popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Charlie Wilsonhttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/17771/Charlie-WilsonJuly 7, 2024, 4:57 pmpl_PL © 2024 Admin stronyCharlie Wilson "In It To Win It" - recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2017-06-18,charlie-wilson-in-it-to-win-it-recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2017-06-18,charlie-wilson-in-it-to-win-it-recenzjaJune 12, 2017, 7:46 pmMarcin NataliHistoria wzlotu, upadku i ponownego odrodzenia Charliego Wilsona to bez wątpienia jedna z najbardziej fascynujących historii we współczesnej muzyce. Od owocnej kariery jako lider funkowego zespołu The Gap Band w latach 70. i 80., przez problemy z narkotykami i alkoholem, bezdomność i spanie na ulicach Hollywood Boulevard w latach 90., po spektakularny powrót do mainstreamu u boku Snoop Dogga w początkach lat 2000., a następnie kolejny kryzys - walkę z rakiem prostaty, oraz kolejny sukces - wygraną z chorobą i kontynuację kariery w światłach relektorów - "Wujek Charlie" to gość, któremu po prostu nie sposób nie kibicować. Jego najnowszy album "In It To Win It" to natomiast celebracja drogi, którą przeszedł. Co na nim znajdziemy?Modliłem się, żeby Bóg nie dał mi zginąć, kiedy wylądowałem na ulicy i zanim mogłem wrócić. Obiecałem, że jeśli da mi jeszcze jedną szansę w życiu i muzyce, będę sławił Jego imię i dawał świadectwo - zdradza w intrze do "I'm Blessed" weteran rodem z Oklahomy i syn pastora, który pierwsze kroki muzyczne stawiał w kościelnym chórze ojca - co słychać m.in. w kończącym album, kapitalnym "Amazing God". Z samego "I'm Blessed", tętniącego życiem i szczęściem, bije wdzięczność za błogosławieństwa, a gospodarz, wsparty przez T.I.'a (również mającego na karku wiele przejść), dziękuje za szansę na nowe życie, odstawia wszelkie zmartwienia w kąt i cieszy się każdą chwilą. Podejście to, tak młodzieńcze, nadaje ton całej płycie, obfitej w beztroskie, elektryzujące i pełne funkowej energii numery takie jak "Chills", nagrane z Pitbullem "Good Time" czy old schoolowe "Dance Tonight". Wujaszek Charlie czuje się jak ryba w wodzie zarówno w porywających na parkiet, pulsujących kawałkach up-tempo, jak i klasycznie soulowych, wolniejszych, ciepłych aranżacjach i chętnie śpiewa o zauroczeniu, pragnieniu miłości, weekendowych rozrywkach czy determinacji w dążeniu do celu. Zdecydowanie nie jest to więc kolejny smutny krążek r&b o złamanym sercu, użalający się nad rozpadem związku - nic z tych rzeczy. Spokojniejsze ballady, takie jak "Made For Love" z Lalah Hathaway, "Precious Love" czy akustyczne "Better", stanowią tu okazję do wyrażenia dojrzałej, bezwarunkowej i bezgranicznej miłości, - takiej, która nie powoduje rozterek serca, a uskrzydla. "In It To Win It" to świetny soundtrack na nadchodzące lato, słoneczny chill i dni, gdy czujecie się jak Król Julian na parkiecie, ale to zarazem album, który w kiepskie dni może podnieść na duchu i przypomnieć o jakże ważnym i kluczowym dla samopoczucia życiowym motto - Count your blessings. Nie dziwne więc, że wiecznie uśmiechnięty, obecny na scenie już od 45 lat (!) Charles Kent Wilson wciąż błyszczy, inspiruje, zachwyca i przemawia do coraz nowszych pokoleń słuchaczy. Szkolna czwórka z plusikiem.Pod spodem numery z gościnnym udziałem T.I.'a, Wiza Khalify oraz Snoop Dogga, a także drugi singiel "Chills". Na płycie, dostępnej w polskich sklepach, pojawiają się też Robin Thicke i Lalah Hathaway. Historia wzlotu, upadku i ponownego odrodzenia Charliego Wilsona to bez wątpienia jedna z najbardziej fascynujących historii we współczesnej muzyce. Od owocnej kariery jako lider funkowego zespołu The Gap Band w latach 70. i 80., przez problemy z narkotykami i alkoholem, bezdomność i spanie na ulicach Hollywood Boulevard w latach 90., po spektakularny powrót do mainstreamu u boku Snoop Dogga w początkach lat 2000., a następnie kolejny kryzys - walkę z rakiem prostaty, oraz kolejny sukces - wygraną z chorobą i kontynuację kariery w światłach relektorów - "Wujek Charlie" to gość, któremu po prostu nie sposób nie kibicować.

Jego najnowszy album "In It To Win It" to natomiast celebracja drogi, którą przeszedł. Co na nim znajdziemy?

Modliłem się, żeby Bóg nie dał mi zginąć, kiedy wylądowałem na ulicy i zanim mogłem wrócić. Obiecałem, że jeśli da mi jeszcze jedną szansę w życiu i muzyce, będę sławił Jego imię i dawał świadectwo - zdradza w intrze do "I'm Blessed" weteran rodem z Oklahomy i syn pastora, który pierwsze kroki muzyczne stawiał w kościelnym chórze ojca - co słychać m.in. w kończącym album, kapitalnym "Amazing God". Z samego "I'm Blessed", tętniącego życiem i szczęściem, bije wdzięczność za błogosławieństwa, a gospodarz, wsparty przez T.I.'a (również mającego na karku wiele przejść), dziękuje za szansę na nowe życie, odstawia wszelkie zmartwienia w kąt i cieszy się każdą chwilą.

Podejście to, tak młodzieńcze, nadaje ton całej płycie, obfitej w beztroskie, elektryzujące i pełne funkowej energii numery takie jak "Chills", nagrane z Pitbullem "Good Time" czy old schoolowe "Dance Tonight". Wujaszek Charlie czuje się jak ryba w wodzie zarówno w porywających na parkiet, pulsujących kawałkach up-tempo, jak i klasycznie soulowych, wolniejszych, ciepłych aranżacjach i chętnie śpiewa o zauroczeniu, pragnieniu miłości, weekendowych rozrywkach czy determinacji w dążeniu do celu.

Zdecydowanie nie jest to więc kolejny smutny krążek r&b o złamanym sercu, użalający się nad rozpadem związku - nic z tych rzeczy. Spokojniejsze ballady, takie jak "Made For Love" z Lalah Hathaway, "Precious Love" czy akustyczne "Better", stanowią tu okazję do wyrażenia dojrzałej, bezwarunkowej i bezgranicznej miłości, - takiej, która nie powoduje rozterek serca, a uskrzydla.

"In It To Win It" to świetny soundtrack na nadchodzące lato, słoneczny chill i dni, gdy czujecie się jak Król Julian na parkiecie, ale to zarazem album, który w kiepskie dni może podnieść na duchu i przypomnieć o jakże ważnym i kluczowym dla samopoczucia życiowym motto - Count your blessings. Nie dziwne więc, że wiecznie uśmiechnięty, obecny na scenie już od 45 lat (!) Charles Kent Wilson wciąż błyszczy, inspiruje, zachwyca i przemawia do coraz nowszych pokoleń słuchaczy. Szkolna czwórka z plusikiem.

Pod spodem numery z gościnnym udziałem T.I.'a, Wiza Khalify oraz Snoop Dogga, a także drugi singiel "Chills". Na płycie, dostępnej w polskich sklepach, pojawiają się też Robin Thicke i Lalah Hathaway.

]]>
Snoop Dogg feat. Charlie Wilson “Peaches N Cream” - teledyskhttps://popkiller.kingapp.pl/2015-03-19,snoop-dogg-feat-charlie-wilson-peaches-n-cream-teledyskhttps://popkiller.kingapp.pl/2015-03-19,snoop-dogg-feat-charlie-wilson-peaches-n-cream-teledyskMarch 19, 2015, 7:33 amAdmin strony"BUSH" czyli wyczekiwany projekt Snoopa z Pharrellem już 12 maja, dziś dostajemy oficjalne video do pierwszego singla, z udziałem Charliego Wilsona. To, co potrafi wykręcić to trio pamiętamy dobrze po genialnym "Signs", teraz pora na retro-funkową bombę z ogromną porcją imprezowej energii.[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"22305","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]"BUSH" czyli wyczekiwany projekt Snoopa z Pharrellem już 12 maja, dziś dostajemy oficjalne video do pierwszego singla, z udziałem Charliego Wilsona. To, co potrafi wykręcić to trio pamiętamy dobrze po genialnym "Signs", teraz pora na retro-funkową bombę z ogromną porcją imprezowej energii.

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"22305","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

]]>
Snoop Dogg feat. Charlie Wilson "Peaches 'N Cream" - pierwszy singiel z nowego albumu wyprodukowany przez Pharrella!https://popkiller.kingapp.pl/2015-03-11,snoop-dogg-feat-charlie-wilson-peaches-n-cream-pierwszy-singiel-z-nowego-albumuhttps://popkiller.kingapp.pl/2015-03-11,snoop-dogg-feat-charlie-wilson-peaches-n-cream-pierwszy-singiel-z-nowego-albumuMarch 11, 2015, 9:44 amMichał ZdrojewskiJeśli uwielbiacie Snoop Dogga za utwory pokroju "Beatiful" czy "Signs" to najnowszy singiel promujący jego nadchodzący album na pewno was nie zawiedzie. "Peaches 'N Cream" wyprodukowany przez Pharrella idealnie wpasuje się w wiosenne, letnie dni. "Bush" zbliża się wielkimi krokami, na półkach sklepowych znajdzie się już 12 maja. Kilka dni poznaliśmy ciekawą okładkę owego wydawnictwa. "Peaches 'n Cream" na bicie Pharrella i z gościnnym wokalem Charliego Wilsona możecie sprawdzić w rozwinięciu.[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"22020","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]Jeśli uwielbiacie Snoop Dogga za utwory pokroju "Beatiful" czy "Signs" to najnowszy singiel promujący jego nadchodzący album na pewno was nie zawiedzie. "Peaches 'N Cream" wyprodukowany przez Pharrella idealnie wpasuje się w wiosenne, letnie dni. "Bush" zbliża się wielkimi krokami, na półkach sklepowych znajdzie się już 12 maja. Kilka dni poznaliśmy ciekawą okładkę owego wydawnictwa. "Peaches 'n Cream" na bicie Pharrella i z gościnnym wokalem Charliego Wilsona możecie sprawdzić w rozwinięciu.

[[{"type":"media","view_mode":"media_large","fid":"22020","attributes":{"alt":"","class":"media-image"}}]]

]]>
Charlie Wilson feat. Snoop Dogg “Infectious” - nowy singielhttps://popkiller.kingapp.pl/2015-01-30,charlie-wilson-feat-snoop-dogg-infectious-nowy-singielhttps://popkiller.kingapp.pl/2015-01-30,charlie-wilson-feat-snoop-dogg-infectious-nowy-singielJanuary 30, 2015, 8:15 pmPaweł MiedzielecCi z was którzy śledzą karierę Snoop Dogga z pewnością wiedzą kim jest Charlie Wilson. Słynny wokalista zespołu The Gap Band ozdobił swoim wokalem m.in. takie single legendy zachodniego wybrzeża jak "Snoop's Upside Ya Head" czy "Signs". Artysta wciąż kontynuuje karierę solową z jej najnowszym epizodem w postaci krążka "Forever Charlie".Płyta miała swoją premierę w miniony wtorek a my z tej okazji prezentujemy wam najnowszy singiel "Infectious", czyli funkowe collabo dwóch ikon różnych muzycznych nurtów. Wyszedł z tego jak zawsze świetny numer więc polecam szybko odpalić link poniżej:Ci z was którzy śledzą karierę Snoop Dogga z pewnością wiedzą kim jest Charlie Wilson. Słynny wokalista zespołu The Gap Band ozdobił swoim wokalem m.in. takie single legendy zachodniego wybrzeża jak "Snoop's Upside Ya Head" czy "Signs". Artysta wciąż kontynuuje karierę solową z jej najnowszym epizodem w postaci krążka "Forever Charlie".

Płyta miała swoją premierę w miniony wtorek a my z tej okazji prezentujemy wam najnowszy singiel "Infectious", czyli funkowe collabo dwóch ikon różnych muzycznych nurtów. Wyszedł z tego jak zawsze świetny numer więc polecam szybko odpalić link poniżej:

]]>
LL Cool J "Authentic" - recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2013-05-29,ll-cool-j-authentic-recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2013-05-29,ll-cool-j-authentic-recenzjaMay 29, 2013, 8:50 amDaniel Wardziński"From Hollis to Hollywood, isn't he good?" - rapował swego czasu o sobie w trzeciej osobie. LL Cool J, ikona Def Jamu i hip-hopu jako takiego ma już 45 lat, a nadal potrafi chwycić za mikrofon i pokazać ten sam pazur, który zjednał mu tylu sympatyków w połowie lat 80. Trzynaście albumów na koncie, dwie nagrody Grammy kurzące się na kominku, długa na dziesiątki pozycji lista występów aktorskich filmach i produkcjach telewizyjnych i prawdopodobnie wystarczająco duży zapas hajsu, żeby nigdy nie musieć się martwić o jutro. To wszystko udało mu się wykonać nie tracąc jednocześnie szacunku hip-hopowego słuchacza.Co prawda można przytoczyć parę przypadków, kiedy w tekstach innych raperów albo wywiadach Cool J wspomniany był jako "ten słodki", ale kiedy takich opinii robiło się więcej wjeżdżał singiel w typie "I Shot Ya", który wyjaśniał wszystko i uciszał towarzystwo. Można czasem nie lubić stylistyki, którą sobie obiera, ale nie da się powiedzieć, że jest słaby. Jest legendą i jednym z najbardziej długowiecznych raperów wszechczasów. Po 5 latach od premiery dobrze przyjętego "Exit 13" wraca z kolejnym albumem, jednak pierwszym poza wytwórnią, która zrobiła z niego gwiazdę. Jak prezentuje się "Authentic"?Pokazuje pozycję LL Cool J'a w szeroko pojętej amerykańskiej muzyce. Bardzo doświadczony i doceniony MC może nie musi bardzo martwić się o to czy album sprzeda się w zawrotnej ilości egzemplarzy (wygląda na to, że tak się nie stanie), ale musi dbać o swój prestiż i wizerunek i pod względem "kadrowym" robi to na tej płycie świetnie. Wśród featuringów niewiele znajdziecie rapowych szczeniaków, którzy są teraz bardziej rozpoznawalni od tego starego wygi, znajdziecie za to mnóstwo gwiazd niezwiązanych z hip-hopem - zarówno młodych jak i starych. Mocno zamieszany w produkcję tego albumu jest Eddie Van Halen, człowiek z pierwszej dziesiątki listy Rolling Stone'a "100 Greatest Guitarists". Gościnnie pojawiają się nie tylko Snoop Dogg czy Fatman Scoop, ale także legendarny skład Earth, Wind & Fire, Bootsy Collins czy Seal. Nie zabrakło młodych, ale bardzo zdolnych jak kalifornijska grupa Fitz & The Tantrums czy odpowiedzialna za piosenki dla największych gwiazd popkultury, a dopiero teraz ruszająca ze swoją karierą Michaela Shiloh. To jednak wszystko na papierze, a jak to brzmi?Poziom realizacji jest rewelacyjny. Każda próbka perkusji, każda gitarowa solówka czy głęboki klawiszowy motyw są wypielęgnowane w sposób optymalny. Jeżeli spodziewaliście się kolejnego "14 Shots To The Dome" musicie jednak pamiętać, że choć LL Cool J już nie błyszczy ksywą na szczytach list sprzedaży i przebojów, to wciąż nie ma zamiaru wracać do undergroundu. Zasięg jego spojrzenia jest dużo szerszy. To nie jest klasyczny hip-hopowy album, który ma coś udowodnić trzonowi odbiorców gatunku. LL już swoje udowodnił, teraz chce się rozwijać i robić muzykę o szerszym zasięgu stylistycznym. To hip-hopowa produkcja z mocnym ukłonem w stronę popkultury i mainstreamu - dużo zdolnych wokalistów o bardzo przystępnych głosach i z zacięciem do robienia chwytliwych melodii oraz produkcje, które często brzmią... "radiowo". Muzyką na płycie przede wszystkim zajęli się starzy znajomi z Trackmasters i Jaylien znany głównie ze współpracy z Akonem. Najbardziej kojarzący się z LL Cool J'em w wersji raw numer "Jump On It" jest bonusem niektórych wydań, na płycie natomiast dominują delikatne eksperymenty, romantyczne ballady i gitarowe crossovery - wszystko dobrane jednak ze smakiem. Nie muszę chyba mówić, że gospodarzowi w takiej opcji jest bardzo do twarzy?Jeśli jesteście fanami stylu nawijania Jamesa znajdziecie tutaj niejeden moment w którym chciałoby się powiedzieć "god damn... tyle lat, a on wciąż ma to coś". Wjazd w "Whaddup" z przekozackim refren wycutowanym z Chucka D czy sposób w jakim LL porusza się bo bicie Poke & Tone w "New Love" to rzeczy, które wyjaśniają, że jeśli chodzi o dsypozycję na mikrofoniu starzenie póki co go nie dotyczy. LL Cool J na tej płycie jest sobą. Możecie go nie lubić, może was wkurwiać skłonność do korzystania z popularnych, czasami wręcz łatwych rozwiązań, ale koniec końców ten album trzeba uznać za udany. Z pewnością nie znalazłby się w pierwszej piątce LP Cool J'a, ale w konwencji, którą sobie obrał zrobił coś dobrego, brzmiącego superprofesjonalnie, napisał kolejny rozdział historii rapu nawiązując wyjątkowe collabos, a na dodatek okrasił to wszystko porcją zwrotek nawiniętych tak jak oczekiwalibyśmy od G.O.A.T.'a. Będzie wielu, którzy po tej płycie powtórzą starą formułkę, że LL Cool J to raper dla kobiet. Ja bym nie polecał go lekceważyć. "From Hollis to Hollywood, isn't he good?" - rapował swego czasu o sobie w trzeciej osobie. LL Cool J, ikona Def Jamu i hip-hopu jako takiego ma już 45 lat, a nadal potrafi chwycić za mikrofon i pokazać ten sam pazur, który zjednał mu tylu sympatyków w połowie lat 80. Trzynaście albumów na koncie, dwie nagrody Grammy kurzące się na kominku, długa na dziesiątki pozycji lista występów aktorskich filmach i produkcjach telewizyjnych i prawdopodobnie wystarczająco duży zapas hajsu, żeby nigdy nie musieć się martwić o jutro. To wszystko udało mu się wykonać nie tracąc jednocześnie szacunku hip-hopowego słuchacza.

Co prawda można przytoczyć parę przypadków, kiedy w tekstach innych raperów albo wywiadach Cool J wspomniany był jako "ten słodki", ale kiedy takich opinii robiło się więcej wjeżdżał singiel w typie "I Shot Ya", który wyjaśniał wszystko i uciszał towarzystwo. Można czasem nie lubić stylistyki, którą sobie obiera, ale nie da się powiedzieć, że jest słaby. Jest legendą i jednym z najbardziej długowiecznych raperów wszechczasów. Po 5 latach od premiery dobrze przyjętego "Exit 13" wraca z kolejnym albumem, jednak pierwszym poza wytwórnią, która zrobiła z niego gwiazdę. Jak prezentuje się "Authentic"?

Pokazuje pozycję LL Cool J'a w szeroko pojętej amerykańskiej muzyce. Bardzo doświadczony i doceniony MC może nie musi bardzo martwić się o to czy album sprzeda się w zawrotnej ilości egzemplarzy (wygląda na to, że tak się nie stanie), ale musi dbać o swój prestiż i wizerunek i pod względem "kadrowym" robi to na tej płycie świetnie. Wśród featuringów niewiele znajdziecie rapowych szczeniaków, którzy są teraz bardziej rozpoznawalni od tego starego wygi, znajdziecie za to mnóstwo gwiazd niezwiązanych z hip-hopem - zarówno młodych jak i starych. Mocno zamieszany w produkcję tego albumu jest Eddie Van Halen, człowiek z pierwszej dziesiątki listy Rolling Stone'a "100 Greatest Guitarists". Gościnnie pojawiają się nie tylko Snoop Dogg czy Fatman Scoop, ale także legendarny skład Earth, Wind & Fire, Bootsy Collins czy Seal. Nie zabrakło młodych, ale bardzo zdolnych jak kalifornijska grupa Fitz & The Tantrums czy odpowiedzialna za piosenki dla największych gwiazd popkultury, a dopiero teraz ruszająca ze swoją karierą Michaela Shiloh. To jednak wszystko na papierze, a jak to brzmi?

Poziom realizacji jest rewelacyjny. Każda próbka perkusji, każda gitarowa solówka czy głęboki klawiszowy motyw są wypielęgnowane w sposób optymalny. Jeżeli spodziewaliście się kolejnego "14 Shots To The Dome" musicie jednak pamiętać, że choć LL Cool J już nie błyszczy ksywą na szczytach list sprzedaży i przebojów, to wciąż nie ma zamiaru wracać do undergroundu. Zasięg jego spojrzenia jest dużo szerszy. To nie jest klasyczny hip-hopowy album, który ma coś udowodnić trzonowi odbiorców gatunku. LL już swoje udowodnił, teraz chce się rozwijać i robić muzykę o szerszym zasięgu stylistycznym. To hip-hopowa produkcja z mocnym ukłonem w stronę popkultury i mainstreamu - dużo zdolnych wokalistów o bardzo przystępnych głosach i z zacięciem do robienia chwytliwych melodii oraz produkcje, które często brzmią... "radiowo". Muzyką na płycie przede wszystkim zajęli się starzy znajomi z Trackmasters i Jaylien znany głównie ze współpracy z Akonem. Najbardziej kojarzący się z LL Cool J'em w wersji raw numer "Jump On It" jest bonusem niektórych wydań, na płycie natomiast dominują delikatne eksperymenty, romantyczne ballady i gitarowe crossovery - wszystko dobrane jednak ze smakiem. Nie muszę chyba mówić, że gospodarzowi w takiej opcji jest bardzo do twarzy?

Jeśli jesteście fanami stylu nawijania Jamesa znajdziecie tutaj niejeden moment w którym chciałoby się powiedzieć "god damn... tyle lat, a on wciąż ma to coś". Wjazd w "Whaddup" z przekozackim refren wycutowanym z Chucka D czy sposób w jakim LL porusza się bo bicie Poke & Tone w "New Love" to rzeczy, które wyjaśniają, że jeśli chodzi o dsypozycję na mikrofoniu starzenie póki co go nie dotyczy. LL Cool J na tej płycie jest sobą. Możecie go nie lubić, może was wkurwiać skłonność do korzystania z popularnych, czasami wręcz łatwych rozwiązań, ale koniec końców ten album trzeba uznać za udany. Z pewnością nie znalazłby się w pierwszej piątce LP Cool J'a, ale w konwencji, którą sobie obrał zrobił coś dobrego, brzmiącego superprofesjonalnie, napisał kolejny rozdział historii rapu nawiązując wyjątkowe collabos, a na dodatek okrasił to wszystko porcją zwrotek nawiniętych tak jak oczekiwalibyśmy od G.O.A.T.'a. Będzie wielu, którzy po tej płycie powtórzą starą formułkę, że LL Cool J to raper dla kobiet. Ja bym nie polecał go lekceważyć.

 

]]>
Kanye West feat. Common, KiD CuDi, Pusha T, Big Sean & Charlie Wilson "Good Friday"https://popkiller.kingapp.pl/2010-09-12,kanye-west-feat-common-kid-cudi-pusha-t-big-sean-charlie-wilson-good-fridayhttps://popkiller.kingapp.pl/2010-09-12,kanye-west-feat-common-kid-cudi-pusha-t-big-sean-charlie-wilson-good-fridaySeptember 12, 2010, 3:00 pmAdmin stronyKanye postanowił w kolejnym odcinku swoich "Good Fridays" uderzyć naprawdę z grubej rury. Zebrał reprezentantów G.O.O.D. Music, by stworzyć razem z nimi specjalny posse-cut.Obsada mimo pochodzenia z jednego labelu jest bardzo różnorodna i obiecująca. Jak wyszło?Niby piątek, ale brzmieniowo bardziej pasuje to na weekendowe popołudnie. Leniwy, oparty na klawiszach podkład ciągnie się przyjemnie a Charlie Wilson (z chórkowym wsparciem Cudiego) odpowiednio dodaje mu uroku. Poziom zwrotek chyba łatwo przewidzieć, patrząc na obsadę. Nieoficjalny hymn G.O.O.D Music jest po prostu... dobry.Kanye postanowił w kolejnym odcinku swoich "Good Fridays" uderzyć naprawdę z grubej rury. Zebrał reprezentantów G.O.O.D. Music, by stworzyć razem z nimi specjalny posse-cut.

Obsada mimo pochodzenia z jednego labelu jest bardzo różnorodna i obiecująca. Jak wyszło?

Niby piątek, ale brzmieniowo bardziej pasuje to na weekendowe popołudnie. Leniwy, oparty na klawiszach podkład ciągnie się przyjemnie a Charlie Wilson (z chórkowym wsparciem Cudiego) odpowiednio dodaje mu uroku. Poziom zwrotek chyba łatwo przewidzieć, patrząc na obsadę. Nieoficjalny hymn G.O.O.D Music jest po prostu... dobry.

]]>