popkiller.kingapp.pl (https://popkiller.kingapp.pl) Maria Peszekhttps://popkiller.kingapp.pl/rss/pl/tag/17007/Maria-PeszekSeptember 20, 2024, 1:29 ampl_PL © 2024 Admin stronyMaria Peszek i Oskar83 w numerze przeciwko kościelnej pedofiliihttps://popkiller.kingapp.pl/2021-09-10,maria-peszek-i-oskar83-w-numerze-przeciwko-koscielnej-pedofiliihttps://popkiller.kingapp.pl/2021-09-10,maria-peszek-i-oskar83-w-numerze-przeciwko-koscielnej-pedofiliiSeptember 10, 2021, 2:47 pmMarek Adamski"BARBARKA" to wstrząsający kawałek odnoszący się do kościelnej pedofilii napisany z perspektywy ofiary. W utworze Marię Peszek wspomaga Oskar83 udzielający się na końcu numeru. Za reżyserię klipu odpowiada Grajper. (function() { const date = new Date(); const mcnV = date.getHours().toString() + date.getMonth().toString() + date.getFullYear().toString(); const mcnVid = document.createElement('script'); mcnVid.type = 'text/javascript'; mcnVid.async = true; mcnVid.src = 'https://mrex.exs.pl/script/mcn.min.js?'+mcnV; const mcnS = document.getElementsByTagName('script')[0]; mcnS.parentNode.insertBefore(mcnVid, mcnS); const mcnCss = document.createElement('link'); mcnCss.setAttribute('href', 'https://mrex.exs.pl/script/mcn.css?'+mcnV); mcnCss.setAttribute('rel', 'stylesheet'); mcnS.parentNode.insertBefore(mcnCss, mcnS); })(); Singiel promuje nadchodzącą płytę Marii Peszek "AVE MARIA".Jeśli chcesz być na bieżąco z premierami teledysków to śledź nasz dział Video"BARBARKA" to wstrząsający kawałek odnoszący się do kościelnej pedofilii napisany z perspektywy ofiary. W utworze Marię Peszek wspomaga Oskar83 udzielający się na końcu numeru. Za reżyserię klipu odpowiada Grajper.



Singiel promuje nadchodzącą płytę Marii Peszek "AVE MARIA".

Jeśli chcesz być na bieżąco z premierami teledysków to śledź nasz dział Video

]]>
Żywiec Męskie Granie 2013 - relacja z Warszawyhttps://popkiller.kingapp.pl/2013-08-18,zywiec-meskie-granie-2013-relacja-z-warszawyhttps://popkiller.kingapp.pl/2013-08-18,zywiec-meskie-granie-2013-relacja-z-warszawyAugust 18, 2013, 5:06 pmDaniel WardzińskiChyba nie ma za bardzo co spierać się, że od dłuższego czasu Męskie Granie stało się jednym z tych polskich festiwali, które stoją na najwyższym poziomie artystycznym. Akredytację dostałem w ostatniej chwili, trochę w wyniku przypadku, ale wybór był prosty - zobaczyć Możdżera, Skalpel i Soykę albo ich nie zobaczyć. Fakt, że artyści na trasie wielokrotnie krzyżują swoje style, zapraszają na scenę gości i występują w różnych konfiguracjach był jak dodatkowa zachęta.Obecność relacji na naszym, rapowym przecież w dużym stopniu, portalu uzasadnia m.in. fakt, że dyrektorem artystycznym oprócz Nosowskiej został O.S.T.R. Lepszym jest jednak to, że fani rapu, im starsi, tym bardziej otwarci na nowe rzeczy, wierzę, że wśród naszych czytelników również. To co warszawska publiczność zobaczyła na Męskim Graniu w 2013 roku, po raz pierwszy w Forcie Bema, bez wątpienia trzymało świetny poziom. Gdybyśmy chcieli pokazać zagranicznemu gościowi jak wygląda polska muzyka na światowym poziomie, spokojnie moglibyśmy 17 sierpnia zabrać go w okolice klubu bokserskiego warszawskiej Legii.Pierwsze co rzucało się w oczy rapowego pismaka, przyzwyczajonego do brudnych klubów, nieprzyjemnych ochroniarzy i żenującego nagłośnienia to oczywiście pełen profesjonalizm. Współpraca Męskiego Grania z Żywcem pozwoliła, na zrealizowanie festiwalu na poziomie adekwatnym do tego co można było zobaczyć na scenie. Przyjemna obsługa i dobra organizacja przestrzeni Fortu Bema pozwoliły w pełni cieszyć się muzyką, a to przecież o nią właśnie chodziło (no może niektórym bardziej o bufet i piwo). Zanim przejdziemy do niej, jeszcze jedna pochwała dla organizatorów - będąc świadkiem zasłabnięcia dziewczyny przy stoiskach gastronomicznych, pobiegłem po ratowników medycznych, a cały proces nie trwał nawet minuty. Brawo dla panów w pomarańczowych strojach. Przejdźmy jednak do rzeczy.Na Męskie Granie dotarłem nieco spóźniony, dlatego umknęły mi występy zwycięzców Nowego Męskiego Grania - Tfarku Love Communication oraz Marka Dyjaka. Planowo po nich mieli wystąpić L.Stadt, jednak najpierw odbył się fantastyczny koncert Patti Yang Group. To był mój pierwszy i nieostatni szok tego wieczoru, bo występ naprawdę wyrywał z butów. Rewelacyjna obsługa dwóch mikrofonów z których jeden miał ustawiony pogłos, świeże, ciekawe kompozycje, mnóstwo energii i świetny głos... W połączeniu z wizualizacjami i oprawą video całość robiła duże wrażenie i sprawiła że nazwa grupy jest w głowie zakodowana na długo. Drugim, podobnym szokiem był występ Tres.B, innego zespołu z polską frontmanką i zagranicznym zespołem. Klimat zupełnie inny, więcej w tym kalifornijskiego rocka, cięższych gitar, ale po raz kolejny najbardziej olśniewające (serio!) wrażenie, robił świdrujący i nieraz wywołujący ciarki na plecach głos wokalistki, który równoważył utwory i nadawał im wyjątkowego klimatu. Nie mogę jednak powiedzieć, że wszystkie koncerty były aż takim szałem. Duże emocje w publice (paradoksalnie na Męskim Graniu było więcej kobiet!) wywołał coraz popularniejszy zespół L.Stadt. O sobie tego powiedzieć nie mogę, bo był to jednyny moment tego wieczoru, kiedy walczyłem ze zniecierpliwieniem.Na Męskie Granie warto pofatygować się przede wszystkim dlatego, że na scenie występują konfiguracje artystów, których być może nigdy więcej nie będzie okazji zobaczyć. Tak było np. w przypadku naprawdę niespotykanego występu Stanisławy Celińskiej z Royal String Quartet oraz Bartkiem Wąsikiem. Reakcja nieco ospałej i mało aktywnej warszawskiej publiczności mówiła wiele, a nawet takie utwory jak "Taka Warszawa" zespołu Bajm doczekały się świetnej oprawy i wywoływały duże emocje. Tak samo w pamięci na długo zostanie mi Leszek Możdżer grający etiudę Witolda Lutosławskiego i końcówka występu z Adamem i Jankiem Ostrowskim na scenie razem "z wujkiem Leszkiem" za fortepianem. Niesamowity występ, niesamowite umiejętności. Ile razy w życiu będzie okazja usłyszeć rewelacyjny bluesowy występ zespołu Stanisława Soyki zakończony wspólnym wykonaniem "Snu O Warszawie" Czesława Niemena w niezwykle spokojnej i delikatnej tonacji do spółki z Kasią Nosowską? Że nawet nie wspomnę o Small Synth Orchestra, supergrupie festiwalu, która pod okiem Smolika przygotowała kolejny wyjątkowy show.Jako wielki entuzjasta muzyki Skalpela, to właśnie na występ Marcina Cichego i Igora Pudło czekałem najbardziej. Nie zawiodłem się. Kiedy nawet rozpoznałem utwory z "Konfusion" zaraz potem szaleńcze aranżacje zmieniały je nie do poznania wprawiając w prawdziwe zdumienie. Co prawda ciężko było oprzeć się wrażeniu, że publika nie do końca rozumie taką muzykę, ale szczerze mówiąc, ostatni track, faktycznie był mocno dalekim odlotem i sam chyba nie do końca wiem o co chodziło. Może wreszcie doczekamy się nowego albumu Wrocławian i będzie okazja ocenić to na spokojnie? Tak czy siak audiowizualny pokaz zespołu z Ninja Tune to było COŚ. Odrębne kilka słów należy się też koncertowi Marii Peszek - powstrzymywałem się przed wykrzykiwaniem refrenów z którymi nie mogę się utożsamić, ale jednocześnie trzeba być głuchym, żeby nie słyszeć energii i koncertowego potencjału tej kobiety. To naprawdę zjawiskowe na polskiej scenie i nie można nie dać się pochłonąc przez taką kulę ogniową przetaczającą się przez scenę. Inną kwestią jest to, jak prowadzący - redaktor Stelmach z radiowej Trójki, domagał się jeszcze większego uznania niż Maria otrzymała, ale to już malutki zgrzycik, który można zapomnieć po tylu świetnych i profesjonalnie zrealizowanych występach.Okiem hip-hopowca - zdumiewające jak wykrzykiwane przez O.S.T.R.'a hasła działały na widzów Męskiego Grania. Co prawda niemrawi i bardzo cisi Warszawiacy nie sprawiali wrażenia porwanych przez koncerty, ale kiedy ktoś sugerował interakcję robili wszystko, a widok 50-latków machających łapami przy trackach z HAOSu - bezcenne. Podsumowując - nie żałuję że poszedłem i każdy, kto postrzega muzykę bez klapek na oczach pewnie powiedziałby to samo. Może to Męskie Granie z roku na rok ma mniej wspólnego ze swoją nazwą, ale trzyma bardzo wysoki poziom i wyrabia markę na którą można stawiać w ciemno.Chyba nie ma za bardzo co spierać się, że od dłuższego czasu Męskie Granie stało się jednym z tych polskich festiwali, które stoją na najwyższym poziomie artystycznym. Akredytację dostałem w ostatniej chwili, trochę w wyniku przypadku, ale wybór był prosty - zobaczyć Możdżera, Skalpel i Soykę albo ich nie zobaczyć. Fakt, że artyści na trasie wielokrotnie krzyżują swoje style, zapraszają na scenę gości i występują w różnych konfiguracjach był jak dodatkowa zachęta.

Obecność relacji na naszym, rapowym przecież w dużym stopniu, portalu uzasadnia m.in. fakt, że dyrektorem artystycznym oprócz Nosowskiej został O.S.T.R. Lepszym jest jednak to, że fani rapu, im starsi, tym bardziej otwarci na nowe rzeczy, wierzę, że wśród naszych czytelników również. To co warszawska publiczność zobaczyła na Męskim Graniu w 2013 roku, po raz pierwszy w Forcie Bema, bez wątpienia trzymało świetny poziom. Gdybyśmy chcieli pokazać zagranicznemu gościowi jak wygląda polska muzyka na światowym poziomie, spokojnie moglibyśmy 17 sierpnia zabrać go w okolice klubu bokserskiego warszawskiej Legii.

Pierwsze co rzucało się w oczy rapowego pismaka, przyzwyczajonego do brudnych klubów, nieprzyjemnych ochroniarzy i żenującego nagłośnienia to oczywiście pełen profesjonalizm. Współpraca Męskiego Grania z Żywcem pozwoliła, na zrealizowanie festiwalu na poziomie adekwatnym do tego co można było zobaczyć na scenie. Przyjemna obsługa i dobra organizacja przestrzeni Fortu Bema pozwoliły w pełni cieszyć się muzyką, a to przecież o nią właśnie chodziło (no może niektórym bardziej o bufet i piwo). Zanim przejdziemy do niej, jeszcze jedna pochwała dla organizatorów - będąc świadkiem zasłabnięcia dziewczyny przy stoiskach gastronomicznych, pobiegłem po ratowników medycznych, a cały proces nie trwał nawet minuty. Brawo dla panów w pomarańczowych strojach. Przejdźmy jednak do rzeczy.

Na Męskie Granie dotarłem nieco spóźniony, dlatego umknęły mi występy zwycięzców Nowego Męskiego Grania - Tfarku Love Communication oraz Marka Dyjaka. Planowo po nich mieli wystąpić L.Stadt, jednak najpierw odbył się fantastyczny koncert Patti Yang Group. To był mój pierwszy i nieostatni szok tego wieczoru, bo występ naprawdę wyrywał z butów. Rewelacyjna obsługa dwóch mikrofonów z których jeden miał ustawiony pogłos, świeże, ciekawe kompozycje, mnóstwo energii i świetny głos... W połączeniu z wizualizacjami i oprawą video całość robiła duże wrażenie i sprawiła że nazwa grupy jest w głowie zakodowana na długo. Drugim, podobnym szokiem był występ Tres.B, innego zespołu z polską frontmanką i zagranicznym zespołem. Klimat zupełnie inny, więcej w tym kalifornijskiego rocka, cięższych gitar, ale po raz kolejny najbardziej olśniewające (serio!) wrażenie, robił świdrujący i nieraz wywołujący ciarki na plecach głos wokalistki, który równoważył utwory i nadawał im wyjątkowego klimatu. Nie mogę jednak powiedzieć, że wszystkie koncerty były aż takim szałem. Duże emocje w publice (paradoksalnie na Męskim Graniu było więcej kobiet!) wywołał coraz popularniejszy zespół L.Stadt. O sobie tego powiedzieć nie mogę, bo był to jednyny moment tego wieczoru, kiedy walczyłem ze zniecierpliwieniem.

Na Męskie Granie warto pofatygować się przede wszystkim dlatego, że na scenie występują konfiguracje artystów, których być może nigdy więcej nie będzie okazji zobaczyć. Tak było np. w przypadku naprawdę niespotykanego występu Stanisławy Celińskiej z Royal String Quartet oraz Bartkiem Wąsikiem. Reakcja nieco ospałej i mało aktywnej warszawskiej publiczności mówiła wiele, a nawet takie utwory jak "Taka Warszawa" zespołu Bajm doczekały się świetnej oprawy i wywoływały duże emocje. Tak samo w pamięci na długo zostanie mi Leszek Możdżer grający etiudę Witolda Lutosławskiego i końcówka występu z Adamem i Jankiem Ostrowskim na scenie razem "z wujkiem Leszkiem" za fortepianem. Niesamowity występ, niesamowite umiejętności. Ile razy w życiu będzie okazja usłyszeć rewelacyjny bluesowy występ zespołu Stanisława Soyki zakończony wspólnym wykonaniem "Snu O Warszawie" Czesława Niemena w niezwykle spokojnej i delikatnej tonacji do spółki z Kasią Nosowską? Że nawet nie wspomnę o Small Synth Orchestra, supergrupie festiwalu, która pod okiem Smolika przygotowała kolejny wyjątkowy show.

Jako wielki entuzjasta muzyki Skalpela, to właśnie na występ Marcina Cichego i Igora Pudło czekałem najbardziej. Nie zawiodłem się. Kiedy nawet rozpoznałem utwory z "Konfusion" zaraz potem szaleńcze aranżacje zmieniały je nie do poznania wprawiając w prawdziwe zdumienie. Co prawda ciężko było oprzeć się wrażeniu, że publika nie do końca rozumie taką muzykę, ale szczerze mówiąc, ostatni track, faktycznie był mocno dalekim odlotem i sam chyba nie do końca wiem o co chodziło. Może wreszcie doczekamy się nowego albumu Wrocławian i będzie okazja ocenić to na spokojnie? Tak czy siak audiowizualny pokaz zespołu z Ninja Tune to było COŚ. Odrębne kilka słów należy się też koncertowi Marii Peszek - powstrzymywałem się przed wykrzykiwaniem refrenów z którymi nie mogę się utożsamić, ale jednocześnie trzeba być głuchym, żeby nie słyszeć energii i koncertowego potencjału tej kobiety. To naprawdę zjawiskowe na polskiej scenie i nie można nie dać się pochłonąc przez taką kulę ogniową przetaczającą się przez scenę. Inną kwestią jest to, jak prowadzący - redaktor Stelmach z radiowej Trójki, domagał się jeszcze większego uznania niż Maria otrzymała, ale to już malutki zgrzycik, który można zapomnieć po tylu świetnych i profesjonalnie zrealizowanych występach.

Okiem hip-hopowca - zdumiewające jak wykrzykiwane przez O.S.T.R.'a hasła działały na widzów Męskiego Grania. Co prawda niemrawi i bardzo cisi Warszawiacy nie sprawiali wrażenia porwanych przez koncerty, ale kiedy ktoś sugerował interakcję robili wszystko, a widok 50-latków machających łapami przy trackach z HAOSu - bezcenne. Podsumowując - nie żałuję że poszedłem i każdy, kto postrzega muzykę bez klapek na oczach pewnie powiedziałby to samo. Może to Męskie Granie z roku na rok ma mniej wspólnego ze swoją nazwą, ale trzyma bardzo wysoki poziom i wyrabia markę na którą można stawiać w ciemno.

]]>
Fox "Fox Box" - recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2010-04-16,fox-fox-box-recenzjahttps://popkiller.kingapp.pl/2010-04-16,fox-fox-box-recenzjaJanuary 4, 2014, 4:39 pmMarcin GontarzWytwórnia Kayax jest jedną z nielicznych ostoi elektroniki na polskim rynku fonograficznym. Na początek 2010 pani Katarzyna Szczot znana także pod pseudonimem Kayah (bo to ona jest właścicielką wytwórni) zaproponowała nam dobrze znaną na polskiej scenie Novikę ("Lovefinder"), oraz płytę artysty kryjącego się pod pseudonimem Fox. Płyta "Fox Box" jest jego pierwszym autorskim projektem, ale jeśli połączymy ze sobą parę luźnych kropek szybko połapiemy się kim jest ów szczwany lisek i że wcale nie taki z niego znowu debiutant. Michał Król (bo tak brzmi jego prawdziwe imię i nazwisko) ma na swoim koncie numery z takimi artystami jak Maria Peszek czy Kayah, co daje nam pewność, że nie obcujemy tu z amatorem. Odpalając płytę wchodzimy w świat syntezatorów i cyfrowych dźwięków, minimalistycznych pętli i długich, ciepłych atmosfer naprzeciw krótkich melodyjnych basów i energetyzujących leadów oraz klubowych, rytmicznych uderzeń zmienianych przez połamane perkusje. Zanim wciśniemy "play", możemy zdecydować się którą drogą pójdziemy i w zależności od nastroju wyluzować, bądź złapać trochę pozytywu. Nie nastawiajcie się jednak na wielkie klubowe szaleństwo - przy tej płycie raczej nie zatańczycie się na śmierć, za to można posłuchać jej w samochodzie czy podczas porannej trasy do szkoły/pracy. Super sympatycznym utworem jest "Belly of the Beast" z Buniem (zdrowy jak dobra witaminka), a "Friend in need" (feat. Sqbass) dał mi nadzieję na dobry, polski garage. Partii basu z "Whatever", mimo iż jest to tylko pięć nutek, można słuchać w kółko, a "Ducking and Diving" całkiem zgrabnie (ale tylko "całkiem") łączy żywe instrumenty z elektroniką i funkowym zacięciem. Trochę niemiłe wrażenie pozostawia po sobie "Mind goes blank" - połamana perkusja, sekcje dęte plus syntezator i nie tyle rapowanie, co recytacja - to Fox i Organek, czy The Streets? Zdecydowanie więcej emocji niosą ze sobą tajemnicze i klimatyczne utwory takiej jak "Leap in time" z Marsiją, czy "Farewell" z gościnnym udziałem Natalii Lubrano. Słuchając ich możemy zatopić się w dźwiękach i po prostu czerpać przyjemność ze słuchania muzyki. Pamiętajcie jednak, aby nie dać się zmylić. Nawet jeśli pierwsze takty są dość powolne i ospałe, to utwory mają tendencje do rozkręcania się w odpowiednim momencie. Szkoda, że Fox nie zdecydował się na żadną zabawę z kreacją dźwięków. Brzmienia oferowane słuchaczowi nie różnią się zbytnio od standardów, w jakie wyposażone są ogólnodostępne syntezatory. Jak wiadomo komputery i różne sposoby syntezy dźwięków dają producentom nieograniczone możliwości, a elektronikę na "Fox Box" nazwałbym poprawną, ale nie zaskakującą. Na swój debiutancki krążek Fox zaprosił kolegów z wytwórni (Novika, Maria Peszek, Natalia Lubrano z zespołu Miloopa) oraz paru mniej lub bardziej znanych artystów działających w oceanach muzycznych mniej lub bardziej zbliżonych do "foxowego" klimatu (M.Bunio z Dick4Dick, Sqbass, czy Organek z Sofy). Zdecydowanie najlepiej na płycie wypada pierwsza dama polskiej elektroniki czyli Marta Nowicka. Nie kwestionuję talentu czy techniki innych wykonawców, ale jej ciepły i miękki wokal wspaniale współgra z cyfrowymi brzmieniami. Żadnemu z artystów pojawiających się na płycie nie udało się stworzyć takiej syntezy z podkładem. Na koniec wielki plus dla samej wytwórni. Ci, którzy kupią płytę otrzymają elegancki digibox na błyszczącym, śliskim papierze z minimalistyczną szatą graficzną i wkładką z tekstami. Bez wstydu można dorzucić płytę do reszty kolekcji - szkolne 4+.Wytwórnia Kayax jest jedną z nielicznych ostoi elektroniki na polskim rynku fonograficznym. Na początek 2010 pani Katarzyna Szczot znana także pod pseudonimem Kayah (bo to ona jest właścicielką wytwórni) zaproponowała nam dobrze znaną na polskiej scenie Novikę ("Lovefinder"), oraz płytę artysty kryjącego się pod pseudonimem Fox.

Płyta "Fox Box" jest jego pierwszym autorskim projektem, ale jeśli połączymy ze sobą parę luźnych kropek szybko połapiemy się kim jest ów szczwany lisek i że wcale nie taki z niego znowu debiutant. Michał Król (bo tak brzmi jego prawdziwe imię i nazwisko) ma na swoim koncie numery z takimi artystami jak Maria Peszek czy Kayah, co daje nam pewność, że nie obcujemy tu z amatorem.

Odpalając płytę wchodzimy w świat syntezatorów i cyfrowych dźwięków, minimalistycznych pętli i długich, ciepłych atmosfer naprzeciw krótkich melodyjnych basów i energetyzujących leadów oraz klubowych, rytmicznych uderzeń zmienianych przez połamane perkusje. Zanim wciśniemy "play", możemy zdecydować się którą drogą pójdziemy i w zależności od nastroju wyluzować, bądź złapać trochę pozytywu. Nie nastawiajcie się jednak na wielkie klubowe szaleństwo - przy tej płycie raczej nie zatańczycie się na śmierć, za to można posłuchać jej w samochodzie czy podczas porannej trasy do szkoły/pracy.

Super sympatycznym utworem jest "Belly of the Beast" z Buniem (zdrowy jak dobra witaminka), a "Friend in need" (feat. Sqbass) dał mi nadzieję na dobry, polski garage. Partii basu z "Whatever", mimo iż jest to tylko pięć nutek, można słuchać w kółko, a "Ducking and Diving" całkiem zgrabnie (ale tylko "całkiem") łączy żywe instrumenty z elektroniką i funkowym zacięciem. Trochę niemiłe wrażenie pozostawia po sobie "Mind goes blank" - połamana perkusja, sekcje dęte plus syntezator i nie tyle rapowanie, co recytacja - to Fox i Organek, czy The Streets? Zdecydowanie więcej emocji niosą ze sobą tajemnicze i klimatyczne utwory takiej jak "Leap in time" z Marsiją, czy "Farewell" z gościnnym udziałem Natalii Lubrano. Słuchając ich możemy zatopić się w dźwiękach i po prostu czerpać przyjemność ze słuchania muzyki.

Pamiętajcie jednak, aby nie dać się zmylić. Nawet jeśli pierwsze takty są dość powolne i ospałe, to utwory mają tendencje do rozkręcania się w odpowiednim momencie. Szkoda, że Fox nie zdecydował się na żadną zabawę z kreacją dźwięków. Brzmienia oferowane słuchaczowi nie różnią się zbytnio od standardów, w jakie wyposażone są ogólnodostępne syntezatory. Jak wiadomo komputery i różne sposoby syntezy dźwięków dają producentom nieograniczone możliwości, a elektronikę na "Fox Box" nazwałbym poprawną, ale nie zaskakującą.

Na swój debiutancki krążek Fox zaprosił kolegów z wytwórni (Novika, Maria Peszek, Natalia Lubrano z zespołu Miloopa) oraz paru mniej lub bardziej znanych artystów działających w oceanach muzycznych mniej lub bardziej zbliżonych do "foxowego" klimatu (M.Bunio z Dick4Dick, Sqbass, czy Organek z Sofy). Zdecydowanie najlepiej na płycie wypada pierwsza dama polskiej elektroniki czyli Marta Nowicka. Nie kwestionuję talentu czy techniki innych wykonawców, ale jej ciepły i miękki wokal wspaniale współgra z cyfrowymi brzmieniami. Żadnemu z artystów pojawiających się na płycie nie udało się stworzyć takiej syntezy z podkładem. Na koniec wielki plus dla samej wytwórni. Ci, którzy kupią płytę otrzymają elegancki digibox na błyszczącym, śliskim papierze z minimalistyczną szatą graficzną i wkładką z tekstami. Bez wstydu można dorzucić płytę do reszty kolekcji - szkolne 4+.

]]>