Grill).

Gospel

Był Flava Flav, teraz Gospel. Z deszczu pod rynnę. Wydaje mi się, że to pierwszy polski raper, jaki wziął udział w roaście, co więcej, był on nawet jego gościem honorowym. Rzecz zaskakująca, gdyż samo wydarzenie zostało wypromowane raczej lokalnie, co widać po niezwykle skąpej ilości materiałów video dostępnych w sieci, co utrudnia wyrobienie sobie zdania na jego temat. Warto jednak wiedzieć, że ten fristajlowiec-raper-świrus jakim jest Gospel, także miał swój udział w misternym budowaniu roastowego podziemia w Polsce.

Muflon

Świeżynka. W sieci jeszcze nie znajdziemy zapisu video z roastu Czesława Mozila, na którym Muflon był jednym z linczujących, musimy więc opierać się na sprawozdaniach osób, które widziały jego występ na żywo. Sam Muflon podzielił występ na dwie części - fristajlową oraz wcześniej przygotowaną, co słusznie kojarzy się z formułą Grinde Time. Puoć i Solar, obecni tego wieczoru na roaście, nie szczędzili koledze ciepłych słów w audycji Rap Sesja (przez długi czas Muflon był jednym z prowadzących), zastrzegając, że były chwile, kiedy trochę się zaplątał w wejściu na wolno, ale summa summarum występ należał do jak najbardziej udanych. My musimy poczekać, aż sami go obejrzymy. A oto wypowiedź Muflona na ten temat (tutaj pełna wersja):

Nie będę tu uprawiał propagandy sukcesu, swój występ oceniam na jakieś 6/10. Podzieliłem go na dwie części - najpierw był fristajl, przy akompaniamencie Mozila grającego na akordeonie, a potem wejścia napisane (...). Znacznie bardziej obawiałem się tego drugiego elementu, bo raz, że to pierwszy raz kiedy go stosowałem (a umówmy się, że tak duża impreza to dość trudne miejsce na próbowanie nowych konwencji) i nie byłem pewien czy wszystko spamiętam i czy będę w stanie przekazać tekst z odpowiednim delivery, bez ciągłego skupienia na przypominaniu sobie wersów. A dwa, że jednak pisanie pod roast jest inne niż pisanie pod potencjalny rap battle. (...) O dziwo jednak segment pisany wyszedł bardzo spoko w moim odczuciu. Udało mi się go sprawnie przeprowadzić, a ludzie kumali moją jazdę i linijki, także fajnie. Natomiast niestety strasznie zepsułem to, co teoretycznie powinno wyjść easy, czyli freestyle. Jasnym jest dla mnie, że mój battle freestyle nie jest teraz nawet na poziomie 50% tego z czasów, kiedy startowałem w bitwach, ale jednak na warunki roastu powinien być wystarczający i pewnie byłby, gdyby nie duży błąd, który popełniłem. Występowałem jako przedostatni, tuż przed samym Czesławem, więc miałem okazję wysłuchać wszystkich komików i niestety postawiłem na karkołomny pomysł zripostowania każdego z nich. Z racji na dużo czasu wymyśliłem chyba z 10-15 ripost i naiwnie sądziłem, że uda mi się je wyprowadzić elegancko po kolei, co nawet przy optymalnym wytrenowaniu "mięśni fristajlowych" byłoby bardzo trudne, a co dopiero w obecnej sytuacji. Każdy kto trochę powalczył na wolno wie, że nie można wychodzić na scenę ze zbyt dużą liczbą pomysłów. Trzeba było się zatrzymać na trzech dobrych ripostach, resztę polecieć na totalnym spontanie i byłoby dobrze, a tak pogrążyłem się w chaosie. W dodatku akordeon to jednak nie bit, a Mozil grał szybko, co tylko potęgowało moją zamotkę (...).

Ten Typ Mes Mes i Stasiak 

Już 31-ego stycznia dowiemy się, jak Mes radzi sobie w formie drapieżnika, punktującego zebranych na scenie, a także ofiary, mniej lub bardziej pokornie znoszącej wszelkie inwektywy. Mes to zawodnik zahartowany w boju, ma za sobą głośny beef z Mezem i nieco mniej znany z Masseyem. Prawdopodobnie on sam określił by wyżej wymienione konflikty przystawką. Inaczej sprawa ma się ze Stasiakiem, który sprawia wrażenie najbardziej sympatycznego gościa pod słońcem. Być może to właśnie jest jego siłą? Bezczelne żarty wypowiadane przez kogoś tak powszechnie lubianego na pewno nie pozostawią nikogo obojętnym. Ale o tym przekonamy się już wkrótce.

]]>
De La Soul "Grind Date" (Klasyk Na Weekend)https://popkiller.kingapp.pl/2011-04-29,de-la-soul-grind-date-klasyk-na-weekendhttps://popkiller.kingapp.pl/2011-04-29,de-la-soul-grind-date-klasyk-na-weekendDecember 30, 2013, 12:22 amDaniel Wardziński"Some mastered the art of cash, but not the part that lasts and disappear after doin two albums" nawija Posdonus w otwierającym "Grind Date" numerze "Future". De La to zespół piekielnie długowieczny i nigdy nie schodzący powyżej swojego standardowego poziomu, który dla większości jest wciąż nieosiągalny. Zrobić klasyczny album w 15 lat po debiucie (skądinąd również klasycznym) to sztuka, która nie zdarza się zbyt często.Pos, Trugoy the Dove i Maseo to trzech gości, którzy udowadniają, że "rap nie jest pracą, tylko życiem". Kiedy zbierałem się do tego artykułu pomyślałem sobie przez chwilę "klasyk? Nie, to jeszcze za świeże". Siedem lat... Czas leci, a ta płyta wciąż jest świeża i właśnie o to chodzi.Tę świeżość wnoszą oczywiście raperzy tworzący jeden z najbardziej wyrównanych duetów w historii. Nawet z maksymalną doża subiektywnego spojrzenia rozstrzygnięcie czy lepszy jest Pos czy Dave jest dla mnie niemożliwe. Włączam sobie "Shopping Bags" na madlibowym eksperymencie i wciąż nie mogę uwierzyć, że po tylu latach można mieć spojrzenie na bit dużo bardziej innowacyjne niż newcomerzy. Dave otwierający numer tytułowy "I'm a rhyme artist" ma absolutną rację, bo w kwestii oryginalności, sposobu poruszania się po bicie, różnorodności w tym zakresie... Klasa światowa. Może to dlatego, że pochodzą z pokolenia, kiedy właśnie te kwestie były najważniejsze? Może przez doświadczenie? A może po prostu to nieziemsko utalentowani kolesie?A jeździć tutaj mają po czym, bo oprawa muzyczna "Grind Date" to arcydzieło i nic w tym określeniu nie jest na wyrost. Supa Dave West robi tu cuda, swoje dokładają Jake One, Madlib, 9th Wonder i świętej pamięci J Dilla. Każdy w świetnej formie. Obok jednego z największych bangerów XXI wieku - "Rock.Co.Kane Flow" Jake One'a mamy tutaj przepiękne, delikatne i niesamowicie niosące raperów swoją nieszablonową perkusją "It's Like That" Westa. Dilla robi wbijający w Ziemię "Detroit-fashioned" "Verbal Clap", ale też cudowny, samplowany, lekki "Much More" z niesamowitą Yummy na refrenie. 9th Wonder jedzie z duszą i ciężko zarzucić mu tutaj sterylność... Oldschoolowe "Days Of Our Lifes" z Commonem... Damn. Przy tych bitach można się rozpłynąć. Nie wiem jak wiele złej woli trzeba mieć w sobie, żeby czepiać się muzyki na tej płycie.Kolejka albumów czekających na recenzję na Popkillerze spora, ale kiedy zebrałem się do Klasyka Na Weekend z tym albumem, znowu przez dwa dni nie słuchałem niczego innego. Tak to działa... Wady tego albumu są jak nominalnie napastnicy Realu w meczu z Barcą - nie ma takich. Gościnnie przekrój od wspaniałych wokalistek - Yummy i Butta Verse po Flava Flava i Spike'a Lee. Common i Ghostface dają świetne zwrotki, a MF Doom... Nie wiem czy to on czy któryś z klonów, ale dał radę. Książkę bym mógł napisać o tym albumie. Chcę usłyszeć "Rock.Co.Kane" i możliwie dużo numerów z tej płyty na Warsaw Challenge. Do zobaczenia! "Some mastered the art of cash, but not the part that lasts and disappear after doin two albums" nawija Posdonus w otwierającym "Grind Date" numerze "Future". De La to zespół piekielnie długowieczny i nigdy nie schodzący powyżej swojego standardowego poziomu, który dla większości jest wciąż nieosiągalny. Zrobić klasyczny album w 15 lat po debiucie (skądinąd również klasycznym) to sztuka, która nie zdarza się zbyt często.

Pos, Trugoy the Dove i Maseo to trzech gości, którzy udowadniają, że "rap nie jest pracą, tylko życiem". Kiedy zbierałem się do tego artykułu pomyślałem sobie przez chwilę "klasyk? Nie, to jeszcze za świeże". Siedem lat... Czas leci, a ta płyta wciąż jest świeża i właśnie o to chodzi.

Tę świeżość wnoszą oczywiście raperzy tworzący jeden z najbardziej wyrównanych duetów w historii. Nawet z maksymalną doża subiektywnego spojrzenia rozstrzygnięcie czy lepszy jest Pos czy Dave jest dla mnie niemożliwe. Włączam sobie "Shopping Bags" na madlibowym eksperymencie i wciąż nie mogę uwierzyć, że po tylu latach można mieć spojrzenie na bit dużo bardziej innowacyjne niż newcomerzy. Dave otwierający numer tytułowy "I'm a rhyme artist" ma absolutną rację, bo w kwestii oryginalności, sposobu poruszania się po bicie, różnorodności w tym zakresie... Klasa światowa. Może to dlatego, że pochodzą z pokolenia, kiedy właśnie te kwestie były najważniejsze? Może przez doświadczenie? A może po prostu to nieziemsko utalentowani kolesie?

A jeździć tutaj mają po czym, bo oprawa muzyczna "Grind Date" to arcydzieło i nic w tym określeniu nie jest na wyrost. Supa Dave West robi tu cuda, swoje dokładają Jake One, Madlib, 9th Wonder i świętej pamięci J Dilla. Każdy w świetnej formie. Obok jednego z największych bangerów XXI wieku - "Rock.Co.Kane Flow" Jake One'a mamy tutaj przepiękne, delikatne i niesamowicie niosące raperów swoją nieszablonową perkusją "It's Like That" Westa. Dilla robi wbijający w Ziemię "Detroit-fashioned" "Verbal Clap", ale też cudowny, samplowany, lekki "Much More" z niesamowitą Yummy na refrenie. 9th Wonder jedzie z duszą i ciężko zarzucić mu tutaj sterylność... Oldschoolowe "Days Of Our Lifes" z Commonem... Damn. Przy tych bitach można się rozpłynąć. Nie wiem jak wiele złej woli trzeba mieć w sobie, żeby czepiać się muzyki na tej płycie.

Kolejka albumów czekających na recenzję na Popkillerze spora, ale kiedy zebrałem się do Klasyka Na Weekend z tym albumem, znowu przez dwa dni nie słuchałem niczego innego. Tak to działa... Wady tego albumu są jak nominalnie napastnicy Realu w meczu z Barcą - nie ma takich. Gościnnie przekrój od wspaniałych wokalistek - Yummy i Butta Verse po Flava Flava i Spike'a Lee. Common i Ghostface dają świetne zwrotki, a MF Doom... Nie wiem czy to on czy któryś z klonów, ale dał radę. Książkę bym mógł napisać o tym albumie. Chcę usłyszeć "Rock.Co.Kane" i możliwie dużo numerów z tej płyty na Warsaw Challenge. Do zobaczenia!

 

]]>