popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Jake Onehttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/18833/Jake-OneNovember 14, 2024, 4:42 ampl_PL © 2024 Admin stronyTravis Thompson & Jake One "Wolves & White T's"https://popkiller.kingapp.pl/2023-06-24,travis-thompson-jake-one-wolves-white-tshttps://popkiller.kingapp.pl/2023-06-24,travis-thompson-jake-one-wolves-white-tsJune 23, 2023, 11:56 pmBartosz SkolasińskiWspólny album Travisa Thompsona i Jake One'a.Stream: Wspólny album Travisa Thompsona i Jake One'a.

Stream:

]]>
Young Thug, Coi Leray i inni - najważniejsze premiery tygodniahttps://popkiller.kingapp.pl/2023-06-24,young-thug-coi-leray-i-inni-najwazniejsze-premiery-tygodniahttps://popkiller.kingapp.pl/2023-06-24,young-thug-coi-leray-i-inni-najwazniejsze-premiery-tygodniaJune 24, 2023, 9:19 pmBartosz SkolasińskiMamy weekend, czas więc na najważniejsze premiery ostatnich siedmiu dni. Jedziemy.Na początek wjeżdża Young Thug i jego "Business Is Business". Są tu produkcje między innymi od Turbo, a na mikrofonie poza gospodarzem popisy dają np. Drake, Lil Uzi Vert, Future, Travis Scott czy 21 Savage. Swój nowy album wydała w tym tygodniu też Coi Leray. Na "COI" usłyszymy szesnaście kawałków, a gościnne występy zaliczyli, chociażby Giggs i Saucy Santana.Oprócz tego swoje nowe rzeczy wypuścili także Key Glock ("Glockoma 2 Deluxe"), Dom Kennedy & TeeFLii ("I Love Stocker"), Big Freedia ("Central City"), Fiend aka International Jones ("Cool Is In Session 3"), Travis Thompson & Jake One ("Wolves & White T's"), Hus Kingpin & SmooVth ("Paind In Full"), Baby Money ("YNOS 2") oraz 2 Eleven & T.F ("Skanless Levels 4"). Wszystkie okładki, tracklisty i streamy sprawdzicie w naszym dziale Premier Płytowych.Linki do poszczególnych nowości:Young Thug "Business Is Business"Coi Leray "COI"Key Glock "Glockoma 2 (Deluxe)"Dom Kennedy & TeeFLii "I Love Stocker"Big Freedia "Central City"Fiend "Cool Is In Session 3"Travis Thompson & Jake One "Wolves & White T's"Hus Kingpin & SmooVth "Paid in Full"Baby Money "YNOS 2 (Young Nigga Old Soul 2)"2 Eleven & T.F "Skanless Levels 4" Mamy weekend, czas więc na najważniejsze premiery ostatnich siedmiu dni. Jedziemy.

Na początek wjeżdża Young Thug i jego "Business Is Business". Są tu produkcje między innymi od Turbo, a na mikrofonie poza gospodarzem popisy dają np. Drake, Lil Uzi Vert, Future, Travis Scott czy 21 Savage. Swój nowy album wydała w tym tygodniu też Coi Leray. Na "COI" usłyszymy szesnaście kawałków, a gościnne występy zaliczyli, chociażby Giggs i Saucy Santana.

Oprócz tego swoje nowe rzeczy wypuścili także Key Glock ("Glockoma 2 Deluxe"), Dom Kennedy & TeeFLii ("I Love Stocker"), Big Freedia ("Central City"), Fiend aka International Jones ("Cool Is In Session 3"), Travis Thompson & Jake One ("Wolves & White T's"), Hus Kingpin & SmooVth ("Paind In Full"), Baby Money ("YNOS 2") oraz 2 Eleven & T.F ("Skanless Levels 4"). Wszystkie okładki, tracklisty i streamy sprawdzicie w naszym dziale Premier Płytowych.

Linki do poszczególnych nowości:

Young Thug "Business Is Business"

Coi Leray "COI"

Key Glock "Glockoma 2 (Deluxe)"

Dom Kennedy & TeeFLii "I Love Stocker"

Big Freedia "Central City"

Fiend "Cool Is In Session 3"

Travis Thompson & Jake One "Wolves & White T's"

Hus Kingpin & SmooVth "Paid in Full"

Baby Money "YNOS 2 (Young Nigga Old Soul 2)"

2 Eleven & T.F "Skanless Levels 4"



















]]>
Freddie Gibbs ujawnia producentów nowej płyty - Pharrell, Madlib czy Alchemist na liście!https://popkiller.kingapp.pl/2021-11-12,freddie-gibbs-ujawnia-producentow-nowej-plyty-pharrell-madlib-czy-alchemist-na-lisciehttps://popkiller.kingapp.pl/2021-11-12,freddie-gibbs-ujawnia-producentow-nowej-plyty-pharrell-madlib-czy-alchemist-na-liscieNovember 12, 2021, 7:11 pmBartosz SkolasińskiWielkimi krokami zbliża się premiera nowej płyty Freddie'ego Gibbsa "Soul Sold Separately". Raper podał w środę listę producentów, których bity na niej usłyszymy. Trzeba przyznać, że wygląda ona imponująco.Na swoim Twitterze Gibbs wymienił trzynastu beatmakerów. Wiadomo było od dawna, że MC z Indiany znów połączył siły z Madlibem i Alchemistem. Oprócz nich pojawią się tacy mistrzowie konsolety, jak Jake One, Pharrell Williams, DJ Paul, Boi-1da, Kaytranada, Justice League, Tay Keith, Kenny Beats, Working On Dying, Seven Thomas i Bizness Boi.Nie podano jeszcze daty premiery, nie znamy tracklisty, nie wiemy też nic o żadnym singlu. Na początku roku wyszedł, co prawda, numer "Big Boss Rabbit", ale z racji braku na liście Swaggyono, producenta odpowiedzialnego za bit do tamtego kawałka, można chyba założyć, że nie usłyszymy go na albumie.Poniżej przypominamy nasz wywiad z Gibbsem, warto wspomnieć też, że "Alfredo" nagrane z The Alchemistem zostało wybrane Albumem Roku USA 2020 w głosowaniu gremium Popkillerów!Wielkimi krokami zbliża się premiera nowej płyty Freddie'ego Gibbsa "Soul Sold Separately". Raper podał w środę listę producentów, których bity na niej usłyszymy. Trzeba przyznać, że wygląda ona imponująco.

Na swoim Twitterze Gibbs wymienił trzynastu beatmakerów. Wiadomo było od dawna, że MC z Indiany znów połączył siły z Madlibem i Alchemistem. Oprócz nich pojawią się tacy mistrzowie konsolety, jak Jake One, Pharrell Williams, DJ Paul, Boi-1da, Kaytranada, Justice League, Tay Keith, Kenny Beats, Working On Dying, Seven Thomas i Bizness Boi.

Nie podano jeszcze daty premiery, nie znamy tracklisty, nie wiemy też nic o żadnym singlu. Na początku roku wyszedł, co prawda, numer "Big Boss Rabbit", ale z racji braku na liście Swaggyono, producenta odpowiedzialnego za bit do tamtego kawałka, można chyba założyć, że nie usłyszymy go na albumie.

Poniżej przypominamy nasz wywiad z Gibbsem, warto wspomnieć też, że "Alfredo" nagrane z The Alchemistem zostało wybrane Albumem Roku USA 2020 w głosowaniu gremium Popkillerów!

]]>
Mayer Hawthorne i Jake One jako Tuxedo w Warszawie!https://popkiller.kingapp.pl/2017-03-23,mayer-hawthorne-i-jake-one-jako-tuxedo-w-warszawiehttps://popkiller.kingapp.pl/2017-03-23,mayer-hawthorne-i-jake-one-jako-tuxedo-w-warszawieMarch 23, 2017, 1:19 pmMaciej WojszkunSzykuje się kolejny elektryzujący koncert w ramach Afterparty po World Wide Warsaw 2017! W piątek 7 kwietnia w Patio na ul. Kredytowej 9 zagra duet Tuxedo, czyli Mayer Hawthorne i Jake One!Tuxedo to duet, który na pierwszy rzut oka może do siebie nie pasować. Z jednej strony Mayer Hawthorne – jedna z najważniejszych twarzy revivalu undergroundowego neo soulu. Z drugiej – Jake One, który w swojej karierze produkował z jednej strony dla Drake, J.Cole’a, z drugiej dla Freewaya i Brothera Ali... Ich znajomość i pomysł na współpracę zaczął się ponad dekadę temu, gdy muzycy wymieniali się ze sobą sobie boogie-funkowymi mixtape’ami. Potem ich wspólna miłość do funku powodowała twórczy głód, który chcieli wypełnić wspólnym tworzeniem. Tak powstał ich debiutancki album "Tuxedo" – prosto i naturalnie wypływając spod ich palców wprost do naszych uszu. A teraz panowie po raz pierwszy w swojej karierze zagrają w Polsce, kilkanaście dni po premierze ich drugiej płyty - "Tuxedo II". Ich sety DJ'skie nie są zwykłym puszczaniem płyt. To głęboko przemyślana selekcja muzyki będącej ich inspiracją - wymieszanej z ich własnymi produkcjami, przy których Mayer Hawthorne często sięga po mikrofon rozszerzając pojęcie DJ setu do wyjątkowego i jedynego w swoim rodzaju miszmaszu DJ'ingu i występu live. Let the funk be within you!Bilety dostępne na Going.https://goingapp.pl/evt/687078/tuxedo-dj-set-www2017-after Strona wydarzenia na fb: TUTAJ. Szykuje się kolejny elektryzujący koncert w ramach Afterparty po World Wide Warsaw 2017! W piątek 7 kwietnia w Patio na ul. Kredytowej 9 zagra duet Tuxedo, czyli Mayer Hawthorne i Jake One!

Tuxedo to duet, który na pierwszy rzut oka może do siebie nie pasować. Z jednej strony Mayer Hawthorne – jedna z najważniejszych twarzy revivalu undergroundowego neo soulu. Z drugiej – Jake One, który w swojej karierze produkował z jednej strony dla Drake, J.Cole’a, z drugiej dla Freewaya i Brothera Ali... Ich znajomość i pomysł na współpracę zaczął się ponad dekadę temu, gdy muzycy wymieniali się ze sobą sobie boogie-funkowymi mixtape’ami. Potem ich wspólna miłość do funku powodowała twórczy głód, który chcieli wypełnić wspólnym tworzeniem. Tak powstał ich debiutancki album "Tuxedo" – prosto i naturalnie wypływając spod ich palców wprost do naszych uszu. A teraz panowie po raz pierwszy w swojej karierze zagrają w Polsce, kilkanaście dni po premierze ich drugiej płyty - "Tuxedo II". Ich sety DJ'skie nie są zwykłym puszczaniem płyt. To głęboko przemyślana selekcja muzyki będącej ich inspiracją - wymieszanej z ich własnymi produkcjami, przy których Mayer Hawthorne często sięga po mikrofon rozszerzając pojęcie DJ setu do wyjątkowego i jedynego w swoim rodzaju miszmaszu DJ'ingu i występu live. Let the funk be within you!

Bilety dostępne na Going.

https://goingapp.pl/evt/687078/tuxedo-dj-set-www2017-after 

Strona wydarzenia na fb:TUTAJ. 

]]>
Chisom "Melo" - darmowa EPkahttps://popkiller.kingapp.pl/2016-05-12,chisom-melo-darmowa-epkahttps://popkiller.kingapp.pl/2016-05-12,chisom-melo-darmowa-epkaMay 12, 2016, 7:42 amMarcin NataliDopiero co pisaliśmy o niesamowitym teledysku Chisoma “This One Chick”, stanowiącym jego interpretację klasycznego numeru Jay-Z “Girls, Girls, Girls”, oraz EPce „The Jordan Year”, a teraz mamy dla was świeżutki projekt mającego nigeryjskie korzenie MC/producenta z Maryland. Na czterokawałkowym, chilloutowym „Melo” artystę wsparli produkcyjnie m.in. Kaytranada i Jake One. Sprawdzajcie też nasz ostatni, majowy mixtape, który otwiera właśnie kawałek Chisoma.Melo by Chisom UzosikeDopiero co pisaliśmy o niesamowitym teledysku Chisoma “This One Chick”, stanowiącym jego interpretację klasycznego numeru Jay-Z “Girls, Girls, Girls”, oraz EPce „The Jordan Year”, a teraz mamy dla was świeżutki projekt mającego nigeryjskie korzenie MC/producenta z Maryland. Na czterokawałkowym, chilloutowym „Melo” artystę wsparli produkcyjnie m.in. Kaytranada i Jake One.

Sprawdzajcie też nasz ostatni, majowy mixtape, który otwiera właśnie kawałek Chisoma.

]]>
Brother Ali "Left In The Deck" - odsłuch nietypowego projektuhttps://popkiller.kingapp.pl/2013-09-06,brother-ali-left-in-the-deck-odsluch-nietypowego-projektuhttps://popkiller.kingapp.pl/2013-09-06,brother-ali-left-in-the-deck-odsluch-nietypowego-projektuSeptember 6, 2013, 12:11 pmDaniel WardzińskiDziś rusza amerykański tour Brothera Ali i Immortal Technique. Dokładnie w tym samym czasie reprezentant Rhymesayers postanowił podzielić się ze Światem swoim nowym materiałem zatytułowanym "Left In The Deck". Ta nietypowa produkcja utrzymana jest w kasetowym klimacie, a w całości powstała w półprofesjonalnych warunkach w hotelach i innych miejscach, które pojawiły się na drodze Aliego w przeciągu ostatnich miesięcy. Produkcją krążka zajął się Jake One, a całość została utrzymana w brudnej stylistyce i nie była dopieszczana przez sztab inżynierów dźwięku. W rozwinięciu znajdziecie tracklistę oraz odsłuch całości.Side ADial ToneGrandma And ThemDigital AgeNever Stoppin’Not A Day Goes BySide BWell OkaySteerangePhantom Of The OperaRapper ThingDevil’s Arms Dziś rusza amerykański tour Brothera Ali i Immortal Technique. Dokładnie w tym samym czasie reprezentant Rhymesayers postanowił podzielić się ze Światem swoim nowym materiałem zatytułowanym "Left In The Deck". Ta nietypowa produkcja utrzymana jest w kasetowym klimacie, a w całości powstała w półprofesjonalnych warunkach w hotelach i innych miejscach, które pojawiły się na drodze Aliego w przeciągu ostatnich miesięcy. Produkcją krążka zajął się Jake One, a całość została utrzymana w brudnej stylistyce i nie była dopieszczana przez sztab inżynierów dźwięku. W rozwinięciu znajdziecie tracklistę oraz odsłuch całości.

Side A
Dial Tone
Grandma And Them
Digital Age
Never Stoppin’
Not A Day Goes By

Side B
Well Okay
Steerange
Phantom Of The Opera
Rapper Thing
Devil’s Arms

 

]]>
J. Cole "Born Sinner" - recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2013-06-29,j-cole-born-sinner-recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2013-06-29,j-cole-born-sinner-recenzjaJune 29, 2013, 1:01 pmDaniel WardzińskiTydzień po premierze "Cole World: The Sideline Story" pochodzący z Północnej Karoliny autor materiału mówił, że na jego drugi album trafi sporo numerów, które nie zmieściły się na debiucie, mimo że nie były gorsze. Kilka tygodni przed premierą "Born Sinnera" twierdził już, że w sesjach nagraniowych zarejestrował tyle kawałków, że mógłby z nich zrobić cztery krążki. Według jego wypowiedzi, przy drugiej płycie w Roc Nation miał dużo większą swobodę i większe zaufanie wydawcy. Może dlatego nie dostaliśmy jeszcze sprofilowanego na młodszą młodzież licealną kolorowego teledysku na boisku do koszykówki, którego znienawidziłby Nas? Koniec żartów. Wiele osób wiązało z tym materiałem wielkie nadzieje, w pierwszym tygodniu kupiło go prawie 300 tysięcy osób, a kiedy włączycie sobie materiały video z "Dollar & A Dream Tour" zobaczycie ile muzyka rapera z Fayetteville znaczy dla tych ludzi."LeBron James bez mistrzowskiego pierścienia"? "Nowy Nas bez swojego Illmatica"? Jeśli chce się być stawianym w takim towarzystwie, nie wystarczy mieć talentu do wyrzucania słów na mikrofon, którego trudno Jermaine'owi odmówić. Osobiście wciąż uważam, że "Cole World" nie było materiałem na miarę tego czego od Cole'a można i powinno się oczekiwać. Jak jest z "Born Sinnerem"?Drugi album jest muzycznie znacznie ciekawszy, spójniejszy i bogatszy niż "Cole World". Pierwsze słowa rapera jakie słyszymy na krążku to "it's way darker this time". Mroczniejszy? Nie wiem czy akurat to słowo pasuje najbardziej. Z pewnością jest tu dużo bardziej świadomie w doborze muzyki i wyborze ścieżki w jakiej autor chce kierować swoją karierę. Jednocześnie czuć w tym pewną kontynuację dotychczasowej drogi, tylko parę dużych kroków dalej. Cole nie lubi dusznych, przytłaczających podkładów, dźwiękowych ścian i gradobić, u niego muzyka zawsze jest akompaniamentem dla jego zwrotek. Nie znajdziecie tutaj ciężkich perkusji, przesadnie długich pogłosów werbla, klasycznych układów bębnów. Nic z tego. Muzycznie Cole ma dużo świetnych pomysłów i sprawił, że szesnaście numerów tworzy zwartą całość, w której każdy kolejny track jest logicznym uzupełnieniem układanki. Dużo tutaj absolutnego sztosu. Świetnym przykładem jest "She Knows" - wychodzi od grzechoczącego rytmu do mega intrygującego prostotą akordów sampla z "Bad Things" Cults, potem dochodzi również wokalna część próbki i nagle... BOOM. Tętniąca perkusja w połączeniu z doskonale dowodzacym muzykalności rapera "Oh I... Oh I... All Right". Podobnie w refrenie, z prostego "She knows, she knows, and I know she knows" robi coś kozackiego. Takich prostych, ale rewelacyjnie trafionych zagrywek jest dużo więcej. Muzyczny przelot jest spory. Po "Mo Money", które miesza laidback ze świdrującym poczuciem jakiegoś niepokoju wjeżdża "Trouble", które na zwrotkach miesza mocne wtręty newschoolowego basu z cykającą subtelnie w tle perkusją, po czym nagle dostajemy hipnotyzujące smyczki i miażdżący chór. Następne "Runaway" to perfekcyjna kolekcja pojawiających się i znikających instrumentów, które dyskratnie dodają kompozycji magii i prosty jak konstrukcja cepa refren zaśpiewany z niesamowitą dozą zaraźliwych emocji. Nawet oparty o przekatowany na wszystkie opcje sampel ATCQ numer z Kendrickiem gryzie go w taki sposób, że wiadomo, że nikt by tego nie zrobił w ten sposób. Southowe "Ain't That Some Shit" Syience'a rozpierdalające energią podkręconego tempa dyktuje inny styl nawijki i na trackliście pojawia się przed słodziutkim flirtem z mainstreamowym R&B rodem z zeszłej dekady w "Crooked Smile" i absolutnie wybitnym jazzującym "Let Nas Down", które muzycznie stanowi jednoznaczny dowód geniuszu No I.D. Jest bogato, z wyczuciem, wszystko brzmi świetnie, a płyta stanowi piękną całość i wylewa się z głośników tak miło, że ma się ochotę na więcej.Jak wspomniałem, J. Cole na pierwszy plan chce jednak wypchnąć swoje teksty, uważa siebie tak jak wielu uważa go za "lyricist" (wydaje mi się, że zastąpienie tego słowa polskim "tekściarzem" to jednak duża niedokładność). I tutaj właśnie pojawia się największy problem. Cole płynie, bawi się akcentami, radzi sobie w kompletnie różnych konwencjach i pokazuje bardzo dużą różnorodność i elastyczność w kwestii flow. Mało natomiast pokazuje w warstwie tekstowej. Płyta w dużej mierze krąży wokół skołowanego ilością seksualnych znajomości i rzewnych psychofanów życia gwiazdy. Dotyka takich tematów jak homofobia, różnice między bogatymi i biednym (ze szczególnym uwzględnieniem różnicy między bogatymi i obrzydliwie bogatymi co pozwala Cole'owi na bycie przez chwilę smutnym marzycielem), wychowanie czy niepohamowana rozrzutność. Wszystko niestety po łebkach i bez ubrania tego w wersy, które wryły by się w pamięć i spowodowały ten przyjemny element zaskoczenia poziomem rozkminki albo kątem spojrzenia.Weźmy np. ostatnie wersy na płycie "Listen here, I'll tell you my biggest fears/ You the only one who knows them, don't you ever go expose them/ This life is harder than you'll probably ever know/ Emotions I hardly ever show/ More for you than for me, don't you worry yourself, I gotta do this for me/ They tell me life is a test but where's a tutor for me/ Pops came late I'm already stuck in my ways/ Ducking calls from my mother for days/ Sometimes she hate the way she raised me but she love what she raised/ Can't wait to hand her these house keys with nothing to say". Wstęp zapowiada się jakby miały posypać się szokujące wyznania i powodujące ciarki historie, po czym następuje rozczarowanie i konsternacja. Fakt, że nie ma wersów "do cytowania" jeszcze o niczym nie świadczy, kiedy całe numery działają dla jakiegoś konkretnego celu. Tak nie jest. Dużo tutaj banału, zdecydowanie za dużo pierdolenia o pierdoleniu (dosłownie), gadania o swojej wielkości bez odpowiedniego potwierdzenia tego wielkimi numerami. "Let Nas Down" jest bardzo fajne, ale to tylko numer o reakcji idola, nie ma w nim nic co by było liryczną bombą. "Trouble" słucha się znakomicie, ale ostatni punch "12 years late when my song came on/ he asked mamy did you fuck J. Cole" jest trochę czerstwy choć mimo wszystko w tej Cole'owej nawijce brzmi ok. "Born Sinnerowi" brakuje treści, brakuje lirycznego błysku, czegoś wielkiego. Dlatego ani "Illmatica" ani "mistrzowskiego pierścienia" nie ma. Jest bardzo dobry i świetnie płynący z głośników materiał, który deklasuje debiut (choć są momenty jak np. zaśpiew "love is drug like a strongest stuff ever and fuck it I'm on one" brzmi jak nieprzyjemne echo) ale nadal nie przynosi oczekiwanej nowej jakości. Tydzień po premierze "Cole World: The Sideline Story" pochodzący z Północnej Karoliny autor materiału mówił, że na jego drugi album trafi sporo numerów, które nie zmieściły się na debiucie, mimo że nie były gorsze. Kilka tygodni przed premierą "Born Sinnera" twierdził już, że w sesjach nagraniowych zarejestrował tyle kawałków, że mógłby z nich zrobić cztery krążki. Według jego wypowiedzi, przy drugiej płycie w Roc Nation miał dużo większą swobodę i większe zaufanie wydawcy. Może dlatego nie dostaliśmy jeszcze sprofilowanego na młodszą młodzież licealną kolorowego teledysku na boisku do koszykówki, którego znienawidziłby Nas? Koniec żartów. Wiele osób wiązało z tym materiałem wielkie nadzieje, w pierwszym tygodniu kupiło go prawie 300 tysięcy osób, a kiedy włączycie sobie materiały video z "Dollar & A Dream Tour" zobaczycie ile muzyka rapera z Fayetteville znaczy dla tych ludzi.

"LeBron James bez mistrzowskiego pierścienia"? "Nowy Nas bez swojego Illmatica"? Jeśli chce się być stawianym w takim towarzystwie, nie wystarczy mieć talentu do wyrzucania słów na mikrofon, którego trudno Jermaine'owi odmówić. Osobiście wciąż uważam, że "Cole World" nie było materiałem na miarę tego czego od Cole'a można i powinno się oczekiwać. Jak jest z "Born Sinnerem"?

Drugi album jest muzycznie znacznie ciekawszy, spójniejszy i bogatszy niż "Cole World". Pierwsze słowa rapera jakie słyszymy na krążku to "it's way darker this time". Mroczniejszy? Nie wiem czy akurat to słowo pasuje najbardziej. Z pewnością jest tu dużo bardziej świadomie w doborze muzyki i wyborze ścieżki w jakiej autor chce kierować swoją karierę. Jednocześnie czuć w tym pewną kontynuację dotychczasowej drogi, tylko parę dużych kroków dalej. Cole nie lubi dusznych, przytłaczających podkładów, dźwiękowych ścian i gradobić, u niego muzyka zawsze jest akompaniamentem dla jego zwrotek. Nie znajdziecie tutaj ciężkich perkusji, przesadnie długich pogłosów werbla, klasycznych układów bębnów. Nic z tego. Muzycznie Cole ma dużo świetnych pomysłów i sprawił, że szesnaście numerów tworzy zwartą całość, w której każdy kolejny track jest logicznym uzupełnieniem układanki. Dużo tutaj absolutnego sztosu. Świetnym przykładem jest "She Knows" - wychodzi od grzechoczącego rytmu do mega intrygującego prostotą akordów sampla z "Bad Things" Cults, potem dochodzi również wokalna część próbki i nagle... BOOM. Tętniąca perkusja w połączeniu z doskonale dowodzacym muzykalności rapera "Oh I... Oh I... All Right". Podobnie w refrenie, z prostego "She knows, she knows, and I know she knows" robi coś kozackiego. Takich prostych, ale rewelacyjnie trafionych zagrywek jest dużo więcej.

Muzyczny przelot jest spory. Po "Mo Money", które miesza laidback ze świdrującym poczuciem jakiegoś niepokoju wjeżdża "Trouble", które na zwrotkach miesza mocne wtręty newschoolowego basu z cykającą subtelnie w tle perkusją, po czym nagle dostajemy hipnotyzujące smyczki i miażdżący chór. Następne "Runaway" to perfekcyjna kolekcja pojawiających się i znikających instrumentów, które dyskratnie dodają kompozycji magii i prosty jak konstrukcja cepa refren zaśpiewany z niesamowitą dozą zaraźliwych emocji. Nawet oparty o przekatowany na wszystkie opcje sampel ATCQ numer z Kendrickiem gryzie go w taki sposób, że wiadomo, że nikt by tego nie zrobił w ten sposób. Southowe "Ain't That Some Shit" Syience'a rozpierdalające energią podkręconego tempa dyktuje inny styl nawijki i na trackliście pojawia się przed słodziutkim flirtem z mainstreamowym R&B rodem z zeszłej dekady w "Crooked Smile" i absolutnie wybitnym jazzującym "Let Nas Down", które muzycznie stanowi jednoznaczny dowód geniuszu No I.D. Jest bogato, z wyczuciem, wszystko brzmi świetnie, a płyta stanowi piękną całość i wylewa się z głośników tak miło, że ma się ochotę na więcej.

Jak wspomniałem, J. Cole na pierwszy plan chce jednak wypchnąć swoje teksty, uważa siebie tak jak wielu uważa go za "lyricist" (wydaje mi się, że zastąpienie tego słowa polskim "tekściarzem" to jednak duża niedokładność). I tutaj właśnie pojawia się największy problem. Cole płynie, bawi się akcentami, radzi sobie w kompletnie różnych konwencjach i pokazuje bardzo dużą różnorodność i elastyczność w kwestii flow. Mało natomiast pokazuje w warstwie tekstowej. Płyta w dużej mierze krąży wokół skołowanego ilością seksualnych znajomości i rzewnych psychofanów życia gwiazdy. Dotyka takich tematów jak homofobia, różnice między bogatymi i biednym (ze szczególnym uwzględnieniem różnicy między bogatymi i obrzydliwie bogatymi co pozwala Cole'owi na bycie przez chwilę smutnym marzycielem), wychowanie czy niepohamowana rozrzutność. Wszystko niestety po łebkach i bez ubrania tego w wersy, które wryły by się w pamięć i spowodowały ten przyjemny element zaskoczenia poziomem rozkminki albo kątem spojrzenia.

Weźmy np. ostatnie wersy na płycie "Listen here, I'll tell you my biggest fears/ You the only one who knows them, don't you ever go expose them/ This life is harder than you'll probably ever know/ Emotions I hardly ever show/ More for you than for me, don't you worry yourself, I gotta do this for me/ They tell me life is a test but where's a tutor for me/ Pops came late I'm already stuck in my ways/ Ducking calls from my mother for days/ Sometimes she hate the way she raised me but she love what she raised/ Can't wait to hand her these house keys with nothing to say". Wstęp zapowiada się jakby miały posypać się szokujące wyznania i powodujące ciarki historie, po czym następuje rozczarowanie i konsternacja. Fakt, że nie ma wersów "do cytowania" jeszcze o niczym nie świadczy, kiedy całe numery działają dla jakiegoś konkretnego celu. Tak nie jest. Dużo tutaj banału, zdecydowanie za dużo pierdolenia o pierdoleniu (dosłownie), gadania o swojej wielkości bez odpowiedniego potwierdzenia tego wielkimi numerami. "Let Nas Down" jest bardzo fajne, ale to tylko numer o reakcji idola, nie ma w nim nic co by było liryczną bombą. "Trouble" słucha się znakomicie, ale ostatni punch "12 years late when my song came on/ he asked mamy did you fuck J. Cole" jest trochę czerstwy choć mimo wszystko w tej Cole'owej nawijce brzmi ok. "Born Sinnerowi" brakuje treści, brakuje lirycznego błysku, czegoś wielkiego. Dlatego ani "Illmatica" ani "mistrzowskiego pierścienia" nie ma. Jest bardzo dobry i świetnie płynący z głośników materiał, który deklasuje debiut (choć są momenty jak np. zaśpiew "love is drug like a strongest stuff ever and fuck it I'm on one" brzmi jak nieprzyjemne echo) ale nadal nie przynosi oczekiwanej nowej jakości.

 

]]>
J. Cole "Truly Yours 2" - darmowe ephttps://popkiller.kingapp.pl/2013-05-01,j-cole-truly-yours-2-darmowe-ephttps://popkiller.kingapp.pl/2013-05-01,j-cole-truly-yours-2-darmowe-epMay 1, 2013, 8:20 amDaniel WardzińskiZgodnie z tym co pisaliśmy wczoraj, dziś mamy przyjemność zaprezentować wam nową epkę J. Cole'a, która ma być mięsnym kąskiem zwiększającym apetyt przed premierą "Born Sinnera". Fani do 25 czerwca będą mogli pokatować sobie 6 nowych numerów w których gościnnie pojawiają się m.in. Jeezy i 2Chainz, a produkcją oprócz gospodarza zajęli się Jake One czy Canei Finch. Zgodnie z tym co pisaliśmy wczoraj, dziś mamy przyjemność zaprezentować wam nową epkę J. Cole'a, która ma być mięsnym kąskiem zwiększającym apetyt przed premierą "Born Sinnera". Fani do 25 czerwca będą mogli pokatować sobie 6 nowych numerów w których gościnnie pojawiają się m.in. Jeezy i 2Chainz, a produkcją oprócz gospodarza zajęli się Jake One czy Canei Finch.

 

]]>
Freeway ft. Wale "True" (prod. Jake One & DJ Khalil) - nowy numerhttps://popkiller.kingapp.pl/2012-11-28,freeway-ft-wale-true-prod-jake-one-dj-khalil-nowy-numerhttps://popkiller.kingapp.pl/2012-11-28,freeway-ft-wale-true-prod-jake-one-dj-khalil-nowy-numerNovember 28, 2012, 8:04 amDaniel WardzińskiFreeway ostatnio zaczął wieść życie tułacze i już ciężko połapać się, w jakim labelu w końcu znajdzie swoje miejsce. Najpierw Rhymesayers, potem zaczął kręcić z Jeezym, który zapewniał, że Freezer będzie wydawał u niego, ostatecznie "Diamond In The Ruff" zapowiedziano jako pozycję z katalogu undergroundowego Babygrande. Tak czy siak brodaty wariat z Filadelfii ma zamiar puścić ten materiał, a na potwierdzenie mam dla was numer z kozacką obsadą - gościnnie pojawia się Wale z Maybach Music Group, a produkcją do spóły zajęli się dwaj jak najbardziej mainstreamowi producenci, chociaż z nie mniej rozbudowanym undergroundowym CV - Jake One i DJ Khalil.Bit oparty o niecodziennie ułożoną perkusję fajnie klei się z wokalami obu raperów. Do tego główny motyw, który bardzo zapada w pamięć. Mnie osobiście ten track podchodzi chyba bardziej niż większość ostatnich rzeczy od brodacza. Mniej randomowe, bardziej na poważnie, więcej w tym zaangażowania, mniej spontanu, a przede wszystkim brzmi lepiej. A "Diamond In The Ruff" właśnie trafia na półki sklepowe w sklepach w USA. Freeway ostatnio zaczął wieść życie tułacze i już ciężko połapać się, w jakim labelu w końcu znajdzie swoje miejsce. Najpierw Rhymesayers, potem zaczął kręcić z Jeezym, który zapewniał, że Freezer będzie wydawał u niego, ostatecznie "Diamond In The Ruff" zapowiedziano jako pozycję z katalogu undergroundowego Babygrande. Tak czy siak brodaty wariat z Filadelfii ma zamiar puścić ten materiał, a na potwierdzenie mam dla was numer z kozacką obsadą - gościnnie pojawia się Wale z Maybach Music Group, a produkcją do spóły zajęli się dwaj jak najbardziej mainstreamowi producenci, chociaż z nie mniej rozbudowanym undergroundowym CV - Jake One i DJ Khalil.

Bit oparty o niecodziennie ułożoną perkusję fajnie klei się z wokalami obu raperów. Do tego główny motyw, który bardzo zapada w pamięć. Mnie osobiście ten track podchodzi chyba bardziej niż większość ostatnich rzeczy od brodacza. Mniej randomowe, bardziej na poważnie, więcej w tym zaangażowania, mniej spontanu, a przede wszystkim brzmi lepiej. A "Diamond In The Ruff" właśnie trafia na półki sklepowe w sklepach w USA.

 

]]>
Brother Ali "Mourning In America And Dreaming In Colour" - recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2012-11-08,brother-ali-mourning-in-america-and-dreaming-in-colour-recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2012-11-08,brother-ali-mourning-in-america-and-dreaming-in-colour-recenzjaNovember 8, 2012, 4:12 pmDaniel WardzińskiOd wydania ostatniego albumu zrobionego do spółki z Antem - "Us", minęły trzy lata, a Brother Ali na chwilę zamilkł ograniczając się w tym okresie do nagrania jednej epki, którą do spółki wyprodukowali członek Atmosphere i Jake One, który na "Mourning In America And Dreaming In Colour" zajął się całością muzyki. Najnowszy krążek rapera z Minnessoty i jednego z najważniejszych atutów Rhymesayers Ent. jest dużym powiewem świeżości w jego karierze. Po pierwsze Ali przez chwilę przestał koncertować, kiedy z reguralnego tourowania z nim zrezygnował jego przyjaciel i wieloletni współpracownik DJ BK-One. "Say goodbye to my DJ but not to my friend" nawija Ali, w innym wersie wspominając o tym, że następca BK-One nie dał rady wytrzymać jego koncertowego tempa i zrezygnował co ponownie komplikowało zadanie.Ant, który pojechał w trasę Atmosphere nie był w stanie pracować z raperem przy nowej płycie, a współpraca z Jake Onem w tak szerokim zakresie była czymś zupełnie nowym. Trzyletnie milczenie sprawiło, że na nowej płycie Ali ma naprawdę sporo do powiedzenia i robi album, który jest czymś zupełnie odwrotnym niż "Us". Tamta płyta była troszkę gorszą wersją wcześniejszych płyt z Antem ze sporą ilością denerwujących momentów - "Mourning In America And Dreaming In Colour" jest zupełnie inne od wszystkiego co Ali nagrał dotąd.Na nowej płycie autor takich krążków jak "Shadown On The Sun" czy "Champion's Sound" rozlicza się z okresem, który był dla jego życia w pewien sposób rewolucyjny. Ali wspomina o trudnym rozstaniu ze swoją żoną i o tym jak wylądował na ulicy. Z jednej strony w kozackim i rewelacyjnie rozkminionym numerze "Need A Knot" bardziej rozśmiesza. Opowiada o swoich zajęciach w dorywczej robocie przedstawiając je tak, że można to zrozumieć dopiero po ostatnim wersie każdej kolejnej zwrotki. Z drugiej strony materiał przez dużą część zupełnie poważnie mówi o problemach ludzi mieszkających w Ameryce. Nie są to zresztą problemy bardzo odległe od naszych. Otwierający materiał "Letter To My Countryman" w którym pojawia się Dr. Cornell Westkontrowersyjny filozof, wykładowca akademicki i aktywista, jest bardzo wyraźnym apelem do świadomości słuchających go rodaków i również tu można dostrzec wiele analogii do Polski. Kiedy opowiada o poszukiwaniach roboty i wczuwa się w pewną perspektywę człowieka w nienajlepszym momencie swojego życia w "Work Everyday" wjeżdżając "My god, there's got to me more to life than this/ There's got to be bigger reason that I exist/ Work to eat, to earn my keep/ To ensure somewhere to sleep and spend the weekend buying shit" ręce same składają się do braw. Ma się słuchając nowej płyty poczucie obcowania z normalnym koleżką, który ciężko pracuje na swoje życie, zna różne strony muzycznego biznesu, wzloty i upadki, ale wciąż ma w sobie mnóstwo siły by robić to dalej. Samobójcza śmierć przyjaciela Aliego, rapera z Minnessoty - Eyedea oraz śmierć ojca przedstawia w sposób pełen emocji, ale nie przesadzony. Mam wrażenie, że dawno nie słyszałem go w takiej dyspozycji.Singlowe "Only Life I Know" szczególnie w połączeniu z mistrzowskim klipem robi niesamowite wrażenie. Numer wspina się na poziom najlepszych kawałków w dyskografii Aliego, a każdy, kto ją sprawdzał wie, że rewelacyjnych numerów tam nie brakuje. Inny singiel - "Mourning In America" mocno politycznie zaangażowany i nawinięty z niesamowicie ciętym stylem jakiego Aliemu czasami brakowało na "Us" doskonale równoważy klimat materiału i nadaje mu ostrego charakteru. Zresztą wydaje mi się, że sposób w jaki ten stary wyjadacz porusza się po bicie Jake'a, który łączy w sobie elementy chóru i fajnie wplecionej elektroniki po prostu nie może się nie podobać. Całość sprawia wrażenie broni dużego kalibru, która z głośniki oddaje strzały pełne treści. Chwilowe gadulstwa nie do końca związane z jakimkolwiek tematem zdarzają się niestety, podobnie jak spadki tempa czy trochę gorsze bity... "Say Amen" robi znakomite wrażenie - pierwsza długa zwrotka, krótka przerwa i drugie krótkie wejście, poskładane tak, że nic się dodać nie da. Szkoda, że oddzielone jest od reszty materiału "Won More Hit" i "Fajr", które przechodzą praktycznie niezauważone, a ten pierwszy jest wręcz irytujący. Do dobrego początku dorównuje mistrzowski, pianinkowy luz we flow w numerze "Namesake", który treścią jednak wcale taki wyluzowany nie jest, powiedziałbym raczej, że mocno skoncentrowany.Jak spisuje się natomiast współpraca Aliego z Jake Onem? Pochodzący ze Seattle zawodnik już od wielu lat nie jest koleżką z undergroundu tylko w pełni świadomym, zdolnym i znakomicie wyposażonym w najlepszy sprzęt producentem. Jego bity brzmią w sposób absolutnie wyjątkowy i sposób w jaki wjeżdża werbel w "Only Life I Know" albo nietypowy dźwięk uderzanych o siebie pałeczek perkusji... Wszystko zrealizowane jest bardzo grubo, ale artystycznie są momenty, które przekonują znacznie mniej niż większość. Dla przykładu "My Beloved" to już dla mnie lekka przesada. Słuchając tego bitu poczułem się jakbym wrócił do momentu jak na rotację wchodziło "Through The Wire" Kanye Westa. Raperowi nie zawsze do twarzy z takimi pomysłami na bity jak "Stop The Press" czy "Won More Hit". Kiedy jednak słyszę takie perełki jak "Singing The Song", "Only Life I Know" czy "Need A Knot" to jestem przekonany, że warto ten album mieć na półce. Czwórka z plusem. Od wydania ostatniego albumu zrobionego do spółki z Antem - "Us", minęły trzy lata, a Brother Ali na chwilę zamilkł ograniczając się w tym okresie do nagrania jednej epki, którą do spółki wyprodukowali członek Atmosphere i Jake One, który na "Mourning In America And Dreaming In Colour" zajął się całością muzyki. Najnowszy krążek rapera z Minnessoty i jednego z najważniejszych atutów Rhymesayers Ent. jest dużym powiewem świeżości w jego karierze. Po pierwsze Ali przez chwilę przestał koncertować, kiedy z reguralnego tourowania z nim zrezygnował jego przyjaciel i wieloletni współpracownik DJ BK-One. "Say goodbye to my DJ but not to my friend" nawija Ali, w innym wersie wspominając o tym, że następca BK-One nie dał rady wytrzymać jego koncertowego tempa i zrezygnował co ponownie komplikowało zadanie.

Ant, który pojechał w trasę Atmosphere nie był w stanie pracować z raperem przy nowej płycie, a współpraca z Jake Onem w tak szerokim zakresie była czymś zupełnie nowym. Trzyletnie milczenie sprawiło, że na nowej płycie Ali ma naprawdę sporo do powiedzenia i robi album, który jest czymś zupełnie odwrotnym niż "Us". Tamta płyta była troszkę gorszą wersją wcześniejszych płyt z Antem ze sporą ilością denerwujących momentów - "Mourning In America And Dreaming In Colour" jest zupełnie inne od wszystkiego co Ali nagrał dotąd.

Na nowej płycie autor takich krążków jak "Shadown On The Sun" czy "Champion's Sound" rozlicza się z okresem, który był dla jego życia w pewien sposób rewolucyjny. Ali wspomina o trudnym rozstaniu ze swoją żoną i o tym jak wylądował na ulicy. Z jednej strony w kozackim i rewelacyjnie rozkminionym numerze "Need A Knot" bardziej rozśmiesza. Opowiada o swoich zajęciach w dorywczej robocie przedstawiając je tak, że można to zrozumieć dopiero po ostatnim wersie każdej kolejnej zwrotki. Z drugiej strony materiał przez dużą część zupełnie poważnie mówi o problemach ludzi mieszkających w Ameryce. Nie są to zresztą problemy bardzo odległe od naszych. Otwierający materiał "Letter To My Countryman" w którym pojawia się Dr. Cornell Westkontrowersyjny filozof, wykładowca akademicki i aktywista, jest bardzo wyraźnym apelem do świadomości słuchających go rodaków i również tu można dostrzec wiele analogii do Polski. Kiedy opowiada o poszukiwaniach roboty i wczuwa się w pewną perspektywę człowieka w nienajlepszym momencie swojego życia w "Work Everyday" wjeżdżając "My god, there's got to me more to life than this/ There's got to be bigger reason that I exist/ Work to eat, to earn my keep/ To ensure somewhere to sleep and spend the weekend buying shit" ręce same składają się do braw. Ma się słuchając nowej płyty poczucie obcowania z normalnym koleżką, który ciężko pracuje na swoje życie, zna różne strony muzycznego biznesu, wzloty i upadki, ale wciąż ma w sobie mnóstwo siły by robić to dalej. Samobójcza śmierć przyjaciela Aliego, rapera z Minnessoty - Eyedea oraz śmierć ojca przedstawia w sposób pełen emocji, ale nie przesadzony. Mam wrażenie, że dawno nie słyszałem go w takiej dyspozycji.

Singlowe "Only Life I Know" szczególnie w połączeniu z mistrzowskim klipem robi niesamowite wrażenie. Numer wspina się na poziom najlepszych kawałków w dyskografii Aliego, a każdy, kto ją sprawdzał wie, że rewelacyjnych numerów tam nie brakuje. Inny singiel - "Mourning In America" mocno politycznie zaangażowany i nawinięty z niesamowicie ciętym stylem jakiego Aliemu czasami brakowało na "Us" doskonale równoważy klimat materiału i nadaje mu ostrego charakteru. Zresztą wydaje mi się, że sposób w jaki ten stary wyjadacz porusza się po bicie Jake'a, który łączy w sobie elementy chóru i fajnie wplecionej elektroniki po prostu nie może się nie podobać. Całość sprawia wrażenie broni dużego kalibru, która z głośniki oddaje strzały pełne treści. Chwilowe gadulstwa nie do końca związane z jakimkolwiek tematem zdarzają się niestety, podobnie jak spadki tempa czy trochę gorsze bity... "Say Amen" robi znakomite wrażenie - pierwsza długa zwrotka, krótka przerwa i drugie krótkie wejście, poskładane tak, że nic się dodać nie da. Szkoda, że oddzielone jest od reszty materiału "Won More Hit" i "Fajr", które przechodzą praktycznie niezauważone, a ten pierwszy jest wręcz irytujący. Do dobrego początku dorównuje mistrzowski, pianinkowy luz we flow w numerze "Namesake", który treścią jednak wcale taki wyluzowany nie jest, powiedziałbym raczej, że mocno skoncentrowany.

Jak spisuje się natomiast współpraca Aliego z Jake Onem? Pochodzący ze Seattle zawodnik już od wielu lat nie jest koleżką z undergroundu tylko w pełni świadomym, zdolnym i znakomicie wyposażonym w najlepszy sprzęt producentem. Jego bity brzmią w sposób absolutnie wyjątkowy i sposób w jaki wjeżdża werbel w "Only Life I Know" albo nietypowy dźwięk uderzanych o siebie pałeczek perkusji... Wszystko zrealizowane jest bardzo grubo, ale artystycznie są momenty, które przekonują znacznie mniej niż większość. Dla przykładu "My Beloved" to już dla mnie lekka przesada. Słuchając tego bitu poczułem się jakbym wrócił do momentu jak na rotację wchodziło "Through The Wire" Kanye Westa. Raperowi nie zawsze do twarzy z takimi pomysłami na bity jak "Stop The Press" czy "Won More Hit". Kiedy jednak słyszę takie perełki jak "Singing The Song", "Only Life I Know" czy "Need A Knot" to jestem przekonany, że warto ten album mieć na półce. Czwórka z plusem.

 

]]>
De La Soul "Grind Date" (Klasyk Na Weekend)https://popkiller.kingapp.pl/2011-04-29,de-la-soul-grind-date-klasyk-na-weekendhttps://popkiller.kingapp.pl/2011-04-29,de-la-soul-grind-date-klasyk-na-weekendDecember 30, 2013, 12:22 amDaniel Wardziński"Some mastered the art of cash, but not the part that lasts and disappear after doin two albums" nawija Posdonus w otwierającym "Grind Date" numerze "Future". De La to zespół piekielnie długowieczny i nigdy nie schodzący powyżej swojego standardowego poziomu, który dla większości jest wciąż nieosiągalny. Zrobić klasyczny album w 15 lat po debiucie (skądinąd również klasycznym) to sztuka, która nie zdarza się zbyt często.Pos, Trugoy the Dove i Maseo to trzech gości, którzy udowadniają, że "rap nie jest pracą, tylko życiem". Kiedy zbierałem się do tego artykułu pomyślałem sobie przez chwilę "klasyk? Nie, to jeszcze za świeże". Siedem lat... Czas leci, a ta płyta wciąż jest świeża i właśnie o to chodzi.Tę świeżość wnoszą oczywiście raperzy tworzący jeden z najbardziej wyrównanych duetów w historii. Nawet z maksymalną doża subiektywnego spojrzenia rozstrzygnięcie czy lepszy jest Pos czy Dave jest dla mnie niemożliwe. Włączam sobie "Shopping Bags" na madlibowym eksperymencie i wciąż nie mogę uwierzyć, że po tylu latach można mieć spojrzenie na bit dużo bardziej innowacyjne niż newcomerzy. Dave otwierający numer tytułowy "I'm a rhyme artist" ma absolutną rację, bo w kwestii oryginalności, sposobu poruszania się po bicie, różnorodności w tym zakresie... Klasa światowa. Może to dlatego, że pochodzą z pokolenia, kiedy właśnie te kwestie były najważniejsze? Może przez doświadczenie? A może po prostu to nieziemsko utalentowani kolesie?A jeździć tutaj mają po czym, bo oprawa muzyczna "Grind Date" to arcydzieło i nic w tym określeniu nie jest na wyrost. Supa Dave West robi tu cuda, swoje dokładają Jake One, Madlib, 9th Wonder i świętej pamięci J Dilla. Każdy w świetnej formie. Obok jednego z największych bangerów XXI wieku - "Rock.Co.Kane Flow" Jake One'a mamy tutaj przepiękne, delikatne i niesamowicie niosące raperów swoją nieszablonową perkusją "It's Like That" Westa. Dilla robi wbijający w Ziemię "Detroit-fashioned" "Verbal Clap", ale też cudowny, samplowany, lekki "Much More" z niesamowitą Yummy na refrenie. 9th Wonder jedzie z duszą i ciężko zarzucić mu tutaj sterylność... Oldschoolowe "Days Of Our Lifes" z Commonem... Damn. Przy tych bitach można się rozpłynąć. Nie wiem jak wiele złej woli trzeba mieć w sobie, żeby czepiać się muzyki na tej płycie.Kolejka albumów czekających na recenzję na Popkillerze spora, ale kiedy zebrałem się do Klasyka Na Weekend z tym albumem, znowu przez dwa dni nie słuchałem niczego innego. Tak to działa... Wady tego albumu są jak nominalnie napastnicy Realu w meczu z Barcą - nie ma takich. Gościnnie przekrój od wspaniałych wokalistek - Yummy i Butta Verse po Flava Flava i Spike'a Lee. Common i Ghostface dają świetne zwrotki, a MF Doom... Nie wiem czy to on czy któryś z klonów, ale dał radę. Książkę bym mógł napisać o tym albumie. Chcę usłyszeć "Rock.Co.Kane" i możliwie dużo numerów z tej płyty na Warsaw Challenge. Do zobaczenia! "Some mastered the art of cash, but not the part that lasts and disappear after doin two albums" nawija Posdonus w otwierającym "Grind Date" numerze "Future". De La to zespół piekielnie długowieczny i nigdy nie schodzący powyżej swojego standardowego poziomu, który dla większości jest wciąż nieosiągalny. Zrobić klasyczny album w 15 lat po debiucie (skądinąd również klasycznym) to sztuka, która nie zdarza się zbyt często.

Pos, Trugoy the Dove i Maseo to trzech gości, którzy udowadniają, że "rap nie jest pracą, tylko życiem". Kiedy zbierałem się do tego artykułu pomyślałem sobie przez chwilę "klasyk? Nie, to jeszcze za świeże". Siedem lat... Czas leci, a ta płyta wciąż jest świeża i właśnie o to chodzi.

Tę świeżość wnoszą oczywiście raperzy tworzący jeden z najbardziej wyrównanych duetów w historii. Nawet z maksymalną doża subiektywnego spojrzenia rozstrzygnięcie czy lepszy jest Pos czy Dave jest dla mnie niemożliwe. Włączam sobie "Shopping Bags" na madlibowym eksperymencie i wciąż nie mogę uwierzyć, że po tylu latach można mieć spojrzenie na bit dużo bardziej innowacyjne niż newcomerzy. Dave otwierający numer tytułowy "I'm a rhyme artist" ma absolutną rację, bo w kwestii oryginalności, sposobu poruszania się po bicie, różnorodności w tym zakresie... Klasa światowa. Może to dlatego, że pochodzą z pokolenia, kiedy właśnie te kwestie były najważniejsze? Może przez doświadczenie? A może po prostu to nieziemsko utalentowani kolesie?

A jeździć tutaj mają po czym, bo oprawa muzyczna "Grind Date" to arcydzieło i nic w tym określeniu nie jest na wyrost. Supa Dave West robi tu cuda, swoje dokładają Jake One, Madlib, 9th Wonder i świętej pamięci J Dilla. Każdy w świetnej formie. Obok jednego z największych bangerów XXI wieku - "Rock.Co.Kane Flow" Jake One'a mamy tutaj przepiękne, delikatne i niesamowicie niosące raperów swoją nieszablonową perkusją "It's Like That" Westa. Dilla robi wbijający w Ziemię "Detroit-fashioned" "Verbal Clap", ale też cudowny, samplowany, lekki "Much More" z niesamowitą Yummy na refrenie. 9th Wonder jedzie z duszą i ciężko zarzucić mu tutaj sterylność... Oldschoolowe "Days Of Our Lifes" z Commonem... Damn. Przy tych bitach można się rozpłynąć. Nie wiem jak wiele złej woli trzeba mieć w sobie, żeby czepiać się muzyki na tej płycie.

Kolejka albumów czekających na recenzję na Popkillerze spora, ale kiedy zebrałem się do Klasyka Na Weekend z tym albumem, znowu przez dwa dni nie słuchałem niczego innego. Tak to działa... Wady tego albumu są jak nominalnie napastnicy Realu w meczu z Barcą - nie ma takich. Gościnnie przekrój od wspaniałych wokalistek - Yummy i Butta Verse po Flava Flava i Spike'a Lee. Common i Ghostface dają świetne zwrotki, a MF Doom... Nie wiem czy to on czy któryś z klonów, ale dał radę. Książkę bym mógł napisać o tym albumie. Chcę usłyszeć "Rock.Co.Kane" i możliwie dużo numerów z tej płyty na Warsaw Challenge. Do zobaczenia!

 

]]>