popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Afro Kolektywhttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/17773/Afro-KolektywNovember 14, 2024, 4:52 pmpl_PL © 2024 Admin stronyAfro Kolektyw wraca po 9 latachhttps://popkiller.kingapp.pl/2023-01-04,afro-kolektyw-wraca-po-9-latachhttps://popkiller.kingapp.pl/2023-01-04,afro-kolektyw-wraca-po-9-latachJanuary 4, 2023, 2:59 amAdmin stronyPo ponad 9 latach doczekaliśmy się powrotu formacji Afro Kolektyw. Utwór "ausser betrieb" zapowiada szósty album ich w dorobku pod tytułem "Ostatnie słowo" - który ma ukazać się 28 lutego 2023 roku nakładem Thin Man Records. "ausser betrieb" stanowi duchową kontynuację hitu "Trener Szewczyk" z 2006 roku, jak sam Afrojax wspomina:- Singiel mógłby mieć podtytuł "Eskapologia 2", bo traktuje w zasadzie o uciekaniu w sytuacjach stresogennych, z tym że w "Trenerze Szewczyku" 20 lat temu usprawiedliwiałem się i dorobiłem do tego całą ideologię, dziś już jestem jednym wielkim wycofaniem i stać mnie tylko na rozpaczliwą , choć zabawną deskrypcję. Proszę się na mnie nie gniewać, kiedy spierdalam, kiedy zaczyna mnie nie być. To jednak nie poczucie wyższości, a wręcz przeciwnie. Tak to tłumaczę, bo umiem swoje lęki świetnie wytłumaczyć, a nawet próbuje je wyśmiać, ale nie umiem ich zabić (bez intensywnej, uzależniającej farmakologii), zatem czy da się do nich przyzwyczaić? O tym mam nadzieję, kiedyś w "Eskapalogii 3". Bardzo dużo dają tu natomiast elementy melodyczne, zwłaszcza chóralny piętrowny refren wykoncypowany i wykonany przez nasz nowy nabytek, czyli Basię Derlak (Chłopcy kontra Basia), która w żadnym razie nie jest tylko wokalistką, bo i współkomponuje i - jak będziecie mieli okazję się przekonać na żywo - jest najlepszą hypewoman na świecie. Po premierze krążka Afro Kolektyw ruszy w trasę koncertową, która obejmie sześć miast:03.03 Pod Minogą, Poznań04.03 After Ego, Szczecin10.03 Rajzefiber, Katowice11.03 Paon, Kraków14.04 Hydrozagadka, Warszawa23.04 Liverpool, WrocławPo ponad 9 latach doczekaliśmy się powrotu formacji Afro Kolektyw. Utwór "ausser betrieb" zapowiada szósty album ich w dorobku pod tytułem "Ostatnie słowo" - który ma ukazać się 28 lutego 2023 roku nakładem Thin Man Records. 

"ausser betrieb" stanowi duchową kontynuację hitu "Trener Szewczyk" z 2006 roku, jak sam Afrojax wspomina:

Singiel mógłby mieć podtytuł "Eskapologia 2", bo traktuje w zasadzie o uciekaniu w sytuacjach stresogennych, z tym że w "Trenerze Szewczyku" 20 lat temu usprawiedliwiałem się i dorobiłem do tego całą ideologię, dziś już jestem jednym wielkim wycofaniem i stać mnie tylko na rozpaczliwą , choć zabawną deskrypcję. Proszę się na mnie nie gniewać, kiedy spierdalam, kiedy zaczyna mnie nie być. To jednak nie poczucie wyższości, a wręcz przeciwnie. Tak to tłumaczę, bo umiem swoje lęki świetnie wytłumaczyć, a nawet próbuje je wyśmiać, ale nie umiem ich zabić (bez intensywnej, uzależniającej farmakologii), zatem czy da się do nich przyzwyczaić? O tym mam nadzieję, kiedyś w "Eskapalogii 3". Bardzo dużo dają tu natomiast elementy melodyczne, zwłaszcza chóralny piętrowny refren wykoncypowany i wykonany przez nasz nowy nabytek, czyli Basię Derlak (Chłopcy kontra Basia), która w żadnym razie nie jest tylko wokalistką, bo i współkomponuje i - jak będziecie mieli okazję się przekonać na żywo - jest najlepszą hypewoman na świecie. 

Po premierze krążka Afro Kolektyw ruszy w trasę koncertową, która obejmie sześć miast:

  • 03.03 Pod Minogą, Poznań
  • 04.03 After Ego, Szczecin
  • 10.03 Rajzefiber, Katowice
  • 11.03 Paon, Kraków
  • 14.04 Hydrozagadka, Warszawa
  • 23.04 Liverpool, Wrocław
]]>
"Nie będzie tego na żadnym skicie", czyli najlepsze rap-skityhttps://popkiller.kingapp.pl/2022-06-26,nie-bedzie-tego-na-zadnym-skicie-czyli-najlepsze-rap-skityhttps://popkiller.kingapp.pl/2022-06-26,nie-bedzie-tego-na-zadnym-skicie-czyli-najlepsze-rap-skityJune 27, 2022, 12:16 amBartłomiej WoyniczZainspirowany dwudziestą rocznicą wydania "Muzyki klasycznej", a w tym wypadku pamiętnymi skitami z rozmów NOON-a i Pezeta zgłosiłem się do zaprzyjaźnionych dziennikarzy o wskazanie trzech ulubionych skitów w całej historii polskiego rapu. Sprawdźcie co wytypowali m.in. Marcin Flint, Filip Kalinowski czy Kuba Głogowski.Bartek "Woyak" Woynicz (nowamuzyka.pl, GaMa, Popkiller)1. Undadasea - przerywniki między numerami "Da Groovement"Same skity nie są na tym krążku wyodrębnione, a jedynie podoklejane do praktycznie każdego początku/końcówki numeru, a że kawałków jest kilkanaście to "przepalonych" gadek jest tu bez liku. W moim odczuciu są one równie ważne jak sam materiał, podbudowują wyluzowany klimat, zbliżają słuchacza do przesympatycznej ekipy. Co ciekawe taka ilość krótkich skitów nie zaburza "repeat value", a wręcz teksty pokroju "kradną banany from my bag" czy "rozmowa o kalendarzyku/poradniku ogrodniczym w stosunku do faz księżyca" zawsze, podkreślam zawsze prowokuje niewymuszony uśmiech. 2. WWO - "Miedzynarodowa"Zawarty w pigułce dokumentalny zapis ulicznej rzeczywistości przełomu wieków. Z początku ten skit wygląda jak nagranie na pocztę głosową, dopiero na końcu słychać, że Sokół przez półtora minuty po prostu słucha opowieści o przygodach swojej ekipy, sporo "śmiechu", tylko kucharza żal. 3. Grammatik - "Południe"Na debiucie Grammatika odnajdziemy aż siedem miniatur polepionych przez NOON-a ("Świt", "Południe" "Północ", a także "Pierwsze Dźwięki", "Pierwsze Słowa" oraz "Ostatnie Słowa" i "Ostatnie Dźwięki"). Tak liczne, ale też głęboko przemyślane i budujące klimat całości wykorzystanie ilustracyjnych skitów w hip-hopowej płycie do dziś jest czymś unikatowym. Niejako w bonusie po skończeniu ostatniego numeru dostajemy zapis z nagrywek w tym m.in. nieudane take'i, żarty lub zirytowanego przerywaniem Eldokę.Marcin Flint (Raptus, Rap Backstage)1. Afro Kolektyw – "Realizator"Król wszystkich skitów, do dziś płaczę ze śmiechu, jak to słyszę. Doskonale pokazuje kompetencje studyjnych realizatorów to ponad 20 lat temu, a z drugiej strony to, jak twórcy hiphopowi byli w tych studiach traktowani.2. Rasmentalism – "S.O.S. skit"Codzienność nie do końca trzeźwego i nie do końca zmanierowanego rapera ze śpiącą dziewczyną w tle. Na deser Diset na featuringu bez featuringu i piękny follow-up do Fenomenu. 3. 2cztery7 – "Skit Głośny gra G-funk"2cztery7 w pigułce. Niezapomniany ś.p. Pjus prosi o piszczałę, a Mesowi dwanaście sekund wystarczy, żeby pokazać, że rządzi. Jędrzej Dudek z P.Unity przypomniał mi o tym skicie, komplementując go ile wlezie, a to oznacza funkowy znak jakości.Kuba Głogowski (Kuba Głogowski Talks)1. Dj Volt - "Moi rodzice boją się mojej muzyki. Skit". Blokersi SoundtrackKlimat filmu Blokersi i tamtych czasów w jednym skicie. 2. WWO - "Biznesmeni Skit"Uniwersalna prawda w skicie, ale też świetne oddanie klimatu albumu.3. donGURALesko & Matheo - "Szpadyzor night skit"Na mixtape'ach tego duetu działo się wszystko i wszystko było przezabawne, zresztą dalej jest ta sama chemia, a takie zabawy jak w tym skicie to esencja "Inwazji Porywaczy Ciał". Filip Kalinowski (newonce)1. Molesta Ewenement - "Skit (1)"Skit otwierający "Ewenement", bo to warszawskie lata dziewięćdziesiąte w pigułce. Podbite czy też pod-beat-e emocjami nagranie terenowe ze stołecznych osiedli schyłku wieku. 2. PCP - "Północ", "Centrum" i "Południe" bo… Kuba O to jeden z najbardziej osobnych i - moim zdaniem - najwybitniejszych producentów na polskiej scenie bez względu na jej etap rozwoju, a te trzy krótkie formy to też rzeczy zupełnie wymykające się rapowym standardom (nie mówiąc już o standardach tego czasu). Na wskroś esencjonalne w swojej długości, miedzygatunkowe krótkie metraże, których warstwę wizualną każdy musi sobie sam wyobrazić.3. Popek - "Skit"Dwa skity telefoniczne z "Wyjętego spod prawa" Popka, bo zawsze miałem słabość do tego podwórkowego czarnego humoru bawiącego się zwykle czyimś kosztem, patologicznej wersji dziecięcych zabaw z telefonem do nieznajomego - "Halo? Czy to zoo? Nie? To dlaczego małpa przy telefonie?"Bartek Biegun (Sajko)1. Paktofonika - "Popatrz"Prawdopodobnie nie będę jedynym, który wśród najlepszych skitów wymieniłby „Popatrz (uliczny reporaż z dworca)” z debiutanckiego albumu Paktofoniki. Hit Anny Jantar w beatboxowej interpretacji Sota wprowadza trochę oddechu w, przeważnie mrocznej, „Kinematografii”. Tym samym muszę się przyznać, że najmilej wspominam skity, które poznawałem, powiedzmy, we wczesnym gimnazjum, czyli raczej bekowe, dziś pewnie i lekko żenujące, muzyczne jazdy, będące luźnymi freestyle’ami albo parodiami utworów zgoła niepasujących do rapowego albumu.2. GrubSon - "Kiedy Byłem"Kolejną pozycją, jaką muszę wskazać będzie „Kiedy Byłem” z GrubSonowego „O.R.S.”. Utwór dużo mniej wyłamujący się z całego albumu, niż cover Sota, bo przecież GrubSon uwielbia zabawę w muzyce. Dla ówczesnego mnie — topowa pozycja z całego albumu. 3. Jan-rapowanie - "Chemia"Z czasem skity przestały chyba być muzycznym rozluźnieniem, a zaczęły być albo kilkusekundowymi wstawkami z rozmową nagraną w studiu albo numerami, które z bliżej nieokreślonego powodu ktoś postanowił nazwać skitem. W tej drugiej kategorii bez dwóch zdań znajduje się „Chemia” Jana-Rapowanie. Statystyki Spotify mówią mi, że taki byle skit znalazł się blisko dwudziestki utworów włączanych przeze mnie najczęściej, odkąd założyłem tam konto. W staroszkolnym dla muzyki Janka stylu, rzucił krótką zwrotkę stanowiącą jakiś tam strumień świadomości, wyrzut emocji, Nocny dograł outro, no i mamy skit, któremu bliżej do bycia nazwanym najlepszym numerem na albumie, niźli zwykłym przerywnikiem. Marcin Blind (FollowRAP)Na wstępie zaznaczę, że w mojej ocenie mistrzem skitów na swoich albumach jest Redman. Każdy pomysł Reggie'ego bawi mnie niezmiennie i nigdy nie przełączam tych przerywników na albumach, pomimo że znam je na pamięć. Chyba każdy kto słyszał kolejne audycje radia WFDS, Jerry'ego Swingera lub sceny porwań w pełni się ze mną zgodzi. Red ma specyficzne oraz oryginalne poczucie humoru. Zresztą obejrzyjcie MTV Cribs z Redmanem, a zrozumiecie o czym piszę. Moje typy:1. Popek - Skit 1 oraz 2.Reprezentant Krakowa dał się poznać słuchaczom jako współtwórca składu Firma. Panowie przez wiele lat głosili skrajny uliczny nurt, gdzie nie było miejsca na żarty. Miało być sztywniutko jak na pogrzebie. Paweł musiał opuścić kraj, aby pokazać nam swoją drugą stronę. Rzucanie różowych rowerków dziecięcych na klipach, szkoła tańca, skaryfikacje, faceburger, dzień z Popkiem. Każdy chyba zna historię miłosną Abdula z Basią. Nagle okazało się, że w ciele nasterydowanego potwora mieszka niezły żartowniś. Popek stał się gwiazdą internetu oraz symbolem dystansu do siebie. Jako pierwszy raper z naszej sceny wykorzystał YouTube w takiej skali. A wszystko zapoczątkowały dwa skity na "Wyjętym spod prawa". Historie w obydwu są bliźniacze. Popek z Pomidorem dzwonią do znajomych i ich wkręcają. Oczywiście wszystko podszyte jest gangsterskim scenariuszem oraz wykorzystaniem mrocznej przeszłości rozmówców. To właśnie tam pierwszy raz objawił nam się komik ukryty w raperze. Zdecydowanie warto wybrać się w całą podróż po twórczości Raka z czasów jego pobytu w Anglii. 2. Pih - "To tylko skit"Adam słynie ze swojej wybitnej liryki. Potrafi w niezwykle obrazowy sposób przedstawić każdą historię. Mamy wręcz uczucie obcowania w jednym pomieszczeniu z naszym narratorem. Jednym z pierwszych przykładów tej umiejętności MC jest opisywany przede mnie utwór. Jesteśmy świadkami sceny dziejącej się w autobusie. Na jednym z przystanków wsiada pijana kobieta wracająca z imprezy. Nasz narrator wypowiada się o niej w ordynarny sposób. Dziewczyna zostaje zrównana z rynsztokiem, a my dowiadujemy się, że nigdy nie będzie kimś. Czemu ten skit trafił na moją listę? Ponieważ cudownie obrazuje jak wiele w punkcie widzenia zmienia punkt siedzenia. Sam Adam później w swojej karierze miał wiele przykrych incydentów z alkoholem. Przypomnę tylko jego słynny występ na Hip Hop Kemp, oraz hasło "To nie jest hip hop" podczas koncertu Quebonafide. Żeby jednak nie było Adam, że na Twojej historii zarobię - to tylko skit. 3. Kosi - "Beastie Boys Skit"Tu już wjeżdża pełna prywata. Kocham Beastie Boys! Wychowałem się na ich muzyce, dzięki niej złapałem za deskorolkę i to ona uczyła mnie pojmowania skilli w rapie. Trzech białych MC żydowskiego pochodzenia na zawsze udowodniło, że biali potrafią rapować i mogą stanowić wzór do naśladowania. Przy okazji grupa wybitnie łączyła gatunki muzyczne, nigdy nie pozwalając słuchaczowi na nudę. Jeżeli drogi czytelniku nie znasz twórczości, opisywanego tria czym prędzej proszę nadrób zaległości. A sam opisywany skit jest kwintesencją stylu BB. Świetny bujający bit, który porywa do działania. Mamy tu ogrom przesterów w bicie oraz wokalu, tak charakterystycznych dla Mike'a D, King Ad-Rocka oraz MCA. Usłyszymy również breaki autorstwa Dj-a Falcon1, stanowiące hołd dla wybitnych turntablistów współtworzących grupę z Nowego Jorku.Bartosz Boruciak (Bartosz Boruciak TV, Na Rapie Radio WNET)1. Peja Slums Attack - "Dla Frajerstwa" / Peja Slums Attack feat. Magiera - "Dla Rycha"Piękna historia zapisana w skitach. W "Dla Frajerstwa" wykorzystano fragment filmu "Chłopaki nie płaczą", w którym Fred, postać grana przez Cezarego Pazurę, tłumaczy swojemu kompanowi Grusze w dużym skrócie na czym polega reinkarnacja. I przewiduje, że po śmierci zostanie kaczką. Dwadzieścia lat później w skicie "Dla Rycha" Cezary Pazura w dobitny sposób podkreśla, że Ryszard bez wątpienia wyszedł na ludzi i jest to oczywiste. I historia zatacza koło.2. Ski Skład - "Wspólne Zadanie"Nie wyszczególnioniam konkretnego skitu, gdyż krążek jest wypełniony komunikatami nagranymi na automatyczną sekretarkę Rycha, oczywiście na bitach Poznaniaka. A kto się tam nie nagrywał, lista jest imponująca. Warto wymienić Ostrego, Bilona, Fusznika czy Krzysztofa Kozaka w stanie wskazującym. Za rok mija 20-lecie pierwszej i jedynej płyty Ski Składu. Może czas na reaktywację?3. OSTR - "Zrób sobie wolne"Luźna nawijka o prozie życia, a dokładniej o konsumpcji substancji psychoaktywnych. No cóż, nie masz na piwo, to pogadajmy o narkotykach, a potem to nagraj. O właśnie się nagrało... Dawid Bartkowski (goodkid.pl, Polish Hip-Hop Festival)Nie jestem przesadnie wielkim fanem skitów. Te najczęściej są dla mnie krótką formą, która musi uzupełnić tracklistę, ale są wyjątki, bez których nie wyobrażam sobie całości. Chciałbym postawić na dwa intra Peji - "Dla ludzi - skit" i "Popierdoleni bo robią HIP HOP" - które są moimi ulubionymi kilkudziesięciosekundowymi dziełami w polskim rapie, ale skoro ma być skit to niech będzie.1. Liroy - "Minister Edukacji (& Jego Cząstka Yakgdybyzkąd Inąd)"Co tu się dzieje! Urywki z wywiadów, młodzież i narkotyki, a także Janusz Korwin-Mikke z klasyczną manierą uderzenia w rządzących. To wszystko na podkładzie z feelingiem DJ-a Muggsa w kieleckim wydaniu z czasów, kiedy mało kto sobie zdawał sprawę z hip-hopowej powagi sytuacji. A temat tego krótkiego numeru okazał się trochę rechotem historii ze względu na polityczną karierę tego pioniera.2. Belmondawg - "Popp Deep (skit)"Playa haters, gonitwa za chlebem, piekło na ziemi, czyli krystalicznie czysta nawijka Belmondziaka, esencja post mixtape'owego stylu. Bez wygłupów i wynaturzeń w postaci gówna płynącego akweduktem. Do tego obłędny podkład Expo 2000, który zamyka w 36 sekund mantrę Młodego G.3. Molesta Ewenement - "Skit (1)"Trochę nie rozumiem stawiania przez wielu "Skandalu" nad "Ewenementem", ale okej, niech będzie. Drugi album Warszawiaków jest jeszcze bardziej hardcorowy, a zapach gibonów miesza się tu z odorem z ciemnych przejść i klatek, z których ktoś wyciągnął żarówkę, by szybciej skroić komuś zegarek. To właśnie tutaj podwórkowe "Nie prowokuj" i refleksyjne "Wady ludzkie" są przecięte przez instrumentalny "Skit", w którym Vienio zapatruje się na noonowe bębny. I wychodzi mu to naprawdę nieźle.Bonusowo: Łona - "Rozterki młodego rapera"Szczeciński MC, fan wschodnioniemieckiej motoryzacji i typek, który w chłodniejsze dni równie często co o kawie myśli o kaloryferach, zawsze nagrywał tracki, które były aktualne w swoim wydźwięku. Nie inaczej jest z powtarzaną przez kilkadziesiąt sekund frazą, która jak mało który numer idealnie opisuje wielu współczesnych sezonowych adeptów jednego z elementów hip-hopu.Krystian Krupiński (Popkiller)1. Pięć Dwa Dębiec - "Pow Pow"Każdy, kto w tamtych czasach wychowywał się na polskim rapie, obok bojowych osiedlowych okrzyków z „Policyjne I” oraz „II” musiał na „P-Ń VI” zauważyć też inne zabawne przerywniki, jak np. oba „Incydenty” czy „Piekło”. Ja najbardziej lubię „Pow Pow”, czyli ten całkiem przyjemny, nastrajający pozornie melancholijnie instrumental, który uzyskuje jednak zupełnie inny wydźwięk, kiedy wyłania się fragment innego „virala” tamtych czasów, czyli czytanej przez Daniela Olbrychskiego tzw. XIII Księgi „Pana Tadeusza”. Rzeczony skit od 55:00. 2. Pezet/Noon - "Cepelia"Obok „A mieliśmy być poważni” jedyny zabawny, a wręcz głupkowaty akcent na „Muzyce Poważnej”. Przy historii Pawła o jego pomyśle na refren parsknięcie śmiechem gwarantowane. No i to bułgarskie disco – trzeba przyznać, że Noon ma wyjątkową rękę do wynajdywania muzycznych perełek.3. Eldo - "Noc"To skit z rodzaju normalnych kawałków, tyle że krótkich. Tekst Leszka może niespecjalnie się wyróżnia (takie imprezowo-bboyingowe migawki z wieczoru wczorajszego), ale za to jest klimatyczny bit Flamastra, no i miły akcencik na koniec w postaci fragmentu „The Hiatus” Diamonda D. Czyli Eldo w pełnej krasie – nie tylko jako raper, ale także nauczyciel muzyki. Zainspirowany dwudziestą rocznicą wydania "Muzyki klasycznej", a w tym wypadku pamiętnymi skitami z rozmów NOON-a i Pezeta zgłosiłem się do zaprzyjaźnionych dziennikarzy o wskazanie trzech ulubionych skitów w całej historii polskiego rapu. Sprawdźcie co wytypowali m.in. Marcin Flint, Filip Kalinowski czy Kuba Głogowski.

Bartek "Woyak" Woynicz(nowamuzyka.pl, GaMa, Popkiller)

1. Undadasea - przerywniki między numerami "Da Groovement"

Same skity nie są na tym krążku wyodrębnione, a jedynie podoklejane do praktycznie każdego początku/końcówki numeru, a że kawałków jest kilkanaście to "przepalonych" gadek jest tu bez liku. W moim odczuciu są one równie ważne jak sam materiał, podbudowują wyluzowany klimat, zbliżają słuchacza do przesympatycznej ekipy. Co ciekawe taka ilość krótkich skitów nie zaburza "repeat value", a wręcz teksty pokroju "kradną banany from my bag" czy "rozmowa o kalendarzyku/poradniku ogrodniczym w stosunku do faz księżyca" zawsze, podkreślam zawsze prowokuje niewymuszony uśmiech. 

 

2. WWO - "Miedzynarodowa"

Zawarty w pigułce dokumentalny zapis ulicznej rzeczywistości przełomu wieków. Z początku ten skit wygląda jak nagranie na pocztę głosową, dopiero na końcu słychać, że Sokół przez półtora minuty po prostu słucha opowieści o przygodach swojej ekipy, sporo "śmiechu", tylko kucharza żal. 

3. Grammatik - "Południe"

Na debiucie Grammatika odnajdziemy aż siedem miniatur polepionych przez NOON-a ("Świt", "Południe" "Północ", a także "Pierwsze Dźwięki", "Pierwsze Słowa" oraz "Ostatnie Słowa" i "Ostatnie Dźwięki"). Tak liczne, ale też głęboko przemyślane i budujące klimat całości wykorzystanie ilustracyjnych skitów w hip-hopowej płycie do dziś jest czymś unikatowym. Niejako w bonusie po skończeniu ostatniego numeru dostajemy zapis z nagrywek w tym m.in. nieudane take'i, żarty lub zirytowanego przerywaniem Eldokę.

Marcin Flint (Raptus, Rap Backstage)

1. Afro Kolektyw – "Realizator"

Król wszystkich skitów, do dziś płaczę ze śmiechu, jak to słyszę. Doskonale pokazuje kompetencje studyjnych realizatorów to ponad 20 lat temu, a z drugiej strony to, jak twórcy hiphopowi byli w tych studiach traktowani.

2. Rasmentalism – "S.O.S. skit"

Codzienność nie do końca trzeźwego i nie do końca zmanierowanego rapera ze śpiącą dziewczyną w tle. Na deser Diset na featuringu bez featuringu i piękny follow-up do Fenomenu.

 

3. 2cztery7 – "Skit Głośny gra G-funk"

2cztery7 w pigułce. Niezapomniany ś.p. Pjus prosi o piszczałę, a Mesowi dwanaście sekund wystarczy, żeby pokazać, że rządzi. Jędrzej Dudek z P.Unity przypomniał mi o tym skicie, komplementując go ile wlezie, a to oznacza funkowy znak jakości.

Kuba Głogowski (Kuba Głogowski Talks)

1. Dj Volt - "Moi rodzice boją się mojej muzyki. Skit". Blokersi Soundtrack

Klimat filmu Blokersi i tamtych czasów w jednym skicie. 

  

2. WWO - "Biznesmeni Skit"

Uniwersalna prawda w skicie, ale też świetne oddanie klimatu albumu.

3.  donGURALesko & Matheo - "Szpadyzor night skit"

Na mixtape'ach tego duetu działo się wszystko i wszystko było przezabawne, zresztą dalej jest ta sama chemia, a takie zabawy jak w tym skicie to esencja "Inwazji Porywaczy Ciał". 

 

Filip Kalinowski (newonce)

1. Molesta Ewenement - "Skit (1)"

Skit otwierający "Ewenement", bo to warszawskie lata dziewięćdziesiąte w pigułce. Podbite czy też pod-beat-e emocjami nagranie terenowe ze stołecznych osiedli schyłku wieku.

 

2. PCP - "Północ", "Centrum" i "Południe" 

bo… Kuba O to jeden z najbardziej osobnych i - moim zdaniem - najwybitniejszych producentów na polskiej scenie bez względu na jej etap rozwoju, a te trzy krótkie formy to też rzeczy zupełnie wymykające się rapowym standardom (nie mówiąc już o standardach tego czasu). Na wskroś esencjonalne w swojej długości, miedzygatunkowe krótkie metraże, których warstwę wizualną każdy musi sobie sam wyobrazić.

3. Popek - "Skit"

Dwa skity telefoniczne z "Wyjętego spod prawa" Popka, bo zawsze miałem słabość do tego podwórkowego czarnego humoru bawiącego się zwykle czyimś kosztem, patologicznej wersji dziecięcych zabaw z telefonem do nieznajomego - "Halo? Czy to zoo? Nie? To dlaczego małpa przy telefonie?"

Bartek Biegun (Sajko)

1. Paktofonika - "Popatrz"

Prawdopodobnie nie będę jedynym, który wśród najlepszych skitów wymieniłby „Popatrz (uliczny reporaż z dworca)” z debiutanckiego albumu Paktofoniki. Hit Anny Jantar w beatboxowej interpretacji Sota wprowadza trochę oddechu w, przeważnie mrocznej, „Kinematografii”. Tym samym muszę się przyznać, że najmilej wspominam skity, które poznawałem, powiedzmy, we wczesnym gimnazjum, czyli raczej bekowe, dziś pewnie i lekko żenujące, muzyczne jazdy, będące luźnymi freestyle’ami albo parodiami utworów zgoła niepasujących do rapowego albumu.

2. GrubSon - "Kiedy Byłem"

Kolejną pozycją, jaką muszę wskazać będzie „Kiedy Byłem” z GrubSonowego „O.R.S.”. Utwór dużo mniej wyłamujący się z całego albumu, niż cover Sota, bo przecież GrubSon uwielbia zabawę w muzyce. Dla ówczesnego mnie — topowa pozycja z całego albumu.

 

3. Jan-rapowanie - "Chemia"

Z czasem skity przestały chyba być muzycznym rozluźnieniem, a zaczęły być albo kilkusekundowymi wstawkami z rozmową nagraną w studiu albo numerami, które z bliżej nieokreślonego powodu ktoś postanowił nazwać skitem. W tej drugiej kategorii bez dwóch zdań znajduje się „Chemia” Jana-Rapowanie. Statystyki Spotify mówią mi, że taki byle skit znalazł się blisko dwudziestki utworów włączanych przeze mnie najczęściej, odkąd założyłem tam konto. W staroszkolnym dla muzyki Janka stylu, rzucił krótką zwrotkę stanowiącą jakiś tam strumień świadomości, wyrzut emocji, Nocny dograł outro, no i mamy skit, któremu bliżej do bycia nazwanym najlepszym numerem na albumie, niźli zwykłym przerywnikiem.

 

Marcin Blind (FollowRAP)

Na wstępie zaznaczę, że w mojej ocenie mistrzem skitów na swoich albumach jest Redman. Każdy pomysł Reggie'ego bawi mnie niezmiennie i nigdy nie przełączam tych przerywników na albumach, pomimo że znam je na pamięć. Chyba każdy kto słyszał kolejne audycje radia WFDS, Jerry'ego Swingera lub sceny porwań w pełni się ze mną zgodzi. Red ma specyficzne oraz oryginalne poczucie humoru. Zresztą obejrzyjcie MTV Cribs z Redmanem, a zrozumiecie o czym piszę. Moje typy:

1. Popek - Skit 1 oraz 2.

Reprezentant Krakowa dał się poznać słuchaczom jako współtwórca składu Firma. Panowie przez wiele lat głosili skrajny uliczny nurt, gdzie nie było miejsca na żarty. Miało być sztywniutko jak na pogrzebie. Paweł musiał opuścić kraj, aby pokazać nam swoją drugą stronę. Rzucanie różowych rowerków dziecięcych na klipach, szkoła tańca, skaryfikacje, faceburger, dzień z Popkiem. Każdy chyba zna historię miłosną Abdula z Basią. Nagle okazało się, że w ciele nasterydowanego potwora mieszka niezły żartowniś.  Popek stał się gwiazdą internetu oraz symbolem dystansu do siebie. Jako pierwszy raper z naszej sceny wykorzystał YouTube w takiej skali. A wszystko zapoczątkowały dwa skity na "Wyjętym spod prawa". Historie w obydwu są bliźniacze. Popek z Pomidorem dzwonią do znajomych i ich wkręcają. Oczywiście wszystko podszyte jest gangsterskim scenariuszem oraz wykorzystaniem mrocznej przeszłości rozmówców. To właśnie tam pierwszy raz objawił nam się komik ukryty w raperze. Zdecydowanie warto wybrać się w całą podróż po twórczości Raka z czasów jego pobytu w Anglii.

 

2. Pih - "To tylko skit"

Adam słynie ze swojej wybitnej liryki. Potrafi w niezwykle obrazowy sposób przedstawić każdą historię. Mamy wręcz uczucie obcowania w jednym pomieszczeniu z naszym narratorem. Jednym z pierwszych przykładów tej umiejętności MC jest opisywany przede mnie utwór. Jesteśmy świadkami sceny dziejącej się w autobusie. Na jednym z przystanków wsiada pijana kobieta wracająca z imprezy. Nasz narrator wypowiada się o niej w ordynarny sposób. Dziewczyna zostaje zrównana z rynsztokiem, a my dowiadujemy się, że nigdy nie będzie kimś. Czemu ten skit trafił na moją listę? Ponieważ cudownie obrazuje jak wiele w punkcie widzenia zmienia punkt siedzenia. Sam Adam później w swojej karierze miał wiele przykrych incydentów z alkoholem. Przypomnę tylko jego słynny występ na Hip Hop Kemp, oraz hasło "To nie jest hip hop" podczas koncertu Quebonafide. Żeby jednak nie było Adam, że na Twojej historii zarobię - to tylko skit.

 

3. Kosi - "Beastie Boys Skit"

Tu już wjeżdża pełna prywata. Kocham Beastie Boys! Wychowałem się na ich muzyce, dzięki niej złapałem za deskorolkę i to ona uczyła mnie pojmowania skilli w rapie. Trzech białych MC żydowskiego pochodzenia na zawsze udowodniło, że biali potrafią rapować i mogą stanowić wzór do naśladowania. Przy okazji grupa wybitnie łączyła gatunki muzyczne, nigdy nie pozwalając słuchaczowi na nudę. Jeżeli drogi czytelniku nie znasz twórczości, opisywanego tria czym prędzej proszę nadrób zaległości. A sam opisywany skit jest kwintesencją stylu BB. Świetny bujający bit, który porywa do działania. Mamy tu ogrom przesterów w bicie oraz wokalu, tak charakterystycznych dla Mike'a D, King Ad-Rocka oraz MCA. Usłyszymy również breaki autorstwa Dj-a Falcon1, stanowiące hołd dla wybitnych turntablistów współtworzących grupę z Nowego Jorku.

Bartosz Boruciak (Bartosz Boruciak TV, Na Rapie Radio WNET)

1. Peja Slums Attack - "Dla Frajerstwa" / Peja Slums Attack feat. Magiera - "Dla Rycha"

Piękna historia zapisana w skitach. W "Dla Frajerstwa" wykorzystano fragment filmu "Chłopaki nie płaczą", w którym Fred, postać grana przez Cezarego Pazurę, tłumaczy swojemu kompanowi Grusze w dużym skrócie na czym polega reinkarnacja. I przewiduje, że po śmierci zostanie kaczką. Dwadzieścia lat później w skicie  "Dla Rycha" Cezary Pazura w dobitny sposób podkreśla, że Ryszard bez wątpienia wyszedł na ludzi i jest to oczywiste. I historia zatacza koło.

2. Ski Skład - "Wspólne Zadanie"

Nie wyszczególnioniam konkretnego skitu, gdyż krążek jest wypełniony komunikatami nagranymi na automatyczną sekretarkę Rycha, oczywiście na bitach Poznaniaka. A kto się tam nie nagrywał, lista jest imponująca. Warto wymienić Ostrego, Bilona, Fusznika czy Krzysztofa Kozaka w stanie wskazującym. Za rok mija 20-lecie pierwszej i jedynej płyty Ski Składu. Może czas na reaktywację?

3. OSTR - "Zrób sobie wolne"

Luźna nawijka o prozie życia, a dokładniej o konsumpcji substancji psychoaktywnych. No cóż, nie masz na piwo, to pogadajmy o narkotykach, a potem to nagraj. O właśnie się nagrało...

  

Dawid Bartkowski (goodkid.pl, Polish Hip-Hop Festival)

Nie jestem przesadnie wielkim fanem skitów. Te najczęściej są dla mnie krótką formą, która musi uzupełnić tracklistę, ale są wyjątki, bez których nie wyobrażam sobie całości. Chciałbym postawić na dwa intra Peji - "Dla ludzi - skit" i "Popierdoleni bo robią HIP HOP" - które są moimi ulubionymi kilkudziesięciosekundowymi dziełami w polskim rapie, ale skoro ma być skit to niech będzie.

1. Liroy - "Minister Edukacji (& Jego Cząstka Yakgdybyzkąd Inąd)"

Co tu się dzieje! Urywki z wywiadów, młodzież i narkotyki, a także Janusz Korwin-Mikke z klasyczną manierą uderzenia w rządzących. To wszystko na podkładzie z feelingiem DJ-a Muggsa w kieleckim wydaniu z czasów, kiedy mało kto sobie zdawał sprawę z hip-hopowej powagi sytuacji. A temat tego krótkiego numeru okazał się trochę rechotem historii ze względu na polityczną karierę tego pioniera.

2. Belmondawg - "Popp Deep (skit)"

Playa haters, gonitwa za chlebem, piekło na ziemi, czyli krystalicznie czysta nawijka Belmondziaka, esencja post mixtape'owego stylu. Bez wygłupów i wynaturzeń w postaci gówna płynącego akweduktem. Do tego obłędny podkład Expo 2000, który zamyka w 36 sekund mantrę Młodego G.

3. Molesta Ewenement - "Skit (1)"

Trochę nie rozumiem stawiania przez wielu "Skandalu" nad "Ewenementem", ale okej, niech będzie. Drugi album Warszawiaków jest jeszcze bardziej hardcorowy, a zapach gibonów miesza się tu z odorem z ciemnych przejść i klatek, z których ktoś wyciągnął żarówkę, by szybciej skroić komuś zegarek. To właśnie tutaj podwórkowe "Nie prowokuj" i refleksyjne "Wady ludzkie" są przecięte przez instrumentalny "Skit", w którym Vienio zapatruje się na noonowe bębny. I wychodzi mu to naprawdę nieźle.

Bonusowo: Łona - "Rozterki młodego rapera"

Szczeciński MC, fan wschodnioniemieckiej motoryzacji i typek, który w chłodniejsze dni równie często co o kawie myśli o kaloryferach, zawsze nagrywał tracki, które były aktualne w swoim wydźwięku. Nie inaczej jest z powtarzaną przez kilkadziesiąt sekund frazą, która jak mało który numer idealnie opisuje wielu współczesnych sezonowych adeptów jednego z elementów hip-hopu.

Krystian Krupiński (Popkiller)

1. Pięć Dwa Dębiec - "Pow Pow"

Każdy, kto w tamtych czasach wychowywał się na polskim rapie, obok bojowych osiedlowych okrzyków z „Policyjne I” oraz „II” musiał na „P-Ń VI” zauważyć też inne zabawne przerywniki, jak np. oba „Incydenty” czy „Piekło”. Ja najbardziej lubię „Pow Pow”, czyli ten całkiem przyjemny, nastrajający pozornie melancholijnie instrumental, który uzyskuje jednak zupełnie inny wydźwięk, kiedy wyłania się fragment innego „virala” tamtych czasów, czyli czytanej przez Daniela Olbrychskiego tzw. XIII Księgi „Pana Tadeusza”. Rzeczony skit od 55:00.

 

2. Pezet/Noon - "Cepelia"

Obok „A mieliśmy być poważni” jedyny zabawny, a wręcz głupkowaty akcent na „Muzyce Poważnej”. Przy historii Pawła o jego pomyśle na refren parsknięcie śmiechem gwarantowane. No i to bułgarskie disco – trzeba przyznać, że Noon ma wyjątkową rękę do wynajdywania muzycznych perełek.

3. Eldo - "Noc"

To skit z rodzaju normalnych kawałków, tyle że krótkich. Tekst Leszka może niespecjalnie się wyróżnia (takie imprezowo-bboyingowe migawki z wieczoru wczorajszego), ale za to jest klimatyczny bit Flamastra, no i miły akcencik na koniec w postaci fragmentu „The Hiatus” Diamonda D. Czyli Eldo w pełnej krasie – nie tylko jako raper, ale także nauczyciel muzyki.

]]>
Afrojax (Afro Kolektyw) "Współczuję każdemu, kto próbuje robić muzykę" - wywiadhttps://popkiller.kingapp.pl/2015-04-20,afrojax-afro-kolektyw-wspolczuje-kazdemu-kto-probuje-robic-muzyke-wywiadhttps://popkiller.kingapp.pl/2015-04-20,afrojax-afro-kolektyw-wspolczuje-kazdemu-kto-probuje-robic-muzyke-wywiadApril 20, 2015, 7:33 pmPiotr ZdziarstekTo trudne pożegnanie dla fanów. Afro Kolektyw oficjalnie zakończył swoją działalność i na otarcie łez wyruszł w pożegnalną trasę koncertową po Polsce. Z frontmanem zespołu, Michałem "Afrojaxem" Hoffmanem, udało mi się porozmawiać po koncercie w Sopocie. Słysząc uprzednio przekrój utworów z całej dyskografii zespołu, zrobiło mi się autentycznie smutno; Afro Kolektyw był jedną z tych grup, na których muzyce się wychowałem, czego sam Afrojax nie omieszkał kąśliwie skomentować, mówiąc, że mi współczuje. Cóż, ja sobie nie współczuję wcale, jestem wręcz z tego faktu szalenie zadowolony. Pomimo całego zgorzknienia i niechęci do starego repertuaru (które doskonale rozumiem), panowie nie mogą zaprzeczyć, że stworzyli legendę. Być może niszową i lekko upośledzoną, ale zawsze (choć Afrojax zdaje się tę legendę wyśmiewać). Jestem szczęśliwy, że mogłem przez te wszystkie lata być ich fanem, a sama możliwość porozmawiania z nimi na żywo jest dla mnie spełnieniem gówniarskich marzeń. Podejrzewam, że kilku fanów rozczaruje się po lekturze; poznacie fakty, których być może wcale nie chcecie poznać, przez co wasze wyobrażenie o zespole i jego twórczości może ulec diametralnej zmianie. Jednak tam, gdzie jedni dostrzegą szarganie legendy "Płyty pilśniowej", inni znajdą kawał ciekawej rozmowy. Gorzkiej, przenikliwej, zabawnej, odpowiadającej na wiele pytań, których z pewnością jesteście ciekawi. Zapraszam.Sentymentalnie się zrobiło. Niemal łzy w oczach widzę.Tak miało być. Odczuwamy wielką ulgę i to są raczej łzy radości niż smutku.Łzy radości, gdyż możecie się już ostatecznie pożegnać z pewnym materiałem?Tak, nie ukrywam, że chodzi głównie o ten hip-hopowy. Nie będzie już nam "wisiał u dupy".Sądząc po waszych minach podczas koncertu, odnoszę wrażenie, że byliście zawiedzeni, że najlepsze reakcje zbierały stare numery z "Płyty pilśniowej". Absolutnie nie. Nie zwracamy większej uwagi na reakcje, tylko gramy jak najlepiej to, co mamy do zagrania. Moim zdaniem najlepiej dzisiaj wyszło i najlepiej zostało przyjęte wykonanie utworu „Najgorsza sobota w życiu”, ale czy ty to potwierdzisz, czy temu zaprzeczysz, to ja mam, wybacz, serdecznie w dupie. (śmiech) Dziękuję bardzo. Pisałem też recenzję waszego ostatniego albumu, więc za taki odbiór jestem bardzo wdzięczny. Nie może być już inaczej. Musimy przyjąć obronną postawę, bo widzimy, że ludzie jakoś nie bardzo kumają tę ostatnią płytę. Jak myślisz, dlaczego? Słuchaj, gdybym wiedział, to by mnie tutaj nie było. Nie miałbym też na koncie sześciuset złotych, tylko znacznie więcej, i ogólnie byłbym kimś mądrzejszym, większym, wspanialszym. Niestety uważałem, że ta płyta, którą zaproponowaliśmy, jest czymś, co powinniśmy zaprezentować światu. Świat nie docenił. To, co mnie zaskoczyło - chociaż teoretycznie nie powinno, znając waszą dyskografię - to przekrój publiki, jaka przychodzi na wasze koncerty. To niesamowite - od małych dzieci przychodzących po autografy, po naprute, hip-hopowe mordy. Zdecydowanie wolę małe dzieci, ale bez skojarzeń (śmiech). Wolę te niewinne oczka, które patrzą na mnie i nie wiedzą właściwie kim ja jestem, ale tatuś kazał im iść po autograf, bo sam się wstydzi. I ja się nie dziwię, też bym się wstydził i również posłałbym dziecko, mówiąc: "Idź za zapachem spirytusu do tego pana i poproś go o autograf". Pomyślałem o tym, że kiedyś zapraszaliście całkiem sporo raperów raperów na swoje płyty. Ty także częściej udzielałeś się u innych. O Boże! Jakież to było fantastyczne! (śmiech) Wystarczy tylko wymienić klasyczną zwrotkę w "Zrób to sam" u Tymona. FENOMENALNA. Genialna absolutnie, to jest mój szczyt. Stary, ja TOP 3 wszech czasów widzę tak: 1. Biggie, 2. Tupac, 3. Twoja zwrotka w "Zrób to Sam". Zgadzasz się z tym, prawda? Pomyślmy, kto jeszcze mógłby być ewentualnie na liście. Kendrick Lamar? Absolutnie nie! Jebać Kendricka Lamara. Słusznie, przecież w starciu „The Blacker The Berry” kontra „Zrób to sam” wynik jest oczywisty. Ten pierwszy się kurczy i wypierdala prosto do morza. Oczywiście się z tobą zgadzam, ale uważam, że zbyt nisko postawiłeś tę poprzeczkę. Powiedziałeś, że Biggie, Tupac i „Zrób to sam”. Ja uważam, że Biggie, „Zrób to sam” i dopiero potem Tupac. Ewentualnie możemy rozbudować ranking, by zmieściło się w nim więcej gatunków muzycznych. Jeszcze jakoś Chopina i Mozarta byśmy wcisnęli. Masz rację! (śmiech) Najpierw "Zrób to sam" potem Biggie i Chopin. Doskonałe. Ale pytam o to, ponieważ w którymś momencie zrezygnowaliście z zapraszania raperów na rzecz muzyków, czasami zresztą nietypowych, takich jak Filip Jaślar. Filip Jaślar po prostu genialnie gra na skrzypcach. My potrzebowaliśmy skrzypka, który ugra dość skomplikowane partie. Filip był pod ręką. Pod ręką mieliście pewnie też Adama Ostrowskiego, kolejnego wybitnego skrzypka. Nie wiem kto to jest. O.S.T.R. Aha. (śmiech) Wierz mi, że Adam Ostrowski by tego nie ugrał. Śmiem myśleć, że możesz mieć rację. No kurwa, nie ugrałby. To znaczy mało kto ugrałby to czysto, a wtedy ceniliśmy czystość. Na zaproszenie Filipa patrzyłem pod tym kątem, że on – podobnie jak jego kompani z grupy MoCarta - jest świetnym muzykiem, a jednak wszyscy widzą w nich tylko muzyczny kabaret. Tak samo jak i wy jesteście często utożsamiani z rapowym kabaretem i dopiero po pewnym czasie zaczęliście zrywać z tą łatką. Smutne jest dla mnie to, co mówisz, ponieważ odnoszę takie samo wrażenie. Ciągle jesteśmy odbierani jako kabaret i być może dlatego kończymy działalność pod tą nazwą. No właśnie, jak to jest z nazwą? Bo wydaje mi się, że będziecie wciąż tworzyć, być może w bardzo podobnym, albo nawet w takim samym składzie, ale zamkniecie rozdział pod tytułem Afro Kolektyw, żeby fani już się nie łudzili, że wrócicie do "Kokosów", podczas gdy was interesuje coś innego. Zdecydowanie zmiana akordu z d-moll na b-dur i z powrotem to nie jest to, co nam się marzy - niezależnie od tego jak to jest oprawione. Chcielibyśmy odkrywać nowe rzeczy dla nas i dla naszych słuchaczy, iść do przodu. Ale mam wrażenie, że ta nazwa nas hamuje. I nawet gdybyśmy temu przeczyli, to ona cały czas tam jest. Na przykład gdy na facebooku ktoś pisze "Afro to był, kurwa, dobry, ale na 'Płycie Pilśniowej'", albo jeszcze inne gówno. Dosyć tego, ja pierdolę! Mieliśmy wtedy, Boże kochany, po dwadzieścia lat. Łona do tej pory próbuje zerwać z łatką wiecznego optymisty. A przypomnijmy, że tylko jedna jego płyta była w gruncie rzeczy wesoła. Nawet na tej płycie, o której mówisz, wskazałbym jedynie jakieś trzy kawałki, które by zasługiwały na taką etykietkę, śmiech Łony jest często gorzki i wbrew. Współczuję Adamowi. Współczuję każdemu, kto próbuje robić muzykę. Zrobisz jeden numer o sraniu i już jesteś koprofagiem. A potem próbujesz zawrzeć w numerach filozofię, piszesz głębokie rzeczy, wiersze. Przypuśćmy, że jesteś lepszy niż Miłosz, lepszy niż Herbert, ale nie - ty jesteś gościem od sraki. Jak mówi klasyk: możesz wybudować tysiąc mostów, ale jeżeli obciągniesz jednego fiuta, to już w tym momencie nie jesteś budowniczym mostów, tylko lachociągiem. (śmiech) Wspaniałe, dokładnie to mam na myśli. Wróćmy do zmiany waszego sztandaru. Podobno całość rozbije się na dwa zespoły. Nie do końca. To się rozbije na zespół grający zwarte, singlowe piosenki i mój solowy projekt. To solo będzie ohydne. Naprawdę wszystkim, którzy liczą na to, że Afrojax wróci do rapowania, chciałem powiedzieć: "Chuj wam w dupę! Bardzo wielki chuj w waszą cienką, smutną dupę”. Bo nie wiedzą, co mówią. Kiedy cię widziałem ostatnio, miałeś krótkie włosy i gołą klatę. Mówię o Hot16challenge. Co cię skusiło, by wziąć udział w czymś, czym - wydawać by się mogło – gardzisz? Ale ja wcale nie gardzę rapem. Ja gardzę chujowym rapem. A tak się składa, że ostatnio dociera do mnie głównie chujowy rap. Przeważnie polski. To ciekawe. Bo zauważyłem, że na koncertach lubicie wplatać te „chujowizny” z muzycznego światka do waszego repertuaru. Kiedyś Stachursky, teraz "I'm in love with the Coco", który bardzo ładnie skomponował się z "Czytaj z ruchu moich ust". Michał [Szturomski - przyp. red.] mnie zmusił bym to zrobił. I tak myślę, że to wyszło lepiej niż Edowi Sheeranowi. Ed Sheeran ssie chuja. Tak powiedział Noel Gallagher i ja się z nim całkowicie zgadzam. To mnie totalnie zaskoczyło, bo miałem wrażenie, że jesteś odcięty od rapu i się nie nim nie interesujesz, a widzę, że ty wiesz, co w trawie piszczy. Ja się nie interesuję kiepskim rapem, a większość bym tak niestety zakwalifikował. Ale docierają do mnie też wspaniałe rzeczy i nawet nie będę próbował z nimi konkurować, ponieważ moja płyta solowa będzie zrobiona wyłącznie po to, żeby wszyscy po prostu się zrzygali. To będzie płyta o robieniu lachy i żarciu gówna. Wyłącznie. Ale naprawdę WYŁĄCZNIE. Nie ma innego tematu (śmiech). To będzie w stu procentach solowy projekt? Nie przewidujesz żadnych raperów gościnnie? Żadnych. Może zaproszę bitmejkerów, ale chwilowo jestem samowystarczalny. No właśnie! Cholera, dawno ciebie nie słyszałem na hip-hopowych bitach. Ostatnio chyba z Łoną w "Rzuć to!" na podkładzie Webbera. A ja robię bity cały czas. Przecież miałem swój projekt „Nonsense & Absurd”, gdzie wypuściłem nieco bitów mniej lub bardziej elektronicznie hip-hopowych. Ale teraz, kiedy robię swoją własną płytę, która cała jest - jeszcze raz powtarzam - o robieniu lachy i żarciu gówna, to bity muszą odpowiadać warstwie tekstowej. Rozumiem, że posamplujesz jakieś odgłosy gastryczne. Ja ci przybliżę jak powstawał bit do pierwszego kawałka z płyty, który nazywa się "Całujmy krzyż Jezuska". Bit powstawał następująco: wziąłem moduł z Amigi, spowolniłem go czterokrotnie, dołożyłem do tego bit własnej koncepcji, po czym wysamplowałem głos pewnego dziennikarza z Trójki radiowej (śmiech) który mówił sylabę WNO. (śmiech) to będzie singiel jak rozumiem. Tę sylabę WNO przyspieszyłem dwukrotnie i ułożyłem z niej melodię w programie Celemony Melodyne, który ukradłem z ruskiego forum. I słuchaj... Stay tuned (śmiech). Z taką zapowiedzią nie mogą się doczekać. Mój cel nie został zatem osiągnięty... Nie czekaj na to. Proszę! (śmiech) Boję się zapytać o ewentualne teledyski. Musiałyby być fascynujące. Na początku planowałem stworzyć taki minimalistyczny klip, ponieważ minimalizm i skromność przekazu to jest to, co mnie teraz pociąga. Skromność i bezpośredniość. Kupiłem okulary! NAKLEIŁEM OCZY! Współczuję czytelnikom wywiadu (śmiech) Najważniejsze, że dobrze się bawimy. Narysowałem oczy na papierze samoprzylepnym, nakleiłem je na szkła. I nakręciłem teledysk. Jaki tytuł będzie nosić płyta? „Lorem Ipsum”. To po łacinie? Tak. Jak tworzysz stronę internetową lub bloga to wpychasz to zdanie żeby zapchać miejsce. Dzięki temu wiesz jak będzie prezentował się szablon, chociaż sam tekst nie ma sensu. Przez te wszystkie lata po szyldem Afro Kolektywu robiliście przeróżne rzeczy, każda płyta była inna. Co najlepiej wspominacie przez ten czas? Najlepiej chyba wspominam sesję nagraniową ostatniej płyty... Zrobiona była na setkę. Tak. W cztery dni, przy czym nagrania trwały trzy. To było coś tak konkretnego i bezpośredniego... Nie wiedziałem, że potrafimy tak zebrać się w sześciu w kółku i w ciągu pół godziny nagrać 4 take'i numeru, które potem są do wzięcia, i z tego powstaje płyta... Już nie mówiąc o tym, że ten materiał ostatni - chociaż, kurwa, w ogóle niedoceniony - jest dla mnie czymś strasznie drogim. Nie wiem czy kiedykolwiek uda mi się to przebić, czy kiedykolwiek zdobędę się na wypowiedź bardziej szczerą, bezpośrednią i artystyczną; sięgającą do totalnego dna, jakie w sobie posiadam. Starałem się jednocześnie ubrać całość w takie słowa, żeby była strawna jako piosenki. Bo każdy może powiedzieć "Kurwa, źle się czuję! Zesrałem się w pory! Chuj mi stoi i nie mam kogo ruchać!", ale to jest literacko słabe. A ja próbowałem to wszystko tak... transmogryfikować? (śmiech) żeby były z tego piosenki poetyckie. Będę miał problem z zapisaniem, ale wygoogluję. Ale powiem ci więcej – sumując, płyta "46 minut Sodomy" również jest o robieniu lachy i żarciu gówna, tylko że tego kompletnie nie słychać. To tak jak z numerem "Czasem pada śnieg w styczniu", który jest bardzo subtelny. Przyznam, że początkowo również nie mogłem się do niego przekonać. Dopiero gdy trochę zastanowiłem się nad nim, poczytałem wywiady, zrozumiałem o czym on tak naprawdę jest i jak wiele trudu wymagało napisanie tego tekstu w taki, a nie inny sposób. …żeby moja dziewczyna go nie zrozumiała. Ja nie uważam, żeby to był mój najlepszy tekst, niemniej temat jest naprawdę ciekawy. Nie wiem czy ktoś pisał wcześniej o tym, że nie chce mu się ruchać – a o tym jest ten utwór, o drastycznym spadku libido. To jest dziwne i bolesne zjawisko. Mam wrażenie, że po pierwszych reakcjach na ten utwór, którym daleko było od przychylnych, gdy zdecydowaliście się nagrać go jeszcze raz w wersji pilśniowej, byłeś strasznie wkurwiony i zrobiłeś go na odpierdol. Słuchaj, ja wkurwiony nie byłem, przywykłem wcześniej. Wkurwiony był Remek Zawadzki. Mówił: "Kurwa, co za chuje! Oni nic nie rozumieją. Zróbmy tak, żeby do tych pustych łbów trafić! Weź to napisz jakbyś to pisał 10 lat temu. Ja zrobię taki chujowy bit lo-fi, zajmie mi to pięć minut.” I prawie tak było. Kwadrans powstawał bit, godzinę - tekst i pięć minut go nagrywałem. Najwyraźniej prowokacja się udała, skoro pierwsze komentarze mówiły mniej więcej: "no w końcu tak, jak powinno być!". To było przerażające. Nagraliśmy płytę, która stanowi krok naprzód, ale nie! Teraz mamy pajacować i żartować sobie z was. Wsadzamy żołądź do paszczy, a wy jeszcze się z tego cieszycie. Zajebiście, tylko iść się utopić. Nie myślałeś o tym, że sukces waszej pierwszej płyty i takiego „Czytaj z ruchu moich ust”, wyniknął z tego, że po prostu trafiliście w target, który identyfikował się z podmiotem lirycznym? Nerdy i chude, brytyjskie pedały, którymi pomiatano w szkołach, osoby nigdzie nie pasujące. To wyjaśniałoby również tych freaków, przychodzących na wasze koncerty. Bawiąc się razem przy waszej muzyce nie czują się outsiderami. Tyle, że ten numer nie jest prawdą, to czyste konfabulacje. Pierwszą konfabulacją jest to, że słuchałem od dzieciństwa czarnej muzyki. To było wówczas niemożliwe, słuchałem Pet Shop Boys a nie Funkadelic. Drugą konfabulacją jest to, że byłem gnębiony w szkole. To raczej ja bywałem katem, czego teraz się wstydzę; kazałem zabierać leszczom kloce z kibla i wyrzucać je do kosza i tak dalej. Wtedy już nie słuchałem Pet Shop Boys, tylko grunge, punka i metalu. I dopiero POTEM zacząłem słuchać rapu, co pierwotnie w powszechnej opinii faktycznie było równoznaczne z: „jestem szmatą, zgnójcie mnie, bo słucham chujowej muzyki, której nikt nie rozumie”. Ale to też nie trwało długo, bo szybko rap stał się czymś innym, modnym, nawet jeśli niezrozumiałym, i zamiast wstydu zacząłem odczuwać głupią dumę. Tekst napisałem gdy siedziałem w Bibliotece Narodowej i usiłowałem skończyć pracę magisterską. W głowie grały mi fujarki tony! Była to fujarka Tupaca! (śmiech) Usiłowałem jakoś to uczucie przekuć w słowa: „Czemu siedzę w jakimś zakurzonym, jebanym archiwum z tymi ludźmi, którzy nie zwracają na mnie najmniejszej uwagi?! A przecież jestem dobrym raperem. Jestem świetnym raperem, najlepszym, kurwa, w Polsce! Słucham Funkadelic, George'a Clintona, czy wam to coś, kurwa, mówi?!” Miałem to wszystko wówczas w duchu. Tak powstał utwór "Kokos". A teraz myślicie, że to jest utwór o mnie, ale to jest mój błąd, że go nagrałem. Sam sobie strzeliłem gola.Rozmawiał: Piotr "Northim Kismajes" ZdziarstekTo trudne pożegnanie dla fanów. Afro Kolektyw oficjalnie zakończył swoją działalność i na otarcie łez wyruszł w pożegnalną trasę koncertową po Polsce. Z frontmanem zespołu, Michałem "Afrojaxem" Hoffmanem, udało mi się porozmawiać po koncercie w Sopocie.  Słysząc uprzednio przekrój utworów z całej dyskografii zespołu, zrobiło mi się autentycznie smutno; Afro Kolektyw był jedną z tych grup, na których muzyce się wychowałem, czego sam Afrojax nie omieszkał kąśliwie skomentować, mówiąc, że mi współczuje. Cóż, ja sobie nie współczuję wcale, jestem wręcz z tego faktu szalenie zadowolony. Pomimo całego zgorzknienia i niechęci do starego repertuaru (które doskonale rozumiem), panowie nie mogą zaprzeczyć, że stworzyli legendę. Być może niszową i lekko upośledzoną, ale zawsze (choć Afrojax zdaje się tę legendę wyśmiewać). Jestem szczęśliwy, że mogłem przez te wszystkie lata być ich fanem, a sama możliwość porozmawiania z nimi na żywo jest dla mnie spełnieniem gówniarskich marzeń. Podejrzewam, że kilku fanów rozczaruje się po lekturze; poznacie fakty, których być może wcale nie chcecie poznać, przez co wasze wyobrażenie o zespole i jego twórczości może ulec diametralnej zmianie. Jednak tam, gdzie jedni dostrzegą szarganie legendy "Płyty pilśniowej", inni znajdą kawał ciekawej rozmowy. Gorzkiej, przenikliwej, zabawnej, odpowiadającej na wiele pytań, których z pewnością jesteście ciekawi. Zapraszam.

Sentymentalnie się zrobiło. Niemal łzy w oczach widzę.

Tak miało być. Odczuwamy wielką ulgę i to są raczej łzy radości niż smutku.

Łzy radości, gdyż możecie się już ostatecznie pożegnać z pewnym materiałem?

Tak, nie ukrywam, że chodzi głównie o ten hip-hopowy. Nie będzie już nam "wisiał u dupy".

Sądząc po waszych minach podczas koncertu, odnoszę wrażenie, że byliście zawiedzeni, że najlepsze reakcje zbierały stare numery z "Płyty pilśniowej". 

Absolutnie nie. Nie zwracamy większej uwagi na reakcje, tylko gramy jak najlepiej to, co mamy do zagrania. Moim zdaniem najlepiej dzisiaj wyszło i najlepiej zostało przyjęte wykonanie utworu „Najgorsza sobota w życiu”, ale czy ty to potwierdzisz, czy temu zaprzeczysz, to ja mam, wybacz, serdecznie w dupie.

(śmiech) Dziękuję bardzo. Pisałem też recenzję waszego ostatniego albumu, więc za taki odbiór jestem bardzo wdzięczny.

Nie może być już inaczej. Musimy przyjąć obronną postawę, bo widzimy, że ludzie jakoś nie bardzo kumają tę ostatnią płytę.

Jak myślisz, dlaczego?

Słuchaj, gdybym wiedział, to by mnie tutaj nie było. Nie miałbym też na koncie sześciuset złotych, tylko znacznie więcej, i ogólnie byłbym kimś mądrzejszym, większym, wspanialszym. Niestety uważałem, że ta płyta, którą zaproponowaliśmy, jest czymś, co powinniśmy zaprezentować światu. Świat nie docenił.

To, co mnie zaskoczyło - chociaż teoretycznie nie powinno, znając waszą dyskografię - to przekrój publiki, jaka przychodzi na wasze koncerty. To niesamowite - od małych dzieci przychodzących po autografy, po naprute, hip-hopowe mordy.

Zdecydowanie wolę małe dzieci, ale bez skojarzeń (śmiech). Wolę te niewinne oczka, które patrzą na mnie i nie wiedzą właściwie kim ja jestem, ale tatuś kazał im iść po autograf, bo sam się wstydzi. I ja się nie dziwię, też bym się wstydził i również posłałbym dziecko, mówiąc: "Idź za zapachem spirytusu do tego pana i poproś go o autograf".

Pomyślałem o tym, że kiedyś zapraszaliście całkiem sporo raperów raperów na swoje płyty. Ty także częściej udzielałeś się u innych.

O Boże! Jakież to było fantastyczne!

(śmiech) Wystarczy tylko wymienić klasyczną zwrotkę w "Zrób to sam" u Tymona.

FENOMENALNA. Genialna absolutnie, to jest mój szczyt.

Stary, ja TOP 3 wszech czasów widzę tak: 1. Biggie, 2. Tupac, 3. Twoja zwrotka w "Zrób to Sam". Zgadzasz się z tym, prawda?

Pomyślmy, kto jeszcze mógłby być ewentualnie na liście. Kendrick Lamar?

Absolutnie nie! Jebać Kendricka Lamara.

Słusznie, przecież w starciu „The Blacker The Berry” kontra „Zrób to sam” wynik jest oczywisty. Ten pierwszy się kurczy i wypierdala prosto do morza. Oczywiście się z tobą zgadzam, ale uważam, że zbyt nisko postawiłeś tę poprzeczkę. Powiedziałeś, że Biggie, Tupac i „Zrób to sam”. Ja uważam, że Biggie, „Zrób to sam” i dopiero potem Tupac.

Ewentualnie możemy rozbudować ranking, by zmieściło się w nim więcej gatunków muzycznych. Jeszcze jakoś Chopina i Mozarta byśmy wcisnęli.

Masz rację! (śmiech) Najpierw "Zrób to sam" potem Biggie i Chopin. Doskonałe.

Ale pytam o to, ponieważ w którymś momencie zrezygnowaliście z zapraszania raperów na rzecz muzyków, czasami zresztą nietypowych, takich jak Filip Jaślar. 

Filip Jaślar po prostu genialnie gra na skrzypcach. My potrzebowaliśmy skrzypka, który ugra dość skomplikowane partie. Filip był pod ręką.

Pod ręką mieliście pewnie też Adama Ostrowskiego, kolejnego wybitnego skrzypka.

Nie wiem kto to jest.

O.S.T.R.

Aha. (śmiech) Wierz mi, że Adam Ostrowski by tego nie ugrał.

Śmiem myśleć, że możesz mieć rację.

No kurwa, nie ugrałby. To znaczy mało kto ugrałby to czysto, a wtedy ceniliśmy czystość.

Na zaproszenie Filipa patrzyłem pod tym kątem, że on – podobnie jak jego kompani z grupy MoCarta - jest świetnym muzykiem, a jednak wszyscy widzą w nich tylko muzyczny kabaret. Tak samo jak i wy jesteście często utożsamiani z rapowym kabaretem i dopiero po pewnym czasie zaczęliście zrywać z tą łatką.

Smutne jest dla mnie to, co mówisz, ponieważ odnoszę takie samo wrażenie. Ciągle jesteśmy odbierani jako kabaret i być może dlatego kończymy działalność pod tą nazwą.

No właśnie, jak to jest z nazwą? Bo wydaje mi się, że będziecie wciąż tworzyć, być może w bardzo podobnym, albo nawet w takim samym składzie, ale zamkniecie rozdział pod tytułem Afro Kolektyw, żeby fani już się nie łudzili, że wrócicie do "Kokosów", podczas gdy was interesuje coś innego.

Zdecydowanie zmiana akordu z d-moll na b-dur i z powrotem to nie jest to, co nam się marzy - niezależnie od tego jak to jest oprawione. Chcielibyśmy odkrywać nowe rzeczy dla nas i dla naszych słuchaczy, iść do przodu. Ale mam wrażenie, że ta nazwa nas hamuje. I nawet gdybyśmy temu przeczyli, to ona cały czas tam jest. Na przykład gdy na facebooku ktoś pisze "Afro to był, kurwa, dobry, ale na 'Płycie Pilśniowej'", albo jeszcze inne gówno. Dosyć tego, ja pierdolę! Mieliśmy wtedy, Boże kochany, po dwadzieścia lat.

Łona do tej pory próbuje zerwać z łatką wiecznego optymisty. A przypomnijmy, że tylko jedna jego płyta była w gruncie rzeczy wesoła.

Nawet na tej płycie, o której mówisz, wskazałbym jedynie jakieś trzy kawałki, które by zasługiwały na taką etykietkę, śmiech Łony jest często gorzki i wbrew. Współczuję Adamowi. Współczuję każdemu, kto próbuje robić muzykę. Zrobisz jeden numer o sraniu i już jesteś koprofagiem. A potem próbujesz zawrzeć w numerach filozofię, piszesz głębokie rzeczy, wiersze. Przypuśćmy, że jesteś lepszy niż Miłosz, lepszy niż Herbert, ale nie - ty jesteś gościem od sraki.

Jak mówi klasyk: możesz wybudować tysiąc mostów, ale jeżeli obciągniesz jednego fiuta, to już w tym momencie nie jesteś budowniczym mostów, tylko lachociągiem. 

(śmiech) Wspaniałe, dokładnie to mam na myśli.

Wróćmy do zmiany waszego sztandaru. Podobno całość rozbije się na dwa zespoły.

Nie do końca. To się rozbije na zespół grający zwarte, singlowe piosenki i mój solowy projekt. To solo będzie ohydne. Naprawdę wszystkim, którzy liczą na to, że Afrojax wróci do rapowania, chciałem powiedzieć: "Chuj wam w dupę! Bardzo wielki chuj w waszą cienką, smutną dupę”. Bo nie wiedzą, co mówią.

Kiedy cię widziałem ostatnio, miałeś krótkie włosy i gołą klatę. Mówię o Hot16challenge. Co cię skusiło, by wziąć udział w czymś, czym - wydawać by się mogło – gardzisz?

Ale ja wcale nie gardzę rapem. Ja gardzę chujowym rapem. A tak się składa, że ostatnio dociera do mnie głównie chujowy rap. Przeważnie polski.

To ciekawe. Bo zauważyłem, że na koncertach lubicie wplatać te „chujowizny” z muzycznego światka do waszego repertuaru. Kiedyś Stachursky, teraz "I'm in love with the Coco", który bardzo ładnie skomponował się z "Czytaj z ruchu moich ust".

Michał [Szturomski - przyp. red.] mnie zmusił bym to zrobił. I tak myślę, że to wyszło lepiej niż Edowi Sheeranowi. Ed Sheeran ssie chuja. Tak powiedział Noel Gallagher i ja się z nim całkowicie zgadzam.

To mnie totalnie zaskoczyło, bo miałem wrażenie, że jesteś odcięty od rapu i się nie nim nie interesujesz, a widzę, że ty wiesz, co w trawie piszczy.

Ja się nie interesuję kiepskim rapem, a większość bym tak niestety zakwalifikował. Ale docierają do mnie też wspaniałe rzeczy i nawet nie będę próbował z nimi konkurować, ponieważ moja płyta solowa będzie zrobiona wyłącznie po to, żeby wszyscy po prostu się zrzygali. To będzie płyta o robieniu lachy i żarciu gówna. Wyłącznie. Ale naprawdę WYŁĄCZNIE. Nie ma innego tematu (śmiech). 

To będzie w stu procentach solowy projekt? Nie przewidujesz żadnych raperów gościnnie?

Żadnych. Może zaproszę bitmejkerów, ale chwilowo jestem samowystarczalny.

No właśnie! Cholera, dawno ciebie nie słyszałem na hip-hopowych bitach. Ostatnio chyba z Łoną w "Rzuć to!" na podkładzie Webbera.

A ja robię bity cały czas. Przecież miałem swój projekt „Nonsense & Absurd”, gdzie wypuściłem nieco bitów mniej lub bardziej elektronicznie hip-hopowych. Ale teraz, kiedy robię swoją własną płytę, która cała jest - jeszcze raz powtarzam - o robieniu lachy i żarciu gówna, to bity muszą odpowiadać warstwie tekstowej.

Rozumiem, że posamplujesz jakieś odgłosy gastryczne.

Ja ci przybliżę jak powstawał bit do pierwszego kawałka z płyty, który nazywa się "Całujmy krzyż Jezuska". Bit powstawał następująco: wziąłem moduł z Amigi, spowolniłem go czterokrotnie, dołożyłem do tego bit własnej koncepcji, po czym wysamplowałem głos pewnego dziennikarza z Trójki radiowej (śmiech) który mówił sylabę WNO.

(śmiech) to będzie singiel jak rozumiem.

Tę sylabę WNO przyspieszyłem dwukrotnie i ułożyłem z niej melodię w programie Celemony Melodyne, który ukradłem z ruskiego forum. I słuchaj... Stay tuned (śmiech).

Z taką zapowiedzią nie mogą się doczekać.

Mój cel nie został zatem osiągnięty... Nie czekaj na to. Proszę! (śmiech)

Boję się zapytać o ewentualne teledyski. Musiałyby być fascynujące.

Na początku planowałem stworzyć taki minimalistyczny klip, ponieważ minimalizm i skromność przekazu to jest to, co mnie teraz pociąga. Skromność i bezpośredniość. Kupiłem okulary! NAKLEIŁEM OCZY!

Współczuję czytelnikom wywiadu (śmiech)

Najważniejsze, że dobrze się bawimy. Narysowałem oczy na papierze samoprzylepnym, nakleiłem je na szkła. I nakręciłem teledysk.

Jaki tytuł będzie nosić płyta?

„Lorem Ipsum”.

To po łacinie?

Tak. Jak tworzysz stronę internetową lub bloga to wpychasz to zdanie żeby zapchać miejsce. Dzięki temu wiesz jak będzie prezentował się szablon, chociaż sam tekst nie ma sensu.

Przez te wszystkie lata po szyldem Afro Kolektywu robiliście przeróżne rzeczy, każda płyta była inna. Co najlepiej wspominacie przez ten czas?

Najlepiej chyba wspominam sesję nagraniową ostatniej płyty...

Zrobiona była na setkę.

Tak. W cztery dni, przy czym nagrania trwały trzy. To było coś tak konkretnego i bezpośredniego... Nie wiedziałem, że potrafimy tak zebrać się w sześciu w kółku i w ciągu pół godziny nagrać 4 take'i numeru, które potem są do wzięcia, i z tego powstaje płyta... Już nie mówiąc o tym, że ten materiał ostatni - chociaż, kurwa, w ogóle niedoceniony - jest dla mnie czymś strasznie drogim. Nie wiem czy kiedykolwiek uda mi się to przebić, czy kiedykolwiek zdobędę się na wypowiedź bardziej szczerą, bezpośrednią i artystyczną; sięgającą do totalnego dna, jakie w sobie posiadam. Starałem się jednocześnie ubrać całość w takie słowa, żeby była strawna jako piosenki. Bo każdy może powiedzieć "Kurwa, źle się czuję! Zesrałem się w pory! Chuj mi stoi i nie mam kogo ruchać!", ale to jest literacko słabe. A ja próbowałem to wszystko tak... transmogryfikować? (śmiech) żeby były z tego piosenki poetyckie.

Będę miał problem z zapisaniem, ale wygoogluję.

Ale powiem ci więcej – sumując, płyta "46 minut Sodomy" również jest o robieniu lachy i żarciu gówna, tylko że tego kompletnie nie słychać.

To tak jak z numerem "Czasem pada śnieg w styczniu", który jest bardzo subtelny. Przyznam, że początkowo również nie mogłem się do niego przekonać. Dopiero gdy trochę zastanowiłem się nad nim, poczytałem wywiady, zrozumiałem o czym on tak naprawdę jest i jak wiele trudu wymagało napisanie tego tekstu w taki, a nie inny sposób.

…żeby moja dziewczyna go nie zrozumiała. Ja nie uważam, żeby to był mój najlepszy tekst, niemniej temat jest naprawdę ciekawy. Nie wiem czy ktoś pisał wcześniej o tym, że nie chce mu się ruchać – a o tym jest ten utwór, o drastycznym spadku libido. To jest dziwne i bolesne zjawisko.

Mam wrażenie, że po pierwszych reakcjach na ten utwór, którym daleko było od przychylnych, gdy zdecydowaliście się nagrać go jeszcze raz w wersji pilśniowej, byłeś strasznie wkurwiony i zrobiłeś go na odpierdol.

Słuchaj, ja wkurwiony nie byłem, przywykłem wcześniej. Wkurwiony był Remek Zawadzki. Mówił: "Kurwa, co za chuje! Oni nic nie rozumieją. Zróbmy tak, żeby do tych pustych łbów trafić! Weź to napisz jakbyś to pisał 10 lat temu. Ja zrobię taki chujowy bit lo-fi, zajmie mi to pięć minut.” I prawie tak było. Kwadrans powstawał bit, godzinę - tekst i pięć minut go nagrywałem.

Najwyraźniej prowokacja się udała, skoro pierwsze komentarze mówiły mniej więcej: "no w końcu tak, jak powinno być!".

To było przerażające. Nagraliśmy płytę, która stanowi krok naprzód, ale nie! Teraz mamy pajacować i żartować sobie z was. Wsadzamy żołądź do paszczy, a wy jeszcze się z tego cieszycie. Zajebiście, tylko iść się utopić.

Nie myślałeś o tym, że sukces waszej pierwszej płyty i takiego „Czytaj z ruchu moich ust”, wyniknął z tego, że po prostu trafiliście w target, który identyfikował się z podmiotem lirycznym? Nerdy i chude, brytyjskie pedały, którymi pomiatano w szkołach, osoby nigdzie nie pasujące. To wyjaśniałoby również tych freaków, przychodzących na wasze koncerty. Bawiąc się razem przy waszej muzyce nie czują się outsiderami.

Tyle, że ten numer nie jest prawdą, to czyste konfabulacje. Pierwszą konfabulacją jest to, że słuchałem od dzieciństwa czarnej muzyki. To było wówczas niemożliwe, słuchałem Pet Shop Boys a nie Funkadelic. Drugą konfabulacją jest to, że byłem gnębiony w szkole. To raczej ja bywałem katem, czego teraz się wstydzę; kazałem zabierać leszczom kloce z kibla i wyrzucać je do kosza i tak dalej. Wtedy już nie słuchałem Pet Shop Boys, tylko grunge, punka i metalu. I dopiero POTEM zacząłem słuchać rapu, co pierwotnie w powszechnej opinii faktycznie było równoznaczne z: „jestem szmatą, zgnójcie mnie, bo słucham chujowej muzyki, której nikt nie rozumie”. Ale to też nie trwało długo, bo szybko rap stał się czymś innym, modnym, nawet jeśli niezrozumiałym, i zamiast wstydu zacząłem odczuwać głupią dumę. Tekst napisałem gdy siedziałem w Bibliotece Narodowej i usiłowałem skończyć pracę magisterską. W głowie grały mi fujarki tony! Była to fujarka Tupaca! (śmiech) Usiłowałem jakoś to uczucie przekuć w słowa: „Czemu siedzę w jakimś zakurzonym, jebanym archiwum z tymi ludźmi, którzy nie zwracają na mnie najmniejszej uwagi?! A przecież jestem dobrym raperem. Jestem świetnym raperem, najlepszym, kurwa, w Polsce! Słucham Funkadelic, George'a Clintona, czy wam to coś, kurwa, mówi?!” Miałem to wszystko wówczas w duchu. Tak powstał utwór "Kokos". A teraz myślicie, że to jest utwór o mnie, ale to jest mój błąd, że go nagrałem. Sam sobie strzeliłem gola.

Rozmawiał: Piotr "Northim Kismajes" Zdziarstek

]]>
Afrojax wydaje solo: "Gang Albanii to przy tym będzie łaskotanie pióreczkiem po buzi"https://popkiller.kingapp.pl/2015-02-04,afrojax-wydaje-solo-gang-albanii-to-przy-tym-bedzie-laskotanie-pioreczkiem-po-buzihttps://popkiller.kingapp.pl/2015-02-04,afrojax-wydaje-solo-gang-albanii-to-przy-tym-bedzie-laskotanie-pioreczkiem-po-buziFebruary 4, 2015, 2:06 pmAdmin stronyPisaliśmy Wam przedwczoraj o zakończeniu działalności przez Afro Kolektyw, dziś mamy więcej szczegółów oraz zapowiedzi, które są dość mocno intrygujące...Oto wiadomość wystosowana przez grupę:"chyba czas na parę objaśnień: - Afro Kolektyw definitywnie kończy działalność - nie podajemy powodów, bo nie są dostatecznie drastyczne :( - dziękujemy Wam za wszystkie wspólne przeżycia :* - ośmiokoncertowa trasa, która zaczyna się w marcu, a kończy w kwietniu, będzie afrokolektywnie zamykającą i w związku z tym zagramy materiał trochę przekrojowy, to znaczy sięgniemy nawet do pilśniowej; szczegóły wkrótce - ostatni clip Afro prawdopodobnie powstanie do "Ochroniarzem być", zobaczymy (oby) dobra, a teraz najważniejsze: - nie kończymy z muzyką, wręcz przeciwnie, NA GRUZACH Afro powstaje nowy zespół, który ma już napisane sporo zajebistego materiału, zdecydowanie piosenkowego; debiut jeszcze w tym roku! - ponadto Legendarny Afrojax, także w tym roku i właśnie pod takim szyldem, zamierza nagrać i wydać solową płytę rapową; bardzo odrażającą i niecenzuralną, "Gang Albanii to przy tym będzie łaskotanie pióreczkiem po buzi", więc ciekawe, kto mu to wyda ;) "Ciekawi? Bo my tak. Naszą recenzję ostatniej płyty Afro Kolektywu przeczytacie tutaj.Pisaliśmy Wam przedwczoraj o zakończeniu działalności przez Afro Kolektyw, dziś mamy więcej szczegółów oraz zapowiedzi, które są dość mocno intrygujące...

Oto wiadomość wystosowana przez grupę:

"chyba czas na parę objaśnień:
- Afro Kolektyw definitywnie kończy działalność
- nie podajemy powodów, bo nie są dostatecznie drastyczne :(
- dziękujemy Wam za wszystkie wspólne przeżycia :*
- ośmiokoncertowa trasa, która zaczyna się w marcu, a kończy w kwietniu, będzie afrokolektywnie zamykającą i w związku z tym zagramy materiał trochę przekrojowy, to znaczy sięgniemy nawet do pilśniowej; szczegóły wkrótce
- ostatni clip Afro prawdopodobnie powstanie do "Ochroniarzem być", zobaczymy (oby)
dobra, a teraz najważniejsze:
- nie kończymy z muzyką, wręcz przeciwnie, NA GRUZACH Afro powstaje nowy zespół, który ma już napisane sporo zajebistego materiału, zdecydowanie piosenkowego; debiut jeszcze w tym roku!
- ponadto Legendarny Afrojax, także w tym roku i właśnie pod takim szyldem, zamierza nagrać i wydać solową płytę rapową; bardzo odrażającą i niecenzuralną, "Gang Albanii to przy tym będzie łaskotanie pióreczkiem po buzi", więc ciekawe, kto mu to wyda ;) "

Ciekawi? Bo my tak. Naszą recenzję ostatniej płyty Afro Kolektywu przeczytacie tutaj.

]]>
Afro Kolektyw kończy działalność!https://popkiller.kingapp.pl/2015-02-02,afro-kolektyw-konczy-dzialalnoschttps://popkiller.kingapp.pl/2015-02-02,afro-kolektyw-konczy-dzialalnoscFebruary 2, 2015, 10:22 pmAdmin stronyZła informacja dla fanów sceny niezależnej - aktywny na scenie od kilkunastu lat i wciąż zaskakujący formą i treścią Afro Kolektyw kończy działalność! Grupa zapowiedziała właśnie pożegnalną trasę..."Album „46 minut Sodomy” to najszczersza, i jak się okazuje ostatnia wypowiedź artystyczna formacji kierowanej przez Afrojaxa. Wiosenną trasą muzycy zamykają działalność zespołu w jego dotychczasowej odsłonie – będą to ostatnie koncerty składu pod nazwą Afro Kolektyw" - czytamy w informacji o trasie. Z tym pożegnalnym materiałem zespół zawita do 8 miast Polski. W repertuarze nie zabraknie też największych przebojów z poprzednich 4 płyt. "Tryptyk z pijaństwa, rozpaczy i poezji – tak można określić ,,46 minut Sodomy”. Album nagrany w ciągu trzech dni w Gdańsku, na setkę, na 24-ścieżkowy magnetofon z poprzedniej epoki, w kilku zaledwie podejściach. <Są to piosenki wyrażające stan ducha człowieka, który pewnego dnia orientuje się, że „kim jest, kim być mógłby i kim chciałby być – to trzy różne osoby>– mówi Michał ‘Afrojax’ Hoffmann i deklaruje, że nigdy nie pisał lepszych tekstów i raczej już nie napisze. Jego rozpaczliwym słowom towarzyszą kameralne, po części improwizowane brzmienia gitary akustycznej, wibrafonu czy rhodesa. Prawda płynąca z tej płyty nie jest kolorowa i słodka, jest szorstką opowieścią w oparach alkoholu zawartą na 12 utworach" - czytamy w informacji prasowej. Pozostaje czekać na więcej szczegółów - czy to całkowity koniec działalności czy może jedynie zmiana szyldu związana ze zmianą muzycznej stylistyki? Czas pokaże.Naszą recenzję ostatniej płyty zespołu przeczytacie tutaj.Zła informacja dla fanów sceny niezależnej - aktywny na scenie od kilkunastu lat i wciąż zaskakujący formą i treścią Afro Kolektyw kończy działalność! Grupa zapowiedziała właśnie pożegnalną trasę...

"Album „46 minut Sodomy” to najszczersza, i jak się okazuje ostatnia wypowiedź artystyczna formacji kierowanej przez Afrojaxa. Wiosenną trasą muzycy zamykają działalność zespołu w jego dotychczasowej odsłonie – będą to ostatnie koncerty składu pod nazwą Afro Kolektyw" - czytamy w informacji o trasie.

Z tym pożegnalnym materiałem zespół zawita do 8 miast Polski. W repertuarze nie zabraknie też największych przebojów z poprzednich 4 płyt.

"Tryptyk z pijaństwa, rozpaczy i poezji – tak można określić ,,46 minut Sodomy”. Album nagrany w ciągu trzech dni w Gdańsku, na setkę, na 24-ścieżkowy magnetofon z poprzedniej epoki, w kilku zaledwie podejściach. <Są to piosenki wyrażające stan ducha człowieka, który pewnego dnia orientuje się, że „kim jest, kim być mógłby i kim chciałby być – to trzy różne osoby>– mówi Michał ‘Afrojax’ Hoffmann i deklaruje, że nigdy nie pisał lepszych tekstów i raczej już nie napisze. Jego rozpaczliwym słowom towarzyszą kameralne, po części improwizowane brzmienia gitary akustycznej, wibrafonu czy rhodesa. Prawda płynąca z tej płyty nie jest kolorowa i słodka, jest szorstką opowieścią w oparach alkoholu zawartą na 12 utworach" - czytamy w informacji prasowej.

Pozostaje czekać na więcej szczegółów - czy to całkowity koniec działalności czy może jedynie zmiana szyldu związana ze zmianą muzycznej stylistyki? Czas pokaże.

Naszą recenzję ostatniej płyty zespołu przeczytacie tutaj.

]]>
Hip-hop i stand-up w jednym stali domuhttps://popkiller.kingapp.pl/2015-01-26,hip-hop-i-stand-up-w-jednym-stali-domuhttps://popkiller.kingapp.pl/2015-01-26,hip-hop-i-stand-up-w-jednym-stali-domuJanuary 30, 2015, 6:40 pmPiotr Zdziarstek["Ten Typ Mes będzie roastowany!" - pisaliśmy Wam nie tak dawno, wspominając o nadchodzącym w tę sobotę evencie, w trakcie którego warszawski raper znajdzie się pod ostrzałem polskich stand-uperów. Jeżeli dla kogoś z Was zestawienie to wydaje się zbyt odległe, koncept całej imprezy niezbyt Wam gra, a całość wydaje się w ogóle mocno naciągana to z pomocą przychodzi nasz dziennikarz, Piotrek Zdziarstek, który na swoim blogu Northim Kismajes opublikował jakiś czas temu obszerny i wyczerpujący artykuł opisujący podobieństwa łączące rap i stand-up. W całości przypominamy go poniżej i zapraszamy do sprawdzenia - przyp. Mateusz Natali]Rap i Stand-Up Comedy. Te dwie dziedziny sztuki, które zawładnęły moją wyobraźnią oraz wolnym czasem, są według mnie zadziwiająco tożsame. Odkąd tylko poznałem obie gałęzie rozrywki, mariaż ten wydaje mi się naturalny, szczególnie w przypadku polskich odmian tychże. Abelard Giza, jeden z najważniejszych polskich stand-uperów, postrzega znakomity utwór Bisza pt. "Pollock" za swego rodzaju hymn stand-upu (również myślę, że coś w tym jest). Jacek Stramik, młody (jeszcze się porusza o własnych siłach), gniewny polskiej komedii, opisuje w jednym z wywiadów ich podobieństwo, a Antek Syrek-Dąbrowski, komik kompletnie nie interesujący się tą muzyką, przyznał mi kiedyś, że on także widzi tutaj pewną zależność.Nie chcę, broń Boże, wam wmawiać, że można pomiędzy tymi gatunkami postawić znak równości, to oczywista bzdura. W końcu początki tych form były - przynajmniej w Ameryce - zupełnie inne, dopiero po jakimś czasie zaczęły się rumienić na swój widok i nie zdziwiłbym się gdybym nakrył je kiedyś na trzymaniu się za ręce. Tak czy inaczej, niegdyś "komedię na stojaka" można było porównać raczej do swingujących dzieł Deana Martina aniżeli bangerów 50 centa. To nie zmienia faktu, że po tylu latach istnienia stand-upu możemy zauważyć kilka wyraźnych powiązań.Chris Rock, w klasycznym talk-show Jamesa Liptona "Inside Actors Studio", wysnuł bardzo interesującą teorię, łączącą komików z różnymi gatunkami muzycznymi. Według tej tezy Eddie Murphy przywodzi na myśl R'n'B. Moglibyśmy pójść jeszcze dalej, mówiąc, że Louis C.K. i Woody Allen to komediowy ekwiwalent Jazzu, Hicks i Rogan to energia godna Rocka, etc. A co z Chrisem? No właśnie, on sam użył wobec siebie sformułowania Hip-Hop Comedian. Bo wskutek muzyki, na której się wychował (Run-D.M.C., N.W.A. i inne), jego humor nie należy do najbardziej sympatycznych, a delivery jest bardzo ekspresywne i bezpośrednie.Mimo wszystko, moje skojarzenie wcale nie wynika z faktu, że Chris w swoich występach poświęca sporo miejsca na żarty o raperach (zarówno żywych jak i tych nieco sztywniejszych), obrazie rapu w mediach i wszechobecnym zamiłowaniu czarnych ziomali do wszelkiej maści bling-blingów i błyskotek. Powodem także nie jest to, że Chris Rock użyczył swojego komediowego talentu Kanye'emu Westowi w genialnym utworze "Blame Game". Ani to, że utalentowany komik młodego pokolenia, Donald Glover, jest równie utalentowanym raperem, którego z pewnością kojarzycie pod pseudonimiem Childish Gambino.Gdzie zatem widzę wspólny mianownik? W dynamicznej ekspresji, w sposobie poruszania tematów, również tych społecznych, w przykładaniu uwagi do odpowiedniej rytmiki monologu, w energii na scenie oraz każdym małym elemencie, który jako żywo przypomina mi wciąż kontrowersyjny w Polsce gatunek muzyczny. Pozwólcie, że najpierw odniosę się do kilku słów, które nie są zarezerwowane wyłącznie dla gatunków będących tematem tego tekstu, ale pozwolą nam dostrzec ich punkty wspólne.Rap i Stand-Up kładą nacisk na podobne elementy. Punchline, czyli po naszemu puenta, jest nieodłącznym elementem rapowego numeru oraz dobrego materiału komediowego. Bez błyskotliwych linijek, które łatwo zapadają w pamięć, nie zmusisz nikogo do zapamiętania twojego imienia. W obu gatunkach funkcjonuje również słowo kill, co oczywiście oznacza po prostu zabić, tyle że w pozytywnym kontekście. Mówi się tak gdy komuś się bardzo dobrze powiedzie na scenie. To jest na tyle zrozumiałe, że raczej nie trzeba się nad tym rozwodzić, zwłaszcza że nawet u nas mówi się podobnie: pozamiatać, rozjebać lub zjeść kogoś (ostatniego sformułowania używa się głównie w odniesieniu do rywalizujących ze sobą raperów). Przeskoczę zatem od razu do określenia bardziej zagadkowego dla Polaków, czyli do dying (umierać). W slangu amerykańskich komików, śmierć na scenie jest wynikiem tak zwanego bombingu, czyli braku reakcji publiki. Wybuczenie artysty, o dziwo, nie jest aż tak znienawidzone w środowisku jak słynny bombing, gdyż nawet w tym skrajnym wypadku masz pewność, że wywołałeś w publice jakiekolwiek emocje. Niektórzy komicy wręcz lubują się w prowokowaniu takiego odzewu (vide Andrew Dice Clay, Andy Kaufman) i traktują go jako część swojego przedstawienia. A cisza? Ona pozostawia w tobie wrażenie, że jesteś nikim - totalnie bezbarwną, nieatrakcyjną dla widza jednostką. Po opowiedzeniu dowcipu z którego nikt się nie śmieje, komik czuje pewnego rodzaju zażenowanie, strach, chęć zapadnięcia pod ziemię. Dlatego uznano, że właśnie tak musi czuć się człowiek gdy umiera. Oto krótka geneza tego barwnego słówka.Uważasz, że to określenie jest przesadzone? Przypomnij sobie sytuację kiedy rzuciłeś nieśmieszny dowcip w towarzystwie (spokojnie, każdy z nas ma to za sobą). Teraz wyobraź sobie, że zrobiłeś to na scenie. Przed gromadą widzów, którzy przyszli do klubu po to, by miło spędzić wieczór. Wszystkie reflektory są skierowane na ciebie, a ty słyszysz syk opadającej piany w kuflu piwa pana z trzeciego rzędu.Jak zatem przeżyć na scenie? Najlepiej stworzyć dobry materiał, a ten opiera się na podobnych wartościach co rap. Jacek Stramik widzi to w następujący sposób: Czasem porównuję stand-up do hip-hopu. Najważniejsza jest szczerość i autentyczność zamknięta w określonej formie. W przypadku hip-hopu są to bity i rymy. W przypadku stand-upu – żarty, przemyślane konstrukcje, których uczymy się dzięki oglądaniu amerykańskich czy brytyjskich komików.Autentyczność i emocje odgrywają szczególnie dużą rolę. Działa to na zasadzie reakcji łańcuchowej, jeżeli ty nie przekażesz odpowiedniej dawki energii, publika jej nie odbierze. Możesz być kochany, możesz być znienawidzony, ale gdy jesteś bezbarwny to po prostu nie istniejesz. Klasyczny już utwór Lavoholics, zatytułowany "Nie ma emocji nie ma rapu", wyjaśnia wszystko. Podobnie jak poniższe wersy Mesa z utworu "Sam siedzę tu":Niektórzy raperzy, wiesz, niektórym zależy,/ by mówić o tym, co sami przeżyli, ale do tego trzeba coś przeżyć./ I nie mówię o śmierci chomika, czy rozstaniu z dupą,/ bardziej o podaniu ręki w innym świecie kilku trupom./ Nie chodzi mi o żadne narkotyki, czy alkoholowe nawyki,/ lecz o emocje, którym nie potrzebny jest przypis.Nie oznacza to, rzecz jasna, że artysta musi koniecznie się wydzierać do mikrofonu lub opowiadać o nieudanych próbach samobójczych. Emocje mogą być okazywane w przeróżny sposób. Czasami prosty, nieautobiograficzny tekst może zrobić nieprawdopodobne wrażenie, ale musi być napisany i przedstawiony z autentyczną pasją. Amerykański klasyk, Jerry Seinfeld, opowiedział w programie "Talking Funny" o tym, jak pewnego razu wygłaszał swój monolog - typowy pewniak, który wałkował już setki razy i zawsze wywoływał salwę śmiechu. Niestety, za sto pierwszym razem Jerry zaprezentował go widzom automatycznie, to znaczy bez większego zapału i zastanowienia. Publika wyczuła, że coś jest nie tak i odpowiedziała krępującą ciszą. Od tamtej pory Seinfeld zawsze stara się być jak najbardziej zaangażowany w prezentację swojego materiału, bo wie, że nawet najmniejsza chwila zapomnienia może się zakończyć przerwaniem kontaktu z widownią, a trudno jest potem go podobnie nawiązać.Jako słuchacz hip-hopu, osobiście wolę płytę niedopracowaną, z kilkoma nietrafionymi decyzjami, ale mającą w sobie coś intrygującego, niż miałką, nieoryginalną produkcję, która nic nie wnosi do mojego życia. Ta przeciętność może być największym zagrożeniem dla rapera, gdyż Mistrz Ceremonii zawsze musi być JAKIŚ. Nie ma mowy o braku charyzmy. Nieważne czy mamy na myśli rap "inteligencki", który zachęca do refleksji, wulgarny horrorcore, relaksujący g-funk, przepełniony agresją i/lub poczuciem humoru diss, czy nawet parkietowy banger. Tak samo nieważne jest to, czy komik prezentuje grzeczny, "tatusiowaty" humor jak Bill Cosby i Jeff Gaffigan, społecznie zaangażowane żarty połączone z gorzkimi refleksjami jak George Carlin i Chris Rock, bolesny humor oparty na shock-value jak u Daniela Tosha czy Anthony'ego Jeselnika, czy też przaśne dowcipy jakie usłyszymy u Eddie'ego Murphy'ego i Dave'a Chappelle'a. Jeżeli jesteś naturalny i przekonujący w tym, co robisz, możesz opowiadać o rzeczach, które mnie kompletnie nie interesują, tak jak zalesienie Słowacji, rytuały godowe torbaczy czy nawet twórczość polskich - pożal się Boże - youtuberów, a i tak będę zainteresowany.Kolejna sprawa - wszystkie postacie, o których wspomniałem, łączy wiarygodność. Nie dajmy się jednak zwariować, gdyż naturalnie można założyć od czasu do czasu pewnego rodzaju maskę (bynajmniej nie taką jak KaeN). Nikt nie liczy na prawdziwość opowiadanych historii, również image jest rzeczą normalną, a czasami nawet bardzo przydatną. Doskonale wiadomo, że Louis C.K. tak naprawdę kocha swoje dzieci, Jim Jefferies nie napluje ci w ryj na dzień dobry, a Jimmy Carr nie zgwałci twojej martwej babci na oczach jej córki. Eminem także nigdy nikogo nie zabił piłą mechaniczną (choć być może chciałby), Rick Ross nie jest baronem narkotykowym (chociaż na pewno chciałby), a Pitbull nie jest heteroseksualny... To są pewne elementy, które wynikają z charakteru artysty, jego poczucia humoru lub estetyki i dlatego są wiarygodne. Natomiast są one celowo wyolbrzymione i upiększane po to, by wywołać większe wrażenie na odbiorcy i/lub zmusić go do myślenia. Czasami nieco fałszuje się rzeczywistość, by oddać ją w sposób jeszcze bliższy prawdzie. Ten paradoks wykorzystywali na przykład naturaliści.W mojej opinii to właśnie autentyczność zapewnia odpowiedni przepływ emocji. Śmierć chomika, o której wspomniał ironicznie Mes, może być w rzeczywistości bardzo przejmująca dla słuchacza. To przede wszystkim kwestia tego, jak ważne było dla ciebie to zwierzątko, oraz jak dobrze potrafisz opisać uczucia po jego utracie. Utwory miłosne wydają się ludziom pójściem na łatwiznę, nic bardziej mylnego. Próba opisania czegoś tak nieuchwytnego prostymi słowami bardzo często kończy się katastrofą. Zwłaszcza że ludzie znają to uczucie, w końcu towarzyszy im praktycznie od urodzenia. Zauważą każdy fałsz i każdą niekonsekwencję. Podobnie jest z humorem, ważniejsze od tematu dowcipu są emocje jakie on wyzwala, a jeżeli potrafisz go okiełznać, jesteś mistrzem. Oddałbym wszystkie lata prowadzenia bloga (oraz wersy Ostrego), za posiadanie tej bezcennej umiejętności.Warto również zaznaczyć, że autentyczność to nie "codzienność". Patton Oswalt, znakomity komik określany mianem alternatywnego, powiedział, że korzystanie z "życiowych" tematów, takich jak relacje damsko-męskie, kościół, rasizm itp. jest wręcz oszukiwaniem (hacking). Rzeczywiście są to tematy-samograje, które trudno zepsuć, bo opierają się na wartościach, które przez ich powszechność bawią niemalże każdego. Korzystając z ogranych tematów (w hip-hopie jest to szczególnie widoczne), być może staniemy się popularni, ale raczej nie w tym kręgu, na którym mogłoby nam zależeć. Poza tym popularność nie jest synonimem szacunku. Ludzie łykają takie tematy jak młode pelikany: w stand-upie mówi się w tym kontekście o cheap laughs, czyli tanim śmiechu, a w rapie o zwykłym populizmie. Każdy lubi czasem posłuchać utworu o imprezach i panienkach, ale skoczyłbym z mostu w betonowych butach, jeżeli ktoś zmusiłby mnie do przesłuchania kilku płyt pod rząd, w całości poświęconych tej tematyce.Nie wolno jednak zapomnieć, że autentyczność nie jest wszystkim. Słyszeliśmy wielu raperów, którzy nawijają o rzeczach, które faktycznie są im bliskie. Tylko co z tego, skoro nie potrafią wydukać poprawnie dwóch zdań? Tutaj mamy kolejny punkt wspólny łączący bohaterów dzisiejszej notki - forma.Jeden z największych komików wszech czasów, George Carlin, uważał, że delivery należy traktować jak muzykę. W wywiadach zwracał on uwagę na rytmikę wypowiadanych słów, tempo monologu oraz umiejętne rozłożenie punchline'ów, które moglibyśmy porównać tutaj do uderzenia werbla. Oczywiście każdy ma (albo przynajmniej powinien mieć) swoją metodę na zaprezentowanie dowcipów, niemniej zawsze dobrze jest znać podstawy konstrukcji żartu. Zwróciliście uwagę, że najlepsze puenty w utworach hip-hopowych zazwyczaj są pisane "na drugi wers"? Nie bierze się to znikąd. Najpierw usypiasz czujność słuchacza, a następnie go zaskakujesz dobrą puentą. To ten sam mechanizm, który możemy zauważyć w horrorach, jedyną różnicą jest efekt końcowy - przerażenie zamiast śmiechu. Mówi się zresztą, że "wyczucie czasu jest wszystkim".Kolejna postawiona przeze mnie teza jest czysto subiektywna i nie wszyscy się z nią zgodzą (i nie muszą, przecież nie pozjadałem wszystkich rozumów). Osobiście uważam, że tak jak każdy raper musi pisać swoje teksty, tak każdy stand-uper powinien sam tworzyć swoje materiały. Dlatego Cezary Pazura czy też Rafał Rutkowski nie należą, według mnie, do przedstawicieli stand-upowego świata, przynajmniej nie w stu procentach. Rzeczą zrozumiałą jest pisanie monologowych dowcipów na specjalne okazje np. roasty, albo dla gospodarzy talk-show, takich jak Jimmy Fallon czy Conan O'Brien. Ich programy są nadawane codziennie, idą za tym ogromne pieniądze, nikt nie może sobie pozwolić na słabszy moment, ponieważ widz z pilotem w ręku potrafi być bezwzględny. Swoją drogą, naprawdę wielu znakomitych komików zaczynało pisząc żarty do tego typu programów.Jestem w stanie zrozumieć również podarowanie komuś żartu. Wymiana, przyjacielski gest - sama Sarah Silverman użyła tekstu swojej przyjaciółki, gdyż pasował do niej idealnie, ale do rzeczywistej autorki już niekoniecznie. Tak więc, dlaczego dobry dowcip miałby pójść na marne? Co więcej, Sarah, opowiadając go, brzmi absolutnie wiarygodnie. Dość powiedzieć, że jest to jeden z tych żartów, które definiują karierę:A couple nights ago, I was licking jelly off my boyfriend's penis. And I thought, "Oh my God — I'm turning into my mother!"Natomiast kradzież... Doskonale wiemy, że ta nie jest mile widziana. To również zjawisko tak rozległe, że mógłbym stworzyć osobną notkę na ten temat. Wielkie oburzenie w środowisku hip-hopowym wywołała zwrotka Małolata, której duża część była złożona z cytatów zaczerpniętych od znanego pisarza, Waldemara Łysiaka. Trudno określić czy granica follow-upowania, na ogół ciepło przyjmowanego przez słuchaczy, nie została przekroczona. Mimo wszystko, powstrzymałbym się od nazywania Małolata złodziejem, w przeciwieństwie do popularnego niegdyś producenta, Hensona, którego kariera legła w gruzach gdy wydało się, że kopiował podkłady zza oceanu, a następnie podpisywał się pod nimi swoją ksywą. Jeszcze większym, bo międzynarodowym skandalem było podkradanie dowcipów przez szalenie popularnego komika, Carlosa Mencię. Joe Rogan skonfrontował się z nim podczas jego występu, by powiedzieć co myśli na ten temat. Echa tej potyczki słychać do dzisiaj, a całe wydarzenie niemal pogrzebało karierę Carlosa, który do tej pory nie powrócił na szczyt, na którym się kiedyś znajdował.Również bardziej szanowanym komikom zdarzyło się przywłaszczyć żart. O Robinie Williamsie (tak, TYM Robinie Williamsie) krążył nawet dowcip w środowisku samych stand-uperów:Robin Williams poszedł na Open-Mica. Żaden z występów mu się nie spodobał, więc ukradł zegarek.Zakończmy jednak ten nieprzyjemny temat. Wspomniałem na początku, że to właśnie polskie poletko wydaje mi się najbardziej transparentnym łącznikiem duetu Rap/Stand-up; dlaczego więc wymieniłem niemal wyłącznie amerykańskich artystów? Polski rap jest jeszcze młody, możemy pobawić się metaforami i powiedzieć, że to dopiero nastolatek, uczący się życia i zaczynający odkrywać w sobie nowe pokłady pewności siebie. Już nie wyżyma on swoich rodziców w celu uzyskania kieszonkowego, lecz uczciwie sobie dorabia, a co za tym idzie, powoli zaczyna być postrzegany przez społeczeństwo jako nieco zdziecinniały, ale już jednak obywatel. W przeszłości bardzo często się buntował, czasami nawet wtedy, gdy nie miał ku temu wyraźnego powodu. Hip-hop odzwierciedlał pewnego rodzaju mentalność słuchaczy, którzy do tej pory uprzykrzają swym kamratom tę kulturę. Stand-up jest zaś, w mojej opinii, jego młodszym bratem, który zdaje się popełniać te same błędy.Póki co, jest to gatunek traktowany po macoszemu; telewizja traktuje go raczej jako ciekawostkę, a starsi uznani twórcy widzą w nim coś ewidentnie gorszego - w końcu to takie wulgarne, płytkie i bezpośrednie. Część entuzjastów stand-upu uwielbia podkreślać jego odrębność względem choćby kabaretu (co rozumiem i popieram) oraz stara się wmówić innym, że musi koniecznie nieść jakieś przesłanie (co już mnie się wydaje dziecinadą), bunt czy też sławetną prawdę, która przewijała się w naszym rapie częściej niż kasety wideo pod koniec ubiegłego wieku. Tylko czekać aż fani stand-upu zaszufladkują się na własne życzenie, a komedia na stojaka stanie się setnym z kolei "głosem pokoleń".Inną sprawą jest potworek ochrzczony niegdyś pogardliwie hip-hopolem. Wytwór sztukopodobny, kreowany przez miłych chłopców, kastrujących rap z całej jego bezkompromisowości. Dodajmy do tego schlebianie niskim gustom oraz chęć przypodobania się małoletnim fankom i otrzymacie... no właśnie, co? W końcu niektórzy twierdzą, że tak samo raczkuje już u nas stand-upolo. "Uładniony" monolog nie przejawia się brakiem wulgaryzmów czy unikaniem niewybrednych tematów; chodzi raczej o asekuracyjne podejście do tworzenia tekstów. Bez ryzyka, bez osobowości, typowy crowd pleasing, który znamy z co słabszych one man show. Istnieją twórcy, którzy faktycznie mają dar do tworzenia niezobowiązujących dziełek i nie ma w tym bynajmniej nic złego. Odnoszę jednak wrażenie, że niektórzy utalentowani ludzie wykorzystują ignorancję artystyczną maluczkich dla zdobycia taniej popularności, napchania kieszeni czy też zaspokojenia swojej próżności. Mam nadzieję, że ta tendencja jest jedynie dzieckiem mojej przewrażliwionej wyobraźni. Istotną częścią stand-upu jest improwizacja. Istotną, ale nie nieodłączną. Podobnie jak dobry raper nie musi freestyle'ować (O mój Boże, co mi ten freestyle pomoże/czy łatwiejszy do zgryzienia będzie orzech? - nawinął niegdyś Waldemar Kasta), tak dobry komediant wcale nie musi opierać swojego materiału wyłącznie na konfrontacji z publiką (Amerykanie mówią na to ładnie crowd work). Są jednak asy, które potrafią wykorzystać całą swoją błyskotliwość, wyobraźnię i pewność siebie, by - mieszając je z energią pozyskaną od publiki - uzyskać zupełnie nową jakość.Nie zdziwiło mnie, gdy dowiedziałem się, że jeden z najbardziej uznanych freestyle'owców, Muflon, jest fanem stand-upu. Co ciekawe, pojawił się on gościnnie na wieczorze improwizacyjnym zorganizowanym przez grupę Hofesinka. Faktycznie, jest to już nieco inna forma sceniczna, ale warto nadmienić, że Hofesinkę współtworzy trzech stand-uperów: Antoni Syrek-Dąbrowski, Karol Kopiec oraz Wojciech Fiedorczuk. Wracając do raperów, inny znakomity freestyle'owiec wyznał mi kilka lat temu, że sam ma w planach wystąpić na scenie ze swoim monologiem. Nie wiem czy w końcu to zrobił, dlatego postanowiłem pominąć jego ksywkę, niemniej jestem pewien - mając w pamięci jego charyzmę i szalony wit na mikrofonie - że fantastycznie poradziłby sobie także na tym polu.Kolejnym specyficznym gatunkiem komediowym są roasty, o których szerzej wypowiedziałem się na moim blogu. Raperzy również mają swój ring, na którym mogą żartować, ale też obrażać i mówić najbardziej paskudne rzeczy, jakie tylko przyjdą im do głowy. Mowa tutaj oczywiście o beefach i dissach. W Polsce swój roast miał raper oraz fristajlowiec Gospel, Czesława Mozila beształ ostatnio wspomniany już Muflon, a w Stanach Zjednoczonych mogliśmy zobaczyć jak Snoop Dogg zabija publiczność oraz zaprzyjaźnionych komików swoim fantastycznym delivery.Przejdźmy jednak do komedii w szerszym znaczeniu, zostawiając na chwilę czysty stand-up. Nie mogę w końcu nie wspomnieć o odłamie muzyki hip-hopowej, znanym nam pod nazwą comedy rap. Na szerszą skalę tworzył go między innymi Jon Lajoie, Ali G, autorzy youtube'owego kanału "Epic Rap Battles of History", a nawet - w nieco mniejszym stopniu - Eminem. We Francji dużą popularność uzyskał Michaël Youn, komik, który w 2007 roku znakomicie wyśmiewał ówczesne trendy i zacietrzewienie rapu, rapując pod pseudonimem Fatal Bazooka.W Polsce żartobliwe (i raczej nieudane) utwory hip-hopowe nagrały takie zespoły jak Letni Chamski Podryw, Nagły Atak Spawacza czy V-Unit. Młody stand-uper z Gdańska, Van Bendler, również nagrał dwa numery utrzymane w niepoważnym tonie, które zyskały sporą popularność. Nie da się jednak ukryć, że najciekawszymi śmieszkami na naszej scenie są osoby, będące przede wszystkim raperami: Dwa Sławy, Łona, Afrojax, Wuwunio i Świntuch.To prawdopodobnie najdłuższy tekst w historii Popkillera, więc nie będę przeciągał. Podobieństw między tymi dwoma braćmi, to jest stand-upem i hip-hopem, jest według mnie znacznie więcej, chociaż jest to teza, o którą można się łatwo pokłócić. Przecież równie wiele korelacji znajdziemy między stand-upem a rockiem, czy też rapem a boksem (przyjmijmy, na potrzebę przykładu, że za parę lat walki bokserskie będą rozgrywać się już tylko na facebooku). Ale nawet jeżeli Władysław Sikora, artysta współtworzący niegdyś wspaniały kabaret Potem, widzi tutaj pewną zależność, nie należąc przy tym do żadnego z tych środowisk, to warto chociaż pochylić się nad tym zagadnieniem.["Ten Typ Mes będzie roastowany!" - pisaliśmy Wam nie tak dawno, wspominając o nadchodzącym w tę sobotę evencie, w trakcie którego warszawski raper znajdzie się pod ostrzałem polskich stand-uperów. Jeżeli dla kogoś z Was zestawienie to wydaje się zbyt odległe, koncept całej imprezy niezbyt Wam gra, a całość wydaje się w ogóle mocno naciągana to z pomocą przychodzi nasz dziennikarz, Piotrek Zdziarstek, który na swoim blogu Northim Kismajes opublikował jakiś czas temu obszerny i wyczerpujący artykuł opisujący podobieństwa łączące rap i stand-up. W całości przypominamy go poniżej i zapraszamy do sprawdzenia - przyp. Mateusz Natali]

Rap i Stand-Up Comedy. Te dwie dziedziny sztuki, które zawładnęły moją wyobraźnią oraz wolnym czasem, są według mnie zadziwiająco tożsame. Odkąd tylko poznałem obie gałęzie rozrywki, mariaż ten wydaje mi się naturalny, szczególnie w przypadku polskich odmian tychże.Abelard Giza, jeden z najważniejszych polskich stand-uperów, postrzega znakomity utwór Bisza pt. "Pollock" za swego rodzaju hymn stand-upu (również myślę, że coś w tym jest). Jacek Stramik, młody (jeszcze się porusza o własnych siłach), gniewny polskiej komedii, opisuje w jednym z wywiadów ich podobieństwo, a Antek Syrek-Dąbrowski, komik kompletnie nie interesujący się tą muzyką, przyznał mi kiedyś, że on także widzi tutaj pewną zależność.

Nie chcę, broń Boże, wam wmawiać, że można pomiędzy tymi gatunkami postawić znak równości, to oczywista bzdura. W końcu początki tych form były - przynajmniej w Ameryce - zupełnie inne, dopiero po jakimś czasie zaczęły się rumienić na swój widok i nie zdziwiłbym się gdybym nakrył je kiedyś na trzymaniu się za ręce. Tak czy inaczej, niegdyś "komedię na stojaka" można było porównać raczej do swingujących dzieł Deana Martina aniżeli bangerów 50 centa. To nie zmienia faktu, że po tylu latach istnienia stand-upu możemy zauważyć kilka wyraźnych powiązań.

Chris Rock, w klasycznym talk-show Jamesa Liptona "Inside Actors Studio", wysnuł bardzo interesującą teorię, łączącą komików z różnymi gatunkami muzycznymi. Według tej tezy Eddie Murphy przywodzi na myśl R'n'B. Moglibyśmy pójść jeszcze dalej, mówiąc, że Louis C.K. i Woody Allen to komediowy ekwiwalent Jazzu, Hicks i Rogan to energia godna Rocka, etc. A co z Chrisem? No właśnie, on sam użył wobec siebie sformułowania Hip-Hop Comedian. Bo wskutek muzyki, na której się wychował (Run-D.M.C., N.W.A. i inne), jego humor nie należy do najbardziej sympatycznych, a delivery jest bardzo ekspresywne i bezpośrednie.

Mimo wszystko, moje skojarzenie wcale nie wynika z faktu, że Chris w swoich występach poświęca sporo miejsca na żarty o raperach (zarówno żywych jak i tych nieco sztywniejszych), obrazie rapu w mediach i wszechobecnym zamiłowaniu czarnych ziomali do wszelkiej maści bling-blingów i błyskotek. Powodem także nie jest to, że Chris Rock użyczył swojego komediowego talentu Kanye'emu Westowi w genialnym utworze "Blame Game". Ani to, że utalentowany komik młodego pokolenia, Donald Glover, jest równie utalentowanym raperem, którego z pewnością kojarzycie pod pseudonimiem Childish Gambino.

Gdzie zatem widzę wspólny mianownik? W dynamicznej ekspresji, w sposobie poruszania tematów, również tych społecznych, w przykładaniu uwagi do odpowiedniej rytmiki monologu, w energii na scenie oraz każdym małym elemencie, który jako żywo przypomina mi wciąż kontrowersyjny w Polsce gatunek muzyczny. Pozwólcie, że najpierw odniosę się do kilku słów, które nie są zarezerwowane wyłącznie dla gatunków będących tematem tego tekstu, ale pozwolą nam dostrzec ich punkty wspólne.

Rap i Stand-Up kładą nacisk na podobne elementy. Punchline, czyli po naszemu puenta, jest nieodłącznym elementem rapowego numeru oraz dobrego materiału komediowego. Bez błyskotliwych linijek, które łatwo zapadają w pamięć, nie zmusisz nikogo do zapamiętania twojego imienia. W obu gatunkach funkcjonuje również słowo kill, co oczywiście oznacza po prostu zabić, tyle że w pozytywnym kontekście. Mówi się tak gdy komuś się bardzo dobrze powiedzie na scenie. To jest na tyle zrozumiałe, że raczej nie trzeba się nad tym rozwodzić, zwłaszcza że nawet u nas mówi się podobnie: pozamiatać, rozjebać lub zjeść kogoś (ostatniego sformułowania używa się głównie w odniesieniu do rywalizujących ze sobą raperów). Przeskoczę zatem od razu do określenia bardziej zagadkowego dla Polaków, czyli do dying (umierać). W slangu amerykańskich komików, śmierć na scenie jest wynikiem tak zwanego bombingu, czyli braku reakcji publiki. Wybuczenie artysty, o dziwo, nie jest aż tak znienawidzone w środowisku jak słynny bombing, gdyż nawet w tym skrajnym wypadku masz pewność, że wywołałeś w publice jakiekolwiek emocje. Niektórzy komicy wręcz lubują się w prowokowaniu takiego odzewu (vide Andrew Dice Clay, Andy Kaufman) i traktują go jako część swojego przedstawienia. A cisza? Ona pozostawia w tobie wrażenie, że jesteś nikim - totalnie bezbarwną, nieatrakcyjną dla widza jednostką. Po opowiedzeniu dowcipu z którego nikt się nie śmieje, komik czuje pewnego rodzaju zażenowanie, strach, chęć zapadnięcia pod ziemię. Dlatego uznano, że właśnie tak musi czuć się człowiek gdy umiera. Oto krótka geneza tego barwnego słówka.

Uważasz, że to określenie jest przesadzone? Przypomnij sobie sytuację kiedy rzuciłeś nieśmieszny dowcip w towarzystwie (spokojnie, każdy z nas ma to za sobą). Teraz wyobraź sobie, że zrobiłeś to na scenie. Przed gromadą widzów, którzy przyszli do klubu po to, by miło spędzić wieczór. Wszystkie reflektory są skierowane na ciebie, a ty słyszysz syk opadającej piany w kuflu piwa pana z trzeciego rzędu.

Jak zatem przeżyć na scenie? Najlepiej stworzyć dobry materiał, a ten opiera się na podobnych wartościach co rap. Jacek Stramik widzi to w następujący sposób:

Czasem porównuję stand-up do hip-hopu. Najważniejsza jest szczerość i autentyczność zamknięta w określonej formie. W przypadku hip-hopu są to bity i rymy. W przypadku stand-upu – żarty, przemyślane konstrukcje, których uczymy się dzięki oglądaniu amerykańskich czy brytyjskich komików.

Autentyczność i emocje odgrywają szczególnie dużą rolę. Działa to na zasadzie reakcji łańcuchowej, jeżeli ty nie przekażesz odpowiedniej dawki energii, publika jej nie odbierze. Możesz być kochany, możesz być znienawidzony, ale gdy jesteś bezbarwny to po prostu nie istniejesz. Klasyczny już utwór Lavoholics, zatytułowany "Nie ma emocji nie ma rapu", wyjaśnia wszystko. Podobnie jak poniższe wersy Mesa z utworu "Sam siedzę tu":

Niektórzy raperzy, wiesz, niektórym zależy,/ by mówić o tym, co sami przeżyli, ale do tego trzeba coś przeżyć./ I nie mówię o śmierci chomika, czy rozstaniu z dupą,/ bardziej o podaniu ręki w innym świecie kilku trupom./ Nie chodzi mi o żadne narkotyki, czy alkoholowe nawyki,/ lecz o emocje, którym nie potrzebny jest przypis.

Nie oznacza to, rzecz jasna, że artysta musi koniecznie się wydzierać do mikrofonu lub opowiadać o nieudanych próbach samobójczych. Emocje mogą być okazywane w przeróżny sposób. Czasami prosty, nieautobiograficzny tekst może zrobić nieprawdopodobne wrażenie, ale musi być napisany i przedstawiony z autentyczną pasją. Amerykański klasyk, Jerry Seinfeld, opowiedział w programie "Talking Funny" o tym, jak pewnego razu wygłaszał swój monolog - typowy pewniak, który wałkował już setki razy i zawsze wywoływał salwę śmiechu. Niestety, za sto pierwszym razem Jerry zaprezentował go widzom automatycznie, to znaczy bez większego zapału i zastanowienia. Publika wyczuła, że coś jest nie tak i odpowiedziała krępującą ciszą. Od tamtej pory Seinfeld zawsze stara się być jak najbardziej zaangażowany w prezentację swojego materiału, bo wie, że nawet najmniejsza chwila zapomnienia może się zakończyć przerwaniem kontaktu z widownią, a trudno jest potem go podobnie nawiązać.

Jako słuchacz hip-hopu, osobiście wolę płytę niedopracowaną, z kilkoma nietrafionymi decyzjami, ale mającą w sobie coś intrygującego, niż miałką, nieoryginalną produkcję, która nic nie wnosi do mojego życia. Ta przeciętność może być największym zagrożeniem dla rapera, gdyż Mistrz Ceremonii zawsze musi być JAKIŚ. Nie ma mowy o braku charyzmy. Nieważne czy mamy na myśli rap "inteligencki", który zachęca do refleksji, wulgarny horrorcore, relaksujący g-funk, przepełniony agresją i/lub poczuciem humoru diss, czy nawet parkietowy banger. Tak samo nieważne jest to, czy komik prezentuje grzeczny, "tatusiowaty" humor jak Bill Cosby i Jeff Gaffigan, społecznie zaangażowane żarty połączone z gorzkimi refleksjami jak George Carlin i Chris Rock, bolesny humor oparty na shock-value jak u Daniela Tosha czy Anthony'ego Jeselnika, czy też przaśne dowcipy jakie usłyszymy u Eddie'ego Murphy'ego i Dave'a Chappelle'a. Jeżeli jesteś naturalny i przekonujący w tym, co robisz, możesz opowiadać o rzeczach, które mnie kompletnie nie interesują, tak jak zalesienie Słowacji, rytuały godowe torbaczy czy nawet twórczość polskich - pożal się Boże - youtuberów, a i tak będę zainteresowany.

Kolejna sprawa - wszystkie postacie, o których wspomniałem, łączy wiarygodność. Nie dajmy się jednak zwariować, gdyż naturalnie można założyć od czasu do czasu pewnego rodzaju maskę (bynajmniej nie taką jak KaeN). Nikt nie liczy na prawdziwość opowiadanych historii, również image jest rzeczą normalną, a czasami nawet bardzo przydatną. Doskonale wiadomo, że Louis C.K. tak naprawdę kocha swoje dzieci, Jim Jefferies nie napluje ci w ryj na dzień dobry, a Jimmy Carr nie zgwałci twojej martwej babci na oczach jej córki. Eminem także nigdy nikogo nie zabił piłą mechaniczną (choć być może chciałby), Rick Ross nie jest baronem narkotykowym (chociaż na pewno chciałby), a Pitbull nie jest heteroseksualny... To są pewne elementy, które wynikają z charakteru artysty, jego poczucia humoru lub estetyki i dlatego są wiarygodne. Natomiast są one celowo wyolbrzymione i upiększane po to, by wywołać większe wrażenie na odbiorcy i/lub zmusić go do myślenia. Czasami nieco fałszuje się rzeczywistość, by oddać ją w sposób jeszcze bliższy prawdzie. Ten paradoks wykorzystywali na przykład naturaliści.

W mojej opinii to właśnie autentyczność zapewnia odpowiedni przepływ emocji. Śmierć chomika, o której wspomniał ironicznie Mes, może być w rzeczywistości bardzo przejmująca dla słuchacza. To przede wszystkim kwestia tego, jak ważne było dla ciebie to zwierzątko, oraz jak dobrze potrafisz opisać uczucia po jego utracie. Utwory miłosne wydają się ludziom pójściem na łatwiznę, nic bardziej mylnego. Próba opisania czegoś tak nieuchwytnego prostymi słowami bardzo często kończy się katastrofą. Zwłaszcza że ludzie znają to uczucie, w końcu towarzyszy im praktycznie od urodzenia. Zauważą każdy fałsz i każdą niekonsekwencję. Podobnie jest z humorem, ważniejsze od tematu dowcipu są emocje jakie on wyzwala, a jeżeli potrafisz go okiełznać, jesteś mistrzem. Oddałbym wszystkie lata prowadzenia bloga (oraz wersy Ostrego), za posiadanie tej bezcennej umiejętności.

Warto również zaznaczyć, że autentyczność to nie "codzienność". Patton Oswalt, znakomity komik określany mianem alternatywnego, powiedział, że korzystanie z "życiowych" tematów, takich jak relacje damsko-męskie, kościół, rasizm itp. jest wręcz oszukiwaniem (hacking). Rzeczywiście są to tematy-samograje, które trudno zepsuć, bo opierają się na wartościach, które przez ich powszechność bawią niemalże każdego. Korzystając z ogranych tematów (w hip-hopie jest to szczególnie widoczne), być może staniemy się popularni, ale raczej nie w tym kręgu, na którym mogłoby nam zależeć. Poza tym popularność nie jest synonimem szacunku. Ludzie łykają takie tematy jak młode pelikany: w stand-upie mówi się w tym kontekście o cheap laughs, czyli tanim śmiechu, a w rapie o zwykłym populizmie. Każdy lubi czasem posłuchać utworu o imprezach i panienkach, ale skoczyłbym z mostu w betonowych butach, jeżeli ktoś zmusiłby mnie do przesłuchania kilku płyt pod rząd, w całości poświęconych tej tematyce.

Nie wolno jednak zapomnieć, że autentyczność nie jest wszystkim. Słyszeliśmy wielu raperów, którzy nawijają o rzeczach, które faktycznie są im bliskie. Tylko co z tego, skoro nie potrafią wydukać poprawnie dwóch zdań? Tutaj mamy kolejny punkt wspólny łączący bohaterów dzisiejszej notki - forma.

Jeden z największych komików wszech czasów, George Carlin, uważał, że delivery należy traktować jak muzykę. W wywiadach zwracał on uwagę na rytmikę wypowiadanych słów, tempo monologu oraz umiejętne rozłożenie punchline'ów, które moglibyśmy porównać tutaj do uderzenia werbla. Oczywiście każdy ma (albo przynajmniej powinien mieć) swoją metodę na zaprezentowanie dowcipów, niemniej zawsze dobrze jest znać podstawy konstrukcji żartu. Zwróciliście uwagę, że najlepsze puenty w utworach hip-hopowych zazwyczaj są pisane "na drugi wers"? Nie bierze się to znikąd. Najpierw usypiasz czujność słuchacza, a następnie go zaskakujesz dobrą puentą. To ten sam mechanizm, który możemy zauważyć w horrorach, jedyną różnicą jest efekt końcowy - przerażenie zamiast śmiechu. Mówi się zresztą, że "wyczucie czasu jest wszystkim".

Kolejna postawiona przeze mnie teza jest czysto subiektywna i nie wszyscy się z nią zgodzą (i nie muszą, przecież nie pozjadałem wszystkich rozumów). Osobiście uważam, że tak jak każdy raper musi pisać swoje teksty, tak każdy stand-uper powinien sam tworzyć swoje materiały. Dlatego Cezary Pazura czy też Rafał Rutkowski nie należą, według mnie, do przedstawicieli stand-upowego świata, przynajmniej nie w stu procentach. Rzeczą zrozumiałą jest pisanie monologowych dowcipów na specjalne okazje np. roasty, albo dla gospodarzy talk-show, takich jak Jimmy Fallon czy Conan O'Brien. Ich programy są nadawane codziennie, idą za tym ogromne pieniądze, nikt nie może sobie pozwolić na słabszy moment, ponieważ widz z pilotem w ręku potrafi być bezwzględny. Swoją drogą, naprawdę wielu znakomitych komików zaczynało pisząc żarty do tego typu programów.

Jestem w stanie zrozumieć również podarowanie komuś żartu. Wymiana, przyjacielski gest - sama Sarah Silverman użyła tekstu swojej przyjaciółki, gdyż pasował do niej idealnie, ale do rzeczywistej autorki już niekoniecznie. Tak więc, dlaczego dobry dowcip miałby pójść na marne? Co więcej, Sarah, opowiadając go, brzmi absolutnie wiarygodnie. Dość powiedzieć, że jest to jeden z tych żartów, które definiują karierę:

A couple nights ago, I was licking jelly off my boyfriend's penis. And I thought, "Oh my God — I'm turning into my mother!"

Natomiast kradzież... Doskonale wiemy, że ta nie jest mile widziana. To również zjawisko tak rozległe, że mógłbym stworzyć osobną notkę na ten temat. Wielkie oburzenie w środowisku hip-hopowym wywołała zwrotka Małolata, której duża część była złożona z cytatów zaczerpniętych od znanego pisarza, Waldemara Łysiaka. Trudno określić czy granica follow-upowania, na ogół ciepło przyjmowanego przez słuchaczy, nie została przekroczona. Mimo wszystko, powstrzymałbym się od nazywania Małolata złodziejem, w przeciwieństwie do popularnego niegdyś producenta, Hensona, którego kariera legła w gruzach gdy wydało się, że kopiował podkłady zza oceanu, a następnie podpisywał się pod nimi swoją ksywą. Jeszcze większym, bo międzynarodowym skandalem było podkradanie dowcipów przez szalenie popularnego komika, Carlosa Mencię. Joe Rogan skonfrontował się z nim podczas jego występu, by powiedzieć co myśli na ten temat. Echa tej potyczki słychać do dzisiaj, a całe wydarzenie niemal pogrzebało karierę Carlosa, który do tej pory nie powrócił na szczyt, na którym się kiedyś znajdował.

Również bardziej szanowanym komikom zdarzyło się przywłaszczyć żart. O Robinie Williamsie (tak, TYM Robinie Williamsie) krążył nawet dowcip w środowisku samych stand-uperów:

Robin Williams poszedł na Open-Mica. Żaden z występów mu się nie spodobał, więc ukradł zegarek.

Zakończmy jednak ten nieprzyjemny temat. Wspomniałem na początku, że to właśnie polskie poletko wydaje mi się najbardziej transparentnym łącznikiem duetu Rap/Stand-up; dlaczego więc wymieniłem niemal wyłącznie amerykańskich artystów? Polski rap jest jeszcze młody, możemy pobawić się metaforami i powiedzieć, że to dopiero nastolatek, uczący się życia i zaczynający odkrywać w sobie nowe pokłady pewności siebie. Już nie wyżyma on swoich rodziców w celu uzyskania kieszonkowego, lecz uczciwie sobie dorabia, a co za tym idzie, powoli zaczyna być postrzegany przez społeczeństwo jako nieco zdziecinniały, ale już jednak obywatel. W przeszłości bardzo często się buntował, czasami nawet wtedy, gdy nie miał ku temu wyraźnego powodu. Hip-hop odzwierciedlał pewnego rodzaju mentalność słuchaczy, którzy do tej pory uprzykrzają swym kamratom tę kulturę. Stand-up jest zaś, w mojej opinii, jego młodszym bratem, który zdaje się popełniać te same błędy.

Póki co, jest to gatunek traktowany po macoszemu; telewizja traktuje go raczej jako ciekawostkę, a starsi uznani twórcy widzą w nim coś ewidentnie gorszego - w końcu to takie wulgarne, płytkie i bezpośrednie. Część entuzjastów stand-upu uwielbia podkreślać jego odrębność względem choćby kabaretu (co rozumiem i popieram) oraz stara się wmówić innym, że musi koniecznie nieść jakieś przesłanie (co już mnie się wydaje dziecinadą), bunt czy też sławetną prawdę, która przewijała się w naszym rapie częściej niż kasety wideo pod koniec ubiegłego wieku. Tylko czekać aż fani stand-upu zaszufladkują się na własne życzenie, a komedia na stojaka stanie się setnym z kolei "głosem pokoleń".

Inną sprawą jest potworek ochrzczony niegdyś pogardliwie hip-hopolem. Wytwór sztukopodobny, kreowany przez miłych chłopców, kastrujących rap z całej jego bezkompromisowości. Dodajmy do tego schlebianie niskim gustom oraz chęć przypodobania się małoletnim fankom i otrzymacie... no właśnie, co? W końcu niektórzy twierdzą, że tak samo raczkuje już u nas stand-upolo. "Uładniony" monolog nie przejawia się brakiem wulgaryzmów czy unikaniem niewybrednych tematów; chodzi raczej o asekuracyjne podejście do tworzenia tekstów. Bez ryzyka, bez osobowości, typowy crowd pleasing, który znamy z co słabszych one man show. Istnieją twórcy, którzy faktycznie mają dar do tworzenia niezobowiązujących dziełek i nie ma w tym bynajmniej nic złego. Odnoszę jednak wrażenie, że niektórzy utalentowani ludzie wykorzystują ignorancję artystyczną maluczkich dla zdobycia taniej popularności, napchania kieszeni czy też zaspokojenia swojej próżności. Mam nadzieję, że ta tendencja jest jedynie dzieckiem mojej przewrażliwionej wyobraźni. 

Istotną częścią stand-upu jest improwizacja. Istotną, ale nie nieodłączną. Podobnie jak dobry raper nie musi freestyle'ować (O mój Boże, co mi ten freestyle pomoże/czy łatwiejszy do zgryzienia będzie orzech? - nawinął niegdyś Waldemar Kasta), tak dobry komediant wcale nie musi opierać swojego materiału wyłącznie na konfrontacji z publiką (Amerykanie mówią na to ładnie crowd work). Są jednak asy, które potrafią wykorzystać całą swoją błyskotliwość, wyobraźnię i pewność siebie, by - mieszając je z energią pozyskaną od publiki - uzyskać zupełnie nową jakość.

Nie zdziwiło mnie, gdy dowiedziałem się, że jeden z najbardziej uznanych freestyle'owców, Muflon, jest fanem stand-upu. Co ciekawe, pojawił się on gościnnie na wieczorze improwizacyjnym zorganizowanym przez grupę Hofesinka. Faktycznie, jest to już nieco inna forma sceniczna, ale warto nadmienić, że Hofesinkę współtworzy trzech stand-uperów: Antoni Syrek-Dąbrowski, Karol Kopiec oraz Wojciech Fiedorczuk. Wracając do raperów, inny znakomity freestyle'owiec wyznał mi kilka lat temu, że sam ma w planach wystąpić na scenie ze swoim monologiem. Nie wiem czy w końcu to zrobił, dlatego postanowiłem pominąć jego ksywkę, niemniej jestem pewien - mając w pamięci jego charyzmę i szalony wit na mikrofonie - że fantastycznie poradziłby sobie także na tym polu.

Kolejnym specyficznym gatunkiem komediowym są roasty, o których szerzej wypowiedziałem się na moim blogu. Raperzy również mają swój ring, na którym mogą żartować, ale też obrażać i mówić najbardziej paskudne rzeczy, jakie tylko przyjdą im do głowy. Mowa tutaj oczywiście o beefach i dissach. W Polsce swój roast miał raper oraz fristajlowiec Gospel, Czesława Mozila beształ ostatnio wspomniany już Muflon, a w Stanach Zjednoczonych mogliśmy zobaczyć jak Snoop Dogg zabija publiczność oraz zaprzyjaźnionych komików swoim fantastycznym delivery.

Przejdźmy jednak do komedii w szerszym znaczeniu, zostawiając na chwilę czysty stand-up. Nie mogę w końcu nie wspomnieć o odłamie muzyki hip-hopowej, znanym nam pod nazwą comedy rap. Na szerszą skalę tworzył go między innymi Jon Lajoie, Ali G, autorzy youtube'owego kanału "Epic Rap Battles of History", a nawet - w nieco mniejszym stopniu - Eminem. We Francji dużą popularność uzyskał Michaël Youn, komik, który w 2007 roku znakomicie wyśmiewał ówczesne trendy i zacietrzewienie rapu, rapując pod pseudonimem Fatal Bazooka.

W Polsce żartobliwe (i raczej nieudane) utwory hip-hopowe nagrały takie zespoły jak Letni Chamski Podryw, Nagły Atak Spawacza czy V-Unit. Młody stand-uper z Gdańska, Van Bendler, również nagrał dwa numery utrzymane w niepoważnym tonie, które zyskały sporą popularność. Nie da się jednak ukryć, że najciekawszymi śmieszkami na naszej scenie są osoby, będące przede wszystkim raperami: Dwa Sławy, Łona, Afrojax, Wuwunio i Świntuch.

To prawdopodobnie najdłuższy tekst w historii Popkillera, więc nie będę przeciągał. Podobieństw między tymi dwoma braćmi, to jest stand-upem i hip-hopem, jest według mnie znacznie więcej, chociaż jest to teza, o którą można się łatwo pokłócić. Przecież równie wiele korelacji znajdziemy między stand-upem a rockiem, czy też rapem a boksem (przyjmijmy, na potrzebę przykładu, że za parę lat walki bokserskie będą rozgrywać się już tylko na facebooku). Ale nawet jeżeli Władysław Sikora, artysta współtworzący niegdyś wspaniały kabaret Potem, widzi tutaj pewną zależność, nie należąc przy tym do żadnego z tych środowisk, to warto chociaż pochylić się nad tym zagadnieniem.

]]>
Afro Kolektyw "46 minut Sodomy" - recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2015-01-08,afro-kolektyw-46-minut-sodomy-recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2015-01-08,afro-kolektyw-46-minut-sodomy-recenzjaJanuary 8, 2015, 6:52 pmPiotr ZdziarstekMuszę wstępnie zaznaczyć, że jestem wielkim fanem zarówno Afro Kolektywu jak i boskiego Markiza, nic zatem dziwnego, że zapowiedź "46 minut Sodomy" szczególnie mnie ucieszyła, a mojego entuzjazmu nie ugasił nawet nieporywający singiel (choć odbiór poprawia ciekawy teledysk). Konkluzja powinna być więc oczywista - płyta roku, instant classic, obożejakietodobre! - tak to przynajmniej wyglądało w przypadku premier ostatnich trzech płyt Kolektywu. Puenta tej historii jest jednak dość przykra - to najsłabszy album zespołu. Lecz czy to równoznaczne z tym, że brak na nim elementów, które potrafią sprać dupę, niczym sympatyczna czwórka z zamku Selling?Pierwszych kilka odsłuchów nie należy do najprzyjemniejszych, zaufajcie mi. "Sodomie" brakuje lekkości i tej bezczelnej przebojowości znanej z "Piosenek po polsku", które niegdyś tak bardzo mi przypadły do gustu. Nie uświadczymy też tutaj charakterystycznego, cudownie niedojrzałego poczucia humoru rodem z hip-hopowych płyt Afro Jaxa i spółki. Jest poważniej, zarówno tekstowo jak i muzycznie, co mi, niepoprawnemu miłośnikowi przyjemnych melodii, trochę przeszkadza, choć z pewnością zabieg ten doceniam. Zwłaszcza, że da się znaleźć na "Sodomie" numery znakomite, które co prawda wyłowimy dopiero po kilku kolejnych odsłuchach, niemniej zdecydowanie warto podjąć te masochistyczne kroki. Bo z tą płytą jest jak z kobietą, wyciągniesz z niej tyle, ile w nią włożysz - ni mniej, ni więcej.Cukierkowe brzmienie w funkowej polewie ustąpiło miejsca dusznym, gitarowym rytmom; więcej tu rocka i "pijackiej harmonii" niż popu, a tu i tam odnajdziemy satysfakcjonującą nutę nostalgii. Afro Jax zachował tutaj balans pomiędzy powagą i humorem, który owszem - pojawia się - ale w nieco innej, znacznie subtelniejszej formie niż przedtem. Mimowolnie uśmiecham się pod nosem, słysząc tyleż trafne, co pomysłowe, porównania w stylu "aureola grzeje mnie jak sweter, w którym wstyd wyjść". Również "Półskończona" to piosenka, która udanie bawi się sama sobą (#Julietta.PowodzenieWystępku), co ma w sobie pewen urok.Podoba mi się to, że Hoffman znów pogrzebał w swoich bebechach, jego teksty wydają się bardziej osobiste niż kiedykowiek. Genialny numer "Ochroniarzem być" jest według mnie tym samym dla "Sodomy", czym "Jeżeli kiedyś zabraknie mnie" było dla "Piosenek po polsku". Dla jednych - pedalskim smęceniem, dla mnie - niezwykle intymnym i, wbrew pozorom, brudnym numerem. Problem stanowią tutaj natomiast przeciętne utwory pokroju "Radio Zielone Oczy Marysi", które zajęły miejsce świetnemu "Zwei Koniak System". Tym samym całość jest jak tkanina - ładnie połatana, kolory też zostały gustownie dopasowane, ale niestety szwy są jakieś luźne i co rusz się prują.To niezła płyta, będąca jednocześnie najsłabszą pozycją w dyskografii grupy. Brakuje jej wyrazu, spójność niebezpiecznie romansuje z monotonią i nudą. Naprawdę poprawną, ale być może właśnie z tego powodu jeszcze bardziej rozczarowującą. Jedno jest pewne, przeciwnicy piosenkowego Afro Kolektywu nie mają czego tutaj szukać, lecz to jest ryzyko, które panowie podjęli w pełni świadomie. Natomiast reszta słuchaczy powinna rzucić uchem, uprzedzając zawczasu, że ta płyta to - wracając do pytania zadanego w pierwszym akapicie - nie flagellacja z prawdziwego zdarzenia. Sodoma? Nowowybrany prezydent Słupska, powiedziałby zapewne: "Eeee tam, dupy nie urywa, ale i tak jest przyjemnie". 3+/6.Muszę wstępnie zaznaczyć, że jestem wielkim fanem zarówno Afro Kolektywu jak i boskiego Markiza, nic zatem dziwnego, że zapowiedź "46 minut Sodomy" szczególnie mnie ucieszyła, a mojego entuzjazmu nie ugasił nawet nieporywający singiel (choć odbiór poprawia ciekawy teledysk). Konkluzja powinna być więc oczywista - płyta roku, instant classic, obożejakietodobre! - tak to przynajmniej wyglądało w przypadku premier ostatnich trzech płyt Kolektywu. Puenta tej historii jest jednak dość przykra - to najsłabszy album zespołu. Lecz czy to równoznaczne z tym, że brak na nim elementów, które potrafią sprać dupę, niczym sympatyczna czwórka z zamku Selling?

Pierwszych kilka odsłuchów nie należy do najprzyjemniejszych, zaufajcie mi. "Sodomie" brakuje lekkości i tej bezczelnej przebojowości znanej z "Piosenek po polsku", które niegdyś tak bardzo mi przypadły do gustu. Nie uświadczymy też tutaj charakterystycznego, cudownie niedojrzałego poczucia humoru rodem z hip-hopowych płyt Afro Jaxa i spółki. Jest poważniej, zarówno tekstowo jak i muzycznie, co mi, niepoprawnemu miłośnikowi przyjemnych melodii, trochę przeszkadza, choć z pewnością zabieg ten doceniam. Zwłaszcza, że da się znaleźć na "Sodomie" numery znakomite, które co prawda wyłowimy dopiero po kilku kolejnych odsłuchach, niemniej zdecydowanie warto podjąć te masochistyczne kroki. Bo z tą płytą jest jak z kobietą, wyciągniesz z niej tyle, ile w nią włożysz - ni mniej, ni więcej.

Cukierkowe brzmienie w funkowej polewie ustąpiło miejsca dusznym, gitarowym rytmom; więcej tu rocka i "pijackiej harmonii" niż popu, a tu i tam odnajdziemy satysfakcjonującą nutę nostalgii. Afro Jax zachował tutaj balans pomiędzy powagą i humorem, który owszem - pojawia się - ale w nieco innej, znacznie subtelniejszej formie niż przedtem. Mimowolnie uśmiecham się pod nosem, słysząc tyleż trafne, co pomysłowe, porównania w stylu "aureola grzeje mnie jak sweter, w którym wstyd wyjść". Również "Półskończona" to piosenka, która udanie bawi się sama sobą (#Julietta.PowodzenieWystępku), co ma w sobie pewen urok.

Podoba mi się to, że Hoffman znów pogrzebał w swoich bebechach, jego teksty wydają się bardziej osobiste niż kiedykowiek. Genialny numer "Ochroniarzem być" jest według mnie tym samym dla "Sodomy", czym "Jeżeli kiedyś zabraknie mnie" było dla "Piosenek po polsku". Dla jednych - pedalskim smęceniem, dla mnie - niezwykle intymnym i, wbrew pozorom, brudnym numerem. Problem stanowią tutaj natomiast przeciętne utwory pokroju "Radio Zielone Oczy Marysi", które zajęły miejsce świetnemu "Zwei Koniak System". Tym samym całość jest jak tkanina - ładnie połatana, kolory też zostały gustownie dopasowane, ale niestety szwy są jakieś luźne i co rusz się prują.

To niezła płyta, będąca jednocześnie najsłabszą pozycją w dyskografii grupy. Brakuje jej wyrazu, spójność niebezpiecznie romansuje z monotonią i nudą. Naprawdę poprawną, ale być może właśnie z tego powodu jeszcze bardziej rozczarowującą. Jedno jest pewne, przeciwnicy piosenkowego Afro Kolektywu nie mają czego tutaj szukać, lecz to jest ryzyko, które panowie podjęli w pełni świadomie. Natomiast reszta słuchaczy powinna rzucić uchem, uprzedzając zawczasu, że ta płyta to - wracając do pytania zadanego w pierwszym akapicie - nie flagellacja z prawdziwego zdarzenia. Sodoma? Nowowybrany prezydent Słupska, powiedziałby zapewne: "Eeee tam, dupy nie urywa, ale i tak jest przyjemnie". 3+/6.

]]>
Afro Kolektyw "46 minut Sodomy" - tracklista, okładka, singielhttps://popkiller.kingapp.pl/2014-10-16,afro-kolektyw-46-minut-sodomy-tracklista-okladka-singielhttps://popkiller.kingapp.pl/2014-10-16,afro-kolektyw-46-minut-sodomy-tracklista-okladka-singielOctober 15, 2014, 10:52 pmPiotr ZdziarstekNa początek mała uwaga. Jeżeli nie słyszeliście jeszcze jakiejś poprzedniej płyty zespołu Afro Kolektyw, to natychmiast odsyłam was choćby na youtube'a, byście mogli naprawić swój karygodny błąd, sprawdzając ich pierwszy lepszy numer. Następnie zachęcam was do rzucenia okiem na "Przegapifszy", gdzie opisałem ostatnią płytę grupy, "Piosenki po polsku". Jeżeli już to uczyniliście, to na pewno z uśmiechem na twarzy przyjmiecie nowe informacje na temat nadchodzącego albumu, który ma nosić tytuł "46 minut Sodomy". Jako wielki fan zarówno twórczości Afro Kolektywu jak i "boskiego markiza", sam już nie mogę się doczekać.Oddajmy głos liderowi grupy, Michałowi Hoffmanowi (.afrojaxowi.):Afro Kolektyw nagrał nową płytę - "46 minut Sodomy". Co na niej będzie - jeszcze nie wiecie, ale przygotujcie się oczywiście na podróż po dość ciemnych krajobrazach. Jeden z wczesnych recenzentów tej płyty, zresztą ceniony literat, opisał ją jako "nagraną jakby przez Jerzego Kosińskiego - człowieka utalentowanego, ale nieakceptowanego, dręczonego zmorami i szukającego pociechy w ekscesach", co raczej nie zapowiada lektury radosnej i prostej. Żarty na bok.Tak jak markiz de Sade napisał swoje dzieło życia krwią i gównem na prześcieradle w celi, tak ja próbowałem napisać swoje teksty. Bez owijania w cokolwiek, bez pozowania na kogokolwiek, tak jakbym śpiewał w nicość kiwając się w bramie, która to czynność jest dla mnie ostatnio zjawiskiem nierzadkim. Chciałem stworzyć instynktowną opowieść o tym, co współczesnego (nie)przeciętnego człowieka niszczy i tworzy, podnieca i hamuje, co jest jego przekleństwem i motorem działania zarazem. Czyli o miłości: do kobiety, do ludzkości, do samego siebie, do Boga, do rytuałów i przyjemności, do sukcesu, do władzy, do pieniędzy, do trucizny, do niedozwolonego, do samozniszczenia. Tak jak w "120 dniach", miłość ta bywa wysoce dziwna, obrazoburcza i zwichrowana przez okoliczności. Cytując słowa utworu (który akurat na nasze najnowsze wydawnictwo nie wszedł), są to piosenki wyrażające stan ducha człowieka, który pewnego dnia orientuje się, że "kim jest, kim być mógłby i kim chciałby być - to trzy różne osoby".Muzycznie, poczuliśmy się zmęczeni akademickim songwritingiem i stawiamy tym razem na wyrazistość przekazu, ekspresję (tak wokalną, jak instrumentalną), rozchełstanie i trudno uchwytywalną energię wspólnego grania. Co nie znaczy, że nie udało nam się napisać paru frapujących melodii i interesujących akordów: przyświecały nam jasno gwiazdy Boba Dylana, Toma Waitsa, Nicka Cave'a, Paolo Conte, Włodzimierza Wysockiego, The Pogues i rockowego JEBNIĘCIA, ale mieliśmy i kompas kierujący na Sea & Cake, Stereolab, XTC czy szeroko pojęty jazz. To ma być album brzmiący jak koncert znakomitej, acz skrzywionej i zamroczonej, kapeli w knajpie. To miała być tajemnica, ale ujawnijmy ją: żaden z utworów nie został ani napisany, ani wykonany na trzeźwo.Rzyg w Wasze szanowne, zdziwione twarze. Tryptyk z pijaństwa, rozpaczy i poezji. Nagrany w ciągu trzech dni w Gdańsku, na setkę, na 24-ścieżkowy magnetofon z poprzedniej epoki, w kilku zaledwie podejściach. Pod koniec października, dwanaście kawałków, "46 minut Sodomy".Zaintrygowani? Pod tym adresem znajdziecie snippety wszystkich numerów.Tracklista:1. Aaaureola 2. Najgorsza sobota w życiu 3. Ostatnie wyjście z szafy 4. Horyzontalni / XYU 5. Półskończona 6. Ochroniarzem być 7. Po co 8. Gdybyśmy rządzili światem 9. Tak sobie tłumacz 10. Bananowe drzewa 11. Radio zielone oczy marysi 12. Pijany mistrzA oto pierwszy singiel: Na początek mała uwaga. Jeżeli nie słyszeliście jeszcze jakiejś poprzedniej płyty zespołu Afro Kolektyw, to natychmiast odsyłam was choćby na youtube'a, byście mogli naprawić swój karygodny błąd, sprawdzając ich pierwszy lepszy numer. Następnie zachęcam was do rzucenia okiem na "Przegapifszy", gdzie opisałem ostatnią płytę grupy, "Piosenki po polsku". Jeżeli już to uczyniliście, to na pewno z uśmiechem na twarzy przyjmiecie nowe informacje na temat nadchodzącego albumu, który ma nosić tytuł "46 minut Sodomy". Jako wielki fan zarówno twórczości Afro Kolektywu jak i "boskiego markiza", sam już nie mogę się doczekać.

Oddajmy głos liderowi grupy, Michałowi Hoffmanowi (.afrojaxowi.):

Afro Kolektyw nagrał nową płytę - "46 minut Sodomy". Co na niej będzie - jeszcze nie wiecie, ale przygotujcie się oczywiście na podróż po dość ciemnych krajobrazach. Jeden z wczesnych recenzentów tej płyty, zresztą ceniony literat, opisał ją jako "nagraną jakby przez Jerzego Kosińskiego - człowieka utalentowanego, ale nieakceptowanego, dręczonego zmorami i szukającego pociechy w ekscesach", co raczej nie zapowiada lektury radosnej i prostej. Żarty na bok.

Tak jak markiz de Sade napisał swoje dzieło życia krwią i gównem na prześcieradle w celi, tak ja próbowałem napisać swoje teksty. Bez owijania w cokolwiek, bez pozowania na kogokolwiek, tak jakbym śpiewał w nicość kiwając się w bramie, która to czynność jest dla mnie ostatnio zjawiskiem nierzadkim. Chciałem stworzyć instynktowną opowieść o tym, co współczesnego (nie)przeciętnego człowieka niszczy i tworzy, podnieca i hamuje, co jest jego przekleństwem i motorem działania zarazem. Czyli o miłości: do kobiety, do ludzkości, do samego siebie, do Boga, do rytuałów i przyjemności, do sukcesu, do władzy, do pieniędzy, do trucizny, do niedozwolonego, do samozniszczenia. Tak jak w "120 dniach", miłość ta bywa wysoce dziwna, obrazoburcza i zwichrowana przez okoliczności. Cytując słowa utworu (który akurat na nasze najnowsze wydawnictwo nie wszedł), są to piosenki wyrażające stan ducha człowieka, który pewnego dnia orientuje się, że "kim jest, kim być mógłby i kim chciałby być - to trzy różne osoby".

Muzycznie, poczuliśmy się zmęczeni akademickim songwritingiem i stawiamy tym razem na wyrazistość przekazu, ekspresję (tak wokalną, jak instrumentalną), rozchełstanie i trudno uchwytywalną energię wspólnego grania. Co nie znaczy, że nie udało nam się napisać paru frapujących melodii i interesujących akordów: przyświecały nam jasno gwiazdy Boba Dylana, Toma Waitsa, Nicka Cave'a, Paolo Conte, Włodzimierza Wysockiego, The Pogues i rockowego JEBNIĘCIA, ale mieliśmy i kompas kierujący na Sea & Cake, Stereolab, XTC czy szeroko pojęty jazz. To ma być album brzmiący jak koncert znakomitej, acz skrzywionej i zamroczonej, kapeli w knajpie. To miała być tajemnica, ale ujawnijmy ją: żaden z utworów nie został ani napisany, ani wykonany na trzeźwo.

Rzyg w Wasze szanowne, zdziwione twarze. Tryptyk z pijaństwa, rozpaczy i poezji. Nagrany w ciągu trzech dni w Gdańsku, na setkę, na 24-ścieżkowy magnetofon z poprzedniej epoki, w kilku zaledwie podejściach. Pod koniec października, dwanaście kawałków, "46 minut Sodomy".

Zaintrygowani? Pod tym adresem znajdziecie snippety wszystkich numerów.

Tracklista:

1. Aaaureola
2. Najgorsza sobota w życiu
3. Ostatnie wyjście z szafy
4. Horyzontalni / XYU
5. Półskończona
6. Ochroniarzem być
7. Po co
8. Gdybyśmy rządzili światem
9. Tak sobie tłumacz
10. Bananowe drzewa
11. Radio zielone oczy marysi
12. Pijany mistrz

A oto pierwszy singiel:

 

]]>
14 miłosnych numerów na Walentynki - rankinghttps://popkiller.kingapp.pl/2014-02-14,14-milosnych-numerow-na-walentynki-rankinghttps://popkiller.kingapp.pl/2014-02-14,14-milosnych-numerow-na-walentynki-rankingFebruary 14, 2015, 1:38 pmPiotr ZdziarstekWalentynki to święto co najmniej kontrowersyjne. My, faceci, zwykliśmy je nazywać "drugim dniem kobiet", z oczywistych względów. Lecz nie zmienia to faktu, że lubimy sprawiać kobietom przyjemność i to czy celebrujemy to święto zależy głównie od nich. Początkowo chciałem zrobić prześmiewczą listę TOP10 z szowinistycznymi numerami na romantyczny wieczór, ale licealny cynizm pozostawiam innym. Planowałem także stworzyć zestawienie najlepszych utworów "do łóżka", zdałem sobie jednak sprawę, że utrzymanie wzwodu (bądź pożądanego poziomu wilgoci w przypadku pań) podczas słuchania naszych raperów byłoby wyjątkowo trudne. Ba, polski rap można ogólnie traktować jako znakomity środek antykoncepcyjny. Dlatego postanowiłem stworzyć klasyczny ranking kawałków, które bardziej lub mniej bezpośrednio nawiązują do miłosnej tematyki.Zanim przejdę do listy, wspomnę o kilku szczegółach technicznych. Po pierwsze, kolejność jest bez znaczenia. Po drugie, ciekawych numerów na ten temat jest znacznie więcej, ale wymienianie wszystkich mija się z celem. Po trzecie, zamieszczam tu czternaście moich ulubionych utworów. Wiadomo dlaczego akurat tyle. Zaczynamy...Kada & Lilu - TwojaŚwietny, kobiecy numer pochodzący ze "103% EP". Podkład trochę się zestarzał, a Kada zawsze była lepszą producentką niż raperką, ale to nie ma większego znaczenia. Całość jest delikatna i romantyczna, miło usłyszeć coś takiego w czasach gdy raperki usiłują być bardziej męskie od facetów. Magierski & Tymon feat. Mały72 - Chciałbym cię spotkać Brak Tymona na scenie jest bardzo dotkliwy, a podczas słuchania tego numeru nostalgia tylko się nasila. Znakomity, lekko tajemniczy utwór na podkładzie Magiery z White House od pierwszych nut kojarzy się z małym, przytulnym kinem, jesienią i wszechobecną sepią. Jimson - Malorie"Gorączka w parku igieł", z której pochodzi "Malorie", jest hołdem dla filmu Olivera Stone'a, pt. "Natural Born Killers". Utwór ten jest swego rodzaju wyznaniem miłosnym do głównej bohaterki tego filmu. Klimat jest mroczny i nieodgadniony, przywodzi na myśl jakąś narkotyczną wizję obsesyjnej miłości. Dodajmy do tego surowy bit K.O.eLa oraz nawijkę Jimsona, której melodia i tempo kojarzy mi się osobiście z litanią. Pezet - Spadam Już widzę te lekceważące spojrzenia, słyszę te chichoty i parsknięcia. Nie mam zamiaru udawać - lubię ten numer i uważam, że słuchacze wyrządzili mu ogromną krzywdę, lekceważąc go. Wiem, że wyjątkowo łatwo o uszczypliwość ze strony słuchacza, gdy jakiś raper ze śmiertelną powagą podejmuje się nagrania utworu o złamanym sercu, serwując w refrenie pleonazm "spadam w dół". Jednak Pezet rzeczywiście wypruwa sobie flaki w tym utworze i nie potrafię tego nie docenić. Ponadto bit, niestety nieobecnego już z nami Zjawina, robi ogromne wrażenie i cholera, ten ból po prostu słychać. Smarki Smark - Kawałek o miłości Doskonale wiedzieliście, że ten utwór tutaj się znajdzie. I bardzo dobrze. Chyba nikt nie śmie wątpić, że to absolutny klasyk polskiego rapu. Prosta obserwacja z perspektywy szczyla, który nie rozumie kobiet, tak samo jak one nie rozumieją jego. Któż z nas, facetów, nie potrafi się z nim utożsamić? Te-Tris - ChemafiKolejna perełka, tym razem z legalnego debiutu Te-Trisa. "Chemafi" robi ogromne wrażenie jako lovesong, ale pamiętamy o tym utworze od kilku lat dzięki świetnemu konceptowi prowadzenia narracji w oparciu o gry słowne z naukami ścisłymi w roli głównej. Chemia, matematyka, fizyka - to punkty wyjściowe kolejnych zwrotek, które pomagają Te-Trisowi, w cholernie kreatywny sposób, skomplementować swoją ukochaną. Proceente - Podróż do źródeł czasu (feat. Jan Nowicki)"Niestety", zaczyna Jan Nowicki, cytując Aleksandra Dumasa, "w życiu przeżywa się tylko dwie miłości prawdziwe. Pierwszą, która umiera, i ostatnią, od której się umiera". Proceente jak zwykle dba o dobór słów, których żaden inny raper by nie użył, poczynając od "gałgana" na "świecących gałkach" kończąc. To stylowy, szarmancki numer, o którym warto pamiętać. Afro Kolektyw - PrzepraszamKolejna po "Kawałku o miłości" tragikomiczna obserwacja. Panie niech zamkną oczy. Już? Ok... Wiem, panowie, że każdy z was niejednokrotnie brał udział w kłótni, podczas której to wy mieliście rację, ale nikogo (to znaczy jej) to nie obchodziło. Ostatecznie trzeba przepraszać za to, że ma się rację, bo... cóż, kochamy te suki. Panie niech otworzą teraz oczy... No właśnie, panowie, ostatecznie zdajemy sobie sprawę, że to my cały czas tkwiliśmy w błędzie, a nasze ukochane od początku miały słuszność w każdej kwestii. Ten Typ Mes - L.O.V.E.Mes oprócz tego, że jest wybitnym raperem, bardzo często porusza temat pań i robi to w wyjątkowo ciekawy sposób. Nie jest to może to, co każda z nich chce usłyszeć, niemniej uważam, że i tak powinna, gdyż można w ten sposób dowiedzieć się czegoś o mężczyznach. Dlatego także polecam inne mało romantyczne utwory takie jak "The Chauvinist", "Zdrada" czy "Patrzę w rachunek". Łona - Mów do mnie (feat. Lilu) Co to za lista bez Łony? Otóż odpowiadam wam: żadna. Tutaj podjął się on muśnięcia niełatwego tematu porozumienia "między słowami". Początkowo miałem wybrać utwór "7/4", ale uznałem, że "Mów do mnie" jest prostsze w odbiorze (choć równie niedopowiedziane), a przy okazji mniej znane. Może ktoś z was usłyszy ten utwór tutaj po raz pierwszy? Dinal - Ty (feat. Lilu)Pan Wankz, jak zwykle z humorem i kalkulatorem w ręku, dzieli się swoimi spostrzeżeniami. Właśnie przeglądałem tekst tego kawałka żeby zacytować jakiś intrygujący dwuwers, ale autentycznie nie mogłem się zdecydować, jest tak dobry. Emil Blef - Przyjdź wieczorem (feat. Bartek Schmidt)Blef jest kolejnym raperem, którego brak na scenie odczuwa się wyjątkowo mocno. W "Przyjdź wieczorem" nie sili się na poezję, nie robi z siebie zdobywcy-dziewiczych-serc-i-nie-tylko, lecz po prostu tworzy niebanalną muzykę. Subtelny podkład, bardzo przyjemny refren Bartka Schmidta i ten swobodny klimat naprawdę potrafią urzec. Cisza & Spokój - Ostatniej nocy (feat. Lilu)Zabawne, to już czwarty raz Lilu na tej liście. Cóż, może ma po prostu szczęście do dobrych numerów orbitujących w tej tematyce. Od zawsze pojawiały się zarzuty wobec Dużego Pe, że jego teksty mają tendencje do bycia licealną poezją. Może coś w tym jest, mi to jednak zupełnie nie przeszkadza. Jak widać te tajemnicze, niejasne lovesongi wychodzą naszym raperom najlepiej. Fisz Emade jako Tworzywo Sztuczne - SznurowadłaMiał być kolejny oczywisty wybór w postaci klasycznej "Czerwonej sukienki", jednak w ostatniej chwili przypomniałem sobie o tej piosence. Na pierwszy rzut oka ten doskonały teledysk nie ma nic wspólnego z utworem który obrazuje, niemniej doskonale oddaje jego emocje. Niezwykle gorzki numer, idealny do kojenia świeżego hartbrejka. + BONUS TRACKPrzepraszam, musiałem.Autor: Northim KismajesWalentynki to święto co najmniej kontrowersyjne. My, faceci, zwykliśmy je nazywać "drugim dniem kobiet", z oczywistych względów. Lecz nie zmienia to faktu, że lubimy sprawiać kobietom przyjemność i to czy celebrujemy to święto zależy głównie od nich. Początkowo chciałem zrobić prześmiewczą listę TOP10 z szowinistycznymi numerami na romantyczny wieczór, ale licealny cynizm pozostawiam innym. Planowałem także stworzyć zestawienie najlepszych utworów "do łóżka", zdałem sobie jednak sprawę, że utrzymanie wzwodu (bądź pożądanego poziomu wilgoci w przypadku pań) podczas słuchania naszych raperów byłoby wyjątkowo trudne. Ba, polski rap można ogólnie traktować jako znakomity środek antykoncepcyjny. Dlatego postanowiłem stworzyć klasyczny ranking kawałków, które bardziej lub mniej bezpośrednio nawiązują do miłosnej tematyki.

Zanim przejdę do listy, wspomnę o kilku szczegółach technicznych. Po pierwsze, kolejność jest bez znaczenia. Po drugie, ciekawych numerów na ten temat jest znacznie więcej, ale wymienianie wszystkich mija się z celem. Po trzecie, zamieszczam tu czternaście moich ulubionych utworów. Wiadomo dlaczego akurat tyle. Zaczynamy...

Kada & Lilu - Twoja
Świetny, kobiecy numer pochodzący ze "103% EP". Podkład trochę się zestarzał, a Kada zawsze była lepszą producentką niż raperką, ale to nie ma większego znaczenia. Całość jest delikatna i romantyczna, miło usłyszeć coś takiego w czasach gdy raperki usiłują być bardziej męskie od facetów. 
 
 
Magierski & Tymon feat. Mały72 - Chciałbym cię spotkać
Brak Tymona na scenie jest bardzo dotkliwy, a podczas słuchania tego numeru nostalgia tylko się nasila. Znakomity, lekko tajemniczy utwór na podkładzie Magiery z White House od pierwszych nut kojarzy się z małym, przytulnym kinem, jesienią i wszechobecną sepią.
 
 
Jimson - Malorie
"Gorączka w parku igieł", z której pochodzi "Malorie", jest hołdem dla filmu Olivera Stone'a, pt. "Natural Born Killers". Utwór ten jest swego rodzaju wyznaniem miłosnym do głównej bohaterki tego filmu. Klimat jest mroczny i nieodgadniony, przywodzi na myśl jakąś narkotyczną wizję obsesyjnej miłości. Dodajmy do tego surowy bit K.O.eLa oraz nawijkę Jimsona, której melodia i tempo kojarzy mi się osobiście z litanią.
 
 
Pezet - Spadam
Już widzę te lekceważące spojrzenia, słyszę te chichoty i parsknięcia. Nie mam zamiaru udawać - lubię ten numer i uważam, że słuchacze wyrządzili mu ogromną krzywdę, lekceważąc go. Wiem, że wyjątkowo łatwo o uszczypliwość ze strony słuchacza, gdy jakiś raper ze śmiertelną powagą podejmuje się nagrania utworu o złamanym sercu, serwując w refrenie pleonazm "spadam w dół". Jednak Pezet rzeczywiście wypruwa sobie flaki w tym utworze i nie potrafię tego nie docenić. Ponadto bit, niestety nieobecnego już z nami Zjawina, robi ogromne wrażenie i cholera, ten ból po prostu słychać.
 
 
Smarki Smark - Kawałek o miłości
Doskonale wiedzieliście, że ten utwór tutaj się znajdzie. I bardzo dobrze. Chyba nikt nie śmie wątpić, że to absolutny klasyk polskiego rapu. Prosta obserwacja z perspektywy szczyla, który nie rozumie kobiet, tak samo jak one nie rozumieją jego. Któż z nas, facetów, nie potrafi się z nim utożsamić?
 
 
Te-Tris - Chemafi
Kolejna perełka, tym razem z legalnego debiutu Te-Trisa. "Chemafi" robi ogromne wrażenie jako lovesong, ale pamiętamy o tym utworze od kilku lat dzięki świetnemu konceptowi prowadzenia narracji w oparciu o gry słowne z naukami ścisłymi w roli głównej. Chemia, matematyka, fizyka - to punkty wyjściowe kolejnych zwrotek, które pomagają Te-Trisowi, w cholernie kreatywny sposób, skomplementować swoją ukochaną.
 
 
Proceente - Podróż do źródeł czasu (feat. Jan Nowicki)
"Niestety", zaczyna Jan Nowicki, cytując Aleksandra Dumasa, "w życiu przeżywa się tylko dwie miłości prawdziwe. Pierwszą, która umiera, i ostatnią, od której się umiera". Proceente jak zwykle dba o dobór słów, których żaden inny raper by nie użył, poczynając od "gałgana" na "świecących gałkach" kończąc. To stylowy, szarmancki numer, o którym warto pamiętać.
 
 
Afro Kolektyw - Przepraszam
Kolejna po "Kawałku o miłości" tragikomiczna obserwacja. Panie niech zamkną oczy. Już? Ok... Wiem, panowie, że każdy z was niejednokrotnie brał udział w kłótni, podczas której to wy mieliście rację, ale nikogo (to znaczy jej) to nie obchodziło. Ostatecznie trzeba przepraszać za to, że ma się rację, bo... cóż, kochamy te suki. Panie niech otworzą teraz oczy... No właśnie, panowie, ostatecznie zdajemy sobie sprawę, że to my cały czas tkwiliśmy w błędzie, a nasze ukochane od początku miały słuszność w każdej kwestii.
 
 
Ten Typ Mes - L.O.V.E.
Mes oprócz tego, że jest wybitnym raperem, bardzo często porusza temat pań i robi to w wyjątkowo ciekawy sposób. Nie jest to może to, co każda z nich chce usłyszeć, niemniej uważam, że i tak powinna, gdyż można w ten sposób dowiedzieć się czegoś o mężczyznach. Dlatego także polecam inne mało romantyczne utwory takie jak "The Chauvinist", "Zdrada" czy "Patrzę w rachunek".
 
 
Łona - Mów do mnie (feat. Lilu)
Co to za lista bez Łony? Otóż odpowiadam wam: żadna. Tutaj podjął się on muśnięcia niełatwego tematu porozumienia "między słowami". Początkowo miałem wybrać utwór "7/4", ale uznałem, że "Mów do mnie" jest prostsze w odbiorze (choć równie niedopowiedziane), a przy okazji mniej znane. Może ktoś z was usłyszy ten utwór tutaj po raz pierwszy? 
 
 
Dinal - Ty (feat. Lilu)
Pan Wankz, jak zwykle z humorem i kalkulatorem w ręku, dzieli się swoimi spostrzeżeniami. Właśnie przeglądałem tekst tego kawałka żeby zacytować jakiś intrygujący dwuwers, ale autentycznie nie mogłem się zdecydować, jest tak dobry.
 
 
Emil Blef - Przyjdź wieczorem (feat. Bartek Schmidt)
Blef jest kolejnym raperem, którego brak na scenie odczuwa się wyjątkowo mocno. W "Przyjdź wieczorem" nie sili się na poezję, nie robi z siebie zdobywcy-dziewiczych-serc-i-nie-tylko, lecz po prostu tworzy niebanalną muzykę. Subtelny podkład, bardzo przyjemny refren Bartka Schmidta i ten swobodny klimat naprawdę potrafią urzec.
 
 
Cisza & Spokój - Ostatniej nocy (feat. Lilu)
Zabawne, to już czwarty raz Lilu na tej liście. Cóż, może ma po prostu szczęście do dobrych numerów orbitujących w tej tematyce. Od zawsze pojawiały się zarzuty wobec Dużego Pe, że jego teksty mają tendencje do bycia licealną poezją. Może coś w tym jest, mi to jednak zupełnie nie przeszkadza. Jak widać te tajemnicze, niejasne lovesongi wychodzą naszym raperom najlepiej.
 
 
Fisz Emade jako Tworzywo Sztuczne - Sznurowadła
Miał być kolejny oczywisty wybór w postaci klasycznej "Czerwonej sukienki", jednak w ostatniej chwili przypomniałem sobie o tej piosence. Na pierwszy rzut oka ten doskonały teledysk nie ma nic wspólnego z utworem który obrazuje, niemniej doskonale oddaje jego emocje. Niezwykle gorzki numer, idealny do kojenia świeżego hartbrejka.
 
 
+
 
BONUS TRACK

Przepraszam, musiałem.

Autor: Northim Kismajes

]]>
Afro Kolektyw odświeża hip-hopowy repertuarhttps://popkiller.kingapp.pl/2013-08-07,afro-kolektyw-odswieza-hip-hopowy-repertuarhttps://popkiller.kingapp.pl/2013-08-07,afro-kolektyw-odswieza-hip-hopowy-repertuarAugust 7, 2013, 5:13 pmMaciej SulimaW odpowiedzi na prośby fanów, zespół Afro Kolektyw postanowił jednorazowo odświeżyć swój dawny hip-hopowy repertuar i wyruszyć z nim w jesienną trasę po Polsce. Na setlistę trasy składać się będą największe przeboje z ,,Płyty pilśniowej”, ,,Czarno widzę” i ,,Połącz kropki”, a także perełki wybrane przez fanów w specjalnym głosowaniu. Warunkiem odbycia się poszczególnych koncertów jest jednak dostateczna przedsprzedaż e-biletów poprzez Facebook zespołu. Potrwa ona tylko do 22 sierpnia, po czym zapadną decyzje w których miastach z poniższej rozpiski odbędą się ekskluzywne występy Afrojaxa z towarzyszącym mu zespołem:17.10 – Warszawa, Klub Hydrozagadka19.10 – Kraków, Magazyn Kultury20.10 – Wrocław, Bezsenność23.10 – Sopot, Mewa Towarzyska24.10 – Poznań, Cafe MięsnaDyskografię Afro Kolektywu zamyka płyta ,,Piosenki po polsku” (wyd. Universal Music Polska, 2012). Była on radykalnym odejściem zespołu od hip-hopowej stylistyki i spotkała się z licznymi kontrowersjami. Obecnie muzycy kończą prace nad piątym albumem, który będzie kontynuacją piosenkowej ścieżki z poprzedniego wydawnictwa.W odpowiedzi na prośby fanów, zespół Afro Kolektyw postanowił jednorazowo odświeżyć swój dawny hip-hopowy repertuar i wyruszyć z nim w jesienną trasę po Polsce. Na setlistę trasy składać się będą największe przeboje z ,,Płyty pilśniowej”, ,,Czarno widzę” i ,,Połącz kropki”, a także perełki wybrane przez fanów w specjalnym głosowaniu. 

Warunkiem odbycia się poszczególnych koncertów jest jednak dostateczna przedsprzedaż e-biletów poprzez Facebook zespołu. Potrwa ona tylko do 22 sierpnia, po czym zapadną decyzje w których miastach z poniższej rozpiski odbędą się ekskluzywne występy Afrojaxa z towarzyszącym mu zespołem:

17.10 – Warszawa, Klub Hydrozagadka
19.10 – Kraków, Magazyn Kultury
20.10 – Wrocław, Bezsenność
23.10 – Sopot, Mewa Towarzyska
24.10 – Poznań, Cafe Mięsna

Dyskografię Afro Kolektywu zamyka płyta ,,Piosenki po polsku” (wyd. Universal Music Polska, 2012). Była on radykalnym odejściem zespołu od hip-hopowej stylistyki i spotkała się z licznymi kontrowersjami. Obecnie muzycy kończą prace nad piątym albumem, który będzie kontynuacją piosenkowej ścieżki z poprzedniego wydawnictwa.

]]>
Afro Kolektyw "Piosenki po polsku" (Przegapifszy #50)https://popkiller.kingapp.pl/2013-03-03,afro-kolektyw-piosenki-po-polsku-przegapifszy-50https://popkiller.kingapp.pl/2013-03-03,afro-kolektyw-piosenki-po-polsku-przegapifszy-50March 3, 2013, 11:14 amPiotr ZdziarstekPięćdziesiąty odcinek cyklu Przegapifszy to ładna, okrągła liczba. Zróbmy z tej okazji coś, czego chyba jeszcze nie było - zajmijmy się albumem, który z rapem ma niewiele wspólnego... Fani Afro Kolektywu wylali prawdziwe morze łez po usłyszeniu pop-rockowego singla "Czasem pada śnieg w styczniu (zakazane warzywo)". Widzieliśmy wszystko: podgryzanie żył w nadgarstkach, szantaż w formie wstrzymywania oddechu, a nawet zwyczajny, internetowy hejting. To wszystko sprawiło, że album zespołu Afro-cośtam-gówno, pt. "Piosenki po polsku", przeszedł w naszym środowisku praktycznie niezauważony. Dodam tylko, że mówię o płycie, która moim zdaniem zjadła rok 2012.Nigdy nie ulegało wątpliwości, że Afrojax jest tekściarzem wybitnym. Ośmielę się stwierdzić, że na naszej scenie mógł mu dorównać jedynie Łona. Afro, wyzwoliwszy się z kajdanów hip-hopowej stylistyki, mógł nareszcie rozwinąć skrzydła i zacząć konkurować ze wszystkimi. Na nowym krążku nie ma już gimnazjalnych żartów (sorry, "Płyto Pilśniowa", wiem, że na tym polegał twój urok), choć to nie znaczy, że jest sztywno i poważnie. Obyło się bez skrajności; jest inteligentnie, ale poszczególne myśli zostały ujęte w raczej przystępny, nieco sarkastyczny, sposób. Dużo tutaj absurdu (fantastyczne "Może Herbatki"! Już widzę w wyobraźni musicalowy teledysk z choreograficznie tańczącymi Bandytami), a całość dostała ostatecznego szlifu. Część z was zapewne obawia się, że teksty straciły swój pazur. Bynajmniej. Któż inny niż Hoffman mógłby wesołym, harcerskim wręcz tonem zaśpiewać: Nierozłączną częścią życia strach i ból, czy też zanucić przepitym głosem: Dlaczego wojny? Dlaczego śmierć w tak młodym wieku? Dlaczego mnie to nie interesuje? Warstwa muzyczna jest bardzo spójna. Już we wstępie zaznaczyłem, że "Piosenki po polsku" nie są utworami rapowymi, pamiętajmy jednak, że zespół nigdy nie ukrywał swoich planów. Ostatecznie dostajemy sporą porcję rocka z domieszką dobrego popu oraz innych gatunków, takich jak choćby blues. Rzeczywiście, czasami bywa nieco słodko, ale raczej nie ckliwie. Słuchacz nie czuje mdłości, a numery pokroju "Czasem pada śnieg w styczniu (zakazane warzywo)" docenia się z czasem. Niełatwa przecież tematyka tego utworu została ujęta w fantastyczny sposób - bez nadęcia i intelektualizowania, a z drugiej strony bez banału i prostactwa. W praktyce otrzymujemy numer, który łączy ogień z wodą (#steam jak Noon z Eisem).Należy także zaznaczyć, że nareszcie słyszymy Afro Kolektyw, a nie "Afrojaxa i przyjaciół". W obecnej formie czuć, że to zespół z krwi i kości - nie sposób złożyć wszystkich pochwał na rzecz frontmana. Jest to ich pierwsza płyta, na której słyszymy taką chemię i równowagę na linii teksty-brzmienie. Każdy z muzyków dodaje coś od siebie, aranżacje są bogate i pomysłowe. Czy mamy zatem do czynienia z albumem bezbłędnym? Oczywiście, że nie, głuptasy, zawsze można się do czegoś przyczepić. Irytuje na przykład zachrypnięty głos Afrojaxa w "Idź i obmyj w sadzawce Syloe", "Człowiek guma" przypomina bardziej skit niż pełnoprawny utwór, no i oczywiście dykcja Hoffmana nadal pozostawia wiele do życzenia. Ale to są drobnostki, które nie zacierają bardzo pozytywnego wrażenia. Rozumiem, że dla niektórych przebojowość i melodyjność tego albumu może być przeszkodą nie do przejścia, niemniej warto dać "Piosenkom" szansę i odrobinę zaufania - spłacą one ten dług z nawiązką. Pięćdziesiąty odcinek cyklu Przegapifszy to ładna, okrągła liczba. Zróbmy z tej okazji coś, czego chyba jeszcze nie było - zajmijmy się albumem, który z rapem ma niewiele wspólnego... Fani Afro Kolektywu wylali prawdziwe morze łez po usłyszeniu pop-rockowego singla "Czasem pada śnieg w styczniu (zakazane warzywo)". Widzieliśmy wszystko: podgryzanie żył w nadgarstkach, szantaż w formie wstrzymywania oddechu, a nawet zwyczajny, internetowy hejting. To wszystko sprawiło, że album zespołu Afro-cośtam-gówno, pt. "Piosenki po polsku", przeszedł w naszym środowisku praktycznie niezauważony. Dodam tylko, że mówię o płycie, która moim zdaniem zjadła rok 2012.

Nigdy nie ulegało wątpliwości, że Afrojax jest tekściarzem wybitnym. Ośmielę się stwierdzić, że na naszej scenie mógł mu dorównać jedynie Łona. Afro, wyzwoliwszy się z kajdanów hip-hopowej stylistyki, mógł nareszcie rozwinąć skrzydła i zacząć konkurować ze wszystkimi. Na nowym krążku nie ma już gimnazjalnych żartów (sorry, "Płyto Pilśniowa", wiem, że na tym polegał twój urok), choć to nie znaczy, że jest sztywno i poważnie. Obyło się bez skrajności; jest inteligentnie, ale poszczególne myśli zostały ujęte w raczej przystępny, nieco sarkastyczny, sposób. Dużo tutaj absurdu (fantastyczne "Może Herbatki"! Już widzę w wyobraźni musicalowy teledysk z choreograficznie tańczącymi Bandytami), a całość dostała ostatecznego szlifu. Część z was zapewne obawia się, że teksty straciły swój pazur. Bynajmniej. Któż inny niż Hoffman mógłby wesołym, harcerskim wręcz tonem zaśpiewać: Nierozłączną częścią życia strach i ból, czy też zanucić przepitym głosem: Dlaczego wojny? Dlaczego śmierć w tak młodym wieku? Dlaczego mnie to nie interesuje

Warstwa muzyczna jest bardzo spójna. Już we wstępie zaznaczyłem, że "Piosenki po polsku" nie są utworami rapowymi, pamiętajmy jednak, że zespół nigdy nie ukrywał swoich planów. Ostatecznie dostajemy sporą porcję rocka z domieszką dobrego popu oraz innych gatunków, takich jak choćby blues. Rzeczywiście, czasami bywa nieco słodko, ale raczej nie ckliwie. Słuchacz nie czuje mdłości, a numery pokroju "Czasem pada śnieg w styczniu (zakazane warzywo)" docenia się z czasem. Niełatwa przecież tematyka tego utworu została ujęta w fantastyczny sposób - bez nadęcia i intelektualizowania, a z drugiej strony bez banału i prostactwa. W praktyce otrzymujemy numer, który łączy ogień z wodą (#steam jak Noon z Eisem).

Należy także zaznaczyć, że nareszcie słyszymy Afro Kolektyw, a nie "Afrojaxa i przyjaciół". W obecnej formie czuć, że to zespół z krwi i kości - nie sposób złożyć wszystkich pochwał na rzecz frontmana. Jest to ich pierwsza płyta, na której słyszymy taką chemię i równowagę na linii teksty-brzmienie. Każdy z muzyków dodaje coś od siebie, aranżacje są bogate i pomysłowe. Czy mamy zatem do czynienia z albumem bezbłędnym? Oczywiście, że nie, głuptasy, zawsze można się do czegoś przyczepić. Irytuje na przykład zachrypnięty głos Afrojaxa w "Idź i obmyj w sadzawce Syloe", "Człowiek guma" przypomina bardziej skit niż pełnoprawny utwór, no i oczywiście dykcja Hoffmana nadal pozostawia wiele do życzenia. Ale to są drobnostki, które nie zacierają bardzo pozytywnego wrażenia. Rozumiem, że dla niektórych przebojowość i melodyjność tego albumu może być przeszkodą nie do przejścia, niemniej warto dać "Piosenkom" szansę i odrobinę zaufania - spłacą one ten dług z nawiązką. 

]]>
10 najbardziej oryginalnych zespołów hip-hopowych w Polsce - rankinghttps://popkiller.kingapp.pl/2011-06-12,10-najbardziej-oryginalnych-zespolow-hip-hopowych-w-polsce-rankinghttps://popkiller.kingapp.pl/2011-06-12,10-najbardziej-oryginalnych-zespolow-hip-hopowych-w-polsce-rankingJune 12, 2011, 1:00 pmAdmin stronyOryginalne nie zawsze znaczy dobre, to prawda. Z tym, że nieco nudna zrobiła nam się ta scena i myśl, że czeka kolejny rok kiedy jej liderzy dopiszą w dyskografii kolejne pozycje (tytani pracy zapewne więcej niż jedną) napawa mnie lekkim przerażeniem. Bo co o nich pisać, o co ich pytać? Odpowiedzią na to jest ten ranking.Początkowo miało to wyglądać inaczej. To znaczy o tym, że będą zespoły wiedziałem na wstępie. Z solistami było by za prosto. Łona, Fisz, Eldo, Skorup, L.U.C (z bólem serca, no ale niestety), Teielte, do tego jeszcze jakiś Prezes czy Król Maciuś Pierwszy dla usatysfakcjonowania forumowych koniobijów. I mamy z głowy. A grupy? Przecież nad Wisłą wciąż rarytasem jest już zespół, gdzie emcees trzymają w miarę równy poziom. Na palcach jednej ręki je zliczyć. A tu jeszcze oryginalność?Planowałem jednak ranking pt. "10 hip-hopowych (no, powiedzmy) artystów, o których nie przeczytasz na Popkillerze". I byłby tam na przykład Napszykłat (hip-hop, który triumfował w Jarocinie? Rzadka sprawa). A.J.K.S. i tego ciekawostki, o których w Ślizgu byśmy pewnością pisali (najpewniej krytycznie, choć na przemilczenie jednak nie zasługują), a na tym serwisie miejsca zagrzać niestety nie mogą. Doszłyby archiwalne ciekawostki w stylu Dywizjonu Despekt. Tyle, że oryginalny nie znaczy też na siłę radykalny, zdziwaczały i prześmiewczy. Ostatecznie postawiłem na dziesiątkę kontrowersyjną, jednak w żadnym wypadku nie oznaczającą straty czasu.Wyróżnienie:Układ WarszawskiZip Skład po drugiej stronie lustra. Hardcore z alergią na fejm i szpan, jeden z nielicznych przykładów grupy, który nie pozwoliła sobie narzucić obowiązującej wizji rapu z ulicy skazując się tym samym na ostracyzm i infamię. Ciężkie, niedoskonałe, fanatyczne, kanciaste, na swój sposób jednak fascynujące nagrania. Uparte, miarowe flow zestawione z deklamacją gdzieś obok bitu. Zwrotki zakorzenione w okopach i schronach, stan permanentnej wojny i przekonania, że ta wojna toczy się przede wszystkim na ulicach. Poglądy wyraziste do bólu, bez populizmu. I to wszystko już w 1998 r. Długo się zastanawiałem czy w ogóle pisać o tak niszowej kwestii, ale wciąż znajdziecie blogi gdzie UW figuruje jako "one of the legendary Polish underground crews". Poza tym Palto Records wróciło. Załatwiono ponoć kwestię remasteringu "Paktu Podziemi", a po wydanej w 2009 roku, zdumiewająco przyciągającej płycie Konstruktora mają być następne!10. Kaliber 44Wyjaśnijmy sobie najpierw dlaczego ten zespół w rankingu oryginalności jest tak nisko. Ano dlatego, że Flatlinerz, że Gravediggaz, że Cypress Hill. Dziękuję. Dlaczego w takim razie jest w ogóle? Bo miksując marihuanę, fantasy, kipiące emocje i romantyzm wypracował własny podgatunek hip-hopu, który trafił do tych, do których hip-hop nigdy (Paktofonika niech będzie wyjątkiem potwierdzającym regułę) później nie dotarł. A "Moja Obawa" to jeden z najwspanialszych momentów naszego rapu. Kropka.9. WWOWWO to zespół w stu procentach nasz, swojski, nadwiślański, ze zwrotkami pachnącymi wódką, krwią, schabowym z kapustą. Z odniesieniami do tradycji miejskiego folkloru, z księdzem zaproszonym na bit, z obserwacjami z Polski A i B, z ambicjami przekraczającymi zdrowy rozsądek. Absolutnie zdumiewający jest ten rapowy panslawizm, chęć zjednoczenia wokół siebie sceny europejskiej, a nawet kolonialne ciągotki, które zagnały Sokoła na Kubę. W tym momencie piszę oczywiście z przymrużeniem oka, ale dorobek WWO traktować należy serio.8. Formacja CmentarzHorrorcore horrorcorem, ale drugiej takiej osobowości jak Ławek, tak charakterystycznego wokalu i rozbudowanego (w bardzo specyficznych dziedzinach) słownictwa próżno szukać. Dochodzi staranna, inna od reszty sceny produkcja Maro, bardzo specyficzny i diablo skuteczny PR, cała ta socjologia w tle i mamy Formację Cmentarz. Spacery po Grochowie nigdy nie będą takie same.7. 52 DębiecPrzykład grupy, która znalazła się w złym czasie ze złymi doradcami. Hans powinien być prawą ręką Kazika z dobrym kontraktem w SP Records, a nie facetem zapamiętanym z przaśnej niby-satyry i "dwumetrowego chuja wchodzącego w dupę policjantom". Naturalnym miejscem Deepa byłby zaś Qulturap i otoczenie raperów z poetycko-rewolucyjnym zacięciem (takich jak Majkel, Laikike1 i Kidd) . Niestety, płycie z Bobikiem zbyt blisko do post wu-tangowego nudziarstwa. Cóż, przeszłości nie zmienimy, dla rankingu ważne, że grupa nagrała dwie płyty pełne autentycznych emocji, brudu, odmiennych od reszty spojrzeń jak świat i międzygatunkowych podroży. "Deep i Hans" oraz zeszłoroczny "T.R.I.P." godne są uwagi.6. NiweaNajmocniejsze akta z archiwum Qulturapu. Dawid Szczęsny robi oczywiście kawał dobrej, elektronicznej i bardziej przystępnej, niż można by się spodziewać roboty, ale sukces Niwei to Wojtek Bąkowski a.k.a Czykita. Mówcie mu Pan Masłowski, mówcie mu że bohemiarz, a najlepiej nic nie mówcie, tylko bijcie brawo. Za to, że wypracował swój język, dukająco-niedopowiedziany, boleśnie lapidarny, fascynująco niedorozwinięty. Uchwycił to zwyrodniałe narzecze z zarzyganych, usmarowanych klatek bloków miast, które kiedyś były wojewódzkie ale już nie są, dialekt łysych gamoni przekonanych, że to co palą to naturalna trawa, widmo klaustrofobii czterech pierdolonych ścian w których nikt już z nikim nie umie rozmawiać. Aż się nie chce wracać do Polski z wakacji w Egipcie i schodzić po kiełbasę do Tesco. Zasłużone 6/6 na w Przekroju.5. Killa FamillaDruh Sławek - jeden z ojców polskiego hip-hopu - uparcie twierdził w swoim czasie, że Killa Familla nagrała najlepszą płytę na naszym podwórku. Ludzie zaś uważali to za nieszkodliwy ekscentryzm. Czy miał rację? Oczywiście nie, jest piekielnie przekorny, niemniej KF na pewno przydawali kolorytu i cokolwiek abstrakcyjnego poczucia humoru szarej jak tyłek słonia scenie. Wersy o jeżdżeniu śmieciarką? Skrecze na magnetofonie szpulowym? Czytanie Cats myśląc o Jezusie? Atmosfera Crew jako odpowiedź na uliczną Klimę? To będzie uchodzić za szalone do końca świata. Pamiętajmy też kto wydał tę płytę ? ano oficyna samego Tymona Tymańskiego.4. Żelazna Brama "Dawno nie było słychać grupy, która w tak ciekawy sposób inspirowała się dobrą polską muzyką lat dziewięćdziesiątych" - słusznie napisano w HIRO. I rzeczywiście, band Płóciennika bardziej wydaje się być wychowany w większym stopniu na Republice niż na Warszafskim Deszczu i lepiej pasowałaby otwierając koncert Maanam niż Molesty. W polskim hip-hopie to ogromnie świeże, poza tym miło patrzeć jak zamykają się kolejne ogniwa ewolucji rodzimej muzyki. Trzymam kciuki, bo to ma klimat, pomysł i nie ma precedensu.3. Poema FaktuJak sugerował jeden z internautów, to "muzyka dopracowanych dusz". Inny rzucił w stronę rapera Danego: "Ty czytasz za dużo książek". Wszystko prawda. PF na zawsze będzie upamiętniona jako Ci, z których cut ("płaczę rymami, dlatego nie zobaczysz łez") wyciął Grammatik w jednym ze swoich najsłynniejszych nagrań. Wiedzieć o niej należy więcej - sprawdzić oczywiście wszystkie undergroundowe projekty Danego, a przede wszystkim "A pfuj co tu tak śmierdzi kochanie?!", legal z 2001 roku. Tak mocno wyprzedzał swoje czasy, że znalazłem się wśród wrogów tego wydawnictwa z czasem do niego dojrzewając. Czym właściwie stała się Poema Faktu? Punk-hopem? Bardzo alternatywnym funkiem? Antymuzyką oparta na antyflow? Tu każdy musi sam sobie skreślić to, co niepotrzebne. Najpewniej Poema otwierałaby ranking, gdyby nie jedno. Zaskakująco często mówi się o niej "polskie Company Flow"...2. Nagły Atak SpawaczaWiele osób w środowisku ma ich wyłącznie za błaznów, a to błąd. Kto dał nam pierwszy beef? Kto zaczął w Polsce horrorcore? A potem zupełnie znienacka wyjechał z totalnie porytą elektroniką? Kreatywnością Spawaczy można by obdzielić pół sceny. Bałbym się pomyśleć co dzieje się w głowach tych panów, ale ostatnio kontaktując się z jednym z nich, okazało się, że wszystko jest w nich starannie ułożone. I ciekawa sprawa - od NAS zaczęła się potęga RRX, teraz na projekcie Spawaczy (Cycki i Krew) ma się odbudować. Ciekawe, czy się uda...1. Afro KolektywAfro Kolektyw jest unikalny. Nie, nie dlatego, że Marcin Masecki grał chłopakom na kongach. Nawet czytając teksty Afrojaxa wiemy, że to on. Nikt nie ma takich metafor, tak specyficznego, przekornego poczucia humoru. Woody Allen z domieszką Johna Cleese, ale przede wszystkim Michał Hoffmann we własnej osobie, koronny dowód na potwierdzenie tezy że dzieciaki powinny wychowywać się na De La Soul, a nie Group Home. Od hip-hopu doprawionego funkiem i disco, przez organiczny hip-hop jazz, po efektowne nie-wiadomo-co odnoszące się do nowej fali, house'u, czy klasyki - taka ewolucja w muzyce - nie polskiej, światowej - nie ma precedensu.

Oryginalne nie zawsze znaczy dobre, to prawda. Z tym, że nieco nudna zrobiła nam się ta scena i myśl, że czeka kolejny rok kiedy jej liderzy dopiszą w dyskografii kolejne pozycje (tytani pracy zapewne więcej niż jedną) napawa mnie lekkim przerażeniem. Bo co o nich pisać, o co ich pytać? Odpowiedzią na to jest ten ranking.

Początkowo miało to wyglądać inaczej. To znaczy o tym, że będą zespoły wiedziałem na wstępie. Z solistami było by za prosto. Łona, Fisz, Eldo, Skorup, L.U.C (z bólem serca, no ale niestety), Teielte, do tego jeszcze jakiś Prezes czy Król Maciuś Pierwszy dla usatysfakcjonowania forumowych koniobijów. I mamy z głowy. A grupy? Przecież nad Wisłą wciąż rarytasem jest już zespół, gdzie emcees trzymają w miarę równy poziom. Na palcach jednej ręki je zliczyć. A tu jeszcze oryginalność?

Planowałem jednak ranking pt. "10 hip-hopowych (no, powiedzmy) artystów, o których nie przeczytasz na Popkillerze". I byłby tam na przykład Napszykłat (hip-hop, który triumfował w Jarocinie? Rzadka sprawa). A.J.K.S. i tego ciekawostki, o których w Ślizgu byśmy pewnością pisali (najpewniej krytycznie, choć na przemilczenie jednak nie zasługują), a na tym serwisie miejsca zagrzać niestety nie mogą. Doszłyby archiwalne ciekawostki w stylu Dywizjonu Despekt. Tyle, że oryginalny nie znaczy też na siłę radykalny, zdziwaczały i prześmiewczy. Ostatecznie postawiłem na dziesiątkę kontrowersyjną, jednak w żadnym wypadku nie oznaczającą straty czasu.


Wyróżnienie:
Układ Warszawski
Zip Skład po drugiej stronie lustra. Hardcore z alergią na fejm i szpan, jeden z nielicznych przykładów grupy, który nie pozwoliła sobie narzucić obowiązującej wizji rapu z ulicy skazując się tym samym na ostracyzm i infamię. Ciężkie, niedoskonałe, fanatyczne, kanciaste, na swój sposób jednak fascynujące nagrania. Uparte, miarowe flow zestawione z deklamacją gdzieś obok bitu. Zwrotki zakorzenione w okopach i schronach, stan permanentnej wojny i przekonania, że ta wojna toczy się przede wszystkim na ulicach. Poglądy wyraziste do bólu, bez populizmu. I to wszystko już w 1998 r. Długo się zastanawiałem czy w ogóle pisać o tak niszowej kwestii, ale wciąż znajdziecie blogi gdzie UW figuruje jako "one of the legendary Polish underground crews". Poza tym Palto Records wróciło. Załatwiono ponoć kwestię remasteringu "Paktu Podziemi", a po wydanej w 2009 roku, zdumiewająco przyciągającej płycie Konstruktora mają być następne!


10. Kaliber 44
Wyjaśnijmy sobie najpierw dlaczego ten zespół w rankingu oryginalności jest tak nisko. Ano dlatego, że Flatlinerz, że Gravediggaz, że Cypress Hill. Dziękuję. Dlaczego w takim razie jest w ogóle? Bo miksując marihuanę, fantasy, kipiące emocje i romantyzm wypracował własny podgatunek hip-hopu, który trafił do tych, do których hip-hop nigdy (Paktofonika niech będzie wyjątkiem potwierdzającym regułę) później nie dotarł. A "Moja Obawa" to jeden z najwspanialszych momentów naszego rapu. Kropka.


9. WWO
WWO to zespół w stu procentach nasz, swojski, nadwiślański, ze zwrotkami pachnącymi wódką, krwią, schabowym z kapustą. Z odniesieniami do tradycji miejskiego folkloru, z księdzem zaproszonym na bit, z obserwacjami z Polski A i B, z ambicjami przekraczającymi zdrowy rozsądek. Absolutnie zdumiewający jest ten rapowy panslawizm, chęć zjednoczenia wokół siebie sceny europejskiej, a nawet kolonialne ciągotki, które zagnały Sokoła na Kubę. W tym momencie piszę oczywiście z przymrużeniem oka, ale dorobek WWO traktować należy serio.


8. Formacja Cmentarz
Horrorcore horrorcorem, ale drugiej takiej osobowości jak Ławek, tak charakterystycznego wokalu i rozbudowanego (w bardzo specyficznych dziedzinach) słownictwa próżno szukać. Dochodzi staranna, inna od reszty sceny produkcja Maro, bardzo specyficzny i diablo skuteczny PR, cała ta socjologia w tle i mamy Formację Cmentarz. Spacery po Grochowie nigdy nie będą takie same.


7. 52 Dębiec
Przykład grupy, która znalazła się w złym czasie ze złymi doradcami. Hans powinien być prawą ręką Kazika z dobrym kontraktem w SP Records, a nie facetem zapamiętanym z przaśnej niby-satyry i "dwumetrowego chuja wchodzącego w dupę policjantom". Naturalnym miejscem Deepa byłby zaś Qulturap i otoczenie raperów z poetycko-rewolucyjnym zacięciem (takich jak Majkel, Laikike1 i Kidd) . Niestety, płycie z Bobikiem zbyt blisko do post wu-tangowego nudziarstwa. Cóż, przeszłości nie zmienimy, dla rankingu ważne, że grupa nagrała dwie płyty pełne autentycznych emocji, brudu, odmiennych od reszty spojrzeń jak świat i międzygatunkowych podroży. "Deep i Hans" oraz zeszłoroczny "T.R.I.P." godne są uwagi.


6. Niwea
Najmocniejsze akta z archiwum Qulturapu. Dawid Szczęsny robi oczywiście kawał dobrej, elektronicznej i bardziej przystępnej, niż można by się spodziewać roboty, ale sukces Niwei to Wojtek Bąkowski a.k.a Czykita. Mówcie mu Pan Masłowski, mówcie mu że bohemiarz, a najlepiej nic nie mówcie, tylko bijcie brawo. Za to, że wypracował swój język, dukająco-niedopowiedziany, boleśnie lapidarny, fascynująco niedorozwinięty. Uchwycił to zwyrodniałe narzecze z zarzyganych, usmarowanych klatek bloków miast, które kiedyś były wojewódzkie ale już nie są, dialekt łysych gamoni przekonanych, że to co palą to naturalna trawa, widmo klaustrofobii czterech pierdolonych ścian w których nikt już z nikim nie umie rozmawiać. Aż się nie chce wracać do Polski z wakacji w Egipcie i schodzić po kiełbasę do Tesco. Zasłużone 6/6 na w Przekroju.


5. Killa Familla
Druh Sławek - jeden z ojców polskiego hip-hopu - uparcie twierdził w swoim czasie, że Killa Familla nagrała najlepszą płytę na naszym podwórku. Ludzie zaś uważali to za nieszkodliwy ekscentryzm. Czy miał rację? Oczywiście nie, jest piekielnie przekorny, niemniej KF na pewno przydawali kolorytu i cokolwiek abstrakcyjnego poczucia humoru szarej jak tyłek słonia scenie. Wersy o jeżdżeniu śmieciarką? Skrecze na magnetofonie szpulowym? Czytanie Cats myśląc o Jezusie? Atmosfera Crew jako odpowiedź na uliczną Klimę? To będzie uchodzić za szalone do końca świata. Pamiętajmy też kto wydał tę płytę ? ano oficyna samego Tymona Tymańskiego.


4. Żelazna Brama
"Dawno nie było słychać grupy, która w tak ciekawy sposób inspirowała się dobrą polską muzyką lat dziewięćdziesiątych" - słusznie napisano w HIRO. I rzeczywiście, band Płóciennika bardziej wydaje się być wychowany w większym stopniu na Republice niż na Warszafskim Deszczu i lepiej pasowałaby otwierając koncert Maanam niż Molesty. W polskim hip-hopie to ogromnie świeże, poza tym miło patrzeć jak zamykają się kolejne ogniwa ewolucji rodzimej muzyki. Trzymam kciuki, bo to ma klimat, pomysł i nie ma precedensu.


3. Poema Faktu
Jak sugerował jeden z internautów, to "muzyka dopracowanych dusz". Inny rzucił w stronę rapera Danego: "Ty czytasz za dużo książek". Wszystko prawda. PF na zawsze będzie upamiętniona jako Ci, z których cut ("płaczę rymami, dlatego nie zobaczysz łez") wyciął Grammatik w jednym ze swoich najsłynniejszych nagrań. Wiedzieć o niej należy więcej - sprawdzić oczywiście wszystkie undergroundowe projekty Danego, a przede wszystkim "A pfuj co tu tak śmierdzi kochanie?!", legal z 2001 roku. Tak mocno wyprzedzał swoje czasy, że znalazłem się wśród wrogów tego wydawnictwa z czasem do niego dojrzewając. Czym właściwie stała się Poema Faktu? Punk-hopem? Bardzo alternatywnym funkiem? Antymuzyką oparta na antyflow? Tu każdy musi sam sobie skreślić to, co niepotrzebne. Najpewniej Poema otwierałaby ranking, gdyby nie jedno. Zaskakująco często mówi się o niej "polskie Company Flow"...


2. Nagły Atak Spawacza
Wiele osób w środowisku ma ich wyłącznie za błaznów, a to błąd. Kto dał nam pierwszy beef? Kto zaczął w Polsce horrorcore? A potem zupełnie znienacka wyjechał z totalnie porytą elektroniką? Kreatywnością Spawaczy można by obdzielić pół sceny. Bałbym się pomyśleć co dzieje się w głowach tych panów, ale ostatnio kontaktując się z jednym z nich, okazało się, że wszystko jest w nich starannie ułożone. I ciekawa sprawa - od NAS zaczęła się potęga RRX, teraz na projekcie Spawaczy (Cycki i Krew) ma się odbudować. Ciekawe, czy się uda...


1. Afro Kolektyw
Afro Kolektyw jest unikalny. Nie, nie dlatego, że Marcin Masecki grał chłopakom na kongach. Nawet czytając teksty Afrojaxa wiemy, że to on. Nikt nie ma takich metafor, tak specyficznego, przekornego poczucia humoru. Woody Allen z domieszką Johna Cleese, ale przede wszystkim Michał Hoffmann we własnej osobie, koronny dowód na potwierdzenie tezy że dzieciaki powinny wychowywać się na De La Soul, a nie Group Home. Od hip-hopu doprawionego funkiem i disco, przez organiczny hip-hop jazz, po efektowne nie-wiadomo-co odnoszące się do nowej fali, house'u, czy klasyki - taka ewolucja w muzyce - nie polskiej, światowej - nie ma precedensu.


]]>
Afro Kolektyw "Czarno Widzę" (Przegapifszy #27)https://popkiller.kingapp.pl/2010-09-12,afro-kolektyw-czarno-widze-przegapifszy-27https://popkiller.kingapp.pl/2010-09-12,afro-kolektyw-czarno-widze-przegapifszy-27December 28, 2013, 5:32 pmWojciech GraczykAfro Kolektyw jest grupą wielu osobom nieznaną. Nieznaną do tego stopnia, że każdy z wydanych przez nich albumów, mógłby znaleźć się w tej rubryce. Dlaczego więc wybrałem "Czarno widzę", a nie np. debiutancką "Płytę pilśniową" lub ostatnie "Połącz kropki"? Bo najbardziej mi odpowiada.Afro Kolektyw to taki polskie The Roots. Może, nie do końca, bo Afrojax, trochę się różni rodzajem pisanych tekstów, ale muzycznie to już jak najbardziej. Piękne, pozytywne bity w stu procentach zagrane na żywych instrumentach. Michał Hoffman na mic'u prezentuje się bardzo dobrze. Na "Czarno widzę" jest jedynym raperem grupy, gdyż jego wieloletni mikrofonowy partner odszedł z grupy, krótko po wydaniu debiutu. Utwory Afrojaxa są czymś w stylu dialogów i przemyśleń Adasia Miałczyńskiego z Dnia Świra. Pod powłoką zabawnych tekstów kryje się gorzka ocena otaczającego świata. Potrafi też z przymrużeniem oka opowiadać o swojej grupie i jej braku sukcesów. Gości na płycie jest dwoje. Jest Lilu w utworze "W łóżku z licealistką", jest Duże Pe w dwóch utworach. W obydwu wypada bardzo dobrze, szczególnie w "Alter" gdzie wspólnie z gospodarzem nabijają się pseudoantystemowców.W każdym gatunku muzycznym są takie płyty, są tacy piosenkarze lub zespoły, które pomimo bardzo wartościowej muzyki nie mogą się wybić. Afro Kolektyw jest właśnie czymś takim. Nawet wada wymowy Afrojaxa nie jest w stanie przekreślić jakości tej ekipy i opisywanej płyty. Dlaczego? Bo Afro jest świetnym tekściarzem, a jego zespół to wysokiej klasy instrumentaliści. "Czarno to widzę" zasługuje na 5, bo to świetny krążek, który warto sprawdzić.Nieznaną do tego stopnia, że każdy z wydanych przez nich albumów, mógłby znaleźć się w tej rubryce.

Dlaczego więc wybrałem "Czarno widzę", a nie np. debiutancką "Płytę pilśniową" lub ostatnie "Połącz kropki"? Bo najbardziej mi odpowiada.

Afro Kolektyw to taki polskie The Roots. Może, nie do końca, bo Afrojax, trochę się różni rodzajem pisanych tekstów, ale muzycznie to już jak najbardziej. Piękne, pozytywne bity w stu procentach zagrane na żywych instrumentach.

Michał Hoffman na mic'u prezentuje się bardzo dobrze. Na "Czarno widzę" jest jedynym raperem grupy, gdyż jego wieloletni mikrofonowy partner odszedł z grupy, krótko po wydaniu debiutu. Utwory Afrojaxa są czymś w stylu dialogów i przemyśleń Adasia Miałczyńskiego z Dnia Świra. Pod powłoką zabawnych tekstów kryje się gorzka ocena otaczającego świata. Potrafi też z przymrużeniem oka opowiadać o swojej grupie i jej braku sukcesów. Gości na płycie jest dwoje. Jest Lilu w utworze "W łóżku z licealistką", jest Duże Pe w dwóch utworach. W obydwu wypada bardzo dobrze, szczególnie w "Alter" gdzie wspólnie z gospodarzem nabijają się pseudoantystemowców.

W każdym gatunku muzycznym są takie płyty, są tacy piosenkarze lub zespoły, które pomimo bardzo wartościowej muzyki nie mogą się wybić. Afro Kolektyw jest właśnie czymś takim. Nawet wada wymowy Afrojaxa nie jest w stanie przekreślić jakości tej ekipy i opisywanej płyty. Dlaczego? Bo Afro jest świetnym tekściarzem, a jego zespół to wysokiej klasy instrumentaliści. "Czarno to widzę" zasługuje na 5, bo to świetny krążek, który warto sprawdzić. ]]>